Fly4free.pl

Te podróżnicze marzenia mieli kiedyś wszyscy. Dziś prawie nikt nie chce ich spełniać

jazda na sloniu
Foto: Cocos.Bounty / Shutterstock

Przyczepa kempingowa, przejażdżka na słoniu, jedyny 7-gwiazdkowy hotel świata, „mamooo, a pojedziemy do wesołego miasteczka?” – przez dekady nasze marzenia dotyczące podróży zmieniały się diametralnie. Z perspektywy czasu oceniamy je jako obciachowe, czasem zaskakujące, innym razem spełnialiśmy je z radością i po prostu odłożyliśmy na sentymentalną półkę. Co je wszystkie łączy? Przeminęły. Niektóre na szczęście, innych trochę szkoda. Dziś spróbujemy je przypomnieć.

Podróżnicza moda w dzisiejszych czasach pojawia się dość niespodziewanie. Ot, jeden czy drugi bloger lub szeroko rozumiany influencer z ogromnym zasięgiem pokaże jakieś fajne miejsce, mija chwila i już kilka miesięcy później setki czy tysiące osób też jeżdżą zobaczyć ten sam wycinek świata, robią te same zdjęcia i opisują te same doświadczenia. Mało znana wcześniej atrakcja zalewa Instagram, Pinteresta, Facebooka i Youtube’a. Kolejni ludzie wpisują ją na listy „must see”, kolejni odwiedzają, zaś mieszkańcy zastanawiają się jak zatrzymać tę turystyczną falę, by znów mieć niezwykłe miejsce tylko dla siebie.

Moda ma jednak to do siebie, że przemija. Coś, co dzisiaj wydaje nam się obowiązkowym punktem wyjazdu, marzeniem do spełnienia, za kilka lat może być traktowane zupełnie inaczej. Dlaczego? Bo łaska turystów na pstrym koniu jeździ – nawet jeśli często o tym zapominamy.

Ale to już było…

Zaledwie kilka tygodni temu Burj al Arab, jeden z najsłynniejszych hoteli na świecie, świętował 20-tą rocznicę powstania. Doskonale pamiętam, że jeszcze kilkanaście lat temu jawił się jako absolutny szczyt luksusu. Galerie z wnętrz, opisy tego, co w cenie pokoju dostają goście, zdjęcia posiłków, ciekawostki – wszystko robiło ogromne wrażenie. W dodatku był pierwszym wieżowcem wybudowanym w Dubaju. I nawet jeśli nie każdy stwierdzał, że to hotel w sam raz dla niego, to trudno było mu odmówić rozmachu, a wielu turystów marzyło, że kiedyś, jakoś, choćby na jedną noc… To było coś, czego hotelarski świat mógł Dubajowi zazdrościć. W środku były przecież ogromne akwaria z fauną i florą całego świata, ulokowane tuż przy ruchomych schodach prowadzących od wejścia do lobby Burj al Arab, jest sufit wyłożony kryształami Svarovskiego, podwodna restauracja, przystań dla łodzi podwodnych (!), złote kolumny, złote windy, kolorowe fontanny  – krótko mówiąc cuda na kiju.

Gdy 11 lat temu udało mi się trafić tam na kolację, traktowałam wizytę w „jedynym 7-gwiazdkowym hotelu świata” – jak się wtedy o nim mówiło – jako niezwykłą przygodę. Dziś śmieję się z tego pragnienia podziwiania luksusu, który obecnie już naprawdę mało kogo zaskakuje. Który zamiast być nazywanym eleganckim, klasycznym i niezwykłym, określany jest już raczej jako przaśny. Wtedy jawił mi się jako coś absolutnie niedostępnego, a dziś? Coś się niewątpliwie skończyło. Podwodne restauracje dalej są atrakcją, ale straciły status „czegoś niemożliwego”, bo znajdziecie je przecież w wielu miejscach na świecie, projektowane na zamówienie meble to standard niemal każdego luksusowego hotelu, a i sztuczna wyspa, na której stoi hotel – nie jest już niczym imponującym. Nawet fantazja szejków nikogo już nie zadziwia, a luksusowe hotele, które bez trudu mogą konkurować, a często i przewyższać to, co oferował światu pierwszy wieżowiec Dubaju, powstają jak grzyby po deszczu.

No cóż, 20 lat to szmat czasu. I choć gości w hotelu wciąż nie brakuje, to wątpię czy ktoś dalej ma go na liście do „odhaczenia” przed śmiercią. A jeśli tak – to śmiało możecie skreślić i wpisać na listę marzeń, które się przeterminowały.

burj al arab
Foto: Dmitry Birin / Shutterstock

Dziś na szczycie, jutro bez znaczenia

Tymczasem, choć Burj al Arab jest dobrym i wyraźnym przykładem na to, jak podróżniczy świat pędzi do przodu, zdecydowanie nie jest jedynym.

Macie może na swojej liście do odwiedzenia Las Vegas? Na pewno wielu tak. Tymczasem jeszcze w latach 60. stolicą hazardu, miastem grzechu i rozrywki było amerykańskie Reno. Niestety w przeciwieństwie do swojego następcy miało wiele wad – m.in. kapryśną pogodę i jedynie umiarkowanie rozwiniętą infrastrukturę. A do Las Vegas inwestorzy wjechali z pełną parą – wielkie i nowoczesne lotnisko, drogie hotele, jeszcze droższe butiki, blask, neony, światła i wiecznie słoneczna pogoda, sprawiły, że dziś mało kto pamięta o niewielkim Reno.

Nie zawsze jednak chodzi o to, że ktoś nie potrafił pójść z duchem czasu. Słyszeliście kiedyś na przykład o Mazatlan? Możliwe, że nie. A o Cancun? Pewnie tak. Nic dziwnego, bo gdy ten drugi święci triumfy na turystycznej mapie, ten pierwszy jest kurortem niemal zapomnianym przez obcokrajowców. Kiedyś „perła Pacyfiku”, tłumy turystów, największe gwiazdy Hollywood, gigantyczne wycieczkowe statki. Dziś to jedynie stare, często opustoszałe hotele, niewysokie ceny, ostrzeżenia przed przyjazdem i historia pełna krwawych porachunków. Moda, która wydawała się być wieczna, musiała ustąpić przed narkobosami, którzy ze stanu Sinaloa urządzili przemytnicze serce Meksyku. A razem z nią odeszły i gwiazdy, i inwestorzy, i zwykli turyści. I nigdy nie udało się już do tego wrócić.

mazatlan meksyk
Foto: Antonio Tanaka / Shutterstock

Przeżycia i przedmioty też tracą zwolenników

Przemijająca podróżnicza moda nie dotyczy jednak wyłącznie miejsc. Gdy wspominam swoje dzieciństwo, wśród wielu wątków mam przed oczami też takie, które traktowałam jak wieczną oczywistość – przyczepę kempingową.

Niewątpliwie wyprawa na Mazury z takim przybytkiem byłaby czymś efektownym (przynajmniej dla mnie!). Ale pamiętam też, że wielu marzyło, by wymienić ciężki i trudny w rozłożeniu namiot na niewielki domek na kółkach, w którym mieściło się absolutnie wszystko. Moim rodzicom udało się to kilkukrotnie, co z rozrzewnieniem wspominałam przy okazji tekstu o podróżach z lat 80. i 90-tych. 

Wypożyczaliśmy ją na kilka tygodni i ruszaliśmy w drogę. Podczas tych wojaży chyba o niczym nie marzyłam bardziej niż o tym, żeby rodzice pozwolili mi spędzić całą trasę w środku. To akurat nigdy się nie udało. Przyczepa kempingowa to było coś! A dziś? Pomijając już fakt, że nocleg z prawdziwego zdarzenia można zorganizować za niewielkie pieniądze, to przecież kto by się tarabanił przez całą Polskę z jakimś reliktem przeszłości, gdy w sklepach czekają wypasione, lekkie namioty, gotowe do zamieszkania w kilka minut po wyciągnięciu z opakowania. Wygodni, ale żądni przygody mają też do dyspozycji kampery, które bez trudu wypożyczycie dwoma kliknięciami w internecie, a ci, którzy naprawdę regularnie decydują się na dalekie samochodowe wojaże, już dawno przerobili swoje auta tak, że mogłyby wystąpić jako główne postaci w następnej części Transformersów.

No i nie zapominajmy, że do przyczepy trzeba hak. Nie jestem pewna, czy w ogóle są jeszcze samochody, które mają jeszcze montowane je fabrycznie. Nie mówiąc już o tym, skąd wziąć kierowcę, który będzie gotowy manewrować z takim dodatkiem bez uszczerbku na samej przyczepie i psychice pasażerów?

Takich rzeczy jest oczywiście więcej – aparaty na kliszę, dziesięć portfeli z różnymi walutami, bo planujemy przejazd przez całą Europę, papierowe mapy, a z nowszych drukowane karty pokładowe czy lustrzanki – dziś coraz częściej są rzadkością, a kiedyś nie wyobrażaliśmy sobie, że można bez nich wyjechać.

To akurat wspomnienie sentymentalne. Ale są też te, których odejście do lamusa naprawdę cieszy. Przecież jeszcze paręnaście, a pewnie i parę lat temu nie było egzotycznej wycieczki z biura podróży, której nie reklamowano przejażdżką na słoniu, wizytą w delfinarium lub inną nieetyczną atrakcją. To było normalne i mało kogo oburzało. Nieliczni świadomi ludzie dopiero w ostatnich latach zdobyli należyty rozgłos, a firmy turystyczne zaczęły stopniowo wycofywać szkodliwe atrakcje ze swoich oferty. Turyści? Umówmy się, większość nie miała pojęcia, jak działa taki biznes, a zdjęcie na grzbiecie słonia albo z pływania z delfinami w niewielkim basenie, wydawało się być najlepszą możliwą pamiątką.

kemping
Foto: Jacob Lund / Shutterstock

Czasem jesteśmy świadkami wielkich powrotów

Warto jednak pamiętać, że tak jak szybko można stracić zainteresowanie turystów, tak też szybko można je odzyskać. Bułgaria albo Balaton były uwielbiane przez naszych rodziców, a później zaliczyły twarde turystyczne lądowanie. Minęło jednak trochę czasu i znów miliony Polaków odwiedzają te miejsca.

Route 66 już miało przestać istnieć, a dziś jest kultową trasą, którą chce odhaczyć niemal każdy i znów rozwija się w najlepsze. Śląskie Wesołe Miasteczko, które kochałam jako dziecko, miało później naprawdę zły czas i przyciągało jedynie desperatów, którzy jechali tam z braku laku. Aż w końcu trafiło w dobre ręce i zamieniło się w Legendię, która znów bryluje na rozrywkowej mapie Polski. Znów chcemy jeździć na wschód, choć przez wiele lat ciągnęło nas głównie na zachód i południe.

Znów wracamy do powolnych podróży, zamiast objazdówek, które są tak wypełnione po brzegi, że nawet siku jest wpisane w harmonogram. Triumfy święci agroturystyka, a niektórzy nawet ponownie przekonali się do analogowych aparatów. Na półki sklepowe powszechnie wróciły lodówki turystyczne, składane stoliki, menażki i butle gazowe we wszystkich rozmiarach. I tylko grzbiety słoni zostały uwolnione już na zawsze (miejmy nadzieję!)

Wygląda więc na to, że nadzieja umiera ostatnia, a sympatię turystów zawsze można odzyskać. Trzeba tylko znaleźć na nich sposób. Być może i wy pamiętacie swoje podróżnicze marzenia, które dziś wydają się być idiotyczne, śmieszne lub tak błahe, że aż trudno w nie uwierzyć? Dajcie znać w komentarzach!

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.
Przyczepy maja sie dobrze. Wystarczy odwiedzic kampingi lub przejechac sie w sezonie przez Niemcy czy Wielka Brytanie.
Aga_podrozniczka, 2 września 2019, 0:04 | odpowiedz
Albo spróbujcie zarezerwować miejsce pod przyczepę w popularnym kurorcie w sezonie. 
pomorzanka, 2 września 2019, 18:01 | odpowiedz
Avatar użytkownika
A propos marzeń podróżniczych pamiętam, jak w połowie lat 90. pojechałam autokarem na obóz młodzieżowy do Włoch. Za kieszonkowe od rodziców w Wenecji mogłam sobie co najwyżej kupić kawę w McDonaldzie i patrzeć, jak turyści z całego świata jedzą i piją w dobrych restauracjach z widokiem na lagunę.  Marzyłam, żeby sobie wejść do dowolnego lokalu i zamówić, co mi się spodoba (a przecież z naszego, polskiego punktu widzenia byłam szczęśliwcem - mało kto z moich znajomych mógł sobie tak pojechać).
pomorzanka, 2 września 2019, 22:22 | odpowiedz

porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »