Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 44 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2, 3  Następna
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 19 Sty 2014 14:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Cześć!

Za namową Gaszpara przedstawiam Wam relację z mojej podróży w trakcie której właśnie jestem, a z której prowadzę relację też na innym forum wspólnie z kolegą Pawel_EPWR :-) Relacja tutaj będzie troszkę zmodyfikowana, gdyż będę tu przedstawiał tylko moje wpisy, ale mimo to mam nadzieję, że Wam się spodoba.

Mam już kilka swoich relacji na koncie, ale na Fly4Free dawno się nie udzielałem - tu znalazła się tylko moja pierwsza relacja z Japonii.. Była to chyba pierwsza dłuższa relacja tu na forum. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji przeczytać, zapraszam japonia-aeroflotem-moja-tania-podroz-dzieki-fly4free,215,17096

W Nowej Zelandii i Australii już byłem, dlatego czasem będę się odnosił do mojej wcześniejszej relacji której tu na forum nie było. Będę więc wklejał cytaty z wcześniejszej relacji ;-) Gotowi? Zaczynamy! Zapraszam do lektury.

Wstęp

Do Nowej Zelandii lecimy wykorzystując promocję (a może raczej błąd taryfowy) British Airways (link), w której można było kupić bilety z Barcelony do Auckland z powrotem ze stopoverem w Sydney od 2300 zł. Bilety na skrzynkach mailowych mamy już od roku, pora więc się pakować i ruszać w drogę! A droga długa - podczas relacji pokonam 27972 mil w powietrzu, 3364 km po lądzie, przepłynę 96 km po oceanie.

W powietrzu

W ciągu roku British Airways zdążyło przełożyć mi lot z Barcelony do Londynu o 10 minut, wystarczyło to by przekonać pana z biura British Airways w Warszawie, że można by skrócić postój w Londynie i przenieść mnie na wcześniejszy lot do Hong Kongu obsługiwany przez jednego z trzech należących do British Airways Airbusów A380. Można było także skrócić przesiadkę w Hong Kongu, ale tu nic nie zmieniałem, by wyjść na miasto i zjeść słynne chicken buns z Tim Ho Wan. W Nowej Zelandii dokupiłem jeszcze dwa przeloty - AKL-WLG za 43 NZD (110 PLN) w promocji Night Rider linii Air New Zealand (dzięki czujności Pawel_EPWR ;-) ) oraz bilet na lot Jetstarem z Queenstown do Auckland na sam koniec mojej wizyty w Nowej Zelandii (około 90 NZD z bagażem).
Moja finalna trasa lotów wygląda w ten sposób:

Image

(mapa z Great Circle Mapper)

Moja lista lotów:
10.01 WAW-BCN LO437 LOT - Embraer E195
11.01 BCN-LHR BA475 British Airways - Airbus A320
11.01 LHR-HKG BA25 British Airways - Airbus A388
12.01 HKG-AKL CX197 Cathay Pacific - Airbus A343
18.01 AKL-WLG NZ499 Air New Zealand - Boeing 734
24.01 ZQN-AKL JQ298 Jetstar - Airbus A320
24.01 AKL-SYD QF148 Jetconnect (Qantas NZ) - Boeing 738
27.01 SYD-SIN BA16 British Airways - Boeing 77W
27.02 SIN-LHR BA16 British Airways - Boeing 77W
28.01 LHR-BCN BA478 British Airways - Airbus A320
28.01 BCN-VIE OS398 Austrian - Airbus A320
28.01 VIE-WAW OS631 Austrian - Bombardier Q400

Dzięki uprzejmości Pawel_EPWR mam też filmik ;-)



Na Ziemi (w Śródziemiu?)

Plan wyjazdu jak zwykle dość napięty, oprócz lotów będziecie mogli poczytać o:
Dzień 1 - Paihia (Bay of Islands)
Dzień 2 - wycieczka na Cape Reinga
Dzień 3 - przejazd do Rotorua
Dzień 4 - Rotorua
Dzień 5 - Rotorua (gejzery)
Dzień 6 - przejazd do Auckland przez Waitamo Caves i przelot z Auckland do Wellington
Dzień 7 - Wellington
Dzień 8 - prom z Wyspy Północnej na Wyspę Południową, Christchurch
Dzień 9 - Christchurch
Dzień 10 - wycieczka z Christchurch przez Mt. Cook do Queenstown
Dzień 11 - wycieczka z Queenstown do Wanaka
Dzień 12 - przelot Queenstown - Auckland - Sydney
Dzień 13 - wycieczka do Gór Błękitnych z Sydney
Dzień 14 - Sydney - Dzień Australii

Po Nowej Zelandii poruszać się będę za pomocą autobusów Intercity, czyli nowozelandzkiego odpowiednika Polskibus.com. Przewoźnik przygotował dla zwiedzających Nową Zelandię ofertę Flexipass, czyli karnetu na godziny. Każda godzina trasy/atrakcji którą można zarezerwować Flexipassem jest odliczana z zakupionego limitu czasowego. Oprócz samych przejazdów godziny można wykorzystywać na rejs promem między wyspami, na wycieczki autobusowe z przewodnikiem i atrakcje typu wycieczka statkiem po Bay of Islands. Flexipass jest o tyle ciekawym rozwiązaniem, że zarezerwowaną trasę można dowolnie modyfikować nawet na dwie godziny przed odjazdem swojego autobusu. Przed rezerwacją konkretnego busa warto jednak sprawdzić czy przejazd nie jest dostępny w taryfie 1 NZD. Z dużym wyprzedzeniem jest na to bardzo duża szansa.

Na mapie Nowej Zelandii moja podróż wygląda w ten sposób:
Image

Spodziewajcie się jak zwykle dużej ilości opisów i zdjęć. Ja wracam do ostatnich przygotowań i jak zwykle - jeśli macie jakieś pomysły co byście chcieli zobaczyć lub jakieś pytania - piszcie :-) I trzymajcie kciuki by wszystko wypadło według planu ;-)

Dzień 1 WAW-BCN

Na lotnisku stawiłem się już o 8.30. Okazało się, że tego dnia na porannej zmianie na lotnisku pracuje mój znajomy, którego wieki nie widziałem. Całkiem przypadkiem się dowiedziałem jakiś czas temu, że zatrudnił się LSAS. Normalnie pracuje jako agent przy gate, ale gdy dowiedział się, że lecę do BCN wpadł na check-in, by upewnić się że wszystko będzie jak należy. Było nawet lepiej niż być powinno - dostałem miejsce w rzędzie awaryjnym, a na mój plecak powędrowała przywieszka Star priority. Super :-)

Okazało się też, że na kartę Priority Pass mogę przejść przez kontrolę bezpieczeństwa dla pasażerów klasy biznes, tak bym się znalazł od razu pod salonikiem Ballada. Przydatna informacja dla posiadaczy owej karty.

A Ballada o poranku wgląda tak:
Image

Salonik jest mały, ale przyjemny. Przynajmniej dopóki jest tak pusty jak był gdy tam trafiłem. Poprzednim razem gdy tam byłem nie było ani jednego wolnego miejsca do siedzenia.
Mając jeszcze dwie godziny do odlotu zająłem się odpowiadaniem na maile jednocześnie sącząc colę i słuchając LiveATC. Usłyszałem, że na płycie Boeing 767 SP-LPA właśnie rozpoczynał testy silników na pełnej mocy. Dostałem także SMS-a, że niestety podmienili mi samolot z E195 na E175, przez co nie dość, że będzie ciasno to moje miejsce już nie jest w rzędzie awaryjnym, bo takowego krótsze Embraery nie mają - taki los.

A teraz będzie ciekawostka - korzystając z okazji zadałem mojemu znajomemu agentowi pytanie, które od zawsze mnie nurtowało - po co agenci zaznaczają w kółka losowe rzeczy na karcie pokładowej. I to w dodatku z mojego doświadczenia za każdym razem inne.

Image

No i tu odpowiedź: Bo taka jest procedura jak głupia by nie była. Odpowiedź bardziej szczegółowa: nazwisko zaznacza się, bo agent sprawdził poprawność danych z dokumentem, etix - bo pasażer posiada bilet (swoją drogą myślałem, że bez etixa system nie wygeneruje karty pokładowej), nr miejsca - zgodność z informacją w systemie i nr gate do wiadomości pasażera. Podobno karty pokładowe czasami są zbierane po odlocie i za brak odpowiednich kółek w odpowiednich miejscach agenci dostają ostrzeżenia. Dla mnie jakieś nieporozumienie.

Gdy wybiła godzina 11.00 postanowiłem pójść pod bramkę 30, przy której czekał już podłączony do rękawa SP-LIN. Jak kto woli Black lub Tysonolot jak głupio by to nie brzmiało.

Image

Boarding się lekko opóźnił, ale wszystko poszło bardzo sprawnie. Embraer w środku wygląda jak Embraer - większość z Was już go na pewno widziała ;-) Jeśli wierzyć znajomemu, w kabinie zostało 1 wolne miejsce w biznesie (LF 67%) i 3 wolne w eco (LF 96%). Należy zaznaczyć, że wartości te są jakie są po zmianie samolotu na mniejszy.

Image

Zajmuję swoje miejsce 12D...

Image

i podchodzi do mnie Pan i prosi o zamianę miejsca na 11A, bo rozsadzili jego grupę ze względu na brak sąsiadujących miejsc w samolocie. Nie ma problemu, już jestem na 11A:

Image

Start nastąpił z progu 29 10 minut po rozkładowym czasie wylotu, czyli dokładnie w południe. Nie wiem jak Wam, ale mi ten widok w pochmurny dzień zawsze poprawia humor:

Image

Lot był bardzo przyjemny, a załoga miła i profesjonalna. Nie będę się rozpisywał o serwisie pokładowym, bo wszyscy wiemy, że była to woda, prince polo i płatne kanapki. Nie skusiłem się na żadną z proponowanych płatnych opcji. Żeby zabić czas wyjąłem komputer i zacząłem realizować postanowienie nadrobienia moich zaległości kinowych - zacząłem od filmu "Lot". Pan siedzący obok nie miał za ciekawej miny widząc rozbijający się samolot na ekranie mojego komputera w... samolocie :-)

W Barcelonie wylądowaliśmy bardzo miękko i zgodnie z rozkładem, czyli o godzinie 15.00. Niestety na zewnątrz pochmurno. Na szczęście cieplej niż w Polsce - temperatura wynosiła 12 stopni Celsjusza. Samolot zaparkował przy stanowisku kontaktowym, a pasażerowie zostali wpuszczeni do strefy sterylnej. Niedługo potem czekaliśmy na bagaż i nic nie dała wklejka "priority" - mój jak zwykle wynurzył się z sortowni pod koniec :-)

Do miasta można się dostać albo kolejką jeżdżącą z Terminalu 2, albo autobusami AC1 i AC2 ruszającymi odpowiednio z pierwszego i drugiego terminala. Ja uwierzyłem google maps, które stwierdziło, że najlepiej zrobię wsiadając w AC1 (koszt biletu z lub na lotnisko w Barcelonie 5,90 EUR) do Placa d'Espanya i dalej pojadę metrem. Tak też zrobiłem. Autobusy kursują co 5 minut, dzięki czemu nie są zatłoczone.

Placa d'Espanya powstał w 1715 roku i jest jednym z największych placów w Barcelonie. Przy placu mieści się centrum wystawowe Fierra Barcelona, a także dwie wieże weneckie (aktualnie w remoncie) Będąc na miejscu musiałem oczywiście zrobić kilka zdjęć:

Image

Image

W oddali widać Narodowe Muzeum Sztuki Katalońskiej

Image

Jak już wcześniej wspomniałem, wsiadam do metra - jest to chyba najwygodniejszy sposób poruszania się po Barcelonie. Bilet jednorazowy kosztuje 2,15 EUR. Dużo sensowniej jest wyposażyć się w bilet T10 uprawniający do dziesięciu podróży dowolnymi środkami komunikacji w Barcelonie za 10,30 EUR.

Po drodze do mojego hotelu mijam jeszcze ciekawy wieżowiec Torre Agbar przy placu Glories.

Image

Chwila odpoczynku w hotelu, załatwienie jeszcze kilku spraw, odprawa online na loty British Airways (udało mi się zdobyć miejsce przy oknie na górnym pokładzie A380 ;-) ) i w drogę z powrotem na miasto. Tym razem na nocne zdjęcia! Nie planowałem zwiedzać Barcelony, dlatego też jadę tylko pod bazylikę Sagrada Familia i na La Rambla.

Sagrada Familia to bazylika projektu Gaudiego, budowana od 1882 roku. Hiszpanie widzą już światełko w tunelu i zakładają, że uda im się skończyć budowę w 2026 roku.

Image

Wracam do metra i kieruję się na słynną La Rambla, najbardziej popularny deptak Barcelony. Najstarszy odcinek tej ulicy datuje się na 1377 rok

Image

Ulica na całej swojej długości 1200 metrów wypełniona jest straganami i kafejkami. Nawet w styczniu pełna jest turystów. Nic więc dziwnego, że jest to podobno ulubiona ulica barcelońskich kieszonkowców.

Image

W drodze ku portowi można zejść z La Rambla w lewo, by wylądować na Placa Reial, znznego głównie z restauracji i klubów:

Image

Na południowym końcu La Rambla znajduje się wysoka kolumna zwieńczona pomnikiem Krzysztofa Kolumba.

Image

W drodze powrotnej do hotelu przechodzę jeszcze raz koło wieży-jajka. Tym razem bardzo fajnie podświetlonej:

Image

Pora iść spać, jutro lecimy dalej! :)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa) Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa)
Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast
#2 PostWysłany: 19 Sty 2014 14:23 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 25 Kwi 2011
Posty: 2172
srebrny
No witamy ;)

Jak zwykle wysoki poziom relacji. Czekamy na reszte!
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#3 PostWysłany: 19 Sty 2014 14:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Lis 2012
Posty: 5178
Zbanowany
Endrju jak sie dowie to pewnie przestanie LOTem latać... :D

Do miasta można się dostać albo kolejką jeżdżącą z Terminalu 2, albo autobusami AC1 i AC2 ruszającymi odpowiednio z pierwszego i drugiego terminala. Ja uwierzyłem google maps, które stwierdziło, że najlepiej zrobię wsiadając w AC1 (koszt biletu z lub na lotnisko w Barcelonie 5,90 EUR) do Placa d'Espanya i dalej pojadę metrem. Tak też zrobiłem. Autobusy kursują co 5 minut, dzięki czemu nie są zatłoczone.

tak na przyszłość: jest jeszcze autobus 46, za 2,15euro jeśli nie masz T-10 ;)
_________________
Marzy Ci się wycieczka rowerowa po Hiszpanii? Zapytaj! Coś podpowiem ;)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 19 Sty 2014 15:04 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
W końcu rozpoczynamy naszą promocyjną podróż do krainy kiwi. Jeszcze w Warszawie zrobił się mały zgrzyt z moją rezerwacją w British Airways, gdyż gdy po raz kolejny sprawdzałem swoją rezerwację na stronie BA, zauważyłem że nie mam w ogóle możliwości wybrania miejsc na odcinkach od Auckland, przestraszyłem, więc szybki telefon do biura BA w Warszawie i Pani po drugiej stronie słuchawki stwierdziła, że u niej wszystko jest OK i mam o nic się nie martwić. Znalazłem jednak stronę Amadeus eitr służącą do weryfikacji biletów podpiętych pod kod danej rezerwacji. I rzeczywiście, mimo że wszystkie odcinki kupionych przeze mnie lotów widniały jako potwierdzone, to na samym etix’ie miałem tylko loty do Auckland. Na lotnisku w Auckland prawdopodobnie bym się zdziwił, bo bez biletu nie ma możliwości wystawienia karty pokładowej, mimo zarezerwowania miejsca w samolocie (to oznacza to zielone „confirmed”). No to słuchawka w dłoń i telefon do centrali BA, a tam „z powodu EKSTREMALNIE dużej ilości połączeń proszę zmienić bilet na BA.com”… czasu dużo nie zostało, więc telefon do Niemiec i tam w końcu bardzo pomocna pani agent sprawdziła bilet i faktycznie stwierdziła, że w Auckland był by problem i wystawi mi nowe bilety. Ciekawe co by się działo na lotnisku bez przedstawiciela BA… No ale nic, w końcu wszystko udało się wyprostować ;-)
Link do e-ITR jakby ktoś potrzebował: https://web.1a-xml.jp/eitr/webeitr/WebEntry.aspx

Dzień 2 Przelot British Airways BCN-LHR-HKG

Na lotnisko przyjechałem znowu trochę za wcześnie. Tym razem podróż z hotelu na lotnisko zajęła mi tylko połowę czasu podróży w odwrotną stronę. British Airways ma swoje stanowiska odprawy biletowo-bagażowej prawie na samym końcu terminala 1. Odprawa odbywa się na 5 stanowisk, z czego dwa to stanowiska priorytetowe.

Image

Wszystko przebiegło bardzo miło i sprawnie – bagaż został nadany od razu do Auckland. Problemem też nie była zmiana karty programu lojalnościowego tylko na jednym z odcinków. Niestety system odmówił wydrukowania karty pokładowej na lot z Hong Kongu do Auckland.

Lotnisko w Barcelonie jest bardzo fajnie zorganizowane. Na poziomie 0 znajdują się odlody do Strefy Shengen, na antresoli zostają pasażerowie z niej wylatujący.

Image

Mając do swojego lotu jeszcze trochę czasu udaję się do saloniku biznesowego, który został bardzo przyjemnie urządzony.

Image

Image

Niezły jest też wybór przekąsek i napojów. Ja zgarnąłem sałatkę i fantę ;-) Bardzo fajną częścią loży jest strefa odpoczynku, w której można się przespać, gdy utknęło się na lotnisku np. na długą przesiadkę.

Image

Na lotnisku w Barcelonie działa rozwiązanie, którego nie lubię, czyli wyświetlanie się numerów bramek na FIDSach dopiero na godzinę przed planowaną godziną odlotu. W drodze do samolotu zauważyłem, że lecący w ramach Strefy Shengen mogą wyjść na dziedziniec terminala.

Image

Pod bramką wpadam przypadkiem na Pawła_EPWR i to on mnie rozpoznał ;-) Zaczynamy bardzo miłą pogawędkę o samolotach kierując się powoli w stronę czekającego już na nas Airbusa A320.

Image

Dzisiejszy popołudniowy rejs do Londynu wykonywać będzie samolot o rejestracji G-EUYD.

Wnętrze samolotu bez zastrzeżeń – czystko i komfortowo. A to ostatnie za sprawą bardzo wygodnych foteli w starym stylu.

Image

Miejsca na nogi też jest wustarczająco.

Image

Boarding poszedł bardzo sprawnie, dzięki czemu wypchnięcie nastąpiło przed czasem. Na pokładzie zostało ledwie kilka wolnych miejsc.

Image

Samolot wyposażony został w zestaw ekranów pokazujących pasażerom aktualne położenie samolotu oraz instrukcję bezpieczeństwa Niestety mapę mogliśmy oglądać tylko przez chwilę przed uruchomieniem safety demo. Przed startem ekrany zostały oczywiście schowane i niestety już więcej ich nie zobaczyliśmy, więc nici z podglądu na mapę.
Gotowi do drogi? Rotacja!

Image

Widoki po samym starcie piękne, dzięki otaczającym nas Pirenejom i dużo lepszej niż dzień wcześniej pogodzie:

Image

Image

Jeśli chodzi o serwis, to BA proponuję wybór napojów (w tym alkohole) i kanapkę z kurczakiem i szpinakiem w sosie coronation. Mi smakowała :-)

Image

Nadlatujemy nad brytyjskie wybrzeże…

Image

Niedługo przed Londynem można było zobaczyć takie lotnisko? Ktoś wie które to?

Image

Jak już zauważyliście przed przyziemieniem na LHR musieliśmy kilkanaście minut pokręcić się w holdingu, co zapewniło nam piękną panoramę Londynu:

Image
Link do dużego zdjęcia: https://www.dropbox.com/s/1c3sr30yv0jde ... nie%29.JPG

Widać było, że Heathrow tuż tuż:

Image

Chwilę później odezwał się kapitan i potwierdził, że lądowanie nastąpi za 10 minut, a podejście nastąpi nad samym city. Aparaty w dłoń:

Image
link do dużego zdjęcia: https://www.dropbox.com/s/nh0ik10e7c4av ... nie%29.JPG

Image
link do dużego zdjęcia: https://www.dropbox.com/s/sn7ntfrup37qd ... nie%29.JPG

Image
link do dużego zdjęcia: https://www.dropbox.com/s/2yyy65630vy8a ... nie%29.JPG

Image
link do dużego zdjęcia: https://www.dropbox.com/s/iwri3h3ok1d11 ... nie%29.JPG

I jesteśmy na ziemi. Wystarczyło krótkie kołowanie i już znaleźliśmy się przy naszym stanowisku postojowym przy głównym budynku terminala 5.

Image

Po drugiej stronie same "grubasy" ;-)

Image

Transfer na T5 nie należy do łatwych szybkich i przyjemnych – trzykrotne sprawdzanie dokumentów w różnych miejscach, stanie w kolejkach i zanim zostanie się wpuszczonym do strefy odlotów kolejna kontrola bezpieczeństwa. Dla tych, którzy nie byli, T5 wygląda od wewnątrz tak:

Image

Przy głównym budynku terminala znajdują się bramki oznaczone literą A, do bramek w satelitach B i C dojeżdża się podziemną kolejką. Byłem prawie pewny, że A380 zostanie przycumowany przy satelicie C, jednak na Heathrow informacje o konkretnych gate’ach na ekranie pojawiają się dopiero na lekko ponad godzinę przed odlotem. Dobrze myślałem – wsiadamy do pociągu i udajemy się pod bramkę C55.

Image

Pod bramką stoi już nasza bestia – dostarczony we wrześniu zeszłego roku A380 o numerze rejestracyjnym G-XLEB. Samolot podpięty jest oczywiście pod 3 rękawy. Nie pozostaje nam nic innego tylko czekać na boarding.

Image

Image

Image

Boarding odbył się bardzo sprawnie – najpierw na pokład weszli klienci klas First, Club World (biznes) i World Traveler Plus (eco premium), a także posiadacze kart OW ruby, później boarding odbywał się według rzędów. Ja siedząc na końcu na górnym pokładzie zostałem zaproszony do wejścia na pokład w pierwszej grupie pasażerów klasy ekonomicznej.
Przed wejściem do samolotu pozostało jeszcze zdecydować… które wejście wybrać? Dla mnie jest wejście na wprost.

Image

Na górnym pokładzie samolotu znajdują się klasy biznes, premium eco i niewielka kabina klasy ekonomicznej. Idąc przez nie próbowałem zrobić zdjęcia – w biznesie się nie udało, premium eco wygląda tak:

Image

A zwykłe eco tak:

Image

Fotele sprawiają wrażenie wygodnych i rzeczywiście takie są. Mnie podoba się zastosowanie sztywnych zagłówków, w których „rogi” nie składają się pod ciężarem głowy.

Image

Jeśli będziecie stali przed wyborem góra czy dół to zdecydowanie polecam górę. Oprócz lepszego ustawienia foteli (2-4-2 vs. 3-4-3 na dole), fotele przy oknem dysponują schowkami pod oknami, dzięki czemu miałem masę miejsca dla siebie i swoich rzeczy. Miejsce 81A miało 2 oddzielne schowki pod oknem.

Image

Każdy fotel dysponuje dużym dotykowym ekranem IFE o niezłej rozdzielczości. Oprócz tego pasażer ma do dyspozycji gniazdo USB i zwykłe gniazdko 110V pod podłokietnikiem.
Co mi się nie podobało? Po pierwsze jak to w Airbusie A380 okna, które wydają się duże, tak naprawdę są normalnej wielkości i są dość oddalone od pasażera.

Image

Nie wiem też dlaczego BA instaluje pod fotelami tak duże skrzynki do systemu rozrywki. Ja rozumiem, że można wsadzić jedną, ale dwie pod jednym fotelem? Może to w zamian za te schowki pod oknami? Miejsce B nie miało niczego, co by mogło ograniczać miejsce na nogi.
Tak, tak, lecimy do Hong Kongu ;-)

Image

W czasie przyjmowania pasażerów na pokład w kabinie włączone było niebieskie oświetlenie mood lighting. Ten A380 bardzo przypominał wnętrzem design Dreamlinerów.

Image

Start odbył się niestety z półgodzinnym opóźnieniem przez konieczność wykonania dodatkowego odladzania. Po starcie kapitan obrał kierunek na północ:

Image

W zestawie każdego pasażera znalazły się słuchawki (zwróćcie uwagę, że na normalnym mini-jacku! Można używać swoich własnych słuchawek bez konieczności używania przejściówki) oraz szczoteczka do zębów i pasa. Na opakowaniu od szczoteczki znalazła się informacja, że zasłonka na oczy i skarpetki dostępne są na żądanie. Stawiam, że mało kto zauważył ;-) A czego pasażerowie nie widzieli, to BA zaoszczędziło ;-)

Image

Na rozpoczęcie serwisu pokładowego czekaliśmy bardzo długo – wydaje mi się, że nastąpiło to w okolicach końca Morza Bałtyckiego. Załoga najpierw obsłużyła klasę World Traveler Plus, a dopiero później zajęła się klasą ekonomiczną. Na początek napoje i przekąska w postaci bardzo dobrych miniprecelków o smaku fromage.

Image

Na obiad znowu trzeba było długo czekać – nie wręczono pasażerom menu, a do wyboru były kurczak i makaron z serem. Wybrałem tę pierwszą opcję i na pewno nie był to trafny wybór. Czy lepszy od makaraonu nie wiem. Sam kurczak swoją konsystencją przypominał za miękkie żylaste coś, pływał jednak w całkiem niezłym lekko ostrawym sosie. Warzywa pod ryżem były ledwo zjadliwe. Dwie rzeczy które mi smakowały na poniższej tacce to surówka z czerwonej kapusty i deser o smaku jabłkowo-jagodowym. Bułka była zimna (czuć, że wyjęta prosto z lodówki) i sztuczna. Po prostu słabo.

Image

W zestawie pasażera nie mogło oczywiście zabrać poduszki i całkiem niezłej jakości koca.

Image

Pora spać. Miałem okazję siedzieć tuż przy panelach sterujących oświetleniem w tej sekcji kabiny i przy panelu obsługi IFE i widziałem, że cabin crew walczyli z ich obsługą. Nie potrafili ustawić tego co chcieli, ogłoszenia szefa pokładu było czasem słychać w naszej sekcji kabiny, a czasem nie. Gdy obsługa pokładowa w końcu znalazła program do oświetlenia kabiny na noc, zapalili rozświetlające wszystko lampy pokazujące wyjścia awaryjne i nie potrafili tego wyłączyć. No cóż…

Image

Obejrzałem jeszcze kilka pozycji z systemu rozrywki pokładowej. Bardzo mi się podobało, że BA załadowało kilka naprawdę fajnych dokumentów z BBC. Później krótki sen.
Rano okazało się, że za oknem nic tylko chmury…

Image

Serwis śniadaniowy rozpoczął się na dwie godziny przed lądowaniem. Tak konkretnie to zapaliło się wtedy światło – zanim załoga była gotowa do podania jedzenia minęło jeszcze dobre pół godziny. Do wyboru śniadanie angielskie lub klasyczna lotnicza fritata. Jako, że dla mnie hasło „śniadanie angielskie” znaczy to samo co „bierz cokolwiek innego, ale nie to”, wybór stał się oczywisty ;-) I tak przede mną wylądowało śniadanie:

Image

Fritata moim zdaniem nienajgorsza, sok pomarańczowy też, ale reszta… ;-) najfajniejsza była sucha bułka z rodzynkami i cynamonem, która nie powinna przejść nigdy przez kontrolę bezpieczeństwa, bo pewnie rzucenie nią we współpasażera mogło by spowodować szkody fizyczne i psychiczne ;-)
Wiem, że Paweł wziął angielskie śniadanie… tego błędu się nie popełnia ;-) później go żałował.
Niestety podczas całego lotu nie można było przechodzić z pokładu górnego na dolny, ani odwrotnie, tak więc nie wpadłem z kurtuazyjną wizytą do Pawła. W economy, ani na góre, ani na dole nie było ani jednego wolnego miejsca.
Lekko po czasie rozkładowym zbliżamy się do portu lotniczego w Hong Kongu.

Image

Niestety widoczność za oknem ograniczona dość mocno przez smog, więc widoki nieciekawe…

Image

Dzień 3 Hong Kong i przelot Cathay Pacific Airways HKG-AKL
Formalności po lądowaniu zajęły bardzo krótko – jeszcze tylko wizyta w transfer desku celem wydrukowania mojej karty pokładowej na wieczorny lot do Auckland (Pawłowi bez problemu wydrukowali ją już w Barcelonie) i możemy ruszać na miasto. No prawie możemy – przydało by się zostawić jeszcze bagaż w przechowalni. Ta znajduje się w przejściu między terminalem 1, a terminalem 2. Koszt zostawienia jednej sztuki bagażu to 10 HKD za godzinę lub 120 HKD za dobę. Bagaż jest skanowany pod kątem materiałów niebezpiecznych i cała procedura trwa chwilę.
Do centrum z lotniska najlepiej się dostać często kursującym pociągiem airport express, który kosztuje 100 HKD w jedną stronę (jakieś 35 zł). Jeżeli chcemy wracać tego samego dnia na lotnisko, to taki bilet powrotny kosztuje dokładnie tyle samo. Pociąg do centrum jedzie dokładnie 23 minuty.
Plan na Hong Kong to: zobaczenie panoramy miasta, przejście się aleją gwiazd i dotarcie do słynącej z Dim Sumów restauracji Tim Ho Wan, którą opisałem w moim raporcie z podróży do Azji. Udało się zrealizować tylko 2/3 z tych celów. Panorama miasta niestety schowała się za smogową mgłą…

Image

Niestety nie udało mi się trafić z powrotem do restauracji. Nie mogłem zlokalizować charakterystycznego znaku do niej prowadzącego :-( No ale wycieczka przynajmniej zobaczyła kilka prawdziwych ulic Hong Kongu.

Nie będę Wam opisywał swoich wrażeń z Hong Kongu, bo być może kiedyś jak będziecie chcieli wrzucę tu moją relację z mojej podróży m.in. właśnie tam ;-) Wróćmy do relacji dotyczącej Nowej Zelandii ;-)

Na lotnisku pojawiliśmy się tuż przed godziną 19.00. Okazało się, że nasz lot do Auckland już w tym momencie opóźniony jest o 40 minut. Za to lecieć będziemy z bramki niemal tuż za kontrolą bezpieczeństwa.

Image

Image

My natomiast myślimy tylko o jednym – znaleźć prysznic ;-) Na lotnisku w Hong Kongu nie jest to trudne. Najprościej skorzystać z płatnego saloniku Plaza znajdującego się w okolicach bramki 1. Wejście do saloniku kosztuje 180 HKD, można też skorzystać z karty Priority Pass. Salonik jest bardzo przyjemnie urządzony i oferuje całkiem niezły zestaw darmowych przekąsek i napojów, jednak alkohole są płatne dodatkowo.

Image

Image

Image

Pawłowi udało się zdobyć wejście pod prysznic od razu, ja natomiast zostałem zapisany na listę i gdy prysznic był gotowy, zostałem wywołany i zaprowadzony przez salonik dla pierwszej klasy do eleganckiego prysznica.

Image

Tego było mi trzeba! Teraz może nie odstraszę współpasażera, który na mnie trafi ;-)

Boarding do Airbusa A340-300 odbędzie się z bramki numer 3, jednak podawana godzina odlotu przestawiona na 21.40 wydaje się mało realną, ze względu na to, że samolot został podłączony do rękawa dopiero tuż przed 21.00.

Image

W końcu rozpoczęło się wpuszczanie na pokład – wszędzie dookoła słychać było polskie głosy. Czyżby ta sama promocja? ;-)

Wnętrze naszego leciwego już, bo szesnastoletniego A340 B-HXE wygląda tak:

Image

Fotel ma dość dziwną budowę, gdyż bazuje na nieruchomej plastikowej ramie do której przyczepione są miękkie dopasowujące się do pleców oparcia. Rozłożenie fotela wygląda tak, że siedzisko wysuwa się do przodu, a oparcie obniża, jednak plastikowa rama nie pochyla się do tyłu.

Image

Ciekawostką dla mnie są poduszki powietrzne przyczepione do pasów bezpieczeństwa – jeszcze z czymś takim się chyba nie spotkałem…

Image

Przed sobą znajduję około 10-calowy ekran LCD służący do obsługi pokładowego systemu rozrywki – widać, że system ten jest nieco starszej generacji niż najnowszy system BA, jednak po jego uruchomieniu okazało się, że to tylko ruchoma mapa trąci myszką.

Image

Startujemy lekko po 22.00, z godzinnym opóźnieniem. Trasa wznoszenia biegnie dokładnie nad centrum Hong Kongu.

Image

Chwilę po starcie rozdane zostaje menu na dzisiejszy rejs.

Image

Zacznę od końca. Do picia dostępne są: Johnnie Walker Black Label, koniak, wódka, gin, rum, wina białe: Mosel Riesling Feinherb (niemieckie, 2011), Eaglewood Falls (kalifornijskie, 2012) oraz wino czerwone Maison Belleroche Cabarnet Sauvignon (francuskie, 2011). Do wyboru też piwa, napoje gazowane i soki.

Image

Dziś do wyboru na obiad mamy 3 opcje w menu:
- kurczak słodko-kwaśny z ryżem smażonym na jajku oraz melon
- wieprzowina z grzybami w sosie, kartofle puree z zielonym groszkiem, marchewką i zieloną fasolą
- opcja wegetariańska: makaron-muszelki w kremowym sosie pomidorowo-szpinakowym z orzeszkami i parmezanem.
Do tego zestaw obowiązkowy: sałatka z szynką z kurczaka i sałatą z dresingiem włoskie vinaigrette, ciepła bułeczka z solonym masłem i lody waniliowe Haagen Dazs.
Jednak zanim skosztujemy podniebnego obiadu dostajemy przekąskę – napój do wyboru oraz orzeszki solone.

Image

Pora przejść do rzeczy, z powyższego wybrałem opcję z makaronem i w sumie się nie zawiodłem.

Image

Makaron był przyrządzony tak jak trzeba, nie rozgotowany, w fajnym sosie. Do tego moje ulubione lody ;-) Między BA, a Cathayem jest przepaść jeśli chodzi o obiad.

Image

Pani też się załapała na fotkę ;-)

Kilka godzin później pół Airbusa już śpi…

Image

Mając trochę wolnego czasu usiadłem do pisania tego posta ;-) Chwila minęła, a my już nad Morzem Tasmana. Ani jednej chmurki! I oby nad lądem tak zostało :-)

Image

Na śniadanie, a w zasadzie brunch do wyboru są dwie opcje:
- wołowina i słodkie ciastko z masłem i konfiturami oraz
- fritata (a to niespodzianka ;-) ) z kukurydzą i szpinakiem pod sosem kremowym, kawałek bekonu, norymberska kiełbaska i podgrzane pomidorki cherry.
Zestaw obowiązkowy to tym razem sałatka ze świeżych owoców, jogurt owocowy, ciepła bułeczka z masłem i dżemem.
Wybrałem zestaw drugi i wyglądał on tak:

Image

W porównaniu do BA… nie ma czego porównywać ;-) wszystko było naprawdę dobre, dobrze doprawione. Tygrysm jest zadowolony z posiłków w Cathay’u ;-)

Tacki zostały szybko zabrane, gdyż pora na podejście do lotniska Auckland International. Pogoda pochmurna z przejaśnieniami...

Image

Lądowanie miało miejsce 1 godzinę i 15 minut po czasie. Oznacza to, że miałem 105 minut na przejście przez odprawę paszportową, odebranie bagażu, prześwietlenie go pod kątem zagrożeń organicznych (Nowozelandczycy mają fioła na tym punkcie), złapanie autobusu do centrum i przejście na piechotę do terminalu autobusowego. Wydawało się to niewykonalne, ale jednak na szczęście się udało :D Dwie godziny po wyjściu z terminalu byłem już w drodze do Paihia. Wyjeżdżając z Auckland zdążyłem jeszcze zrobić zdjęcie panoramy centrum tego miasta.

Image

Dodam jeszcze, że z lotniska do centrum najlepiej się dostać autobusem Airbus Express. Bilety można kupić online, lub po wyjściu z terminalu. Podróż do centrum trwa około 40-50 minut.

Po drodze zaczęło mnie łapać zmęczenie - dużą część 3,5-godzinnej trasy przespałem ;-) Nie mniej jednak zacząłem czuć prawdziwe lato...

Image

I w końcu dojechałem do Paihii położonej przy Bay of Islands (Zatoka Wysp). Jutro jadę na wycieczkę na przylądek Reinga, czyli północny koniec Nowej Zelandii. Więcej o wycieczce i o samej Paihii w kolejnym wpisie ;-)

Image
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#5 PostWysłany: 19 Sty 2014 15:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Dzień 5 - Przylądek Reigna

Dziś udaję się na samą północ Nowej Zelandii. Wycieczkę organizuje firma AwesomeNZ i można ją kupić w ramach Flexipassa. Normalny koszt całodniowego wypadu z Paihii to 119 NZD, czyli aktualnie 303 zł. Zanim przeczytacie ten post, a jeśli nie czytaliście mojej poprzedniej relacji, polecam zapoznać się z niezbędną wiedzą nt. Nowej Zelandii. Pozwolę sobie zacytować siebie samego (to z lenistwa ;-) )

Cytuj:
Rdzennymi mieszkańcami Nowej Zelandii są Maorysi. Jest to lud wywodzący się z Polinezji, uważa się że zasiedlili Wyspę Północną w XIII wieku. Legenda głosi, że jeden z wodzów Maorysów przybył do Nowej Zelandii i nazwał ją Aotearoa, czyli Kraj Białej Chmury (stąd moje dzisiejsze przywitanie z Wami w ten sposób). Maorysi są znani ze swej charakterystycznej sztuki tatuażu, do której nawiązania znajdują się w wielu miejscach w Nowej Zelandii - chociażby Air New Zealand bardzo chętnie korzysta z motywów Maori. Wiele osób tu mieszkających ma rysy twarzy mniej lub bardziej podobne do maoryskich, zastanawiałem się jak Wam wyjaśnić te rysy, ale chyba najlepiej odda to ten znajdujący się na Quay Street pomnik:

Image

Dodam jeszcze, że istnieje lista 100 zwrotów wywodzących się z maoryskiego, które wypada Nowozelandczykowi znać - chyba najpopularniejszym jest "Kia Ora", tradycyjne powitanie tłumaczone jako "bądź zdrów". Drugim najbardziej rozpoznawalnym jest haka.


O hace też później przypomnę, ale teraz wróćmy do relacji "na żywo" :-)

Wyjazd odbywa się spod przystani, czyli z centralnego punktu Paihii. Na miejscu trzeba się stawić o 7.10... nie muszę chyba mówić, że o tej godzinie w miasteczku kompletnie nic się nie dzieje ;-) Przy okazji załapałem o co chodziło sinusowi z tym pianinem przy którym miało być wifi. Pianino stoi jak najbardziej, wifi nie ma ;-)

Image

Pora wsiadać do naszego białego autobusu... ale czy na pewno autobusu? Okazuje się, że te autobusy są zrobione na bazie ciężarówki Scania i specjalnie przystosowane do jazdy po 90 Mile Beach, która też jest w programie dzisiejszej wycieczki. Pod przystań podjeżdżają 3 autobusy, gdyż chętnych jest na tyle dużo, by jechały 3 równoległe drużyny. Na szczęście nie oznacza to, że organizator zapełnił autobusy tak, że się nie da szpilki wcisnąć - u nas było zajęte około 70% miejsc. Dodatkowo, każda ekipa miała inną kolejność dojeżdżania do kolejnych punktów programu, by nie robić ścisku przy każdej atrakcji. Fajnie.

Za długo jednak nie przyszło nam się cieszyć, bo nasz kierowca-przewodnik stwierdził, że coś jest nie tak z układem kierowniczym naszego busa i musieliśmy poczekać godzinę na podmianę. Podobno w tym drugim szwankowała skrzynia biegów, ale nie zagrażało to bezpieczeństwu, więc w drogę!

Image

Pierwszy stop to Manginangina, 500-metrowa ścieżka wewnątrz rdzennego nowozelandzkiego lasu. W całej Nowej Zelandii żyje około 2000 gatunków roślin. Oprócz srebrnych paproci (znanych z godła NZ) w lesie można spotkać charakterystyczne dla Wyspy Północnej drzewa kauri.

Image

Kauri (po polsku agatis nowozelandzki) to największe objętością (ale nie wysokością) drzewo w Nowej Zelandii. Rozwinięte może sięgać 50 metrów wysokości. Bardziej istotny jest fakt, że są to jedne z najstarszych drzew na Świecie - ich historia sięga jury, czyli okresu od 190 do 135 milionów lat p.n.e. Drzewo tego gatunku rośnie powoli i zanim osiągnie swój maksymalny rozmiar wzrost może trwać nawet 2000 lat. Największy znany kauri miał średnicę 8,54m i wysokość 26,86m. Najstarszy kawałek drewna na Świeie pochodzi właśnie z kauri.

Image

Image

Kolejny przystanek na naszej drodze to miejscowość Taipa w zatoce Doubtless Bay. Wierzy się, że to właśnie tutaj po raz pierwsy przypłynęli osadnicy z Polinezji, którzy są przodkami ludów nowozelandzkich. Plemiona maoryskie słynęły ze swojej brutalności i kanibalizmu. Jednak w kanibaliźmie nie chodziło o zaspokojenie głodu, lecz o pokazanie wyższości nad pokonanym wrogiem. Istnieje pewna legenda mówiąca o angielskim statku kupieckim mającym na pokładzie 72-osobową załogę, która w ramach rozrywki postanowiła przetrzymać i torturować pewnego Maorysa. Nie wiedzieli jednak, że ta osoba to sym ówczesnego władcy plemienia rządzącego tym terenem. Efektem tego zajścia był atak na statek i rozgromienie załogi. 68 osób skończyło jako obiad.

Image

Ruszamy dalej - tym razem już bezpośrednio na przylądek Reinga. Miejsce to w języku Maori to Te Rerenga Wairua. Słowo Reinga oznacza "Underwood", czyli podszyt lasu. Nazwa ta została nadana przylądkowi przez Kupe, pierwszego maoryskiego podróżnika, którzy przybył z legendarnej ziemi Maori na zachodnim Pacyfiku - Hawaiki. W kulturze Maori jest to miejsce święte, bo właśnie tutaj według ich wierzeń dusze wchodzą do świata zmarłych.

Image

Według mitologii Maori dusze przybywają tu by wspinać się po korzeniach 800-letniego drzewa, które prowadzą je do Hawaiki, legendarnej świętej ziemii Maori. Drzewo to widać na skale na poniższym zdjęciu:

Image

Drzewo to ma nazwę kahika. Jest to drzewo gatunku znanego jako pohutukawa. Są one przystosowane do życia w ekstremalnych warunkach - na skałach, w obecności wiatrów niosących słoną wodę. Dusze stąd zmierzają do wysp Trzech Króli, gdzie po raz ostatni mają okazję spojrzeć na ziemię jaką znamy. W przeciwieństwie do innych drzew tego rodzaju, kahika nigdy nie wydało kwiatów.

W zboczu klifów znajduje się źródło wody Te Waiora-a-Tane (żyjące wody Tane), z którego woda wykorzystywana była podczas ceremonii pogrzebowych w całej Nowej Zelandii. Ta tradycja jednak już zanikła.

Widoki w stronę lądu:

Image

I jeszcze raz w stronę przylądka ;-) :

Image

Przylądek jest miejscem spotkania Morza Tasmana i Oceanu Spokojnego. Abel Tasman był pierwszym Europejczykiem, którego obecność odnotowano na tym wybrzeżu, jednak nie zszedł on na ląd. Prawie wiek później w jego ślady poszły ekspedycje Cook'a (Brytyjczycy) i de Sruvile'a (Francuska), które miały nawiązać kontakt z lokalnymi ludami. Statki obu ekspedycji minęły się na tych wodach, a żadna z ekspedycji nie zauważyła obecności tej drugiej. W miejscu na północ od przylądka można zobserwować wzburzoną wodę napędzaną przez pływy.

Maorysi wierzą, że w tym miejscu spotyka się morze męskie (Te Maona Tapokopoko a Tawhaki) i żeńskie (Te Tai o Whitirela), a wiry na wodzie symbolizują wspólny taniec i celebrację życia.

Image

Na przylądku znajduje się wzniesiona w 1941 roku latarnia morska, będąca jednym ze znakó rozpoznawczych Nowej Zelandii. Zastąpiła ona latarnię morską na niedalekiej wyspie Motuopao, gdyż dostęp do tamtej był utrudniony i niebezpieczny. Początkowo w latarni zastosowano 1000-watową lampę, którą można było zobaczyć z odległości 26 mil morskich. Była ona zasilana agregatem prądotwórczym. Latarna ta była ostatnią nowozelandzką latarnią, którą obsługiwał człowiek. Jego zadanie przejął w 1987 roku nadzorowany zdalnie komputer. W 2000 roku wysłużona optyka została zastąpiona 50-watowym światłem zasilanym z ładowanych przez panele słoneczne akumulatorów. Światło to miga co 12 sekund i jest widoczne z odległości 19 mil morskich.

Image

W lewo najbliższy przystanek to Sydney, w prawo... Hawaje? ;-) Z Londynu musieliśmy pokonać prawie połowę obwodu Ziemii, by tu dotrzeć.

Wracamy do autobusu i jedziemy na plażę, by zjeść lunch jeśli ktoś go miał (ja nie miałem ;-) ). Jeśli ktoś nie miał lunchu, mógł porobić inne ciekawe rzeczy. Na przykład:

- mewa się dziobała po piórkach

Image

- pan ujeżdżał fale

Image

- pani uganiała się za roślinką...

Image

- inna pani spacerowała

Image

- a tygrysm robił temu wszystkiemu zdjęcia ;-)

Image

Pół godziny minęło, więc ruszamy dalej. Czas na sandboarding, czyli jeżdżenie na desce po wydmach! Po drodze typowy widoczek...

Image

Zdjęcie niby przypadkowe, ale zwróćcie uwagę na płot. W Nowej Zelandii wszystkie płoty oddzielające poszczególne parcele wykonane są z kijów przewleczonych drutem. Ale to nie bylejaki drut ;-) To drut numer osiem (aktualnie znany jako drug 4mm, ale w NZ został drut nr. 8). A czemu o tym piszę? Bo drut 8 to legenda. Mówi się, że Nowozelandczyk potrafi zrobić wszystko z drutu numer 8. Jest powiedzenie, mówiące, że jeśli w czymś nie ma drutu numer 8 ("no 8 wire") to mieszkaniec kraju kiwi musiał użyć wrodzonegu sprytu i inteligencji ponad miarę by to zrobić ;-) Coś jak u nas srebrna taśma.

My tym czasem dojeżdżamy na Wielkie Wydmy. Najpierw instrukcja obsługi deski:
- jedziemy na brzuchu,
- im ciężar ciała jest bardziej z tyłu, tym szybciej jedziemy
- nie wolno poddawać się instynktowi trzymania głowy nisko, bo się najemy piachu
- sterować można wbijając nogę w piach. Im szerzej je trzymamy, tym bardziej deska będzie reagować.

Image

Później zostaje tylko wejść na górę...

Image

Jeśli wszystko idzie według planu, to jazda wygląda tak:

Image

Jeśli jednak stało by się inaczej, to wygląda to mniej więcej tak ;-)

Image

Na prawdę świetna zabawa! Polecam wszystkim, którym piasek nie straszny ;-) W końcu co się wyszuszy, to się wykruszy.

Tak na prawdę na północnym końcu Nowej Zelandii grunt to albo skały wulkaniczne, albo piasek. jest tylko jeden gatunek trawy, który chce na tym rosnąć i został sprowadzony do Nowej Zelandii z Kenii. Dzięki niemu okolice są bardziej zielone.

Wydmy po których zjeżdżaliśmy są północnym początkiem słynnej 90-milowej plaży, biegnącej zachodnim wybrzeżem Północnej Wyspy. Jak już ktoś wspomniał, plaża ta tak na prawdę mierzy tylko 55 mil. Dlaczego w nazwie jest większa wartość do końca nie wiadomo, jedna z teorii mówi, że gdy był to szlak konny wiedziano, że konie potrafią dziennie przejść około 30 mil, a prejście całej plaży zajmowało im 3 dni, stąd myślano, że plaża ma 90 mil, jednak nikt nie brał pod uwagę, że chodzenie po piasku jest dla zwierząt bardziej męczące.

Z lotniczych ciekawostek w 1932 roku plaża została wykorzystana jako pas startowy dla pierwszych lotów pocztowych między Nową Zelandią, a Australią.

Dziś, plaża jest oficjalną drogą używaną jako alternatywa dla drogi numer 1. Jeśli ktoś oglądał ostatni sezon Top Geara, to Jeremy Clarckson przejechał całą jej długość Toyotą Corollą podczas wyścigu z łodzią.

Zasady jazdy po piachu są takie, że należy trzymać się twardego podłoża tuż przy linii pływu, należy jechać z dużą prędkością by się nie zakopać i unikać zatrzymywania się. Obowiązuje ograniczenie prędkości takie samo jak na innych drogach publicznych - do 100 km na godzinę. Ekipa produkcyjna Top Gear załatwiła sobie u lokalnych władz zgodę na jazdę z prędkością 150 km/h ;-)

My jedziemy normalnie :-)

Image

Była też chwila na zdjęcia widokowe ;-)

Image

Image

Nasz kierowca mówił, że należy uważać na niskie płąskie fale niosące wodę daleko wgłąb plaży, gdyż takie niepozorne fale potrafią podnieść 10-tonowy autobus z pasażerami i go obróćić.

W drodze powrotnej nasz przewodnik obiecał nam, że nas zawiezie na najlepsze Fish&Chips na Świecie. Do knajpy, gdzie ryba jest prosto z łódki, a frytki robione są na miejscu. Zestaw ryba z frytkami to koszt 8 NZD, czyli jak na lokalne warunki bardzo niewiele. Dodatkowy sos to 1,5 NZD. Wszyscy chętni dostali paczuszki z rybą owiniętą tak jak u nas pakuje się wódkę w monopolowym. Dodatkowo zostaliśmy uprzedzeni, że jedzenie ryby z frytkami w Nowej Zelandii za pomocą sztućców jest przestępstwem karalnym ;-)

Image

Powiem Wam, że nie lubię tego dania. Ale ten zestaw był pyszny! Ryba rozpływająca się w ustach, świerzutkie frytki. Nie to co stare mrożone kapcie serwowane na ogół w barach w Wielkiej Brytanii. Polecam! ;-)

Z przygodami wracamy do Paihia około 19.30. Półtorej godziny po planowanym czasie przyjazdu. Winien jestem Wam jescze trochę informacji o samej Paihii - miasto ma tylko około 1700 mieszkańców i żyje głównie z turystów przyciąganych przez malownicze Bay of Islands. Tak na prawdę centrum miasta to dwie ulice na krzyż:

Image

Jest to baza wypadowa właśnie do Cape Reinga, ale także warto zainteresować się rejsami statkiem na oglądanie położonych nieopodal formacji skalnych Hole in the Rock. Można także przepłynąć do położonego po drgugiej stronie zatoki miasteczka Russell. Mi niestety zabrakło na to czasu. Widok w stronę wody prezentuje się pięknie, nic tylko wypoczywać:

Image

Widać też, że mieszkańcy mają poczucie humoru ;-)

Image

Wieczorem poprzedniego dnia byłem w mieście na obiedzie. Nie na darmo Nowa Zelandia uchodzi za jeden z najdroższych krajów jeśli chodzi o jedzenie - typowe drugie danie w restauracji (muszę mu oddać, że moje było pyszne ;-) ) to koszt około 30 NZD. 1,5 litrowy napój gazowany w sklepie w promocji to 3,70 NZD. Więc jest drogo.

PS W grudniu 2013 naukowcy odkryli, że prawdopodobny przodek kiwi był wyewoluował ze strusia emu i przyleciał z Australii do Nowej Zelandii. Jeśli to się potwierdzi to w kraju w którym wszystko jest "kiwi" może nastąpić tragedia narodowa ;-)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#6 PostWysłany: 19 Sty 2014 15:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Dzień 6 - Przejazd Paihia - Rotorua

Ten dzień w sumie jest najnudniejszym dniem całej relacji ;-) To chociaż postaram się, by było informacyjnie ;-)

W planie na dziś jest przejazd z Paihia do Rotorua co oznacza konieczność spędzenia w autobusie nudnych 8 godzin i 10 minut. Do tego jeszcze przesiadka w Auckland. Oto moja 456-kilometrowa trasa na dziś:

Image

W drodze na autobus na ulicy przy której jest większość hoteli w Paihii mijam osoby czekające na autobusy zabierające ich na wycieczki na przylądek Reinga. Zdecydowanie jest ich więcej niż było ich dzień wcześniej ;-)

Image

W Nowej Zelandii są dwie wiodące firmy autobusowe - Intercity i Nakedbus.com. Obie oferują taryfy za 1 NZD, jednak w Nakedbusie łatwiej jest trafić niskie taryfy po tym jak najtańsze bilety się wyprzedadzą. Jak już wiecie ja podróżuję Intercity na Flexipassie lub na złowionych biletach za 1 NZD. U przewoźnika działa system biletów elektronicznych, więc kierowcę interesuje jedynie czy ma Cie na liście, czy nie. W cenę każdego biletu jest wliczony przewóz dwóch sztuk bagażu, jednak nie jest to szczególnie kontrolowany limit. Tak samo na potwierdzeniu rezerwacji widnieje informacja, że każda sztuka bagażu musi być podpisana i opisana kierunkiem podróży, jednak też nikt tego nie pilnuje.

Autobusy Intercity zatrzymują się w Auckland w Skycity, czyli tym samym budynku z którego wyrasta wieża Sky Tower na której był Paweł_EPWR. Jest to malutki dworzec autobusowy, a odjeżdżające autobusy są opisane zaawansowanym systemem kartek przyczepionych do kolumny przy której stoi dany autobus:

Image

Moja podróż była bezproblemowa - autobus z Paihii przyjechał na dworzec punktualnie w południe, czyli zgodnie z rozkładem. Oznaczało to godzinę czasu na przesiadkę. Poszedłem kupić coś do zjedzenia w sklepie na dworcu - nie polecam ;-) Co ciekawe w wejściu wiszą zdjęcia osób, które coś ukradły ze sklepu. Tych klientów tam na pewno nie obsługją:

http://i1356.photobucket.com/albums/q72 ... c09491.jpg

Same autobusy nie odznaczają się niczym szczególnym. Miejsca na nogi jest dostatecznie dużo, nie ma gniazdek ani wifi jak w Polskim Busie. Przejazd znowu bezproblemowy - do Rotoruy dojeżdżamy o 17.05 - pięć minut przed czasem.

W związku ze zmianą moich planów i rezygnacją z wizyty w Hobbitonie, miejscem gdzie nagrywano Władcę Pierścieni i Hobbita zrezygnowałem z noclegu w Matamata i przesunąłem ten nocleg do Rotorua. I oto tu jestem ;-) Do Hobbitonu jeśli nie ma się swojego transportu można się dostać autobusem albo właśnie z Matamata, albo też z Rotorua, ale uznałem że nie będąc fanem Tolkiena nie wydam ponad 100 NZD tylko na wejście do parku, gdzie kręcono film. W związku z tym musiałem zorganizować sobie dodatkowy nocleg w Rotorua - z pomocą przyszła podejrzewam, że części z Was znana promocja Big Win, która pozwalała za spędzenie 4 nocy w hotelach z grupy IHG (m.in. Intercontinental, Holiday Inn) dostanie około 100 000 punktów w ich programie lojalnościowym. Jeden warty około 200 NZD nocleg w Holiday Inn Rotorua kosztował mnie tylko 10 000 punktów, więc nie było nawet co się zastanawiać ;-) Hotel ma swój minus, gdyż jest położony na samym skraju miasta, co oznaczało dla mnie konieczność skorzystania z darmowego busa dostępnego dla gości. Ten pojawił się punktualnie o 17.15.

Z powodu, że w IHG dorobiłem się statusu gold (środkowy), standard mojego pokoju został automatycznie podniesiony. Nie to żeby był ten pokój jakiś za specjalny, ale przynajmniej miałem świetny widok na "żywą" wioskę.

Image

Zdjęcie nie do końca oddaje klimat tego miejsca - gejzer po prawej stronie i dym unoszący się nad jeziorem spowodowały, że postanowiłem pójść i porobić zdjęcia jeszcze zanim się zorientowałem, że to teren zamknięty i trzeba kupić bilety by tam wejść :P

Przy bramie okazało się, że już zamknięte, ale skoro nikt nie patrzy to chciałem wejść ;-)

Image

Przeszedłem przez bramę i od razu zostałem przegoniony przez wrzeszczącą na mnie z oddali maoryskę. Dobrze, że nie odtańczyła haki ;-)

Jeszcze tylko zostało coś zjeść, ale co zrobić gdy jedno danie w knajpie hotelowej kosztuje około 40 NZD? ;-) Trzeba iść w miasto... to będzie długi spacerek... nawet bardzo. Dojście do centrum to około 45-50 minut, a mi się już nie chciało iść dalej mając w perspektywie powrót już po 20 minutach. Najgorsze jest, że po drodze nie było nic do jedzenia - za to same lodge, motele, hotele, wotele, otele i inne "tele" ;-) Widać, że lekko ponad pięćdziesięciotysięczna Rotorua żyje z turystów. Sama droga do centrum wyglądała tak:

Image

W końcu dotarłem do Oppie's czyli chińskiej knajpki specjalizującej się w daniach na wynos. Można było zamówić prawie wszystko - od hamburgerów, przez wszelkiej maści dania azjatyckie, aż do fish&chips z których knajpa ta podobno słynie. Jako, że w ogóle nie jestem fanem ryb, to wziąłem ryż smażony ze wszystkim co można sobie wymyślić (specjalność Oppiego) i dwie sajgonki (jak się okazało ogromne). Sajgonki były PRZEpyszne. Nie wiem czy tak dobre jadłem w Azji, chyba nie. Natomiast sam ryż słaby... za to zapychający i było go tyle, że jeszcze zaoszczędziłem na śniadaniu. W zasadzie to zostało mi go po śniadaniu tyle, że i druga osoba by się posiliła ;-)

Dzień 7 Rotorua

To już tydzień? Niemożliwe, że to tak szybko... a jednak. Mija tydzień od wylotu. Z rana usiadłem by zaplanować swój dzień. Wejście do wspominanej przed chwilą Whakarewarewa kosztuje 35 NZD. No chyba, żeby kupić bilet na stronie bookme.co.nz Wtedy wejście o 11.00 kosztuje bardziej strawne 19 NZD (dzięki kolego sinus z drugiego forum! ;-) ). Dodatkowym plusem jest pokaz kultury maoryskiej o 11.15. Po powrocie wymeldowanie się z hotelu i przeprowadzka do centrum Rotorui. Brzmi jak plan!

Whakarewarewa to nie żadna turystyczna ściema, na prawdę mieszkają tutaj Maorysi - ścieżki mają prawdziwe nazwy ulic, a między domami widać dowody aktywności wulkanicznej.

Image

Centrum wioski wygląda tak:

Image

Najważniejszym budynkiem w wiosce jest Tapuna Whare, czyli dom spotkań. W środku znajduje się drzewo rodzinne wodza Wahiao, który niegdyś przewodził plemieniu z którego wywodzą się mieszkańcy wioski. Wódz ten przedstawiony jest jako figura stojąca na szczycie dachu domu.

Image

To nie ten wódz, ale spodobała mi się ta figurka ;-)

http://i1356.photobucket.com/albums/q72 ... d4de7f.jpg

Po drodze widać pierwsze krajobrazy wulkaniczne i charakterystycznie zabarwiona związkami siarki woda...

Image

Cała wioska usiana jest figurkami, które w charakterystyczny dla Maorysów sposób pokazują języki ;-)

Image

A teraz będzie cykl zdjęć, które mówią same za siebie ;-) Usiądźcie wygodnie i oglądajcie:

Image

Image

Ciekawostką jest, że woda geotermalna jest wykorzystywana do gotowania potraw. Oczywiście nie gotuje się ich bezpośrednio w tej wodzie, ale w naczyniach ogrzewanych przez nią. Jeśli ktoś ma ochotę można skosztować wulkanicznej kukurydzy lub całego tradycyjnego maoryskiego posiłku. Wracamy do zdjęć ;-)

Image

Nieopodal Whakarewarewa znajdują się trzy będące obok siebie gejzery: Pohutu, Gejzer Księcia Walii i Kereru. Niestety nie można do nich się dostać z parku (są na terenie konkurencyjnego parku Maorysów ;-) ), za to platformy widokowe zapewniają świetną na nie widoczność:

Image

Image

A teraz zdjęcie - mój faworyt ;-) :

Image
Zdjęcie w pełnej rozdzielczości: https://www.dropbox.com/s/lyj8w3bl3n5g6jw/IMGP9875.JPG

Zbliża się 11.15, więc pora się udać na pokaz tradycji maoryskich. Zająłem strategiczne miejsce w ławce przed którą nikt nie siedział, by zrobić lepsze zdjęcia. Z pokazu wyniosłem jedną ważną informację o której nie wiedziałem: Kia Ora wypowiada się tak na prawdę "kiora" :-) Reszta pokazu to tak na prawdę tańce i śpiewy.

No ale oczywiście nie mogę poprzestać na suchej informacji, że tańce i śpiewy ;-) Przecież też musicie to "przeżyć" :-) Oto zdjęcia i filmy:

Image

Taniec z kijami (tak, mają swoją nazwę, ale niestety nie udało mi się zapamiętać):



Nie mogło też zabraknąć haki!

Haka to taniec wojenny Maorysów wykonywany przed bitwą. Wykorzystywany w nim jest każdy mięsień ciała i ma za zadanie obniżyć morale przeciwnika, a najlepiej go odstraszyć:

Image

video:



Haka to tradycja, tu wszystko jest kiwi, a jak nie kiwi to właśnie "haka". Legendarni "All blacks", uwielbiana drużyna narodowa rugby Nowej Zelandii przed meczem zawsze tańczy hakę by zademonstrować siłę i odstraszyć wroga:

video:



Koniec pokazu, wracamy do zdjęć, co? :-)

Image

Image

Polecam przejść się trasą widokową dookoła jeziora. Teoretycznie przewidziana jest na godzinę, ja "zrobiłem" je w 40 minut w dodatku robiąc masę zdjęć.

Image

Image

Image

Image

Wracam do hotelu, wymeldowuję się i szybki transfer do centrum miasta. Punktem orientacyjnym jest i-site, tak tutaj nazywają informację turystyczną.

Image

Melduję się w Novotelu i tu kolejna niespodzianka - upgrade do małego apartamentu z widokiem na jezioro :-)

Image

Nie ma co zwlekać, idziemy oglądać centrum ;-) Najpierw jezioro Rotorua:

Image

Image

Idąc w stronę kościoła anglikańskego St. Faith's widać jak bardzo to miasto jest powiązane ze zjawiskami geotermalnymi. Idziesz normalną ulicą i nagle widzisz:

Image

A spod kamieni wydobywa się dźwięk bulgotu i zapach siarki, którą czuć w całym Rotorua. Nie jest to takie stężenie, żeby się nie dało wyrzymać, ale czuć ją prawie wszędzie. Do tego wcale nie potrzeba dziury w ziemii - słyszałem też bulgot i widziałem wodę wydobywającą się spod kostki brukowej. Sam kościół jest bardzo malowniczy:

Image

Image

Poznajecie budowlę poniżej? Tuż obok kościoła jest taki sam dom zgromadzeń jak w wiosce termalnej:

Image

Pora wracać nad jezioro ;-) Pamiętacie jeszcze, że jesteśmy w Nowej Zelandii? ;-)

Image

Kto policzy kaczki?

Image

Wzdłuż jeziora biegnie bardzo fajna ścieżka okrążająca pole golfowe. Trasa ta daje dużo fajnych okazji na zrobienie ciekawych zdjęć.

Image

Image

Image

Image

Trasa kończy się z drugiej strony miasta - przy Zatoce Siarki:

Image

Kolor wody powoduje zawiesina siarki. Przez nią woda znajdująca się w tej zatoczce jest tak biedna w tlen, że praktycznie nie ma w niej życia.

Image

Na koniec dnia ląduję pod zbudowanym w 1908 roku budynku mieszczącym Muzeum Rotoruy. Niegdyś była w nim łaźnia czerpiąca wodę z pobliskich źródeł. Można też było w nim doświadczyć masaży i kąpieli błotnych. Muzeum zostało otwarte w tym budynku w 1988 roku.

Image

Image

Otoczenie łaźni to Government Gardens, czyli ogrody rządowe. Coś jak park zdrojowy w naszych uzdrowiskach ;-) Miejsce to ma duże znaczenie dla Maorysów, którzy toczyli w tym miejscu w przeszłości bitwy. Pod koniec XIX w. Maorysi oddali 50 akrów ziemi Koronie Brytyjskiej.

Image

Image

Image

Przy wejściu do parku znajdują się łuki zwane Bramą Księżniczki:

Image

Udaję się z powrotem w kierunku hotelu. Rotorua jest bardzo prosto zorganizowana z punktu widzenia odwiedzającego - najważniejsze restauracje i sklepy znajdują się wzdłuż Tutenekai Street.

Image

Pierwszy jej fragment patrząc od strony jeziora to Eat Streat, czyli miejsce dla restauracji.

Image

Później ulica przeradza się w ulicę pełną butików i drogich sklepów.

Jeśli macie szczęście wylądować w Rotorua w czwartek, koniecznie idździe na startujący na tej samej ulicy o 17.00 night market:

Image

Nigdzie taniej i fajniej nie zjecie. Mi wystarczyła typowa dla Nowej Zelandii zapieczona w chlebie wołowina z serem pleśniowym za 7,50 NZD. Mniam!

Image

I to tyle na dzisiaj ;-) Pora spać. Jutro będzie jeszcze więcej wulkanicznych przygód w okolicach Rotorua, wrzucę też Waitomo i Wellington! :D Wrócimy wtedy do stanu na prawdę "na żywo" :-)

Pozdrawiam,
tygrysm
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#7 PostWysłany: 19 Sty 2014 20:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 22 Kwi 2012
Posty: 1254
Loty: 69
Kilometry: 142 806
srebrny
Świetna relacja z wymarzonej dla wielu podróży, czekamy na więcej ;) Sprawia, że przeglądając ją planuje się podobną wycieczkę.
Super zdjęcia, tylko 11 i 12 od końca są takie same 8-)
_________________
Przez Bliski Wschód i Kaukaz - Relacja z wyprawy do Turcji, Iranu, Armenii i Gruzji
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 19 Sty 2014 21:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Dzień 8 - Rotorua cd. Wai O Tapu i dolina Waimangu

Wai O Tapu i Waimangu to pozycje obowiązkowe dla przyjeżdżających do Rotorua. W końcu Rotorua to stolica zjawisk termalnych Nowej Zelandii, a te dwa miejsca to największe tego świadectwo. Przez Nową Zelandię przebiega "Pierścień Ognia", oddzielający płyty kontynentalne Pacyficzną i Australijską. Powyższe parki znajdują się w odległości około 30 km od centrum miasta i znajdują się praktycznie obok siebie. Na miejsce zabiera mnie zarezerwowany jeszcze w Polsce Geyser Shuttle Link. Za 120 NZD zabiera on turystę spod jego hotelu to Wai O Tapu, około południa przewozi do Waimangu, by około 15 go odebrać i odwieźć do hotelu. W cenie wliczone są bilety wstępu do obu parków (normalne ceny to 32,50 NZD za Wai O Tapu i 34,50 za Waimangu). Czyli jak zwykle w kraju kiwi - drogo ;-)

Jednak zanim dojedziemy do Wai O Tapu zatrzymujemy się przy jednym z największych na Świecie termalnych basenów błotnych:

Image

Image

A to dlatego, że mieliśmy jeszcze sporo czasu do 10:20 o której regularnie codziennie wybucha gejzer Lady Knox. Nawet nie wiedziałem, że tam pojedziemy ;-) Okazuje się, że wybuchowi towarzyszy całe show - przynajmniej tak by się wydawało patrząc na liczbę czekających na wybuch osób:

Image

Pojawił się też strażnik z parku, by opowiedzieć o gejzerach zanim ten wybuchnie:

Image

Ale zaraz... nikt nie powiedział, że ten gejzer wybuchnie z pomocą człowieka... Strażnik wrzucił do niego woreczek z jakimiś (podobno) naturalnymi wynalazkami, które mają za zadanie zaburzyć wodę w zbiorniku pod gejzerem i spowodować wybuch... Tak się stało, ale działo się to bardzo powoli. Nie tak jak sobie wyobrażamy nagły wybuch gejzera... nie przeszkodziło to jednak w przepychankach turystów, by widzieć gejzer jak najlepiej. Na szczęście ja miałem niezłe miejsce, choć musiałem walczyć z bezczelnie włażącymi przede mnie w ostatniej chwili Azjatami, którzy jak gdyby nigdy nic mi zasłaniali widok, a sami zaczęli rozstawiać statywy z aparatami.

Image

Znaleźli się też Polacy ;-) jeden pan głośno powiedział coś w stylu "Jadźka, taki gejzer to i w ogródku możesz sobie mieć"... Jedziemy do Wai O Tapu.

Teren parku to 18 km kwadratowych na którym znajdują się wulkany, zapadnięte kratery, wrzące zbiorniki zarówno z wodą jak i z błotem. Dla turystów przygotowano szlak, którego przejście powinno zająć 75 minut.

Image

Trasę zaczynamy od zapadniętych kraterów:

Image

Image

Moim zdaniem najfajniejszym miejscem w całym parku jest cały czas parujący Zbiornik Szampański:

Image

Image

Image

Ciężki jest los turysty-fotografa ;-)

Image

Ścieżka prowadzi dalej do Jeziora Ngakoro (pradziadek):

Image

Image

Jezioro to jest zasilane kilkoma mniejszymi strumykami...

Image

W niektórych woda wrze... dosłownie

Image

Woda przepływa także ze Zbiornika Szampańskiego, jednak bardzo nieśpiesznie:

Image

Image

W drodze powrotnej przechodzi się z drugiej strony jezior i kraterów. Mijamy krater Inferno...

Image

...by dotrzeć do Wanny Diabła. Jaki kolor ma woda - zielony czy bardziej żółty ;-) Zdania wśród turystów były bardzo podzielone:

Image

Do miejsca spotkania mojej grupy docieram na 10 minut przed umówionym czasem. Ruszamy do Waimangu. Okazuje się, że zostają tam tylko dwie osoby, reszta wraca do miasta. Ciekawe co okaże się fajniejsze Wai O Tapu, czy Waimangu. Możecie spróbować ocenić po zdjęciach ;-)

Waimangu uznane jest za najmłodszy obszar aktywności geotermalnej na Ziemi. Tylko tu wiadomo kiedy dokładnie aktywność ta zaczęła być widoczna na powierzchni Ziemi. Było to 10 czerwca 1886 roku. Rozpoczęło się od dużej erupcji wulkanu, która spowodowała powstanie wielu kraterów i zaowocowała pojawieniem się nowych źródeł geotermalnych.

Park składa się z czterokilometrowej ścieżki kończącej się jeziorem Rotomahana. Praktycznie przez całą drogę idzie się w dół, a wrócić można jednym z busów, które przemierzają park mniej więcej raz na godzinę. Cała trasa razem z robieniem zdjęć zajmuje około dwóch godzin. Zaczynamy od panoramy na Południowy Krater - obecnie jezioro.

Image

Kilkaset metrów wgłąb parku przed oczami pojawia się nam Frying Pan Lake (W wolnym tłumaczeniu jezioro smażącej się patelni). Można się domyślić skąd ta nazwa:

Image

Z resztą wszystko w okolicy wygląda jak by się smażyło:

Image

Dalej trasa prowadzi wzdłuż strumienia prowadzącego z powyższego jeziora do jeziora Rotomahana. Kolory po drodze są niesamowite...

Image

Image

Image

Image

Image

I nie, żadne ze zdjęć które wrzucam nie widziało photoshopa. Tam na prawdę są takie kolory! W kraterze Inferno, który był zaczątkiem do powstania tej doliny woda ma niesamowicie turkusowy kolor:

Image

Idziemy dalej wzdłuż rzeki... ta jest coraz gorętsza i widać, że coraz bardziej się gotuje...

Image

Image

Image

Image

Image

Przy drugim przystanku autobusowym znajduje się formacja Warbrick Terrace, nazwany na cześć odkrywcy urodzonego w tych okolicach, który przez całe życie dokumentował i odkrywał kolejne zakątki terenów otaczających Rotorua.

Image

Image

Trasa kończy się jeziorem... chyba najmniej efektowny moment całej ścieżki...

Image

Image

Image

Dla chętnych można odbyć wycieczkę statkiem po jeziorze za jedyne 42,50 NZD. Ja sobie odpuściłem ;-)

PS1. Jeśli spodobała się Wam Rotorua, to czemu tu nie kupić domu? Ceny oscylują w okolicy 400 000 NZD ;-)

PS2. Okazało się, że wszystkie mapy NZ są do poprawy, bo dokonano nowych pomiarów i Mt.Cook, czyli najwyższa góra w Nowej Zelandii ma o 30 metrów mniej niż sądzono.

Dzień 9 - Rotorua - Waitomo - Auckland

Wychodzę z hotelu około 7.20 i pierwsze zdziwienie... ale zimno... na pewno nie tak jak u Was, ale jak na t-shirta i krótkie spodenki zdecydowanie nie jest przyjemnie.

Dzisiejszy dzień to głównie jazda wśród wiejskich krajobrazów Północnej Wyspy, ale zacznijmy od początku... Dziś korzystając z Flexipassa wsiadam do autobusu Waitomo Express, które są obsługiwane przez GreatSights. Autobusy te jeżdżą w jedną stronę łącząc Rotorua z Auckland, ale zamiast jechać najkrótszą drogą, jadą zatrzymując się przy słynnych Waitomo Caves. Oczywiście można wybrać opcję zmiany autobusu przy jaskiniach i powrotu do miasta z którego się ruszyło z rana. Normalnie bilet na taki autobus kosztuje 231 NZD i zawiera bilet wstępu do jaskiń. W ramach Flexipassa bilet ten kosztuje 7,5 godziny (ok. 70 NZD) + bilet do jaskiń za 48 NZD.

Jedziemy! Na pokładzie jedziemy tylko w 4 osoby z czego 3 wracają do Rotorua ;-) Mamy też świetną przewodniczkę opowiadającą o tym co mijamy. Na szczęście nie ma bardzo silnego nowozelandzkiego akcentu, bo z niektórymi osobami mam problem by je zrozumieć. Nowozelandczycy mają tendencję do wymawiania każdego "e" jako "i". Dlatego silnik odrzutowy (jet) to dżit, bałagan (mess) to miss. Z resztą widziałem w telewizji pisząc relację reklamę środka do rewitalizcji drewna. Pan cały czas stał na tarasie i opowiadał jak teraz Twój drewniany taras (deck) będzie błyszczał ;-)

Image

Po drodze padło oczywiście kilka ciekawostek ;-) Nie byłbym przecież sobą, gdybym się nimi z Wami nie podzielił:

Nowa Zelandia jest znana z kiwi... ale nie tylko z ptaków, lecz także z owoców kiwi. Pierwsze wyhodowano tu w latach 20-tych XX w. Choć owoc pochodzi z Chin, doskonale przyjął się tutaj i został nazwany po ptaku, który jest podobnie włochaty jak owoc. Kiwi rosną na drzewach i hoduje się je podobnie do winogron. Rozróżnia się dwa rodzaje kiwi: typowe zielone i złote. Te drugie są delikatniejsze w smaku, mniej kwaskowate. Farmerzy kombinują już by wyselekcjonować też czerwone kiwi. Nowozelandczycy używają kiwi jako marynaty do mięs - zielone podobno najlepiej się nadaje do dziczyzny, podczas gdy złote do owoców morza. W tym momencie można się spodziewać, że kiwi wiszą na drzewach, gdyż okres ich zbioru przypada na koniec stycznia i początek lutego.

Image

A zastanawialiście się kiedyś co oznacza logo Air New Zeland? Logo to to koru, wywodzące się z charakterystycznie zawijającego się pędu srebrnej paproci (symbolu NZ, pamiętacie, tak?). Koru w tłumaczeniu z maoryskiego oznacza nowy początek, siłę i pokój. Jest to też symbol całej nowozelandzkiej flory.

Image

Nowa Zelandia to kraj owiec. Pomyślcie, że w tym niewielkim kraju znajduje się 39 milionów tych wełnistych zwierząt. Oznacza to, że jest to najgęściej zaowczony kraj na Ziemii. Na każdego obywatela przypada nie mniej jak 9 owiec. Znaczenie owiec jednak maleje - w ciągu 30 lat liczba owiec w Nowej Zelandii spadła o niemal połowę. Rolnicy coraz częściej zmieniają owce na krowy mleczne. Nasza przewodniczka wyjaśniła nam, że czarne krowy dają więcej mleka, natomiast karmelowe dają mleko bardziej tłuste. Doi się je dwa razy na dobę - o poranku i wieczorem. Aktualnie w kraju kiwi można spotkać około 4,8 mln krów.

Po drodze do Waitomo robimy krótki stop w Otorohanga. Miasto to znajduje się 15 kilometrów przed Waitomo i dziś jest znane jako miasto kiwi. To tu po raz pierwszy można było zobaczyć kiwi nie na wolności.

Image

W mieście tym podobno miało też miejsce spotkanie wodzów plemion całej Nowej Zelandii celem zjednoczenia się i wspólnej walki z odbieraniem przez przybyszów z Europy ich cennych ziem.

Image

Zbliżamy się do słynnych jaskiń Waitomo. Jaskinie te słynną ze zwierząt zwanych glowworm. Są to owady, które w fazie larwalnej wykształciły sobie umiejętność świecenia w ciemności. Pomysł jest prosty - larwy te żyją na suficie ciemnej jaskini i wypuszczają około 20-24 wiszących nici łapiących inne owady. Same zaś świecą by przypominać rozgwieżdżone niebo, przez co przyciągają inne owady. Owady te potrafią żyć około 11 miesięcy, z czego 8 to właśnie stadium larwalne. Dorosły owad nie może jeść, bo nie ma wykształconego otworu gębowego, więc szybko umiera. Co ciekawe dorosłe owady najczęściej giną... w nitkach swoich młodszych "braciszków". Kolacja to kolacja ;-)

W jaskiniach nie można robić zdjęć, więc też nie mam swoich - glowwormy boją się światła i hałasu. Przestraszone zaś przestają świecić, więc nie łapią też pożywienia i mogą zginąć. Jaskinia świecących robaków nie jest duża. Całe zwiedzanie trwa około 40 minut. Najpierw przewodnik opowiada o jaskini, a później następuje najciekawsza część - wsiada się do łodzi i podziwia się w ciemności najważniejszy punkt programu - rozgwieżdżony sufit jaskini (uwaga, w jaskini oczywiście cały czas kapie - oznacza to mokry tyłek ;-) )

Oficjalne zdjęcie Waitomo Caves. Trochę "podkręcone", ale daje pewien obraz :-)

Image

Nic dziwnego, że Waitomo jest atrakcją turystyczną od niemal 125 lat. Tak wygląda las zaraz po wyjściu z jaskini

Image

Oprócz tej najsłynniejszej są jeszcze dwie. Koszt biletów na dwie jaskinie to około 70-80 NZD. Wejście do wszystkich trzech wiąże się z pozbycie ponad 100 NZD. Jeżeli ktoś ma ochotę, można też się zabawić w black water rafting. Jest to zupełnie coś innego niż white water rafting. Chodzi po prostu o pływanie po jeziorach w jaskiniach. Nawet nie patrzyłem na koszt tej zabawy - na pewno duuużo.

Mając sporo wolnego czasu do odjazdu autobusu w kierunku Auckland wybrałem się na przechadzkę trasą spacerową do wioski Waitomo, jednak kompletnie nie warto ;-)

Ruszamy do największego miasta Nowej Zalndii. Nowozelandczyków jest około 4,5 miliona, z czego 1,5 mln mieszka właśnie w Auckland. Jest to podobno jedno z najbardziej rozległych miast na świecie jeśli liczyć powierzchnię. Nic dziwnego - nawet w samym centrum budynki są raczej niskie. Wyjątkiem jest mierząca 328m Sky Tower.

Image

Jeśli ktoś ma odwagę można z niej albo skoczyć, albo się wybrać na przechadzkę dookoła jej pierścienia. Oczywiście w uprzęży ;-) Dla mniej chętnych na ekstremalne wrażenia zostaje taras widokowy. Widoki z góry wrzucił już Paweł ;-) Ja tym razem nie byłem i postanowiłem sobie odpuścić zwiedzanie Auckland jako takiego, więc służę linkiem do moich wrażeń sprzed roku :-) :

http://lotnictwo.net.pl/3-tematy_ogolne ... post861796

Zanim jeszcze wysiadłem z busa zapytałem przewodniczki co mogę ze sobą zrobić przed wylotem będąc już wcześniej w Auckland. Powiedziała, że mam wsiadać w prom do Devonport. Tak tez zrobię! Plecak zostawiam na dworcu autobusowy w Sky City - spokpojnie się zmieścił do średniej szafki. Koszt jej wynajęcia to 2 NZD opłaty za pierwszą godzinę. Jeśli ją przekroczymy, przy odbiorze będzie trzeba dopłacić jeszcze 4 NZD. Raczej tego nie uniknę ;-)

Udaję się do przystani promowej. Idę główną ulicą miasta - Queen Street. Tu znajdują się najważniejsze sklepy w mieście. Jak całe Auckland, jest ona bardzo zielona, ale wcale nie ruchliwa jak na standardy europejskie. Nowozelandczycy uważają, że to jest wieczny korek:

Image

Wszystkie promy miejskie odpłwają z budynku promowego:

Image

Nie inaczej jest z promem kursującym do Devonport, znajdującego się po drugiej stronie zatoki. Wypływa on z przystani numer 1, a bilet na rejst tam i z powrotem to dokładnie 11 kiwi dolarów. Promy pływają co pół godziny - o pełnej godzinie i o "w pół do". Podróż trwa tylko 12 minut. Papa centrum!

Image

Chwilę później jesteśmy już na Północnym Brzegu (North Shore), gdzie leży miasteczko Devonport.

Image

Devonport to pierwsza osada zbudowana przez Europejczyków w tym rejonie. Pierwsi przybyli tu w 1827 roku. Pierwszy stały mieszkaniec osiedlił się tu w 1836 roku. Dziś Devonport znane jest z wielu sklepów ze sztuką, z plaży i domów w charakterystycznym stylu.

Żebyście mogli się wczuć w klimat tego miejsca, jak zwykle kilka zdjęć:

Image

Image

Image

Image

Image

Pora wracać. Pamiętajcie, że w drodze powrotnej do Auckland bilety są sprawdzane dopiero po wyjściu z promu, nie zgubcie ich. Idę po bagaż i wsiadam do autobusu Airbus Express na lotnisko. Stojąc na przystanku zorientowałem się, że kupiłem bilet przez Internet na złą datę powrotną. Na szczęście kierowca był tak zajęty tym "strasznym" korkiem na Queens Street że nie zdążył sprawdzić.

Przelot Air New Zealand AKL-WLG

Terminal krajowy w Auckland jest bardzo fajnie zrobiony. Mówiłem już kiedyś, że marzyło mi się, by wraz z otwarciem odnowionego terminala w Warszawie stworzyć podobną, w pełni zautomatyzowaną strefę tylko dla LOT-u, z bardzo świeżym i nowoczesnym designem z żurawiem i krajką - coś na kształt odświeżonego designu biur LOT. Ale pewnie nawet nikt nie pomyślał, że można było skorzystać z takiej idealnej okazji by to zrobić. No to popatrzcie jak to zrobili w kraju nad Morzem Tasmana:

Image

Krok 1: wydrukowanie karty pokładowej i przywieszki na bagaż z automatu.

Image

Naklejkę na bagaż przyklejamy samodzielnie według prostych instrukcji na samej naklejce. Instrukcja w stylu przedszkolnym - połącz dwie zielone kropki, a naklejka się przyklei ;-)

Krok 2: Połóż bagaż na taśmę

Image

Krok 3: Idź do samolotu.

Kontrola bezpieczeństwa tak jak Paweł napisał jest mniej restrykcyjna niż na lotach międzynarodowych - można wnieść na pokład płyny i noże do 6 cm długości (to akurat wolałbym by nadal było zabronione...). W przeciwieńśtwie do Pawła, zostałem jednak poproszony o wyjęcie laptopa z plecaka.

Słońce powoli chyli się ku zachodowi, więc korzystam z ostatniej szansy na zrobienie zdjęć samolotom:

Image

A320 Air New Zealand z sharkletami:

Image

W ogóle od mojej poprzedniej wizyty proporcje na lotnisku się bardzo zmieniły - poprzednio były same stare 737 i kilka nowych A320, teraz są praktycznie same nowe A320 i kilka 737-300.

W końcu nasz samolot podjechał pod gate. Polecimy dziś Boeingiem 737-300 ZK-NGO. Maszyna ma 16 lat. Wcześniej pracowała w British Airways.

Image

Boarding odbywa się na dwie strefy. Najpierw tył, czyli ja ;-) Siedzę na miejscu 18F przy oknie. Skanowanie kart pokładowych teoretycznie powinno się odbywać przez samego pasażera, jednak w praktyce robi to osoba z obsługi naziemnej:

Image

W samolocie ciemno... widać jego wiek niestety.

Image

Fotele w stylu "cienkim", a miejsca na nogi dość mało.

Image

Na ekranach słynne już wideo bezpieczeństwa z Władcy Pierścieni:

video:



To chyba ze względu na Hobbita, bo w przerwie między moim lotem Air New Zealand rok temu przez chwilę było jeszcze video z Bearem Gryllsem:

video:



Startujemy! Nasz lot do Wellington potrwa dokładnie 44 minuty.

Image

W czasie lotu na ekranach przewijał się quiz z całkiem trudnymi pytaniami. To tak by się było czym zająć podczas krótkiego lotu. Podczas zniżania załoga rozdała landrynki. Był nawet wybór - pomarańczowa, żółta, zielona lub biała ;-)

Image

Podejście do Wellington mieliśmy dość turbulętne, a samo przyziemienie było na prawdę mocne. Wyjście do terminala przez rękaw i znajdujemy się w strefie airside. To co Paweł sfotografował, tylko z drugiej strony:

Image

Po wyjściu z lotniska udaję się do zamówionego wcześniej dzielonego z innymi pasażerami busika hotelowego firmy Super Shuttle. Dowóz do hotelu z lotniska kosztował 22 NZD ;-) i tak skończył się mój dzień ;-)

Tym samym nadgoniliśmy z relacją i jesteśmy już "na żywo"! :)

Pozdrawiam,
tygrysm
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#9 PostWysłany: 19 Sty 2014 21:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
namteH, dzięki za podpowiedź. Na pewno się przyda w przyszłości ;-)

Pabloo, jakoś tak źle mi się skopiowało ;-)

To, że relacja jest "na żywo" oznacza interakcję. Czekam na wszelkie wskazówki i uzupełnianie moich wiadomości jeśli macie taką ochotę ;-)

Pozdrawiam,
tygrysm
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#10 PostWysłany: 21 Sty 2014 14:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Dzień 10 - Wellington

Image

Witajcie w Wellington! Ta druga co do wielkości aglomeracja w Nowej Zelandii liczy sobie niemal 400 tyś. mieszkańców. Jest to także stolica kraju. W 2012 roku miasto to zostało uznane za 13 na świecie pod względem jakości życia, a w 2011 Lonely Planet uznało Wellington za czwarte najlepsze miasto do odwiedzenia ogłaszając je jako "the coolest little capital in the World".

Dzień zaczynam od wizyty w budynkach parlamentu Nowej Zelandii:

Image

Budynek można zwiedzać (bezpłatnie) co pół godziny, co bardzo polecam. Niestety nie można było robić zdjęć - aparat należało oddać do przechowalni. Zwiedzanie zaczynamy od widocznego powyżej "pszczeglego ula", w którym mieszczą się biura rządowe. Następnie zwiedzamy piwnice, w których w latach 90-tych umieszczono system do ochrony budynku przed trzęsieniami ziemi. Cały budynek jest połączony z fundamentami ponad stoma łożyskami, które umożliwiają mu poruszanie się niezależnie od podłoża. Cała operacja była niezwykle skomplikowana, gdyż wymagała usztywnienia budynku przez dołożenie kolejnych ścian nośnych i utrzymywanie już stojącej konstrukcji podczas dokładania kolejnych łożysk i "odcinania" budynku od ziemi. Aktualnie parlament może przetrwać trzęsienia ziemi o sile ponad 8 stopni w skali Richtera.

Parlament Nowej Zelandii składa się tylko z jednej izby - Izby Reprezentantów składającej się ze 120 członków. System parlamentarny jest kopią systemu brytyjskiego - na czele rządu stoi premier wraz ze swoim gabinetem. Wybory w Nowej Zelandii odbywają się co 3 lata. Aktualnie urzęduje 50-ta kadencja parlamentu, która zostanie w tym roku zmieniona przez kolejną. Co ciekawe Nową Zelandię uważa się za pierwszy kraj na Świecie w którym kobiety dostały prawa wyborcze. Miało to miejsce w 1893 roku.

Image

Skoro jesteśmy już przy polityce, zerknijmy na flafę Nowej Zelandii:

Image

Ciemno-granatowa flaga została zaprojektowana w 1869 roku i używa się jej od 1902-go. W lewym górnym rogu Union Jack symbolizuje związek kolonialny z Wielką Brytanią, a cztery czerwone gwiazdy są odzwierciedleniem najjaśniejszych gwiazd w konstelacji Krzyża Południa.

Obok parlamentu znajduje się bardzo ładny budynek Biblioteki parlamentarnej.

Image

Nieopodal znajduje się też niepozorny kościół Old St. Paul's. Budowę rozpoczęto w 1865 roku, rok później odbyła się w niej pierwsza msza. Co ciekawe, okazało się że Niegdyś była to katedra w stylu neogotyckim była bardzo niestabilna w trakcie częstych w tej okolicy silnych wiatrów. Dlatego też została ona poszerzona. W 1964 roku diecezja przeniosła się do nowej katedry w Wellington, a tę chciano przeznaczyć do rozbiórki. Po wielu bojach katedra została odkupiona od diecezji przez rząd Nowej Zelandii po to, by ją zachować w niezmienionym kształcie. Dziś więc katedra nie jest oficjalnie kościołem. A dlaczego budowla ta tak zacięcie była broniona? Zajrzyjmy do środka:

Image

Kościół zbudowano z drewna natywnego dla Nowej Zelandii, doskonale w nim widać belki stanowiące konstrukcję budynku.

Image

Image

Jak nie jestem fanem zwiedzania kościołów, ten zrobił na mnie na prawdę duże wrażenie...

Idziemy spacerkiem na wybrzeże. Miasto robi dużo bardziej wielkomiejskie wrażenie niż Auckland:

Image

Jest nawet polski akcent:

Image

Pogoda sprzyjałaby spacerowi po nabrzeżu, gdyby nie sięgający 50 km/h bardzo porwisty wiatr... Samo nabrzeże jest ładnie zagospodaeowane i pozostawia jak najbardziej pozytywne wrażenie.

Image

Image

Image

Image

Jako żeglarz na ogół nie omijam muzeów morskich. Tego w Wellington także nie mogę, tym bardziej że w głosowaniu użytkowników Tripadvisora zostało ono wybrane jednym z pięćdziesięciu najlepszych muzeów na Świecie.

Image

Co racja, to racja - jest to jedno z najbardziej interaktywnych muzeów w których byłem. Wszędzie słychać dźwięki, jest dużo filmów, a gwoździem programu jest jak dla mnie holograficzna pani opowiadająca maoryskie legendy związane z morzem. Wstęp do muzeum jest bezpłatny.

Image

Bardzo dużo miejsca w muzeum poświęcono tragedii TEV Wahine z 1968 roku.

Image

Statek ten służył jako prom na trasie Wellington - Lyttelton na Wyspie Południowej. 10 kwietnia 1968 na skutek cyklonu, awarii radaru i napędu statek ten zniosło na skały, gdzie zatonął. Z 610 pasażerów i 123 członków załogi zginęły 53 osoby. W cieśninie Cooka miało miejsce dużo więcej tragiczniejszych wypadków, jednak ten jest najlepiej udokuemntowany. Listę wszystkich okolicznych wraków można zobaczyć na jednej ze ścian muzeów:

Image

Jak w każdym nadmorskim mieście, tak i tu istnieje wiele historii związanych z morzem. Jedną z nich jest historia psa imieniem Paddy. Piest ten prawdopodobnie wabił się Dash i należał do dziewczynki, która zmarła na gruźlicę w 1928 roku. Zwierzę zaczęło włóczyć się po okolicznych przystaniach szukając swojej właścicielki. Szybko zyskał przyjaciół wśród pracownikó doku, marynarzy, kierowców taksówek i przewoźników, którzy na zmianę płacili za niego podatek za psa. Paddy podróżował po mieście taksówkami i odbył wiele podróży statkiem po Nowej Zelandii i do Australii. Marynarze mówili, że miał dobrego nosa do przewidywania sztormów. W 1935 roku Paddy został zabrany na pokład samolotu i podobno latanie mu się spodobało. W wieku 13 lat zdrowie psa się pogorszyło i zaopiekowali się nim pracownicy lokalnego doku. Pies zmarł 17 lipca 1939 roku. Na jego cześć wydrukowano
nekrologi w lokalnej prasie, a trumnę ze zwłokami przewiózł korowód taksówek przez całe miasto. W 1945 roku ufundowano fontannę z wodą pitną na jego cześć. Ma ona zarówno miejsce do picia dla ludzi, jak i dwie miski do picia dla psów.

Image
foto z NZHistory.net.nz

Muzeum opisuje też historię promów pływających na Wyspę Południową - dziś to nic takiego, ale kiedyś promy pływały sporadycznie, długo i były niebezpiecze. Niegdyś przepłynięcie na drugą wyspę mogło zająć nawet tydzień.

Wyjdźmy na zewnątrz :-)

Image

Tu też mają kolorowe pianino. Żebym jeszcze umiał na nim grać ;-)

Image

Image

W całym mieście porozstawiane są ciekawe różowe jednorożce... ten został jednak zmodyfikowany przez jakiegoś "artystę" ;-)

Image

Ładny ten dzień... może to dobrze, że zdjęcia nie oddają wiatru...

Image

Przechodzimy obok budynku Giełdy Nowej Zelandii. Giełda ta działa od 1975 roku. Maklerzy najwyraźniej też twierdzą, że Wellington jest nafajniejszą małą stolicą na Świecie. Mogą się nie mylić ;-)

Image

Na końcu deptaka znajduje się muzeum Nowej Zelandii Te Papa Tongarewa.

Image

Image

Nie lubię klasycznych muzeów, a tym bardziej galerii sztuki. Lubię za to muzea interaktywne i to nie zawodzi pod tym wzlgędem.

Image

Muzeum doskonale pokazuje historię Ziemii, Nowej Zelandii i zjawisk jej dotyczących - zwłaszcza wulkanizmu i trzęsień ziemii.

Image

Image

Kiedyś NZ prawie cała była pokryta lasami. To karczowanie spowodowało, że dziś na wyspach znajdziemy więcj owiec niż stworzeń leśnych.

Image

Podsumowując, to muzeum też polecam! Zwłaszcza piętra dotyczące historii naturalnej. Pamiętajcie tylko, by nie brać napojów i jedzenia - eksponaty już jadły ;-)

Image

Spacerkiem udaję się w kierunku Cuba Street. Mijam ratusz, który myślałem że będzie lepiej wyglądał prawdę mówiąc...

Image

I w końcu docieram na deptak na Cuba Street - najbardziej kolorowe miejsce w mieście. Pełne kafejek i odpoczywających ludzi. Na pewno wieczorem przeżywa oblężenie.

Image

Image

Image

Image

Mi najbardziej spodobałą się przelewająca (i wylewająca) wodę fontanna ;-)

Image

Jeszcze dwa typowo miejskie widoczki:

Image

Image

Image

Wszedłem do supermarketu, by się zaopatrzyć. Co ciekawe, wszystkie ceny podawane były na elektronicznych etykietkach. Ciekawe, kiedy u nas takie się pojawią.

Image

Ostatni punkt programu na dziś to wjazd kolejką linowo-terenową (coś jak na Gubałówkę ;-) ) do ogrodów botanicznych Wellinton. Bilet w dwie strony kosztuje 7 NZD. Dolna stacja znajduje się nieco w ukryciu - szukajcie małej alejki, do której wchodzicie z Lambton Quay w którą należy wejść i na końcu znajdziecie podziemną stację.

Image

Dla bardziej ciekawych - kolejkę zaczęto budować w 1899 roku, skończono zaś w 1902 r. wagoniki połączone są liną o grubości 3 cm, a silnik napędzający całość ma 185 KW mocy. Kolejka przewozi rocznie około miliona pasażerów i jest uważana za symbol Wellington.

Po co wjeżdżać na górę jeśli nie dla widoków?

Image

Image

Na szczycie można zobaczyć utworzone w 1907 roku obserwatorium Domininon, którego rolą jest pilnowanie nowozelandzkiego czasu. Tutaj też zaczęto obserwować zjawiska trzęsień ziemi.

Image

W planie miałem także przechadzkę po ogrodzie botanicznym, jednak w obliczu szalejących podmuchów wiatru, które zaczęły zrywać różne oznaczenia w parku zrezygnowałem ;-)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
Gaszpar lubi ten post.
 
      
#11 PostWysłany: 22 Sty 2014 03:53 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 09 Mar 2011
Posty: 6419
Loty: 171
Kilometry: 188 843
srebrny
Fantastyczna relacja!
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
#12 PostWysłany: 22 Sty 2014 08:47 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Dziś będzie dużo zdjęć, choć nie wiem do końća czy fajne ;-)

Dzień 11 - Prom Wellington - Picton i Christchurch

Dzisiejszy dzień znów poświęcę na przemieszczanie się między zakątkami Nowej Zelandii. W ramach Flexi Passa można kupić rejs promem między wyspami. Mój rejs zaplanowany jest na godzinę 9.00 i jest skomunikowany z autobusem Intercity jadącym dalej do Christchurch.

Niestety, terminal pasażerski Interislander, armatora z którym współpracuje Intercity, znajduje się dość mocno na uboczu Wellington. Nie pozostało mi nic innego jak zamówienie teksówki - kurs z samego centrum miasta pod terminal promowy trwał niespłena 10 minut i kosztował 15,20 NZD wg. wskazań taksometru. Sam terminal nie robi wrażenia - taki barak. Prawodopodobnie dlatego, że większość pasażerów wsiądzie na pokład promu w swoich pojazdach.

Image

Na ekranie wewnątrz terminalu można zobaczyć bieżące pozycje trzech z czterech statków Interislander.

Image

Procedura wsiadania na pokład jest identyczna jak w samolocie - najpierw odprawa w której podejemy paszport, by dostać kartę pokładową. Oddajemy też bagaż nadawany. Każdy pasażer może mieć ze sobą jedną sztukę bagażu podręcznego (są sizery, których nikt nie używa) oraz jeden mały bagaż osobisty (torebka, laptop itp.).

Na ponad godzinę przed planowanym odbiciem od brzegu ogoszony został boarding na prom Kaitaki, który dziś zawiezie mnie od Picton. Tylko tyle udało mi się zobaczyć z zewnątrz:

Image

Statek zwodowano w 1994 roku w Holandii i co ciekawe jest duża szansa, że wielu z Was nim płynęło, mimo że o tym nie wiecie. Na początku swojej morskiej kariery kursował na trasię z Holyhead do Dublina jako Isle of Innisfree, później jako Pride of Cherbourg pływał z Portsmouth do Cherbourg. na końcu swojej europejskiej kariery jednostka zmieniła nazwę na Stena Challenger i pływała na trasie z Gdyni do Karlskrony do 2005 roku. Challenger w tłumaczeniu na język maoryski to Kaitaki i tak już zostało. Jednostka ma długość 181,6 m i może wziąć na pokład 1650 pasażerów oraz 600 samochodów. Statek niedawno został odnowiony wewnątrz, co widać. Siadam z przodu w drugim rzędzie od okna...

Image

... przez które niewiele widać ;-)

Image

A oto nasza trasa na dziś:

Image
(mapka Google Maps)

Wypływamy dokładnie o czasie. Idę więc porobić zdjęcia z wyjścia na morze:

Image

Za pomocą magii przyspieszania czasu jaką niesie za sobą ta relacja jesteśmy już po drugiej stronie Cieśliny Cooka. Bo czemu i nie? :-) Poniższe zdjęcia zostały zrobione podczas płynięcia przez Fiord Królowej Charlotty.

Image

Image

Image

Zakręt w lewo...

Image

...i mijanka :-)

Image

Na końcu foprdi znajduje się nasz port docelowy - Picton.

Image

ostatnie manewry i jesteśmy na miejscu kilkanaście minut przed czasem rozkładowym.

Image

Bagaż z promu odbiera się dokładnie w ten sam sposób co z samolotu - jeździ on na okrągłej taśmie. Ta niestety jest za krótka w stosunku do ilości pasażerów, ale mi się nie spieszy. Mogę poczekać. Bagaże już na niej jeździły zanim do niej dotarłem.

Image

Odebrałem bagaż i do czasu odjazdu mojego autobusu zostało jeszcze około 40 minut. Autobusy Intercity zatrzymują się po prawej stronie od wyjścia z terminalu. Droga w początkowym odcinku była dość nieciekawa, a dodatkowo fotografowanie utrudniała szyba...

Image

W tym momencie nasz kierowca prekazał nam informację, że w Wellington miało miejsce trzęsienie ziemi o sile 6,2 w skali Richtera, czyli już całkiem silne. Udało mi się przed nim ucieć. Dwa dni wcześniej na lotnisku zrobiłem zdjęcie dekoracji w hali odlotów:

Image

Teraz ten orzeł wygląda tak:

http://www.nzherald.co.nz/nz/news/image ... 1#13804521

Wracamy jednak do drogi... dopiero teraz zaczęło się dziać - góry, piękny kolor morza, nadmorska droga... a mi żadne zdjęcie nie wyszło. Po drodze zatrzymujemy się w wiosce Kaikoura słynącej właśnie z rejsów wielorybniczych.

Image

idę nad morze... plaża kamienista, kolor morza nieziemski.

Image

Image

Jedziemy dalej... mówiłem, że robi się ciekawiej?

Image

i tuż po osiemnastej wychodzę z autobusu w centrum Christchurch... centrum którego już nie ma. Pierwsze wrażenie to "wow". Zobaczcie zdjęcie z mojego pokoju w hotelu - jednego z niewielu wysokich budynków, który przetrwał trzęsienia ziemi, które nawiedziły to miasto.

Image

Image

Miałem jeszcze wyjść tego samego dnia pozwiedzać centrum, ale się rozpadało... zostawiam to na jutro.

Dzień 12 - Christchurch

Mój hotel znajduje się przy samym Cathedral Square, miejscu w któym jak sama nazwa wskazuje była katedra... popatrzcie jak kiedyś wyglądała:

Image
(źródło: wikipedia)

dziś wygląda ona tak:

Image

Co się stało? Christchurch nawiedziły niedawno dwa silne trzęsienia ziemi. Pierwsze z nich miało miejsce nad ranem 4 września 2010 roku i miało siłę 7.1 w skali Richtera, drugie 22 lutego 2011 roku miało magnitudę 6.3. Bliskość epicentrum do Christchurch spowodowała ogromne zniszczenia i śmierć 185 osób. Straty spowodowane trzęsieniami szacuje się na od 2,75 do 3,5 mld NZD. Skutki dla centrum miasta obrazuje poniższa grafika (z wikipedii):

Image

Zielone budynki przetrwały trzęsienie ziemi, co do żółtych jeszcze nie podjęto decyzji, fioletowe są przeznaczone do rozbiórki, błękitne właśnie są rozbierane, a czerwone są już rozebrane. Bardzo wiele budynków nie zostało zzburzonych przez trzęsienie ziemi, ale ich uszkodzenia strukturalne są tak rozległe, że nie nadają się do dalszego użtytku. Szacuje się, że przywrócenie normalności w tym mieście potrwa jeszcze około 25 lat.

Christchurch nie do końća jest jednak miejscem smutnym, gdyż w wielu częściach miasta widać optymizm, chociażby przez wszechobecne kolory. Te zdjęcia zrobiłem przy samej katedrze:

Image

Image

Niegdyś w Christchurch działała rozległa sieć tramwajowa, dzis fragment tylko jednej linii jest przejezdny - kursuje po nim linia turystyczna używająca wyłącznie historycznych wagonów tramwajowych:

Image

Zdjęcia będą przeplatały stare z nowym...

Image

Image

Nieopodal Cathedral Square znajduje się nowootwarte centrum handlowe Re:Start. Mimo, że składa się tylko z kontenerów, to dla mieszkańców miasta jest tylko i aż. Czy kolory konteneró nie wskazują na optymizm?

Image

Image

Polecam hotdogi za 7 NZD z ostrymi bratwurstami z budki powyżej ;-)

Nic dodać nic ująć:

Image

Na końcu centrum Re:Start znajduje się punkt obowiązkowy: Quake City. Wystawa obrazująca skutki trzęsień ziemi w Christchurch. Wstęp kosztuje 10 NZD, 8 jeśli jest się studentem.

Image

Oprócz relacji świadków, nagrania z kamery przemysłowej trzęsienia ziemi, można tu znaleźć m.in. iglicę z nieistniejącej już dzwonnicy przy katedrze Christchurch:

Image

Nieopodal znajduje się most pamięci. Większość mostów nad przepływającą przez miasto rzeką Avon jest nieprzejezdnych, gdyż nie są bezpieczne. Ten nie jest wyjątkiem.

Image

Idąc w kierunku ogrodu botanicznego widać jeszcze więcej zamkniętych budynków - z zewnątrz wyglądają w porządku, jednak ich konstrukcja nie jest już bezpieczna.

Image

Czas na trochę więcej pozytywów i kolorów, teraz będzie dużo zdjęć zieleniny w różnej postaci ;-) Nie wiem co fotografowałem, ale wybierałem tylko te ładne:

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Punktem obowiązkowym jest wizyta w różanym ogrodzie:

Image

Image

Image

Ja zwiedzałem ogród na piechotę, ale można inaczej ;-) Jedną z metod są tzw. gąsienice:

Image

Gondolier w Nowej Zelandii? To też jest metoda ;-)

Image

Tuż przy ogrodzie botanicznym znajduje się bezpłątne muzeum. Niestety, nie jest one ani trochę tak fajne w zwiedzaniu jak muzea z Wellington, można sobie je spokojnie darować...

Image

Image

W drodze powrotnej do centrum mijam pomnik przy siedzibie fundacji rozwijającej umiejętności dzieci z Christchurch.

Image

Prawie wszędzie na ulicach i chodnikach widać oznaczenia instalacji biegnących pod ziemią. Po trzęsieniu ziemi praktycznie wszystkie podobno były lub są do wymiany.

Image

Kasyno w Christchurch też już dni swojej świetności ma za sobą...

Image

Nie mniej, w wielu miejscach widać kolorowe instalacje artystyczne mające podnosić ludzi na duchu. Przyznam, że mi poprawiały humor. Ta jest zrobiona niemal w całości z pomalowanych na niebiesko palet.

Image

Image

Dokładnie tak! ;-)

Niestety im bliżej centrum, tym znowu bardziej widać zniszczenia:

Image

Image

Image

Image

Image

Ostatni punkt w drodze powrotnej do hotelu to kolorowa New Regent Street:

Image

Zwróćcie uwagę na motorniczego, aby zmienić kierunek jazdy musi ręcznie odciągnąć od trakcji jeden z pantografów i trafić drugim w kabel zasilający. W Christchurch tramwaje mogą przejeżdżać nawet przez centra handlowe ;-)

Image

Na koniec dnia pozostało mi coś zjeść... spacer był długi, ale w końcu coś znalazłem. Miejsce pękało w szwach, więc musiało być dobre - i było. Polecam Valentino's bistro na południe od Re:Start. Ceny nawet znośne ;-) - około 20-23 NZD za porcję pasty.

Image

W drodze powrotnej coś mnie tknęło by zrobić jeszcze kilka nocnych zdjęć - od tej weselszej strony miasta...

Image

Image

Image

Image

Pozdrawiam,

tygrysm ;)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#13 PostWysłany: 24 Sty 2014 05:57 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Dzień 13 - Christchurch - Mt. Cook - Queenstown

Dzisiejszy dzień to kolejna wycieczka autokarowa w ramach Flexipassa. Jedziemy z Christchurch, przez park narodowy Mount Cook do Queenstown. Po drodze zahaczamy o jezioro Tekapo. Wycieczka jest długa, wyjeżdżamy o w pół do ósmej, by w Queenstown być o 18:40. Z flexipassa znika mi więc 11 godzin wartych około 80 NZD, ale to nic w porównaniu do normalnej ceny tej wycieczki - 272 NZD. Do przejechania mamy aż 594 km. Mnie dziwi, że robi to jeden kierowca, co prawda z przerwami, ale po drodze jeszcze musi komentować otoczenie, gdyż kierowca jest jednocześnie przewodnikiem. Tak wygląda nasza trasa na mapie:

Image[/IMG]

W autobusie zasiada około 15 osób, więc każdy spokojnie ma dwa miejsca dla siebie. Cztery osoby z Japonii mają własną przewodniczkę, która prez słuchawki tłumaczy im co mówi kierowca. Zdjęcia Widoków po drodze niestety jak to przez szybę...

Image

Pierwszy odcinek podróży jest nudny... dopiero po około dwóch godzinach od wyjazdu zaczynają pojawiać się góry:

Image

W końcu dojeżdżamy do pierwszego przystanku na zdjęcia - Lake Tekapo. Pierwsze zdjęcie jest jeszcze przez szybę:

Image

Na szczęście kolejne już nie:

Image

Image

Kolor wody w rzeczywistości bardziej przypominał ten widoczny na powyższym zdjęciu. Po prostu bajka :)

Image

Obok punktu widokowego znajduje się kościół pod wezwaniem Dobrego Pasterza, bardzo popularny wśród par biorących ślub. Jeden odbywał się właśnie wtedy gdy tam byliśmy.

Image

Obok kościoła stoi brązowy pomnik psa pasterskiego mający podkreślać rolę tych zwierząd w życiu lokalnych rolników.

Image

Kolejny przystanek to podobne do Tekapo jezioro Pukaki:

Image

Gdy przyjrzycie się, w oddali widać najwyższy szczyt Nowej Zelandii - mierzącą 3724 metry Górę Cooka (Mount Cook). Jeszcze do niedawna góra ta miała oficjalnie 30 metrów więcej, ale najnowsze pomiary wykazały, że trzeba skorygować atlasy. Góry używa się często jako bazy treningowej przed wyprawami na Mt. Everest.

Image

O ile rano tego dnia pogoda nie dopisywała, to w najważniejszym momencie stała się idealna.

Image

Tu też nie zabrakło pomnika...

Image

Tym razem jest to pomnik tara himalajskiego, żyjącego także w Południowych Alpach.

Pakuję się spowrotem do naszego autobusu, który wyglądał o tak:

Image

i jedziemy do wioski Mt. Cook stanowiącej bazę wypadową do pieszych wycieczek po Parku Narodowym Mt. Cook. Po drodze jeszcze widok na szyt:

Image

Wioska Mt. Cook to tak na prawdę kilka hoteli i schronisko młodzieżowe. Tu zatrzymujemy się na dłużsżą przerwę obiadową. Wioska położona jest w dolinie, między stromymi górskimi ścianami, co też wykorzystuję by zrobić kilka zdjęć:

Image

Image

Image

Autobus w Mt. Cook zatrzymuje się pod hotelem The Hermitage. Jest to najbardziej "wypasiony" hotel w wiosce, jednak ceny lunchy nie są zaporowe jak myślałem, że będą. Hotel wypełniony jest Japończykami - nie wiem skąd ich się wzięło tam aż tylu. W całej Nowej Zelandii nie spotkałem aż tylu obywateli tego kraju co tu. Chyba lubią spacery po górach... obowiązkowo z japońską lustrzanką ;-)

Image

Image

Image

Pakujemy się z powrotem do autokaru. Autokar zabiera jeszcze kilku pasażerów spod schroniska młodzieżowego YHA w Mt. Cook i mało, że jednej z tych japońskich lustrzanek nie przejechał. Pewien Japończyk postanowił zrobić sobie zdjęcie jak siedzi na ławce z widokiem gór w tle i spokojnie popija sobie herbatę z termosa... położył więc aparat na małym statywie na drodze i ustawił samowyzwalacz. Tak się skupił na tej herbacie, że nie zauważył nadciągającego autobusu. Wyglądało to komicznie - sytuacja ta wywołała w całym autobusie salwę śmiechu. W drogę do Queenstown!

Image

Image

W miarę zbliżania się do Queenstown widoki znowu robiły się coraz piękniejsze... niestety nie po mojej stronie autobusu, więc nie mam wiele zdjęć...

Image

Pozdrowienia z saloniku na lotnisku w Auckland,
tygrysm

PS. Na koniec jeszcze kilka zdjęc z relacji sprzed roku, byście sami mogli zobaczyć jak wygląda Milford Sound gdy jest ładna pogoda. W tym roku się tam nie wybieram, ale jeśli będziecie w Queenstown, to zobaczcie dlaczego wszyscy tam jadą:

Cytuj:
Image

Image

Image

Image

Image
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#14 PostWysłany: 24 Sty 2014 14:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Dzień 14 Queenstown

Dzień zaczął się od pogodowego pecha - w planie na dziś była wycieczka nad jezioro Wanaka, jednak widząc szare chmury, czując chłód potęgowany przez porwisty wiatr zrezygnowałem z tego planu. Do jeziora można dotrzeć na dwa sensowne sposoby, albo złapać autokar Intercity jadącego w kierunku Franz Josef (można użyć flexipassa), albo skorzystać z transportu oferowanego przez firmę obsługującą transport autobusowy w Queenstown (żółte autobusy). Koszt transportu drugim sposobem w dwie strony to 68 NZD, ale opcja ta pozwala na dłuższy pobyt w Wanaka niż łapanie Intercity.

Zostaję więc na spokojnym dniu w Queenstown, które już znam z mojej poprzedniej podróży w te rejony. Queenstown to spokojne miasteczko... nie... może kiedyś było spokojne ;-) Teraz to położona w malowniczej dolinie jeziora Wakatipu miejscowość będąca magneem na turystów - zarówno tych szukających mocnych wrażeń (sporty ekstremalne), jak i bardziej spokojnych, chcących zobaczyć piękne górskie krajobrazy. Dla nich Queenstown to baza wypadowa do najbardziej znanych fiordów Nowej Zelandii - Milford Sound (który widzieliście już na zdjęciach w poprzednim moim poście) oraz troszkę mniej popularnego Doubtful Sound. Pewnie chcielibyście zobaczyć Queenstown? Ja też! Więc wychodzę ubrany w trzy warstwy ciuchów do miasta.

Image

Zaczynam od śniadania - będzie to najmniej zdrowe śniadanie jakie można sobie wymyślić, ale jestem pewny, że do późnego wieczora nie będę potrzebował (ani nawet mógł ;-) ) nic zjeść. A więc miejsce, do którego chciałem od roku wrócić. Fergburger! Znajdziecie go poniżej hotelu Sofitel, naprzeciwko schodków prowadzących do stacji kolejki gondolowej.

Fergburger to miejsce wprost rozchwytywane wśród obecnych w Queenstown turystów - tu zawsze jest tłum, na miejsce siedzące trzeba polować jak sęp przed posiłkiem.

Image

Rok temu, gdy tu byłem było jakoś inaczej - mniej ludzi i obsługa też była milsza. Wtedy zamawiając swojego ferga podawało się imię i po odbiór zamówienia obsługa wołała Cie po imieniu, teraz są numery zamówienia pojawiające się na ekranie. Szkoda, ale chyba nie wyrobili by się inaczej. Zamawiam klasycznego Fergburgera za 10,50 NZD i krążki cebulowe z sosem czosnkowym za dodatkowe 5,50 NZD. Wychodzi więc nawet niedrogo jak na tutejsze standardy. Moje zamówieni ma być gotowe za 10-15 minut. Siadam więc na zaszczytnym miejscu przy barze obserwując kuchnię. Tam około 10 osób produkuje hamburgery niemal taśmowo.

Image

i w końcu jest moje zamówienie:

Image

Ja to mam zjeść? Przecież ja się wytoczę stąd jak to zjem... i zjadłem... i się wytoczyłem :-) Fergburger był niezły, ale nie tak dobry jak go zapamiętałem sprzed roku. No cóż... pora na zobaczenie co tam się zmieniło w Queenstown. Pogodę miałem tego dnia słabą, więc zdjęcia wychodziły tak sobie, dlatego czasem będą się pojawiać zdjęcia w cytatach, oznacza to że zdjęcia są z mojego poprzedniego wyjazdu. Nie czułem potrzeby fotografować wszystko od nowa, zwłąszcza że tym razem brakowało Słońca na niebie :-)

zaczynam od spaceru nad wodę.

Image

Image

Image

tygrysm napisał(a):
Image

Image

Image

Image

Image


Wierzcie lub nie, ale wiało tak mocno, że ta mewa nie była w stanie lecieć pod wiatr. W końcu usiadła i zrezygnowała...

Image

Pomimo tego, że założyłem windstoper było mi zimno. Temperatura tego dnia to około 10 stopni, odczuwalna niższa. Wracam więc do hostelu kupując po drodze kilka pamiątek i uzupełniam trochę relacji i wypełniam pocztówki.

Po dwóch godzinach, mając pocztówki w ręku drugie podejście do zwiedzania miasta. Już jest lepiej, nie wieje tak bardzo. Zapytałem właścicielki mojego hostelu gdzie znajdę skrzynkę pocztową, ta mi powiedziała że w zależy jakie mam znaczki, bo w Nowej Zelandii są dwa systemy pocztowe. Jeżeli będziecie mieli znaczki DX Mail lub Universalmail, pamiętajcie by pocztówki wrzucać do niebieskich skrzynek. Poczta pańśtwowa ma inne znaczki i czerwone skrzynki. Poprzednim razem jak wysyłałem pocztówki to "szły" pół roku, a dotarły na miejsce ze znaczkami z... Singapuru. Ciekawe czy to dlatego, że pomyliłem skrzynki ;-)

Po drodze, przy głównej ulicy swoje występy miał młodzieżowy chór...

Image

Idę dalej, znowu nad wodę ;-)

Image

Nad wodą znajdziecie pomnik ptaka moa (pamiętacie safety demo z Bearem Gryllsem?), który jak się uważa wyginął 200 lat temu. Był to najcięższy i największy ptak żyjący ówcześnie na ziemi. Potrafił mieć wysokość 3 metrów. Oczywiście, nie umiał latać.

Image

I znowu wymarzłem, więc powrót do hostelu. Po kolejnej godzinie ostateczne wyjście na miasto i mimo słabej pogody próba wjazdu kolejką linową na górę Bob's Peak, by przypomnieć sobie widok Queenstown z góry. Co najgorszego może spotkać indywidualnego turystę podchodzącego do atrakcji? Widok 3 autokarów wypełnionych innymi turystami, które Cie mijają i wiesz, że wszyscy staną w tej samej kolejce ;-)

Okazało się, że autokary były wypełnione australijskimi sprzedawcami BMW, którzy rozgrywali w Queenstown turniej golfowy.

Image

Image

Już myślałem, że z powodu imprezy zamkniętej nie wjadę na górę, ale kasa pracowała normalnie. Bilet powrotny kosztuje 27 NZD. Oczywiście to, że miałem bilet nie zmieniło faktu, że musiałem swoje odstać w kolejce, ale szybko szło. Do mojego wagonika dosiadła się bardzo miła para z Brisbane. Porozmawialiśmy chwilę i okazało się, że większość osób w ogóle po raz pierwszy jest w Queenstown, co było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Ale przejdźmy do widoków z góry. Dziś jest tak:

Image

Image

Image

Podczas gdy poprzednio było tak:

Cytuj:
Image

Image

Image

Image


Na koniec dnia nie pozostało nic innego jak kolacja nieopodal jeziora...

Image

no cóż... znowu zdrowo nie będzie...

Image

O Devilburgerze dowiedziałem się od znajomego, któremu w jego motelu powiedziano, że w Fergburgerze ostatnio pogorszyła się jakość i żeby poszli tu. I ten ktoś kto im to powiedział miał całkowitą rację ;-) Za zestaw widoczny na zdjęciu zapłaciłem 15 NZD.

Pozdrowienia z Sydney :)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#15 PostWysłany: 24 Sty 2014 14:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2013
Posty: 416
niebieski
Konkret relacja , w tym dużo zdjęc , to lubię :)
Góra
 Profil Relacje PM off
tygrysm lubi ten post.
 
      
#16 PostWysłany: 26 Sty 2014 12:02 

Rejestracja: 28 Wrz 2012
Posty: 153
Zbanowany
Gratuluję wspaniałej podróży, relację czyta się z przyjemnością :)

P.S. elektroniczne etykiety są już w tesco :)
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#17 PostWysłany: 26 Sty 2014 16:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 07 Wrz 2011
Posty: 597
niebieski
Bezapelacyjnie, do samego końca czyta się rewelacyjnie. Znakomita relacja zawierająca dużo ciekawych informacji a także bombowe zdjęcia wzbudzające podziw i zazdrość.
_________________
Proszę, wejdź i kliknij. Możesz pomóc innym :)
www.pajacyk.pl
www.wyklikajzywnosc.pl
www.okruszek.org.pl
www.pustamiska.pl
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#18 PostWysłany: 26 Sty 2014 21:21 

Rejestracja: 03 Sty 2012
Posty: 1843
niebieski
Relacja świetna, ale autor chyba nie jest fanem hikingu. 2 razy w NZ i ani słowa o Abel Tasman NP, Tongario Crossing, lodowcach, a Mount Cook tylko z perspektywy przystanku autobusowego :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#19 PostWysłany: 02 Lut 2014 22:31 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
Nadganiamy zaległości, Sydney i zmęczenie nie dało mi szans na regularne pisanie, więc zapraszam do czytania kolejnych, "nadganiających" części przygód o takim, któy poleciał w prawy dolny róg mapy ;)

Dzień 15 Przelot Air New Zealand ZQN-AKL i Qantas AKL-SYD

Dziś w zasadzie relacja wraca do swojej "lotniczości" :-) Pora na zmianę kraju z kiwi na ozzi. Najlepiej to zrobić oczywiście samolotem :)

Mój pierwszy lot dzisiejszego dnia to lot niskokosztową linią Jetstar ze znanego Wam już Quuenstown do Auckland. Wylot planowany jest na godzinę 11:25, więc na lotnisku chciałem się znaleźć trochę przed 10.00. Jak zwykle moje obliczenia okazały się zbyt ostrożne i wysiadłem na lotnisku punktualnie o 9.00... No cóż, skorzystam przynajmniej z porannych widoków jakie zapewnia okolica:

Image

Szkoda, że takiej pogody nie miałem raptem dzień wcześniej... Lotnisko w Queenstown tak na prawdę znajduje się w sąsiednim miasteczku Frankton. Dojedziecie na nie kursującym co 20 minut żółtym autobusem linii 11 kursującym spod centrum handlowego na głównej ulicy Queenstown. Koszt biletu w jedną stronę to 8,50 NZD. Jedzie się około 10-15 minut. Wracam na lotnisko, tam Air New Zeland znowu mi próbuję przypomnieć, że jestem daleko od domu ;-)

Image

Lotnisko w Queenstown jest małe, lecz przyjemne...

Image

Wewnątrz już się ukonstytuowała kolejka... na początku check in tylko na jednym stanowisku, dopiero później pojawiły się dwie kolejne panie przyjmujace bagaż.

Image

Jetstar nie daje możliwości odprawy online na loty międzynarodowe, można się za to odprawić w jednym z automatów na lotnisku lub na stanowisku check in. Obie opcje są bezpłatne, dziwi mnie jednak, że ludzie omijali automaty szerokim łukiem, bo dzięki nim można było stanąć w praktycznie pustej kolejce bag drop off. Ja oczywiście użyłem automatu, który wydrukował dla mnie zarówno kartę pokłądową, jak i przywieszkę bagażową. Zwróćcie uwagę jak krótka jest ta przywieszka - to dopiero jest prawdziwe cięcie kosztów ;-)

Image

Chwilę później zasiadam w kafejce z pięknym widokiem na otoczoną górami płytę lotniska ZQN. Jako pierwszy wylądował A320 Air New Zeland, który niebawem poleci do Queenstown. Co ciekawe tą samą maszyną miałem przyjemność lecieć rok temu i raport z tego lotu także możecie przeczytać ;-) Jak dla mnie możecie mówić co chcecie, ale TO malowanie jest naładniejszym malowanie Airbusa A320 jakie kiedykolwiek zostało wykonane:

Image

Niebawem po ANZ wylądował samolot linii Jetstar, którym polecę do Auckland - jest to 3,5-letni Airbus A320 o rejestracji VH-VGO.

Image

Kontrola bezpieczeństwa odbywa się tuż przed wejściem do gate. Lot krajowy, więc płyny oczywiście są dozwolone w bagażu podręcznym. Co ciekawe jedna z czynnych bramek na tym lotnisku znajduje się w miejscu przed kontrolą bezpieczeństwa. Chwilę później po zeskanowaniu mojej karty pokładowej już byłem w drodze do samolotu.

Image

W sumie to malowanie też mi się całkiem podoba :-)

Image

Po tym zdjęciu dostałem ostrzeżenie od pilnującej boardingu pani, że nie wolno robić zdjęć samolotom. No cóż... jeszcze tylko jedno ;-)

Image

I zajmuję miejsce przy oknie.

Image

Miejsce na nogi jak to w taniej linii - jest towarem deficytowym, choć muszę przyznać, że fotele są całkiem wygodne.

Image

Jeśli będziecie lecieć z lub do Queenstown upewnijcie się, że macie miejsce przy oknie. W Jetstarze wykupcie je. Za chwilę nastąpi seria zdjęć-powodów:

Image

Żegnamy Queenstown:

Image

Image

Image

Image

Image

Poznajecie? Byłem tu niedawno. Pod nami Mt. Cook!

Image

Pora wracać na Wyspę Północną - lecimy nad Cieśliną Cooka.

Image

Po to, by pół godziny później być już nad Auckland.

Image

Po lotach krajowych w tych rejonach przyzwyczaiłem się już, że nie czekam na bagaż, tylko mój bagaż już jeździ na taśmie zanim do niego dotrę - nie inaczej było dziś. Transfer na lot międzynarodowy wymaga przejścia do drugiego terminalu. Oznacza to wyjście z głównego terminalu, przejście przez jezdnię i dalej 10-minuowy spacer wzdłóż zielonej linii.

Image

Jestem trochę wcześnie na lotnisku, bo mam jeszcze ponad cztery godziny do odlotu mojego samolotu, jednak próbuję swojego szczęścia na stanowisku online check in:

Image

Pani szybko znalazła mój bilet, stwierdza, że faktycznie jestem za wcześnie ale otwiera dla mnie odprawę, by móc nadać bagaż. Podczas sprawdzania paszportów pan na mnie dziwnie spojrzał i zapytał czy na pewno nie pomyliłem numerów lotów i czy na pewno nie było jakiejś zmiany, bo on nie widzi w ogóle tego lotu w systemie. Poprosił bym z nim poszedł i zabrał mój paszport na sprawdzanie. Okazało się, że do strefy airside można wejść na 4 godziny przed odlotem. I znowu inna pani specjalnie dla mnie otworzyła okienko w systemie wcześniej ;-)

Wnętrze lotniska w ciągu roku oczywiście w ogóle się nie zmieniło.

Image

Mając tyle czasu udaję się do saloniku Emperor Lounge, który uważam za najlepszy salonik lotniskowy w jakim byłem kiedykolwiek:

Image

Cisza, spokój, praktycznie zero ruchu, wygodne fotele, bardzo dobry bufet zarówno z zimnym, jak i ciepłym jedzeniem i duży wybór napojów. Do tego można skorzystać z prysznica lub wziąć poduszkę i koc.

Image

Ja zamiast spać siadam i piszę relację ;-)

Zbliża się czas boardingu, idę więc do mojego Boeinga 737-800 z kangurem na ogodnie - widać go już z oddali:

Image

Z drugiej strony płyty widać też innego "ptaka" w bardzo fajnym malowaniu. Coraz częściej można je zobaczyć na lotniskach na całym Świecie:

Image

Nasza bramka znajduje się na niższym poziomie terminalu. Po lewej stronie będą przechodzili pasażerowie klasy biznes, po prawej pozostali, czyli m.in. ja.

Image

Samolot, którym dziś lecimy ma trochę ponad 4 lata i należy do Jetconnect, czyli należącej do Qantas linii.

Image

Mimo, że Jetconnect to linia jest kiwi, lata ona z kangurem na ogonie. Dlaczego? Bo w kiwi dolarach płaci się taniej niż w australijskich. Z resztą australijska telewizja zrobiła nawet reklamę Jetconnect, a w zasadzie dżitkonnikt jak by to powiedzieli ludzie kiwi.

video:



W środku widać, że samolot jest "świeży".

Image

Szare i grafitowe wykończenie foteli daje wrażenie elegancji. Fotele są bardzo wygodne.

Image

Przede mną dobrej jakości system IFE - coś co rzadko się spotyka w tak krótkich lotach:

Image

W podłokietniku znajduje się nawet pilot, choć nie wiem po co w erze dotykowych ekranów:

Image

Miejsce na nogi też jest, choć nie jest go przesadnie dużo:

Image

Za oknem widzę 777 w specjalnym hobbicim malowaniu:

Image

Dziś nasz lot powinien nam zająć około 3 godzin. Niestety okazało się, że jedna z naszych stewardess się rozchorowała, więc poczekamy jeszcze chwilę na zastępstwo.

Image

Jest też zdjęcie "okołolotnicze" ;-)

Image

Lecimy! Serwis to pełny obiad. Super na tak krótkim locie. Do wyboru jest kurczak pod warstwą ciasta z puree lub ryba z makaronem. Ja wybieram tę pierwszą opcję:

Image

Jedzenie wyśmienite, choć porcja malutka. Na tacce oprócz tego co opisałem powyżej znajdują się: sałatka i sos francuski, masło, ciepła bułka i czekoladka mleczna. Oprócz tego woda i napój zimny do wyboru (KubaB, jest dużo alkoholi do wyboru ;-) ). Choć sztućce były plastikowe, to szklanka jest prawdziwa - szklana. Z tym w economy się jeszcze nie spotkałem.

Serwis był wykonywany bardzo efektywnie - po podaniu wszystkich tacek, obsługa pokładowa chodziłą z czajnikami z gorącymi napojami i nalewała chętnym. Na deser zaserwowane zostały bardzo dobre lody na patyku. Jeśli ktoś chciał więcej, to była też tura dokładkowa. Podczas gdy ja się rozkoszuję deserem, w tle powstaje relacja ;-)

Image

Później jeszcze dwa razy "dolewka" wody i raz soku pomarańczowego dla chętnych. Wszystko z uśmiechem! Na prawdę świetny serwis ze strony Jetconnect. Poltramp wiem, że wziął rybę i też był bardzo zadowolony.

Zbliżamy się do lądowania:

Image

Lądowanie miękkie, choć pogoda nieszczególna.

Image

Na zewnątrz deszcz, i ciepło i bardzo w porównaniu do Nowej Zelandii parno... wsiadam do pociągu lotniskowego i jadę do hostelu. Powtórzę, że uważam za zdzierstwo kasowanie za 10-minutową jazdę pociągiem z lotniska do centrum w jedną stronę 17,20 AUD!

Dzień 16 - Blue Mountains i troszkę Sydney

Jak już zapewne wiecie Sydney pod kątem turystycznym mam już zwiedzone, dlatego też starałem się znaleźć dla siebie inne zajęcia niż gdy byłem tu ostatnio. Jedną z propozycji miejsc do obejrzenia są Góry Błękitne. W Sydney istnieje multum firm oferujących całodniowe wycieczki w te okolice, więc czemu nie skorzystać? Ja skorzystałem z firmy Activity Tours Australia oferującej całodniową wycieczkę za 99 AUD. Dodatkowo można kupić bilet na kolejki linowe w obrębie Gór Błękitnych za 35 AUD. Kierowca odbiera turystę spod miejsca zakwaterowania. Moja godzina odbioru była ustalona na 7.30. Dzięki zmianie czasu z nowozelandzkiego na australijskim dziś, zupełnie jak nie ja, nie miałem problemu z porannym przebudzeniem. A pogoda wręcz zachęcała by ruszyć się gdzieś:

Image

Na miejscu spotkania byłem 15 minut przed czasem, a tam czekał już mój busik. Nasz kierowca/przewodnik był osobą bardzo... dziwną. Był to starszy pan, oprowadzający te wycieczki jak twierdzi od 13 lat. W charakterze dość szorstki, ale niepozbawiony poczucia humoru. Pierwszy przystanek po drodze to Featherdale Wildlife Park. Powiem szczerze, że nie słyszałem wcześniej o tym miejscu, ale szczerze je polecam. Z punktu widzenia osoby chcącej zobaczyć australijską faunę jest to dużo ciekawszy wybór niż sydnejski Taronga ZOO. Na zwiedzanie mamy godzinę - ani za dużo, ani za mało.

Przy wejściu wita nas najbardziej charakterystyczny ptak Australii - słynąca ze swojego śpiewu Kokabura.

Image

video:



Kilka kroków dalej znajduą się biegające swobodnie wallaby - od kangura różnią się wielkością i bardziej okrągłym nosem.

Image

Wybieg mają też wombaty - śmieszne zwierzęta przypominające pomieszanie szczura ze świnią.

Image

Oczywiście nie mogło zabraknąć koali. Koali, nie "misia koali", gdyż zwierzęta te nie mają wiele wspólnego z niedźwiedziami.

[video]


Nieprawdą też jest, że są one odurzone zawartością eukaliptusa - w eukaliptusie po prostu nie ma dostatecznie wiele energii, dlatego koale wykształciły sobie na drodze ewolucji umiejętność jej oszczędzania. Śpią około 20 godzin na dobę, gdy nie śpią to jedzą. Ciekawą informacją jest też pochodzenie nazwy "koala". Otóż koala w mowie aborygenów oznacza "mały człowiek, który nie pije", gdyż koala nie zwykł schodzić z drzew po picie. Gdy byłem w Nowej Zelandii na dowód, jak duża fala upałów przechodziła przez Australię, pokazywali w telewizji koalę pijącego wodę z podstawionej mu miski.

Image

Ciężki jest los opiekuna koali, gdy ten nie słucha...

Image

Image

Podczas robienia powyższego zdjęcia coś przeszło mi po nodze - przestraszyłem się, okazało się że to dwa kangurzątka przekicały sobie po mnie :-)

Za to obok mnie siedziała sobie kokabura innego rodzaju:

Image

Później opiekunka wzięła ją na palec i opowiadając o niej dała mi ją pogłaskać.

Jak widać w tym parku nie ma zasady "nie karmić zwierząt"

Image

W jednym z miejsc spotkać można było także małe pingwiny.

Image

Niektóre z australijskich zwierząt należą do tych, których bym nie chciał spotkać :)

Image

Inne chciałbym jak najbardziej, choć ten wallabe wygląda, jak by się jeszcze nie obudził.

Image

W parku można poobcować nie tylko z egzotycznymi zwierzakami, są też te bardziej udomowione:

Image

i te mniej ;-)

Image

Na koniec jeszcze jedno zdjęcie z wombatem, który jednak postanowił się obudzić.

Image

Featherdale Wildlife Park bardzo wszystkim polecam, nawet jako wycieczkę poza Sydney jeśli ktoś ma samochód. Wsiadamy z powrotem do busika i jedziemy w kierunku Gór Błękitnych, droga zajmuje nam około godziny. Nazwa tych gór wywodzi się od niebieskiej mgły, widocznej gdy patrzy się na nie z oddali. Słyną one ze stromych ścian i płaskich szczytów. W autobusie okazuje się, że w mojej 9-osobowej grupie trafiłem na Kubę, Polaka mieszkającego na stałę w Irlandii, który skorzystał z tej samej promocji, którą znalazł na Fly4Free, więc będęmiał towarzysza do zwiedzania.

W 2003 roku otworzono tutaj kompleks turystyczny na który składają się dwie kolejki linowe i najbardziej stroma na Świecie kolejka torowa.
Zaczynamy od kolejki linowej rozciągniętej nad doliną. Fajnie, że ktoś kto ją projektował pomyślał i zostawił dziury przez które przechodzi obiektyw aparatu fotograficznego.

Image

A to Góry Błękitne w całej okazałości:

Image

Image

Po drugiej stronie poza poniższym widokiem nie ma nic ciekawego, więc od razu wracamy do "bazy". W ramach karnetu za 35 NZD można jeździć kolejkami dowolną ilość razy w ciągu dnia.

Image

Dla chętnych i odważnych wagonik kolejki ma w środkowej części szklane dno.

Image

Widok w kierunku formacji skalnej "Trzy siostry".

Image

Później decydujemy się na zjazd stromąkolejką. Kolejka jedzie po szynach, jednak do góry jest wciągana za pomocą stalowej liny. Kąt nachylenia kolejki to 52 stopnie, jednak jeśli dla kogoś to za mało może przechylić łąwkę na której siedzi tak, by było jeszcze weselej.

Image

Na stacji nie robi to jakiegoś specjalnego wrażenia...

Image

Później robi się ciekawiej, ale nie jest to jazda jak na rollercoasterze, więc spokojnie.

Image

Na dole postanawiamy przejść się ścieżką do wodospadu, oznacza to duuuużą ilość schodów wiądących przez las deszczowy i zmęczenie. Cel jest taki:

Image

Nie powala ;-) powrót tą samą trasą. Po drodze cień, więc nie robiłem za bardzo zdjęć. Tam gdzie przebijało się światło słoneczne zdjęcia od razu zaczęły wyglądać lepiej:

Image

Image

Z powrotem na górę prowadzi ostatnia na dziś kolejka linowa.

Image

Do godziny zbiórki zostaje nam jeszcze trochę czasu, więc jemy obiad na górnej stacji kolejki. Nie róbcie tego błędu, a zwłaszcza nie jedzcie hamburgera ;-)

Następnie nasz busik zawozi nas do punktu widokowego Echo Point z którego widać Trzy Siostry. Według jednego z aborygieńskich mitów trzy siostry "Meehni", "Wimlah" i "Gunnedoo" żyły w tych okolicach i zakochały się w trzech braciach z innego plemienia, jednak prawo aborygenów zabraniało im ślubu poza plemieniem. Bracia nie byli z tego faktu zadowoleni, więc rozpoczęli wojnę plemion, by porwać siostry. W związku z zagrożeniem życia sióstr, plemienny szaman zamienił je w trzy skały, by ocelić je przed wszelką szkodą. Szaman był jedyną osobą mogącą je odczarować, jednak sam był jedną z ofiar w tej wojnie, więc siostry zostały zaklęte w kamień i stoją tak do dziś.

Image

Do pierwszej skały można podejść. Wiąże się to z pokonaniem stromych schodów, a na miejscu nie ma nic ciekawego. Na koniec jeszcze panorama Gór Błękitnych.

Image

Powrót do Parku Olimpijskiego zajmuje nam trochę ponad godzinę, skąd zabiera nas prom płynący do Circular Quay w samym centrum Sydney.

Image

Tam robię jeszcze krótki spacerek by zrobić zdjęcia najbardziej znanych miejsc w Sydney:

- Harbour Bridge

Image

Image

- Sydney Opera House

Image

i Circular Quay

Image

Jestem zmęczony, więc wracam do hostelu. Okazało się, że w okolicach Railway Square, przy którym jest mój hostel odbywa się festyn z okazji obchodów chińskiego nowego roku:

Image

Było kilka pysznych opcji do zjedzenia, szkoda że już byłem najedzony ;-)

Image

Wracam do hostelu zmęczony. Jutro Australia Day! :)

Jutro Dzień Australii!
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
aber lubi ten post.
 
      
#20 PostWysłany: 02 Lut 2014 22:39 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Gru 2011
Posty: 265
Loty: 140
Kilometry: 285 616
niebieski
dexMorgan, dzięki :-)

kla7, dzięki za info, bardzo dawno nie byłem w Tesco ;-)

student, dzięki ;-) Cieszę się, że Ci się podoaba :)

blasto, owszem, nie jestem fanem hikingu :) Lodowców strasznie żałuję, zabrakło mi na nie czasu...
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 44 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2, 3  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group