więcej okazji z Fly4free.pl

Chcesz podróżować? To przyzwyczaj się do limitów i zakazów. Ich lista rośnie ekspresowo

japonia tłumy
Foto: javarman / Shutterstock

Od Watykanu po Machu Picchu, ograniczenie liczby turystów albo ukrócenie ich destrukcyjnych zachowań, to dziś jeden z najczęstszych ruchów w zakresie ochrony przyrody i zabytków. Jednak turystów zamiast ubywać, stale przybywa. Czy to oznacza, że musimy przywyknąć do tego, że nie będziemy mogli zobaczyć każdej atrakcji, jaką chcemy?

Jeden kraj po drugim, kolejne miejsca, kolejne atrakcje i obiekty – nie ma miesiąca, żebyśmy nie dowiedzieli się o kolejnym ograniczeniu wprowadzonym wobec turystów. Dotyczą różnych rzeczy, są bardziej lub mniej drastyczne, ale wszystkie skupiają się na jednym: „Masowa turystyka nie może nadal tak wyglądać”.

Limit limitem pogania

Przeglądam informacje o planach lub wprowadzeniu zakazów dla turystów i ograniczeń ich liczby tylko z ostatniego roku. San Francisco chce biletować wstęp na słynną, krętą Lombard Street, a Wenecja pierwszy raz w historii przechodzi od słów do czynów i wprowadza opłaty dla jednodniowych turystów.

Władze Tajlandii kolejny raz przesuwają termin ponownego otwarcia Maya Bay, a rząd na Filipinach zapowiada, że może po sukcesie rekonwalescencji na Boracay, trzeba będzie dać odpocząć także innym zakątkom kraju.

Fuertaventura musi bronić swojej „popcorn beach”, bo turyści dosłownie ją rozkradają, a mieszkańcy paryskiej, niezwykłej Rue Crémieux chcą stawiać zamykane bramy po obu jej stronach. Nowy burmistrz próbuje odmienić i zdecydowanie uspokoić oblicze Pragi, a Barcelona i Amsterdam wprowadzają dosłownie ograniczenie za ograniczeniem. Protesty pojawiają się nawet na mniejszych terenach – maleńka wyspa Tabarca już dwa lata temu przyjęła aż 230 tys. turystów, czyli blisko 3800 razy więcej osób niż mieszkańców.

Nic więc dziwnego, że te i inne miejsca próbują na swój sposób uporać się jakoś z masową turystyką. Capri chce zamontować bramki zliczające i blokujące turystów, gdy tych pojawi się u wybrzeży luksusowej wyspy zbyt wielu. Santorini też zmniejsza liczbę mile widzianych gości. Za to rząd Chile ograniczył liczbę dni, w których można odwiedzić Wyspę Wielkanocną, władze Indonezji planują na rok zamknąć wyspę Komodo, a Watykan zapowiada, że nie można już wpuszczać do tutejszych muzeów tak wielu chętnych. 

A to przecież tylko niektóre przykłady z gigantycznego worka zakazów i limitów. I możemy być pewni, że to nie koniec. Gdzie zmiany przyjdą najszybciej? Prawdopodobnie w krajach, w których liczba turystów rośnie w spektakularnym tempie. To m.in. Japonia, Indie, Wietnam, Tajlandia, ZEA, Filipiny, Grecja, Chorwacja czy Holandia. Wszak lider tego zestawienia odnotował wzrost liczby turystów o 334 procent w stosunku do roku 2010, a ostatnia na liście Holandia urosła „tylko” o 64 proc. Liczby są więc nieco przerażające, a zwrot „masowa turystyka” nigdzie nie pasuje bardziej niż tu.

wenecja tłumy
Foto: Natalia Svistunova / Shutterstock

Skąd takie poruszenie?

Moda na podróżowanie to jedno, a dostępność nawet dalszych kierunków to drugie. Tanie linie i łatwy proces zorganizowania wyjazdu na własną rękę, a także możliwość szybkiego porównania cen dzięki kilku kliknięciom sprawia, że masowa turystyka nie ma szans się zatrzymać, a wręcz przeciwnie – z roku na rok turystów będzie przybywać.

Dlatego najbardziej popularne miejsca mają tylko dwie możliwości – dać się zadeptać i w krótkim czasie zbić fortunę na swojej sławie albo wprowadzić plany długoterminowe, które oczywiście ograniczają zysk tu i teraz, ale jednocześnie sprawiają, że wpływy do budżetu z turystyki nie skończą się jeszcze przez wiele lat.

Nie brakuje też miejsc, które stoją na rozdrożu i po ich ruchach trudno ocenić, w którą stronę chciałyby podążać. Z jednej strony przyłączają się do apeli o ograniczenie liczby turystów, a z drugiej wciąż walczą o ich uwagę. Pewne jest tylko jedno – pytanie: „co dalej?” zadają sobie wszyscy. Choć właściwa i sensowna odpowiedź na nie będzie kształtować się jeszcze przez kilka najbliższych lat na podstawie wielu prób i błędów.

Gdzie w tym wszystkim miejsce dla nas? Możemy albo wybierać mniej popularne miejsca i te, które potrafią utrzymać masową turystykę na wodzy albo pchać się tam, gdzie tłum i jednocześnie prostu przywyknąć, że nie wszystko uda się „zaliczyć” za jednym razem. Że limit czasu zwiedzania i lub liczby turystów w najpopularniejszych miejscach to po prostu nieunikniona przyszłość w branży.

Foto: Chaiyabutra / Shutterstock

Będziemy płacić fortunę za podróże?

Już dwa lata temu futurolodzy przekonywali, że przed nami czasy, w których podróże znów staną się towarem luksusowym, bo jedynym skutecznym sposobem ograniczenia liczby turystów będzie po prostu drastyczne zawyżanie cen. Także za wstępy do całych miast.

– Potrzeba turystycznych zakazów w Barcelonie czy Wenecji będzie tylko rosła z każdym rokiem – przekonuje futurolog – Oprócz obostrzeń, niektóre miasta będą wprowadzać cenniki odwiedzin dla turystów z opłatami na poziomie 100 lub 1000 EUR. A kogo nie stać, będzie musiał postawić na odpowiedniki takich miejsc jak Disneyland czy Las Vegas. Uważam bowiem, że jak grzyby po deszczu będą powstawały na świecie miejsca z replikami popularnych atrakcji turystycznych – mówił wtedy Ian Person.

Pozostaje pytanie, która opcja faktycznie przyniesie więcej szkody niż pożytku? Bardzo drogie, ale zawsze dostępne zwiedzanie czy jednak darmowe, ale z bardzo ograniczoną liczbą dopuszczonych zwiedzających? A może, tak jak w przypadku turystyki ostatniej szansy, groźba niedostępności danego miejsca, tylko nakręci jego popularność? Na to musicie już sami sobie odpowiedzieć.

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.
Avatar użytkownika
czekam niecierpliwie na bramki przy Polu Mokotowskim, i zabierałbym na wejściu butelki  z z alkoholem i grilledosyc tego bedzie
becek, 19 maja 2019, 19:13 | odpowiedz

porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »