To koniec krótkich „krajówek” po Europie? Za kilka lat przesiądziemy się do pociągów
Loty krajowe przestaną mieć sens, ludzie przesiądą się do pociągów, a ceny biletów poniżej 10 EUR znikną raz na zawsze – tak mówi jedna strona. – Bilety mogłyby być nawet za 0 PLN, a ludzie i tak dadzą zarobić liniom lotniczym – mówi druga. Dyskusja na temat przyszłości lotnictwa robi się coraz bardziej gorąca. A kto ma rację? Przekonamy się niedługo.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat świat podróży bardzo się zmienił. Rozwój tanich linii lotniczych, mnóstwo fenomenalnych cen na przeloty nawet do najdalszych zakątków świata, pojawienie się serwisów społecznościowych takich jak Airbnb i couchsurfing, sprawiły, że podróżowanie stało się dużo tańsze, bardziej dostępne i powszechne. W wielu przypadkach zamieniliśmy własne samochody wypchane prowiantem na samoloty i bagaż podręczny, a weekend nad podmiejskim zalewem zastąpiliśmy krótkimi wypadami do Włoch, Hiszpanii czy Portugalii.
Nie będzie przesadą powiedzieć, że dosłownie zachłysnęliśmy się tanim lataniem. Odkryliśmy wiele jego zalet i właściwie zaakceptowaliśmy wszystkie jego wady. I wydawało się, że ten stan będzie się tylko pogłębiał. Tymczasem wiele wskazuje na to, że czeka nas rewolucja. A przynajmniej wielu chciałoby, żeby do takiej sytuacji doszło.
Bilety za 10 EUR to absurd
– Z ekonomicznego, ekologicznego i politycznego punktu widzenia takie oferty tanich linii są nieodpowiedzialne. Bilety lotnicze kosztujące mniej niż 10 EUR nie powinny istnieć – powiedział niedawno Carsten Spohr, szef Lufthansy.
Jednocześnie stwierdził z przekonaniem, że wojna cenowa pomiędzy przewoźnikami szkodzi wszystkim liniom lotniczym i stawia je w bardzo złym świetle. Chodzi bowiem o to, że choć pasażerowie i niskobudżetowi podróżnicy cieszą się z takich ofert, to niskie ceny tworzą w ten sposób sztuczny popyt, a przy okazji… niszczą środowisko. W opinii Spohra wiele lotów nie miałoby dużego obłożenia, gdyby nie niskie ceny, które zachęcają ludzi do bezrefleksyjnych zakupów. Ludzie kupują je więc, bo są tanie, a gdyby kosztowały więcej – po prostu by ich nie nabyli. I choć nie jest to regułą, to trudno nie przyznać mu racji.
Szef Lufthansy nie musiał długo czekać na pozytywny odzew. W dobie szerzenia się idei flygskam, czyli wzbudzania wstydu przed lataniem, słowa Sphora spodobały się przede wszystkim ekologom. Od dawna apelują oni o ograniczenie niepotrzebnych podróży lotniczych i wybierania w zamian pociągów. Niektórzy aktywiści i politycy proponowali na przykład wprowadzenie limitów podróży lotniczych, a gdy na początku lipca nawet KLM zaapelował, by pasażerowie latali rzadziej, stało się jasne, że nadchodzi nowa era w branży lotniczej.

Czy historia zatoczy koło?
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Tak, zachłysnęliśmy się samolotami, tak, pokochaliśmy tanie latanie i latamy (lataliśmy?) na potęgę. Ale coraz częściej i coraz liczniej ludzie decydują się na życie z większą dbałością o środowisko – szerzą idee zero waste, odpowiedzialnie wybierają kierunki wyjazdów i dołączają do „flygskam team”.
Szybko okazało się też, że trend można wykorzystać politycznie i ekonomicznie. Francja już od 2020 będzie pobierać podatek od każdego wylatującego z kraju pasażera. Według wstępnych informacji, w zależności od klasy i długości lotu, do biletu trzeba będzie doliczyć od 1,5 do nawet 18 EUR. Oficjalnie chodzi przede wszystkim o wpływ samolotów na środowisko, ale nie zapominajmy, że taka opłata to gigantyczne wpływy do budżetu. Rządowi eksperci wyliczyli, że z podatku można uzyskać nawet 180 mln EUR rocznie. Wszystkie pieniądze mają jednak pomóc rozwinąć bardziej ekologiczne formy transportu – m.in. kolej.
Bardzo podobny plan przedstawiła partia Zielonych w Niemczech. Jej przedstawiciele chcieliby podnieść ceny paliwa lotniczego przy jednoczesnym obniżeniu VAT-u na przejazdy koleją – z 19 na 7 proc. Podkreślili też, że fakt dotowania linii lotniczych jest niedopuszczalny, skoro reprezentują one najbardziej nieekologiczną wersję transportu. Zieloni chcieliby też zainwestować 3 mld EUR rocznie w rozwój kolei. W efekcie do 2035 roku loty krajowe miałyby stać się zupełnie zbędne.
Szwedzi, od których flygskam się rozprzestrzenił, wychodzą z tego samego założenia. Tamtejsi politycy obiecali, że w najbliższych latach stworzą całą sieć pociągów, dzięki którym będzie można bez trudu dojechać do wielu miast Europy – m.in. Amsterdamu, Berlina czy Frankfurtu.
Brytyjczycy też zapowiedzieli, że od opłaty pasażerskiej dla osób wylatujących ze Zjednoczonego Królestwa będą stopniowo rosły. Docelowo od kwietnia przyszłego roku dopłaty mogą wynosić nawet 30 GBP na lotach transatlantyckich i 5 GBP na trasach po Europie.
A to koniec. Podobne podejście mają twórcy Centralnego Portu Komunikacyjnego, który ma być nie tylko megalotniskiem, ale przede wszystkim kołem napędowym do stworzenia wielkiej i nowoczesnej infrastruktury kolejowej. W efekcie z Krakowa i Katowic mamy dojechać do Baranowa w 75 minut, z Gdańska – w 105, a z Radomia – zaledwie 35 minut! I podobnie jak w przypadku Szwecji czy Niemiec, takie udogodnienie ma sprawić, że loty krajowe nie będą miały racji bytu. I o ile u naszych sąsiadów mówi się o roku 2035, u nas ma do tego dojść bliżej 2050 roku (choć wydaje się, że są to bardzo optymistyczne szacunki).

Ale nie wszyscy tak uważają
Te odległe daty sprawiają, że jest mało prawdopodobnym, aby linie lotnicze na gwałt wycofały się z lotów krajowych czy najtańszych taryf. Tym bardziej, że nawet gdyby zdecydowali się na to przewoźnicy tradycyjni, tanie linie jak zawsze są gotowe przejąć lukę na rynku w kilka chwil.
– Czy wszyscy powinni latać po Europie za 9 EUR? Prawdopodobnie nie. Ale jeśli dzięki temu ludzie będą chcieli lecieć w listopadowy wtorek do Frankfurtu, to jak najbardziej przyjmujemy takie warunki – mówił kilka miesięcy temu Michael O’Leary. – Naszym wyzywaniem będzie utrzymanie w przyszłości spadku cen biletów lotniczych. Uważam, że w ciągu najbliższych 5-10 lat Ryanair będzie oferował darmowe bilety, co przełoży się na całkowite wypełnienie naszych samolotów – zapowiadał też przed kilkoma laty.
I choć wtedy ten plan brzmiał dość nierealnie, dziś wcale taki nie jest. Tym bardziej, że z szefem Ryanaira zgadzają się chociażby przedstawiciele największej konkurencji irlandzkiego przewoźnika – Wizz Aira.
– Potrafię sobie wyobrazić sytuację, w której pasażer zamawia za naszym pośrednictwem nocleg, rezerwuje knajpę i inne usługi, a my w zamian dajemy mu kolejne zniżki na bilet, tak, że w efekcie nie płaci on nic za przelot. W perspektywie kilku lat to jak najbardziej realna wizja – przyznał kilka miesięcy temu Johan Eidhagen w rozmowie z Fly4free.pl
Patrząc na najnowsze wyniki finansowe Wizz Aira i Ryanaira, widać wyraźnie, że obaj panowie… po prostu mieli rację.
A mimo tego nie ma wątpliwości, że jesteśmy świadkami kolejnej rewolucji w przemyśle lotniczym i odwróceniu pewnego trendu, który przez ostatnich kilkanaście lat nabierał mocy. Wielu przewoźników, żeby nie stracić pasażerów albo zmniejszyć ich wyrzuty sumienia, wprowadza przeróżne proekologiczne rozwiązania.
– Alaska Airlines pozbyła się słomek do napojów, kompostuje zużyte ziarna kawy i stawia na biopaliwa. Delta jest w trakcie redukcji wszystkich jednorazowych opakowań ze swoich lotów. Emirates buduje własną farmę wertykalną, a JetBlue zainwestowało w uprawę ziemniaków… na lotnisku! Ryanair obiecuje wykluczenie plastiku w ciągu czterech lat, easyJet pozwala kupić kawę czy herbatę pół funta taniej, jeśli mamy własny kubek. – wymienialiśmy po kolei na łamach Fly4free.pl, przy okazji tekstu o ekotrendach w branży lotniczej.
Jednak politycy, ekolodzy, szefowie linii lotniczych to jedno. Oczywiście ich zdanie pozostaje szalenie istotne, ale prawda jest taka, że jak zawsze zdecydują pasażerowie. To oni muszą odpowiedzieć na pytanie, po której stronie sporu chcą się opowiedzieć. I czy faktycznie są gotowi wrócić do pociągów, zrezygnować z weekendowych, pozornie bezsensownych wypadów i zaakceptują likwidację lotów krajowych czy może jednak docenią regularnie spadające ceny w tanich liniach i wręcz przeciwnie – będą podróżować samolotami coraz więcej? Czas pokaże.