Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 35 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 29 Gru 2014 15:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Cześć,

witajcie w mojej kolejnej relacji na forum ;) Miło mi, że tu trafiliście i mam nadzieję, że Wam się spodoba. Spodziewajcie się jak zwykle duuuuużej ilości zdjęć i dużej ilości praktycznych informacji, będzie też trochę lotniczo. Jeżeli nie mieliście jeszcze okazji przeczytać moich poprzednich relacji na forum, to zapraszam:

- Japonia Aeroflotem
http://www.fly4free.pl/forum/japonia-ae ... ,215,17096
- Nowa Zelandia z północy na południe:
http://www.fly4free.pl/forum/nowa-zelan ... ,217,40249
- Indie samolotami i pociągami:
http://www.fly4free.pl/forum/indie-samo ... ,215,51785
- Azja lotniczo w tę i z powrotem:
http://www.fly4free.pl/forum/azja-lotni ... ,216,53657
- Dookoła Islandii w tydzień:
http://www.fly4free.pl/forum/dookola-is ... 1507,50471


Wstęp

Tym razem wywiało mnie do Ameryki. Czemu akurat tam? Bo zebrało mi się sporo mil i punktów w różnych programach lojalnościowych i wiedząc jaki mam styl podróżowania postanowiłem, że najlepiej będzie wykorzystać je w Stanach, gdzie podatki za bilety milowe są na prawdę niskie. Później doszedł pomysł, że skoro już i tak tu jestem, to czemu nie wyskoczyć do Kanady? I tak kupiłem bilet WAW-YYZ;NYC-WAW. Okazało się, że wśród kilku najtańszych opcji było British Airways, które daje 100% mil w swoim bardzo dobrym programie lojalnościowym nawet w najniższych taryfach klasy ekonomicznej, więc wybór padł na BA. Później pozostało porezerwować bilety-nagrody. Logika ich rezerwacji była prosta: krótkie loty najlepiej rezerwować w programie BA, gdzie da się ustrzelić loty nawet za tak mało jak 4500 mil, bo cena lotu zależy od odległości między lotniskami. Dłuższe loty rezerwowałem przez Miles And More, gdyż dowolny lot (z maksymalnie jedną przesiadką) w ramach USA jest traktowany jako lot krajowy, czyli za 12000 mil możemy polecieć z Nowego Jorku do San Francisco, albo z Warszawy np. do Katowic ;-) Ten sam lot w klasie biznes to 17000 mil, więc najdłuższe loty postanowiłem właśnie tak odbyć. Dodatkowo okazało się, że z lotniska West Yellowstone lata tylko Delta, więc musiałem odkopać mile we FlyingBlue AirFrance/KLM i przekonwertować ich jeszcze trochę z programu hotelowego IHG, by mieć ich 12500. Później pozostało zarezerować lot, co niestety wymagało telefonu do Francji, gdyż system rezerwacji milowych przewoźnika się sypał i w ostatnim kroku podwajał liczbę potrzebnych do rezerwacji mil. Na szczęście pani z call center mi pomogła i tak skompletowałem następującą trasę:

Trasa
1.09 WAW-LHR - British Airways - Airbus A320
1.09 LHR-YYZ - British Airways - Boeing 777-200
5.09 YYZ-LGA - American Eagle - Bombardier CRJ-700
8.09 JFK-DCA - American Eagle - Embraer ERJ-140
10.09 DCA-YUL - Air Canada Jazz - Bombardier CRJ-200
12.09 YUL-YYC - Air Canada (Business) - Airbus A319
16.09 YYC-DEN-JAC - United - Airbus A320 / Boeing 757-200
18.09 WYS-SLC-SFO - Skywest / Delta - Embraer EMB-120 Brasilia / Embraer ERJ-175
20.09 SFO-LGB-LAS - JetBlue - Airbus A320
24.09 LAS-PHX-EWR - US Airways (First) - Airbus A320
25.09 EWR-LHR - British Airways - Boeing 787-8 Dreamliner
26.09 LHR-WAW - British Airways - Airbus A320

W sumie 16931 mil, 27248 km
Image
Mapa wygenerowana dzięki Great Circle Mapper

Noclegi
Noclegi też próbowałem ogarnąć jak najtaniej - z pomocą przyszła promocja sieci hoteli IHG Big Win za pomocą której uzyskałem duuużo punktów w ich programie lojalnościowym, który wymieniłem na darmowe noclegi w Stanach i Kanadzie. W pozostałych miejscach będę nocował w hostelach

Plan zwiedzania
Dzień 2 Toronto
Dzień 3 Wodospad Niagara i okolice
Dzień 4 Nowy Jork
Dzień 5 Nowy Jork
Dzień 6 Nowy Jork
Dzień 7 Washington DC
Dzień 8 Washington DC
Dzień 9 Montreal
Dzień 10 Quebec City
Dzień 11 Calgary i okoliczne parki narodowe (dzięki cart za insiprację!)
Dzień 12 Calgary i okoliczne parki narodowe
Dzień 13 Calgary i okoliczne parki narodowe
Dzień 14 Calgary i okoliczne parki narodowe
Dzień 15 Przelot do Jackson Hole
Dzień 16 Yellowstone
Dzień 17 San Francisco
Dzień 18 San Francisco
Dzień 19 Przelot do Las Vegas i przejazd w okolice Zion
Dzień 20 Zion, Bryce, przejazd do Page
Dzień 21 Antelope Canyon, Horseshoe Bend, Grand Canyon
Dzień 22 Hoover Dam, Las Vegas
Dzień 23 Przelot do Newark
Dzień 24 zakupy ;-)

Gotowi? Startujemy!

Dzień 1 - przelot BA WAW-LHR-YYZ

Rozpoczynamy ten dzień na Lotnisku Chopina, a konkretnie w ostatniej alejce stanowisk odprawy biletowo-bagażowej, w której to cztery stanowiska zajmuje British Airways. Jedno z nich to stanowisko odprawy klasy biznes zwanej szumnie Club Europe, dwa to standardowe stanowiska economy, a ostatnie to stanowisko gdzie można uzyskać pomoc dotyczącą swojej rezerwacji.

Image

Dzięki mojemu statutowi Ruby w OneWorld udaje mi się ominąć główną kolejkę i szybko z pomocą bardzo miłego agenta nadać bagaż do Toronto. Następnie kontrola bezpieczeństwa (kolejka na dwa "zawijasy"), kontrola paszportu i szybki spacerek do końca pirsu skąd odlatywać będzie dzisiejszy wczesno-popołudniowy lot British Airways na lotnisko Londyn Heathrow.

Image

Mija bardzo krótka chwila i za oknem objawia się nam nasza dzisiejsza maszyna - Airbus A320 G-EUUT. Ma ona niespełna 7 lat i wyposażona została w najnowszą kabinę krótkodystansową przewoźnika. Jeśli ktoś ma ochotę, przed wejściem na pokład może zabrać ze sobą anglojęzyczną prasę wystawioną przy bramce przez BA.

Image

Samolot jest już gotowy do przyjęcia pasażerów na pokład, a wchodząc można jeszcze rzucić okiem na samolot nadal świeżego sojusznika BA - Qatar Airways.

Image

Witamy na pokładzie! Pierwsze wrażenie jest bardzo dobre. Kabina jest jasna i fajnie kontrastuje z czarnymi fotelami wykonanym w podobnej technologii do tych znanych z Lufthansy. Dużo przestrzeni dodaje kabinie wykorzystanie błękitnego podświetlenia ścian zamiast tradycyjnego białego.

Image

Image

Fotele mają regulowane zagłówki w płaszczyźnie góra-dół. Można także odgiąć ich boki jeśli ułatwi to pasażerowi znalezienie odpowiedniej pozycji do snu. Niestety ta opcja jest bezużyteczna, gdyż "rogi" zagłówka nie zachowują swojej pozycji i już pod leciutkim naciskiem wracają do swojego pierwotnego położenia. Szkoda.

Image

Fotele są oczywiście odchudzone, przez co po pierwsze są lżejsze, a po drugie umożliwiają przewoźnikowi wciśnięcie do tego Airbusa dodatkowego rzędu foteli, a więc 6 pasażerów więcej. Co istotne nie wpływa to na komfort podróży - jest bardzo wygodnie, a miejsca na nogi jest tyle ile trzeba.

Image

Image

Dzisiejszy lot do Londynu jest wypełniony do ostatniego miejsca. Safety Demo zostaje przeprowadzone z wykorzystaniem ukrytych w suficie wysuwanych ekranów. Później na tych ekranach zostanie wyświetlona interaktywna mapa 3D najnowszej z kojarzonych przeze mnie map z systemów IFE.

Image

W związku z remontem drogi startowej na Okęciu musimy kołować do drogi 33. Po drodze mijamy Dreamlinera Romeo Echo wraz ze grzebiącymi w pierwszym silniku mechanikami lotniczymi - czyżby się popsuł? :/

Image

Tuż po starcie mam świetny widok na centrum Warszawy:

Image

Lecimy! Potwierdza to mapka o której mówiłem wcześniej. Załoga pokładowa była bardzo miła i pomocna, ale chyba nie spodziewaliście się po British Airways, że powinniśmy zgłębiać wątek okołolotniczy ;-) Pomińmy go.

Image

Gdy wózek z serwisem dociera do mojego fotela okazuje się, że dziś dostępne są kanapki z kurczakiem (na cienkim chlebie przypominającym pita) lub sałatka wegetariańska. Z ciekawości wziąłem tą drugą opcję i muszę przyznać, że prezentowała się bardzo zacnie:

Image

W smaku wcale nie było gorzej! Sałatka opisana została jako sałatka z kuskusem i pestkami dyni. Zwróćcie uwagę na ciekawy widelec typu "zrób to sam" :)

Image

Lot odbył się spokojnie i bez problemów. Podejście do Heathrow odbyło się oczywiście z tradycyjnym holdingiem przed lądowaniem - momentami było widać różne fragmenty centrum Londynu. Tutaj widać O2 Arenę.

Image

Lądowanie odbyło się z widokiem na terminal 5 po prawej stronie samolotu:

Image

Po drodze do stanowiska oddalonego przy terminalu 3 mijamy oddział zamorski ze specjalizacją USA ;-)

Image

Stoi też Airbus A300 IranAir EP-IBD (wiek ponad 21 lat):
Image

Jak już wspomniałem, nasz Airbus zaparkował przy stanowisku oddalonym, także czekała nas jeszcze podróż busem do budynku terminala. Tam z kolei trzeba było przesiąść się do innego busa, który długim tunelem wiezie pasażerów do głównego hubu przesiadkowego British Airways - Terminalu 5. Idąc do busa mijam kolejnego Amerykanina w nowym malowaniu:

Image

Transfer do terminalu 5 od momentu wyjścia z samolotu zajął około 20 minut. Tam trzeba jeszcze przejść kolejną kontrolę bezpieczeństwa, która zjadła kolejne 20 minut.

Image

Oznaczało to, że po 5 minutach od mojego przybycia do terminalu pojawiła się informacja na ekranach, że mój samolot wyruszy z satelity B, więc muszę się udać do podziemnej kolejki łączącej główny budynek terminalu z satelitami. Do stacji prowadzą najdłużse na Heathrow schody ruchome:

Image

Podróż do sąsiedniego budynku trwa dosłownie chwilę

Image

W satelicie B okazało się, że "mój" Boeing 777 wyruszy w podróż przez Atlantyk z bramki B42.

Image

Miałem jeszcze chwilę przed swoim odlotem, więc jak tu się oprzeć okazji zrobienia zdjęcia takiej bestii:

Image

Ja z kolei polecę tym:

Image

Boeing 777-200ER G-YMML w wieku 13 lat. Korzystam z możliwości wczesnego boardingu, by się rozgościć i porobić zdjęcia. A środek maszyny jest taki... smutny. Stary, okna zamknięte przez co robił wrażenie ciasnego i jeszcze starszego niż, bo ciepłe światło z żarówek nad głowami pasażerów dodawało wrażenia jak by wszystkie plastiki we wnętrzu były pożółkłe. Poniższe zdjęcie nie do końca to oddaje.

Image

Na szczęście przewoźnik nie zdecydował na wstawianie do swojej floty 777 10 foteli w każdym rzędzie. W samolocie mamy konfigurację foteli 3-3-3. A te są stare i wysiedziane - przynajmniej mój. Ale pod plecami są bardzo miękkie.

Image

Każdy pasażer ma do dyspozycji system indywidualnej rozrywki starej generacji z małym i kiepskiej rozdzielczości ekranem dotykowym.

Image

Ten wbudowany w fotel obok mnie był bardzo brudny... w ogóle wnętrze nie samolotu nie robiło wrażenia zbyt czystego.

Image

Jeżeli ktoś nie będzie chciał dotykać ekranu, to na szczęście jest alternatywa w postaci wbudowanego na stałe w podłokietnik pilota. Niestety nie da się go wyjąć, przez co często można wcisnąć niechcący jakiś przycisk. Pasażer dwa rzędy przede mną cały czas wołał obsługę, a kto inny śpiąc cały czas na przemian włączał i wyłączał sobie lampkę...

Image

Na żadnym z foteli nie mogło oczywiście zabraknąć poduszki, koca i słuchawek. Te ostatnie są tragicznej jakości, ale na szczęście samolot jest wyposażony w standardowe gniazda mini-jack do którch pasują standardowe słuchawki.

Image

Gdy wszyscy pasażerowie zajęli swoje miejsca, znowu się okazało, że w samolocie nie zostało ani jedno wolne miejsce w klasie ekonomicznej. Kapitan oznajmił jednak, że na pokładzie brakuje dwóch pasażerów, więc obsługa naziemna szuka ich bagaży w luku i czekamy na ich wyładunek przed wypchnięciem z bramki. Zajęło to 10 minut i spowodowało, że bramkę opuściliśmy z 5-minutowym opóźnieniem.

Nie mieliśmy długiej drogi do przebycia, jednak kolejka do startu była całkiem spora. Równolegle z nami czekał bliźniaczy do naszego samolot United:

Image

a za nami A380, które tak ostatnio polubiło BA:

Image

W drogę!

Image

Serwis rozpoczął się od przejazdu wózka z napojami, później drugi wózek przywiózł nam obiad. Do wyboru są dwie opcje - kurczak w sosie grzybowym lub pasta wegetariańska. Pamiętając jeszcze mojego kurczaka BA z lotu do Hong Kongu nie myślałem ani chwili i odpowiedziałem "pasta". A oto i to o czym piszę:

Image

Na tacce oprócz wspomnianego makaronu z sosem przypominającym pesto znalazła się lekko chłodna sztuczna bułka, masło z solą i sałatka. Na deser całkiem niezły (choć wydaje mi się, że naszpikowany chemią) mus czekoladowy o smaku pomarańczowym. Makaron był przyrządzony bardzo nierówno, a sałatka była zjadliwa, ale bez rewelacji. Cały posiłek zakończył się dla mnie sensacjami żołądkowymi, a byliśmy dopiero tu:

Image

Pora na drzemkę... po drodze zaglądałem co jakiś czas za zasłonkę. Niestety, moje okno było tak brudne, że szkoda gadać. Tylko przez chwilę było widać wodę. Poza półgodzinnym fragmentem lotu na dole cały czas było tylko mleko.

Image

Na 1,5 godziny przed lądowaniem pojawił się podwieczorek w formie mikrokanapki i mikrokitkata... BA, bardzo słabo :(

Image

Jeszcze zdjęcie kabiny przed lądowaniem:

Image

i samo podejście. Widzicie cień CN Tower? Było go na prawdę słabo widać przez bród na szybie.

Image

Po drodze mijamy takie oto lotnisko:

Image

Co to za port? :)

No i niestety to tyle zdjęć. W momencie przyziemienia moje okno totalnie zaparowało - widziałem tylko cienie ogonów innych maszyn...

Po wyjściu z samolotu każda osoba została wylegitymowana przez jednego z dwóch funkcjonariuszy czekających w korytarzu. Mnie przepytał dużo bardziej szczegółowo niż innych, których miałem w zasięgu wzroku, ale po kilku pytaniach puścił mnie dalej, gdzie na właściwej kontroli paszportów poza 45-minutową kolejką nie było już żadnego problemu.

Podsumowując moje przygody z BA na tym locie - uważam, że LOT jest na totalnie przegranej pozycji jeżeli do Warszawy regularnie latają samoloty w nowej konfiguracji. W BA jest miło, jest poczęstunek i "świeży" samolot w wygodnej konfiguracji. Gorzej jest na odcinku TATL, gdzie wolałbym lecieć LOT-em i naszym Dreamlinerem. Serwis BA niczym specjalnie się nie wyróżniał, samolot zdawał się być już wysłużonym, a rozrywka na pokładzie pozostawiała wiele do życzenia. BA mnie na tym odcinku rozczarowało.

Dzień 3 - Toronto

Na nocleg w Toronto wybrałem znajdujący się nieopodal lotniska Hotel Indigo. Oznaczało to konieczność długiego dojazdu do centrum miasta autobusem do stacji Kipling, a następnie metrem w kierunku centrum, gdzie jeszcze trzeba się przesiąść z linii zielonej na żółtą, by dojechać do głównego punktu orientacyjnego w mieście - stacji Union Station. Cała podróż zajmuje około 1,5 godziny. Plus jest taki, że za bilet płaci się tylko raz - płacić można wchodząc do pierwszego środka transportu, a następnie za pomocą biletów transferowych (dostępne u kierowcy lub w czerwonych automatach na stacjach metra) dojechać do celu. Cena biletu w jedną stronę to 3 CAD. Jeśli ktoś planuje częstsze przejazdy środkami komunikacji miejskiej można na stacjach metra wyposażyć się w bilet całodniowy za 11 CAD. Autobusy miejskie wyglądają tak:

Image

Stacja Kipling jest pomyślana w ten sposób, że przyjeżdżające na nią autobusy od razu znajdują się w strefie transferowej, a więc można udać się od razu do pociągu bez przechodzenia przez bramki. Jakieś 50 minut później jestem już w samym centrum miasta ;)

Image

Pierwsze kroki kieruję do chyba najbardziej rozpoznawalnego obiektu w Toronto - do wieży CN Tower. CN w nazwie oznacza Canadian National. Wieża ma 533,33 m wysokości i licząc od 1976 roku utrzymywała przez 34 lata tytuł najwyższej konstrukcji wzniesionej przez człowieka. W 2010 roku tytuł ten zabrała jej Burj Khalifa w Dubaju. Nadal jednak wieża pozostaje najwyższą konstrukcją półkuli zachodniej. Wieżę co roku odwiedza 2 miliony turystów, lecz na moje szczęście wrzesień to zdecydowanie sezon ogórkowy.

Image

Image

Image

Image

Zwróćcie uwagę na poziom poniżej tarasu widokowego - ten biały balon to zakryte cienką membraną anteny. Należy pamiętać, że CN Tower to przede wszystkim wieża telewizyjna. Na górze możecie też dostrzec śmiałków, dla których chodzenie wewnątrz wierzy to za mało ;-)

Wejście do wieży znajduje się po jej południowej stronie tuż obok Rogers Arena. Wjazd na górę kosztuje 32 dolary... plus podatki. Niestety Kanadyjczycy mają tendencję do podawania wszędzie cen bez podatków. W praktyce oznacza to, że zapłacić należy 10-15% więcej niż się wydaje. Po drodze mijam takiego oto dzięcioła ;-)

Image

Dziś musiałem odczekać około 15 minut zanim dostałem się do kasy, a następnie kolejne 10 przed windą. Z góry natomiast widoki na miasto są świetne! Niestety albo są one ograniczone przyciemnioną szybą...

Image

Image

Image

...albo piętro niżej bardzo gęstą kratą...

Image

Image

W 1995 roku CN Tower została mianowana jako jeden z siedmiu nowoczesnych cudów świata. Aktualnie w rankingu najwyższych konstrukcji wzniesionych przez człowieka plasuje się ona na 6-tym miejscu. W ramach podstawowego biletu wjeżdża się na główny taras widokowy znajdujący się na wysokości 346 metrów. Dla chętnych, za dopładą 12 CAD (zapewne + podatki ;-) ) można wjechać na wyżej usytuowany poziom SkyPod (446,5 metra nad ziemią). Jeśli ktoś ma odwagę, do dyspozycji zwiedzających jest też szklana podłoga:

Image

Forum lotnicze, więc nie może zabraknąć informacji o świetnie widocznym z wieży lotnisku imienia Billy'ego Bishopa, znajdującego się na jednej z torontońskich wysp:

Image

Lotnisko to przypomina trochę port lotniczy Londyn City - ze względu na długość pasów startowych mogą tu lądować tylko turbopropy, ale z drugiej strony bliskość centrum Toronto wzmaga popyt wśród pasażerów. W 2011 roku lotnisko to było 9-tym pod względem liczby odprawianych pasażerów. Aktualnie latają stąd dwie regionalne linie lotnicze: Porter Airlines i Air Canada Express na Bombardierach Q400. Ten pierwszy przewoźnik zaproponował w 2013 roku przedłużenie pasa startowego na lotnisku, żeby to było w stanie obsługiwać w przyszłości odrzutowce typu Bombardier CS100.

Zjeżdżamy z powrotem na dół. Przed wejściem do wieży znajduje się kanadyjskie muzeum kolei:

Image

Jeżeli macie ochotę, możecie wejść do parowozowni, ale odradzam - jest tam mała płatna wystawka, na której nie ma nic ciekawego. Wejście kosztuje 5 CAD (w tym podatek ;-) )

Następnie udaję się w kierunku wody, żeby złapać prom na torontońskie wyspy.

Image

Żeby dostać się na wyspy można skorzystać z kilku opcji: miejski prom (7 CAD), jeden z wielu statków wycieczkowych, które oprócz rejsu między wyspami oferuje komentarz (15 CAD) lub skorzystać z opcji czerwonego autobusu Hop On Hop Off, który w ramach biletu na transport pomiędzy głównymi atrakcjami Toronto daje pasażerom możliwość skorzystania z jednej z firm oferujących wycieczki statkami. Niestety jak możecie się domyśleć, akurat te statki te pływają wyładowane po brzegi. Hop on Hop off w wypadku Toronto nie wydaje mi się złą opcją - kosztuje około 45 CAD (+ podatek oczywiście ;-) ) i umożliwia zwiedzenie wszystkiego łącznie z kilkoma atrakcjami, które pominąłem w jeden dzień. Ale dość o piętrowych autobusach, wszystkie ręce na pokład! Płyniemy na wyspy podziwiając nie mniej piękny skyline Toronto:

Image

Wyspy Torontońskie to malutki archipelag 14 wysp położonych bardzo blisko nabrzeża miasta (chyba zbyt szumnie to nazwałem archipelagiem ;-) ) Stanowią one naturalne oddzielenie miasta od jeziora. Jeszcze w tym roku powinien zostać ukończony tunel dla pieszych między wyspami, a miastem. Na razie trzeba pływać. Na wyspach znajdują się tereny zielone i panuje tam absolutny zakaz używania samochodów. Można za to korzystać z rowerów i kajaków, które z kolei chętnie zostaną Wam wypożyczone przez lokalne firemki. Na wyspie znajduje się siedziba najbardziej prestiżowego Yacht Club'u w Kanadzie. Opłata członkowska to od 4 do 12 tysięcy dolarów kanadyjskich.

Image

Większość terenów wysp zajmują jednak parki (zwane dla niepoznaki parkami na wyspach ;-) ), które świetnie kontrastują z korkami na ulicach Toronto.

Image

Image

Z ciekawostek można dodać, że to tu można spotkać pierwszą w Kanadzie plażę, gdzie strój kąpielowy jest tylko opcją ;-)

Image

Na koniec wizyty na wyspach oczywiście obowiązkowe zdjęcia miasta - z promem miejskim:

Image

i bez niego ;-)

Image

Wracam do miasta, by przejść się w kierunku wschodnim w kierunku targu St. Lawrence Market. Ale zanim tam dotrę, warto się zatrzymać przy hotelu Fairmont Royal York:

Image

Hotel ten otwarto w 1929 roku i wówczas był to najwyższy wieżowiec w całym Królestwie Brytyjskim. Już wtedy hotel miał 10 wind, w każdym z 1048 pokoi było radio i prysznic lub wanna. Centrala telefoniczna hotelu miała długość 20 metrów i obsługiwana była przez 35 operatorów. W latach 50-tych do hotelu dobudowano wschodnie skrzydło, które spowodowało, że hotel z jego 1600 pokojami stał się największym hotelem w całym Commonwealth. Żebyście nie musieli się wysilać sprawdziłem dla Was ceny na Waszą wycieczkę do Kanady na której oczywiście będziecie tu nocować: pokoje dwuosobowe zaczynają się od 299 CAD, apartament możecie mieć na jedną noc za jedyne 549 CAD. W cenie nie ma ani śniadania, ani dostępu do Internetu. Aaaa! Zapomniałem przecież o podatku, ale to już wiecie ;-)

Idziemy dalej ;-)

Image

miejski krajobraz zaczyna się powoli zmieniać, gdyż wchodzimy do najstarszej części miasta. Toronto zostało założone w XVIII wieku, dziś jest to największe miasto Kanady (choć nie stolica!) i liczy sobie 2,6 mln mieszkańców, co daje mu tytuł piątego największego miasta Ameryki Północnej. Według najnowszych prognoz urzędu miasta liczba ta jest niedoszacowana, co oznacza, że Toronto może być na czwartym miejscu przeskakując przed Chicago. W aglomeracji torontońskiej mieszka ponad 6 mln ludzi, ale tylko dla połowy angielski jest językiem ojczystym. Mówi się tu w ponad stu językach, a ONZ uznało Toronto za najbardziej kosmopolityczne miasto na Świecie. Oczywiście nasi też tu są! Według oficjalnych danych Polaków w Toronto jest około 98,3 tyś, co oznacza udział w ludości miasta na poziomie 3,8 proc i daje nam 11 miejsce na liście narodowości obywateli tego kanadyjskiego miasta.

Po drodze na targ mijamy budynek Hockey Hall of Fame, czyli ogólnie mówiąc muzeum tego sportu. Kanadyjczycy uwielbiają hokej! Puchar Stanleya, najważniejsze trofeum w profesjonalnym hokeju wywodzi się właśnie z Kanady.

Image

Kojarzycie budynek w kształcie żelazka z Times Square w Nowym Yorku? Kanadyjczycy też taki mają, tylko trochę mniejszy ;-)

Image

Klimat tej części miasta jest zupełnie inny niż nowoczesne centrum miasta. Tam trwają wieczne prace budowlane, tu jest spokój. Lokalni mawiają, że w Toronto są cztery pory roku: zima... zima... zima i... budowa! Centrum jest wiecznie rozkopane, przez co mieszkańcy muszą sobie radzić z korkami.

Image

Image

Image

W końcu docieram do St. Lawrence Market. Jest to znajdujący się w sporej hali targ spożywczy, który został według plebiscytu National Geographic ogłoszonym najlepszym targiem tego typu na Świecie.

Image

Z zewnątrz ładny, ale w środku jakoś tak zbyt cywilizowanie jak dla mnie. Chyba wolę azjatyckie targi gdzie za kilka złotych można zjeść egzotyczne "niewiadomoco" na patykach.

Image

Z ciekawości próbowałem znaleźć najdroższą rybę na targu. Znalazłem okonia morskiego (sea bass) za jedyne 33 CAD za funt, czyli jakieś 216 PLN za kilogram... tzn wiecie jeszcze co trzeba dodać do tego ;-)

Na targu była knajpa specjalizująca się we wszystkim co wyszło z wody. Zamówiłem pewną potrawę za 15 CAD + podatek:

Image

Kto zgadnie co to leży na sałacie?

Na koniec dnia jeszcze został mi krótki spacerek do metra i wizyta na najbardziej topowym placu w mieście. Chyba każde większe miasto ma takie miejsce, gdzie przychodzi się wieczorem i zawsze dzieje się coś ciekawego. Ten plac to Yonge-Dundas Square. Jego nazwa wywodzi się z faktu, że się znajduje na skrzyżowaniu tych dwóch ulic ;-)

Image

Miejsce to wyjątkowo przypominało mi plac przy wyjściu ze stacji metra Centrum w Warszawie. Dlaczego? No bo tak:

- Są grający Indianie? Nie, ale jest jeden i chyba sprzedaje te same płyty co ci w Warszawie:

Image

- Jest gość grający na krześle jak na perkusji? Nie, ale jest blisko:

Image

- Są polskie akcenty? Hmmm... no bo jak tego nie nazwać takowym:

Image

Tylko wozy strażackie siakieś inne:

Image

Na placu odbywała się jakaś ciekawa gra miejska, w której zawodnicy wykonywali dziwne zadania ;-) No to uśmiech i fotka leci do Internetu :-)

Image

Pora wracać do hotelu, przede mną 1,5 godziny drogi. Po drodze wysiadam jeszcze na chwilę na stacji Museum by zobaczyć ciekawie wyglądającą na zdjęciach fasadę budynku, ale na żywo nie robi już specjalnego wrażenia:

Image

Aha! No i jeszcze musi być zwyczajowe zdjęcie skrzynki pocztowej!

Image

Na Kipling wsiadam do busa i do hotelu!

PS jeszcze zaplątało mi się gdzieś zdjęcie lądującego na lotnisku na wyspie Bombardiera linii Porter. To się podzielę ;-)

Image

Dzień trzeci - Niagara Falls

Będąc w tych okolicach wymyśliłem, że szkoda by nie zobaczyć wodospadu Niagara. Kombinowałem na różne sposoby jak by tam najsensowniej dotrzeć łącznie z wynajmem samochodu, ale koniec końców zdecydowałem się na wycieczkę zorganizowaną, bo przy jednej osobie tak wychodziło najsensowniej. Wycieczkę zarezerwowałem z BG Tours Canada, którzy to umożliwili mi wybór hotelu przy lotnisku jako miejsce rozpoczęcia wycieczki. W potwierdzeniu rezerwacji dostałem informację, że na kilka dni przed dniem wycieczki dostanę informację o której mnie odbiorą z hotelu. Jak się zapewne domyślacie, takiej informacji nie dostałem, więc musiałem do niech zadzwonić, a tam miła pani powiedziała, że oni nie odbierają klientów z obrębu lotniska, ale mnie przebookuje na wycieczkę w zaprzyjaźnionej firmie i żebym był gotowy o 7.00 rano. Firmą tą okazała się firma Chariots of Fire, która ma na Tripadvisorze świetne opinie, więc nie miałem nic przeciwko temu. Mel, kierowca i przewodnik za razem przyjechał po mnie wycieczkowym GMC punktualnie, by ruszyć dalej do centrum miasta o poranku.

Image

Image

Toronto jest bardzo zakorkowane. Wg. Mela z powodu zwężenia na wjeździe do miasta spowodowanego przez rekonstrukcję głównej drogi na estakadzie biegnącej równolegle do brzegu jeziora Ontario. Nie wiem czy to prawda, po tym jak przeczytałem dużo opinii na Flyertalku, że w Toronto zawsze się tylko stoi. W krótkiej pogawędce okazało się, że Mel urodził się w Kanadzie, ale jego rodzice są Ukraińcami ;)

Image

Bierzemy z centrum Toronto resztę pasażerów i ruszamy. Z miasta wyjeżdżamy ulicą Younge Street, najdłuższą ulicą n Świecie. Ciągnie się ona od Jeziora Ontario, aż do jeziora Simcoe. Jej długość to 1896 km i została zbudowana jako zaczątek do urbanizacji wszystkieo co jest na jej drodze. My skręcamy zaś w prawo na drogę wzdłuż zachodniego wybrzeża jeziora do miejscowości Niagara Falls - droga ta zajmuje z centrum Toronto około 2 godzin, z czego prawie połowa to wyjazd z miasta w korku. Dalej jedzie się autostradą, która prawie na całej długości ma 4-5 pasów ruchu w każdą stronę. Na miejscu pierwszą atrakcją jest możliwość wejścia na wieżę Skylon Tower.

Image

Wieża ta ma 160 metrów wysokości i daje świetny obraz całości widocznych poniżej wodospadów. Polecam na nią wjechać zanim zobaczycie wodospady z bliska! Na górze taras widokowy jest otwarty, bez żadnych szyb, dzięki czemu nie ma problemu z robieniem zdjęć dobrej jakości. Zerknijcie z góry:

Image

Wyspa po środku i wodospady po lewej stronie zdjęcia należą do USA, wodospady po prawej stronie zdjęcia są w większej części kanadyjskie. Po lewej stronie zaś widać Rainbow Bridge. Most-przejście graniczne, które podobno jest drugim najbardziej aktywnym pod względem ilości przekroczeń granicy przejściem w USA po lotnisku JFK w Nowym Jorku.

A teraz nieco bliżej... wodospady amerykańskie:

Image

i kanadyjski:

Image

Ktoś mniej zorientowany może zapytać "ale który to Niagara?". Prawidłowa odpowiedź to wszystkie. Największy z nich to ten należący do kraju klonowego liścia i zwany jest Horseshoe Falls (Podkową), Drugi największy to American Falls, a trzeci dużo mniejszy, znajdujący się tuż obok to Bridal Veil Falls. Wodospady znajdują się na rzece Niagara łączącej wyżej usytuowane jezioro Erie z jeziorem Ontario. Nie są one najwyższe na Świecie (mają "tylko" 51 metrów), ani nie są najszersze. Za to to nimi spływa największa ilość wody na minutę. Wartość ta dochodzi do 168 000 metrów sześciennych.

Image

Wodospady są ważne nie tylko ze względu na ich wartość turystyczną, ale także służą one jako elektrownia wodna. Otóż część wody płynącej z góry jest zabierana podziemnymi rurami do elektrowni ładnie wkomponowanej w otoczenie. Wodę tą wypuszcza się na dole wodospadu. Czy oznacza to, że wodospad jest mniej widowiskowy? Absolutnie nie! Zarządzający elektrownią wiedzą jak ważny jest wodospad dla miasta i okolicznej gospodarki, dlatego w sezonie letnim w ciągu dnia nie ogranicza się za bardzo przepływu wody. Kurek przykręca się (a w zasadzie odkręca w elektrowni) w nocy i w zimę, kiedy to przepływ wody zredukowany jest o połowę. Mówiąc tu o sezonie zimowym rozumie się czas od 1 listopada.

Schodzimy na ziemię na krótki spacerek wzdłuż wodospadu w kształcie końskiej podkowy:

Image

Najbardziej kojarzoną atrakcją przy wodospadzie jest podpłynięcie do niego statkiem. Do wyboru są firmy Horn Blower i Maiden of the Mist. Nasz organizator wycieczki współpracuje z tą drugą. W związku z rozpoczęciem roku szkolnego dziś kolejki na statki nie ma, więc szybko zjeżdżamy windą na dół zbocza i pakujemy się na nasz statek:

Image
(to nie dokładnie ten, ale podobny ;) )

Każdy dostał po różowej jednorazowej pelerynie żeby nie zmoknąć. Już przy przystani czuć było wodę z sąsiadującego amerykańskiego wodospadu. Z resztą widać to na obiektywie...

Image

Kapitan uruchomił syrenę co oznacza wypłynięcie z portu. Nad nami po prawej góruje Niagara Falls z wysokimi hotelami oferującymi widok na wodospady wprost z pokoju.

Image

Zwróćcie uwagę, że strona amerykańska jest po tej samej stronie co wodospady, więc ich zobaczenie wymaga albo stania z boku spadku wody, albo trzeba się wysilić i zejść ścieżką w dół:

Image

W tym wymiarze nie ma chyba wątpliwości, że Kanada jest lepszą strona do oglądania tego cudu przyrody.

Głównym celem statków wycieczkowych jest podpłynięcie pod samą lecącą wodę i zmoczenie wszystkich pasażerów:

Image

My też tam zaraz będziemy... więc schowałem aparat, by nie oberwał. Próbowałem zapisać jakieś zdjęcia telefonem, ale gdy tylko osiadła wilgoć na ekranie (wystarczyły na to jakieś 4 sekundy ;) ), stał się bezużyteczny.

I jesteśmy! Jednak wyjąłem ten aparat ;)

Image

Image

Image

Zwróćcie uwagę na tę konstrukcję:

Image

Amerykanie wybudowali ją, by było widać z ich strony wodospad amerykański pod jakimś sensownym kątem. Dodatkowo, w pylonie są windy, dzięki czemu możliwe jest wejście na pokład jednostki podpływającej pod wodospad.

I jeszcze widoki z góry przy kasie biletowej statków:

Image

Image

Pakujemy się do busa i ruszamy w kierunku Niagara On The Lake, historycznego miasteczka położonego nieopodal. Po drodze zatrzymujemy się w trzech miejscach, by zrobić szybkie zdjęcia:

- Nad przełomem rzeki Niagara:

Image

Zwróćcie uwagę na kolejkę linową łączącą dwa brzegi rzeki. W tym miejscu ze względu na meandr rzeki obie strony są kanadyjskie.

- Na ogromnej zaporze wodnej - tu akurat widać amerykańską, ale stoimy na bliżniaczej kanadyjskiej. Zostały one zbudowane wspólnie przez te dwa państwa i zasilają one sieci elektryczne obu krajów.

Image

- I przy największym na Świecie zegarze kwiatowym co roku dekorowanym od nowa przez pobliską szkółkę - ponoć najlepszą w Kanadzie i jedną z najlepszych na Świecie. Zegar co roku zmienia swój wygląd. W tym wygląda tak:

Image

Po drodze do miasteczka mijamy jedną z najmniejszych kaplic na Świecie. Podobno w zeszłym tygodniu para brała w niej ślub.

Image

Miasteczko Niagara on The Lake leży nieopodal ujścia rzeki Niagara do jeziora Ontario. Jest to chyba najbardziej kwieciste miasteczko jakie w życiu widziałem. W celu ochrony przyrody wszystkie busy i kampery mają zakaz poruszani się po mieście - kierowcy muszą je zaparkować na specjalnym parkingu, skąd kursują co kilka minut bezpłatne autobusy do centrum miasta. Miasteczko oczywiście nie jest duże, więc pokonanie tego samego dystansu, który wykonuje bus miejski zajmuje na piechotę jakieś 10 minut.

Image

Image

Ciekawostką jest położony w samym centrum miasta hotel Prince of Wales, który uchodzi za najbardziej ekskluzywny hotel w całej Kanadzie. Jego właścicielką jest pewna Chinka, która mieszka na stałe w Kanadzie. Podobno gdy była dzieckiem uciekła z Chin do Hong Kongu płynąc wpław i tam zaczęła nowe życie... dziś mieszka tu ;-) Na pewno po kilku upojnych nocach spędzonych w hotelu York w Toronto, to będzie dla Was miła odmiana. Sprawdziłem dla Was ceny - jak zwykle przystępne ;-) Zwykły pokój (z małym baldachimem nad łóżkiem) to wydatek w specjalnej okazji 267 CAD. Apartament uszczupli budżet o tylko 395 CAD. Wspomniałem o podatku? :) Ceny nie są takie tragiczne gdy się wspomni, że remont tego hotelu kosztował około pół miliona dolarów kanadyjskich... na każdy pokój ;)

Image

Po szybkim obiedzie w centrum ruszam z powrotem do busa, by się nie spóźnić. Po drodze popijam charakterystyczny dla Kanady napój imbirowy Canada Dry (made by Coca Cola oczywiście ;-) ). W smaku przypomina dużo mniej słodki Mountain Dew. Całkiem dobry!

Ostatni punkt programu wycieczki to przystanek w winnicy Diamond Estate. Okoliczny region to winnica na winnicy. Każda ma sklepik w którym na pewno sprzedawcy chętnie poczęstują Was lokalnymi trunkami. Lokalne winnice słyną z jednego charakterystycznego gatunku win, a mianowicie win lodowych (iced wine). Wina te są bardzo rzadkie. Produkuje się je zbierając z krzewu w zimę jeszcze zamarznięte kiście winogron (najlepiej w temperaturze od -10 do -14 stopni), a następnie wyciska się je jeszcze zanim rozmarzną. Najwięcej tych win produkuje się właśnie tu, w tym regionie Kanady. Na to miejsce przypada 85% produkcji wina lodowego białego (resztę obstawiają Niemcy ;) ) i ponad 95% produkcji wina lodowego czerwonego, które zostało po raz pierwszy wyprodukowane właśnie tutaj. Wina te są ultrasłodkie, dlatego zastępują one deser, lub komponuje się je z deskami serów właśnie na deser. Jeśli chcecie je kupić, to robią się one specjalnie dla Was w tych wielkich zbiornikach:

Image

To tu trzyma się wina białe. Wina czerwone przechowywane są w tradycyjnych beczkach. Ale dość gadania, skoro można spróbować ;)

Image

Nie jestem fanem win, ale wina lodowe mi bardzo smakowały. I faktycznie były cholernie słodkie. Polecam kupić kiedyś butelkę za 35 CAD i spróbować na własnej skórze.

Wasze zdrowie!

Image

Aha! jeszcze słowem uzupełnienia do poprzedniej części relacji jakoś umknęło mi, by pokazać Wam Rogers Arena - pierwszy na Świecie stadion z rozsuwanym mechanicznie dachem. I podobno nawet da się go zamknąć jak pada ;-) i trwa to zdecydowanie mniej niż godzinę ;-)

Image
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
14 ludzi lubi ten post.
 
      
Tanio 🚨 Loty na Maltę z Warszawy i Katowic za 170 PLN 🔥 Tanio 🚨 Loty na Maltę z Warszawy i Katowic za 170 PLN 🔥
Warto 🔥 Uzbekistan, Kazachstan i Kirgistan w jednej podróży z Warszawy za 1861 PLN 😎😍 Warto 🔥 Uzbekistan, Kazachstan i Kirgistan w jednej podróży z Warszawy za 1861 PLN 😎😍
#2 PostWysłany: 29 Gru 2014 15:43 

Rejestracja: 20 Lut 2012
Posty: 5484
srebrny
fajny pomysl :) ile kosztowal dolot do Kanady przez LHR i powrot do Warszawy z EWR ?
jesli pamietasz prosze podaj cene w milach i doplaty :)
dzieki
Góra
 Profil Relacje PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
#3 PostWysłany: 29 Gru 2014 15:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Dzień 4 - YYZ-LGA + Nowy Jork

Na lotnisko w Toronto odwozi mnie hotelowy busik. Okazuje się, że wszystkie loty do USA obsługiwane są w jednej części terminala, gdyż lotnisko w Toronto jest jednym z punktów w których obowiązuje program Preclearajce, czyli odprawy granicznej i celnej USA jeszcze przed wylotem, tak by samolot mógł być traktowany w Stanach jak przylatujący lot krajowy. AA umożliwia odprawę tylko w automacie, ten jednak odsyła mnie do obsługi, by ci sprawdzili moją wizę.

Image

Bardzo miła pani potwierdza wizę i zmienia mój numer frequent flyer z podstawowego numeru BA z którego kupowane biły bilety-nagrody na statutowy numer Qatar Airways. Mimo, że w QR mam najniższy status (OW Ruby), daje mi to odprawę na stanowisku klasy biznes, na niektórych lotniskach priorytetową kontrolę bezpieczeństwa i wejście na pokład samolotu przed osobami bez statusu. Co jednak najważniejsze, daje on darmowy bagaż w klasie ekonomicznej w liniach, które w normalnych warunkach biorą za to dodatkowe opłaty. Na tym locie zaoszczędziłem dzięki temu 25 USD.

A oto i karta pokładowa ;)

Image

Następnie należy przejść wspomnianą już przeze mnie kontrolę graniczną USA. Ja trafiłem na funkcjonariusza, który ewidentnie miał dzisiaj zły dzień, albo nienawidzi swojej pracy. Zdał mi cykl pytań "po co?", "dlaczego?", "jak długo?", pytał czy kogoś znam w Stanach. Zadał też pytanie na które nawet nie wiedziałem co odpowiedzieć "A dlaczego do celów turystycznych wybrał Pan właśnie Nowy Jork?"... Na koniec poprosił o wydruk rezerwacji biletu powrotnego ze stanów, po czym nie mógł na nim znaleźć daty lotu... w końcu mnie puścił ;-)

Jeszcze kontrola bezpieczeństwa (wcale nikt nie kazał mi włączać elektroniki ;-) ) i już znajdujemy się w wydzielonej części pirsu dla lotów do Stanów. Dosłownie wydzielonej... szybą ;-)

Image

Jeszcze obowiązkowy spacerek po terminalu - przy jednej z bramek kończył się boarding na lot American do Los Angeles. Boeing 737 jeszcze w starym malowaniu AA. Widziałem je na własne oczy, więc zostaje skreślona pozycja z mojego lotniczgo bucket list :)

Image

Ja natomiast będę podróżował z "nieco" mniejszym rozmachem...

Image

Jak widzicie czeka już na mnie Bombardier CRJ-700 linii lotniczej Envoy wykonującej lot dla AA pod szyldem American Eagle. Zwróćcie uwagę na te śmieszne rękawy - w Stanach zjawisko załadunku, bądź wyładunku samolotu ze stanowiska oddalonego jest na szczęście bardzo rzadkim przypadkiem.
Okazało się, że bramka z której lecę to tak na prawdę 4 bramki obsługujące tylko małe samoloty American Eagle. Ten który fotografowałem przed chwilą leci do Chicago, a nie do Nowego Jorku, więc nie będę się rozpisywał o wieku maszyny, skoro nawet nie wiem czym leciałem ;-) Wpuszczanie pasażerów na pokład samolotu było bardzo zorganizowane i odbywało się w grupach: pasażerowie klasy biznes (szumnie tu nazywanej klasą First), pasażerowie o statusie Sapphire lub Emerald, pasażerowie o statusie Ruby (w tym ja), poszczególne grupy pasażerów klasy ekonomicznej. A w tak krótkim samolocie jak ten Bombardier było ich conajmniej 3.

Moja karta pokładowa zostaje zeskanowana, "bip!" i pora ruszać w krótką podróż do USA! Mój bagaż podręczny dostaje przywieszkę, Delivery on Aircraft, oddaję go obsłudze naziemnej i wsiadam na pokład:

Image

A wnętrze maszyny jest całkiem przyjemne. Czarne fotele bardzo dobrze kontrastujące z białymi ścianami Bombardiera:

Image

Image

Fotele były bardzo wygodne, a miejsca przed sobą miałem więcej niż w większości szerokokadłubowców. Super!

Obłożenie dziś wynosi około 80%, a miejsce obok mnie zostaje wolne, więc mam suuuużo miwjsca.

Image

Czekając na pozostałych pasażerów uciąłem sobie bardzo miłą pogawendkę z przesympatyczną stewardessą. Nie mam jej zdjęć, ale mam dla Was zdjęcia wnętrza samolotu:

Image

Image

Obok brat bliźniak ;-)

Image

Ruszamy! Razem z większym AA ;)

Image

Obok mijamy jeszcze 767 Air Canada

Image

i w górę! Prognoza pogody się na szczęście nie sprawdziła i mamy ładną pogodę całą drogę w przeciwieństwie do zapowiadanego pełnego zachmurzenia.

Image

Serwis na pokładzie jest szybki i prosty - do wyboru puszka napoju gazowanego, niegazowanego, albo wody. Nie ma niczego do jedzenia - może z resztą i dobrze na tak krótkim locie.

Image

Około godziny od startu jesteśmy już nad Nowym Jorkiem

Image

W tle mój pierwszy widok Manhattanu:

Image

Miękkie przyziemienie na lotnisku La Guardia. Lotnisko to leży najbliżej centrum, ale nie jest w stanie obsłużyć dużych maszyn, daltego obsługuje głównie loty krajowe i krótkie loty międzynarodowe. Lotnisko to nie bez powodów nazywane jest przez pilotów USS La Guardia, gdyż lądowanie na jego wysuniętych w wodę pasach startowych przypomina ponoć celowanie w lotniskowiec.

Image

Za moim oknem pojawił się pierwszy Southwest na jakiego trafiłem:

Image

Wiele osób uważa, że La Guardia powinna zostać szybko odnowiona, gdyż to co oferuje odbiega mocno od standardów nowoczesnych lotnisk. W 2010 roku zatrudniono ekspertów do opracowania planu rozbiórki La Guardi i wybudowania na jej miejscu nowego, nowoczesnego lotniska. Dziś lotnisko wygląda tak:

Image

Klimatem przypomina mi nieco berlińskie Tegel ;)

Image

Po wylądowaniu dobrze, byście mieli już wymyśloną strategię na poruszanie się po mieście. Możecie albo płacić za bilety w metrze lub autobusach za każdy przejazd (co kosztuje 2,5$ za przejazd), albo mozecie kupić kartę MetroCard. Tygodniowa MetroCard ważna we wszystkich liniach metra i w autobusach poza ekspresowymi kosztuje 30 USD i uznałem, że w mojej sytuacji się opłaci, mimo że zostaję tylko na 3 dni. Na MetroCard możecie od razu pojechać autobusem lotniskowym M60 na Manhattan, pamiętajcie tylko by skorzystać z maszyy drukującej bilety na tę linię, gdyż inne niż wydrkuowane nie są akceptowane. Na innych liniach nie ma problemu, gdyż każdy kierowca ma maszynkę czytającą zawartość MetroCard'a.

Image

Pamiętacie może Basię, którą poznałem w Nikko podczas mojej wycieczki do Japonii w 2012 roku? Otóż Basia mieszka na stałę w Riverdale lekko na północ od północnego wybrzeża Manhattanu i gdy powiedziałem Jej o tym wyjeżdzie, powiedziała, że mogę nocwać u Niej :) Skorzystałem z tej propozycji, a to oznaczało, że musiałem się przesiąść w Harlemie na kolejkę North Rail jadącą na północ. Wysiadka z autobusu i widzę dookoła siebie morze ludzi. Zdecydowana większość to Afroamerykanie, jednak nie czuję się jakoś specjalnei niebezpiecznie. A wręcz przeciwnie, widać interakcje między mieszkańcami jak rozmawiają na ulicach, albo przybijają sobie piątkę ze spotkanymi przypadkowo znajomymi.

Image

Nie bardzo mam czas, by się zatrzymywać, poza tym z dużym plecakiem nie było mi za wygodnie, więc od razu idę na oddaloną o jedną przecznicę stację kolejki podmiejskiej. Tam przyszło mi czekać na właściwy pociąg dobre pół godziny, ale czekanie umilały mi obserwacje tambylców. Otóż wyboraźcie sobie kilku czarnych panów siedzących na ławce na dwóch różnych peronach i krzyczących do siebie przez tory. Dodatkowo zwracali się do siebie homie (ang. ziomal). Normlanie scena jak żywcem wyjęta w GTA ;-) Pociąg w końcu zajeżdża:

Image

Niestety karta Metrocard nie obejmuje tych pociągów. Tzeba kupować na nie osobne bilety o czym nie miałem zielonego pojęcia dopóki nie trafiłem na kontrolę biletów. Pan się zdziwił, że daję mu Metro Carda i zapytał czy to wszystko co mi dali. Powiedziałem, że tak. Kontroler pokiwał głową ze zrozumieniem, popatrzył na mój duży plecak i powiedział, że nie ma problemu, ale że następnym razem mam kupić bilet w automacie. Od tej pory tak też robiłem ;)

Na podstawie opisu jaki dostałem od Basi szybko dotarłem do jej mieszkania, gdzie chwilę porozmawialiśmy, ale niedługo później już byłem w drodze powrotnej do miasta, bo miałem już wcześniej kupiony bilet z wejściem o godzinie 17.00 na taraz widokowy na szczycie Rockefeller Center. Z kolejki wyszedłem na dworcu głównym dla połączeń lokalnych - Grand Central. Perony tego dworca mogą konkurować swoją brzydotą z warszawskim Dworcem Centralnym jeszcze przed remontem. Dodatkowo temperatura na stacji była nie do zniesienia. Na szczęście w wagonach środków transportu publicznego klimatyzacja zawsze odkręcona jest na maksa, więc czekając na pociąg trzeba z peronu jak najszybciej do niego uciec. Gorzej jeśli na pociąg trzeba czekać np. pół godziny - wtedy trzeba uciekać do hali głównej dworca, lub do otaczającego ją małego pasażu handlowego. Tak wygląda dworzec od strony peronów:

Image

A tak w głównej hali:

Image

Dworzec wybudowano w 1913 roku i do tej pory utrzymuje tytuł największego dworca koljekowego pod względem ilości peronów. Jest tu ich aż 44 sztuki na dwóch poziomach. Na środku głównej hali nad okrągłym punkte informacyjnym widnieje piękny zegar, będący symbolem tego dworca.

Image

Z zewnątrz budynek zobaczycie później ;-) W końcu się śpieszę ;-)

Tak wygląda środek Manhattanu... Ja tym czasie muszę iść szybkim krokiem do Rockefeller Center, gdzie mam bilety na 17.00.

Image

Ja tym czasie muszę iść szybkim krokiem do Rockefeller Center, gdzie mam bilety na 17.00.

A oto i sam zainteresowany - Rockefeller Center, na którego szczycie znajduje się uważany przez wielu najlepszy taras widokowy w Nowym Jorku. Zaraz się przekonamy ;-)

Image

Wejście do atrakcji znajduje się wewnątrz budynku, po prawej stronie na poziomie -1. Z wydrukowanym biletem omijam krótką kolejkę do kasy, by stanąć do relatywnie krótkiej kolejki kontr bezpieczeństwa, którą to można spotkać tu w praktycznie każdej większej atrakcji tego miasta. Klika minut oczekwiania na windę i jedziemy do góry! Taras widokowy na Top of The Rock składa się z trzeh pięter - na dwóch pierwszych widok ograniczony jest szklanymi taflami, ale zostały one ustawione tak że pomiędzy część z nich można wsadzić duży obiektyw, więc nie jest to większy problem dla fanów fotografii. Na moje szczęście w momencie jak wchodziłem na taras spadło dosłownie kilka kropel deszczu, ale wystarczyło to do powstani dużej tęczy nad północnym Manhattanem.

Image

Polecam od razu wjechać na samą górę, gdzie widoki nie są niczym zasłonięte. Gotowi na widoki Nowego Jotku? Najpierw kierunek północ i Central Park z tęczą.

Image
Pełna rozdzielczość: https://www.dropbox.com/s/3ebob1ijq58w2 ... 5.jpg?dl=0

A teraz Creme de la creme, czyli kierunek Dolny Manhattan:

Image

Image

Statuła Wolności jest hen daleko i przy tej przejrzystości powietrza ledwo ją widać:

Image

Image
Pełna rozdzielczość: https://www.dropbox.com/s/hz39hf1opxc4i ... 8.jpg?dl=0

A chwilę później wraz z zachodem słońca zaczęły się zapalać jedno po drugim kolejne światła w jednym z najbardziej wpływowych miast Świata... niestety dopchanie się do jednej z betonowych podpórek, gdzie spokojnie można było położyć aparat, by ten ani drgnął graniczyło z cudem. w końcu mi się udało z takim oto efektem:

Image
Pełna rozdzielczość: https://www.dropbox.com/s/u4y0b919d20xo ... 2.jpg?dl=0

Image

Image
Pełna rozdzielczość: https://www.dropbox.com/s/wi4o3xhyz5red ... 9.jpg?dl=0

Image
Pełna rozdzielczość: https://www.dropbox.com/s/wpo3nxyy517oc ... 1.jpg?dl=0

Zachęcony niezłymi łowami fotograficznymi udaję się na dalsze - na słynny Times Square. Najłatwiej dojechać tam metrem. Pamiętajcie patrząc na plan metra, że w Nowym Jorku jest podwójny system oznaczania tras metra. Kolor trasy oznacza tak na prawdę tylko które to szyny. Istotniejszy jest numer linii. Np. po szynach niebieskich jadą równocześnie linie A, B i C. Ale po co trzy różne linie na jednej nitce? Bo nitki się rozgałęziają, albo część stacji jest przez pociągi danej linii omijana, a sam pociąg (ekspresowy) dojeżdża tylko na głowne stacje. Więc zawsze patrzcie na mapie miasta jakie pociągi zatrzymują się dokładnie na tych stacjach, które Was interesują. A tak wygląda typowy wagonik metra w Nowym Jorku:

Image

W metrze tu panuje to samo co na Grand Central: na peronach metra jest zaduch i panuje permanentny brak świeżego powietrza. Ale dość marudzenia. Idziemy na słynny plac - odpowiednik Trafalgar Square w Londynie, prawdziwa nowojorska ikona! Times Square, centrum rozrywki!

Image

Tutaj się dzieją rzeczy, że głowa mała, a koniec końców każdy rzepkę skrobie na swój sposób:

Image

Image

Image

Image

Image

Na końcu Times Square władze miasta wybudowły trybunę, żeby lepiej było widać co się dzieje na placu.

Image

I to tyle na dziś! Pozdrowienia z Nowgo Yorku ;)

Dzień 5 - Nowy Jork

Dzisiejszy dzień mam podporządkowany pod bilety na prom wiozący turystów, które wykupiłem online na 12.00. Prom wypływa z parku The Battery Park znajdującego się na południowym krańcu Manhattanu, więc założyłem sporo czasu na dojazd. Chyba nawet za dużo, więc żeby coś ze sobą zrobić wysiadłem kilka stacji metra wcześniej przy Moście Brooklińskim. Stacja Brooklyn Bridge / City Hall znajduje się paradoksalnie nie nad wodą, ale w samym środku wyspy, i żeby dojść do przęsła mostu trzeba pokonać spory kawałek pieszo jego estakadą. Dla chętnych jest też ścieżka rowerowa i co ciekawe droga dla pieszych i rowerów idzie środkiem mostu, nie przy krawędziach. A oto i on, Brooklyn Bridge z perspektywy żaby (albo i mnie w tym wypadku ;-) )

Image

Niestety pogoda dziś nie dopisuje, więc ciężko zrobić dobre zdjęcia przez te białe chmury... A teraz klika liczb dotyczących tego mostu nad East River: długość 1825 metrów, szerokość 26 metrów, wysokość 84 metry, odległość między przęsłami 486m. Niby nic takiego, ale jak sobie człowiek uświadomi, że ten most wiszący został otwarty w 1883 roku to zmienia się trochę perspektywa jego postrzegania.

Image

W dniu otwarcia mostu przekroczyło go 1800 pojazdów i 150,3 tyś ludzi. To była jedyna przeprawa między Manhattanem i Brooklynem. Most zbudowano za 15,5 mln dolarów, a przy jego budowie zginęło 27 robotników.

Image

Mimo znaków informujących o zakazie przyczepiania czegokolwiek do mostu i ten się nie uchował ;)

Image

Niestety nie miałem czasu, by przejść cały most, ale jeszcze wrócę dziś na chwilę na Brooklyn ;)

Pakuję się do metra i chwilę późnij jestem już w Battery Park

Image

Tam najpierw odbieram swój bilet z okienka, później typowa lotniskowa kontrola bezpieczeństwa, by w końcu znaleźć się na jednym ze statków płynących na Liberty Island.

Image

Statki te pływają bardzo często i robią trasę Nowy Jork - Liberty Island - Ellis Island - Nowy Jork. Nie wpadnijcie na pomysł, by zrobić pod prąd tłumowi i wysiąść na Ellis, by później wrócić pod Statuę Wolności. Statki pływają tylko w jedną stronę ;-) Na zdjęciu poniżej Liberty Island wiadomo gdzie jest ;-) , natomiast po prawej jest Ellis Island.

Image

Bilet na rejs kupiony online kosztuje 18 USD. Jeżeli macie ochotę możecie od razu z biletem online zarezerwować sobie wejście na cokół pomnika lub na koronę. W tym pierwszym przypadku nie ma dodatkowych opłat, w drugim należy doliczyć 3 USD do zwykłego biletu. Pamiętajcie jednak, że te opcje są limitowane - na cokół może wejść maksymalnie 3000 osób w ciągu dnia, na koronę jeszcze mniej, dlatego warto rezerwować bilety online jak najszybciej. Co prawda nieporezerwowane wejściówki do statuy trafiają do kasy biletowej i jakaś szansa na ich złapanie jest, ale raczej niewielka. Ja rezerwowałem późno, więc dostałem bilet na cokół, ale nie na koronę. Płyniemy!

Image

Rejs jest niezłą okazją do zrobienia zdjęć panoramie południowego Manhattanu, aczkolwiek nie ma co się spinać, bo w razie czego panorama z Ellis Island jest równie dobra ;-)

Image

Podpływamy pod Liberty Island - oznacza to bitwę o pozycje do robienia zdjęć. Na szczęście ja miałem całkiem niezłą ;-)

Image

Dla części z Was będzie to wiadome, ale dla pozostałych przypomnę, ze Statua Wolności to jeden z symboli narodowych Stanów Zjednoczonych. Jej właściwa nazwa to Liberty Enlightening the World, czyli Wolność opromieniająca Świat. Statuę wzniesiono w latach 1884-1886 jako dar od narodu francuskiego, żeby upamiętnić przymierzę między tymi państwami w wojnie o niepodległość USA.

Image

Monument ma wysokość 46,5 metra, razem z cokołem 93m, waży 229 ton, a jego konstrukcja zrobiona jest ze stali i miedzi. Gdy Statua przyjechała na swoje miejsce cała błyszczała na rudo-brązowy kolor, jednak w ciągu 20 lat miedź się utleniła, czego efekt widzimy. W środku znajdują się dwie spiralne klatki schodowe prowadzące do korony. Trzecia klatka schodowa prowadząca do pochodni jest niedostępna po wybuchu na wyspie Black Tom, który miał miejsce 30 lipca 1916 roku. Wybuchł zapas amunicji przygotowanej do wysyłki za granicę. Wybuch ten ponoć by bardzo silny, i towarzyszyły mu kolejne w ciągu kilku następnych godzin. Przystań na której miał miejsce wybuch znajdował się na tyle blisko monumentu, że szkody na statule oszacowano na wartość 100 tyś dolarów. Wybuch był tak silny, że uszkodził nie tylko statuę, ale też szyby w oknach budynków na Manhattanie.

Image

Wiedzieliście na przykład, że do huraganu Sandy na wyspie Liberty mieszkały na stałe dwie osoby? Ranger David Luchsinger wraz z żoną zamieszkiwali mały domek na wyspie, ale ten ucierpiał na tyle podczas huraganu, że się wyprowadzili. Ciekawostką jest też, że 7 "zębów" wystających z korony nie są tak na prawdę koroną, tylko w założeniu miała być to aureola.

Image

Autor projektu statuły Frederic Bartholdi zaoferował państwu Egipskiemu, że zbuduje drugą taką samą statuę i jednocześnie latarnię morską przy wejściu do Kanału Sueskiego. Jednak pomysł się nie spodobał w Egipcie. Co więcej ten sam człowiek z okazji dnia matki jako prezent wyrzeźbił jej twarz w tej statule. Po raz pierwszy zorientowano się o tym publicznie w 1876 roku. Co ciekawe autorem konstrukcji rzeźby był Gustaw Eiffel.

Próbowałem się dostać do cokołu rzeźby, jednak musiałbym by to uczynić wsadzić wszystkie moje rzeczy do automatycznej przechowalni. Niestety ta zjadła mi wszystkie moje drobne i nie otworzyła szafki. Tyle z tego było :/ Idę więc odpocząć chwilę od słońca. Polecam w przerwie kupienie sobie za 5 USD takiej lemoniady jak poniżej. Pycha!

Image

Jeszcze kilka zdjęć i pora się przemieścić na Ellis Island. Oznacza to odstanie swojego w kolejce na prom:

Image

Na początek obiecana panorama z Ellis:
Image
Zdjęcie w pełnej rozdzielczości (uwaga, duże!): https://www.dropbox.com/s/75gm9s2w04kg2 ... o.jpg?dl=0

Gdzieś na wyspie załapała się tez flaga USA:

Image

Pięćdziesiąt pięcioramiennych gwiazd w jej lewym górnym rogu symbolizuje 50 stanów, zaś 13 białych i czerwonych pasów - 13 pierwotnych kolonii. Potocznie znana jest ona jako Stars and Stripes. Flaga amerykańska ewoluowała wraz z przybywaniem kolejnych stanów - pierwsza wersja z 12 gwiazdami została wprowadzona 14 czerwca 1777 roku, aktualna zaś jest ważna od 4 lipca (dzień niepodległości USA ;) ) 1960 roku. Flaga ta zainspirowała powstanie wielu innych flag, w tym używanych do dziś flag Urugwaju, Liberii, Malezji, Kuby, Portoryka, Chile i Grecji.

Jeśli ktoś jest prawdziwym Nowojrczykiem to on:

Image

Kolejny przystanek to Union Square, na przecięciu Czwartej Alei i Broadway. Nazwę tego placu błędnie się przypisuje do zawiązania Unii poszczególnych Stanów oraz do Związków zawodowych (trade unions). Tak na prawdę chodziło o połączenie dwóch ważnych dróg na wyspie Manhattan. Na placu znajduje się pomnik Jerzego Waszyngtona.

Image

Mnie najbardziej zaciekawił jednak zwyczajowy targ uliczny farmerów odbywający się właśnie tutaj:

Image

Image

Image
(mam Twoją kozę!)

Image

Idę dalej ulicą Broadway (najdłuższą na Manhattanie ;) ) w kierunku Empire State Building. Tak wygląda typowa niska zabudowa Manhattanu:

Image

Image

Image

No dobra... to ostatnie zdjęcie to raczej architektura wysoka ;) Docieramy do jednego z najbardziej znanych budynków w Nowym Jorku - do Flatiron Building

Image

Kiedyś nazywał się Fuller Building i w 1902 roku, gdy go zbudowano był niesamowicie wysokim jak na tamte czasy wieżowce. Jego kształt został wymuszony przez działkę między Broadway i 22 ulicą. Nazwa budynku odnosi się do podobieństwa budynku do kształtu żelazka (ang. iron) ;)

Na przeciwko okazało się, że zorganizowany został targ z jedzeniem, więc trzeba skorzystać! Zwłaszcza z takim widokiem ;)

Image

Długo nie mogłem się zdecydować co zjeść, ale w końcu wybór padł na makaron z serem z homarem ;-) Mniam!

Image

Następny cel to ikona Nowego Yorku - Empire State Building

Image

Image

Ten 103-piętrowy wieżowiec wybudowany w stylu Art Deco ma 380 metrów wysokości, a wraz ze swoją iglicą wysokość ta dochodzi do 443 metrów. Jego nazwa wywodzi się z faktu, że wiele osób nazywało Nowy Jotk Empire State (ang. Stan cesarski). Budynek ten był najwyższy na Świecie przez około 40 lat dopóki w 1970 roku nie został przewyższony przez północną wieżę World Trade Center. Dziś jest to czwarty co do wysokości budynek w USA i 23-ci na Świecie.

Image

Budynek stał się symbolem kultury USA, to na nim wisiał King Kong. W 2010 roku wieża przeszła renowację wartą 550 mln dolarów, z czego 120 mln to inwestycje w uczynienie budynku energoooszczędnym. Koszt budowy ESB to prawie 41 mln dolarów. Dziś było by to 635 mln dolarów.

Image

Budowie towarzyszy historia wyścigu o najwyższy budynek na Świecie. Dwa inne projekty starały się o ten sam tytuł, a mianowicie 40 Wall Street oraz budynek Chryslera. Empire State Building jednak przewyższył wszystko w tamtym czasie. Ciekawostką jest, że dzięki świetnemu zarządzaniu projektem budynek zbudowano w... 11 miesięcy! Wymagało to niezwykłej synchronizacji dostaw (1 ciężarówka na minutę) oraz skrupulatnego kontrolowania przebiegu prac. Wykorzystano też ciekawe techniki - np. na każdym nowym piętrze montowane były szyny do przewozu materiałów budowlanych w ramach piętra, dzięki czemu zaoszczędzono bardzo dużo czasu i sił pracowników. Niektóre elementy wykończenia wnętrza wykonywano dłużej niż sam budynek.

W środku nikogo nie ma w kolejce do biletów, a miejsca jest sporo! Super :) Jak to dobrze, że nie przyjechałem w wakacje.

Image

Wjeżdżamy na 80 piętro, gdzie jest mała wystawka opisująca budowę wieżowca, a następnie inną windą jeszcze jedziemy na 86-te, gdzie znajduje się główny taras widokowy.

Image

Dla chętnych można się udać jeszcze wyżej - na 102-gie piętro za dodatkową opłatą, ale zdjęcia tam będą tylko zza szyby.

No to co? Widoczki? :)

Image

Image

Image

Image

Po zjeździe na dół jeszcze krótki spacerek po 6-tej Alei zwanej też Aleją Ameryk.

Image

Na zdjęciu po lewej znajduje się sklep Macy's, gdzie ponoć sa całkiem niezłe deale ;-) Sklep stoi w tym miejscu już od 113 lat i do 2009 roku był to największy pojedynczy sklep na Świecie.

Image

Na koniec dnia udaję się na bardzo krótki spacerek po Central Parku. Zwany też oazą zieleni w środku Manhattanu. Park zajmuje 341 hektary. Gdy w 1853 roku zdecydowano się na budowę parku w tym miejscu nie było tam nic. Budowa parku trwała 15 lat i pracowało przy nim 20 tyś robotników. Wcześniej na tym terenie były bagna, więc jego zagospodarowanie nie było łatwe. Nawieziono 3 mln metrów sześciennych ziemi. W parku aktualnie jest ponad 26 tyś drzew, można tu uprawiać sport i odpoczywać. W parku znajduje się pomnik króla Władysława Jagiełły, który to ustawiono w 1945 roku obok Żółwiego Stawu.

Image

Zwróćcie uwagę na pasy dla samochodów serwisowych, rowerzystów, biegaczy i oddzielny chodnik:

Image

Na koniec dnia przyszedł mi pomysł, by jeszcze ostatkami sił pojechać na Brooklyn i zrobić zdjęcia mostu Bruklińskiego z miastem:

Image

Image

A teraz mogę już spokojnie wracać się przespać. W pociągu odkrywam ciekawy system, że konduktor nie kasuje biletów, tylko je zabiera i w ich miejsce wstawia takie bileciki zastępcze w przegródki foteli:

Image

Dzień 6 - Nowy York

Na dziś zachowałem sobie centrum finansowe Nowego Yorku - dolny Manhattan. Dlaczego dopiero na dziś? Bo zarezerwowałem sobie bardzo chwalony na Tripadivsorze spacer z przewodnikiem Wall Street Walk za 25 USD. Spacer rozpoczyna się przy budynku Wall Street 57, a raczej 57 Wall Street jak to oznaczają Amerykanie. Naszym przewodnikiem jest Stephen, weteran Marines który 20 lat przepracował na parkiecie nowojorskiej giełdy. Wycieczka zaczyna się od historii finansów Nowego Jorku, która zaczyna się w XVII wieku, gdy osiedleni tu w osadzie Nowy Amsterdam Holendrzy wyspecjalizowali się w handlu skórami bobrów. Szło im tak dobrze, że przestało się to podobać sąsiadującym Brytyjczykom chcącym mieć swój udział w zyskach. Przestraszeni Holendrzy wybudowali w miejscu dzisiejszej Wall Street mur ziemny o wysokości około 3 metrów mający oddzielać ich od Brytyjczyków i ewentualnych ataków Indian. Oczywiście mur nie przeszkodził za specjalnie w przjęciu tutejszych terenów przez Brytyjczyków. Ci zawarli z Holendrami umowę - Holendrzy mogą handlować dalej, ale okolice przechodzą pod władzę Korony. Holenfrzy nie mając większego wyboru zgadzają się na to. We wczesnych latach Wall Street to tu spotykali się lokalni kupcy. Był tu też targ niewolników. Wszystko zaczęło się w tym miejscu:

Image

W późnym XVIII wieku na Wall Street rosło drzewo pod którym handlarze i spekulatorzy spotykali się, by handlować papierami wartościowymi. Siedzieli pod tym drzewem tak przez rok, aż w końcu przenieśli się do znajdujących się na nabrzeżu holenderskich Cofee Shopów. W 1792 roku handlarze sformalizowali handel i założyli nowojorską giełdę - NYSE, New York Stock Exchange. Dziś budynek giełdy znajduje się nie daleko i wygląda tak:

Image

W budynku znajdują się tak na prawdę cztery parkiety, ale dzięki informatyzacji handlu używa się tylko jednego. Dojazd do giełdy jest ze wszystkich stron pilnie strzeżony, a do samego budynku mogą wejść tylko osoby z przepustkami. Bo zamachach z 2001 roku, zamknięty dostał dostęp do publicznej galerii z której widać pracę maklerów.

Image

Na przeciwko giełdy znajduje się dość niepozorny 4-piętrowy budynek, którego budowę zleciła firma finansowa JP Morgan. Gdy Pan Morgan budował tę siedzibę został zapytany czemu budynek ma tylko 4 piętra, odpowiedział, że on nie musi niczego nikomu udowadniać. Budynek co ciekawe funkcjonował przez długi czas bez adresu. Wystarczyło bowiem podać JP Morgan, Wall Street.

Image

Tuż obok, przy 26 Wall Street mieści się The Federal Hall, który stanowił pierwszy budynek Kongresu USA. To tu zaprzysiężony został Jerzy Waszyngton.

Image

Image

Przy Wall Street znajduje się też Trump Building - 40 Wall Street. To piąty co do wielkości wysokościowiec w Nowym Jorku - budynek ten brał udział w wyścigu o najwyższy wieżowiec Świata, jednak został prześcignięty zarówno przez Chrysler Building (ten byłby niższy o 2 stopy gdyby nie zbudowana w tajemnicy iglica), jak i przez Empire State Building.

Image

Na końcu ulicy znajduje się Kościół Trójcy. Pierwszy kościół w tym miejscu został zbudowany w 1698 roku. Niestety spłonął on w 1776 roku w wielkim pożarze, który nawiedził Nowy Jork. Później zbudowano kolejny kościół w 1790 roku, jednak ten nie ustał 50 lat, gdyż konstrukcja zawaliła się podczas burz w wyjątkowo mocną zimę na przełomie 1838-39 roku. Podjęto budowę trzeciego kościoła w tym miejscu, który stoi tu do dziś. Kościół ten do 1890 był najwyższym budynkiem Nowego Jorku. Dziś sami zobaczcie jak się prezentuje wśród innych budynków:

Image

Zwróćcie uwagę na ciemny kolor budowli - wybrano właśnie taki, żeby kościół sprawiał wrażenie starszego niż jest w rzeczywistości.

Jeśli popatrzy się dalej wzdłuż Broadwayu, panoramę urozmaica Woolworth Building, jeden z najstarszych i najbardziej znanych drapaczy chmur w Nowym Jorku. Zbudowano go w 1913 roku i ma 241 metrów wysokości. Pierwotnie miał 190,5 metra wysokości, ale urósł do 60 pięter ;-) Koszt budowy wynosił wtedy 13,5 mln dolarów, które Woolworth zapłacił gotówką. Podczas otwarcia budynku nazwano go "katedrą handlu". Był najwyższym budynkiem Świata do momentu otwarcia wspomnianego przed chwilą 40 Wall Street.

Image

My jednak idziemy w drugą stronę, by spotkać słynnego nowojorskiego atakującego byka. Autor rzeźby zrobił ją w swojej pracowni, a następnie pod osłoną nocy wraz ze swoimi znajomymi załadowali go na ciężarówkę i postawili go pod budynkiem giełdy. Następnego ranka byk został otoczony przez ludzi, bo każdy chciał go zobaczyć z bliska. Byk stał się problematyczny, gdyż tamował cały ruch w okolicy, więc nowojorska policja postanowiła go zabrać stamtąd. Spowodowało to protesty - ludzie wyszli na ulicę i skandowali, że chcą byka z powrotem. Policja wymyśliła więc, że postawią go w innym miejscu i tak byk stał się jednym z symboli dzielnicy finansowej Nowego Jorku. Do dziś jest tak popularny, że raczej możecie zapomnieć o fotce sam na sam z bykiem:

Image

A skoro już jesteśmy przy zdjęciach, to wierzy się że złapanie byka w odpowiednim miejscu ( ;) ) powoduje niezwykłe szczęście finansowe:

Image

Byk to oczywiście także symbol hossy i zarabiania ;-)

Image

Nowa, lepsza lokalizacja byka to tuż przez Bowling Green, który to jest najstarszym parkiem w Nowym Jorku.

Image

Skręcamy w lewo w Beaver Street (ulica Bobrów), by dojść pod restaurację Delmonico's, najstarszą restaurację w Nowym Jorku. To tu przesiadywali magnaci finansowi i tak na prawdę decydowali o dużych transakcjach finansowych. Procedura była taka: przyjeżdżało się na miejsce oczywiście z partnerką, a następnie panie szły do swojego pomieszczenia na plotki, a Panowie do innego ubijać interesy. Interesy ubijało się w odpowiedniej atmosferze paląc najlepsze drogie cygara. Te z kolei owinięte były w 100-dolarowe banknoty, których wówczas jednym z głównych składników były konopie. Atmosfera sprzyjała więc wszelakiemu biznesowi ;-)

Image

Oprócz tego jadło się tu ostrygi, gdyż w to obfitowały lokalne wody - nie był to taki przysmak jak teraz, ani nie kosztował specjalnie dużo - po prostu jadło się to co było.

Image

Okolica obfituje w jedne z najstarszych domów Nowego Jorku - zerknijcie na te domy w stylu holenderskim.

Image

Image

U zbiegu ulic Pearl st i Broad znajduje się najstarszy dom w Nowym Jorku. Od zawsze mieściła się tu tawerna, do której chętnie zaglądali rządzący miastem. Tu kończy się nasz spacer po dzielnicy finansowej. Pora więc iść na północ w kierunku miejsca gdzie ponad 13 lat temu stały dwie bliźniacze wieże World Trade Center. Po drodze obowiązkowa fotka z radiowozem NYPD:

Image

W oddali widać już wybudowaną na ich miejsce Peace Tower później nazwaną One World Trade Center, o niej jednak będzie nieco później.

Image

Tuż przy pomniku 9/11 znajduje się jedna z jednostek straży pożarnej Nowego Jorku...

Image

i oto jesteśmy przy pomniku 9/11 Memorial:

Image

Są to dwie kwadratowe fontanny wyznaczające miejsca w których dawniej znajdowały się wieże WTC, woda spada w nich regularnymi strumieniami w dół, by na końcu wpaść w dziurę symbolizującą otchłań.

Image

Wzdłuż krawędzi fontanny wygrawerowano nazwiska strażaków, którzy stracili życie podczas akcji ratunkowej w WTC.

Obok znajduje się wejście do muzeum. Bilet normalny kosztuje 24$ i można go kupić online, albo na miejscu. Do tego polecam skorzystanie z automatów po prawej stronie i płatność kartą, można ominąć w ten sposób całą dłuuuugą kolejkę. Powiem szczerze, że jestem trochę zdziwiony ceną za wejście do tego muzeum - wszędzie na Świecie muzea upamiętniające tragedie z tego co pamiętam były bezpłatne, albo płatne symbolicznie, ale to taki kraj. W wejściu jeszcze pełna lotniskowa kontrola bezpieczeństwa. Pani w kolejce obok mnie odwróciła się do jednego z ochroniarzy i stwierdziła, że to smutne, że w takich miejscach musi być kontrola bezpieczeństwa. Ręce mi opadły, bo uważam że wcale nie musi, ale to temat na osobne dywagacje. Do muzeum nie można wnosić toreb, więc musiałem zostawić je w bezpłatnej szatni. Pierwsze co rzuca się w oczy to fragmenty konstrukcji WTC:

Image

A to ścieżki porwanych lotów 11.9.2011:

Image

Muzeum jest świetnie zrobione, ktoś kto je projektował miał do tego głowę. Jest bardzo dużo otwartych przestrzeni symbolizujących przestrzeń dookoła byłych wieżowców. Po lewej stronie widzicie ścianę izolującą WTC od możliwego podmakania gruntów w okolicach fundamentów dwóch wież.

Image

Image

Sala budowy WTC:

Image

Oto kilka faktów liczbowych o wieżach: każdego dnia pracowało w nich około 50 tyś osób, północna wieża była wyższa o 111,5m od południowej ze względu na znajdującą się na jej dachu antenę. Jej wysokość to 530 metrów, każda z wież miała 110 pięter. Pod naporem wiatru konstrukcja mogła się chwiać 30 cm w każdą stronę. W obu wieżach znajdowało się 198 wind i 15 mil szybów windowych. W wieżach znajdowało się 43600 okien, a znajdujący się na wysokości 1377 stóp taras widokowy na południowej wieży był najwyższą tego typu platformą na Świecie, odwiedziło go 46,35 mln gości. WTC było tak duże, że miało swój własny kod pocztowy i 10 listonoszy.

Tu widać to co zostało z iglicy na jednej z wież...

Image

... oraz z wozu strażackiego, który przyjecha wraz z drużyną jeszcze zanim wieże się zawaliły:

Image

Niestety najlepszej części muzeum, czyli wystawy wraz z filamami nie można było fotografować. Bardzo polecam odstanie swojego w kolejce i obejrzenie panoramicznego filmu prezentującego odrodzenie Ground Zero. Kończymy wizytę w muzeum. Zasiedziałem się tam trochę, na prawdę polecam wszystkim! Na koniec jeszcze zdjęcie parku, który teraz jest w miejscu dawnych dwóch wież WTC:

Image

Nad nim góruje jeden z najmłodszych wysokościowców Nowego Jorku, budowany w miejsce bliźniaczych wież One World Trade Center Tower ma 546 metrów wysokości. Obecnie trwają prace wykończeniowe wewnątrz. Dookoła są istne zasieki.

Image

Image

Jedziemy dalej - oprócz sieci metra jadącej na Manhattanie głównie z północy na południe istnieje tu także duża sieć autobusowa z której można korzystać używając karty Metro Card, tej samej co w metrze. Dużo linii jeździ wzdłuż jednej ulicy - od brzegu do brzegu wyspy. Ja potrzebuję jechać na brzeg przy 42 ulicy, dlatego korzystam z autobusu M42. W Nowym Jorku bardzo mi się podobają małe parki na parcelach między wieżowcami, takie jak ten:

Image

A oto dzisiejszy cel: USS Intrepid, lotniskowiec który został zamieniony w muzeum lotnictwa... niestety przy wejściu okazało się, że jestem 5 minut zbyt późno i już nie zostanę wpuszczony do środka :( Ale spokojnie! Wrócę tu pod koniec wyjazdu, by uzupełnić zaległości.

Image

Skoro nie mogę spędzić czasu tu, trzeba wymyślić coś innego. Szybko wracam więc do metra i jadę do sąsiadujących ze sobą dzielnic China Town i Little Italia. Ta pierwsza nie wygląda jakoś specjalnie poza chińskimi napisami:

Image

Na pewno w tym sklepie jest jakiś chiński deal ;- Ci ludzie jeszcze chwilę wcześniej wymachiwali jednodolarówkami - może jakiś towar rzucili?

Image

Towary są ewidentnie azjatyckie - nawet nie wiem co tam było ;-)

Image

I ostatni rzut oka na Azję...

Image

bo ta sąsiaduje z... Italią!

Image

Gelato, pasta, tiramisu, lasagne, pesto, pizza, wszystko co brzmi choć nieco z włoska jest właśnie tu! I święta! Już wrzesień, więc święta też są tu!

Image

Tu impreza trwa w najlepsze! Jeść i świętować! Z Empire State Building w tle:

Image

Choć muszę przyznać, że kelnerzy z rzadka wyglądali włosko ;-) Wyjątkowo dużo było w śród nich Azjatów. Przypadek? W takim sąsiedztwie nie sądzę ;-)

Image

Dzień 7 - Waszyngton DC

Jak to na tym wyjeździe poranki oznaczają na ogół przemieszczenie się z miejsca na miejsce - nie inaczej jest dzisiaj. Pierwszy cel - lotnisko JFK, skąd udam się do Waszyngtonu. Jadę więc jak przykładny korpoludek kolejką dojazdową do Grand Central, skąd przesiadam się w autobus NYC Airporter na lotnisko. Przyjemność ta wynosi nie tanio, bo 16 USD. Jeżeli Was też czeka ta przyjemność to pamiętajcie, że busy nie jeżdżą z samego Grand Central, a z ulicy obok!

Busy jeżdżą co pół godziny, w środku są bardzo wygodne fotele, wifi (które nie działało) i gniazdka (patrz poprzedni punkt ;) ). Kierowca był bardzo miły ale jechał jak by pedał gazu był układem zero-jedynkowym i pod koniec nawet mnie, który nie ma z tym problemu złapała choroba lokomocyjna. Dodatkowo Pan kierowca obwieszony był ze wszystkich stron tabliczkami, że napiwki są bardzo chętnie przyjmowane ;-) Rozpisałem się jak gdybym mógł opowiadać o tym przez całą 90-minutową drogę na lotnisko (bo tyle miała trwać), jednak w rzeczywistości trwała może 50, więc i ja zmienię temat ;-) Oto terminal 8, z którego korzysta American:

Image

Jest to największy terminal na JFK, a i tak w sumie nie jest zbyt duży (choć jest ich tam jeszcze 5 ;) ). Dodatkowo jest to chyba jedyny terminal na JFK z satelitą.

Image

Wnętrze sprawia miłe, nowoczesne i przestronne wrażenie. Od razu przedostaję się do odprawy priorytetowej - pani stojąca na wejściu nie do końca wiedziała co zrobić z kartą Qatar Airways, ale mnie wpuściła.

Securiy szło jak po grudzie. Tak nieefektywnej obsługi kontroli bezpieczeństwa jak TSA to chyba ze świeczką (poza Indiami) szukać. Było ich na prawdę dużo, a przepuszczali wszystkich tylko jedną maszyną. Z kolei na oddzielnym stanowisku TSA Pre, gdzie nikogo nie było było kolejne 10 osób.

No, ale jakoś poszło i już się odstresowuję. Krótkie spojrzenie na FIDS i znów ciekawie - loty są ułożone nie wg godziny, a wg destynacji. Całkiem niezły pomysł!

Image

Mijamy też historię logo AA, jednak bez najnowszego, które widać na plakacie.

Image

Jest i lotnicza twórczość ;)

Image

Jak już mówiłem, lotnisko robi dobre wrażenie i o tej godzinie wygląda na pustawe:

Image

Chwila na sprawdzenie aktywności na płycie:
- 777 TAM odlatuje

Image

- Prawdopodobnie "mój" orzełek stoi

Image

- 787 LAN grzecznie czeka ;)

Image

Teraz czeka mnie długi spacerek na koniec lotniska, gdyż stamtąd odprawiane są loty takimi maluchami:

Image

Image

Nasz lot odleci o czasie, czego nie można powiedzieć o sąsiednim locie do Toronto, którego pasażerowie właśnie dostawali vouchery na jedzenie. Pora na boarding!

Image

Tak dawno nie leciałem Embraerem ERJ 140, że zapomniałem jak ciasno jest w środku, za to uwielbiam układ foteli 2-1, bo nie ma nic lepszego niż miejsce przy oknie i korytarzu na raz:

Image

Karty pokładowe AA na prawdę przypominają stare bilety lotnicze:

Image

Kabina grzecznie czeka na wypchnięcie spod bramki

Image

Jeszcze zwyczajowe omówienie fotela ;-) Był całkiem wygodny, taki... kwadratowy, starej generacji.

Image

Z jednej strony mamy dziś pecha, bo dojazd do drogi startowej oznacza wycieczkę po całym lotnisku, z drugiej mam pełny ogląd co teraz stoi na JFK:
- A380 Korean Air

Image

- 777-300 JAL

Image

- a tuż przed nami w kolejce do startu A320 Virgin America

Image

- za nami zaś 717 Delty

Image

Dość tego włóczenia się po ziemi. W drogę!

Image

Image

Mam dla Was kolejne lotnisko do identyfikacji ;-)

Image

Serwis pokładowy identyczny jak poprzednio - tylko napój bezalkoholowy, nie robiłem więc zdjęcia. Po nieco ponad godzinie lotu wita nas lotnisko im. Reagana w Waszyngtonie.

Image

Do terminalu zawiezie nas autobu... zaraz! Autobus? w Stanach? Myślałem, że tu tego nie robią pasażerom. Ale skoro tak to zrobię jeszcze zdjęcie naszego samolotu-bohatera w wersji epickiej!

Image

Co mi się podoba na tutejszych lotniskach, to to że bagaż na ogół wyjeżdża na taśmę zanim zdoła do niej dotrzeć. Co mniej natomiast, że wyjeżdża on w strefie ogólnodostępnej i nie trudno sobie wyobrazić, że zanim dotrę do karuzeli może być już w połowie drogi do nowego domu. Za pewne stąd zrobił by to metrem, bo to świetnie łączy lotnisko Reagana z centrum miasta. Do gustu przypadły mi szczególnie ciemno podświetlone surowe i betonowe stacje metra.

Image

Niestety zdjęcie tego w ogóle nie oddaje. Jest bardzo ciemno i szaro, wręcz zimno.

Po pozbyciu się bagaży ruszam w miasto - całkiem ładne i puste:

Image

Pierwszy przystanek to budynek Treasury, czyli skarbówki USA:

Image

Drugi to już oczywiście Biały Dom. Na razie od tyłu w otoczeniu jakiegoś protestu...

Image

...ale nie ma się o co martwić ONI już tu są...

Image

Przechodząc dookoła niego nie sposób zauważyć wielkiej szaro-kamiennej elewacji jednego z rządowych budynków biurowych:

Image

no i oczywiście domu Obamy od właściwej strony...

Image

Kolejny przystanek to monument Waszyngtona, czyli wielki obelisk na The Mall (pasażu zieleni między pomnikiem Lincolna, a kongresem). Obelisk ten jest najwyższą strukturą kamienną na Świecie i możnago zwiedzać. Do tego trzeba mieć wejściówkę, którą można bezpłatnie pobrać ze sklepu znajdującego się nieopodal. Liczba biletów jest dość mocno ograniczona, dlatego kto pierwszy danego dnia, ten lepszy. Wejściówki rozdawane są od 8.30.

Image

W okolicznym parku życie ma się dobrze ;)

Image

-- 29 Gru 2014 14:56 --

michcioj, wyglądało to tak:

WAW-LHR-YYZ;EWR-LHR-WAW BA, bilet kupiony normalnie za 1980 zł (ale dostaje się 100% mil za ten lot, czyli w praktyce darmowa krótka krajówka w USA)
YYZ-LGA AA - 4,5 tyś mil BA + 156 PLN podatków
JFK-DCA AA - 4,5 tyś mil BA + 7,66 PLN podatków
DCA-YUL AC + YYC-DEN-JAC UA - 30 tyś mil M&M + 200 PLN podatków
YUL-YYC AC (biznes) - 17 tyś mil M&M + 377 PLN podatków
WYS-SLC-SFO DL - 12,5 tyś mil Flyingblue + ok 120 PLN podatków
SFO-LGB-LAS JetBlue - bilet kupiony normalnie za 64 USD
LAS-PHX-EWR US (biznes) - 17 tyś mil M&M + 20 PLN podatków
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
#4 PostWysłany: 29 Gru 2014 17:27 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Dzień 7 - Waszyngton cd.

Idziemy dalej wzdłuż Washington Mall, by zatrzymać się przy II World War Memorial. Normalnie mamorial przetłumaczyłbym sobie samemu jako pomnik, ale to przypomina bardziej miejsce pamięci.

Image

Image

Na samym końcu parku znajduje się Lincoln Memorial. Z zewnątrz przypomina mi nieco ateński Partenon...

Image

Image

...we wnętrzu natomiast znajduje się bardzo znana rzeźba przedstawiająca siedzącego Lincolna:

Image

Mam wrażenie, że w tym miejscu jest więcej turystów z USA niż zza granicy. Dodatkowo traktują to miejsce trochę jak świątynię niż kolejne miejsce do zwiedzania. Może to tylko takie wrażenie ;-) Jeszcze wychodząc rzut okiem w drugą stronę. W idealnych warunkach (bezwietrznych), staw powinien działać jak lustro i odbijać na tafli wody to co znajduje się przed nim. Szkoda, że dziś pogoda pozostawia tak wiele do życzenia.

Image

Tuż obok Lincoln Memorial znajduje się pomnik ku pamięci wojny w Wietnamie.

Image

Image

Image

Starczy na dziś bo moje nogi po kilku dniach już nie chcą dalej chodzić, a jeszcze muszę wrócić do hostelu ;-) Po drodze mijam jedną z wielu budek z przekąskami - ale ta jest jedyną jaką widziałem z polską parówką w hot dogach ;-) Tylko sprzedawca był jakiś taki azjatycki ;-)

Image

i kolejna ciekawostka... co jest wyznacznikiem nowoczesnego miasta? Może to, że kierujący ruchem poruszają się na... Segwayach?

Image

Po tym jak zrobiłem to zdjęcie Pani funkcjonariuszka natychmiast zwróciła się w moją stronę i z pełną prędkością wparowała między mnie, a jezdnię. "Pokaż to zdjęcie!". Zaniepokojony pokazałem jej zdjęcie i usłyszałem "Niezłe! Zawsze chciałam mieć takie zdjęcie z pracy, a nie miał mi kto zrobić!", więc Pani funkcjonariuszka dała mi swojego maila i już ma swoje zdjęcie z pracy, a ja mam zdjęcie do relacji ;-)

Na koniec dzisiejszego dnia jeszcze widok z Pennsylvania Ave, tej samej przy której stoi Biały Dom, ale w drugą stronę. Po lewej stronie od flagi USA znajduje się flaga Dystryktu Kolumbii, wywodząca się w linii prostej z herbu rodowego Jerzego Waszyngtona.

Image

Dzień 8 - Waszyngton cd.

W relacji nie ma spania, więc przenosimy się do kolejnego dnia - dnia muzeów ;-) Zaczynam od zachwalanego przez wielu International Spy Museum.

Image

Image

A w środku prawdziwa szkoła szpiegów - zwiedzanie rozpoczyna się od nauczenia swojej przykrywki i nauki co szpieg powinien robić, a czego nie. Ja byłem 14-letnim studentem z USA urodzonym w Hiszpanii, który jedzie do Wielkiej Brytanii, by pod pretekstem wizyty w Tower of London odebrać od szefowej sklepiku z pamiątkami katalog zawierający mikrofilm ze ściśle tajnymi dokumentami ;-)

Image

Muzeum zostało założone przez byłego pracownika wywiadu, który zebrał niezłą kolekcję szpiegowskich zabawek z przeróżnych okresów historii

Image

Duża część wystawy poświęcona jest Jamesowi Bondowi i porównaniu technik szpiegowskich pokazanych w filmie do rzeczywistości.

Image

Wiedzieliście, że uważa się że szpieg jest drugim najstarszym zawodem Świata? Pierwsze odniesienia do tego fachu można znaleźć w historii cesarzy chińskich. Tutaj japoński ninja:

Image

Dobra, starczy szpiegostwa ;) Kolejny cel jest dużo bardziej związany z tematyką tego forum, ale zanim tam dotrę mijam po drodze siedzibę FBI...

Image

...i Archiwum Stanów Zjednoczonych. Otwarty w 1935 roku budynek mieści trzy najważniejsze dokumenty Stanów Zjednoczonych: Deklarację Niepodległości, Konstytucję i Kartę Praw Stanów Zjednoczonych.

Image

Pod Archiwami znajduje się ciekawy park z rzeźbami:

Image

Przechodzę na drugą stronę The Mall, więc należy uwiecznić budynek Kongresu...

Image

...i Galerię Narodową...

Image

...by w końcu dotrzeć tam gdzie miałem dotrzeć! Smithsonian's National Air and Space Museum, czyli muzeum lotnictwa!

Image

Instytut Smithsona to największy kompleks muzeów i ośrodków badawczych na Świecie. Powstał w 1846 roku na podstawie testamentu brytyjskiego chemika i minerealoga Jamesa Smithsona. Dziś w skład Smithsonean's wchodzi 18 muzeów w rejonie Waszyngtonu i dwa w Nowym Jorku. Mnie zdecydowanie najbardziej interesuje muzeum o którym wspomniałem chwilkę temu! To co? Wchodzimy? Wstęp jest oczywiście darmowy, jak do każdego innego muzeum należącego do tej instytucji.

Wow!

Image

To tylko pierwsze wrażenie, później jest tylko lepiej! Czekam chwilę na jedną z kilku wycieczek po muzeum z przewodnikiem i w drogę. Zaczynamy od samolotu Rutan Voyager, dwuosobowego samolotu zaprojektowanego, by jako pierwszy przeleciał dookoła Świata bez międzylądowania. Samolot ten był w zasadzie ogromnym zbiornikiem paliwa - wzbił się on do swego rekordowego lotu 14 grudnia 1986 roku pod wodzą Dicka Rutana i Jeany Yeafer. Już start był problematyczny, gdyż samolot był tak dociążony paliwem, że końcówki skrzydeł po puszczeniu ich przez mechaników zaczęły trzeć o pas startowy - w efekcie uszkodziły się połączenia skrzydeł z wingletami. Zdecydowano, że należy się pozbyć wingletów przez wykonanie cyklu manewrów, co się udało, po czym samolot ruszył w drogę. Dwójka pilotów miała się zmieniać co jakiś czas za sterami, jednak nie było to możliwe, bo samolot leciał fatalnie dopóki nie spalił części paliwa. Oznaczało to, że Rutan spędził bez przerwy trzy pierwsze doby za sterami. Lot dookoła Świata skończył się po 9 dniach, 3 minutach i 44 sekundach - 23 grudnia 1986 roku. Podobno było bardzo blisko niepowodzenia - w zbiorniku zostało zaledwie kilka kilogramów paliwa.

Image

Przechodzimy do sali z podwieszonymi samolotami pasażerskimi:

- Ford 5AT Trimotor produkowany w latach od 1925 do 1933 w malowaniu American Airlines:

Image

- Dziób jednego z pierwszych Boeingów 747:

Image

Można nawet zajrzeć do kabiny pilotów - różni się ona dość mocno od obecnie latających jumbojetów:

Image

- Pitcairn PA-5 Mailwing - samolot pocztowy budowany w latach od 1927 do 1931

Image

- Douglas DC-3 i Boeing 247-D:

Image

- Dla mnie niezwykłą ciekawostką był latający od 1930 roku Northrop Alpha. Pilota widzicie, zauważcie gdzie siedzieli pasażerowie ;-)

Image

- Wracamy do Douglasa DC-3, jednego z najważniejszych samolotów cywilnych kiedykolwiek wyprodukowanego. Zbudowano ich ponad 16 tysięcy!

Image

Image

Przechodzimy do sali ze starymi myśliwcami, a tam m.in:

- P-51 Mustang

Image

- Mitsubishi A6M Zero. Dlaczego zero? Bo cyfra znajdująca się w nazwie samolotu oznaczała końcówkę roku w którym wprowadzano samolot do produkcji. Ten wprowadzono w 2600 roku według kalendarza japońskiego, stąd zero.

Image

Nie zmieściłby się na ekspozycji, ale na ścianie namalowano świetny mural przedstawiający Boeingi B-17 Flying Fortress:

Image

Idziemy dalej, nad głową mogło by się wydawać, że znajduje się maszyna zrobiona z torebek foliowych. Ta maszyna powstała jako odpowiedź na wyzwanie rzucone w 1959 roku przez Henrego Kremera, który zaoferował 50000 funtów dla pierwszego, który zbuduje maszynę napędzaną wyłącznie siłą ludzkich mięśni, która będzie w stanie wystartować i wykonać ósemkę wokół dwóch znaczników znajdujących się w odległości pół mili od siebie. Wyzwaniu tak długo nie podołano, że w końcu Kremer postanowił podwoić nagrodę. Wtedy też, Paul MacCready i Peter Lisseman zbudowali Gossamera Condora, ten ewoluował do tego co widzicie. Samolot zdobył nagrodę 23 sierpnia 1977 roku pilotowany przez pilota szybowców i jednocześnie rowerzystę Bryana Allena.

Image

W jednej z sal muzeum znajduje się oryginalny Wright Flyer, to właśnie ten samolot wykonał cztery loty 17 grudnia 1903 roku nieopodal Kitty Hawk.

Image

Samolot powstał na podstawie doświadczeń braci Wright nad budową latawców. Nie mogli znaleźć odpowiedniego silnika, więc zlecili jego budowę swojemu pracownikowi, Charliemu Taylorowi. Bracia ciągnęli losy, by zdecydować kto poprowadzi pierwszy lot Flyera. Wygrał Wilbur, jednak przeciągnął i samolot spadł 3 sekundy po starcie. Naprawa zajęła 3 dni, a za sterami zasiadł tym razem Orvillr, który poprowadził samolot podczas dwunastosekundowego lotu na dystansie 36,5 metra. Później zmieniając się bracia wykonali jeszcze 3 loty tego dnia po prostej - ostatni trwał 59 sekund na dystansie 260 metrów. Każdy z tych lotów kończył się twardym i niekontrolowanym lądowaniem. Niebawem jednak silny podmuch wiatru porwał samolot i zniszczył na tyle, że nie nadawał się już do lotu. Powyżej widać odbudowany samolot.

Samolot który widzicie poniżej (choć od dołu) to Spirit of St. Louis, pierwszy który wykonał lot bez przerwy z Nowego Jorku do Paryża. Miało to miejsce 28 kwietnia 1927 roku.

Image

W muzeum znajduje się jeszcze inny rekordowy samolot: Fokker T-2, którym jako pierwszym Oakley Kelly i John Macready przelecieli z jednego na drugie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Lot ten zajął 26 godzin i 50 minut. Zwróćcie uwagę gdzie siedział pilot - na zewnątrz za niewielką szybą. W środku znajduje się koło sterowe, które pozwalało utrzymywać samolot w powietrzu przez drugiego pilota, gdy pierwszy odpoczywał.

Image

Skoro mowa o szybkości lotu, to ważnym punktem w historii lotnictwa jest lot tej oto maszyny:

Image

Samolot eksperymentalny Bell X-1 był w zasadzie rakietą ze skrzydłami, to on jako pierwszy samolot załogowy przekroczył barierę dźwięku w 1948 roku. Jego pilot, Charles Yeager osiągnął prędkość Mach 1.06 zataił fakt, że leciał ze złamanym żebrem, żeby nie odsunięto go od lotu i dzięki temu, że się nie przyznał do tego wpisał się w historię lotnictwa.

Przechodzimy do jeszcze dalszych lotów - w kosmos ;-) Oto SpaceShipOne, pierwszy załogowy statek kosmiczny. Zdobył nagrodę X Prize w wysokości 10 mln dolarów za dwukrotny start maszyny, która może pomieścić 3 osoby i osiągnąć pułap 100 km. SpaceShipOne spełnił te warunki w 2004 roku:

Image

A to Sputnik 1 - pierwszy sztuczny satelita Ziemii - oczywiście jest to jego replika, gdyż oryginał spalił się w atmosferze:

Image

Kula miała średnicę 58 cm, a cztery anteny wysyłały radiowe pulsy na Ziemię. Sygnały te były słyszalne przez radioamatorów z całego Świata przez kolejne 22 dni, kiedy to wysiadły baterie satelity...

i trochę mniej znana odpowiedź Ameryki: Explorer 1

Image

W kolekcji muzeum znajdują się między innymi replika teleskopu Hubble'a:

Image

i szereg innych eksponatów obrazujących kamienie milowe w podróżach kosmicznych takich jak na przykład prawdziwa kapsuła Mercury Friendship 7, w której to w 1962 roku John Glenn trzykrotnie okrążył Ziemię.

Image

Jest też replika lądownika księżycowego z programu Apollo...

Image

...i makieta w skali 1:1 obrazująca idę programu testowego Apollo-Soyuz z 1975 roku, pierwszej wspólnej misji kosmicznej NASA i Związku Radzieckiego. Program ten uważano za oficjalne zakończenie wyścigu w kosmos i była to ostatnia misja Apollo.

Image

Na koniec kilka rakiet ;-)

Image

Image

Po lewej Saturn V - trójstopniowa rakieta o wysokości 110 metrów i wadze 3 tysięcy ton i ciągu 118,000 kg. To ona wysłała (lub nie w zależności od tego zwolennikami której teorii jesteście ;-) ) astronautów na Księżyc. Po prawej zaś radziecka N1 wysokości 105 metrów mająca wynieść radziecki lądownik księżycowy w kosmos. Wszystkie jej 4 starty zakończyły się niepowodzeniem.

Apropos niepowodzeń to w muzeum znajduje się też niemiecka rakieta V-2, pierwsza rakieta balistyczna dalekiego zasięgu. Od września 1944 wystrzelono ich ponad 3000 przede wszystkim w kierunku Londynu, Antwerpii i Liege, jednak były tak niecelne, że mogły wylądować tak na prawdę gdziekolwiek. Uważa się, że przez nie zginęło 9000 osób jako ofiary ataków oraz 12000 przymusowych robotników podczas ich budowy.

Image

Na prawdę, muzeum jest świetne! Pora jednak iść dalej. Mijam muzeum Amerykańskich Indianów...

Image

...i idę w kierunku budynku Kapitolu.

Image

To tu obraduje Kongres Stanów Zjednoczonych Ameryki. Budowę tego budynku rozpoczęto we wrześniu 1793 roku i zakończono 7 lat później. Jego nazwa wywodzi się od Rzymskiej świątyni Jowisza Najlepszego Największego znajdującej się w starożytności na Wzgórzu Kapitolińskim w Rzymie. Nie od początku miał tak wyglądać jak wygląda teraz. Jego ostateczny wygląd ukształtował się w 1865 roku. Budynek można zwiedzać, jednak trzeba mieć rezerwacje online. Wstyd się przyznać, ale zapomniałem o tym ;-)

Image

Tuż obok Kapitolu znajduje się ogród botaniczny, który raczej nie wywrze na nim specjalnego wrażenia:

Image

W środku można posiedzieć sobie w niewielkiej szklarnianej dżungli

Image

I jeszcze zdjęcia budynku Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych...

Image

...i biblioteki Kongresu, w której przechowuje się każdą pozycję kiedykolwiek wydaną w USA.

Image

Na koniec dnia muszę wybrać do którego z muzeów pójść - wiedząc, że nie mam dużo czasu (muzea Smithsonean's zamykają niestety już o 17.30) idę do Muezum Historii Naturalnej:

Image

Image

Muzeum jest całkiem nowoczesne, jest tu dużo filmów i ciekawych faktów. Niestety wiele eksponatów jest za szybą:

Image

Fajna była interaktywna wystawa o zmianach zachodzących w oceanach...

Image

Niestety, w momencie gdy doszedłem do wystawy dotyczącej geologii i kamieni szlachetnych pani ochroniarz wygoniła mnie stamtąd, bo już zamykali...

Image

Image

Wychodząc miałem świetną okazję do zrobienia zdjęcia głównej siedzibie Smithsonian Institution mieszczącej się w takim oto pałacyku:

Image

i na koniec po drodze do hostelu uliczna zumba ;-) tyle, że tu zumbę się ćwiczy do hiphopu ;-) taki kraj ;-)

Image

I to by było na tyle z Waszyngtonu, powiem Wam szczerze, że nie wiem co ludzie widzą w Waszyngtonie, że umieszcza się go na szczycie miast do zobaczenia w USA. Mi się bardziej podobał Nowy Jork - jestem sobie w stanie wyobrazić, że jest to jedno z tych miast do których chciałbym wrócić, tak jak Tokio czy Sydney, natomiast Waszyngton... chętnie bym zobaczył jeszcze kilka muzeów jeśli miałbym czas, ale nie przyjechałbym tu specjalnie po to by zobaczyć jeszcze raz to co już widziałem. Dla mnie to miasto z tych, które można odhaczyć na liście i zostawić w spokoju ;-) Choć nie można mu odmówić, że ma swój klimat, ale nie mój ;-)

Dzień 9 Montreal

Dzień rozpoczynamy na lotnisku krajowym imienia Reagana z którego odbędę lot międzynarodowy do Kanady ;-) tak, tak, jak zwał tak zwał. Lotnisko to jest dużo wygodniejsze niż IAD, gdyż można na nie dojechać po prostu metrem. Na miejscu okazuje się, że Air Canada, którą to lecę do Montrealu odprawiana jest w starym terminalu i zabierze mnie tam darmowy bus lotniskowy. Tak też się stało i oto jestem:

Image

Podczas nadawania bagażu zostałem poproszony o kartę kredytową, którą zapłacę za pierwszą sztukę bagażu. Podałem pani kartę ze statusem Star Silver z Aegeana i ta dziwnie na nią spojrzała, ale próbowała ją sczytać kilkukrotnie po czym mnie zapytała czy to na pewno karta kredytowa... po chwili wyjaśnień zostałem zwolniony z opłat i plecak poleciał za darmo.

Security bardzo sprawne, pan z TSA jeszcze się upewnił czy nie przekroczyłem swojego dozwolonego czasu pobytu w USA i znalazłem się w malutkiej części airside terminala. Okazało się, że lata stąd także Southwest i (jeszcze) Airtran:

Image

Ciekawy patent na boarding - ustawianie ludzi rzędami jeszcze zanim się ustawi kolejka.

Image

Stąd lata też zupełnie inne zwierzę - Frontier

Image

Patrzę na kartę pokładową, a tam nadal karta Miles and More - widać temat Aegeana przerósł Panią na checkinie i uznała, że odrzuci opłatę za bagaż jakoś ręcznie ;-) W American to nie przechodziło i trzeba było za każdym razem wbijać numer karty ze statusem.

Image

A oto i mój dyliżans - znowu Regional Jet - prawie dziesięcioletni Bombardier CRJ-200 C-GOJA należący do Air Canada Jazz. Szkoda, że już nie mają fajnego malowania z napisem Jazz - teraz jest tylko Air Canada Express.

Image

Boarding rozpoczęty:

Image

i już jestem w środku:

Image

Oczywiście konfiguracja foteli to 2-2, wszystkie w klasie eco.

Image

Fotele standardowe, w kolorze szarym, wygodzie nie mogę nic zarzucić ;-)

Image

Jeszcze chwila i startujemy w kierunku The Mall. Pogoda jak widać nawet na pożegnanie nie chciała się poprawić:

Image

Od razu po starcie rozpoczyna się serwis pokładowy - napój i przekąska w formie miniprecli. Napój jest mniejszy niż w American (tam dostaje się całą puszkę), ale tam z kolei nie było przekąski.

Image

Mieliście kiedyś tak, że pasażer siedzący niedaleko leciał innym samolotem niż Wy?

Image

Pogoda się jakby na szczęście po drodze poprawia ;-)

Image

i podchodzimy do lądowania:

Image

Wrażenie na lotnisku bardzo pozytywne - duże przestrzenie, na kontroli paszportowej zero kolejek o tej godzinie, tym razem obeszło się bez dziwnych pytań i pan mi życzył udanej wycieczki.

Do miasta z lotniska jedzie się autobusem numer 747. Nie jest on wielkości jumbojeta, ale ma przynajmniej półki na walizki. Bilety trzeba kupić jeszcze w automacie w terminalu i zawierają one od razu w sobie taryfę na dowolne inne środki transportu w Montrealu do wykorzystania tego samego dnia (10 CAD) lub w ciągu trzech dni (18 CAD). Wliczony w to jest także powrót 747 na lotnisko.

Kiedyś gdzieś na jakimś forum widziałem pytanie co ktoś ma wybrać do zwiedzania - Toronto czy Montreal. Ktoś inny odpowiedział, że Montreal robi wrażenie metropolii. Ten kto to napisał, chyba nigdy tu nie był, bo jeśli tak jest to Warszawa jest chyba megalopolis.

Image

Dziś uznałem, że pora trochę odpocząć i idę na powolny spacerek, co zobaczę to zobaczę, a czego nie to trudno ;-) Jesteśmy oczywiście w prowincji Quebec, co oznacza, że należy się przestawić na język francuski - przynajmniej teoretycznie, bo na ulicy idąc i słuchając rozmów przechodniów jest mniej więcej pół na pół z językiem angielskim. W każdym razie mowa po angielsku nie stanowi tu jakiegoś problemu w przeciwieństwie na przykład do takiej Francji ;-) A po drodze z ciekawszych rzeczy taki budynek:

Image

i Katedra Maryi Królowej Świata. Trzeci największy kościół w Quebecu.

Image

Image

Image

Idę dalej w stronę wody...

Image

...i w końcu do niej docieram, ale okazało się, że zupełnie nie tam gdzie chciałem i z krótkiego spaceru zrobił się całkiem długi ;-) Wylądowałem przy Canal de Lachine:

Image

Dziś pusty... no... ona się z tym nie zgadza

Image

W każdym razie dziś jest pusty, ale kiedyś był niezwykle ważny, bo pozwalał statkom omijać katarakty Lachine. Bez tego kanału statki nie mogły dostarczać towarów do miasta o tej samej nazwie - trzeba był je rozładowywać, a towar należało transportować lądowo przez kilkanaście kilometrów. To kanał spowodował, że Montreal stał się ważnym portem i zaczął się rozwijać kosztem miasta Quebec. W latach 50-tych XX wieku kanał stał się za mały i jego rolę zastąpił inny - St. Lawrence Seaway, stąd tu dziś taka cisza.

W kanale można zobaczyć drugi najstarszy zachowany holownik morski Świata - Daniel McAllister, zwodowany w 1907 roku.

Image

Zaczyna się robić coraz ładniej - kanał przeradza się w mały park

Image

Image

Image

Można też wypatrzyć między zabudowaniami charakterystyczne wieże montrealskiej katedry Notre Damme:

Image

Starówka Montrealu zostawia po sobie na prawdę pozytywne wrażenie:

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Przenosimy się pod bazylikę Notre-Damme - jest to najstarszy kanadyjski kościół w stylu neogotyckim. Budowaną go w latach od 1824 do 1829.

Image

Przed bazyliką znajduje się pomnik Paula Chomedey de Maisonneuve'a, założyciela Montrealu:

Image

Image

Z rzeczy, które jeszcze są do zobaczenia w Montrealu, a które pominąłem to moim zdaniem Ogród Botaniczny i ewentualnie muzeum kolei Exporail. W drodze powrotnej do hostelu zaciekawiło mnie metro... niby na szynach, a jednak na oponach ;-)

Image

Po czym poznać szczęśliwe miasto? Może po pianinach na ulicy tak jak w Nowej Zelandii? ;-)

Image

Dzień 10 - Miasto Quebec

233 km na północny-wschód od Montrealu znajduje się stolica prowincji Quebec nosząca dumnie tą samą nazwę. Miasto założono w 1608 roku i jest jednym z najstarszych miast w Ameryce Północnej. Ale zanim więcej o tym pięknym mieście trzeba się tam dostać... a to w moim wypadku oznaczało bardzo wczesną pobudkę. Do Quebec'u pojadę pociągiem - najwcześniejszym, bo ten był dostępny w promocji dzięki której zapłaciłem za przejazd w dwie strony pociągiem VIA Rail niecałe 80 CAD. Niby nie mało, ale to i tak bardzo okazyjna cena ;) A rano na dworcu pustki...

Image

Mając trochę czasu ruszam na zwiedzanie głównego dworca w Montrealu (Gare Centrale). W VIA Rail zasady są podobne jak przy podróży samolotami - można mieć maksymalnie dwie sztuki bagażu podręcznego - albo dwie małe walizki, albo jedną nieco większą kosztem wielkości drugiej. Jeśli podróżuje się z większym bagażem, należy go nadać na stanowiskach odprawy:

Image

Trzeba jednak uważać, bo nie w każdej taryfie bagaż ten jest bezpłatny. Moja na przykład go nie obejmowała.

Image

Bramka wygląda bardzo podobnie do lotniskowej - przed wejściem na peron pojawiła się waga i sizer do bagaży podręcznych. Chwilę później pojawił się pan z obsługi i zaczął wpuszczać na peron. Żeby tam wejść należy pokazać wydrukowaną w domu kartę pokładową (lub bilet jeśli się go kupiło na dworcu ;-) ):

Image

W Montrealu perony znajdują się pod ziemią - nasz pociąg składał się z 3 wagonów - 2 klasy ekonomicznej i jednego klasy biznes...

Image

...a wszystkie były ciągnięte przez taką oto lokomotywę. Gdy tylko maszynista zobaczył mój aparat, zasłonił się i zaczął się chować:

Image

W wagonie trochę jak w starym samolocie ;-) Nie wiem czemu te schowki mi przypominają schowki ze starych Boeingów 767.

Image

Fotele są zaś grube i wygodne. Odchylają się one nieco do tyłu, ale nie na tyle by siedzący za nami pasażer czuł nas na kolanach.

Image

Jest na prawdę lotniczo - łącznie z instrukcja bezpieczeństwa ;-)

Image

Podróż do Quebec'u zajmie równo 3 godziny. W klasie ekonomicznej nie ma bezpłatnego poczęstunku więc czary-mary i jesteśmy na miejscu:

Image

a tam leje jak z cebra i nie przestanie do końca dnia... To pałacyk przy samym dworcu. Pierwsza myśl to "widziałeś pałacyk? zmoczyłeś się? to może już wracać?", ale druga to "Nie! Idziemy twardo i na mokro!"

Po drodze mijam nadmorski targ

Image

i uliczki stają się coraz piękniejsze

Image

A teraz zagadka... co to jest? Odpowiedź na końcu opisu tego dnia :)

Image

A teraz kilka kadrów ze starego miasta:

Image

Quebec to miasto artystów, to oni to tam przyczepili!

Image

i to namalowali:

Image

Image

Na rynku starego miasta znajduje się kolejny kościół Notre Damme:

Image

Image

Image

Dookoła tegoż właśnie starego miasta biegną wały uchodzące za jedyne w Ameryce Północnej ufortyfikowanie miasta w formie muru obronnego. Należy pamiętać o bardzo ważnym strategicznie umiejscowieniu miasta - kto kontrolował Quebec, decydował o tym które statki mogły wejść na rzekę Św. Wawrzyńca, a tym samym o handlu w obrębie Wielkich Jezior.

Image

Nad miastem góruje jego najbardziej znana budowla - Chateau Frontenac. Zbudowany w 1983 roku zamek od początku miał być luksusowym hotelem. Oczywiście sprawdziłem dla Was ceny ;-) Za "dwójkę" zapłacicie około 1300 zł w najtańszym pokoju bez śniadania. Za wifi dopłata 16 CAD za dobę ;-)

Image

Kontynuuję spacer malowniczymi i kolorowymi uliczkami Petit Champlain... szkoda, że pogoda tego dnia była taka słaba.

Image

Image

Mówiłem o artystach? Występuje tu zatrzęsienie wszelkich galerii sztuki:

Image

Image

Image

Image

Ciekawe jak by się do tego dobrać... ;)

Image

Aby dostać się do górnej części starego miasta najprościej jest skorzystać z widocznej tu kolejki terenowej, które de facto przypomina bardziej zmodyfikowana windę niż cokolwiek innego. Ne zawsze jednak tak było - pierwsza otwarta w tym miejscu kolejka otwarta została 17 listopada 1879 roku i używała balastów wypełnianych wodą jako systemu napędowego.

Image

W 1907 roku system zamieniono na silnik elektryczny. Ostatnia renowacja miała zaś miejsce w 1998 roku. W październiku 1996 roku jeden z pasażerów kolejki zginął, gdy zerwała się lina napędzająca wagonik i nie zadziałał hamulec bezpieczeństwa. Ja jak widzicie wsiadłem i dojechałem na górę cały ;) Wjazd kosztuje 2,25 CAD włączając w to podatki.

Image

A z góry piękna... tzn. zapewne piękna w dobrą pogodę... panorama na rzekę Św. Wawrzyńca.

Image

Rzeka nadal jest bardzo ważnym szlakiem handlowym:

Image

Image

i zamek w całej okazałości:

Image

Jeśli pójdziecie w drugą stronę, możecie przejść się ścieżką prowadzącą dookoła murów cytadeli Quebecu. W ładny dzień z wielu punktów wzdłuż trasy pięknie widać panoramę rzeki - dziś trzeba przejść tędy jak najszybciej by jeszcze bardziej nie zmoknąć...

Image

A oto i wspomniana Cytadela.

Image

Można wejść do środka i zwiedzić ją z przewodnikiem. Przyjemność ta kosztuje 16 CAD. Miejsce to odzwierciedla historię całego miasta, gdyż to po założeniu było stolicą Nowej Francji, później przeszło we władanie Brytyjczyków, by na koniec stać się kanadyjskie. Tak samo i tu widać wpływy wszystkich trzech okresów. Pierwsze mury cytadeli wznieśli Francuzi w XVII wieku, jednak to Brytyjczycy ufortyfikowali to miejsce tak jak wygląda teraz. Dziś stacjonuje tu francuskojęzyczny 22 Regiment Królewski, aktywna jednostka wojskowa. Miejsce to jest oficjalną rezydencją Gubernatora Generalnego Kanady, który spędza tu kilka dni w ciągu roku.

Image

Zwiedzanie zaczyna się od wizyty w starej prochowni - dziś znajduje się tu muzeum.

Image

Wiedzieliście, że oficjalny strój żołnierza kanadyjskiego bardzo przypomina ten angielski?

Image

Do zrobienia takiej czapki potrzeba jednej kompletnej skóry niedźwiedzia. A widoczne obok zwierzę to Batisse - maskotka regimentu. Historia tej kozy sięga 1883 roku kiedy to Król Iranu dał Królowej Wiktorii małą kozę ze swojej prywatnej kolekcji. Ciągłość linii rodowej tej kozy została zachowana i w 1955 roku Królowa Elżbieta II wysłała jednego z potomków do jej 22 regimentu jako maskotkę. Obecna Batisse jest dwunastą kozą w rodzie służącą w regimencie i pełni bardzo ważne funkcje - uczestniczy w zmianie warty na cytadeli jak i wita ważnych przedstawicieli władz wizytujących to miejsce. Tutaj zdjęcie z Wikipedii:

Image

Kanadyjczycy odziedziczyli po Brytyjczykach zwyczaj oddawania jednego strzału z armaty w południe. Tutaj żołnierze się przygotowują:

Image

...a tu strzelili. Było tak głośno, że aż podskoczyłem, co widać na zdjęci ;)

Image

Na szczycie Cytadeli od strony rzeki znajdowało się 7 potężnych, jak na czasy gdy je tu postawiono, armat. Miały one zapewnić, że żaden przepływający niepowołany statek nie dopłynie do celu.

Image

Z tego miejsca jest też ponoć najlepszy widok na miasto... ponoć ;)

Image

Idziemy dalej - jestem cały przemoczony mimo kurtki przeciwdeszczowej...

Image

Nawet posągi wyglądają jak by miały dość...

Image

W końcu wpadam na dworzec by zjeść specjalność z której słynie Quebec czyli poutine. Danie to to frytki wymieszane z serem i polane sosem. Całość jest podana na ciepło więc ser się rozpuszcza i ocieka wokół frytek i pozwala to na przenikanie różnych tekstur poszczególnych części dania. Pycha!

Image

i to tyle z tego jakże mokrego dnia ;-) jeszcze na koniec rozwiązanie zagadki... to instalacja artystyczna...

Image

co autor miał na myśli? Nikt tego nie wie ;)

-- 29 Gru 2014 16:41 --

Dzień 11 - Banff

Dzisiejszy dzień rozpoczynam jak praktycznie co drugi dzień tej relacji - od lotu samolotem ;-) W końcu jest to relacja lotnicza. Lecę dziś z Montrealu do Calgary i co dla mnie ważne, będzie to mój pierwszy lot w życiu klasą biznes! :) Wiedząc, że klasa biznes na lotach w Ameryce ma jakikolwiek sens tylko jeśli lot trwa dłużej niż 3 godziny, doinwestowałem po 5 tysięcy mil na moich najdłuższych lotach podczas tej podróży i lecę tą klasą premium. Jak szaleć to szaleć - mile łatwiej wydawać niż złotówki ;) Więc skoro mam już taką rezerwację, udaję się do stanowiska odprawy dla klasy biznes. Zapewne nie wyglądam jak typowy pasażer tej klasy obwieszony wielkim plecakiem, jednym mniejszym i torbą z aparatem, ale Pani szybko sprawdza i wszystko OK - plecak znika w otchłani sortowni, a ja zostaję zaproszony do saloniku biznesowego Maple Leaf Lounge ;-)

Image

Jeszcze tylko rzut oka na FIDS. Zwróćcie uwagę na ilość lotów do Toronto - jest tego trochę. Uważam, że takie dynamiczne informacje odnośnie długości kolejki do kontroli bezpieczeństwa powinny być na każdym lotnisku. Nawet w Warszawie ;-)

Image

W ogóle w Ameryce jest kilka fajnych rzeczy na lotniskach których nie rozumiem czemu nie ma jeszcze w Europie, ale o tym będę pisał stopniowo w miarę postępowania relacji. Robimy szybki przeskok na drugą stronę kontroli bezpieczeństwa i idziemy do saloniku biznesowego imienia klonowego liścia. W Montrealu są dwa oddzielne saloniki Air Canada - jeden dla pasażerów lecących za granicę, a drugi dla lotów krajowych. Sam salonik jest bardzo przyjemny:

Image

Image

Oferuje on znakomity wybór jedzenia na śniadanie. Gdybym wiedział nie spieszył bym się tak na śniadanie u mnie w hotelu i pospał bym te dodatkowe pół godziny ;-)

Image

Image

Korzystając z chwili wolnego czasu wykonałem jeden telefon do Polski, po czym przyszedł do mnie pewien pan i powiedział po polsku, że strasznie mu miło usłyszeć w saloniku polską mowę. Porozmawialiśmy chwilę i okazało się, że Pan Marcin jest w Kanadzie od ponad 20 lat i mieszka w Vancouver. Teraz lata służbowo po całym kraju i dobrze mu się tu żyje. Od słowa do słowa okazało się, że za chwilę spotkamy się na pokładzie tego samego samolotu do Calgary. Kończę więc moje (drugie) śniadanie z widokiem na Boeinga 737 WestJet i lecę meldować się na pokład...

Image

Okazało się, że do wpuszczania pasażerów na pokład zostało dosłownie kilka minut, więc jeszcze próba wykonania zdjęcia naszego Airbusa A319. Niestety, był on skutecznie zasłonięty przez rękawy. Prawdopodobnie jest to siedemnastoletnia maszyna C-GAQX.

Image

Szybki skok na pokład i oto zdjęcie miejsc klasy biznes. Niestety kabina krótka, więc nie ma jak się przyczaić podczas wsiadania, by zrobić dobre zdjęcie:

Image

Fotel jest sporo szerszy niż normalny fotel klasy ekonomicznej, ale czy wygodniejszy? Nie wiem. Na pewno porównywalny do wygodnego fotelu eco - plusem jest to, że nie trzeba się dotykać z pasażerem obok, bo jest duża przestrzeń między pasażerami.

Miejsca na nogi jest oczywiście aż nadto. W fotelach nie zabrakło systemu indywidualnej rozrywki ze sporym dotykowym ekran oraz gniazdek elektrycznych i USB.

Image

Siedziałem w czwartym, ostatnim rzędzie kabiny, więc jeszcze rzut oka (a w zasadzie obiektywu ;-) ) za zasłonkę:

Image

Image

Podczas postoju na płycie samolot uparcie twierdził, że lecimy do Toronto. Skoro tak, to trzeba się napić...

Image

...przed startem do wyboru jest woda lub sok pomarańczowy w plastikowych kubeczkach. Dość skromnie... nie mija chwila i pojawia się menu. Dziś do wyboru są trzy opcje śniadaniowe:

- omlet z kiełbaską drobiową, ziemniakami z ziołami i salsą
- naleśniki z masłem klonowym, kiełbaską drobiową i konfiturą jabłkowo-żurawinową
- zdrowa opcja: danie z owoców sezonowych z serem i jogurtem.

Startujemy! Żegnaj Montrealu! Lecę na drugą stronę kontynentu!

Image

Zamówienia na opcję śniadaniową są zbierane przez szefową pokładu w jakiejś niezrozumiałej dla mnie kolejności, która zapewne wynikała ze statusów poszczególnych pasażerów. Nic więc dziwnego, że do mnie przesympatyczna stewardessa podeszła jako do ostatniego gościa. Okazało się, że nie ma już omletów - ale ja i tak wolę naleśniki i to je chciałem zamówić. Lecimy dalej, podczas gdy śniadanie się szykuje pojawiają się gorące ręczniki. Nie takie kiepskiej jakości jak często pojawiają się w klasie ekonomicznej - normalne, grube małe ręczniczki. Wytarłem się i ręczniczek zniknął zanim zdążyłem zrobić mu zdjęcie ;-)

Image

Kilkanaście minut później na moim stoliczku pojawił się obrus i przystawka w formie owoców. Oprócz tego szefowa pokładu aktywnie roznosiła ciepłe bułeczki serwowane z koszyczka - ja sobie upodobałem cynamonowe - pycha!

Image

i w końcu główny posiłek

Image

Naleśniki były prze-pysz-ne! Zawsze widząc zdjęcia posiłków klasy biznes się zastanawiałem jak tymi porcyjkami można się najeść. Otóż można ;) jestem żywym dowodem. I coraz bardziej się przekonuję, że w sumie to mógłbym przywyknąć do klasy biznes - tylko szkoda, że nie mam chętnych w pracy, którzy by mi za nią płacili ;-)

Posiłek skończył się gdzieś w okolicach Gimli - tam gdzie niegdyś szybował słynny 767 Air Canda.

Image

Po jakiejś godzinie okazało się, że to wcale nie koniec serwisu - najpierw przekąska:

Image

i deser do wyboru z koszyka - mleczna lub gorzka czekolada Lindt. Wiedzieli co wybrać by mnie skusić ;-)

Image

Szesnastoosobowa kabina klasy biznes była wypełniona do ostatniego miejsca, a Pani szefowa pokładu świetnie ją ogarniała dbając o to by każdy był zadowolony i aktywnie sprawdzając, czy czegoś nie potrzeba przynieść. Same superlatywy dla niej! My tymczasem podchodzimy do lądowania w Calgary, a tam... śnieg. Podobno spadł dwa dni temu w nocy, co wzbudziło szok wśród mieszkańców, bo mimo że to wrzesień to jeszcze za wczesnie na śnieg.

Image

i jesteśmy! Lotnisko w poważnej rozbudowie, bo ponoć Edmonton postawiło sobie piękne nowe lotnisko, to Calgary nie może być gorsze, bo to odwieczna rywalizacja.

Image

Jak powiedział mi Marcin, którego poznałem w saloniku, te rejony to najbogatszy fragment Kanady, ze względu na tutejszą obecność złóż gazu. Ale są skromni na tyle, że nie obnoszą się z bogactwem na lewo i na prawo - jest to jedyna prowincja gdzie istnieje specjalne konto na które wpłacane są co roku pieniądze z nadwyżek budżetowych na ewentualne przyszłe potrzeby. Można? Można ;-)

Odbieram swój samochód z Hertz - zarezerwowałem sobie klasę compact z kodem na upgrade o jedną klasę za 206 CAD za 4 dni z ubezpieczeniem LDW. Naczytałem się nieco o tej lokalizacji Hertz, że jest jedną z najgorszych jeśli chodzi o obsługę klienta i faktycznie tak było - nie dostałem upgrade'u, ale mogłem za 10 CAD na dobę wymienić samochód Jeepa Compass, bo ten który dostanę jest malutki i "nie ma nawet USB do ładowania telefonu". Odmówiłem, bo jestem sam i wolę mały, mało palący samochód. W końcu gość dał za wygraną i dostałem małą, białą Toyotę Matrix. Zdjęcie pokażę później - w każdym razie zdenerwowałem się, bo po 2 dniach odkryłem, że jest w niej gniazdo USB, więc gość próbował wymusić płatny upgrade kłamiąc. Napisałem na niego ładną laurkę do Hertza ;-)

Ruszam z lotniska w kierunku Banff - do przejechania jest około 145 km głównie drogą numer 1, czyli Trans-Canada Highway, którą można przejechać od oceanu do oceanu. Z wynikiem 8030 km jest to jedna z najdłuższych dróg krajowych Świata. Na odcinku do Banff jest to autostrada z dwoma jezdniami - dalej robi się to droga w rodzaju naszej drogi krajowej. Po drodze takie widoki...

Image

Image

Pogoda nie zachwyca, ale miejmy nadzieję że zgodnie z prognozą od następnego dnia będzie dużo lepiej.

Wjeżdżając do Parku Narodowego Banff można przejechać przez bramki sprzedające wjazdówki do parku. Trzeba to zrobić! Koszt to 9,80 CAD za dzień za osobę dorosłą w samochodzie. Dzieci płacą mniej - 4,90 CAD. Wjazdówka wyglądem przypomina paragon i poruszając się po parku zawsze musi być w samochodzie w widocznym miejscu za szybą.

W końcu dojeżdżam do samego Banff, gdzie jest jeszcze za wcześnie bym mógł się zameldować w hostelu, więc jadę do pierwszej atrakcji w mieście czyli do wodospadów Bow Falls:

Image

Image

Nad wodospadami z drugiej strony góruje Hotel Banff Springs z cyklu zamkowych hoteli Kanady ;-)

Image

Oczywiście jak zawsze sprawdziłem dla Was ceny noclegów ;) Najtańszy pokój kosztuje 399 CAD. Promocyjne śniadanie dla dwojga jedynie 50 CAD ;) Zaraz... zapomniałem przecież o podatkach ;) doliczcie jeszcze trochę ponad 10%. Tym razem Wifi jest w cenie pokoju! :)

Wracam do centrum, a tam w samym środku miasta takie piękne szmaragdowe jezioro:

Image

Image

W wielu miejscach czytałem, że atrakcją Banff jest Cave and Basin, cokolwiek by to nie było. Udałem więc się tam:

Image

Okazało się, że to historyczne miejsce Kanady, gdyż tu właśnie powołany do życia został pierwszy kanadyjski park narodowy mający chronić takiej oto jaskini (wstęp 4,50 CAD):

Image

W stropie komin dopuszczający niewielką ilość światła (nie dajcie się zwieść zdjęciu), w środku ściany pokryte siarką i błękitna woda z gorącego źródła.

Pora podbić miasto ;-) Banff to jedna z najpopularniejszych destynacji turystycznych w Kanadzie znana także ze swoich gorących źródeł i możliwości uprawiania w okolicach różnorakich sportów.

Image

W centrum nie ma problemów z parkowaniem - dostępne są bezpłatne parkingi dla gości - warunek to postój do trzech godzin. A samo centrum... jak to w górskim miasteczku turystycznym ;)

Image

Image

Dzień 12 - Banff National Park

miały być ładne zdjęcia? :) To zaczynamy kolejny dzień - pogoda jest przepiękna, czas ruszać w drogę, by zobaczyć to po co na prawdę tu się przyjeżdża. Do wycieczki dołaczył się do mnie wesoły Francuz z mojego pokoju w hostelu - Morgan. Razem będzie weselej ;) A on przynajmniej nie boi się jak to francuzi mówić po angielsku. Teraz będzie trochę mniej komentarzy, a więcej zdjęć, bo po co komentować naturę ;-)

Zaczynamy od położonego nieco na północ od Banff jeziora Minnewanka:

Image

Image

Image

W różnych miejscach w parku są ustawione takie drogowskazy pokazujące najbliższe szczyty, bądź pasma górskie, tak jak tu:

Image

Image

Jeśli chcecie możecie popływać po jeziorze łódką - przyjemność ta kosztuje ekhm... 46 CAD... pewnie + podatki ;-) Omijamy więc ją i jedziemy dalej tą samą drogą, która de facto jest pętlą. Kolejny przystanek to Two Jack Lake:

Image

Image

Image

Pora ruszać na północny-zachód w kierunku Lake Louise. Do wyboru są dwie drogi - autostrada 1, lub widokowa 1A wzdłuż rzeki Bow. Dla mnie wybór jest oczywisty - jedziemy wolniejszą drogą! Niestety doganiamy chmury i pogoda staje się słaba. Pierwszy przystanek - Johnston Canyon. Na szczęście tu Słońce nie jest jakoś strasznie potrzebne. Zostawiamy samochód na parkingu i idziemy do pierwszego z dwóch wodospadów w kanionie. Drugi jest po prostu dużo dalej, a nie mamy czasu na dłuższe chodzenie. Na szlaku wita nas niedźwiedź! Na szczęście nieprawdziwy ;)

Image

Wzdłuż kanionu prowadzi taka oto ścieżka...
Image

... z której nie raz świetnie widać siłe natury:

Image

Mam chwilę, więc testuję nową zabawkę - filtr ND 200 ;-)

Image

i docieramy do samego wodospadu:

Image

Jak już tu dotrzecie to pamiętajcie, by przejść przez nierzucającą się w oczy dziurę w skale i podejść pod sam wodospad:

Image

Jedziemy dalej! Kolejna porcja widoków:

Image

Po prawej stronie mijamy Górę Zamkową (Castle Mountain)

Image

A oto i zapowiadana fotka Toyoty Matrix:

Image

Autko jest słabe, nie chce przyśpieszać, bardzo lubi się kiwać na boki, ma beznadziejne radio, ale przynajmniej mało pali, więc jestem w stanie resztę przeboleć ;-) no i ma USB ;-)

Wracamy do natury:

Image

Image

W końcu dojeżdżamy do oddalonego o niespełna 60 km od Banff Lake Louise. Znajduje się tu tak na prawdę centrum turystyczne i dwa jeziora które koniecznie trzeba zobaczyć. Najpierw tytułowe z nazwy miejscowości ;) Zanim tam pójdziecie, trzeba zaparkować - a to na prawdę graniczy z cudem! Akurat tak się trafiło, że trafiliśmy na weekend... i to nie byle jaki weekend, bo rozpoczął się festiwal jesienny. Kanadyjczycy zjeżdżają się w te okolice by robić zdjęcia, gdy część drzew jest jeszcze zielona, a część już pożółkła. Efekt - brak miejsc na wielkim parkingu przy jeziorze. W końcu coś znaleźliśmy i jesteśmy gotowi do oglądania jeziora:

Image

a oto i ono:

Image

Image

Mimo, że to jezioro jest popularniejsze, za piękniejsze uchodzi Jezioro Moraine, do którego można dotrzeć górską drogą z Lake Louise. Ta niestety jest dziś zamknięta, bo na górze jest zapchany parking i nie ma co tam wjeżdżać. Wracamy więc do wioski Lake Lousie, która wygląda tak:

Image

i pytamy w informacji co z tym zrobić. Opcje są dwie - albo płatny autobus jeżdżący co dwie godziny spod informacji turystycznej za około 25 CAD w dwie strony, albo na czas festiwalu jesiennego uruchomiono specjalne, kursujące co 20 minut autobusy nad jezioro, ale ich przystanek znajduje się na Lake Louise Overflow, parkingu oddalonym o 5 km od Lake Louise wzdłuż autostrady 1 w kierunku Banff. Chyba jasne co wybraliśmy ;) jedziemy!

Spodziewać się można różnych rzeczy, ale nie że wrócimy do szkoły!

Image

Tak! To on nas zwiezie na górę. W środku wygląda tak:

Image

A teraz gwóźdź programu czyli jezioro Moraine - przez wielu uważane za najpiękniejsze w Kanadzie:

Image

Jeśli chcecie zasięgnąć innej perspektywy, wejdźcie na okoliczne skały. Tylko nie w japonkach jak pani idąca przede mną!

Image

Image

Image
link do dużej panoramy: https://www.dropbox.com/s/l4w3k8rcfqmtv ... o.jpg?dl=0

Widok w drugą stronę:

Image

Na górze można spotkać takich oto małych żebraków:

Image

Nie dokarmiajcie ich, bo za to można dostać surową karę pieniężną. Dodatkowo pamiętajcie, że na większości szlaków trzeba iść w grupach przynajmniej 4-ro osobowych na wypadek spotkania z niedźwiedziem. Za niezastosowanie się do tego przepisu, ranger może nałożyć mandat w wysokości 800 CAD.

Image

Popatrzmy jeszcze chwilkę w dół:

Image

i w górę ;)

Image

Czyż nie jest tu pięknie? Niestety robi się późno, a musimy się dostać w okolice Jasper, czyli czeka nas 200 km do pokonania wzdłuż drogi 93. Zwiedzanie drogi, którą właśnie pokonujemy zostawiamy sobie na kolejny dzień w drodze powrotnej w kierunku Lake Louise. Jednak po drodze nie mogłem się oprzeć przystankowi przy Bow Lake:

Image

Image

Gdy projektowano drogę przez ten park postanowiono, że co 30 km musi znajdować się hostel, tak by rowerzyści mogli w nich odpocząć. My śpimy właśnie w jednym z takich hosteli, ale zanim do niego dotrzemy jeszcze kilka widoków:

Image

Image

Image

i w końcu pod sam wieczór docieramy do hostelu HI Wilderness Athabasca Falls. Skąd Wilderness w nazwie? Bo jest po środku niczego i w sumie to poza łóżkami nie wiele w nim jest - raczej zapomnijcie o swoim gniazdku elektrycznym, nie ma też bieżącej wody. Jest za to wiaderko z wodą, wychodek i pies obronny ;)

Image

a tak to wygląda w środku:

Image

Dzień 13 - Jasper i Banff National Parks

Dzień 13... pechowy? ;-) skądże znowu... no może poza tym, że obudziłem się o 3 w nocy i było gorąco jak diabli. Obudziłem się pół godziny później i było zimno jak w namiocie w środku zimy - ktoś nie dość, że wyłączył grzejnik to jeszcze otworzył okno na oścież. Skończyło się lekkim podziębieniem... pierwsza rzecz jaką tu robię po obudzeniu się to spojrzenie za okno - całe szare. Nie dobrze. Ale co zrobić? Ruszamy! Pierwszy punkt programu to znajdujące się za rogiem wodospady Athabasca.

Image

Jak widzę teraz zdjęcia tego wodospadu w Internecie, to chyba trafiłem na niski poziom wody w okolicy i wodospad nie robił jakiegoś specjalnego wrażenia, choć słynie on właśnie ze swojej siły.

Image

Jedziemy więc 30 km na północ do Jasper, bo wymyśliliśmy, że wjedziemy kolejką linową Skytram na szczyt Whistlers Mountain. Jednak okazało się, że kolejka rozpoczyna pracę o 10:00, więc zmiana planów i jedziemy do Maligne Canyon. Kanion robi wrażenie - w najgłębszym miejscu rzeka płynie 52 metry pod jego krawędzią:

Image

Image

Image

Image

Image

Na mojej przygotowanej w domu liście rzeczy do zobaczenia w okolicy jest też Maligne Lake, położone 38 kilometrów dalej wzdłuż górskiej drogi. Po drodze znalazła się instrukcja obługi mniej lub bardziej lokalnych parzystokopytnych. Zapamiętajcie jak wyglądają: łoś, wapiti, caribou i jeleń. Przyda Wam się to szybciej niż myślicie ;)

Image

Dojeżdżamy do jeziora - pogoda nadal nieciekawa, ale stratusy ułożyły się w fajne warstwy.

Image

Jeśli ktoś ma ochotę może wsiąść na łódkę i popłynąć nią w stronę gór. Widoki są ponoć świetne, ale podobnie jak cart'owi gdy zobaczyłem cenę stwierdziłem, że to chyba trochę przesada. Ile byście zapłacili za wycieczkę łódką po jeziorze? Co powiecie na 64 CAD (188 PLN)? W dodatku nie wiem czy nie przed podatkiem? ;-) Ale chętnych jest pełno, a prawa popytu i podaży działają. Od wizyty carta bilety zdrożały o 2 CAD. Ostatni rzut oka na jezioro więc i wracamy do Jasper.

Image

Co powoduje największe korki w okolicy? Zwierzyna... ale nie na drodze, tylko przy niej. Czemu tak? Bo wszyscy chcą jej zrobić zdjęcia - zwłaszcza, że pogoda się poprawiła :)

Image

A że zwierzaki można było zastać w takiej okolicy...

Image

...to przyjemnie się robiło zdjęcia.

Image

A teraz zgodnie z obietnicą Jasper Skytram - najwyższa i najdłuższa kolejka linowa w Kanadzie.

Image

Image

Bilet kupuje się na konkretny "lot" - kolejka była na tyle krótka, że lecimy od razu kolejnym wagonikiem jadącym na górę. Bilet w dwie strony kosztuje 35 CAD + oczywiście podatki o których dowiadujemy się płacąc. Coś tam jeszcze jest na biletach o 36.75 MACH, ale chyba tak szybko ta kolejka nie lata ;-)

Image

No to w górę!

Image

i na górze ;-)

Image

oraz co chyba najistotniejsze - z góry... najpierw w stronę Jasper...

Image

...później w stronę drogi, którą przyjechaliśmy...

Image

...i na koniec w stronę gór

Image

Jeżeli ktoś ma ochotę i czas można pójść szlakiem w kierunku szczytu, skąd są ponoć kolejne super widoki. Nam niestety brakuje tego drugiego, więc wracamy na dół. Spod dolnej stacji kolejki jeszcze ostatni rzut oka na Jasper. W mieście tym mieszka na stałe około 5000 osób, jednak w sezonie liczba ta rośnie czterokrotnie.

Image

Nie ma czasu, więc śmigamy w drogę naszym... eee... śmigaczem marki Toyota ;-)

Image

Po drodze krótki stop przy wodospadach Sunwapta. Niestety trochę słabo były oświetlone do robienia zdjęć:

Image

Image

Jedziemy dalej ;-)

Image

Image

W miarę posuwania się na południe trasą 93 zwaną też Icefields Parkway widzimy pierwsze lodowce górskie:

Image

Ale długo się nie napatrzyliśmy, bo ta przemiła pani nas zatrzymała na pół godziny, bo przed nami drogowcy zabrali się za prewencyjne wysadzanie w powietrze kamieni znajdujących się obok drogi... w niedzielę... w jedną z najbardziej zatłoczonych niedziel na tej drodze w ciągu całego sezonu ;) drogowcy z całego Świata mają chyba podobne poczucie czasu na takie rzeczy.

Image

z resztą nie tylko nas ta Pani zatrzymała. Ale trzeba przyznać - korek powstał w bardzo sprzyjających okolicznościach przyrody.

Image

Jedziemy dalej do British Columbia Icefields. Jeśli jedziecie z Jasper, nie skręcajcie w lewo do centrum dla odwiedzających, tylko skręćcie w prawo na drogę gruntową prowadzącą na mały parking.

Image

Stamtąd najłatwiej będzie Wam ruszyć w krótki spacerek pod lodowiec.

Image

Po drodze znajdziecie znaczniki pokazujące gdzie jeszcze niedawno znajdowało się czoło lodowca - dziś jest duuużo dalej niż wskazuje na to ten oznaczony rokiem 1982 słupek.

Image

A to już sam lodowiec:

Image

Całkiem czysty jak na lodowce górskie. Idąc w jego strone miejcie pewność, że macie odpowiednią kurtkę i czapkę - znad lodowca bardzo mocno wieje. Zwróćcie też uwagę na takie dwa podłużne obiekty w 2/3 wysokości jęzora lodowcowego po lewej stronie. To busy firmy Brewster, która oferuje wycieczki na lodowiec - oprócz nich w jej ofercie jest też kolejka gondolowa w Banff, rejsy łódką po jeziorze Minnewanka i osobliwy taras widokowy z widokiem na lodowce. Bardzo mocno odradzam obie lodowcowe atrakcje tej firmy - firma chce by jej zapłacić kilkadziesiąt CAD, by pochodzić 15 miut po śniegu w miejscu, które widzicie na zdjęciu lub kilkanaście CAD za chodzenie po tarasie znajdującym się przy samej drodze 93. Niestety firma ta w moim zdaniem debilny sposób zasłoniła widok z drogi wysokim płotem, by nie można było ławo robić zdjęć na widoki widoczne z ich tarasu. Za samo to powinno się moim zdaniem ignorować taką firmę. OK, żale wylane... wracamy do relacji ;) jedziemy dalej w stronę Lake Louise:

Image

Image

Image

Ostatni zaplanowany postój na dziś to jezioro Peyto, do którego musicie podejść kawałek pod górkę z parkingu, ale warto. Niestety, my byliśmy już za późno i jezioro było w cieniu. Na zdjęciach w relacji cart'a widać jak pięknie to jezioro wygląda całe w Słońcu:

Image

Image

Wysadzam Morgana w Lake Louise i podążam do Parku Narodowego Yoho, gdzie mam kolejny nocleg. Po drodze jeszcze zdjęcie gór w zachodzącym Słońcu:

Image

Dziś śpię w kolejnym hostelu HI Wilderness - tym razem na samym końcu drogi prowadzącej do doliny Yoho. A hostel nazywa się jak pobliski strumień - Whiskey Jack ;-) Tym razem jest bieżąca woda, ale nie ma prądu. Hostel oświetlony jest tylko i wyłącznie lampami gazowymi - polecam dla samego klimatu.

Image

Dzień 14 - Park narodowy Yoho

Poranna pobudka, a mój poranny cel jest tuż pod moim nosem:

Image

to wodospad Tekakkaw. Mierzy on 384 metry wysokości. Niestety, ostatnio mało było deszczu w tej okolicy, więc wody w nim dziś jest dość mało.

Image

Pojawia się pierwsze dziś Słońce, więc robi się coraz ładniej...

Image

Wskazówka - Tekkakaw znajduje się na tak ułożonym zboczu, że powinno być ono zdecydowanie lepiej oświetlone po południu lub wieczorem.

Image

Wracam powolutku w dół doliny Yoho dzieląc się z Wami zdjęciami:

Image

to kosztowało mnie mokrą stopę ;-)

Image

Image

Ten błękitno-mleczny kolor oznacza, że woda zasilająca rzekę pochodzi z lodowców.

Image

Na samym końcu doliny dopisuje mi szczęście - widzicie pociąg?

Image

Tak! To jeden i ten sam pociąg! W Yoho znajdują się dwa spiralne tunele kolejowe wybudowane w 1909 roku. Ich budowa była jedynym możliwym rozwiązaniem problemu pokonania wysokości 330 m przez pociąg na dystansie 16 km w małej przestrzeni tutejszych górskich dolin. Biorąc pod uwagę, że najdłuższe jeżdżące tu pociągi transportowe mogą mieć długość nawet 4200 metrów, tunele dają możliwość zobaczenia tego samego pociągu jadącego w dwie różne strony. Swoją drogą dzięki przewożeniu dwóch kontenerów jeden na drugim, taki pociąg może ważyć nawet 20700 ton.

Kolejne miejsce na dziś to Szmaragdowe Jezioro (Emerald Lake):

Image

Image

Image

W drodze na dół jeszcze szybki przystanek przy ciekawym naturalnym moście (Natural Bridge):

Image

Image

Image

Pamiętacie gdy mówiłem o korkach? Ten zrobił się na drodze krajowej numer 1:

Image

To co? Dlaczego? Z powodu łosi, wapiti, caribou czy jeleni? ;)

Image

Swoją drogą na pewno wiecie, że w Ameryce wszystko jest większe. Kampery, zwane tu RV ("arwi") też! Co powiecie na taki? Samochód za nim nie zaparkował tam przypadkowo - jest przyczepiony sztywnym holem do busa. No bo dobrze mieć jakiś backup jak by trzeba było skoczyć do sklepu, prawda? ;-)

Image

Dzień kończymy w okolicach Vermilion Lakes przy samym Banff. Mi pozostało ruszyć do Calgary, gdzie czeka mnie bardzo "ciekawe" zajęcie... to znaczy pranie...

Image

Podczas prasowania ogląda się telewizję, więc nie mógłbym Wam nie przekazać czego się dowiedziałem z amerykańskich kanałów ;) W jakimś mieście w USA otworzono pierwszy zakład pogrzebowy w którym można oddać ostatnią cześć zmarłemu przez okienko drive-thru. Członek rodziny podjeżdża nie wysiadając np. ze swojego amerykańskiego SUV-a, naciska przycisk i podnosi się zasłonka w oknie za którym stoi trumna ze zmarłym ;)

Z reklam dowiedziałem się też co następnym razem muszę kupić...
Video:



Dzień 15 - Przelot Calgary - Jackson Hole

Image

Dzień zaczynamy na lotnisku w Calgary - pogoda cały czas dopisuje ;) Dziś lecimy do Denver, a docelowo do Jackson Hole. Obok Cody, West Yellowstone i Bozeman jest to jedno z lotnisk - bram, do których docierają turyści by dotrzeć do Parku Narodowego Yellowstone. I dodam, że jest to jedyne na które udało mi się znaleźć dostępność biletów-nagród w United. Odprawy dokonuję w automacie, ten z kolei woła panią z obsługi, by sprawdziła moją wizę i w końcu dostaję dwie karty pokładowe z magicznym napisem "DOCS OK". Skoro OK to pora iść przekroczyć amerykańską granicę na kanadyjskiej ziemi.

Image

Lotnisko Calgary uczestniczy w programie pre-clearance, więc samoloty odprawione tutaj mogą być traktowane jako loty krajowe w USA co ułatwia dokonywanie krótkich przesiadek. Nie tak dawno temu czytałem, że USA chce wprowadzić pre-clearance też i w Europie, by odciążyć biednych, jakże zapracowanych pranów celników (i panie celniczki też!). Może niech najpierw pomyślą o obsadzeniu wszystkich stanowisk we własnych portach? Jakoś nie widzę tłumu chętnych lotnisk w Europie do dołożenia sobie dodatkowej strefy amerykańskiej w swoich pirsach i wydłużeniu liniom europejskim minimalnych czasów przesiadek. Po prostu dla mnie jest to niepojęte czemu wszędzie się da to sprawnie ogarnąć tylko nie w Stanach i uważam za trochę bezczelne próbowanie załatwienia tego problemu w tem sposób. Nigdzie, łącznie z Australią nie zadawano mi tak głupich pytań jak na granicy z USA. Dobra, kończę wywód, bo zaśniecie tak jak on:

Image

Bagaż kładzie się na taśmie i przechodzi kontrolę bezpieczeństwa, a za nią widoki na takiego na przykład American'a:

Image

Mam jeszcze trochę czasu i kilka wejść do saloników na karcie Priority Pass, które muszę zużyć, idę więc do saloniku biznesowego Rocky Mountain Lounge:

Image

A tu powiem szczerze, że zdziwiłem się jak dobrze wyposażony jest ten salonik. Sporo przekąsek do wyboru i jeszcze więcej napojów.

Image

Zbliża się czas boardingu, więc idę z powrotem na dół - status Star Silver nie daje w United w zasadzie nic, łącznie z tym że trzeba zapłacić 25 USD za nadawany bagaż. Dziś do Denver zabierze nas Airbus A319 o numerze rejestracyjnym N815UA, czyli szesnastolatek.

Image

Image

Image

Fotele są całkiem wygodne, choć odginane zagłówki są zupełnie bezużyteczne.

Image

W fotel wbudowany jest staroświecki system rozrywki składający się z kilku kanałów nadających muzykę. Dla fanów lotnictwa zdecydowanie najciekawszy jest kanał numer 9, na którym odbywa się transmisja na żywo z komunikacji radiowej w kokpicie. Super!

Image

Całkiem fajna instrukcja bezpieczeństwa pojawia się na ekranach wysuwanych z paneli nad głowami pasażerów.

Image

Co tutaj mogę więcej napisać? ;-) W drogę!

Image

Zapomniałem zrobić zdjęcie, ale na krajówce w Stanach dostaje się na ogół tylko bezpłatny napój bezalkoholowy. I jest go mniej niż u kanadyjskiego konkurenta - dostałem tylko malutki kubeczek z sokiem pomarańczowym. A to już zdjęcie z lądowania w Denver.

Image

w radiu usłyszałem, że po prawej będziemy mieli małego CRJ-kolegę. I rzeczywiście był:

Image

To chyba "moje" pierwsze lądowanie równoległe ;-) W Stanach mam wrażenie, że praktykuje się takie podejścia dużo częściej niż gdziekolwiek indziej na Świecie. Iiii... przyziemienie.

Image

Jesteśmy! Jak okiem sięgnąć same Continentale... tfu... United. Chyba mają tu gniazdo ;-)

Image

A oto i "mój" Airbus po lądowaniu:

Image

Samo lotnisko, a przynajmniej pirs robi wrażenie dużego i nowoczesnego.

Image

Jeszcze szybki rzut oka gdzie mam iść... 2 bramki obok.

Image

Co to by była za relacja z Ameryki jak bym nie zjadł hot doga? W jednej z knajp na lotnisku reklamują się jako tych, co robią "gourmet hot dogi". Zaciekawiło to mnie więc i sam sobie takiego wziąłem ;-)

Image

i... nie wiem... chyba jednak się nie przekonałem ;-)

No to może coś o tym jak się "to" robi w Ameryce. Przez "to" mam na myśli latanie oczywiście ;-) Przy każdej z bramek United znajdują się duże ekrany pokazujące bardzo fajne rzeczy - informacje o trasie i o samolocie...

Image

...aktualny układ foteli ze wskazaniem, które są zajęte, a które wolne oraz listy pasażerów, którzy zostały zupgradowane do klasy First. Tymczasem za oknem śmignął 757 Icelandair ;-)

Image

Skoro już o 757 mowa, to jeszcze nigdy takim nie leciałem. Dziś będzie to mój pierwszy lot tą maszyną:

Image

Boarding w amerykańskich liniach zasadniczo jest bardzo zorganizowany - każda z większych linii stosuje tutaj system stref, których numery są nadrukowane na karcie pokładowej. W przeważającej części stref jest 5, gdzie pierwsza to klasa First, później na pokład wchodzą pasażerowie statutowi, a po nich kolejne cztery strefy klasy ekonomicznej. Żeby usprawnić proces, każda ze stref powinna ustawić się w oddzielnej kolejce:

Image

Tak też się stało i szybko znalazłem się na pokładzie 757... należy dodać, że prawie pustego 757. Na pokładzie może było ze 40 osób, większość dostała upgrade'y do First (wszyscy, którzy się do tego zgłosili), a niedobitki łącznie ze mną siedziały w dłuuuuuugim ekonomiku:

Image

Oczywiście miałem dla siebie wszystkie trzy fotele... w sumie to jak by się zastanowić, to miałem dla siebie wszystkie fotele w każdym z kolejnych 7 rzędów za mną, ale jeszcze nie wymyśliłem jak mógłbym je wykorzystać na raz ;-)

Image

Image

Zasiadłem i włączyłem się na kanał 9... i tak siedziałem i siedziałem... "zaraz - czy to nie za długo?" pomyślałem. Po pokładzie kręciła się pani z gate'a, co na ogół nie wróży nic dobrego - ktoś się spóźnił? Nie, ale po pół godziny odezwał się kapitan przepraszając i mówiąc, że tym samolotem nigdzie nie polecimy - popsuty jest zamek luku bagażowego i samolot nie jest szczelny. Ech... robi się nie ciekawie - miałem lądować w Jackson Hole o 20.00, a o 21.00 zamykają tam wypożyczalnie samochodów. Tak więc włącza się tryb "stres". Kapitan dodaje, że nie wie co dalej na razie, ale będziemy musieli wyjść z samolotu i czekać na dalsze wiadomości od United.

Tak też zrobiliśmy - tu muszę przyznać, że pani z gate'a była przesympatyczna i informowała nas co chwilę o tym co się dzieje - równo po 10 minutach od opuszczenia przez nas maszyny dostaliśmy informację, że zastępczy 757 będzie czekał dwie bramki dalej! Super! Polecimy i będziemy na czas!

Nie tak prędko ;-) samolot faktycznie stał przy bramce i... zaczęli wychodzić z niego ludzie. Pani z gate'a zrzedła mina, bo oznaczało to, że maszyna dopiero przyleciała (z Nowego Jorku) i jej "obrót" zajmie jeszcze sporo czasu. Dla mnie to też nie była szczęśliwa wiadomość...

Image

W końcu jednak odlecieliśmy, a wszystkie przygody skończyły się lądowaniem na miejscu godzinę po czasie. Niestety w tym samolocie na kanale 9 nie było słychać komunikacji z pilotami, lecz modern rock. Serwis był taki sam jak w poprzednim locie, w dodatku go przespałem ;-) Na szczęście lotnisko jest na odludziu i nie ma dużej ilości alternatyw do wypożyczalni samochodów, więc te miały sporo klientów na pokładzie i musiały poczekać, w tym na mnie. Zgłaszam się więc do Avisa, który to jest jedyną wypożyczalnią w tym miejscu, która wypożycza auta w jedną stronę do West Yellowstone. Tam jest jeszcze Budget, ale w tej wypożyczalni nie da się zarezerwować samochodu w jedną stronę między punktami z różnych stanów. Zarezerwowałem sobie samochód klasy standard z kodem dającym upgrade o jedną klasę do full-size. Na miejscu okazało się, że panowie z wypożyczalni przygotowali dla mnie czarnego, świetnie wyposażonego Chevyego Malibu z 2014 roku z 9000 milami na liczniku. Podoba mi się! :)

Image
(foto z następnego dnia ;) )

Tego dnia muszę pojechać do Teton Village, gdzie znajduje się chyba jedyny hostel w okolicy. Niestety, najkrótsza droga była zamknięta (powód - aktywność niedźwiedzi grizzly w okolicy ;) ) o czym dowiedziałem się stojąc pod znakiem z napisem "Road closed". Oznaczało to, że mam do nadrobienia jakieś 40 mil. A sam hotel był drogi, ale i tak dużo tańszy niż inne okoliczne opcje na nocleg. Gdy wszedłem do niego, było tak późno, że w pokoju było ciemno, gdy wychodziłem nad ranem w sumie nic się nie zmieniło ;-)

-- 29 Gru 2014 16:44 --

Dzień 16 - Grand Teton National Park i Yellowstone National Park

Oj na dziś mam dużo w planach... tak dużo, że jak to zaplanowałem, to sam nie wiedziałem czy dam radę to ogarnąć jednego dnia. Do przejechania jest około 190 mil, a po drodze jest masa rzeczy do zobaczenia. Nie ma co czekać, w drogę! W drodze do Yellowstone znajduje się Grand Teton National Park na który szczerze mówiąc w ogóle się nie nastawiałem, ale skoro jest po drodze...

Wjazd do każdego z amerykańskich parków narodowych jest płatny od 25 do 35 dolarów od samochodu. Zdecydowanie polecam wyposażyć się jednak w imienną roczną kartę wstępu do wszystkich parków - kosztuje ona normalnie 80 USD, ale znajdują się na niej miejsca do wpisania dwóch kierowców, więc czasem można upolować kartę za pół ceny lub też można ją odsprzedać po powrocie do Polski. Ja swoją nabyłem za 100 zł na Allegro ;-)

Dobra, rozpisałem się, a Wy chcecie zdjęć! Witajcie więc w Grand Teton!

Image

Jak już się domyślacie... górskie krajobrazy. Trochę jak Tatry ;-) Tutaj jesteśmy nad jeziorem Jenny Lake.

Image

Wszędzie znajdują się ostrzeżenia o możliwości napotkania niedźwiedzi. Bardzo wskazane jest noszenie ze sobą specjalnego niedźwiedziego sprayu, który wygląda jak mała gaśnica i ma ponoć skuteczny zasięg około 2-3 metrów.

Image

Image

Image

Tak jak mówiłem - nie skupiałem się na tym parku, bo dzień jest tylko jeden, a najważniejszym punktem dzisiejszego dnia jest...

Image

Ano właśnie! Dojechaliśmy :)

Yellowstone to najstarszy park narodowy na Świecie - istnieje on od 1872 roku, słynie ze swoich gejzerów, gorących źródeł, wulkanów błotnych i wodospadów. A czemu tak? Ponieważ na głębokości od 7 do 17 kilometrów pod powierzchnią ziemi znajduje się komora magmowa o wielkości 72 km długości, 30 km szerokości i głębokości 660 km. Uważa się, że w tym miejscu znajduje się superwulkan, po którego wybuchu nie wiele zostanie z okolicy. Ostatnie erupcje miały miejsce tu 2 mln lat temu, 1,3 mln lat temu i 640 tysięcy lat temu... oby nie wybuchł w najbliższej przyszłości ;-)

Na terenach wulkanicznych pojawiają się bardzo charakterystyczne kontrastowe kolory - woda jest ciemna, a trawa nasycona kolorem:

Image

Image

Pierwszy przystanek to tereny wulkaniczne West Thumb. Czemu zachodni kciuk? Jeśli spojrzycie na kształt jeziora Yellowstone wokół którego roztacza się park, to wygląda ono z grubsza jak dłoń, a odnoga przy której znajduje się to miejsce znajduje się najbardziej na zachodzie.

Image

Image

Image

Wszystko się tu dymi ;-) Oczywiście zapach temu towarzyszący jest iście siarczany...

Image

Image

Image

Image

Jedziemy dalej wzdłuż brzegu jeziora na północ. Na drodze korek co jak już wiecie z mojej relacji oznacza dzikiego zwierza. Mój pierwszy amerykański bizon! Tylko się trochę schował ;-)

Image

W Na północ od jeziora Yellowstone rozpoczyna się pętla przy której znajdują się wszystkie najważniejsze miejsca w parku. Normalnie trasę tę można pokonać zgodnie z ruchem wskazówek zegara lub też w drugą stronę, jednak ze względu na prace drogowe na jednym z odcinków drogi dziś możliwa jest tylko ta druga opcja. Pierwszy przystanek po drodze to w wolnym tłumaczeniu baseny błotne ;-)

Image

Image

Byłem w tym roku na Islandii i w Nowej Zelandii, ale tu się na prawdę mocno gotowało...

Image

Image

Image

Yellowstone to tak na prawdę długa droga z wieloma ciekawymi przystankami. Niektóre z nich wcale nie są zaznaczone na mapie ;-)

Image

Image

Więcej bizonów - ponoć mają tyle sierści na głowie, by mogły spokojnie szukać jedzenia w głębokim śniegu.

Image

A teraz moim zdaniem najpiękniejszy punkt w całym Yellowstone, czyli Kanion Yellowstone. Pierwszy punkt przy nim to punkt obserwacyjny górnego wodospadu...

Image

...ale nie zatrzymujcie się tu na dłużej. Zdecydowanie trzeba pojechać kawałek dalej do Artist Point! Miejsce to nazywane jest Wielkim Kanionem Yellowstone i jak tam dotarłem to szczęka opadła mi do ziemi i nie bardzo chciałem się już stamtąd nigdzie ruszać.

Image

Image

Image

Niestety, ale im dalej jechałem tym bardziej mnie bolała głowa i tym bardziej czułem się choro, więc coraz mniej skupiałem się na kolejnych odwiedzanych miejscach... a kolejne z nich to Norris Basin.

Image

Image

Image

Kolejna decyzja jeśli chodzi o strategię zwiedzania Parku to dojazd do ostatniego punktu na trasie i następnie zwiedzanie w drodze powrotnej. A ostatnim punktem jest wybuchający w około 90-minutowych odstępach gejzer Old Faithful. Przy każdej erupcji wyrzucanych jest od 14 do 32 tysięcy litrów wody na średnią wysokość 40 metrów. Temperatura wody to średnio 95 stopni. Niestety, gdy przyjechałem widok był taki:

Image

Dowiedziałem się, że ostatni wybuch miał miejsce kilka minut temu, więc w związku z moim bólem głowy musicie się zadowolić zdjęciem z Wikipedii :(

Image

Kolejny i ostatni punkt to Midawy Basin:

Image

Image

Zależało mi na zobaczeniu Grand Prismatic Spring, niestety pogoda nie pozwalała na docenienie jego kolorów...

Image

Image

Image

...więc znowu Wikipedia przychodzi z pomocą ;-)

Image

Z ogromnym bólem głowy wracam do hotelu w West Yellowstone marząc tylko o położeniu się spać. Niestety, ale jeden dzień w Yellowstone to zdecydowanie za mało - nie zobaczyłem na przykład Mammoth Hot Springs... Dwa dni z samochodem w Yellowstone były by idealne. Jeszcze kilka słów o mieście West Yellowstone - we wszystkich miejscach powtarza się informacja, że jest to miasto - pułapka turystyczna w której przepłaca się za wszystko. I jest to... święta racja ;-) Noclegi są bardzo drogie, ale na szczęście miałem punkty IHG, które mogłem wymienić na darmowy nocleg po i tak zawyżonej stawce punktowej. Ale cóż - takie mogłem zarezerwować bilety-nagrody i nie było innej opcji ;-)

Dzień 17 - przelot West Yellowstone - San Francisco

Dziś dzień na który czekałem z punktu widzenia lotniczego, bo będę miał okazję polecieć Embraerem... ale nie takim jak zwykle, lecz Embraerem 120 Brasilia! Przybywam na malutkie lotnisko West Yellowstone na które lata tylko jedna lotnicza - Skywest pod szyldem Delty.

Image

Samochód zdany bez najmniejszego problemu - co mi się tu podoba, że w przeciwieństwie do wypożyczalni w Europie nikt tu się nie bawi w głupie sprawdzanie całej karoserii pod kątem najmniejszych rysek. Dopóki nie ma dużych rys lub wgnieceń, wszystko jest OK!

Lotnisko jest malutkie:

- Jeden gate (o numerze 1 ;-) )

Image

- Jedno stanowisko check in, ale z automatami:

Image

- A pomiędzy nimi stanowiska Avis i Budget. Odprawa zajęła dosłownie chwilkę, choć automaty w Stanach zadają dużo więcej pytań niż te w Europie. Maszyna zapytała też, czy nie chciałbym być ochotnikiem do zmiany rejsu z Salt Lake City do San Francisco... chyba mają overbooking ;-) Ale ja chętny nie byłem...

Image

Nie posiedziałem 10 minut i usłyszałem miły głos Pani agent z check-inu z niemiłą wiadomością - samolot lecący do nas z Salt Lake City popsuł się po drodze, więc zawrócił. A ja ze swoją 40-minutową przesiadką właśnie straciłem szanse na zdążenie na kolejny samolot... przynajmniej może Delta zmieści wszystkich na pokładzie lotu do San Francisco.

Ale trudno nie pochwalić obsługi Skywest na lotnisku - niemal od razu dostałem pomoc mentalną dla oczekujących na spóźniony samolot ;-)

Image

Pomoc ta miała też wsparcie bardziej fizyczne:

Image

Chwilę później podeszła do mnie Pani z wiadomością, że niestety raczej nie zdążę na swoje połaczenie, ale pokombinowała trochę i wcisnęła mnie na kolejny lot do SFO. Ale zaraz... czy tu jest napisane First? Dziękuję! :)

Image

Dostałem instrukcję, że jeśli zdążę na pierwotny lot do San Francisco, to moja karta pokładowa będzie działać, jeśli nie to na lotnisku w Salt Lake City obsługa naziemna odprawi mnie na kolejny lot.

Samolot jest już ponoć niedaleko, więc pora na odprawę bezpieczeństwa i przejście do... eee... bramki ;-)

Image

Gdyby nie padało, jest też strefa oczekiwania w modlińskim stylu:

Image

A oto i ten na którego czekałem - szesnastoletni N565SW, czyli Embraer 120 Brasilia. Piękny, prawda? :) Oczywiście z trapem - jak to w USA ;-)

Image

Image

A w środku układ foteli 1-2. Ja na szczęście na miejscu A ;-)

Image

Trochę nisko ;-)

Image

Image

Mały samolot daje o sobie znać - kapitan policzył, że za dużo osób siedzi z tyłu i szukamy dwóch ochotników, którzy przejdą do pierwszego rzędu. Mogłem iść, ale zgłosiła się jakaś para, więc już wystarczyło.

Image

Dziś opiekuje się nami stewardessa, która jak stwierdził kapitan wygrała wewnętrzny turniej Skywest w siłowaniu się na rękę. Czyli jesteśmy w dobrych rękach ;-)

Image

No to lecimy!

Image

Ostatni rzut oka na West Yellowstone...

Image

i jeśli się przyjrzycie temu zdjęciu, zobaczycie kalderę wulkanu Yellowstone

Image

Tymczasem na górze jest dziś całkiem ładnie :)

Image

Serwis w Delcie jest dość standardowy... ciasteczka i kubeczek napoju - w tym wypadku soku jabłkowego.

Image

Pod spodem zmienia się krajobraz...

Image

...i pojawia się Salt...

Image

...Lake jest z drugiej strony ;-) Lot kończymy bezpiecznie na ziemi. Embraer E120 Brasilia zaliczony!

Image

Wylądowałem po wylocie mojego połączenia do San Francisco, więc muszę się odprawić na kolejny lot. Normalnie szukałbym pewnie jakiegoś stanowiska transferowego, ale z pomocą przychodzi mi taka maszyna:

Image

Skanuję swoją kartę pokładową i... voila!

Image

Da się? Da! :) Czemu w Europie nie widziałem takich zabawek?

10 minut spacerem i melduję się przy bramce na kolejny lot...

Image

...a tam informacja, że jest overbooking i szukają 3 osób, które chciały by się przebookować do Oakland lub San Jose, bo następny lot do San Francisco z wolnymi miejscami będzie dopiero jutro. Ostatnia oferta jaką słyszałem to 600 USD w voucherze na zakupy na stronie Delty. W międzyczasie jakiś Pan używając legendarnego DYKWIA (Do You Know Who I Am) mówiący coś o byciu hiperdiamentowymfrekuentflajerem robi agentce w gate awanturę, że nie dostał upgrade'u do First. No cóż... może ja mu zabrałem to miejsce? ;-) Będzie musiał to przeboleć.

Swoją drogą zastanawia mnie jak to tu działa - jeśli ktoś się pojawia to znaczy, że ma standby, tak? Skoro tak to czemu ktoś dostał przypisane miejsce i powstał overbooking? Dla mnie dziwne. Chyba, że nie rozumiem idei tego ekranu ;-)

Image

Jak już się domyślacie, wejście na pokład odbywa się jak to w Stanach strefami w zależności od tego, gdzie kto siedzi. Nie inaczej jest nawet w przypadku małych Ceerjotów, takim jak ten którym dziś lecę. A że lecę w First, to mogę wejść na pokład jako jeden z pierwszych ;-)

Image

Samolot wyglądał w środku bardzo świeżo - oto miejsca pierwszej klasy. Ja siedzę dziś w ostatnim rzędzie.

Image

Image

Serwis rozpoczyna się od napoju przed startem:

Image

Jeszcze widok zza okna... chyba tym razem do gniazdo Delty ;-)

Image

Samolot oczywiście pełny, za mną cały czas słyszę gościa który marudzi do współpasażera, że leci biznesowo, a nie dali mu miejsca w klasie first...

Image

Image

Serwis jak na tę klasę dość rozczarowuje na krótkich lotach, bo poza tym że Pani szefowa pokładu dba o to, by szklanki nigdy nie były puste, następuje jedynie przejście z koszykiem wypchanym przekąskami, z których można sobie jakieś wyciągnąć jeśli ma się na nie ochotę. I tyle ;-) Nie wiem nad czym tak ubolewał ten gość z tyłu - może dali mu za mało mini precelków.

Image

Zbliżamy się w rejon Zatoki San Francisco.

Image

Image

A pod nami... poznajecie? ;-)

Image

Image

i już jesteśmy na ziemi :) Znowu spacerek i oczekiwanie na bagaż... ale zaraz... aż tyle czasu?

Image

No nieee... nigdzie w USA nie czekałem długo na bagaż. Prawie zawsze był on na taśmie szybciej niż ja byłem w stanie do niej przyjść. Nie wiem jak oni to robią... ale tu też długo nie czekałem ;-) Bagaż wyjechał o 18:18.

A więc... Witajcie w San Francisco!

Image

Burmistrz Edwin M. Lee Was wita! Jakoś sobie nie wyobrażam takiego plakatu w Warszawie ;-)

Lotnisko SFO sprawia bardzo fajne wrażenie dla przylatującego - terminale ułożone są obok siebie, a łączy je kolejka lotniskowa. Łączy się ona też ze stacją BART, czyli lokalnej kolejki podmiejskiej.

Image

A z owej stacji widzę pewien samolot, który widziałem już kiedyś po drugiej stronie Pacyfiku ;)

Image

Bilet na kolejkę BART do Civic Center w samym centrum San Francisco kosztuje 8,65 USD. Podróż zajęła około pół godziny. Niestety miałem tego dnia jeszcze przejście około kilometra do mojego hostelu... jak się okazało cały czas pod górkę, co z moim plecakiem nie było takie proste. Nie tylko to się okazało - okolica w której szedłem była mocno murzyńska i nie zdawała się być bezpieczną. Przy ulicy pełno żebraków i jakichś gapiących się na mnie typów. Na szczęście do hostelu dotarłem cały i zdrowy, ale już nie miałem ochoty nigdzie dziś wychodzić ;)

Dzień 18 - San Francisco
Dziś wstaję wcześniej i nastawiam się na długie zwiedzanie - pierwsze co mam do zrobienia to spacer w kierunku Union Square. Plac jak plac, nie wiele jest tam ciekawego...
Image
No, może poza kolejką... ale za czym stoi?
Image
Podpowiedź... każdy w tłumie ma ajfona, większość też i ajpady, a część jeszcze inne makbuki ;) Czyli...
Image
Dziś premiera iPhone'a 6 o czym absolutnie zapomniałem ;) Kolejka ciągnie się przez dobrych kilka przecznic i jest sprawnie dyrygowana przez osoby w niebieskich koszulkach firmy od nadgryzionego jabłka. Ale nie przyjechałem do San Francisco oglądać fanów sprzętu na "i". Idąc w dół Powell Street po prawej stronie na przeciwko H&M'u znajdziecie sklep Walgreens w którym można kupić za 15 USD dzienny bilet dla turystów (Visitor Day Pass). Zdecydowanie warto się w niego wyposażyć, gdyż bilet jednorazowy na dowolny środek transportu (metro, tramwaj lub trolejbus) kosztuje 2,25 USD. Bilety na słynne tramwaje linowe kosztują z kolei aż 6 USD. Bilet w kieszeni, więc zwrot o 180 stopni i pod górę - pierwszy przystanek to Chinatown i słynna brama tej dzielnicy.
Image
Są tu elementy typowo chińskie...
Image
...ale też i bardziej amerykańskie
Image
Takich żelaznych budek jest w San Francisco 460 sztuk. Najstarsze z nich mają na obudowie rok 1899, choć ich wnętrze zmieniało się kilkakrotnie na przestrzeni lat. Budki te składają się z dwóch stron - niebieskiej, zamykanej na kluczyk będący w posiadaniu każdego z policjantów pracujących na ulicach SF, w której znajduje się telefon łączący z systemem telefonicznym policji oraz ze strony czerwonej w której znajduje się system alarmowy straży pożarnej. Jeśli w okolicy budki pojawił się pożar - należy otworzyć budkę i go uruchomić, by w najbliżej remizie uruchomił się telegraf informujący straż pożarną o numerze budki w okolicy której pojawiło się niebezpieczeństwo. Dlaczego system jest wciąż utrzymywany przy życiu? Podobno dlatego, że działa zawsze, niezależnie od działania sieci telefonii komórkowej, więc ma potencjał do ratowania życia. W 2011 roku czerwonych budek użyto 6881 razy, z czego 1470 wezwań było zasadnych.
Pora iść... pod górkę ;-) W San Francisco nigdy nie idzie się "na płasko" - zawsze jest w dół lub w górę. Oczywiście bardziej doskwiera iście w tą drugą stronę, to też i ja pamiętam że cały czas musiałem chodzić pod górkę
Image
A tam... dzyń, dzyń!
Image
Moja pierwsza wycieczka tramwajem linowym. Korzystam z linii California Line. Wsiadanie do tramwaju jest bardzo proste - należy stać na jednym z przystanków rozmieszczonych na rogach skrzyżowania, by tramwaj się zatrzymał dokładnie na środku krzyżówki - gdy ten się zatrzyma należy jak najszybciej wskoczyć do środka, ale nie wolno stać za jednym z dwóch "motorniczych"...
Image
Ci obsługują wielkie wajchy, które kończą się pod tramwajem - wajchy te łapią lub puszczają linę poruszającą się w torze pod wagonikiem. Mechanizm jest zaprojektowany tak, że kierujący może ustawić siłę z jaką szczęki zaciskają się na linie dzięki czemu można płynnie regulować prędkość wagonika, przy czym maksymalna prędkość to po prostu prędkość liny, czyli 9,5 mili na godzinę (15,3 km/h). Wracając do samego wajchowego (zwanego tu gripmanem), jego praca wymaga siły i umiejętności przewidywania sytuacji na drodze, ale też wiedzy w których miejscach musi rozpędzić wagonik, wypuścić linę i złapać ją ponownie nie powodując zagrożenia na drodze. Takie sytuacje mają miejsca na przykład w punktach przecięć lin różnych linii, gdzie liny miejscami nie znajdują się bezpośrednio pod wagonami.
Ciekawostka - w czerwcu odbywa się konkurs drużyn tramwajowych w dzwonieniu dzwonkiem tramwajowym ;-)
[VIDEO]

Ja jednak pod budynkiem portu promowego postanawiam zmienić środek transportu...
Image
Na nie mniej piękny tramwaj typu PCC:
Image
Tramwaje te opracowano w latach 30 XX w., więc projekt ten ma około 80 lat. Są one całkowicie elektryczne, a steruje się nimi tylko za pomocą pedałów. Co ciekawe tramwaje te były pierwowzorami dla znanych z polskich ulic Konstali 13N, ale nikt nigdy nie kupił licencji ;-)
Image
Jadę linią F, która to kursuje wzdłuż nabrzeża. Po drodze mija się kolejne przystanie (pier'y) - w miarę oddalania się od budynku dworca promowego mają one kolejne rosnące numery nieparzyste. Gdybym jechał w drugą stronę od budynku promowego, przystanie miałyby numery parzyste. A tu cel mojej podróży - chyba najbardziej znana przystań w San Francisco - Pier 39.
Image
A czemu znana? Gdyż jest to zagłębie dobrych restauracji i sklepów z pamiątkami ;)
Image
Image
Image
Ze szczytu pomostu świetnie widać jedno z najbardziej znanych miejsc w San Francisco - wyspę Alcatraz.
Image
Niestety przez moją głupotę nie kupiłem biletu na statek na wyspę... nie wiem czemu miałem przekonanie, że go kupiłem - tuż przed wyjazdem gdy drukowałem swoją wyjazdową papierologię okazało się, że jednak nie :(
Ale nie ma się co smucić - tu też jest ciekawie ;-) Warto się przejść nie tylko środkiem przystani, tylko z zewnątrz widać ulubione miejsce lokalnych lwów morskich ;-)
Image
Image
Jest to też miejsce z którego po raz pierwszy mogłem zobaczyć Transamerica Pyramid Building - najwyższy wieżowiec w San Francisco. Ma on 260 metrów i w momencie jego ukończenia w 1972 roku był on najwyższym budynkiem Świata. Wnętrze piramidy na szczycie wysokościowca jest oczywiście puste ;-)
Image
Szczerze mówiąc chyba mnie trochę zawiódł - nie robi takiego wrażenia jak na zdjęciach. Z resztą on też nie jest wzruszony:
Image
Postanowiłem, że skoro jestem na Pier 39 to mimo, że moja wycieczka ma charakter budżetowy, nie odmówię sobie wizyty w jednej z tutejszych restauracji. Tu mimo wczesnych godzin popołudniowych wciąż "panuje" menu śniadaniowe. Moje śniadanie to kanapki z plackami ziemniaczanymi i jajkami na miękko rozpływającymi się na znajdującą się pod nimi kanapkę. Pycha! Niestety nie byłem w stanie zjeść więcej niż połowy tego dania mimo najszczerszych chęci ;)
Image
Po udanym śniadaniu mam siłę by iść dalej na północ wzdłuż nabrzeża :)
Image
Po prawej stronie widzicie statki jednej z dwóch najbardziej znanych flot oferujących wycieczki statkiem po zatoce San Francisco. Ta to akurat flota niebiesko-złota ;) (Blue Gold Fleet).
Mieszkańcy San Francisco to prawi ludzie... wiedzą, że nie wolno kłamać ;-)
Image
San Francisco uchodzi za miasto, w którym na tle innych miast w Stanach Zjednoczonych problem bezdomnych i żebraków jest szczególnie widoczny. Akurat tego dnia nie miałem z tym większych problemów, ale w drodze do hostelu z placu Civic Centre dzień wcześniej miałem wrażenie, że trafiłem do miasta po jakiejś wojnie - dosłownie co 15 metrów siedziała osoba (na ogół natarczywa) prosząca o pieniądze. Na szczęście dziś rzucił mi się w oczy tylko ten Pan powyżej ;-) Tylko nie wiem czy to można traktować do końca poważnie.
Chwilę wcześniej pokazywałem Wam niebiesko-złotą flotę. Teraz czas na konkurencję - oto flota czerwono-biała, która szczyci się faktem, że pływa po zatoce od 1892 roku. Mając trochę wolnego czasu postanowiłem skorzystać z ich oferty i wybrałem się na dłuższy rejs od mostu do mostu. Rejs ten trwa 90 minut i kosztuje 36 dolarów. Tańszą alternatywą jest godzinny rejs do mostu Golden Gate kosztujący 28 USD.
Image
Niestety na razie widoki nie zapowiadają się zbyt ciekawie...
Image
Choć z bliska jest trochę lepiej:
Image
Image
Sam most to stalowa konstrukcja o długości 2,7 km, wysokości 227 m i odległości między przęsłami wynoszącej 1280m. Każda z lin ma po 93 cm średnicy i składa się z dokładnie 27572 stalowych drutów. Jego budowa zakończyła się w 1937 roku i jest to chyba najbardziej znany most wiszący na Świecie. Codziennie przejeżdża nim 110 tysięcy samochodów. Z dzisiejszej perspektywy ciężko sobie wyobrazić San Francisco bez tego mostu, jednak jego budowa nie była czymś oczywistym. Nie dość, że miejsce w którym miał stanąć wymagało, by most był inżynieryjnym majstersztykiem, to budowniczy musieli się przeciwstawić jakże wpływowemu lobby promiarzy (jakkolwiek by to nie brzmiało ;-) ). Samo znalezienie inwestorów, przełamanie oporu mieszkańców i uzyskanie pozwolenia na budowę zajęło 8 lat. Most okazał się wielkim sukcesem, koszt jego buodwy zwrócił się w 1971 roku - zamykano go jedynie 3 razy ze względu na zbyt silny wiatr. Sam most przetrwał wiele trzęsień ziemi jednak uważa się, że należy go wzmocnić tak by był w stanie przetrwać trzęsienia ziemi o wielkości 8,3 w skali Richtera. Koszt takiej operacji szacuje się na ponad 217 mln USD. Rozpisałem się strasznie o moście, a zostały mi jeszcze dwie ciekawostki ;-) Popatrzcie tu:
Image
Budowla znajdująca się pod mostem to Fort Point, zbudowany przed Wojną Secesyjną i mający bronić wejścia do zatoki przed wrogimi statkami. Początkowy projekt mostu zakładał wyburzenie fortu, jednak nie uzyskało to aprobaty mieszkańców, więc architekci mostu musieli wymyśleć sposób wybudowania "mostu w moście" pozwalającego ominąć fort. Druga ciekawostka to fakt, że charakterystyczny kolor farby, którą malowany jest most zyskał nazwę "międzynarodowa pomarańcz" (International Orange), a nazwa mostu nie pochodzi od tego koloru. Tak na prawdę nie ma on nic wspólnego ze złotem - nazwa Golden Gate została wymyślona przez Johna C. Fremonta, który w 1846 roku nazwał tak wejście do zatoki, gdyż przypominało mu ono zatokę Złotego Rogu w Bosforze.
Golden Gate ma na koncie też jeden niechlubny rekord - często nazywany jest mostem samobójców, gdyż miało tu miejsce ponad 2000 prób samobójczych. Tuż przed 2000 próbą przestano oficjalnie podawać dokładną liczbę, żeby nie nakręcać spirali i nie zachęcać kolejnych śmiałków do skakania z mostu.
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem mostem, bo przed nami kolejny temat - rzeka... a raczej wyspa ;-)
Image
Alcatraz...
Image
...czyli Wyspa Głuptaków. Znana jest przede wszystkim z niegdyś działającego na niej więzienia o zaostrzonym rygorze, które to działało w latach od 1934 do 1963 roku. Budynek w którym trzymano więźniów powstał w latach 1910-1912 i mając 150 metrów długości był w owym czasie najdłuższym budynkiem z betonu na Świecie. Więzienie to miało być więzieniem ostatecznym - miejsce gdzie trafiali najgorsi z najgorszych - sam fakt jego istnienia działał jak straszak, dzięki czemu zwiększyło się bezpieczeństwo w innych zakładach karnych. Więzienie zamknięto je z powodu wysokich kosztów utrzymania i błędów konstrukcyjnych, które ułatwiały więźniom ucieczki. Oficjalnie nikt z niego nie uciekł, jednak podjęto 14 prób ucieczek - bilans strat to 6 zastrzelonych, dwóch topielców, 5 zaginionych, a resztę odnaleziono. Tylko dwóm osobom udało się zbiec z wyspy, jednak obie zostały złapane. W historii więzienia na wyspę trafiło ponad 1500 więźniów, wśród nich numerem 85 był Al Capone. Dziś na wyspie znajduje się muzeum, do którego można dopłynąć promem, jednak liczba miejsc jest dość mocno ograniczona, dlatego trzeba kupić bilet sporo wcześniej przez Internet - bilet normalny to koszt 30 USD, a bilet na nocne zwiedzanie więzienia to 37 USD od osoby. Jak już wiecie ja takiego biletu nie miałem, więc wracamy w kierunku miasta:
Image
Image
Jednym z bardziej charakterystycznych budynków w mieście jest budynek portu promowego:
Image
Stoi on na swoim miejscu od 1898 roku i do dziś obsługuje większość promów spływających do miasta z różnych zakątków zatoki. Jego rola osłabła w ltach 50-tych XX wieku, gdy otwarto mosty kolejowe obsługujące ruch podmiejski z rejonu zatoki. Na szczycie budynku znajduje się charakterystyczna wieża zegarowa stanowiąca punkt orientacyjny. Chcecie tu trafić? Adres to 1 Ferry Building ;-)
Chyba się rozpogadza, bo i Transamerica Pyramid jakby ładniejszy:
Image
Zbliżamy się do drugiego mostu - ten to San Francisco-Oakland Bay Bridge (zwany też po prostu Bay Bridge). Tak na prawdę most składa się z dwóch - zachodniego i wschodniego, oba z nich mają po około 3100 metrów, ale tylko zachodni most jest wiszący. Podczas trzęsienia ziemi w 1989 roku, część górnej jezdni wschodniego mostu zawaliła się, co spowodowało że most był zamknięty przez miesiąc. 2 września 2013 roku oficjalnie zakończono przebudowę wschodniej części mostu tak, by był w stanie przetrwać najsilniejsze trzęsienia ziemi. Jeśli wierzyć Księdze Rekordów Guinnessa, ze swoimi 10 pasami jest to obecnie najszerszy most na Świecie.
Image
Image
I na tym kończymy zwiedzanie od strony wody - pora wrócić na ląd. Po wyjściu z promu skręcamy w prawo i idziemy w stronę Fisherman's Wharf mijając taką o to parkę - pan grał na perkusji świetnie śpiewając, a pani tańczyła... no... kręciła się w kółko ;-)
Image
Jesteśmy w Fisherman's Wharf... jak myślicie, co tutaj się robi? ;-)
Image
Image
się je!
Image
na przykład o takie:
Image
Image
takich natomiast nie ;-)
Image
Wystarczy przejść się kawałek za knajpki, by zobaczyć skąd to jedzenie się tu wzięło - to raj dla smakoszy ryb i owoców morza.
Image
Idziemy dalej... miałem jak zwykle ochotę zwiedzić muzeum morskie, ale tutejsze jest beznadziejne - nawet nie próbujcie tam wchodzić... szkoda czasu, w środku dosłownie nic nie ma...
Image
Tuż obok, na skrzyżowaniu Hyde Street i Beach Street znajduje się przystanek końcowy jednej z linii tramwajów linowych, jednak dziś lina stanęła...
Image
Co to oznaczało? Ano to:
Image
Nie dość, że nie będzie na razie jazdy, to jeszcze cały mój plan na zwiedzanie legł w gruzach i musiałem sobie wymyślić co dalej - zamiast wygodnie pojechać sobie wagonikiem oznaczało to spacer po pagórkach San Francisco...
Image
Image
...by dotrzeć do na pewno najbardziej znanej ulicy w San Francisco - Lombard Street.
Image
Jak większość ulic SFO, ta (przynajmniej na tym odcinku) jest jednokierunkowa i gwarantuję Wam, że nigdzie indziej nie ma tylu pasażerów samochodów filmujących przejazd samochodem niby zwykłą miejską uliczką... no, może bardziej krętą ;-) Ten zakręcony odcinek istnieje od 1923 roku, ma około 400 metrów długości i obowiązuje na nim ograniczenie prędkości do 5 mil na godzinę (około 8 km na godzinę).
Image
Image
Idziemy dalej do tramwaju, żeby ten mnie zawiózł do muzeum tramwajów linowych! Ding ding!
Image
Image
Tramwaje linowe kojarzą się jednoznacznie z San Francisco, jednak linie tego typu istniały w XIX i XX wieku także w innych miastach: m.in. 7 linii było w Nowym Jorku, 3 w Los Angeles, w Wielkiej Brytanii istniało ich 8, w tym dwie w Londynie. W San Francisco istniało 8 linii, lecz tylko 3 istnieją do dziś. W szczytowym momencie w mieście działały 53 mile torów. Sytuacja zmieniła się diametralnie 18 kwietnia 1906 roku, kiedy to wielkie trzęsienie ziemi zniszczyło miasto i sporą część linii tramwajowych. Sytuację tę wykorzystano do budowy sieci tramwajów elektrycznych kosztem tramwajów linowych. Jak już wiecie, tramwaj porusza się dzięki linie, a ta jest napędzana przez silnik znajdujący się w centralnej siłowni (powerhouse). Niegdyś były to silniki parowe, dziś elektryczne.
Image
Zwróćcie uwagę, że silnik napędzający linię Hyde stoi - to dlatego nie mogłem dziś tu dojechać znad wody tramwajem... ale dzielna ekipa techniczna już walczy z problemem:
Image
Wspominałem już o pracy gripmanów - a to ich narzędzie pracy:
Image
Dla bezpieczeństwa podróżujących gripmani bardzo dbają o obciążenie wagonika - wyobraźcie sobie, że ze względu na przeciążenie wagonik zrywa się z liny. Lepiej do tego nie dopuścić, więc czasem znalezienie wolnego miejsca w wagoniku graniczy z cudem i wtedy zostaje tylko... spacer.
A tu zdjęcie liny:
Image
To może jeszcze trochę o wagonikach? Te są albo jednostronne, albo dwustronne, od ich budowy zależy czy trzeba je obrócić na końcu linii, by mogły jechać w drugą stronę.
A tu pokłosie awarii - ten tramwaj nie był w stanie wrócić do domu o własnych siłach:
Image
Pora wracać w kierunku hostelu - po czym poznać, że wsiądę do tramwaju w Chinatown?
Image
jazda!
Image
I na sam koniec obrót tramwaju - odbywa się to ręcznie przez obsługę tramwaju na takich oto obrotnicach:
Image
instrukcja - wepchnąć, zatrzymać, przekręcić, wypchnąć :)
Image

to tyle z San Francisco! :) Mam nadzieję, że macie ochotę śledzić dalej moją amerykańską wycieczkę ;-)

Dzień 19 - SFO-LGB-LAS JetBlue

Tym razem odcinek lotniczy ;-) Dzień się zaczął od sprawdzenia mojej rezerwacji na samochód w Hertz, ale okazało się że coś się nie zgadza. Korzystając z jakiegoś kuponu rabatowego potwierdziłem rezerwację na najnowszą Corvettę Stingray na 4 dni za 164 USD. Sam nie wiedziałem jakim cudem, ale mam takie potwierdzenie rezerwacji - teraz ją sprawdzam i cena wynosi ponad 1700 USD. Cooo? Obawiając się, że Hertz nie uzna mi ceny z rezerwacji udało mi się ostatecznie znaleźć na szybko Mustanga cabrio w rentalcars.com za 235 USD na 4 dni, czyli w sumie akceptowalnie. Jeszcze w drodze na lotnisko dostałem wiadomość, że Alamo nie ma już żadnego takiego samochodu na stanie, ale Dollar/Thrifty zrówna cenę do oferowanej przez Alamo. OK, czemu nie ;-)

Na lotnisko dojeżdżam kolejką BART i melduję się w terminalu międzynarodowym, skąd operuje JetBlue (mimo, że lecę krajówką ;-) )

Image

Image

Jetblue ma stanowiska odprawy na samym końcu terminala - w linii 9 stanowisk check in. Dlaczego lecę JetBlue? Nie dość, że lot kosztował tylko 64 USD, to w cenie wliczony jest bagaż rejestrowany - uznałem, że przy takiej alternatywie nie ma co ruszać mil. Odprawy należy dokonać w automacie, a następnie oddać bagaż na stanowisku drop off. Bagaż oddany, karty pokładowe w ręku - jesteśmy gotowi do lotu ;-)

Image

Jeszcze tylko kontrola bezpieczeństwa i spacer na sam koniec pirsu - lot do Long Beach przyjmie pasażerów na pokład z bramki A12:

Image

Nasz samolot to dwuletni Airbus A320 o rejestracji N796JB.

Jaki jest? W 100 procentach niebieski ;-)

Image

A wewnątrz? Szary :-)

Image

Fotele są dość grube i bardzo wygodne:

Image

Zasiadając na miejscu pierwsze co rzuca się w oczy to ekran z kilkoma kanałami telewizji:

Image

Oprócz tego, system rozrywki pozwala na słuchanie płatnego w normalnych warunkach radia satelitarnego Sirius XM. Przełączać się między kanałami można za pomocą przycisków w podłokietniku:

Image

Jeszcze przed startem przeglądam bogatą ofertę darmowych napojów i przekąsek:

Image

Wybór na prawdę bogaty - linia niby tania, a ofertą na pokładzie zdecydowanie przewyższa takich graczy jak AA, Delta czy United. Atmosfera wśród załogi jest także zdecydowanie bardziej wyluzowana niż u "dużych". Szybkie spojrzenie za okno podczas instrukcji bezpieczeństwa (tak, wiem... powinienem był uważać ;-) ) i można pomachać innemu JetBlue czekającemu na wypchnięcie przed jego podróżą do Nowego Jorku. W tym momencie dowiadujemy się, że nasz odlot będzie nieco opóźniony ze względu na zalecenia kontroli lotów, co nie do końca mi pasuje, bo w Long Beach mam tylko pół godziny na przesiadkę.

Image

Krótkie kołowanie w kierunku pasa startowego i równoległy start wraz z 757 United - mój pierwszy równoległy i to tak blisko! Takie rzeczy chyba tylko w USA ;-)

Image

Serwis rozpoczyna się od napojów - lot jest krótki, więc załoga oferuje tylko "fast service", co oznacza, że do wyboru jest tylko cola, dietetyczna cola, sprite i woda. Najpierw załoga zbiera zamówienia, a później szybko rozdaje zamówione napoje. Bardzo efektywny system, który kiedyś zaobserwowałem już w brazylijskim klonie JetBlue - linii Azul.

Image

Normalnie w tym momencie rozpocząłby się poczęstunek z drobnymi przekąskami, ale pasażer siedzący trzy rzędy przede mną zasłabł i zaczęło się szukanie lekarza na pokładzie - znalazło się dwoje, położyli pacjenta w korytarzu i na szczęście udało się go ocucić.

Image

JetBlue oferuje swoim pasażerom bezpłatny dostęp do pokładowego wifi, niestety lecieliśmy przez większość czasu nad wodą i Internet nie chciał działać :( A to dość prymitywna mapka pokazująca naszą krótką trasę:

Image

Image

Podchodząc do Long Beach mijamy po prawej stronie inne lotnisko - ktoś wie jakie?

Image

Lądujemy miękko dwadzieścia minut po czasie - załoga jeszcze uspokaja pasażerów, żeby nie martwili się o przesiadkę do Las Vegas, bo rejs będzie wykonywany tą samą maszyną, którą przylecieliśmy. Pora wyjść na zewnątrz i piechotką do terminalu.

Image

Prawdę mówiąc spodziewałem się dużego hubu JetBlue, a tu malutki terminal z kilkoma bramkami wzdłuż jednej ściany - coś jak lowcostowe lotniska w Europie.

Image

Image

Zanim będziemy mogli odlecieć w dalszą podróż minie jeszcze trochę czasu, gdyż wokół samolotu zebrały się wszelkie możliwe służby ratunkowe w związku z pasażerem, który miał problemy zdrowotne. Czekam więc spokojnie wiedząc, że i tak zdążę w jakże doborowym ptasim towarzystwie ;-)

Image

Niebawem przyszła pora na boarding - opcje są dwie - schodki z tyłu lub pochylnia z przodu - Ameryka :) Siedzę z przodu, więc chodzę w kółko po pochylni.

Image

Image

Jeszcze rzut oka w drugą stronę, a tam Szymon mówi "Lataj Jetblue"!

Image

Tym razem siedzę przed skrzydłem po drugiej stronie kadłuba.

Image

I znowu opóźnienie z powodu "ATC Delay" w Las Vegas. Stoimy dobre 15 minut na stanowisku postojowym przy progu pasa w Long Beach, by w końcu wzbić się w powietrze:

Image

Image

I znowu szybki serwis, bo lot króciutki:

Image

Tymczasem za oknem zaczyna robić się pustynnie...

Image

i w końcu widać Las Vegas - w trakcie podejścia wykonujemy dużą pętlę z widokiem na miasto i lotnisko - po lewej stronie od lotniska główna ulica z hotelami i kasynami - The Strip.

Image

Witamy w Las Vegas!

Image

Kołując mam piękny widok na terminal Janet z którego operuje linia lotnicza, która teoretycznie nie istnieje - codziennie dowozi ona cywilnych pracowników okolicznych baz wojskowych, w tym słynnej tajnej bazy Groom Lake (Strefa 51) do pracy.

Image

Jeszcze tylko szybki odbiór bagażu i bus do centrum wynajmu samochodów przy lotnisku - to jest na prawdę duże i można tu przebierać w opcjach. Ja idę od razu do Dollar, gdzie musiałem się kłócić z niezbyt sympatycznym panem, że mam w umowie brak przedpłaconego paliwa. W końcu się ze mną zgodził i mogłem ruszać na parking.

Image

Na parkingu pokazałem moje pokwitowanie i Pan powiedział, że kabriolety stoją na samym końcu parkingu i spośród nich mogę sobie wybrać dowolny, który mi się będzie podobał. Poszedłem, a tam stały zaparkowane dwa Fordy Mustangi sprzed liftingu i jeden Mitsubishi Eclipse. Wszystkie z przebiegiem ponad 60 tyś mil - wróciłem więc do Panów obsługujących parking i grzecznie zapytałem czy nie mieliby czegoś z mniejszym przebiegiem. Chwilę pomyśleli i jeden powiedział, że chyba coś dla mnie będzie miał - zniknął gdzieś na 10 minut i przyjechał srebrnym Mustangiem po faceliftingu z zainstalowaną nawigacją Hertz Neverlost - samochód miał przebieg około 20 tyś mil i jeszcze tylko zostałem zapytany czy może być. Pewnie, że może! Oczywiście miły pan dostał ode mnie napiwek, a ja ruszyłem w drogę.

Image

Trasa na dziś to 134 mile (215 km) do St. George, gdzie czeka mnie darmowy nocleg za punkty w Holiday Inn Express St. George North - Zion. Po drodze zatrzymałem się jeszcze na stacji benzynowej, by w końcu coś zjeść - akurat padło na Subwaya. Wychodząc z tego przybytku podeszła do mnie starsza pani pytając czy bym jej nie pomógł, bo jechali nieopodal z mężem kamperem i skończyła im się benzyna. Widziała w oddali stację benzynową więc przyszła tu z kanistrem i zatankowała, ale nie ma siły by go donieść z powrotem i zapytała czy bym jej nie podwiózł. W sumie czemu nie - okazało się, że przeszła do stacji dobre 4 kilometry. Ucięliśmy sobie miłą pogawędkę i okazało się, że przyjechali z mężem z Ohio. Ja zaliczyłem dobry uczynek i mogłem jechać dalej - do hotelu dojeżdżam około 23.00 i odbieram paczkę z Amazona, która tam na mnie grzecznie czekała (złożyłem zamówienie przed wyjazdem z Polski ;-) ). Tak więc jeśli chcecie robić zakupy online to polecam ten hotel!

Dzień 20 - Parki narodowe Zion i Bryce Canyon

Kolejny dzień, zacznijmy więc od planu - dziś do przejechania jest około 271 mil, czyli około 440 km. Główne punkty programu to parki narodowe Zion i Bryce, tak więc nie ma co czekać - tankuję Mustanga i w drogę!

Image

Pogoda dziś jest całkiem niezła, więc trzeba korzystać - im dalej tym ziemia staje się bardziej wysuszona i czerwona...

Image

Image

A to moja maszyna - otworzenie dachu i jazda po parku narodowym to na prawdę wielka frajda, zwłaszcza że widoki są na prawdę zacne. Jeśli będziecie mieli okazję być w tej okolicy na prawdę polecam wybór samochodu cabrio!

Image

Image

Do Parku wjeżdżam dzięki rocznemu biletowi na wszystkie Parki narodowe w USA, wartego normalnie 80 USD. Ja kupiłem go na Allegro za 100 zł. Taki bilet jest ważny dla dwóch kierowców i ich towarzyszy w samochodzie. Na bramkach wjazdowych do parków sprawdzane są dokumenty kierowców, czy zgadzają się one z danymi na bilecie. Kierowca dostaje także mapę dróg w danym parku i miniprzewodnik. Witajcie w Zion!

Image

Image

Największą atrakcją parku jest Zion Canyon. Nazwa Zion pochodzi od Mormonów, którzy tak nazwali to miejsce na cześć Syjonu. Park zbudowany jest z piaskowca tworzącego najróżniejsze formy.

Image

Zwiedzanie parku dla zmotoryzowanych jest bardzo proste - wystarczy po prostu jechać wzdłuż Canyon Scenic Drive.

Image

Image

Image

Pomyślałem, że fajnie by było mieć kamerkę w stylu GoPro ale, że takiej nie mam połasiłem się na patent McGivera - trochę czarnej taśmy Gaffa (tak, zawsze mam ze sobą ;-) ), obiektyw rybie oko, kilka improwizowanych zabezpieczeń i lustrzanka idealnie pasuje do szczytu przedniej szyby kabrioletu:

Image

Przez park przebiega długi tunel przez który ruch odbywa się wahadłowo - bądźcie przygoowani na dobre kilkanaście minut postoju.

Image

Image

Image

Pora zdjąć aparat z szyby i trochę pochodzić po okolicy:

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Pogoda znowu jest coraz lepsza!

Image

Image

A skoro jest to czemu nie zrobić sobie fajnej fotki? ;-)

Image

Po drodze ostatni punkt widokowy w Zion to punkt przy Górze Szachowej. Dlaczego Szachowej? Sami zobaczcie ;-)

Image

Jest koło południa, więc pora wsiadać do Mustanga i przejechać około 80 mil w kierunku Parku Narodowego Bryce. Droga staje się coraz bardziej zielona...

Image

Image

...ale tylko do czasu

Image

Przed samym kanionem Bryce warto zatrzymać się na kilka zdjęć w Czerwonym Kanionie:

Image

Image

Image

Image

Image

Kilka kilometrów dalej wjeżdżam do Parku Narodowego Bryce - jak to dobrze, że ból głowy i choroba z Yellowstone odpuściła :)

Image

A z czego znany jest Bryce? Tylko popatrzcie:

Image

Image

Image

Tak na prawdę Bryce nie jest kanionem, bo nie płynie nim żadna rzeka. Warunki klimatyczne powodują, że przez 200 dni w roku przekraczana jest granica zera stopni Celsjusza, co powoduje rozsadzanie skał przez wodę zbierającą się w szczelinach. Dodatkowo deszcz o odczynie kwasowym wzmacnia wietrzenie skał. Szacuje się, że wietrzenie przebiega tu w tempie 60 do 130 cm na 100 lat.

Image

Image

Formacje skalne mają tu wysokość od 1,5 do 45 metrów i można je oglądać zarówno z góry (jak ja to robię) z kilku wyznaczonych przez władze parku punktów, jak i z dołu z licznych szlaków wytyczonych między ostańcami.

Image

Image

"Spójrz na niebo bystrym okiem, może burza przejdzie bokiem"

Image

Przyfarciło mi się z tym zdjęciem ;-) :

Image

I jeszcze kilka "brycowych" zdjęć. Mi się nie mogą znudzić:

Image

Image

Image

Amfiteatr Bryce:

Image

Image

Wiele z formacji skalnych ma swoje nazwy - niestety nie spamiętałem ich :(

Image

Uch, to był aktywny dzień. Pora jechać do Page na kolejny darmowy nocleg w Holiday Inn, bo takiej wygody jeszcze się nie dorobiłem ;-)

Image

Droga czaruje pięknymi krajobrazami rodem z Dzikiego Zachodu:

Image

Image

Image

Przede mną jeszcze 100 km drogi do Page. Niebawem ciąg dalszy relacji ;-)

-- 29 Gru 2014 16:46 --

Dzień 21 - Antelope Slot Canyon i Wielki Kanion

Image

Plan na dziś to odwiedzenie największej atrakcji Page - Kanionu Antylopy, później krótki przystanek przy Meandrze końskiej podkowy (Horseshoe Bend) i Wielki Kanion. Dzień zakończę we Flagstaff co oznacza, że do przejechania jest 215 mil.

Dzień zaczynam od Kanionu Antylopy - znajduje się on na terenie rezerwatu plemienia Navajo, co oznacza że dostanie się do środka wymaga wykupienia odpowiedniej wejściówki od Indian oraz obecności przewodnika z jednej z kilku firm należących do plemienia. Co to oznacza w praktyce? Nie jest tanio. Do wyboru są trzy rodzaje zwiedzania: zwykła wycieczka za 37 USD od osoby, wycieczka w godzinie szczytu (10.30 lub 13.00) za 48 USD i wycieczka fotograficzna za 81 USD od osoby. Warto dopłacić do tej drugiej opcji ze względu na obecność promieni słońca wpadających do kanionu właśnie w tym czasie. Ja zdecydowałem się na dołożenie jeszcze kilku dolców do "imprezy" w pełnej opcji. Trwa ona o godzinę dłużej od standardowego touru, a przewodnicy organizują tak ruch w kanionie, żeby "zwykli" zwiedzający nie przeszkadzali w robieniu zdjęć "fotografom". W praktyce inni są po prostu przeganiani po kanionie, a wszystko jest dostosowywane pod fotografów, więc warto dopłacić ;). Dodatkowo należy pamiętać, że aby uczestniczyć w tym typie wycieczki należy mieć lustrzankę, statyw (na zwykłym tourze statywy są zabronione) i mile widziany jest dodatkowy spust migawki na kablu. OK, dość wstępu - moja wycieczka startuje w samym centrum Page w siedzibie Wodza Tsosie.

Image

Na wycieczkę zwłaszcza w wariancie fotograficznym warto się zapisać wcześniej przez Internet, bo miejsca na mojej były wyprzedane. Ja na szczęście miałem rezerwację. Sama wycieczka zaczyna się od pokazu tradycyjnego tańca z obręczami. Mnie to nie ruszyło na tyle, by zostawiać napiwek, a oczywiście był kładziony na to nacisk ze strony organizatorów...

Image

Do samego kanionu turystów wiozą takie oto samochody - oczywiście kierowca nie omija żadnej dziury po drodze, bo wytrzęsienie się to atrakcja sama w sobie.

Image

Dwadzieścia minut później stoimy pod samym wejściem do kanionu:

Image

Jeśli Wam się zdarzy tu być to oto garść wskazówek dotyczących fotografowania wewnątrz kanionu przekazana przez przewodnika:
- Ustawcie czułość aparatu jak najniżej - na ISO 80 lub ISO 100
- Wartość przysłony należy ustawić sztywno na f11
- Załóż szeroki obiektyw zanim wejdziesz do kanionu i w żadnym razie nie zmieniaj go wewnątrz, bo kurz obecny w powietrzu momentalnie zabrudzi ci matrycę.
- Im głębiej w kanion tym czasy wykonywanych zdjęć będą dłuższe - pod koniec kanionu mogą wynosić one nawet do kilkunastu sekund, więc warto mieć statyw i zdalny spust migawki, by zdjęcia nie wyszły poruszone.

Poza tym fotografuje się zawsze w grupie, statyw przy statywie żeby nie popsuć innym zdjęcia. Ja już się zamykam i zostawiam Was ze zdjęciami, choć ktoś kto je oglądał stwierdził że wszystkie zdjęcia z Kanionu i tak wyglądają tak samo ;)

Image

Image

Image

Przewodnik z kolei wielokrotnie podkreślał, że połowę roboty przy zdjęciach z Kanionu i tak robi Photoshop, więc raczej ciężko o dobre zdjęcia stąd bez obróbki.

Image

Co istotne, przewodnicy dokładnie wiedzą gdzie i kiedy pojawiają się promienie słońca i ustawiają wycieczki fotograficzne w odpowiednich miejscach na chwilę przed ich pojawieniem się. Same promienie pozostają na swoim miejscu ledwie przez kilka minut, więc ich wyłapanie jeżeli nie jest się członkiem wycieczki fotograficznej nie jest takie proste.

Image

Image

Większość zdjęć w Kanionie wykonuje się patrząc w górę:

Image

Image

Image

Image

Image

Image

I kolejny promień Słońca:

Image

Image

Image

Piasek lecący po ścianach kanionu to oczywiście robota przewodnika, ale wygląda on dostatecznie fajnie, by zrobić mu zdjęcie ;)

Image

I ostatnie zdjęcia w górę :)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem ;-) Pora zmienić scenerię i zapakować się do Mustanga, by ruszyć w kierunku Wielkiego Kanionu. Po drodze punktem obowiązkowym jest przystanek przy Horeseshoe Bend. Z górki przy parkingu meandr wygląda tak:

Image

Kojarzycie? ;-) Pewnie niektórzy jeszcze nie, ale gdy tylko podejdzie się do krawędzi kanionu widok staje się od razu bardziej znajomy:

Image

Pamiętajcie, że droga w dwie strony choć niepozorna zajmie Wam około godziny, dlatego warto wziąć ze sobą wodę z samochodu! Na miejsce to warto dotrzeć około południa, żeby obie strony meandru były ładnie doświetlone - mi się niestety nie udało, bo w południe byłem jeszcze na kurtuazyjnej wizycie u antylopy.

Magią relacji teleportujemy się nad Wielki Kanion, czyli wisienkę na torcie w mojej objazdówce po okolicach Las Vegas.

Image

Ta wieża to prawdopodobnie pierwsza rzecz którą zauważycie wjeżdżając do parku narodowego, drugą jest dziura... duża dziura ;)

Image

Image

Image

Wielkość dziury najlepiej odda Wam panorama w dużej rozdzielczości:
Image
link do pełnej rozdzielczości: https://www.dropbox.com/s/p4x5mihn5qn1t ... o.jpg?dl=0

Wielki Kanion został stworzony przez rzekę Kolorado, ma 446 km długości i osiąga głębokość do 1600m. Szerokość kanionu to od 800m do aż 29 km. Jest to największy kanion na Świecie.

Image

Image

Zwiedzanie parku narodowego jest bardzo amerykańskie - jedzie się wzdłuż drogi zatrzymując się w kolejnych punktach widokowych ;)

Image

Będąc tu pod wieczór postanowiłem poczekać na zachód Słońca dla takich widoków:
Image

Zgodnie z radami wyczytanymi w Internecie zdjęcia robiłem z Mather Point:

Image

A tu panorama w dużej rozdzielczości:
Image
link: https://www.dropbox.com/s/ke8nvmwt2jpdb ... o.jpg?dl=0

Na koniec jeszcze czeka mnie wieczorna podróż do Flagstaff. Po drodze moją uwagę przykuły dwa stojące na parkingu hot rody. Fajne, nie? ;)

Image

Image

PS Jako bonus dorzucam Wam jeszcze panoramy z Bryce o których zapomniałem ;)

Image
link do dużej rozdzielczości: https://www.dropbox.com/s/5vpw1b98scwh6 ... d.jpg?dl=0

Image
link do dużej rozdzielczości: https://www.dropbox.com/s/srfben0v2rvcd ... d.jpg?dl=0

Dzień 22 - Droga 66, Zapora Hoovera, Las Vegas

Image

Dziś wracam do Las Vegas - 280 mil drogi, zamiast jechać całą drogę autostradą postanawiam nadrobić trochę kilometrów (albo mil ;) ) i przejechać tyle ile się da po historycznej trasie 66. W zasadzie nie ma na niej nic ciekawego poza sklepem z pamiątkami i kilkoma amerykańskimi wozami:

Image

większymi...

Image

i mniejszymi ;)

Image

Image

Droga 66 to (Route 66) to kultowa trasa łącząca Chicago z Los Angeles. Przebiega ona przez Illinois, Missouri, Kansas, Oklahomę, Teksas, Nowy Meksyk, Arizonę i Kalifornię. Droga ta została otwarta w 1926 roku. Droga ta została w 1985 roku zastąpiona przez autostradę Interstate 40, jednak w 2005 roku fragmenty starej drogi zostały uznane za drogę krajobrazową Historic Route 66. Łączna jej długość to niespełna 2270 km i dla wielu przejechanie całej jej długości jest nie lada gratką. Ja otwieram dach i ograniczam się do jej fragmentu ;)

Image

Po drodze jest na prawdę niewiele ciekawych rzeczy... no może poza tym:

Image

Image

W końcu w Kingman wpadam z powrotem na autostradę (zwaną tu Freeway'em) i pędzę w kierunku Las Vegas.

Image

Na zewnątrz jest całkiem ciepło, a my zbliżamy się do Zapory Hoovera.

Image

Tu widziana jest z perspektywy nowego mostu dzięki czemu ruch kołowy nie musi odbywać się bezpośrednio po niej:

Image

Żeby wjechać na teren zapory należy poddać się kontroli bezpieczeństwa, choć mi akurat strażnicy kazali jechać dalej. Poza tym trzeba się liczyć z koniecznością zaparkowania samochodu - parking wielopoziomowy najbliżej centrum dla odwiedzających kosztuje 10 USD, dalsze parkingi są bezpłatne, jednak wymagają spaceru, by wrócić z powrotem do zapory.

Image

Most o którym wspominałem przed chwilą to otwarty w październiku 2010 roku Mike O’Callaghan-Pat Tillman Memorial Bridge. Jest to pierwszy łukowy most wykonany ze stali i betonu w USA. Poza tym jego łuk jest najdłuższym łukiem tego typu na Półkuli Zachodniej.

Image

Sama zapora zaś znajduje się na rzece Kolorado na granicy stanów Arizona i Nevada. W 1936 roku, kiedy to ją ukończono była ona zarówno największą elektrownią wodną Świata jak i największą konstrukcją betonową na Świecie. Wysokość tamy to 224 metry, a jej długość to niespełna 380 metrów - jej szerokość to od 200 do 15 metrów.

Tu z tyłu widoczne są czubki ogromnych kolumn pobierających wodę na potrzeby elektrowni:

Image

Image

Zobaczcie jak to wyglądało wg. Wikipedii przed budową i w jej trakcie:

Image

Image

Na wieczór docieram do Las Vegas, gdzie zatrzymuję się w Hiltonie Grand Vacations on the Las Vegas Strip. Głównie dlatego, że nie dość że był tani to nie ma w nim głupiej opłaty "Resort fee". Zwróćcie uwagę na to rezerwując hotel w Vegas, gdyż większość hoteli pobiera taką opłatę, a to potrafi konkretnie podnieść cenę noclegu.

Na wieczór postanawiam przejść się po Stripie - mój hotel znajduje się na samym jego końcu, tuż obok Stratosphere:

Image

Wzdłuż głównej ulicy Las Vegas regularnie jeżdżą miejskie autobusy linii Deuce i Strip&Downtown Express, a bilety czasowe ważne ma te linie kosztują 6 USD w opcji dwugodzinnej i 8 USD w opcji 24-godzinnej. Vegas to Vegas, to musi kosztować ;)

Pierwszy przystanek - Bellagio i słynne fontanny, które co 15 minut tańczą do muzyki puszczanej z głośników. Dziś show odbywa się do "Time to say goodbye" Andrea Bocelliego i Sary Brightman. Ktoś chyba wiedział, że niedługo pora wracać do domu...

Image

W czasie mojego spaceru po mieście zrobiłem jeszcze kilka zdjęć, choć w sumie nie ma co się spodziewać, że poza hotelami znajdziecie tu coś ciekawego ;) Przed Wami Paris Las Vegas:

Image

W założeniach wieża Eiffla znajdująca się przed hotelem miała mieć wielkość francuskiego pierwowzoru, ale ze względu na bliskość lotniska musiano ją zmniejszyć i zbudować w skali 1:2

Image

A tu Flamingo:

Image

i pokaz pirotechniczny pod The Mirage:

Image

a na sam koniec The Venetian:

Image

i tyle z Las Vegas. Niczego się nie spodziewałem po tym mieście i niczego poza wielkimi hotelami praktycznie tu nie ma... no - może poza lotniskiem ;)

a... i Cirque du Soleil ;)

Dzień 23 - Przelot US Airways LAS-PHX-EWR (First)

Wszystko co dobre szybko się kończy, więc pora powoli kierować się w kierunku domu. Na początek czeka mnie przelot na drugie wybrzeże Stanów - lot na wschód przez kilka stref czasowych oznacza "utratę" godzin z dnia, więc zależało mi na jak najwcześniejszym wylocie z Las Vegas. Niestety, żaden lot bezpośredni nie był dostępny w taryfach milowych, za to udało mi się złapać lot US Airways z przesiadką w Phoenix i to w klasie biznes (ok, ok First ;) ), dodatkowo na tyle sensowny, że w Newark powinienem być po południu, a nie wieczorem. Bilet kupiłem za mile Miles and More jeszcze kiedy przewoźnik znajdował się w Star Alliance. Dziś zobaczymy jak sprawdzi się pod skrzydłami American Airlines ;-)

Wylot do Phoenix zaplanowany został na 6.40, co oznaczało że będę musiał wstać bardzo wcześnie, bo muszę jeszcze zatankować do pełna Mustanga i go oddać w centrum wynajmu samochodów przy lotnisku. Nie miałem już za wiele gotówki, a na dwóch stacjach benzynowych automaty przy dystrybutorach nie chciały za bardzo współpracować z polskimi kartami kredytowymi, dopiero na trzeciej stacji udało mi się zatankować co oznaczało opóźnienie w moim i tak dość napiętym planie dotarcia do lotniska...

Samo zdanie samochodu było proste i bezproblemowe. Przy wypożyczaniu samochodu agent w Dollar prosił bym miał ze sobą paragon z ostatniego tankowania, bo będzie sprawdzane czy stacja benzynowa na której uzupełniałem paliwo jest w obrębie 10 mil od lotniska, ale nikt niczego nie sprawdzał. Zabrałem tylko swój plecak i wparowałem do busika wiozącego pasażerów do terminalu Terminalu 1.

W terminalu byłem na mniej niż godzinę przed odlotem, więc czasu było nie dużo - na szczęście miałem w głowie, że mogę skorzystać ze stanowisk dla klasy First. I faktycznie, przy stanowiskach odpraw tej klasy nie było kolejki, więc szybko znalazłem się pod samą ladą. Po drodze złapałem jeszcze lecącą za mną przez pół terminalu dziewczynę, która była przekonana, że młoda osoba z dużym plecakiem nie powinna znajdować się w strefie odpraw klasy First. Musiała się tym razem rozczarować ;)

Miły Pan zobaczył mój paszport, zapytał dokąd lecę i usłyszał, że "do Newark... ale nie pamiętam przez co". Uśmiał się, sprawdził w systemie i przypomniał mi, że przez Phoenix. "OK, czemu nie" - usłyszał i znowu się ubawił.

Po czym poznać, że jesteś w Las Vegas? Nawet na korytarzach jest kasyno ;-)

Image

Szybka kontrola bezpieczeństwa i trzeba zapakować się do pociągu wiozącego pasażerów do pirsu D:

Image

Po drugiej stronie wygląda to tak:

Image

Trochę jak w Dubaju, ale bez wodospadów ;)

Do Phoenix polecę 15-letnim Airbusem A320 o rejestracji N656AW:

Image

Na razie pod bramką D5 spokojnie. Boarding odbywa się wg standardów AA, co oznacza że lecący w klasie First wchodzą na pokład jako pierwsi.

Image

Już OneWorld ;)

Image

Kabina klasy First w A320 US składa się z trzech rzędów w konfiguracji 2-2. Moje miejsce w tym locie to 1D:

Image

Na szczęście załoga nie była jakoś strasznie drobiazgowa i moja torba z aparatem mogła zostać w okolicach moich nóg ;) Zostałem za to zapytany o przedstartowy napój - do wyboru była woda lub sok pomarańczowy, jednak na lotnisku wyposażyłem się w herbatę ze Starbucksa, więc podziękowałem.

Image

Image

Pushback o czasie i kołujemy w kierunku drogi startowej żegnając Las Vegas w pierwszych promieniach Słońca tego dnia:

Image

jakiś krótki ten A320 ;)

Image

Ostatnie spojrzenie na Strip:

Image

i pa pa drogie miasto grzechu!

Image

Jak by się zastanowić... chyba już tu kiedyś byłem ;) Pod nami Zapora Hoovera:

Image

Lot do Phoenix to tylko 256 mil i lekko ponad godzina wg. rozkładu, dlatego serwis jest najbardziej ubogi z możliwych - oznacza to znienawidzony przez frequentflyerów koszyk z przekąskami. Załoga kabinowa serwuje przekąski z ciasno-wypchanego koszyka i w sumie nie znając oferty dopiero w ręku okazuje się co się wylosowało. Oto moje trafy:

Image

Batonik figowy i ciasteczka z czekoladą. Nieuchronnie zbliżamy się do lądowania w Phoenix. Zniżanie oferuje nam takie widoki:

Image

Image

Lądowanie było dość twarde, na miejscu okazuje się że tym razem jesteśmy w gnieździe US Airways:

Image

Po wyjściu z samolotu okazuje się, że do Newark leci ta sama maszyna, jednak agent przy gacie informuje, że wystartujemy nie wcześniej niż o 11.30, co oznacza 3-godzinne opóźnienie. Czemu tak? "ATC Delay". Super... oznaczało to, że muszę odwołać moje plany na dzisiejszy wieczór, na który dostałem zaproszenie do siedziby Yacht Klubu Nowego Yorku (co nie jest takie proste) :(

Na ekranach FIDS nie ma informacji o opóźnieniu, a gdy to się pojawiło opóźnienie było przesuwane o pół godziny co kolejne pół godziny. Na tablicy przy bramce agenci powiesili informację, by ignorować SMS-y od przewoźnika - samolot poleci nie wcześniej niż o 11.30.

Image

A maszyna czekała gotowa do lotu:

Image

OK, przesiadka mi się przedłużyła, lecę klasą First, więc pomyślałem że posiedzę sobie w saloniku US...

Image

...jednak tam mnie nie wpuszczono, bo zasady są takie, że wejść do środka można tylko jeśli się ma w swojej trasie odcinek międzynarodowy lub jeśli się ma status Emerald lub Sapphire w linii innej niż linie amerykańskie. Muszę się przyznać, że zapomniałem o tym, ale ta zasada jest dla mnie dziwna, zwłaszcza że jednak lecę First.

O 10.30 rozpoczęło się wpuszczanie pasażerów na pokład - tym razem moim miejscem jest fotel 2A. W kabinie pracowała jedna z najgorzej nastawionych do swojej pracy stewardess jaką widziałem - na szczęście okazało się, że pracuje ona w kabinie economy ;)

Image

Pora nas wypchnąć z bramki - ze 123 minutowym opóźnieniem. Czyli i tak nie najgorzej w stosunku do tego co mówiono na początku. Czekając na lotnisku znalazłem informację, że opóźnienia sięgają 4 godzin w związku z naprawami na jednym z pasów startowych na lotnisku w Newark. Jak pech to pech.

Dojeżdżając do progu pasa zatrzymaliśmy się na stanowisku postojowym. Kapitan poinformował przez głośniki, że do końca liczyli na to, że wylecimy wcześniej, ale kontrola lotów nie zgodziła się na przydzielenie slotu i teraz czeka nas co najmniej godzinny postój do momentu otrzymania zgody na start... cudownie... przynajmniej widoki za oknem były lotniczo ciekawe:

Image

Zagadka: Co to za maszyna? Tylko bez sprawdzania w Internecie ;)

Image

Oczekiwanie się dłużyło, więc na stołach pojawiły się przekąski i napoje - dla mnie sok z żurawiny:

Image

W końcu po zapowiadanej godzinie oczekiwania znaleźliśmy się w powietrzu. Usłyszałem jak załoga rozmawiała między sobą, że jest już popołudnie, a nie przeładowano cateringu i mają do wyboru tylko śniadania. No cóż... mi się trafiła fritata z kiełbaską i ziemniakami, sałatka owocowa i charakterystycznie upieczony chlebek:

Image

Drugą opcją, której nie wybrałem były naleśniki na słodko. Lot mi minął bardzo szybko na pisaniu relacji. Myślałem, że przed lądowaniem będzie jeszcze jakiś drobny drugi serwis, ale to jest jedyne na co można liczyć:

Image

Samo podejście do Newark jest mało interesujące:

Image

Image

Na lotnisku szybki odbiór bagażu i wsiadam do kolejki wiozącej pasażerów pomiędzy poszczególnymi terminalami lotniska. Moim celem jest parking spod którego odjeżdżają wszystkie busy okolicznych hoteli. Dziś nocuję w Holiday Inn Newark Airport - oczywiście za darmo ;)

Dzień 24 - Zakupy

Plan na dziś to było spotkanie z hiszpanem2007 z innego forum lotniczego przed wieczornym powrotem do Europy! Zgodnie zmieniliśmy plan ze spotkania w Intrepidzie na spotkanie na zakupach ;) Intrepid będzie musiał na mnie poczekać do mojej następnej wizyty w Nowym Yorku.

Umówiliśmy się w outletowym centrum handlowym Jersey Gardens znajdującym się nieopodal lotniska w Newark. Jeszcze krótkie spojrzenie na status lotu mojego samolotu z Londynu do Newark i na razie nieciekawie - opóźnienie o co najmniej 2 godziny. System odprawy online był na ten rejs z jakiegoś powodu zablokowany, więc miałem wątpliwości czy rejs nie zostanie w ogóle odwołany. W każdym razie pora się wymeldować z hotelu - bagaż zostawiam na recepcji i jadę shuttle busem na lotnisko. Dokładnie z tego samego miejsca w którym zatrzymują się busiki hotelowe kursują busy do centrum handlowego - jeżdżą one co około 30 minut i są płatne 5 USD w jedną stronę lub 9 w dwie. Z Hiszpanem miałem się spotkać w centrum handlowym, jednak okazało się, że wsiadł do tego samego busika i mnie rozpoznał ;)

Siedząc w knajpie dowiedziałem się, że Dreamliner BA lecący po mnie został wypchnięty spod bramki i niebawem będzie w drodze. Ufff ;)

Jeśli chodzi o zakupy to koniecznie w centrum handlowym udajcie się do concierge'a, który ma swoje stanowisko na parterze przy wejściu po drugiej stronie centrum handlowego patrząc od strony wejścia którym się wchodzi z busa lotniskowego. Pokazując paszport możecie dostać książkę z rabatami, które sumują się ze wszystkimi innymi promocjami w danym sklepie. W większości przypadku obowiązuje jednak minimalna kwota zakupów jakich należy dokonać, by rabat zadziałał.

Ogólnie ciuchy w tym centrum są dużo tańsze niż w Polsce. Bardzo polecam wizytę jeśli macie wolne kilogramy w swoim limicie bagażowym ;)

Przelot EWR-LHR-WAW British Airways

Z centrum handlowego musiałem wrócić do hotelu po bagaż, a następnie z powrotem na lotnisko. Tam czekała mnie przejażdżka pociągiem lotniskowym do terminalu B.

Image

Image

Sam terminal wygląda staro i nie zrobił on na mnie dobrego wrażenia - stanowiska check-in sprawiają wrażenie bycia upchniętymi w różnych miejscach przy czym stanowiska British Airways jako jedyne znajdują się na najniższym poziomie terminalu.

Image

Do samego lotu zostało mi ponad 5 godzin - na szczęście nie było problemu ze wczesnym oddaniem bagażu. Dzięki statusowi Ruby bagaż nadałem przy stanowisku dla klasy biznes (Club World). Bez problemu dostałem też miejsce przy oknie i naklejkę oznaczającą możliwość korzystania z priorytetowych kolejek na karcie pokładowej, mimo że mile chciałem naliczyć na kartę w której nie mam statusu. Zostaję też poinformowany, że mój lot nie odleci po 21.00, a raczej około 23.30 ze względu na opóźnienie przylatującego samolotu, ale nie powinno to stanowić problemu przy mojej przesiadce do Warszawy. W sumie wszystko mi jedno czy ten czas bym spędził tu czy w Londynie, więc nie ma problemu.

Chwilę później dopiero mnie tknęło, że nie ma co robić na tym lotnisku przez 5 godzin. To nie Singapur, ani żadne inne duże azjatyckie lotnisko dające dużo możliwości spędzenia wolnego czasu - korzystam więc z karty Priority Pass i udaję się do saloniku biznesowego Art & Lounge:

Image

Przy wejściu zostaję poinformowany, że mogę tu zostać tylko do 22.00, bo o tej godzinie zamykają. OK, lepsze to niż nic.

Sam salonik jest na prawdę fajny - jedyne czego tu brakuje to okien, ale to czepianie się:

Image

Image

Wybór przekąsek też jest całkiem niezły. Zasiadam na kolację z soczkiem z żurawiny i widzę na laptopie, że "mój" Dreamliner dolatuje do Ameryki i najwyraźniej pilot się spieszy, bo jak tak dalej pójdzie to może uda nam się wylecieć nieco wcześniej niż o 23.30:

Image

Niedługo później okazuje się, że z saloniku korzysta linia La Compagnie, korzystającego z 1 (jednego) Boeinga 757-200 z 74 miejscami wyłącznie w klasie biznes. Co to oznacza? Tłok ;)

Image

O 22:00 zgodnie z zapowiedzią przenoszę pod bramkę - mój lot rozpocznie się spod gate'a 55. Lotnisko jest tak skonstruowane, że nie ma raczej szans zobaczyć Dreamlinera BA. Usiadłem strategicznie, by słuchać rozmów całej załogi mojego lotu, która to usiadła w jednej grupie. Rozmowa zeszła na temat Dreamlinera - że to świetna maszyna, ale żaden inny samolot we flocie nie generuje takich opóźnień. BA podobnie jak LOT też chyba przeżywało problemy wieku dziecięcego Dreamlinerów.

Mając status na pokład rocznego Boeinga 787-8 o rejestracji G-ZBJC wchodzę jako jeden z pierwszych. Tak wygląda brytyjska klasa biznes (Club World):

Image

A tak Economy Premium (World Traveller Plus):

Image

Moje miejsce niestety znajduje się jeszcze dalej, w zwykłej klasie bydlęcej zwanej przez BA World Traveller:

Image

Leciałem już kiedyś Dreamlinerem LOT-u SP-LRA w ramach promocyjnej trasy do Kijowa i z Powrotem jednego wieczoru, więc sama maszyna nie jest dla mnie jakimś zaskoczeniem. Wnętrze Sky Interior jest wielkim plusem maszyny: ogromne schowki na bagaż z lusterkami...

Image

...podświetlany sufit...

Image

Image

...i wielkie przyciemniane elektronicznie okna...

Image

Lubię to! ;)

Moje miejsce to 36K przy oknie - sam fotel znany mi już jest z Airbusów A380 BA - jego design jest bardzo wygodny, łącznie z regulowanym zagłówkiem ze sztywnymi "rogami".

Image

Przed każdym pasażerem znajduje się duży ekran systemu rozrywki pokładowej znany między innymi z samolotów LOT - jego zawartość jest jednak dużo bardziej rozbudowana...

Image

Na każdym fotelu znajduje się koc, słuchawki i szczoteczka do zębów:

Image

Boarding przebiega bardzo sprawnie. Niebawem zostajemy wypchnięci z bramki i Dreamliner zaczyna głośno budzić się do życia - ale to tylko chwilowe, bo sam lot jest na prawdę cichy w porównaniu do innych maszyn. Ostatnie spojrzenie za okno i pożegnanie z nocnym Nowym Jorkiem:

Image

Niedługo później jesteśmy już nad Bostonem - cały lot do Londynu trwa około 6 godzin, czyli na prawdę niedługo. Prędkość nad ziemią to aktualnie 980 km/h - nie wiem czy to kwestia wiatru, czy samolotu, ale powtórzę się - lubię Dreamlinera.

Image

Serwis w klasie ekonomicznej startuje dobre 1,5 godziny po starcie. Opcja której nie wybrałem to ryba, a przed Wami curry z kurczakiem w stylu hinduskim. Oprócz tego sałatka z sosem vinegrette, pyszne ciastko cytrynowe i okropna zimna bułka (to chyba standard w BA ;) ). Samo główne danie - raczej na plus, zwłaszcza że było bardzo ostro doprawione. Do dziś wspominam okropnego kurczaka, którego dostałem w styczniu podczas lotu BA do Hong Kongu ;) Zabawne z kolei jest jedzenie w Dreamlinerze konfiguracją foteli 3-3-3 - fotele są wąskie i o ile nie przeszkadza to za bardzo podczas spokojnego siedzenia to podczas posiłku jest wesoło. Siedziałem przy oknie i miałem tak mało miejsca na ramiona, że na prawdę nie było jak jeść - a co dopiero miał powiedzieć gość siedzący na środku... nie miałem tak nigdy w żadnej innej maszynie.

Image

Jak zapewne wiecie Boeingi 787 mają podświetlenie sufitu wyświetlające ponoć kolory mające ułatwiać walkę z jetlagiem. Czy to działa? Nie wiem, wiem że chyba teraz jest zachód Słońca:

Image

Wiele razy widziałem pytanie czy okna w Dreamlinerze ściemniają się na tyle mocno, że kabina jest rzeczywiście ciemna - odpowiedź: owszem - chociaż załoga tego lotu nie wymusiła pełnego wyciemnienia wszystkich okien.

Image

A za oknem piękne wygięte kompozytowe skrzydło:

Image


Załoga podczas całego lotu była praktycznie niewidoczna - zrobili co mieli zrobić i zniknęli. Nie było jak na naprawdę długich lotach kursów z tacami z napojami dla chętnych. Ruch się zaczął dopiero przed drugim serwisem. No właśnie - do lądowania została godzina, więc zaczyna się drugi szybki serwis. Nie ma tym razem wyboru - każdy dostaje suchego, niesmacznego croisanta z dżemem truskawkowym.

Image

Postanawiam sprawdzić gdzie jesteśmy, ale Dreamliner chyba się zgubił - gdzieś nad Atlantykiem...

Image

Natomiast pod nami ewidentnie pojawiła się Irlandia:

Image

Nad Londynem z kolei chmury zasłoniły całe niebo:

Image

A to zdjęcia z samego lądowania:

Image

Image

Po lądowaniu zaczęło... kapać... Deszczowa londyńska pogoda? Nie... to Dreamliner...

Image

Koniec lotu! Podziękowanie dla załogi i niestety autobus. Nasza maszyna została ustawiona przy satelicie B Terminalu 5, jednak na stanowisku bez dostępu do rękawa.

Image

Paradoksalnie to chyba nie jest taka zła opcja, bo w ten sposób dużo szybciej pasażerowie dostają się do części Terminalu 5, gdzie strumień pasażerów przylatujących rozdzielany jest na poszczególne terminale. Stamtąd szybko dostaję się do busika wiozącego pasażerów do Terminala 3 skąd odprawiany jest lot do Warszawy. W tym miejscu zaczynam słyszeć głosy mówiące po polsku - tak... jestem coraz bliżej domu ;)

Image

Terminal 3 na Heathrow nie jest zbyt ciekawy - w środku jest nisko i ciasno...

Image

...a dodatkowo jak to na Heathrow bramki przypisane do odlatujących samolotów pojawiają się na ekranach stosunkowo późno.

Żeby zapewnić sobie lepsze warunki udaję się do saloniku do którego wstęp daje karta Priority Pass - jest to Lounge no 1 i prezentuje się on również bardzo dobrze:

Image

Image

Dla zainteresowanych - napoje alkoholowe są tutaj płatne dodatkowo ;)

Czas mi szybko zleciał więc pora udać się do gate'a numer 3. Bramka ta znajduje się w odnowionym pirsie terminalu z którego korzystają Airbusy A380 Emirates i QANTAS.

Image

a wśród nich wyglądający jak zabawka A320 BA czekający na pasażerów lecących do Warszawy:

Image

A nie mówiłem, że obok znajdą się jacyś duży sąsiedzi? ;)

Image

Do Warszawy zabiera nas maszyna G-EUUV, czyli 6,5 roczny A320 z odświeżoną kabiną BA:

Image

Image

Wnętrze już Wam opisywałem - mamy tu do czynienia z cienkimi fotelami, ale z gatunku tych wygodniejszych. Samolot ma o dwa rzędy mniej niż samoloty np. WizzAir, więc nie ma problemu z miejscem na nogi.

Image

Szybkie spojrzenie za okno, a tam nadal do zdjęć pozuje A380 Emirates. Niestety mój obiektyw był minimalnie za wąski na tego wieloryba ;)

Image

Zbieramy się do odlotu mijając Concorde'a BA:

Image

A sam lot... przespałem... obudziłem się na prawdę niedaleko Warszawy:

Image

Image

W dole znajome tereny... Okęcie:

Image

Delikatne lądowanie i krótkie kołowanie, by moja podróż w końcu zakończyła się...

Image

Krótkie Podsumowanie

I tak oto z wielkim opóźnieniem (za co po raz kolejny przepraszam) kończymy relację. Było zróżnicowanie, tak jak zróżnicowane są Stany i Kanada. Co mi się najbardziej podobało? Chyba parki Banff i Jasper, później okolice Las Vegas. Z miast z kolei zdecydowanie Nowy York, Quebec i San Francisco. Co było największymi zawodami? Chyba tylko Las Vegas. Wyjazd nie miał słabych punktów jeśli chodzi o zwiedzanie, chociaż z perspektywy czasu można by śmiało sobie odpuścić zwiedzanie Toronto i Montrealu.

Lotniczo najwyżej oceniam Air Canadę, JetBlue i American (w tej kolejności). Najsłabiej zdecydowanie US Airways i United - kompletnie niczym się nie wyróżniały na plus od innych linii.

Poza tym Stany są rajem jeśli chodzi o wydawanie mil na loty ze względu na niskie podatki przy zakupie biletów. Gorąco polecam tę opcję - da się wydobyć dużo więcej z tych mil niż np. lot do Stanów w klasie ekonomicznej w "promocji milowej", gdzie trzeba dopłacić 2000 zł ;-)

Na koniec jak zwykle dziękuję Wam, że dotarliście do tego momentu mimo długiej przerwy :) Mam nadzieję, że dobrze się czytało i oglądało i mam nadzieję, że macie ochotę czytać następne moje relacje - jeśli tak to like'ujcie i komentujcie, bo to bardzo motywuje do działania i pisania :)

Oczywiście jeśli macie jakiekolwiek pytania... pytajcie ;)

Pozdrawiam!
tygrysm :)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
23 ludzi lubi ten post.
 
      
#5 PostWysłany: 29 Gru 2014 20:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Lut 2012
Posty: 5445
srebrny
Zabrałeś mi 3 godziny z życia :D ale przyczetałem od początku do końca. Pewnie zaraz ktoś poprosi o podsumowanie kosztów, sam też zazwyczaj to robię, choć nie wiem czy w tym przypadku to ma sens (loty za mile, noclegi za punkty itp.) ale możesz spróbować ;)

A ogólnie rewelacja! I genialne zdjęcia!
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#6 PostWysłany: 29 Gru 2014 21:14 

Rejestracja: 03 Gru 2013
Posty: 534
niebieski
Wow:)Ale wypas!!
_________________
Bali https://www.fly4free.pl/forum/bali-lipiec-2023-relacja-z-raju-prawie-na-zywo,215,171983
Malediwy https://www.fly4free.pl/forum/malediwy-ferie-2023-mathiveri-i-ukulhas,215,169789
Góra
 Profil Relacje PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
#7 PostWysłany: 29 Gru 2014 23:20 

Świetna relacja!!! Faworyt do relacji miesiąca :)
Góra
 PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
#8 PostWysłany: 30 Gru 2014 00:00 

Rejestracja: 15 Lut 2012
Posty: 56
Zacząłem czytać coś około 20...

Bardzo ciekawa relacja. Opisy lotnisk i napotkanych samolotów na wielki +++ Bardzo ładne zdjęcia.

Mewa z NY to mewa delawarska Larus delawarensis (charakterystyczny czarny pasek na dziobie) ; )

Aż chce się gdzieś lecieć, a podróż planuję dopiero na koniec lipca.... Za to najdalsza w życiu, Australia. Mam nadzieję że uda się polecieć A380 : )
Góra
 Profil Relacje PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
#9 PostWysłany: 30 Gru 2014 00:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 17 Lut 2013
Posty: 1402
Loty: 494
Kilometry: 1 102 778
Zbanowany
Ważne pytanie do autora relacji:

Napisz proszę, czy od momentu wyjścia z samolotu z Warszawy na Heathrow do chwili gdy na tym lotnisku doszedłeś do gate'u z którego leciałeś do Stanów, ktokolwiek poprosił Cię o paszport? Mam na myśli policję, immigration itp. Czy musiałeś go komukolwiek okazywać?
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#10 PostWysłany: 30 Gru 2014 02:01 

Rejestracja: 03 Maj 2012
Posty: 277
Zazdroszczę takiej wyprawy!
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#11 PostWysłany: 30 Gru 2014 02:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
szymonpoznan1, super ;) tak właśnie chciałem zrobić - cieszę się, że nie był to czas stracony :)
pocarol, dzięki! :)
greg1291 super, dziękuję ;)
oedippus, cieszę się, że Cie wciągnęło i wielkie dzięki za uzupełnienie - w życiu bym nie pomyślał ;) Jak byś miał pytania co do Australii to mogę coś popodpowiadać i podesłać Ci linka do relacji stamtąd ;)
BusinessClass, tak! Jak wchodzisz do Terminalu 5 każdemu skanują kartę pokładową i sprawdzają dokument, ale chyba tylko pobieżnie na zasadzie by sprawdzić czy trafiłeś do dobrego terminalu, czy nazwisko się zgadza z rezerwacją i czy jesteś o czasie.
Natalia, do odważnych Świat należy! :)

A teraz podsumowanie kosztów:
Loty: 64 000 mil M&M, 9 000 mil BA, 12 500 mil AF/KL + 3072 PLN
Noclegi: 165 000 pkt. IHG + 1033 PLN (i to praktycznie same hostele, a w NY miałem darmowy nocleg)
Pociągi Montreal-Quebec-Montreal: 211 PLN
Samochód Calgary (4 dni): 592 PLN
Samochód Yellowstone (2 dni): 412 PLN
Samochód Las Vegas (4 dni): 720 PLN
Parki narodowe USA: 100 PLN
Parki narodowe Kanada: 113 PLN
Antelope Slot Canyon: 251 PLN
Wycieczka Niagara Falls: 256 PLN
Reszta (komunikacja miejska, wstępy): 1285 PLN

Czyli trochę wyszło niestety: 8050 zł i uwierzcie - to wszystko było tnąc koszty ;)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
szymonpoznan1 lubi ten post.
 
      
#12 PostWysłany: 30 Gru 2014 15:27 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Wrz 2013
Posty: 496
Loty: 35
Kilometry: 111 384
niebieski
relacja super, ale czytałam ją na rady tak dużo informacji;) na pewno przyszłościowo bardzo przydatna dla wielu osób!
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
#13 PostWysłany: 30 Gru 2014 16:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 21 Wrz 2011
Posty: 203
niebieski
Anonymous napisał(a):
Świetna relacja!!! Faworyt do relacji miesiąca :)


Moje zdanie to "the best of the year"
_________________
Joker1977
Τζόκερ1977
Джокер1977
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#14 PostWysłany: 30 Gru 2014 18:47 
Moderator forum
Awatar użytkownika

Rejestracja: 09 Lis 2012
Posty: 2481
Rewelacja, świeta relacja. Zazdroszczę i gratuluję wrażeń!
Góra
 Profil Relacje PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
#15 PostWysłany: 31 Gru 2014 19:22 

Rejestracja: 05 Sty 2014
Posty: 123
Przeczytałem całą...i zdecydowanie nie żałuję. Świetna relacja, tylko pozazdrościć :)
Góra
 Profil Relacje PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
#16 PostWysłany: 01 Sty 2015 14:59 

Rejestracja: 28 Lis 2012
Posty: 144
Fenomenalny tekst, fenomenalne zdjęcia.
Ja dla odmiany bardzo mile wspominam Waszyngton, bardzo wdzięczne miejsce do zwiedzania- większość głównych atrakcji blisko siebie, można prawie całość zaliczyć "z buta". A Muzeum Lotnictwa- rewelacyjne. Żałuję że nie byłem w Muzeum Szpiegostwa, byłem w Muzeum Holokaustu, ale powiem szczerze- bez szału (jeśli można to tak ująć). Do Muzeum Powstania Warszawskiego nawet się nie umywa (choć wiem że tematyka trochę inna, ale chodzi mi o atrakcyjność eksponatów).

Mam jeszcze standardowe pytanie- jaki aparat i ew. jakie obiektywy użyte były do zdjęć? :)
Góra
 Profil Relacje PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
#17 PostWysłany: 01 Sty 2015 16:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Sie 2014
Posty: 61
Loty: 2
Kilometry: 2 056
Twoja relacja wbija w fotel! Ogromnie Ci zazdroszczę wyjazdu, zdjęcia niesamowite a samą relację czyta się bardzo przyjemnie!:) Dobrze, że trafiłam na Twoją relację, bo teraz stwierdzam, że noworoczne postanowienie jakim jest oszczędzanie na podróże musi się udać!:)
Góra
 Profil Relacje PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
#18 PostWysłany: 01 Sty 2015 18:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Lip 2011
Posty: 1069
Loty: 71
Kilometry: 81 270
niebieski
Super relacja.... bardzo merytoryczna i pomocna. Dziękuję ;)
Podziwiam również doskonałe przygotowanie do wyprawy, wszystko dopięte na ostatni guzik.
_________________
http://banner.flightdiary.net/skibek
Góra
 Profil Relacje PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
#19 PostWysłany: 01 Sty 2015 23:11 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Wow! Wielkie dzięki wszystkim za miłe słowa i za polubienia!

pebe86, sprzęt foto był taki:
- Pentax K-5IIs
- Pentax DA 10-17 f3.5-4.5 fisheye
- Pentax DA 12-24 f4 (chyba większość zdjęć)
- Sigma DC EX 17-50 f2.8 HSM (ale go popsułem w Banff, więc wiele zdjęć nim nie narobiłem, a w normalnych warunkach jest to mój podstawowy obiektyw)
- Pentax FA 50 f1.7
- Tamron 70-200 f2.8
więc sporo i ciężko ;-)

inwencja, zdecydowanie warto!

Skibek, nie ma sprawy. Podstawa to dobry plan! Wtedy ma się dwa razy więcej efektywnego czasu na miejscu :)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
inwencja lubi ten post.
 
      
#20 PostWysłany: 01 Sty 2015 23:36 

Rejestracja: 02 Lis 2012
Posty: 415
Loty: 145
Kilometry: 309 536
niebieski
tygrysm jestes oczywiscie w scislej czolowce jezeli chodzi o relacje z podrozy na forum . Jak dla mnie mistrz planowania :) Relacja z Nowej Zelandii jest jedna z moich ulubionych , tym bardziej ,ze bylismy tam w tym samym czasie :) , natomiast ta juz mnie zainspirowała do zwiedzania US i pierwszy szkic juz powstał . Ode mnie poprostu Wielkie Dziękuje :)
Góra
 Profil Relacje PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 35 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group