Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 105 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna
Autor Wiadomość
#81 PostWysłany: 13 Gru 2019 14:37 

Rejestracja: 14 Wrz 2019
Posty: 142
xionc napisał(a):
Do tej pory czytałem relację z podziwem. Widzę, że rok 2016 był przełomowy i zaczęła się pogoń na zaliczanie kolejnych krajów


Faktycznie, widać tu wielką determinację do zaliczenia wszystkich państw. Chwila w Finlandii, wypad do Omanu, moment w Kuwejcie, a jak Malezja to obowiązkowo Brunei? Fajnie mieć jakiś cel w życiu ? Tylko po co to szalone tempo? Gdzie czas na smakowanie poszczególnych miejsc, wczucie się w klimat, poznawanie... Ale kto bogatemu zabroni...?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wakacje na Azorach za 2598 PLN. Loty z Warszawy + hotel ze śniadaniami Wakacje na Azorach za 2598 PLN. Loty z Warszawy + hotel ze śniadaniami
Wczasy w Turcji: tygodniowe all inclusive w hotelu niedaleko plaży od 1763 PLN. Wyloty z 2 miast Wczasy w Turcji: tygodniowe all inclusive w hotelu niedaleko plaży od 1763 PLN. Wyloty z 2 miast
#82 PostWysłany: 13 Gru 2019 14:48 

Rejestracja: 10 Maj 2013
Posty: 2084
srebrny
A kiedy miałby być czas na to smakowanie miejsc?
Państw na świecie jest chyba obecnie 195, zakładając średnio 3 dni na każde (wiadomo taką Andorę, Liechtenstein czy San Marino 'zaliczy' się w jeden dzień, ale na większe trzeba przynajmniej 4-5 dni), to daje prawie 600 dni. Jeśli ktoś jest na etacie i ma te 26 dni urlopu rocznie, które w całości (też dość kontrowersyjne założenie) może poświęcić na podróże, to zajęłoby mu to ponad 22 lata. A gdyby chcieć być dłużej w każdym miejscu, to do śmierci nawet mogłoby czasu nie starczyć. Bądźmy realistami, jeśli @cart ma ambitny plan zobaczyć wszystkie kraje świata, to oczywistym jest to, że nie może w każdym z nich przebywać tygodniami.
Zobaczy wszystkie, będzie miał porównanie i np. na emeryturze wróci na dłużej do najciekawszych miejsc.
Góra
 Profil Relacje PM off
J.1 lubi ten post.
 
      
#83 PostWysłany: 13 Gru 2019 14:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 23 Cze 2013
Posty: 1557
HON fly4free
Myślę, że nawet, jeżeli ktoś był godzinę w danym kraju to może powiedzieć, że był (na jego terytorium) w nim. Nie można oceniać kwestią tego czy ktoś chce bardziej czy mniej zobaczyć jakieś Państwo. Korzystając z podróży służbowych inaczej się nie da, a przecież się było. Krótka opinię o człowieku też można wyrobić sobie patrząc na niego, chociaż tak się nie powinno robić. ;)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#84 PostWysłany: 13 Gru 2019 15:58 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 04 Sie 2013
Posty: 1988
Loty: 850
Kilometry: 1 929 194
platynowy
south napisał(a):
xionc napisał(a):
Do tej pory czytałem relację z podziwem. Widzę, że rok 2016 był przełomowy i zaczęła się pogoń na zaliczanie kolejnych krajów


Faktycznie, widać tu wielką determinację do zaliczenia wszystkich państw. Chwila w Finlandii, wypad do Omanu, moment w Kuwejcie, a jak Malezja to obowiązkowo Brunei? Fajnie mieć jakiś cel w życiu ? Tylko po co to szalone tempo? Gdzie czas na smakowanie poszczególnych miejsc, wczucie się w klimat, poznawanie... Ale kto bogatemu zabroni...?


Ja oczywiście na cele tej relacji bardzo skracam pewne rzeczy i może się to wydawać, że byłem w każdym kraju po 1-2 dni, a tak naprawdę byłem dużo dłużej.

W Finlandii byliśmy 3 dni - kraj jest oczywiście ogromny, ale mnie nie interesuje spędzanie czasu w lesie czy nad jeziorami, które pokrywają 98% terenu ;). Zobaczyłem dwa największe miasta i jak dla mnie było to ok.
W Omanie byłem 8 dni i zjeździłem całą północ bardzo dokładnie.
Dzień w Kuwejcie - z buta zrobiłem 20 km. W zupełności wystarczy w tym średnio interesującym mieście. Poza miastem to pustynia i rafinerie. Pustyń trochę w życiu widziałem.

Malezja i Brunei byliśmy 3 tygodnie, więc sorry ale to nie jest po łebkach :)
_________________
Moje podróże - piotrwasil.com

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#85 PostWysłany: 13 Gru 2019 16:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Lut 2014
Posty: 2878
Loty: 408
Kilometry: 765 204
srebrny
south napisał(a):
Faktycznie, widać tu wielką determinację do zaliczenia wszystkich państw. Chwila w Finlandii, wypad do Omanu, moment w Kuwejcie, a jak Malezja to obowiązkowo Brunei? Fajnie mieć jakiś cel w życiu ? Tylko po co to szalone tempo? Gdzie czas na smakowanie poszczególnych miejsc, wczucie się w klimat, poznawanie... Ale kto bogatemu zabroni...?


Nie zauważyłam, aby @cart w szalonym tempie podróżował. Jeśli już to intensywnie. Też tak lubię. Nie każdy chce gdzieś w bałtyckiej wiosce przez całe wakacje leżeć na plaży i nacierać się piachem, by poczuć klimat. Ja na przykład klimat kupuję w butelkach. W każdym monopolowym na świecie;-)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
9 ludzi lubi ten post.
 
      
#86 PostWysłany: 13 Gru 2019 17:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Wrz 2015
Posty: 1187
złoty
@elwirka kupowanie klimatu w butelkach podczas podróży wprowadza element baśniowy do rzeczywistości

@cart życzę wszystkim którzy lubią latać i podróżować ( w tym także sobie) aby odwiedzili choć część tych miejsc w których byłeś
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
 
      
#87 PostWysłany: 13 Gru 2019 22:13 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 04 Sie 2013
Posty: 1988
Loty: 850
Kilometry: 1 929 194
platynowy
Rok 2017 Part 1

Tak aby zaoponować komentującym o moim pośpiesznym zwiedzaniu krajów, 2017 był rokiem gdzie wróciłem do kilku wcześniej odwiedzonych krajów by je dogłębniej odwiedzić.
Zacząłem od standardowej wizyty w Eindhoven, a już w lutym gdy miałem pojechać do Sevilli na większy zlot to zabrałem rodzinkę, polecieliśmy do Malagi, wynajęliśmy samochód i ruszyliśmy w stronę Gibraltaru.

Gibraltar to było takie "wow"!

Image

Image

Image

Image

Nie dziwię się, że Brytyjczycy nie chcą oddać skały.

Image

Image

Image

Image

Wracając z Sewilli, wracaliśmy przez białe miasteczka Andaluzji.

Image

Odwiedziliśmy też fantastyczną Rondę.

Image

Image

Image

W marcu biorę syna i jedziemy do Bułgarii na weekend. Kiedyś Bułgarię potraktowałem tylko tranzytowo, więc chciałem wrócić. Mój kolega z pracy z Sofii zaoferował się, że zabierze nas do Biełogradczika. Miejsce super ale samochód nam się zepsuł i mieliśmy powrót pociągami ;)

Image

Image

Image

Drugiego dnia zwiedziliśmy Sofię.

Image

Image

Image

Przez ten zepsuty samochód niestety nie udało się zobaczyć Rilskiego Monastyru. Trzeba będzie wrócić.

Po kolejnej wizycie w Mumbaju, na Święta Wielkanocne wybraliśmy się do Rumunii. Polecieliśmy do Cluj i wynajęliśmy samochód.

Image

Rumunia od pierwszego wejrzenia robi na nas wrażenie. Zupełnie co innego niż moja wizyta z 2001 roku...

Robimy sobie mały spacerek po wąwozie Cheile Turzii

Image

Alba Iulia, jedno z wielu zabytkowych miast.

Image

Image

Image

Sibiu:

Image

Jedziemy na Szosę Transfogaraską. Jest cała w śniegu. Bierzemy kolejkę na górę i przenosimy się w zimowe warunki.

Image

Image

Jedziemy potem do kolejnych miast. Brasov:

Image

Image

Zamek w Rasnov:

Image

Image

Natomiast Sigishoara lekko nas rozczarowała. Może dlatego, że mieliśmy wielkie wyobrażenia. Ładnie było, ale czekałem na coś specjalnego.

Image

W weekend majowy wybraliśmy się do Armenii korzystając z promocji LOTu. Także wzięliśmy samochód by jak najwięcej zwiedzić i przejeździliśmy prawie cały kraj. Zabrakło niestety czasu na wizytę w Nagornym Karabachu.

Zaczęliśmy od Garni i Geghard:

Image

Image

Image

Image

Image

Potem nad Sevanavank:

Image

Image

Jedziemy dalej na wschód:

Image

Image

Na jednym z przystanków w wiosce nasz chłopak bawi się z lokalnymi dziećmi.

Image

W Vorotan Pass robi się naprawdę pięknie:

Image

Image

Dojeżdżamy w końcu do Khyndzoresk, gdzie są wykute w skale domy sprzed wielu wieków...

Image

Goris:

Image

Bierzemy też kolejkę Wings of Tatev i zwiedzamy ten monastyr:

Image

Image

Kończymy klasycznie w Khor Virap :)

Image

Po czerwcowej wizycie w Chicago, na początku lipca miałem długi weekend dla siebie i poleciałem do Belgii zwiedzić tamtejsze miasta. Kiedyś byłem tylko w Brukseli, a chciałem zobaczyć Brugię, Gandawę, Antwerpię.

Zacząłem jednak od Dinant :)

Image

Image

Image

Potem już Brugia.

Image

Image

Image

Image

Piękne miasto. Mnóstwo turystów, ale piękne miasto.

Image

Image

Image

W niedzielę z samego rana zwiedzałem Gandawę. Nie było nikogo, więc miałem miasto dla siebie :)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Miałem jeszcze czas zajechać na 2h do Antwerpii:

Image

Odwiedziłem też w końcu Luksemburg, który wcześniej przejechałem tylko stopem:

Image

Image

Image

Image

Na wakacje mieliśmy coś specjalnego, ale o tym w następnym odcinku :)
_________________
Moje podróże - piotrwasil.com

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
19 ludzi lubi ten post.
 
      
#88 PostWysłany: 15 Gru 2019 00:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 04 Sie 2013
Posty: 1988
Loty: 850
Kilometry: 1 929 194
platynowy
Rok 2017 Part 2

Na wrzesień mieliśmy zaplanowane coś specjalnego. Pomimo, że to pół świata to podróż przy odpowiednim planowaniu i pewnych zasobach milowo-punktowych może wyjść bardzo tanio. Już w styczniu widząc promocję Qatara kupiliśmy bilety do Szanghaju po 1200 zł od osoby. Wiedzieliśmy, że w Chinach nie chcemy zostać, więc szukaliśmy gdzie tu polecieć dalej. Najkorzystniej wychodziło wykorzystać mile United na Pacyfik, który liczy tam loty jak wewnątrz kontynentu. Dodatkowo można wziąć stopover. Zdecydowaliśmy się więc kupić bilety na Mariany Północne, Guam, Yap i Tajwan.

Image

Drugiego dnia ruszyliśmy do Hangzhou. Bezsensownie zostawiłem paszporty w hotelu więc musiałem się wracać, bo biletu kolejowego inaczej nie można kupić. Przez to uciekł nam pociąg z głównej stacji i musieliśmy jechać do wielkiej stacji przy starym lotnisku. Szybki pociąg do Hangzhou kosztował aż 74 juany i dojechaliśmy do godzinę. Jedzie szybko:
Image

Trochę zdjęć z Hangzhou:

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Dzień drugi w Szanghaju zaczynamy bardzo późno, bo dopiero o 11.30 się obudziliśmy, a właściwie to obudziła nas obsługa hotelu bo chciała nam posprzątać pokój. Wytaczamy się godzinę później i po śniadaniu jedziemy na Bund, czyli główną atrakcję Szanghaju - widok na skyline Pudong znad rzeki. Wieżowce i budynki robią spore wrażenie, ale upał szybko nas wykańcza, bo dziś jest aż 33 stopnie. Chowamy się więc po cieniach i idziemy trochę wzdłuż wybrzeża.
To był tak naprawdę najważniejszy dla mnie widok w Szanghaju. Jest sporo ludzi i wszyscy sobie robią zdjęcia, z czego i ja skorzystałem.

Image

Image

Dochodzimy po jakimś czasie do ogrodów Yuyuan, które z ogrodami nie mają nic wspólnego. Jest to jedno wielkie targowisko pośród starej chińskiej architektury. Ludzi jest po prostu mega zatrzęsienie. Trochę zwiedzamy, fajna jest tu świątynia oraz... rybki pływające w rzeczkach. Młody ma atrakcje.

Image

Image

Image

Image

Wsiadamy w metro i podjeżdżamy do French Concession, czyli Xintiandi. Widać, że to bogatsza dzielnica, architektura ceglasta, dużo drogich sklepików i knajp. Chciałem wejść na piwo do jednej knajpy, ale ceny zaczynały się od 30 zł za piwo, więc zrezygnowaliśmy. Była już 17, dzieciak miał trochę dość, ale usłyszał, że ja chciałem jechać pooglądać zachód słońca i światełka na Bund i pojechaliśmy wszyscy. Ciemno tu się robi o 18, bo Chiny mają tylko jedną strefę czasową. Faktycznie wieżowce świecą się wszystkimi kolorami i robią wrażenie. Jest to zdecydowanie najlepszy widok w Szanghaju.

Image

Ostatniego dnia w Szanghaju rano poszliśmy do pobliskiej świątyni Nefrytowego Buddy. Położona jest ona wśród wysokich bloczysków i niestety po wejściu do środka i zapłaceniu po 20 yuanów okazało się, że część wystaw jest w budowie. Świątynia jak świątynia, za bardzo nie różni się od innych które widzieliśmy, np. w Hangzhou.

Image

Na Saipan lecąc przez Seul lądujemy o 2.10 nad ranem. Z tłumu ludzi wyłapują tych z ESTA i visa i idziemy do automatu, potem do oficera bez kolejki. Ci wszyscy Koreańczycy/Japończycy/Chińczycy stojący w mega długiej kolejce mogą wjechać na Saipan bez wizy do USA, ale swoje muszą odczekać. Bagaż już na nas czekał, oraz kierowca z hotelu i przed 3 leżeliśmy już w łóżku.
Już pierwszego dnia jedziemy do Hyatt na plażowanie. Przeniesiemy się tam na dwa kolejne noclegi od kolejnej nocy (kupione za punkty).

Image

Image

Image

O 8 rano odbiera mnie gościu z wypożyczalni samochodów i załatwiam formalności na lotnisku. Dostaję Yariska, z automatem oczywiście. Pakujemy się i jedziemy do Hyatt, ale tu mówią, że mają pełny hotel i dopiero po 13 mogą nas zameldować. Zostawiamy więc 2 duże walizki i jedziemy na zwiedzanie. Na pierwszy ogień idzie Forbidden Island. Ostatnie 2km jedziemy szutrową drogą i dojeżdżamy do morza. Tu myślałem, że będzie trekking na dół, ale jest tylko płot i punkt widokowy. Wyspa bardzo ładna, pionowe skały, tak samo jak klify właściwego wybrzeża. Rozczarowany jestem jednak trochę, że nie ma żadnego szlaku w dół.

Image

Image

Image

Image

Następnie wracamy się kawałek zobaczyć Old Man by the Sea. Także pionowa skała. Mijamy kilka razy znaki i nie widzimy szlaku. W końcu jakiś miejscowy mówi, gdzie poszukać dokładniej. Okazuje się, że drogowskaz zarósł, podobnie jak szlak. Z mapki wygląda na 15 minut spaceru. Przedzieramy się przez zarośniętą dżunglę, gdzie ścieżkę ledwo widać.

Image

Często trzeba się schylać, a na zejściach w dół i górę zamontowane są prymitywne liny. Widać, że dawno nikt tędy nie szedł. Po ok. 20 minutach doszliśmy na dół. Ocean jest tu bardzo niespokojny, a skała z boku faktycznie wygląda na człowieka z profilu.

Image

Image

Image

Image

Image

Spędzamy tu chwilę, ale jest mega gorąco, więc wracamy w las na ścieżkę. Nogi całe wybłociłem, a także ręce i głowę miałem w różnych liściach. Tak wróciliśmy do miasteczka by zjeść obiad. Wziąłem rybę i steka na jednym talerzu - Konrad zjadł rybę (bardzo dobra), a ja steka (podeszwa). Było już po 13 więc pojechaliśmy do hotelu. Pani mówi, że jest pokój i że mamy upgrade. Należy nam się też śniadanie i wejście do lounge na kolację między 17-19. A najlepsze jest to jak weszliśmy do pokoju. Znajduje się on obok wejścia do spa i ma z 50 m2. Wielkie łóżka, kanapy, akwarium, łazienka z wielką wanną, prysznic, a za drzwiami balkonowymi... ogród japoński! Coś pięknego. Oczywiście darmowe wody, kawy, herbaty, a także 2 piwa w lodówce. Taki apartament to pewnie z 600$ za dobę (standardowa cena zwykłego pokoju to 350$). Ja go mam za darmo.

Image

Image

Image

Image

A tak wszedłem do tego pokoju:

Image

Zbieramy graty i jedziemy dalej na zwiedzanie. Najpierw oglądamy Bonzai Cliff, piękna sprawa, choć na pewno ładniej prezentuje się z morza. Potem ostatni punkt obronny Japończyków na wojnie z kilkoma pozostałościami przeciwpancernymi. Widać stąd też pięknie Suicide Cliff, gdzie wjeżdżamy samochodem i z góry podziwiamy widoki. Z dołu jednak ładniej.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Kolejna atrakcja to Grotto. Schodzi się stromymi schodami w dół i schodzi się do groty wodnej, bardzo głębokiej. Pływają tu w kamizelkach i nurkują. Szkoda, że nie wzięliśmy strojów kąpielowych, bo miejsce jest rewelacyjne! Nie widać skąd woda dochodzi z oceanu, na pewno jakąś jaskinią, bo od strony oceanu jest po prostu pionowa skała.

Image

Przedostatnia atrakcja to Bird Island, ale jest tylko punkt widokowy, a ptaków żadnych nie widać. Ładnie za to na pewno jest. 2 osoby mają drony więc mogą porobić ciekawe zdjęcia. Stąd jest 2 km droga szutrowa to jaskini. Pojechaliśmy, ale to była strata czasu. Przerost formy nad treścią, bo porobili dojścia drewniano-betonowe, podejścia dla osób niepełnosprawnych, a widoczek tylko jest na wejście do jaskini i potem zagrodzone. Resztę dnia spędzamy na basenie, a ja oddaję samochód.

Image

Ostatni dzień na Marianach spędzamy nad morzem i basenie. Mimo tego, że nasmarowaliśmy się na maxa blokerem to i tak spaliłem ramiona na raka. Dzeciak miał specjalny strój przykrywający całe ciało, ale spalił trochę policzki. Dobrze, że mamy trochę leków na oparzenia więc przynoszą ulgę, ale dźwiganie plecaka foto i tak będzie już udręką.

Image

Image

Następnego dnia rano jedziemy taksówką na lotnisko. To aż 30$, mimo, że jest to może z 12 km. To chyba jedyny zarobek taksiarzy na wyspie, a mnie dziwi, że Hyatt nie ma żadnego autobusu hotelowego. Pewnie są umówieni z mafią taksówkarską. Nasza odprawa przechodzi dość wolno, bo na polski paszport zrobili wielkie oczy. Musieli sprawdzić wymagania paszportowo-wizowe na Guam i Yap. Walizki oddajemy od razu na Yap, żeby nam nie przeszkadzały w naszym całodziennym zwiedzaniu Guamu. 8:40 wsiadamy w ATR42-500 United mieszczącego 48 osób i w 35 minut dolatujemy do Guam. Po drodze mijamy dwie pozostałe zamieszkane wyspy Marianów, czyli Tinian i Rota. Tinian jest dosłownie rzut beretem od Saipan i aż dziwne, że nie pływa tam żadna łódka.

Na Guam wypełniamy deklarację, ale odprawy paszportowej jako takiej nie ma. Idziemy od razu do Rent a Car Nissan, gdzie dostajemy Note Verso. Przed wyjazdem przygotowałem sobie mapkę z zaznaczonymi atrakcjami Guam, mamy jakieś 8h na zwiedzanie. Najpierw jedziemy koło stolicy do Two Lovers Point, gdzie wg legendy w przepaść skoczyła para, której rodzice nie pozwolili się pobrać. Jest tu wąska dziura w ziemi oraz piękny klif. Zrobili kawałek wybiegu i liczyli 3$ za wejście. Trochę to nie warte, ale widoczek na wyspę i ocean można zaliczyć. Kto nie chce zapłacić to obok jest restauracja, skąd też można coś pooglądać.

Image

Image

Image

Image

Jedziemy dalej na Ritidian Point na północny kraniec wyspy. Ostatnie 15km jest w fatalnym stanie z mega dziurami. Jak dojechaliśmy to widać było kawałek klifu bez jakiegoś szczególnego wyrazu oraz plaże, gdzie miejscowi przyjeżdżali. Patelnia była jednak tak mocna, że nawet wyjść się nie chciało z klimatyzowanego samochodu.

Image

Image

Jedziemy do Talofofo Falls, czyli wodospadów. Są one już na południu wyspy, ale przejazd zajmuje jedynie kilkanaście minut. Wstęp do wodospadów kosztuje aż 12$, no ale inwestujemy. W cenie wliczone jest kilka rzeczy. Najpierw bierzemy kolejkę wagonikową zjeżdżającą w dół do wodospadów. Wodospady składają się z dwóch kaskad. Każda na ok. 20 metrów szeroka i kilka metrów wysoka. Całkiem ładnie to wygląda, ale to max 10 minut zwiedzania.

Image

Image

Image

Po wjechaniu z powrotem na górę, pan powiedział, że jest jeszcze jaskinia strachów, którą przeszedłem i jest mega tandetna. A na koniec jeszcze dookoła jeździ kolejka, która bym przysiągł, że jest już ze 40 lat nieczynna. Poprosiliśmy o przejażdżkę z myślą o Konradzie i okazało się, że jednak się ruszyła :-)

Ostatnia atrakcja to maciupki Fort Soledad, gdzie są 3 armaty i kilka murów oraz ładny widok na wybrzeże. Wracamy jeszcze na kolację do centrum i jedziemy na lotnisko. Zaliczamy jeszcze salonik United i o 19:50 odlatujemy na Yap. Generalnie dość kiepski ten Guam.

Na Yap przylecieliśmy przed czasem i pieszo szliśmy z samolotu. To prawdziwy koniec świata, jedyny samolot jaki tu przylatuje to United 2x w tygodniu. Nawet jakbyśmy chcieli zostać tu krócej to się nie dało :-). Do oficera imigracyjnego stoi się jeszcze na płycie lotniska i jego budka to wejście do "hali". Dzieciak już zasnął na rękach, a po przejściu oficera stała ubrana w lokalny strój młoda kobieta i zakładała każdemu naszyjnik z kwiatków. Taśmy do bagaży nie ma, dwóch gości rzuca bagaże na kawałek lady.

Mnóstwo lokalesów miało popakowane paczki i mini lodówki, pewnie wiozą pełno rzeczy, bo na malutkim Yap ciężko coś dostać. Odbierają nas z hotelu ESA i w 10 minut jesteśmy. Pokój jest ok, ale trochę mały, no i niestety znalazłem jednego karalucha. Cóż, tropiki, więc się chyba zdarza. Rano wstajemy i idziemy na dół na śniadanie. Restauracja jest otwarta zgodnie z posiłkami - na śniadanie, lunch i obiad. Ma piękny widok na zatokę obok. Nie jest strasznie drogo, najtańsze śniadanie to 2 jajka sadzone, tosty i kawałek dżemu za 5$. Z naleśnikami za 7$. Da się przeżyć. Po śniadaniu idziemy na "miasto" się rozejrzeć. Nasze gminne wioski mają chyba więcej ulic, ale jest większość co potrzeba. Są sklepy, jest sąd, policja, bank.
Jest też sporo kościołów.

Image

W "centrum" znajdujemy już pierwsze kamienne pieniądze:

Image

Image

Zaglądamy do Manta Ray Resort zapytać o nurkowania. Jest drogo, bo 125$ za 2 zejścia oraz 50$ za snorkeling. Zastanowimy się, bo też nie mamy co zrobić z Konradem. Yap jest jednym z ciekawszych miejsc do nurkowania, bo można zobaczyć 7 metrowe płaszczki giganty. Idąc wzdłuż zatoki spotykam taksówki i zagaduję z panią taksówkarką o możliwość zwiedzenia wyspy. Umawiamy się na 3h zwiedzanie za 60$. Nie chciała się targować. Hotel oferował 75$ od osoby, więc sporo do przodu i tak byliśmy. Po obiedzie w hotelu (tu znowu ceny ok, bo 9-10$ za dobry posiłek) odpoczywamy i o 15 ruszamy.

Yap słynie także z kamiennych pieniędzy i jedziemy najpierw zobaczyć Kamienny Bank. Pieniądze przypłynęły tu z Palau, mimo, że są mega ciężkie. To takie koła o wielkości od 50cm do nawet 2 metrów z dziurą w środku. Wszystko jest położone na prywatnych posesjach, więc trzeba zapytać, no i zapłacić po 2.5$ od osoby. Obok alejek z pieniędzmi są też domki tylko dla mężczyzn, gdzie nasza pani tłumaczy, że jak jakaś kobieta wejdzie to już tak jakby była własnością wszystkich mężczyzn w wiosce...

Image

Image

Image

Image

Ostatni punkt jest na południu wyspy, gdzie niestety nie mogliśmy znaleźć właściciela ziemi, więc zdjęcia kamiennych pieniędzy mogłem porobić tylko z samochodu. Pani była naprawdę stanowcza, żeby nie wychodzić z samochodu i nie robić zdjęć, bo można mieć spore kłopoty. A właściciel był niedaleko z innymi mężczyznami na naradzie i nie wolno im było przeszkadzać.

Image

Image

Image

zień drugi na Yap zaczynamy od wyjścia na szlak Tamilyog Trail. Wywozi nas taksówka za 2.5$ na drugi koniec szlaku i idziemy pieszo przez niego z powrotem do Colonii i naszego hotelu. Szlak jest na 1.5-2h. Idzie się najpierw przez las deszczowy i kamienne płyty. Do tego jest pełno liści. Jest bardzo ślisko, bo słońce tu nie dochodzi, a pada przecież codziennie. Pierwsze 1/3 szlaku jest naprawdę trudna z tego powodu i dość często się poślizgamy. Roślinność jest super, dużo kolorowych kwiatów, bambusów, drzew bananowych i mandarynkowych.

Image

Image

Po szlaku, zachodzimy do sklepu, gdzie robię trochę zdjęć miejscowym kobietom. Ogólnie ludzie są tu mega mili i chętnie pozują jeśli się ich zapyta o zgodę.

Image

Image

Image

Zaglądamy do sklepu z pamiątkami w Manta Ray Bay Resort i kupujemy kilka pocztówek. Potem jeszcze na pocztę, ale jest już zamknięta. Wracając w stronę hotelu spotykamy... Polaków! Para starszych osób. Jesteśmy w szoku, bo w hotelu naszym wspominali tylko o 4 Polaków do tej pory. Na całej wyspie jest może ze 20 turystów.

W pobliskiej chacie jeszcze miejscowi wycinają z drewna kawałki na łódki. Trochę z nimi zagadujemy dowiadując się, że wykonanie małej łódeczki zajmuje miesiąc.

Image

Image

Ogólnie ludzie dość biednie tu żyją. Najniższa stawka to 1.5$ za godzinę. Mało jest rolnictwa, rośnie tylko część warzyw, jak kapusta. Jest sporo owoców. Ludzie pracują dla rządu, dla wielu sklepików, które tu są, sprzedają owoce, lub np. sprzątają drogi.

Wieczorem idziemy jeszcze do najlepszej knajpy w mieście w resorcie Manta Ray. Mieści się ona na łajbie. Jem m.in. sashimi z tuńczyka (rewelacja) i próbuję lokalnego piwa robionego przez to miejsce (też rewelacja).

Trzeci dzień w Yap stał pod znakiem deszczu. W nocy lało niemiłosiernie, a rano jeszcze nawet z białym szkwałem na zatoce. Jednak jak zjedliśmy śniadanie to przestało, więc zebraliśmy się wysłać kartki pocztowe i pojechać na plaże na północno-wschodni kraniec wyspy.

Image

Po północy meldujemy się na lotnisku. Tutaj są tylko dwa stanowiska odpraw, bo i tylko United lata. Duże bagaże są ręcznie sprawdzane. Małe zresztą też, bo nie mają skanerów. Mają tylko bramkę od wykrywania metali. Czekamy w mini poczekalni z ok. 60 osobami, w tym 15 białymi na samolot. Większość z nich tu nurkowie. Do samolotu wchodzimy o czasie, ale ponad godzinę schodzi obsłudze załadowanie cargo i wypoziomowanie samolotu.

Wylot dopiero po 3 rano. Dolatujemy więc do Guam solidnie spóźnieni, choć dla nas to nie problem, bo planowo mieliśmy czekać od 3:30 do 7 rano na przesiadkę. United Club na szczęście wpuścił nas we trójkę na moją złotą kartę i zjedliśmy porządne śniadanie. Wyposażenie tego saloniku było 3x lepsze niż United Club na kontynencie. Tym samym samolotem (737-700) polecieliśmy do Manili. Na pokładzie średnio kiepski posiłek, a my przez te 3.5h jakoś zabawialiśmy dzieciaka. W Manili mieliśmy 4h na przesiadkę. Są tu 4 terminale i przy zmianie terminala trzeba przejść przez immigration, na szczęście my jesteśmy w obrębie pierwszego. W saloniku spędzamy cały ten czas, a Konrad ponad 2h przesypia na dwóch złączonych fotelach.

W Taipei, nasz hotel jest całkiem fajnie położony. Kosztuje tylko 10k punktów IHG, taksówka z lotniska kosztuje 60 zł, obok jest centrum handlowe z dobrymi restauracjami, 7-eleven na drobne zakupy, a przy hotelu przystanek autobusu 1816, który w 45 minut zawozi do centrum Tajpej.
Następnego dnia jedziemy właśnie tym autobusem i wsiadamy w metro na końcowy linii czerwonej i idziemy na szlak na Górę Słonia, z której jest przepiękny widok na miasto i jej najwyższy budynek, czyli Taipei 101. Na górę prowadzi 650 schodów i pocę chyba wszystko co mam w sobie. Daję jednak radę :-). Widok faktycznie super, ale generalnie nad miastem jest smog i przejrzystość dość kiepska.

Image

Ogólnie Tajwan robi totalnie inne wrażenie niż Chiny, jest tu bardzo przyjemnie, ludzie zachowują się cicho, a infrastruktura jest lata świetlne przed np. Polską. Metrem jedziemy do świątyni Longshan, czyli najsłynniejszej na Tajwanie. Jest super. Wejście darmowe, a w środku Tajwańczycy modlący się, rzucający kostkami (jak odpowiednio wypadnie to przyniesie szczęście) i palący kadzidełka.

Image

Image

Image

Czas leci szybko i o 14 postanowiliśmy się rozdzielić. Żona z dzieckiem jadą do Zoo, a ja chodzę jeszcze po centrum obejrzeć główny plac z bramą, teatrem narodowym, salą koncertową i grobowcem Czang Kaj-Szeka (w remoncie).

Image

Image

Zbieram się zaraz po tym i jadę metrem lotniskowym do stacji Taoyuan HSR, gdzie mam odebrać samochód. Przez kilkadziesiąt kilometrów, pociąg jedzie tylko po wiaduktach. Samochód odbieram bezproblemowo i jadę po rodzinkę do Zoo. Po drodze podziwiam niesamowitą infrastrukturę drogową. Autostrady wszystkie są na wiaduktach, ciągną się po kilkadziesiąt kilometrów. Mają po 3-6 pasów i często skrzyżowania po 3-4 poziomy. Niesamowite. Do tego ruch jest bardzo duży.

Rano wyjechaliśmy na północne wybrzeże. Jak wjechałem na wiadukty pod hotelem to wyjechałem 60 kilometrów dalej. Pierwszy punkt to park geologiczny Yehliu. Niestety jak tam dojechaliśmy to lało jak z cebra i nie zamierzało przestać. Poczekaliśmy pół godziny i postanowiliśmy ruszyć dalej, a tutaj wrócić. Jedziemy więc nad wodospady Shifen. Tu lekko kropi, ale kupujemy płaszcze przeciwdeszczowe. Jak ruszyliśmy zwiedzać to znowu zaczęło ostro padać. Zwiedzanie mieliśmy w mega deszczu. Same wodospady bardzo ładne i mają dużą siłę.

Image

Image

Następnie jedziemy do Jiufen ze słynną Old Street. Miasteczko znajduje się pośród gór i serpentyn i jest pięknie zabudowuje wzgórze. Uliczka to jeden wielki targ. Spodziewałem się czegoś innego, ale klimacik był.

Image

Image

Jemy tu obiad i ruszamy w dół na wybrzeże do Nanya Rocks, czyli pięknych formacji skalnych na wybrzeżu, które są kolorowe i ułożone pofałdowanymi warstwami.

Image

Image

Image

aglądamy jeszcze na sam kraniec północno-wschodni do Bitou, ale w sumie nic ciekawego i trzeba by było ruszyć na szlak by coś zobaczyć. Przestało w końcu padać, więc postanawiamy szybko wracać do Yehliu. Po godzinie drogi jesteśmy i mamy szczęście z pogodą. Jednak Konrad nam zasnął, więc idę sam. Wejście to tylko 10 złotych, a same formacje skalne tego parku to klasa światowa. Są grzybki, maczugi, profil królowej czy lamparta. Razem ze skalistym nabrzeżem robi to świetną atrakcję. Szkoda, że pół parku było zamknięte.

Image

Image

Image

Jeżeli miałbym zobaczyć jedną rzecz na Tajwanie to wybór padłby na Taroko National Park. Tak planowałem dni na Tajwanie by tam dotrzeć. Trochę plan został okrojony w stosunku do oryginalnego, bo planowo mieliśmy mieć dzień więcej, ale jest jak jest. Wstajemy jeszcze przed 6 i o 7:45 jesteśmy już w drodze. Jedziemy przez Tajpej i chyba pierwsze 95km po wiaduktach i tunelach. Potem autostrada się kończy i zaczynają się serpentyny, gdzie jedzie się max 40 kph. Zatem pierwsza część podróży trwała 1:15, a druga o tej samej długości 2:15.

Image

Po 11 od razu wjeżdżamy do Taroko National Park i szczęki nam opadają na widok strzelistych grani wąwozu. Zaczynamy od Eternal Spring Shrine, gdzie fantastycznie widać kanion, pagodę oraz wodospad pod nią. Niestety szlakiem nie można dość pod samą pagodę.

Image

Image

Jedziemy dalej. Co chwila zatrzymujemy się i podziwiamy wspaniałe formacje skalne, wysokie skały, tunele częściowo otwarte i dojeżdżamy do Swallow Grotto Trail. Widoki są niczym z kosmosu! Światowa czołówka wąwozów. Do tego te wszystkie wiszące mosty. Jeździmy, chodzimy, oglądamy.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Ten park to prawdziwa wisienka na torcie naszej podróży. Zdecydowanie polecam każdemu kto będzie na Tajwanie.

Na nocleg wracamy do Hualien do jakiegoś B&B, który pokój miał całkiem fajny, ale z właścicielem nie dało się dogadać ani w ząb. Do tego śniadanie to trochę ryżu i zupy przy stole z właścicielem.

Ostatniego dnia wracamy do Tajpej i ekspresem przejeżdżamy jeszcze przez park Yangmingshan, który słynie z gorących źródeł:

Image

Na lotnisku odbierają ode mnie samochód i gościu włącza w apce czas wynajmu i koszt autostrad. Zapłaciłem ok. 50 zł. Szok, że mają takie informacje od razu dostępne i nie ma żadnych winiet czy innych głupich bramek na autostradach!

Na tym nasza podróż dobiega końca. Jeszcze czekał nas długi powrót przez Szanghaj i Dohę.
_________________
Moje podróże - piotrwasil.com

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
14 ludzi lubi ten post.
SPLDER uważa post za pomocny.
 
      
#89 PostWysłany: 15 Gru 2019 22:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 04 Sie 2013
Posty: 1988
Loty: 850
Kilometry: 1 929 194
platynowy
Rok 2017 Part 3

Dopiero wróciliśmy z Pacyfiku, a czas już planować Karaiby na święta. Lecimy 14 grudnia na Martynikę i wracamy przed Sylwestrem z Gwadelupy. Czas było zaplanować coś w środku.
Tymczasem odwiedziłem jeszcze Mumbaj i Zagrzeb.
W Chorwacji nie byłem 17 lat, więc z przyjemnością wybrałem się na krótkie spotkanie służbowe do Zagrzebia. Tym bardziej, że w stolicy nigdy nie byłem. LOT leci tylko 1:15h i po godzinie 11 rano powitał mnie słoneczny Zagrzeb z temperaturą 15 stopni.
Pierwsze wrażenie jest super. Odwiedzam Plac Jelacicia, gdzie jest mini targ miodów.

Image

Image

Image

Następnie udaje się do katedry, która jest bardzo ładna. Szkoda, że jedna wieża była w remoncie, ale przynajmniej tak przykryte płachtą, że nie widać rusztowań. W środku mega cisza i pusto. Kręcę się trochę po okolicy i zaglądam na ulicę Tkalcica, która ma mnóstwo klimatycznych knajpek. Wszystko pięknie odrestaurowane i z gustem.

Image

Image

Stamtąd idę po schodach do tzw. Kamiennych Wrót. Jest to dość ciekawy budynek, gdzie wejście i wyjście nie znajdują się na przeciw siebie. Jest tam obraz Matki Boskiej i kilka osób się modli. Jedna ściana ma też pamiątkowe tabliczki.

Image

Stąd już jest blisko do Kościoła św. Marka, który robi wrażenie wow. Piękne jasne kolory w pełnym słońcu wyglądają super. Szkoda, że środek był zamknięty.
Schodziłem większość ulic górnego miasta i chciałem koniecznie znaleźć tunel Gric. Niestety wszystkie jego wejścia były zamknięte na 4 spusty, a szkoda, bo on ciągnie się sporo pod starym miastem. Wpadam jeszcze na Targ Dolac, gdzie miejscowi sprzedają owoce, warzywa i pędzoną rakiję i Zagrzeb mam mniej więcej zwiedzony.

Image

Image

Image

Image

Image

Przed Karaibami, odwiedzam jeszcze służbowo Monachium i rzutem na taśmę o 4(!) mile przedłużam Golda w United.
Monachium przed świętami to przede wszystkim jarmarki.

Image

Image

Image

Image

Image

Czas na Karaiby! Lecimy AF ze zmianą lotniska w Paryżu. Planowaliśmy na każdej z wysp wynająć samochód by jak najwięcej zobaczyć.
Zaczęliśmy od Martyniki, gdzie mieliśmy 2 noclegi i udało się objechać wyspę dookoła elektrycznym Zoe.

Pierwszego dnia rano wyjechaliśmy na półwysep Caravelle z pięknymi plażami i zwiedziliśmy Chateau Dubuc, dawne miejsce pracy niewolników z XVII wieku. Przeszliśmy się też 30 minutowym szlakiem na namorzyny. Pierwsze widoczki super.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Potem ruszyliśmy do wąwozu Falaise. Drogi są bardzo zatłoczone i kręte, do tego co chwila padają przelotne deszcze. Na wejściu do wąwozu chcą 10 euro od osoby i 7 od dziecka, ale miałem tylko 100 i 20 euro i przeszło to ostatnie. Pierwsza część to szlak po pionowych schodach i dochodzi się do rzeki. Tam przewodnik bierze nas do wodospadu i szlak prowadzi po rzece. Nakładam więc kąpielówki i wkładam aparat w worek żeglarski. Syn chciał iść, ale zrezygnował jak zobaczył spadającą wodę. Niby dziecko od lat 5 może już iść, ale nawet dla mnie szlak był ciężki. Zanurzałem się po szyję i szedłem pod prąd spadającej rzeki. Były nawet 2 drabinki. Pod koniec doszedłem do wodospadu, wokół gardzieli którego przewodnik kazał mi się przejść. Robimy jeszcze kilka fot i spadamy. Miejsce fajne.

Image

Image

Przy parkingu jemy obiad. Zwykła knajpa, ale widać, że jest tu dość drogo. Za 2.5 obiada płacimy 41 euro..
Jedziemy na południe. Omijamy niestety wulkan, który jest cały w chmurach. Szkoda. Jedziemy dalej w stronę stolicy bardzo górskimi drogami. Może się zrobić niedobrze od tych serpentyn. Chcieliśmy dojechać do Pointe du Bout po drugiej stronie zatoki na przeciwko stolicy, ale w mieście wpadliśmy w takie korki, że po godzinie jechania 10 na godzinę, postanowiliśmy pojechać do centrum i zostać na wybrzeżu. Fort St. Louis niestety był zamknięty, ale robi ładne wrażenie, szczególnie wspinające się po nim iguany. Chodzimy trochę po centrum, Konrad bawi się na plaży, a także na festynie obok, gdzie też możemy podziwiać miejscowe kobiety tańczące do afrykańskich rytmów. Widać dziedzictwo.

Image

Image

Image

Image

Image

Drugi dzień na Martynice zaczynamy od jazdy na południowy-zachód wyspy. Mieliśmy najpierw jechać do Point du Bout, ale był taki korek na zjazd z autostrady, że pojechaliśmy prosto. Dojechaliśmy do pięknej plaży Le Diamant, gdzie widoki na okoliczne wzgórza i plażę na długo zostaną w naszej pamięci.

Image

Image

Image

Obok jest też park pamięci po rozbitkach ze statku na pobliskiej wyspie.

Image

Dalej wzdłuż zachodniego wybrzeża mijamy malownicze wioski i zatrzymujemy się na kolejnej plaży, gdzie syn może się pokąpać, a my zjeść kilogram mandarynek świeżo zerwanych z drzewa. W końcu dojeżdżamy do tego Pointe du Bout, które wygląda na bardzo ekskluzywny kurort. Tu też trochę spędzamy na plaży i zjadamy lunch - tuńczyk z frytkami, sałatka, 2 cole i woda za aż 47 euro.

Image

Image

Image

Śmigiem jedziemy na lotnisko oddać samochód, gdzie bierzemy taksówkę na terminal portowy na nasz prom na Saint Lucia. To kolejne 22 euro. Drogo tu. W terminalu dziki tłum. Na każdego pasażera przypada chyba po 8 bagaży, a panie odprawiają dopiero na 1:15h przed odpłynięciem. Potem wiadomo było dlaczego, bo prom się spóźnił i odpłynęliśmy godzinę po czasie. Na początku była frajda, bo pierwsze kilometry są osłonięte, a potem na pełnym morzu zaczęło nieźle bujać. Żona przetrwała w jednej pozycji, a synowi niestety zrobiło się bardziej niedobrze. Po 1.5h wpłynęliśmy do portu i stwierdziliśmy, że następnego promu z Dominiki do Gwadelupy 2:45h nie przetrzymamy.

Saint Lucia.

Do odprawy paszportowej oczywiście stał cały tłum z promu, a obsługiwała jedna osoba miejscowych, a druga osoba przyjezdnych. Postaliśmy więc prawie godzinkę i 2h po planowanym przypłynięciu odbiera nas Niemiec, u którego będziemy mieszkać w apartamencie. Apartament mamy duży i ładnie wyglądający, z widokiem na morze. 215 euro za 3 doby, ale na dzień dobry w łazience żona znajduje karalucha. Nie było też ciepłej wody pod prysznicem, a nasz właściciel pojechał sobie na wieczór do miasta na kolację, bo to były jego urodziny. Wrócił późno i okazało się, że wywaliło korek, więc musieliśmy potem jeszcze czekać aż się woda dogrzeje.

Poranek zaczynamy od podziwiania morza z tarasu naszego apartamentu. Jest zielono i górzyście, podobnie jak na Martynice. Schodzimy pionowo w dół do drogi i łapiemy busika 1A do Gros Islet na północ wyspy. Dzisiaj dzień plażowania, ale tutaj plaża choć ładna, to jednak średnio do kąpania dla dzieciaka, bo fale były dość spore. Chodzimy po wiosce, gdzie jest mnóstwo Rasta, kolorowe drewniane domki i sporo bezpańskich psów. Widać, że jest dość biednie, ale to właśnie chyba prawdziwa Saint Lucia.

Image

Chodzimy chwilę i łapiemy busika na drugą stronę Rodney Bay. To kilometr czy półtorej, ale krajobraz zmienia się jak w kalejdoskopie. Zatoka to pełno jachtów, drogie centrum handlowe i piękne domy wypoczynkowe. Tutaj plaża jest w sam raz dla nas, więc zostajemy kilka godzin mocząc się w wodzie.

Image

Image

Image

Image

Jak już zgłodnieliśmy to poszliśmy na lunch do jednej z tańszych knajp, a i tak za średnie dania zapłaciliśmy ze 150 złotych. Jest dość drogo. Po południu wybraliśmy się do centrum Castries, czyli stolicy wyspy. Jest niedziela, więc wszystko pozamykane i jest pusto. Targ totalnie pusty i uliczki wyludnione. Jest dość brudno i niezbyt zadbanie. Chodzimy trochę, trafiamy na ładny kościółek i to wszystko. Udało się wstąpić do KFC na kolację.

Image

Image

Kolejny dzień na Saint Lucia mamy przeznaczony na zwiedzanie. Samochód w AVIS miałem wynajęty od 10 do 20, ale byłem na lotnisku już o 8, bo myślałem, że uda się wcześniej. Sam nie wiem dlaczego zarezerwowałem dopiero na 10. Pani na lotnisku coś dzwoniła i stwierdziła, że samochód zabrał jej szef i że dopiero o 10 będzie. Prosiła o adres miejsca, gdzie jesteśmy to samochód podrzucą. O 10 oczywiście ich nie było. Dzwoniłem kilka razy i odpowiedź zawsze była ta sama, że stoją w korku. Jak można stać godzinę w korku skoro na piechotę można dojść z lotniska w 30 minut? O 11 podejmujemy więc decyzję, że jedziemy busikiem do Soufriere i na miejscu poszukamy taksówki. Na szczęście większość atrakcji jest w okolicach tamtego miasta. Szybko znajdujemy busa i w ciągu godziny po serpentynach jesteśmy w Soufriere. Widoki na wulkany Pitons są nieziemskie.

Image

Image

Zaczynamy od lunchu - znowu parę kanapek za 150 złotych (jak ci ludzie tu żyją???) i zaczepia nas jakiś rasta z którym negocjujemy. Zaczęło się od 250 EC$, a stanęło na 70, czyli ok. 90zł. Za tyle możemy jechać. Najpierw Sulphur Springs, czyli gorące źródła siarkowe. Dymiąca góra śmierdząca zgniłymi jajami. Jest kilka jezior z gotującym się błotem. Całość dość fajna.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Następnie jedziemy do wodospadów Piton. Ładnie tu widać Petit Piton, natomiast sam wodospad to porażka, bo to mała siklawa

Image

Zatrzymujemy się jeszcze na widoczki na Petit Piton i Soufriere i wracamy do miasta

Image

Image

Image

Po dodaniu energii lodami, postanawiamy przejść się kilometr do ogrodów botanicznych i Diamond Falls. I ogród i wodospady tym razem są fajne i kolorowe.

Image

Wracamy na busa. Pytam się kierowcy czy zatrzyma się na górze bym mógł zrobić kilka zdjęć Pitons, bo z dołu widać było tylko jeden. Powiedział, że się zatrzyma. Miałem 15 sekund, iconic view jakby to Amerykanie powiedzieli.

Image

Image

I to tyle z Saint Lucia. W planie miałem jeszcze zatoczki po drodze, jakiś fort i powrót wschodem wyspy, ale i tak jesteśmy zadowoleni, że tyle się udało zobaczyć po tym numerze Avisa...

Saint Vincent.

Saint Vincent i Grenadyny, bo tak nazywa się państwo, nie było w naszej pierwotnej trasie. Kupując jednak bilety Liat na Barbados, pojawiła się opcja by za 15$ więcej polecieć z przesiadką na St. Vincent i mieć tam 5h. Efektywnie zatem 4h na zwiedzanie. Załatwiłem więc z lokalną firmą obwózkę prywatnym samochodem przez ten czas. Drogo, bo 120$, ale to była jedyna opcja by zobaczyć jak najwięcej.

Pierwsze widoki na St. Vincent od razu nas zachwycają. Jest górzyście, zielono i wszędzie kolorowe domki przyklejone do wzgórz. Widać, że jest tu dużo bardziej bogato niż na St. Lucia.

Image

Przejeżdżamy przez stolicę Kingstown obserwując targ i dwa stare kościoły.
Dojeżdżamy do fortu Charlotte, który góruje nad miastem. Fort co prawda jest niewielki, ale widoki stamtąd na zatoki oraz na Grenadyny jest przepiękny.

Image

Image

Image

Image

Dalej malowniczymi drogami jedziemy do Layou, wioski rybackiej, gdzie jest równie ładnie. Zatrzymujemy się także w Barriouallie.

Image

Image

Image

Na koniec Wallilabou Bay, czyli miejsce gdzie kręcili Piratów z Karaibów. Jest tu piękne zatoczka i trochę gadżetów z filmu - flagi, trumny, szubienica, itd. Szkoda, że nie było żadnego statku, ale sama zatoczka jest fantastyczna.

Image

Image

Image

Image

Image

Szukamy jeszcze małego wodospadu, ale jest on naprawdę mały. Nasz przewodnik nie wiedział też nic o petroglifach z Layou, pewnie tak samo małe - kilka napisów na kamieniach. Jak się dowiedział o miejscowych to musieliśmy już niestety wracać. Na lotnisko jedziemy drogą przez Mesopotamia Valley, pięknej doliny otoczonej szczytami, gdzie uprawia się większość owoców na wyspie

Image

I to wszystko. Szkoda, że zabrakło czasu na duże wodospady oraz wulkan, a także malutkie wyspy z archipelagu Grenadyn. Może kiedyś wrócimy. Zdecydowanie jednak warto było tu przyjechać, nawet na te 4h.

Barbados.

Po wspaniałych kilku godzinach na Saint Vincent, wsiedliśmy w małego ATR 42-600 linii LIAT na Barbados. Po 45 minutach wylądowaliśmy na płaskiej jak się z góry wydawało wyspie. Lotnisko jest tu dużo większe niż na innych wysepkach, widać m.in. jumbo jety British Airways, zwiastujące chmary hotelowych turystów. Odbiera nas z lotniska właściciel naszego apartamentu i jedziemy najpierw do sklepu, a potem do jego miejsca. Ruch jest lewostronny, a poza tym czujemy się jak w USA, np. jak na Guam. W oczy rzucają się też nowe osiedla domków z betonu, odporne na huragany. Ohydztwo.

Do apartamentu zajeżdżamy już po zmroku i niestety mimo dobrych ocen na bookingu, jest dość brudno. Pościel czysta, ale kibel, prysznic i kuchnia dość lepiąca. No nic, jakoś dwa dni przeżyjemy. Właściciel zabiera nas jeszcze do Oistins na grillowaną rybę. Knajpa jest ala fast food – pan stoi i grilluje, siada się przy stołach z ceratą i je z plastiku. Natomiast jedzenie jest super i kosztuje 15$ za danie, więc dość przystępnie.

Następnego dnia o 8.30 rano przyjeżdża umówiony wcześniej samochód ze Stoutes. Gościu jest punktualnie. Za małe Kia płacimy z ubezpieczeniem prawie 100$. Drogo. Zbieramy się i jedziemy najpierw do Harrison’s cave. Jest dość pusto, płacę w kasie za bilety i dopiero potem się zorientowałem, że to prawie 300 złotych. Zabolało. Show też typowo amerykańskie. Najpierw oglądamy film o tym jak powstał Barbados i wyspa. Geneza jego jest inna niż pozostałych Wysp Zawietrznych, które mają pochodzenie wulkaniczne. Barbados ma pochodzenie sedymentacyjne i został wypiętrzony.

Do jaskini zabiera nas melex, gdzie wychodzi kilkanaście osób. Po jaskini jeździ się zatem samochodzikiem, a nie chodzi pieszo jak po każdej innej. Formacje skalne są jednak w wielu miejscach bardzo imponujące i stwierdziliśmy na koniec, że trochę się obrobiła i nie jest to strata pieniędzy.

Image

Image

Image

Image

Po jaskini pojechaliśmy na północ na sam kraniec do Animal Flower cave. Po drodze zatrzymaliśmy się w Farley Hill. Za widok trzeba było zapłacić 5$.

Image

Image

Obok jest jeszcze jakieś zoo, ale ja nie lubię oglądać zwierząt w klatce.

Dojeżdżamy na kraniec wyspy do Animal Flower Cave. Wybrzeże tutaj jest poszarpane, strome i są ogromne fale. Wszystko ogólnie robi fantastyczne wrażenie i spędzamy tutaj trochę czasu chodząc po wybrzeżu.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Potem przemieszczamy się na wschodni kraniec wyspy i zatrzymujemy w kilku miejscach widokowych. Drogi są tu bardzo złe, jedzie się często góra po 40 km/h. Ogólnie na Barbadosie poza główną drogą na południu reszta jest w fatalnym stanie. Ciekawe wybrzeże jest też na Batsheba oraz przy East Point Lighthouse.

Image

Image

Image

Image

Image

Po południu zajeżdżamy jeszcze do Oistins i jedziemy południową drogą do stolicy. Chcieliśmy zobaczyć fort, ale Hilton zabudował tam całe wybrzeże. Stolicę celowo omijamy, bo to tylko korki. Pakujemy się, bo następnego dnia rano lecimy na Dominikę.

Dominika.

Na Dominice lądujemy o 10 rano. Przylecieliśmy w 50 minut ATR 42-600. Dużo obiecywałem sobie po tej wyspie, jednak huragan Maria zostawił na niej 3 miesiące temu totalne spustoszenie i nawet nie wiedzieliśmy czy uda się coś zobaczyć. Jeszcze miesiąc temu jak sprawdzałem noclegi to był komunikat, że wyspa nie przyjmuje turystów. Z lotniska miał nas odebrać kuzyn właściciela apartamentu, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg, jednak nikogo nie było. Dzwonię więc i gościu się pomylił, bo myślał, że odwołałem nocleg. Odwołał jednak ktoś inny. Bardzo przepraszał i powiedział, że już kuzyna wysyła. Czekaliśmy na niego 1.5h do 12. Powiedział, że w zamian będziemy mieli jego mieszkanie za darmo.

Już przy lotnisku widać było niszczycielską siłę huraganu. Wszystkie drzewa miały oberwane korony i liście, zostały tylko pnie. Wyglądało to strasznie.

Image

Jadąc 1.5h do naszego apartamentu, byliśmy w totalnym szoku. Dominika to dżungla, a nie widzieliśmy żadnego normalnego drzewa, wszystko wyłamane. Przy drogach pełno kamieni i błota, mosty pozrywane, kable od elektryczności wiszące i leżące, słowem, krajobraz rozpaczy. Pomimo 3 miesięcy od huraganu, dużo nie zostało naprawione. Elektryczności poza stolicą i drugim głównym miastem dalej nie ma. W naszym domu chodzi generator i powiedzieli, że prąd naprawią może za pół roku.

Image

Image

Wynajmujemy samochód od właścicieli za 50$/doba i jedziemy do stolicy. Tutaj już trochę jest ogarnięte, ale dalej widać zniszczenia. Ogólnie jest bardzo afrykańsko. Nie mogliśmy znaleźć nigdzie otwartej restauracji. Jak coś było otwarte to nie mieli jedzenia, a tylko picie. Znaleźliśmy jedną, gdzie było mnóstwo ludzi i nie było menu. Serwowali kilka rzeczy co było. Poszliśmy jednak obok do jakiejś pizzerii. Chciałem wybrać pizzę, roti lub kanapki, ale pani powiedziała, że mają tylko kilka pizz na kawałki i można tylko je brać. Wzięliśmy zatem co było i zjedliśmy. Brak jedzenia to zatem drugi problem. Potem nam właściciel opowiadał, że przed i po huraganie była godzina policyjna, bo ludzie kradli ze sklepów i wynosili wszystko co się dało.

Następnego dnia rano ruszyliśmy na zwiedzanie. Zaczęliśmy od Emerald Lake Pool. Jakoś udało się tam dojechać, ale na miejscu zastała nas zamknięta brama. Przeszliśmy jednak bokiem i szlak pod wodospad był trochę oczyszczony. Na tyle, że udało się dojść na sam dół. Wodospad ma kilkanaście metrów i spada do naturalnego basenu, gdzie zapewne można się wykąpać. My jednak poprzestaliśmy na widokach. Cała dżungla obok była totalnie zniszczona i wszystko robiło przygnębiające wrażenie.

Image

Image

Image

Image

Następny przystanek to Trafalgar Falls. Nie ma żadnych znaków i mapka prowadziła po strasznych dziurach, ale w końcu dotarliśmy. Na miejscu 3 osoby sprzątały parking, był też pan rozdający ulotki. Mówił, że już się prawie ogarnęli, została do sprzątnięcia tylko lawina błotna. Trafalgar Falls robią wrażenie. Są to dwa spore wodospady przedzielone pionową skałą. Jeden nazywa się tata, drugi mama. Podziwiamy przez chwilę.

Image

Niedaleko jest Titou Gorge, wąski wąwóz, przez który można przepłynąć pod wodospad. Nawet chciałem przepłynąć, ale woda była dość zimna i było głęboko.

Image

Image

Tutaj też zaczyna się szlak na Boiling Lake, czyli słynne gotujące się jezioro. Szlak ma 3h w jedną stronę i trochę żałuję, że go odpuścimy. Przeszedłem 10 minut w górę by porobić kilka zdjęć wąwozu, ale ciężko było coś zobaczyć, ze względu na powalone drzewa.

Wracamy do Roseau coś zjeść. Robię kilka zdjęć na ulicy.

Image

Image

Po obiedzie w KFC i pizzerii, gdzie znowu były dzikie tłumy, pojechaliśmy na południowo-zachodni kraniec wyspy do Scott’s Head. Tam to dopiero widać masakrę zniszczeń. Cała wioska jest totalnie zniszczona. Rozmawiałem trochę z mieszkańcami i powiedzieli, że to bardziej woda niż wiatr dokonała zniszczeń. Pytałem się czy nikt nie pomaga sprzątać, a oni, że przecież jest posprzątane. Szok, bo była tam totalna rozpierducha. Samo Scott’s Head to wyspa, która została połączona groblą z lądem. Z góry rozpościera się przepiękny widok na poszarpane wybrzeże Dominiki.

Ogólnie szok, że wszystko jest tak zniszczone.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Drugiego dnia jedziemy na spokojnie do Portsmouth, drugiego największego miasta. Obok jest Fort Shirley, który jest bardzo dobrze zachowany. Rozpościera się stąd piękny widok na zatokę. Chcieliśmy przejść szlakiem, ale wszystko było zarośnięte.

Image

Image

Image

Powoli wracamy do naszego apartamentu, pakujemy się i o 14.30 wyjeżdżamy na lotnisko. O 16 tam jesteśmy. Odprawa przebiega spokojnie i czekamy na samolot. O 17, gdy mieliśmy odlatywać, przyszła pani i powiedziała, że nasz lot jest odwołany... Eh...

Pakujemy się zatem w busa i jedziemy 1.5h z powrotem do Roseau do Fortu Young, najlepszego hotelu w Roseau. Jemy sporą kolację i dopiero jutro o 13 mamy odlot. Udało mi się przełożyć samochód na Gwadelupie, ale po francusku z właścicielką apartamentu nie udało mi się dogadać. Ani słowa nie mówiła po angielsku. Zobaczymy czy nie będzie problemów jutro.

Hotel jeszcze odnawiają po huraganie, ale nasz pokój jest super. Idziemy też na świetną kolację, bo w tym hotelu jedzenia jest pod dostatkiem, a że linia lotnicza płaci to można poszaleć. Rano tak samo na śniadaniu i o 9.30 wyjeżdżamy na lotnisko. Nasz lot jest o 12.15 i tym razem odlatujemy o czasie. Lot trwa 15 minut, a tyle zachodu z jego odwołaniem.

Gwadelupa.

Bierzemy samochód z Keddy (Hyundai i20) i jedziemy obok do Carrefoura coś zjeść i kupić jedzenia na najbliższe 2 dni, bo przecież święta.

Na miejscu w apartamencie spotykamy się z kobietą i omawiamy wszystkie warunki z pomocą translatora z ipada, bo ona nie mówi w ogóle po angielsku, a ja w ogóle po francusku . Mamy pokój w budynku wakacyjnym, jest ciasno, ale jest kuchnia, taras i co trzeba. Idziemy jeszcze na wielki basen i oglądamy pobliską plażę.
Drugiego dnia pojechaliśmy na drugą część Gwadelupy - Basse Terre. Najpierw do wodospadu Moreau, gdzie asfaltowa droga przerodziła się w kamienistą. Trochę jechaliśmy, ale w końcu postanowiliśmy zawrócić. Niestety podczas powrotu ześlizgnąłem się z krawędzi drogi i przerysowałem bok samochodu o niski betonowy murek. Oj będą problemy. Jedziemy dalej do wodospadu Corbet. Tu zostawiamy samochód i idziemy 30 minut na szlak. Wodospad jest bardzo ładny, ale nie da się podejść pod niego samego. Gdy dochodzimy do parkingu, z punktu widokowego odsłania się drugi wodospad, bo to są dwa jeden nad drugim.

Image

Image

Image

Reszta wulkanu niestety jest pod chmurami. Jedziemy mimo to dookoła do drogi na wulkan i tam też idziemy szlakiem 30 minut. Dochodzimy do
miejsca, gdzie zaczynają się chmury i wracamy. Szkoda widoków. Można jednak popatrzeć w stronę morza i to wygląda super. Wracamy 100 km na kwaterę i resztę wieczoru spędzamy tutaj.

Image

Ostatniego, jak się nam wydawało dnia na Gwadelupie, zaczynamy od zwiedzania Grande Terre. Najpierw na wschodni kraniec wyspy Pointe des Chateaux, gdzie jest po prostu przepięknie. Strome skały, widoki na pobliskie wysepki, klify, ogólnie jest super i spędzamy tu ze 2 godziny. Można wynająć loty małym helikopterem, ale tylko dla jednej osoby jest miejsce, więc nasz synek sam by nie mógł polecieć.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Następnie jedziemy na północny kraniec do Pointe de Grande Vigie, gdzie też są super klify i widoczki, choć trochę mniej spektakularne niż na wschodzie. Widzieliśmy jak idzie burza od oceanu i musieliśmy szybko uciekać do samochodu.

Image

Image

Potem jedziemy na Basse Terre do Deshaies, ale nic ciekawego. Potem pod Pigeon Island na zachód słońca.

Image

Dostajemy w międzyczasie sms, że nasz lot jest o godzinę opóźniony.

Gdy czekaliśmy już w terminalu na przelot to usterka techniczna dalej nie była usunięta. Przekładano wylot na północ, potem na 1 w nocy, a o 2 w nocy w końcu zdecydowali, że lot odwołują. Ponad 300 osób rzuciło się na bagaże i obsługę. Na szczęście byłem jednym z pierwszych i szybko wywalczyłem hotel. Jeszcze autobus i o 4 rano położyliśmy się spać. Nowy przelot miał być na 17. Przyleciał nowy samolot po nas. W końcu dopiero o 18.30 wylecieliśmy i znowu myślałem, że pogrzebaliśmy przesiadkę. Na Orly biegiem udało się zdążyć na autobus, a na CDG byliśmy 40 minut przed odlotem. Udało się zdążyć i o 12 wylądowaliśmy w Warszawie. Długo więcej nie polecę Air France, choć już kilka dni po przylocie przyznali odszkodowanie po 400 euro/osoba oraz zaoferowali voucher 100 euro na przyszłe loty.

Stan na koniec 2017 - 94 kraje i 593 loty
_________________
Moje podróże - piotrwasil.com

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
11 ludzi lubi ten post.
 
      
#90 PostWysłany: 16 Gru 2019 00:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 16 Paź 2016
Posty: 1192
Loty: 399
Kilometry: 662 743
srebrny
@cart, wymiatasz :)
Tytuł tej relacji pobrzmiewa wprawdzie trochę jak "Hurt" Johnny'ego Cash'a...
Ale dobrze się dowiedzieć że jesteś dopiero gdzieś w połowie drogi ;)
Góra
 Profil Relacje PM off
cart lubi ten post.
 
      
#91 PostWysłany: 16 Gru 2019 08:57 

Rejestracja: 18 Sty 2016
Posty: 194
"Hurt" nie jest Johnny'ego Casha ;-) Chociaż rzeczywiście to jeden z coverów, który swoją mocą przebija oryginał. W połączeniu z wideoklipem robi się jeszcze mocniejszy.
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#92 PostWysłany: 16 Gru 2019 09:23 

Rejestracja: 22 Lut 2013
Posty: 249
niebieski
Cart,
na Saipan jest teraz zejście do Forbidden Island. Trochę pionowe ,ale warto się potrudzić, bo widoczki fajne. Nawet udało się pooglądać trochę rybek pod wodą między skałami
Wrzucam tylko 1 fotkę,aby nie zaśmiecać ci relacji
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#93 PostWysłany: 17 Gru 2019 14:59 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 04 Sie 2013
Posty: 1988
Loty: 850
Kilometry: 1 929 194
platynowy
Rok 2018
Już prawie kończę ;)

W lipcu 2017 zapłaciłem zaliczkę na rejs na Antarktydę. Szybko też kupiłem doloty. Trzeba było oszczędzać i wpłacić resztę kasy na miesiąc przed. Wylot na koniec sezonu w marcu.
Na początku roku jeszcze odwiedziłem 2x Eindhoven oraz Paryż służbowo.

Antarktydę dokładnie opisałem w relacji - antarktyda-czyli-jak-zdobywalem-moj-7-kontynent,1567,131549
Nie będę się tu powtarzał. Zapraszam do relacji. Jak dla mnie zdecydowany top wszystkiego co widziałem, choć było trochę niedosytu z ilością lądowań.

Na weekend majowy wybraliśmy się do Apulii. Włochy nie przestają mnie zadziwiać. Tam jest tyle do zobaczenia.
Na rozkładzie mieliśmy m.in. Polignano:

Image

Image

Image

Głównym punktem było oczywiście Arbelobello:

Image

Image

Image

Image

Zwiedzialiśmy je dwa razy - po południu gdy było miliard ludzi i rano gdy nie było nikogo. Zupełnie inne odczucia.

Image

Image

Ogólnie dużo jest tam urokliwych miasteczek, np. Locorotondo:

Image

Na mnie jednak największe wrażenie zrobiła Matera. Dużo się o niej nie słyszy w kontekście Włoch, ale zabytek przedni.

Image

Image

Image

Image

A na Boże Ciało wybraliśmy się do Wrocławia

Image

I dalej do Niemiec do Szwajcarii Saksońskiej. Słynne Bastei.

Image

Image

Image

Zachwycony byłem także Dreznem.

Image

Image

Image

Image

Zajrzeliśmy także do Czech, Pravcicka Brana, największy most skalny Europy i fantastyczny widok stamtąd.

Image

Image

Liberec:

Image

Weekend zakończyliśmy w Skalnych Miastach:

Image

Image

Image

Image

Ledwo wróciłem i już pakowałem się w podróż służbową do Nantes. Zadziwiająco ładne miasto.

Image

Image

Ostatnie 2 tygodnie czerwca spędziliśmy w Namibii! Moje kolejne marzenie spełnione. Zapraszam do przeczytania osobnej relacji - namibia-w-2-tygodnie,213,130934
Zdjęcia tinypic wyciął, więc można obejrzeć tutaj http://www.piotrwasil.com/?zdjecia=namibia

We wrześniu spełniłem kolejne marzenie - Bhutan! Leciałem jako skok w bok z Indii :). Relację też napisałem bhutan-relacja-z-kraju-smoka,215,134169

Na koniec roku poleciałem jeszcze do Monachium i Chicago, a rok zakończyłem już w weekend listopadowy w Walii, Kornwalii i na wyspach Scilly!

Image

Image

Image

Image

Image

Stan na koniec 2018 - 97 krajów i 632 loty.
_________________
Moje podróże - piotrwasil.com

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
13 ludzi lubi ten post.
 
      
#94 PostWysłany: 18 Gru 2019 13:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 04 Sie 2013
Posty: 1988
Loty: 850
Kilometry: 1 929 194
platynowy
Rok 2019

Kto czytał ten dobrnął nareszcie do końca ;). Zrobiło się długo jak w telenoweli.

2019 zacząłem standardowo w Eindhoven w podróży służbowej. Potem od razu miałem Berlin, ale postanowiłem polecieć do Hamburga i zobaczyć to miasto oraz Bremę.
Oba bardzo mi się spodobały! Niemcy są tak blisko i mają tyle ładnych miejsc, a o tym się w ogóle nie mówi.

Image

Image

Image

A jak ktoś zgłodnieje w czasie numerka to można skoczyć do Maca :D

Image

Brema:

Image

Image

Na ferie zimowe polecieliśmy do RPA, Lesotho i Suazi i właśnie ten ostatni kraj był moim nr 100 (jeśli liczyć Watykan jako kraj, bo niektórzy liczą listy tylko wg listy UN).
Relacja napisana i wygrała relację miesiąca - ferie-w-poludniowej-afryce,213,138827

Potem standardzik - Chicago, Goteborg, Mumbai...nudy ;)

W Święta Wielkanocne polecieliśmy do Bergamo i ruszyliśmy zobaczyć mniej typowe miejsca.
Zaczęliśmy od Campino d'Italia, włoskiej enklawy w Szwajcarii:

Image

No i dalej po nieznanych nam kantonach Szwajcarii.

Lugano:
Image

Bellinzona:
Image

ciach na północ przez takie widoczki...
Image

Do Schaffhaussen, czyli wodospadów na Renie:

Image

Image

Image

Zajrzeliśmy do Bazylei, Mulhouse we Francji i obejrzeliśmy zachód słońca w Neuchatel.

Image

Kontynuowaliśmy we Włoszech - Turyn, Ivrea, Genua i w końcu coś ładniejszego czyli Portofino i Cinque Terre :)

Image

Image

Image

Weekend majowy to Azerbejdżan. Tu już nie ma wątpliwości, bo kraj nr 100 z listy UN.
Różne są opinie, ale mnie się Baku naprawdę podobało.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Polecieliśmy na dzień do Nachiczewanu, gdzie zjedliśmy kolację z @pbak :)

Image

Image

Image

Image

Ostatniego dnia wynajęliśmy samochód i objeździliśmy standardy dookoła Baku:

Image

Image

Image

Image

Po służbowym Eindhoven, poleciałem też służbowo do Barcelony. Spotkałem się tam z dawnym znajomym, który po 10 miesiącach kończył podróż dookoła świata...
Pojechaliśmy razem do Llivii i Carcassone.

Image

Teraz ponoć fancy jest, że Chińczycy biorą śluby w takich miejscach.

Image

Image

Zajechaliśmy też do Narbonny i Beziers.

Image

Image

Image

Czerwiec to Kirgistan z kawałkiem Kazachstanu i Uzbekistanu. Osobna relacja tutaj: kirgiz-schodzi-z-konia,215,143235. Jeszcze raz dzięki dla @YeahBunny za zwiedzanie Kanionu Szaryńskiego :)

Wrzesień to Południowa Osetia i kawałek Rosji razem z @Woy. Osobna relacja tutaj: poludniowa-osetia-w-dzien-republiki,215,145174

A w październiku poleciałem do Meksyku! Miałem tylko 2 dni dookoła miasta, brutalnie zmniejszone przez LOT do jednego dnia z powodu spóźnienia wylotu z WAW. Na szczęście sprawnie przelali 600 euro ;)
Coś tam jednak udało się zobaczyć ;)

Image

Image

Image

Resztę czasu spędziłem służbowo w Leon. Mam tam teraz zespół więc pewnie jeszcze wrócę.

Na weekend listopadowy zabrałem syna do Liverpoolu i na Wyspę Man :). Super pogoda i wycieczka!

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

No i nadszedł ten czas - podróż służbowa do Mumbaju. Powrót miałem mieć 7 grudnia, ale źle się czułem i zrobiłem sobie Mikołajki. 6 grudnia na trasie BOM-MUC w 1/3 wypełnionym samolocie, spiąc na 3 fotelach, gdzieś w nocy nad Iranem przekraczam milion mil w powietrzu. Z tym milionem wyszło, że ponad 99 dni spędziłem w samolocie. Co za strata życia! :D

Mumbai miał być ostatnią podróżą w tym roku, no ale ja przecież nie umiem usiedzieć na 4 literach. 23 grudnia lecę do Turcji i przebijam się do Irackiego Kurdystanu! Zobaczymy jak to wyjdzie.

2020 już prawie pełny :) - luty Ekwador z Galapagos. Maj to Azory. Sierpień Wschodnie USA z Montrealem i Toronto. Pewnie jeszcze coś się zmieści.

Czy celem jest dotarcie do każdego kraju? Z czasem pewnie tak, ale widząc ten spory już kawałek świata, bardziej się skupiam na najpiękniejszych miejscach, które dotąd ominąłem. Stąd m.in. wybór Galapagos.

Dziękuję za uwagę i do zobaczenia w trasie!
_________________
Moje podróże - piotrwasil.com

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
23 ludzi lubi ten post.
 
      
#95 PostWysłany: 20 Gru 2019 10:16 

Rejestracja: 27 Kwi 2017
Posty: 78
niebieski
wielkie, wielkie zazdro !!!!! Gratulacje i powodzenia w dalszych eskapadach :)
Góra
 Profil Relacje PM off
cart lubi ten post.
 
      
#96 PostWysłany: 20 Gru 2019 10:48 

Rejestracja: 20 Lis 2014
Posty: 3354
złoty
Proponuję wygraną za relację grudnia bez glosowania. ;)

Tapniete z telefonu
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#97 PostWysłany: 20 Gru 2019 11:49 

Rejestracja: 30 Maj 2012
Posty: 477
Loty: 329
Kilometry: 500 093
niebieski
Gratulacje i podziękowania za to, że zabrałeś nas w swoją podróż przez życie.
Jak dla mnie nr 1 zarówno w konkursie na relację grudnia jak i roku. Niekonwencjonalne podejście do tematu i świetne zdjęcia. Zachęciłeś mnie przy tym do usystematyzowania własnych „20 lat w Drodze” i uruchomileś obrazy, o których dawno zapomniałem. Zaczynaliśmy podobnie: slajdowiska, które zainspirowały i pokazały, że świat za niewielkie pieniądze jest na wyciągnięcie ręki, kraje b. ZSRR, autobus do Suceavy, pierwsze zetknięcie ze Stambułem, orientalna Syria. Potem każdy poszedł w swoją stronę ale cel pozostał wspólny: wszystkie kraje świata ;)

Rozumiem, że nie chciałeś się powtarzać ale trochę szkoda, że skróciłeś ostatnie lata ograniczając zamieszczone wcześniej relacje do linków. Minimalnie obniżyło to napięcie związane z oczekiwaniem na kolejny odcinek :)

Jeszcze raz gratulacje i powodzenia w realizacji celu!
_________________
Image

Relacja [LIVE] RTW w 8 dni
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#98 PostWysłany: 20 Gru 2019 11:54 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Lut 2014
Posty: 2878
Loty: 408
Kilometry: 765 204
srebrny
Już koniec?! Tylko nie wrzucaj tutaj finansowego podsumowania tych 20 lat, bo kilku forumowych zazdrośników gotowych zejść na zawał;-)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#99 PostWysłany: 20 Gru 2019 12:29 
Moderator forum
Awatar użytkownika

Rejestracja: 16 Wrz 2011
Posty: 2596
Loty: 240
Kilometry: 293 130
Super relacja! Wiem że to trudne ale czy możesz wskazać w swoim odczuciu trzy miejsca przez Ciebie odwiedzone które zrobiły na Tobie największe wrażenie? :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#100 PostWysłany: 20 Gru 2019 12:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Wrz 2015
Posty: 1187
złoty
Piękna podróżnicza podróż przez życie
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 105 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group