Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 142 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następna
Autor Wiadomość
#81 PostWysłany: 07 Gru 2014 13:37 

Rejestracja: 13 Lis 2014
Posty: 108
Małe pytanko: czy w tych mniej turystycznych rejonach, w autobusach, pociągu... spotykałaś turystów z dzieciakami?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Urlop w Turcji: tydzień w 5* hotelu z all inclusive za 2190 PLN. Wylot z Warszawy Urlop w Turcji: tydzień w 5* hotelu z all inclusive za 2190 PLN. Wylot z Warszawy
United Airlines: bezpośrednie loty do Nowego Jorku z Berlina za 1576 PLN. Dużo terminów United Airlines: bezpośrednie loty do Nowego Jorku z Berlina za 1576 PLN. Dużo terminów
#82 PostWysłany: 07 Gru 2014 20:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Poochaty napisał(a):
Małe pytanko: czy w tych mniej turystycznych rejonach, w autobusach, pociągu... spotykałaś turystów z dzieciakami?

Tak, dzieci w różnym wieku, czasem nawet w nosidełkach. Na wyspach wielokrotnie napotykałam taki widok - rodzina, dwa skutery, na jednym tata z dzieckiem, na drugim mama. Wydaje mi się, że nie masz się czego obawiać, ale wszystko jest kwestią indywidualną. Sam najlepiej znasz własne dziecko i wiesz, czy wytrzyma długą podróż w pociągu/autobusie. Wg mojej oceny warunki w Tajlandii sprzyjają podróżom z dziećmi. I dużo ludzi z nimi podróżuje.

peterjab napisał(a):
Taki pstryczek (malutki) - dlaczego piszesz dworzec pociągowy a nie kolejowy?

To i tak jest duży postęp :D W pierwszym momencie pisałam : dworzec PKP :D i zorientowałam się dopiero w połowie napisanego wpisu :D

Pytusia84 napisał(a):

Bardzo mi miło...Poważnie...Dziękuję i pozdrawiam:)

Kolejny poranek przyniósł mi wyjątkową niespodziankę :)

Image
Niestety, tylko takie zdjęcie. Teraz już zawsze na pierwszego papierosa na balkonie będę wychodziła z aparatem :D Waran miał ponad metr długości, ale nim zdążyłam polecieć po aparat i narobić szumu, ukrył się w krzakach :)

O godzinie 9.00 byliśmy umówieni w recepcji z kierowcą z Elephants World. Zamówiliśmy dwudniowy pobyt - w cenie jest dojazd, nocleg, wszystkie posiłki. 4500 THB. Może to i dużo, ale ośrodek jest prowadzony przez organizację non-profit i wszystkie opłaty są przeznaczone na utrzymanie tego miejsca. Pobyt jednodniowy to koszt 2000 THB.
W mailu poproszono nas o przywiezienie małych, zielonych bananów, w miarę możliwości. Przelecieliśmy rano całą ulicę i z ekscytacji wykupiliśmy prawie cały zapas :D Nie było tego bardzo dużo, bo przed nami po ulicy latał też inny podekscytowany pan i robił dokładnie to samo :D Z miejsca go polubiliśmy - chodzenie z siatami pełnymi zielonych bananów, to tajemny znak wielbicieli zwierząt :D
Kierowca przyjechał trochę spóźniony (zaczęliśmy się już nawet nieco denerwować, czy aby na pewno wszystko dobrze zrozumieliśmy). Minivanem podjechaliśmy jeszcze pod dwa hotele (po rodzinę z dzieckiem - i ze znanym nam już panem od bananów :D i po babcię podróżującą z wnuczkiem) (mam nadzieję, że też kiedyś będę taką babcią, mocno mnie zainspirowała).

Image

Image
Jedziemy...

Image
..i jedziemy...

Image
a wokół takie widoki :)

Ośrodek zajmuje olbrzymi, zróżnicowany teren. Z dwóch stron jest zamknięty naturalną granicą - rzeką Kwai. W sierpniu na terenie Elephants World mieszkało 11 słoni w różnym wieku. Dziś jest już ich 12. Samo funkcjonowanie ośrodka opiera się o dwie grupy ludzi - Tajów, którzy tam pracują (choć trudno to określać "pracą", raczej miłością, 24-godzinną służbą, stylem życia...), głównie jako mahouci oraz wolontariuszy z różnych krajów, którzy zajmują się przede wszystkim turystami - oprowadzają ich, opowiadają o ośrodku i dbają o bezpieczeństwo. Wszyscy mieszkają na terenie ośrodka - mahouci z rodzinami - i żyją, jak w wielkiej komunie.
Po przyjeździe podzielono nas na mniejsze grupki (pod ośrodkiem stało już kilka innych minivanów), w zależności od języka, którym dany turysta się posługiwał. Każdej grupie przydzielono przewodnika.

Image
Sam plan zwiedzania jest bardzo mądrze przemyślany. Zaczyna się od karmienia słoni z takiego podestu. To doskonały sposób na oswojenie się i nawiązanie pierwszego kontaktu. Słonie są jednak ogromnymi zwierzętami i w pierwszym momencie można czuć się przy nich nieco, hmm...nieswojo :) Podest troszeczkę wyrównuje siły :)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Turyści dostają kosz z jedzeniem dla konkretnego słonia i właśnie jego karmią. Choć jest to trochę utrudnione, bo słonie podkradają sobie nawzajem smakołyki :D Nad poprawnym przebiegiem karmienia czuwają mahouci i przewodnicy. Nasz przewodniczka dużo opowiadała o poszczególnych słoniach, o ich upodobaniach, charakterach, przeszłości. Przez pierwsze dwie godziny trudno było mi się zorientować, który jest który. Wszystkie wyglądały tak samo. Dopiero po pewnym czasie człowiek zaczyna dostrzegać różnice i później sam się z siebie śmieje, jak mógł tego wcześniej nie zauważać :)
Image
Trudno, dziś będzie sto tysięcy zdjęć, ale po prostu muszę...:)

Image

Image

Image

Po karmieniu idziemy na przechadzkę :) Wszyscy już bez lęku maszerują razem ze słoniami.

Image

Image

Rozstaw oczu słonia uniemożliwia mu zobaczenie człowieka, jeśli ten stanie na wprost niego. Należy więc podejść z boku i upewnić się, że nas zauważył. W innym wypadku słoń może się przestraszyć, a chyba nikt nie chciałby się znaleźć w pobliżu przestraszonego słonia :) Starając się zrobić wszystko, jak należy, po pięciu minutach wykrzywiania się do lewego oka pewnej słonicy (w celu upewnienia się, że mnie zauważyła :D , usłyszałam głos mahouta. "Ona jest ślepa na lewe oko" - powiedział z lekkim politowaniem :D
Słonie mieszkające w ośrodku są w większości stare, często mocno schorowane, po latach pracy dla człowieka. Tu przeżywają zasłużoną emeryturę, zgodnie z hasłem ośrodka "Where we work for elephants, and the elephants not for us".
I wiecie co? Bardzo chciałam opisać ten dzień w taki sposób, żeby każdy, kto to przeczyta, poczuł magię tego miejsca i zapragnął natychmiast tam pojechać, żeby pomóc. Żeby każdy zobaczył, jak cudowni ludzie tam pracują i jak wspaniałą pracę wykonują. I nie potrafię :( Siedzę przy komputerze i myślę, myślę, jak to oddać....Nie da się tego zrobić słowami:( Więc umówmy się, że niby mi się udało, ok? W każdym razie wiedzcie, że to naprawdę cudowne, cudowne miejsce.....

Image
To jedna z niewielu na świecie kobiet mahoutów. Amerykanka, która pracowała tu kiedyś jako wolontariusz. Wróciła do swojego kraju i po jakimś czasie powróciła do Elephants World ponownie. Tym razem jako "very very long-term volunteer"...Mieszka ze swoim słoniem w chatce nad rzeką i jest po prostu szczęśliwa....Niedawno do Elephants World w taki sam sposób powrócił też pewien Brytyjczyk...To miejsce i te zwierzęta mają w sobie niesamowitą magię...

Image
To dwoje najlepszych przyjaciół :) wszystko robią razem, jedzą, spacerują i cały czas ze sobą rozmawiają, zabawnie pomrukując. To ułatwia pracę ich mahoutom :D Wystarczy, że jest z nimi jeden, bo wiadomo, że drugi słoń zawsze pójdzie tam, gdzie jego przyjaciel :D

Image
A to najmłodszy mieszkaniec ośrodka - siedmioletni Johnny. Jest trochę niesfornym nastolatkiem w okresie dojrzewania i trochę się awanturuje :D Stąd fioletowa od jodyny trąba :D Do Johnny'ego los się uśmiechnął - został uratowany przez pewną tajską firmę, która wykupiła go od właściciela i podarowała Elefants World. Właściciel przyuczał go do żebrania i w przyszłości Johnny miał naciągać turystów na ulicach Bangkoku. W podziękowaniu słonik został nazwany imieniem firmy, ale żaden turysta nie potrafi jej wypowiedzieć, więc został Johnnym :D (ciosy nie są wyłamane. One mu po prostu dopiero rosną :D

Image

Image

Image

Każda z grup turystów ma trochę inny plan zwiedzania, w niektórych miejscach grupy wymieniają się rotacyjnie, w innych - działa tylko jedna grupa.
Image
Kiedy nasza grupa rozsadzała bambusy,

Image
inna przygotowywała posiłek dla słoni.

Jednym z zadań było przygotowanie tabletek dla słoni. Nie było to takie proste :) Słonie maja niesamowicie rozwinięte zmysły. A tabletka nie pachnie im zbyt dobrze :) trzeba je wciskać jak najgłębiej w owoce i modlić się, żeby nie poczuły, że właśnie zjadają nafaszerowany owoc :D Ich węch jest tak czuły, że do takiej operacji potrzebne są aż dwie osoby :D Jedna rozcina owoc, druga wkłada tabletkę do środka, wtedy ponownie pierwsza zamyka owoc. Nie można dotknąć owocu rękami, które dotykały tabletkę. Nie uwierzycie, ale wyczują to.

Image

Image

Image
Podejrzliwe spojrzenie synka jednego z mahoutów :D

Image
Nie wszystkie arbuzy trafiły do słoni :D

Pomimo zachowania wszelkich środków ostrożności, udało się nam dopiero za trzecim razem :D Dwa wcześniejsze podejścia trwały dosłownie po 3 sekundy :D Słoń łakomie brał arbuza i po chwili w jedną stronę leciał owoc, a w drugą tabletki :D A słoń miał coraz bardziej podejrzliwą minę :D

Image

Image
Dopiero oglądając to zdjęcie, uświadomiłam sobie, dlaczego Tajowie często dziwnie się nam przyglądali :D

Image

Image

Image

Dzienny pobyt w środku trwa od 10.00 do 16.00. W połowie jest przerwa na obiad. Samoobsługowy bufet, jedzenie bardzo dobre, wszystko przygotowane przez mieszkających na terenie ośrodka kucharzy.

Image
Główny budynek, centrum ośrodka. Miejsce do jedzenia, sklepik, szatnia...

Po posiłku dalszy ciąg pobytu.
Image

Image
Pracownicy ośrodka starają się, aby słonie wykonywały jak najwięcej takich aktywności, jak na wolności. Jedną z nich jest samodzielne szukanie jedzenia. Na dosyć dużym terenie ukrywają więc różnorodne owoce - nabijają je na gałęzie, chowają za drzewami... Słonie wyglądają na bardzo zadowolone, gdy coś znajdą :D radośnie pomrukują :D

Image

Image

Kolejne zadanie dla grup, to przygotowywanie kulek ryżowych dla słoni.
Image

Image

Image
Jedni pracują, inni drapią się po brzuchach :D (a w ogóle, to mój ulubiony mistrz drugiego planu :D

Image

Image
To jeden z najsmutniejszych słoni w ośrodku :( praca dla człowieka tak odbiła się na jej psychice, że przez cały czas stoi na uboczu i kiwa się z nogi na nogę. Przód, tył, przód, tył...Dokładnie jak przy chorobie sierocej...Nie chce integrować się z innymi słoniami, nie chodzi z nimi do rzeki...I trwa to już od dwóch lat. Pracownicy ośrodka mówią, że teraz i tak jest już dużo lepiej.

Image
Słoniowy plac zabaw. Czasem można się wepchnąć, jak jest wolny :D

Image

Image

Image
Wielka przyjaźń synka mahouta z synkiem turystów :)

Image
Różnice w wychowywaniu :) Gdy tak sobie razem biegli, tajski chłopczyk przewrócił się i dosyć mocno zarył kolanami o ziemię. Podniósł się, otrzepał i chciał lecieć dalej. Szwedka odruchowo do niego podbiegła, zaskoczona, że nie płacze i zaczęła mu oglądać kolana. Chłopczyk ze zdziwieniem patrzył to na swoje kolano, to na Szwedkę. Wyraźnie nie wiedział, o co jej chodzi :) W końcu wzruszył ramionkami i pobiegł dalej :)

Image

W końcu nadeszła wyczekiwana przez wszystkich chwila - kąpiel ze słoniami. Dostaliśmy wiaderka, szorstkie skórki z jakiegoś owocu i rozpoczęliśmy wielkie mycie :)

Image

Image

Image

Image

Image

Image
I całe szorowanie na nic :D

O 16.00 wszyscy turyści są odwożeni do swoich hosteli. Ośrodek opustoszał i jak do tej pory było cudownie, tak teraz zrobiło się bajecznie. Zostanie tam na noc, to jeden z naszych najlepszych pomysłów. Dopiero w takim momencie można w pełni docenić miejsce i warunki, jakie tam panują. Olbrzymie przestrzenie, spacerujące swobodnie słonie, odgłosy dżungli...Nie da się tego opisać słowami...

Image

Image
Nasz bungalow.

Image
Widok z tarasu.

Image
Rzeka Kwai.

A wieczór, no cóż, standardowo :D Za to w naprawdę wybitnym towarzystwie. Wspaniali ludzie, mocno kochający zwierzęta i wiele dla nich poświęcający. Tajowie uwielbiają muzykę, więc twierdząca odpowiedź na pytanie "czy umiecie grać na gitarze", zapewniła nam wstęp na prywatną imprezę pracowników ośrodka :)

Image
W ośrodku nie ma prądu, więc wieczorami trzeba sobie radzić tak :)

C.d.n.
Wiem, rozpędziłam się ze zdjęciami, ale strasznie zależy mi na tym, żebyście zobaczyli i może choć trochę poczuli, jak tam jest...Bo jest baśniowo...
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915


Ostatnio edytowany przez pestycyda, 08 Gru 2014 19:17, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
23 ludzi lubi ten post.
 
      
#83 PostWysłany: 07 Gru 2014 20:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Kwi 2011
Posty: 1418
niebieski
Kurczak, jesteście mega pozytywni, wspaniale chwytasz otoczenie i zbierasz gwiazdki - w jedną i w drugą stronę.
Jeździj jak najwięcej i pisz. Pięknie dziękuję.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#84 PostWysłany: 08 Gru 2014 00:27 

Rejestracja: 22 Sty 2014
Posty: 2
fantastyczna relacja! pomyśleć, że do tej pory nie ciągnęło mnie do tajlandii. powinnaś dostawać od hodowców darmowe bilety za robienie dobrego pr-u;)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#85 PostWysłany: 08 Gru 2014 09:31 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Wrz 2013
Posty: 495
Loty: 35
Kilometry: 111 384
tego mi brakowało takiego megaaaaa opisu elephant world. twierdzisz że nie oddasz tego słowami a właśnie to zrobiłaś!!! brawo!
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#86 PostWysłany: 08 Gru 2014 09:39 

Rejestracja: 03 Gru 2013
Posty: 519
srebrny
Super! Byłam na nie i nie pojechalismy tam, teraz żałuję.. następnym razem na pewno nadrobimy:)
pozdrawiam!!!
_________________
Bali https://www.fly4free.pl/forum/bali-lipiec-2023-relacja-z-raju-prawie-na-zywo,215,171983
Malediwy https://www.fly4free.pl/forum/malediwy-ferie-2023-mathiveri-i-ukulhas,215,169789
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#87 PostWysłany: 09 Gru 2014 12:07 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 17 Wrz 2011
Posty: 484
Loty: 204
Kilometry: 325 480
niebieski
Odnośnie wątku słoniowego, mogę również śmiało polecić Elephant Nature Park w okolicach Chiang Mai.
http://www.elephantnaturepark.org/

Naszą relację z rezerwatu możecie znaleźć pod https://gdziesakasperki.wordpress.com/2014/11/24/z-wizyta-u-sloni/ . Zapraszam!
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#88 PostWysłany: 09 Gru 2014 22:28 

Rejestracja: 13 Lis 2014
Posty: 108
Genialna relacja.. tylko trochę wkurza oczekiwanie na ciąg dalszy ;)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#89 PostWysłany: 11 Gru 2014 21:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
jekaterina napisał(a):
powinnaś dostawać od hodowców darmowe bilety

Bardzo mi się ten pomysł podoba :D
Przepraszam, że to tyle trwa i dziękuję za wszystkie miłe słowa :)

Podczas wieczornej imprezy umówiliśmy się (nieopatrznie :D z jednym z mahoutów na poranne podziwianie panoramy ze znajdującego się nieopodal szczytu. Gdy wstawaliśmy o 6.00, klęłam na samą siebie (pomysł rannego wstawania o 1.00 w nocy, podczas świetnej imprezy, wydaje się genialny. Ten sam pomysł o 6.00 rano - jest beznadziejny, uwierzcie :D i byłam przekonana, że na umówionym miejscu go nie będzie. I tu niespodzianka - punktualnie 6.30 nasz mahout, radosny i świeży, jakby przespał całą noc na puchowej pościeli, podszedł do nas :)

Image

Najpierw trzeba było podjechać kawałek na skuterach (podwozili nas mahout i jeden z kucharzy). To już była wyższa szkoła jazdy :D Żadna nasza przejażdżka nie napędziła mi takiego strachu, jak jazda z Tajami po kamieniach, wertepach i błocie :D
Na terenie Elephants World żyje dosyć dużo psów (chyba z kilkanaście). I większa część z nich postanowiła nam towarzyszyć w wyprawie :D Dobrze, że to było wcześnie rano, bo widok naszego pochodu, mógł przyprawić kogoś o atak serca. Ze śmiechu :D Na prowadzeniu Taj, za nim na skuterze siedzi człowiek dwa razy większy. Kolejny skuter - kierowca kucharz (miał nawet na sobie odpowiedni fartuch, bo po powrocie miał zamiar zabrać się do śniadania) i dziewczyna, drąca się niemiłosiernie. A za nimi sznureczek z ośmiu (wiem, bo policzyłam :D , zadowolonych psów, różnej wielkości i maści :D

Image
Kucharz wrócił do ośrodka, a my ruszyliśmy.

Image
Droga nie należała do najłatwiejszych, na co duży wpływ miał wcześniejszy wieczór :D Natomiast naszemu przewodnikowi wcześniejszy wieczór zupełnie nie przeszkadzał :D

Image

Image

Image

Image

Image
Było warto.

Image
Widoki przepiękne, a i trochę wysiłku się nam przydało :)

Image

Image
Według naszego przewodnika, to był "szczęśliwy dzień dla psów" :) Chyba faktycznie, bo cały czas radośnie szalały.

Image
Podczas wspinaczki niezbyt można było się czegoś chwycić :/

Po zejściu postanowiliśmy wrócić do ośrodka na piechotę. Mahout odjechał na skuterze, a psy zostały :/ :D (tylko jeden zdrajca, niby-pudel, pobiegł za skuterem). Byliśmy trochę przerażeni odpowiedzialnością, jaka nagle na nas spadła, więc droga powrotna upłynęła pod hasłem "Cztery są. Czekaj, tu jest jeden, w krzakach. Mam siódmego! Mam siódmego! Cholera, gdzie jest pierwszy...?" :D

Image

Image
Na szczęście psy znały drogę lepiej od nas :)

Image
Po szybkim śniadaniu (znów samoobsługowy bufet i znów bardzo smaczne jedzenie), zaproponowano nam kolejną atrakcję. Przed przyjazdem kolejnych turystów, słonie są wyprowadzane na coś w rodzaju pastwiska, pod samą dżunglą. Każdy mahout odbiera torbę smakołyków dla swojego słonia, którymi karmi go po drodze i nagradza.

Image

Nam się trafiła torba pełna dyń. Dla Johnny'ego :D Myślę, że te zdjęcia komentarza nie wymagają :D

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Johnny jest trochę niecierpliwym słonikiem i sam się częstował podczas drogi :D Gdy się już trochę uspokoił i zaczął się paść, tak, jak trzeba, nastąpił jeden z najlepszych dla mnie momentów :D Wiadomo, na pastwisku nie jest tak wygodnie, trzeba trochę poszukać, poszperać w trawach...Rośliny jakieś takie twarde, kłujące...Ale zaraz, zaraz, tam przy drodze stoi to łyse...I ma pełną torbę słodziutkich dyń....To co ja się tu będę męczył! Dokładnie było widać, jak przebiegają procesy myślowe Johnny'ego, bo nagle podniósł głowę i ruszył pędem na kolegę. I jestem pewna, że to, co ryczał, znaczyło "Dawaj dynie!!!!" :D :D :D

Image

Image

Przepraszam, dziś też więcej zdjęć, ale to był dla mnie bardzo emocjonalny dzień. Nie wstydzę się przyznać, że gdy stałam przy pastwisku i obserwowałam słonie, to poleciała mi łza. No dobrze, parę :) ze szczęścia. Gdy człowiek to widzi - słonie jak na wolności i ludzie, którzy nimi się nie "opiekują", tylko je po prostu kochają - to, ech, nie wiem, czuje się jakby odnalazł własną cząstkę, której mu zawsze brakowało...Nie umiem tego inaczej określić...

Image

Image

Image

Image
Według mnie, wycieczka na pastwisko, to jeden (z wielu) powodów, dla których warto zostać w Elephants World na noc. Nie ma możliwości zobaczenia/przeżycia tego, jeśli przyjeżdża się tu na jednodniowy pobyt.

Ponieważ zbliżała się 10.00, czas przyjazdu kolejnych turystów, poinformowano nas, że tego dnia, możemy robić, co chcemy. Albo dołączyć do którejś z oprowadzanych przez wolontariuszy grup, albo swobodnie poruszać się po ośrodku, oczywiście z zachowaniem zasad bezpieczeństwa. Wybraliśmy to drugie, znaleźliśmy sobie doskonały punkt obserwacyjny i cały dzień przyglądaliśmy się życiu ośrodka i ich mieszkańców.
I tym sposobem dowiedzieliśmy się, że :
1. W czasie gdy niektóre słonie towarzyszą grupom zwiedzających, inne, razem ze swoimi mahoutami, po prostu sobie miło spędzają czas.

Image

Czasami, gdy któryś mahout zbytnio zagada się z kolegą, to bawią się w chowanego :D

Image
No, to może nie był najlepszy pomysł :D

Image
Widać dużo większe doświadczenie w zabawie :D (jeszcze lepsza była mina mahouta, gdy zorientował się, że ...zgubił słonia :D

2. Podkradają liście z drzew, nie przeznaczonych dla nich. Jak opowiadali pracownicy - to dla nich istna plaga, nic nie mogą wyhodować na dłużej, bo te ....tfu, chciałam napisać "małe" :D , zostańmy po prostu przy "złodziejaszkach", wyżerają wszystko (a mówiąc to, klepali je czule po karkach :)

Image

3. W ogóle generalnie kradną, ale są dosyć sprytne :D

Image
Za tym budynkiem znajduje się składowisko trzciny cukrowej. Trzej mahouci, stojąc ze swoimi słoniami przed budynkiem, rozmawiali o czymś wybitnie interesującym. Słonie natychmiast wykorzystały okazję :D Cichutko, na paluszkach (przysięgam! Było widać! :D zaczęły okrążać budynek. Gdy doszły do swojego Eldorado, szybciutko zaczęły konsumować. Trochę zdążyły zjeść, ale mahouci się zorientowali i zaczęły brzmieć ich gniewne krzyki. Wtedy słonie natychmiast wyjęły trąby z wielkiego kontenera pełnego trzciny, odwróciły głowy (każdy w inną stronę) i zrobiły minę typu : "Och, o co wam chodzi? Czemu budzicie mnie z drzemki? " :D :D :D

4. Uwielbiają się bawić na swoim placu zabaw.

Image

Image
Po tej zabawie opona już nie wisiała. Leżała na ziemi - tak mocno słoń naciągnął sznurek.

5. Mahouci kochają muzykę i swoje słonie. Niesamowite jest to, że śpiewają swoim słoniom, niektórzy nawet grają im na gitarach.

Image

6. Słonie robią sobie różne wycieczki z kumplami (tylko wtedy idą takim trochę szybszym krokiem, a za nimi najczęściej po chwili biegnie jakiś mahout. Z krzykiem :D

Image

7. Oprócz tego, że mieszkają tu słonie, życie toczy się, jak w każdej innej wiosce.

Image

8. Nie wiem, kto ma więcej zabawy, podczas kąpieli - słonie czy mahouci :D

Image

Image
Ulubiona zabawa mahoutów - oblewanie wodą swoich kumpli. Z miski i znienacka :D

Image

Image

Image

Image

Image

Smutno i trudno było opuścić to miejsce, pełne magii, ciepła, spokoju i , ech, niech będzie, myślcie sobie, że jestem sentymentalna, ale to jest miejsce, w którym człowiek czuje się kompletny....

Image
A to tajski chłopiec, rysujący kredkami kupionymi w Polsce przez Polaków, a wyprodukowanymi w Chinach. Życie bywa dziwne :D

Image

Image

Cóż mogę dodać - ośrodek boryka się z różnymi problemami, głównie natury finansowej. Jeśli ktoś będzie w pobliżu - odwiedźcie to miejsce, Wasze pieniądze posłużą dobrej sprawie. Szczerze polecam :)

Image

Po 17.00 odwieziono nas nie do Kanchanaburi, tylko do jakiejś mniejszej miejscowości, skąd o wiele szybciej można było dostać się do Bangkoku. Faktycznie, po 10 minutach (i 110 THB za bilet) odjechaliśmy do Bangkoku. Bus jechał ok. 2,5 godziny. Taksówką (150 THB) podjechaliśmy do hostelu Jane (dzień wcześniej zamówiliśmy tam mailem dwie noce). W Bangkoku mieliśmy jeszcze pewne nierozwiązane sprawy i chcieliśmy to załatwić raz i na zawsze :D (w następnym, mrożącym krew w żyłach odcinku : my kontra fashion :D :D :D

C.d.n.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
14 ludzi lubi ten post.
 
      
#90 PostWysłany: 12 Gru 2014 14:23 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Paź 2014
Posty: 1040
srebrny
Twoje relacja jest jak bardzo dobry serial - czekamy na kolejne odcinki z niecierpliwością :D Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek... :( Jak żyć?? :D
Kiedy następny sezon? :D Wybierasz się znów gdzieś? :D
_________________
Moje relacje:
Włochy - Liguria / Indonezja / Malmo+Kopenhaga / Dublin / Sri Lanka+Malediwy / Maroko / Amsterdam / Kaukaz / Wyspy Owcze
i: https://www.instagram.com/ola.javv/
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#91 PostWysłany: 12 Gru 2014 15:15 

Rejestracja: 02 Cze 2014
Posty: 427
niebieski
Koleżanko Pestycydo! Lojalnie Cię uprzedzam że przez Ciebie staję sie bardziej nerwowa: ciągle wchodzę na forum i szukam, czy już jest ciąg dalszy relacji. Jak za chwilę będę musiała udac się do terapeuty z tym problemem, to Ci wyślę rachunek, bo to przez Ciebie będzie.
Pisz Kobieto, bo cudnie to robisz :D .
Góra
 Profil Relacje PM off
Natalia lubi ten post.
 
      
#92 PostWysłany: 12 Gru 2014 15:39 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Kwi 2014
Posty: 93
Loty: 37
Kilometry: 81 410
Więcej!!!!:D Relacja Bomba :) aż chyba wybiorę się tam by zobaczyć te słonie;) :D
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#93 PostWysłany: 15 Gru 2014 09:34 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Wrz 2013
Posty: 495
Loty: 35
Kilometry: 111 384
a zadam pytanko, dlaczego niektóre słonie maja łańcuchy?
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#94 PostWysłany: 15 Gru 2014 10:36 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Łańcuch ma Johnny, bo jest w okresie dojrzewania, czyli bardzo niespokojny i zaczepny (o czym świadczy jego trąba). Jak mówili pracownicy, słucha tylko swojego mahouta, więc gdy ten od niego odchodzi, dla bezpieczeństwa wszystkich (ludzi, innych słoni i samego siebie) jest przypinany na łańcuchu (ale dosyć długim). Tylko on nosił łańcuch, żeby szybko mahout mógł go przypiąć, gdyby wydarzyło się coś niespodziewanego. Widziałam też słonia przypiętego łańcuchem przy placu zabaw (chyba jest nawet na zdjęciu), gdy mahout musiał gdzieś iść. Niektóre słonie śpią w czymś w rodzaju stajni - myślę, że na noc też są tam przypinane. Jak podkreślali pracownicy, to jednak duże, silne i dzikie zwierzęta. Każdy z nich ma inny charakter i przeszłość, co może wpływać na ich zachowanie i stopień oswojenia.
olajaw napisał(a):
Ale niestety zapowiada się już finał sezonu czyli ostatni odcinek...

I, jak w serialu, będą zwroty akcji :D
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
olir1987 lubi ten post.
 
      
#95 PostWysłany: 16 Gru 2014 00:58 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Do powrotu do Polski zostały nam 4 noce. I wszystkie planowaliśmy spędzić w Bangkoku, u Jane, a całe trzy dni poświęcić na zwiedzanie tego wielotwarzowego miasta. Postanowiliśmy tym razem okazać się zdrowym rozsądkiem i nie oddalać zbytnio od lotniska, żeby w dzień odlotu nie zorientować się, że np. jesteśmy 200 km od Bangkoku i nie ma mowy, nie zdążymy na samolot :D Jeszcze z Elephants World rezerwowaliśmy noclegi, ale, pod wpływem intuicji (nie kobiecej, tym razem męskiej, choć podobno nie istnieje :D , zarezerwowaliśmy tylko dwa, bo, jak powiedział kolega "Wiesz co, te dwa pozostałe, to sobie bez problemu domówimy na miejscu. A tak, to będziemy bardziej mobilni, w razie czego". I nie wiem, jak to przewidział, ale "w razie czego" okazało się bardzo przydatne :D

Image

Jakoś od samego początku, podczas powtórnego (a właściwie potrzeciego :D spotkania z Bangkokiem nam "nie szło" :D Gdy byliśmy tu za pierwszym razem, w uliczce koło naszego hostelu, biegały dwa rozkoszne, małe kotki. Takie cudowne, puchate, życzliwe kuleczki. Zachwycaliśmy się nimi, że aż strach :D Gdy powracaliśmy do hostelu Jane, znowu je zobaczyliśmy. Bardzo podrosły. Rzuciliśmy się do nich, żeby się przywitać, a wtedy jeden podniósł głowę. Najpierw usłyszeliśmy groźne syczenie, a później zobaczyliśmy zakrwawiony pyszczek, w którym nasz słodki kotek trzymał olbrzymiego szczura. I nienawiść w oczach. Odskoczyliśmy natychmiast i poczuliśmy się lekko nieswojo - takie jakby kingowskie ostrzeżenie :)

Image

Po szybkim prysznicu poszliśmy coś zjeść. Ponieważ gotówka się nam skończyła, kolega poszedł do bankomatu, a ja zostałam nad niedojedzonym Pad Thai (90 THB) i czekałam, aż będziemy mogli zapłacić. Po dłuższym czasie kolega wrócił, lekko blady, i oznajmił, że nie może wybrać pieniędzy z bankomatu :/ Trochę to nas zbiło z tropu (no dobrze, to eufemizm :D Ale wyobraźcie sobie tę sytuację - inny kontynent, siedzicie nad talerzami po zjedzonym przez was posiłku i nie macie zupełnie czym zapłacić :/ (uprzedzam pytania - przed wyjazdem kolega dzwonił do swojego banku i zgłosił wyjazd. Pytał, czy ma podejść i coś podpisać. Powiedziano mu, że nie i że wszystko jest załatwione). Z nerwów wzięliśmy jeszcze po piwie :D (trochę też po to, żeby jak najbardziej oddalić ten krępujący moment, kiedy będziemy musieli się przyznać kelnerowi, że owszem, jedzenie było pyszne, ale nie zapłacimy i już :D I nie wnikaj :D Poza tym, jak to mówią - jak już spadać, to z wysokiego konia :D

Image

Na szczęście istnieje różnica czasu pomiędzy Polską i Tajlandią. I na szczęście wynosiła ona 7 godzin, więc kiedy wykręcaliśmy numer do Polski o 21.00, to dodzwoniliśmy się do banku o 14.00 :) Pracownik banku wyraził zaniepokojenie, iż ktoś (ha.ha.ha :D , parę dni temu, wybierał pieniądze z konta kolegi. W dalekiej Tajlandii :/ Więc, w trosce o klienta, zablokował kartę (szkoda, że nie poinformował o tym fakcie, choćby smsem:/ Na szczęście dał się przekonać i po 20 minutach ponownie mieliśmy dostęp do gotówki (a, telefon do Polski kosztował 120 zł. Jak widać, nie tylko Tajowie na nas zarabiają :D
Więc nic dziwnego, że późnym wieczorem musieliśmy odreagować ten stres :D Oczywiście w pobliżu lodówki Jane :D I chyba wtedy już zaczęła kiełkować w nas pewna myśl... :D
Kolejnego poranka myśl oplotła nas już jak winorośl :D Kiedy po mojej groźbie "Jeśli nie pójdziemy teraz do 7eleven, to z kolejnej godziny twojego życia zrobię piekło", kolega odpowiedział "Chciałaś powiedzieć - dalej będziesz robić piekło...", uświadomiliśmy sobie, że coś jest nie tak. I okazało się, że oboje chorujemy na "nie wytrzymam tu ani chwili dłużej". I żeby dobrze wytłumaczyć - Bangkok jest pięknym miastem. Ma wiele obliczy, zaskakuje, zadziwia i na pewno jest wart zwiedzania. Nas jednak, po pobycie na wyspach i w Kanchanaburi, niesamowicie przytłoczył. Zamiast przyrody, przestrzeni - tłok, gwar i spaliny. Nie tak chcieliśmy spędzić ostatnie dni w Tajlandii. I tu, uwaga uwaga, następuje obiecany zwrot akcji :D Pod 7 eleven (ma się jednak ten dar przekonywania :D ostatecznie zdecydowaliśmy, że na ostatnie dwie noce pojedziemy do Ayutthayi (i nie będziemy się w ogóle przejmować bezpieczną bliskością lotniska :D I to była bardzo dobra decyzja - Bangkok od razu odzyskał dla nas swój pierwotny urok :D

Image
Szybko wzięliśmy tuk-tuka do Świątyni Leżącego Buddhy (80 THB - widać rząd nie uznaje jej za aż taką atrakcję, żeby dopłacać :D

Image
Wejście do świątyni - 100 THB. W cenie jest butelka wody.

Image
Faktycznie, jest olbrzymi. I faktycznie, z powodu filarów podtrzymujących strop, nie da się zrobić zdjęcia całemu posągowi.

Image
Jest w tym posągu olbrzymia magia, którą odczuwa się pomimo olbrzymiej ilości turystów.

Image

U obsługi świątyni, za 20 THB można zakupić miseczkę pełną drobnych monet. Wzdłuż ściany ustawiona jest duża ilość miseczek, do których wrzuca się te monety - po jednej. Istnieje przesąd, który mówi, że jeśli będziesz miał taką ilość monet, że idealnie starczy ci na wrzucenie do każdej miseczki - będziesz miał szczęście. My mieliśmy za dużo (po przejściu całej ściany, sporo nam zostało), więc natychmiast stworzyliśmy nową wróżbę - zawsze będziemy mieć dużo pieniędzy :D
Image
Kolejny dowód na genialną logistykę - w siatce, którą pożycza się przed wejściem, mam własne buty :)

Image
W prawie każdym miejscu można kupić takie płatki złota,

Image
które nakleja się na wybrany posąg.

Kompleks, w którym znajduje się Leżący Budda, jest olbrzymi. Na pewno nie udało się nam zwiedzić całego, choć bardzo się staraliśmy.
Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Szkolna wycieczka.

Image
Pod kompleksem stali sprzedawcy pamiątek. Zainteresowaliśmy się malutkimi figurkami, jednak gdy pan powiedział, że kosztują 100 THB, uznaliśmy, że to za drogo. Wtedy pan z zaciekawieniem (słuchał naszej rozmowy po polsku) zapytał : "Jesteście Rosjanami, prawda?". Gdy usłyszał, że Polakami, rozpromienił się i sprostował : "Eee, to nie, to te figurki kosztują 50 THB" :D

Image

Po wyjściu z kompleksu, powłóczyliśmy się trochę ulicami. Liczyliśmy, że może trafimy na Flower Market na wodzie. Mieliśmy mapkę, wiedzieliśmy mniej-więcej, gdzie iść. Odbyliśmy kilka pouczających rozmów - "Tak, zaprowadzę was na przytań dla miejscowych, tam bardzo tanio, nie tak, jak dla turystów, tylko 3000 THB i będziecie mieli łódkę" :D W końcu na targ nie trafiliśmy, a już zwłaszcza żadną łódką dla miejscowych :D (@mashacra, czy to nie jest dla Ciebie wystarczający dowód, że choć trochę staliśmy się indykami? :D

Image
Nie wiem, co to jest. Nie próbowaliśmy, choć trochę kusiło :)

Trafiliśmy za to na prawdziwy targ dla miejscowych, gdzie wszyscy się dziwnie patrzyli, gdy usiedliśmy do posiłku.

Image

A później, jakoś tak, trafiliśmy na przystań tramwaju wodnego i, ponieważ akurat jakiś przypłynął, wsiedliśmy :D

Image
Bilet - 15 THB. Tu niestety znowu poczuliśmy się prawdziwymi kurczakami, bo pani kontrolerka ciągle nas przestawiała w inne miejsce - ewidentnie ustawialiśmy się źle. Za czwartym razem była już nawet trochę zirytowana naszą tępotą w dziedzinie zajmowania miejsca w tramwaju wodnym :D

Image

Image

Bardzo miło się płynęło :D Szkoda, że nie wiedzieliśmy dokąd :D
W końcu wysiedliśmy przy drugim brzegu - tym, na którym znajduje się nowoczesna dzielnica Bangkoku.

Image

Celowaliśmy w nią, ponieważ chcieliśmy wybrać się na zakupy pamiątkowo-prezentowo-ubraniowe. A ponieważ naczytałam się na forum, że najlepiej to zrobić w Siam Paragon, chcieliśmy się właśnie tam dostać. Po godzinie (i zrobionych jakichś 7 km na nogach, poboczem autostrady:/ :D okazało się, że to jednak nie tu :D Więc ponownie na przystań i tramwaj wodny.

Image

Image

Z przystani tuk-tuk do Siam Paragon (100 THB). Jednak na miejscu nastąpiła pewna, hm, konsternacja :D
Image
Nie wiem, jakoś sobie wyobrażałam, właściwie to nawet nie wiem, dlaczego, że to będzie olbrzymi targ. I w dodatku pod dachem :D Ale tak bardzo sobie zawłaszczyłam ten obraz, że chodziliśmy wokół centrów handlowych z dobre cztery razy :D Pytaliśmy nawet Tajów, gdzie jest Siam Paragon - potwierdzali, że tu i robili nieokreślony ruch ręką w kierunku nowoczesnych budynków galerii :D W końcu (lepiej późno, niż wcale :D coś do nas zaczęło powoli docierać :D

Image
Chyba jednak nie ma tu mojego wymarzonego olbrzymiego targu :D nie zapominajmy o dachu :D
Wprawdzie zajrzeliśmy do galerii handlowych, ale szybko wyszliśmy. Nie o takie zakupy nam chodziło. Nie chcieliśmy kupować markowej elektroniki, ani ciuchów. Szczerze mówiąc, niektóre firmy ubraniowe, które miały tam swoje sklepy, znałam tylko z kolorowych magazynów. Zdecydowanie tam nie pasowaliśmy. Nie pasowały też nasze portfele. Trochę smutno mi się zrobiło, ale gdy zaczynało się ściemniać, na uliczkach wokół centrów handlowych, ustawił się targ. Wprawdzie nie taki, jak wymarzyłam, ale dobre i to :) I tam, na pociechę, kupiliśmy sobie Ray Bany. Oryginalne. Za 230 THB :D

Image
Niesamowite rozwiązania logistyczne - kilka poziomów chodników.

Tuk-tukiem wróciliśmy na naszą ulicę (180 THB) i od razu poczuliśmy się bardziej swojsko :)

Image

Siedząc przy lodówce, pełni zapału opracowywaliśmy plan na jutrzejszą wizytę u krawca. "Hm, to może, żeby zaoszczędzić, powiemy kierowcy tuk-tuka, że bardzo chcemy jechać do fashion, tylko, że kolega nam podał adres, bo był bardzo zadowolony i chcemy jechać właśnie do tego, bo chcemy tam coś kupić, a jemu się to opłaca, bo dostanie talony na benzynę i ftedy bnas zafiezie sa dwaiścia batóf....... :D :D :D

C.d.n.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
11 ludzi lubi ten post.
 
      
#96 PostWysłany: 16 Gru 2014 01:26 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 21 Wrz 2012
Posty: 7695
Loty: 15
Kilometry: 58 252
srebrny
No właśnie z niepokojem patrzę na te zmiany :mrgreen:

Ja się pytam gdzie się podział starszy kurnikowy? Gdzie są karteczki?.... Podejrzewam, że to długotrwały dostęp do 7eleven tak Was zmienił ;)

Czekam, czekam, czekam....
_________________
Dancehall Masak-Rah
Junior Stress - Za Mało Cichej Wody W Rzece
ImageImage
Góra
 Profil Relacje PM off
olir1987 lubi ten post.
 
      
#97 PostWysłany: 20 Gru 2014 22:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
mashacra napisał(a):
No właśnie z niepokojem patrzę na te zmiany :mrgreen:


Nie martw się, znając nas, to nie są zmiany na zawsze :D
Kolejnego poranka pożegnaliśmy się z Jane i rozpoczęliśmy operację pod nazwą "odbiór ekstra-świetnego-prawie firmowego garnituru" :D Nie powiem - trochę się denerwowaliśmy. Mieliśmy tylko jakiś świstek dopięty do wizytówki naszego fashion i świadomość, że pieniądze z konta wypłynęły. Wczorajsze pomysły odnośnie taniego dojazdu, dziś wydały się nam po prostu głupie (może nie "wydały się", najzwyczajniej w świecie - były :D Podjechaliśmy więc tuk-tukiem, płacąc całą zaproponowaną przez kierowcę cenę (mówiłam, @mashacra :D - 120 THB i z duszą na ramieniu weszliśmy do fashion. I tu - miłe zaskoczenie :D Wprawdzie nie proponowano nam whisky, jak ostatnim razem, natomiast usilnie starano się nas namówić na uszycie jeszcze jednej części męskiej garderoby (niestety, nie wiemy czego, bo akurat tego słowa po angielsku nie znam :D. Po odmowie (przypuszczam, że gdybyśmy wiedzieli o jaki produkt chodzi, nie poszłoby nam tak łatwo :D , trochę niezadowolony sprzedawca (trudno, nie możemy akurat jego wiecznie uszczęśliwiać. Na świecie jest jeszcze mnóstwo ludzi, którzy na to czekają :D wyniósł nasz garnitur do przymierzenia.
I mogę powiedzieć tylko tyle - nie znam się na tych męskich fatałaszkach, ale kolega był absolutnie zachwycony (a ze względu na zawód, naprawdę się na tym zna) (nie, nie jest krawcem :D . Wśród zalet i pomiędzy niezliczonymi "ach" i "och", wymieniał : materiał wysokiej klasy, dobre wykończenie, wspaniały krój i oryginalne, funkcjonalne rozwiązania (nie do końca wiem, co to znaczy, ale jedno z nich miało coś wspólnego z problemem wysuwania się koszuli ze spodni przy siadaniu :D I wyglądał w nim naprawdę doskonale (Marcin, to nie żadne podlizywanie się - szczera prawda). (przepraszam za prywatę, ale dziewczyna musi sobie radzić, jak potrafi :D
Przypomnę - 7000 THB, garnitur, 2 koszule i krawat. Dodatkowo garnitur dostaliśmy zapakowany w ochronny pokrowiec.

Kolejną taksówką (120 THB) podjechaliśmy pod Victory Monument, gdyż stąd odchodzą busy do Ayutthaya. Bilet - 60 THB, czas trwania podróży - ok. 2 godziny.
Image

Dzień wcześniej zarezerwowaliśmy przez booking.com dwie noce w hotelu (992 THB), więc szybko zostawiliśmy bagaże i pobiegliśmy zwiedzać miasto. Tym razem, na podstawie kolejnej podprowadzonej mapki, zorganizowaliśmy sobie pieszą wycieczkę "Największe atrakcje Ayutthaya" :D
Czasem jednak nasze atrakcje trochę się rozmijały z uwzględnionymi na mapce :D
Image

Image
Coś w rodzaju omletu zrobionego z jajecznicy (?). Bardzo smaczne - 100 THB.

Image
Wat Mahathat, zniszczona przez wojska birmańskie w XVIII w, następnie totalnie rozgrabiona przez poszukiwaczy skarbów (jak i cała Ayutthaya) w XX w.

Image
To dosyć duży kompleks, w którym wrażenie robią zwłaszcza posagi pozbawione głów.

Image

Image

Image
Czasem same głowy, czasem ktoś spróbował dopasować znalezione głowy do torsów. Częsty widok, to posągi, które są zupełnie niedopasowane - tors, na którym postawiona jest głowa, znacznie różniąca się wielkością. Budzi szacunek taka tajska dbałość i starania o to, żeby jak najmniej głów leżało po prostu na ziemi.

Image
A takie zwierzątka biegały po drzewach :)

Image
Jedno z najczęściej fotografowanych drzew, od tyłu :D

Image
Legenda głosi, że jest to dowód na wielkość Buddhy. Po zniszczeniu kompleksu wszystko musiało wyglądać strasznie - same ruiny, poobcinane głowy posągów, zniszczone, rozgrabione. Po jakimś czasie, razem z korzeniami drzewa, spod ziemi wyszła jedna z zaginionych głów - w odpowiedniej, pionowej pozycji.

Image
Jeśli ktoś chce się sfotografować przed drzewem, musi spełnić parę warunków - m.in. być odpowiednio ubrany i nigdy-przenigdy głowa fotografowanego nie może się znaleźć powyżej głowy Buddhy - w efekcie wszystkie zdjęcia robi się kucając.

Niestety, ponieważ nasza wycieczka zaczęła się dosyć późno, w wielu miejscach zastawaliśmy zamknięte drzwi.
Image

Do niektórych kompleksów udało się nam wejść, ale trochę się pogubiliśmy z ich nazwami.
Image

Image

Image
Ten kompleks wywarł chyba na mnie największe wrażenie. Takie ofiarne koguty (tak przypuszczam) w różnych wielkościach, można było zakupić wszędzie wokół.

Image

Image

Image

Image
Ofiarne pakiety dla mnichów. Gdy człowiek je przegląda, dociera do niego, że mnisi faktycznie nie mają nic ponad to, co zostanie im ofiarowane. Ten fakt prowokuje do zastanowienia się nad wszechobecnym konsumpcjonizmem.

Image

Image

Image

Image

Dużo osób zwiedzało zabytki Ayutthayi na skuterach lub rowerach - to bardzo dobry pomysł. Wprawdzie odległości pomiędzy poszczególnymi świątyniami nie są jakieś olbrzymie, ale posiadanie środka komunikacji znacznie oszczędza czas.
Niestety, ok. godz. 18.00 zaczęło padać (nasz czwarty deszcz w porze deszczowej :D Ale tym razem naprawdę lało.

Image

I stało się coś bardzo dziwnego - jak do tej pory nawet nie musieliśmy pomyśleć o tuk-tuku, a już się koło nas jakiś zjawiał, tak teraz gdzieś poznikały :D Odeszliśmy duży kawał od naszego hotelu, więc woleliśmy nie wracać pieszo w takiej ulewie. Ale nie sądziliśmy, że to będzie aż takie trudne :D Ustawiliśmy się pod jakimś daszkiem i cierpliwie czekaliśmy, aż jakiś tuk-tuk/taksówka będzie koło nas przejeżdżać. Wierząc w tajską logistykę, uznaliśmy, że nawet jeśli będzie mieć pasażerów, to przekaże informację komu trzeba i ktoś po nas przyjedzie.

Image
Otóż, nie wiem, czy tak jest w całej Tajlandii, ale wiem, że to istnieje w Ayutthayi, podczas deszczu obowiązują trochę inne zasady :D Nie wiem dokładnie na czym polegają, ale gdy macha się na kierowcę tuk-tuka, to on uśmiecha się bardzo życzliwie, radośnie odmachuje (sic! :D i ... jedzie dalej :D Mamy to sprawdzone. Osiem razy :D
Pogodziliśmy się w końcu z naszym przeznaczeniem i ruszyliśmy do hotelu na piechotę. Gdzieś w połowie drogi, jakiś wyjątkowo litościwy Taj się zatrzymał sam z siebie (choć kolega mówił, że mocno namawiała go jadąca z nim kobieta - podobno wskazywała nas głową i pokrzykiwała na kierowcę :D i podwiózł nas do hotelu (80 THB).

Jeszcze szybkie zakupy w 7-eleven (wstyd przyznać, ale dopiero tu odkryliśmy w pełni możliwości tego sklepu - 10 - 13 THB, bierzesz z półki chińską zupkę z makaronem w kubku, otwierasz, w środku składany widelczyk, zalewasz wrzątkiem ze sklepowego automatu i już pod kasą możesz jeść. W dodatku bardzo smaczna).
W hotelu rozgrzewająca kąpiel i już-już mieliśmy się zabrać do naszego ulubionego sposobu spędzania wieczorów, gdy kolegę zebrało na zwierzenia. Ale takie dosyć dziwne :/ Okazało się, że od paru dni bardzo bolą go mięśnie i kości. Ponieważ jest w trochę innym rozmiarze, niż Tajowie, wiązał to z niewygodną dla niego podróżą autobusem z Krabi do Bangkoku. Ale nie sadzę, żeby ta podróż mogła spowodować dreszcze, których po chwili dostał :/ na zmianę z mocnymi potami. Zmierzył temperaturę - przez 40 minut skoczyła mu o 2 stopnie, do prawie 40 :/ Nie było się nad czym zastanawiać - najpierw jedna tabletka malarone, po zastanowieniu druga. Uprzedzając pytania - po przyjeździe zrobiliśmy sobie prywatnie testy na malarię (wynik negatywny). Natomiast wiedza i podejście lekarzy w Polsce właściwie zasługują na osobnego posta, tfu, nawet osobny temat :D
(Jeden z wielu odbytych dialogów. Absurdalnych :D
- Dzień dobry, mam pilne skierowanie do lekarza chorób zakaźnych.
- Może się pan zarejestrować na 15 stycznia 2015 r (rozmowa odbyta w sierpniu 2014!)
- Ale widzi pani, mam na skierowaniu napisane - pilne.
- Ale ja panu recepty nie wypiszę!
Kolega, już nieco zdenerwowany - Mam podejrzenie malarii. Każdy kolejny dzień bez leczenia, może doprowadzić do śmierci.
Pani, trochę stropiona (albo to moje pobożne życzenia :D - Aha. To wie pan co, niech pan spróbuje w X (miasto oddalone od naszego o ok. 80 km.)Tam mają krótsze terminy oczekiwania. Tylko (i powiedziała to z dumą, przysięgam :/ ) 3 miesiące! )
:D :D :D

Image

C.d.n.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
9 ludzi lubi ten post.
 
      
#98 PostWysłany: 25 Gru 2014 13:52 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Kolejnemu porankowi towarzyszył lekki niepokój o zdrowie kolegi. Na szczęście okazało się, że temperatura spadła, a i samopoczucie się poprawiło. Uznaliśmy więc, że nie musimy zmieniać naszych planów i spokojnie możemy jechać do Lop Buri. Bardzo chcieliśmy zwiedzić to osławione Miasto Małp, choć właściwie nie wiedzieliśmy, czego się możemy po nim spodziewać. Szybkie śniadanie w 7-eleven (kolejny zachwyt zupkami za 10 THB i podgrzewanymi przez ekspedientki tostami - 22-37 THB) i ruszamy - bus do Lop Buri to koszt 80 THB.

Image
Zazwyczaj nasza wyobraźnia przed dojazdem na miejsce mocno pracuje, więc nic dziwnego, że ten widok nas zaskoczył. Gdzie te małpki? Miały być "wszędzie" :D

Image
Po długich staraniach udało się nam wypatrzeć pierwszą :)

Potem już poszło szybko :D Żeby nie powiedzieć "lawinowo" :D Po prawej stronie torów znajduje się świątynia, na której widniej napis - prosimy nie przywabiać i nie dokarmiać małp w świątyni. I owszem, w świątyni ich nie ma. Za to przed...
Image

Image

Image

Image

Image
Sprzedawcy z przyświątynnych sklepików dokarmiają małpki, żeby te z kolei przywabiły turystów. Widok jest niesamowity. Małpy nie są wygłodzone, więc mogą trochę wybrzydzać. Gdy sprzedawczyni podawała im małe jogurty w plastikowych buteleczkach, jeden ze starszych samców za każdym razem bardzo dokładnie oglądał otrzymany produkt, a następnie odrzucał go ze złością :D Dopiero gdy trafiła się mu buteleczka z czerwonym kapslem, sapnął z zadowoleniem i rozpoczął ucztowanie :D
Młodsze makaki jawajskie są bardzo skore do zabawy i trzeba uważać na ich figle :) Nim się obejrzałam, miałam na plecach jednego nastolatka, który bardzo pieczołowicie wcierał mi jedzone przez siebie jajko na twardo we włosy :D Później przeszliśmy do jeszcze większej bliskości - używając moich włosów jak lejców, próbował mnie skłonić do obwiezienia się po terenie świątyni :D Niestety, te rozkoszne zabawy przerwał nam jeden ze sprzedawców, pokazując mojemu jeźdźcowi procę. Makak zastanowił się przez chwilę i zdecydował, że wypuści mnie jednak na wolność :D
To stanowiło jednak tylko wstęp do atrakcji, które jeszcze na nas czekały :D

Image
Po przeciwnej stronie torów znajduje się najbardziej znany w Lop Buri kompleks -Świątynia Małp. Już podchodząc w jej okolice, widać coraz większe grupy makaków.

Image
Na terenie kompleksu małpy są dokarmiane przez pracowników - turyści oczywiście zachwyceni :)

Wejście do Świątyni Małp kosztuje 50 THB i jest dosyć, hmmm, spektakularne :D
Image

Po sprzedaniu biletu, z budki wychodzi pan, uzbrojony w wielki kij. Tym kijem wali w drzwi świątyni, starając się wypłoszyć wszystkie małpy ze środka :D
Image

Image
Przy wchodzeniu czułam się jak Indiana Jones :D

Trzeba wykorzystać odpowiedni moment i szybko wejść, pan wtedy zamyka metalową kratę (zostawiając zawiedzione makaki na zewnątrz) i można zwiedzać.
Image

W środku jest dosyć ciemno i trochę mało widać. Światło dają tylko umieszczone co jakiś czas, okratowane wykusze okienne, przez które zaciekawione małpki obserwują, co też te dziwne dwunogi robią w środku. W dodatku - w "ich" środku :D

Image
Zamiana miejsc - tym razem ludzie w klatce :)

Image
A to inni mieszkańcy świątyni.

Przy wychodzeniu taka sama procedura - pan wali w drzwi, otwiera kratę, ludzie wychodzą, małpy wchodzą :D

Image

Na mnie chyba największe wrażenie wywarło zwiedzanie kompleksu od zewnątrz, a właściwie obserwacja zachowań makaków. I czasami, niestety ludzi :/ W sieci można znaleźć mnóstwo ostrzeżeń, że makaki są groźne, że gryzą, że niebezpieczne itp., zdjęć ugryzień i ran. Nie chcę tu uogólniać i mówię tylko o Lop Buri. Owszem, te z kompleksu pewnie mogą ugryźć człowieka, ale mam wrażenie, że turyści, którzy zachłysnęli się ogromem atrakcji, zatracają pewnego rodzaju poczucie realności i wydaje im się, że to nie żywe stworzenia, tylko pluszowe zabawki. To są żywe zwierzęta, trochę bardziej może oswojone, a raczej przyzwyczajone do obecności człowieka, ale jednak żywe, dzikie zwierzęta, którymi rządzi instynkt. I nikt nie może im tego mieć za złe.
Image

Parę obrazków - do grupki małpich matek z dziećmi podchodzi turystka w wielki kapeluszu i ciągnie jedną z małpek za ogon :/ A potem z krzykiem odskakuje, bo "małpka chciała na nią skoczyć". Szczerze mówiąc, ja bym wtedy ugryzła.

Image
Kolejny turysta, schodząc z obsadzonych przez makaki schodów, "zyga" (tak to się chyba mówi? :) do nich, wciskając każdą po kolei palcem :/ robi się gwar, ruch, małpki odskakują, doskakują, w końcu obrażony turysta ucieka.

Image
Makaki żyją tam jak w stadzie i jak w stadzie widać hierarchię. Jeśli wszystkie małpki schodzą z drogi olbrzymiemu samcowi, to wiadomo, że z drogi muszę mu zejść i ja. Jeśli matka niesie na sobie malutkie dziecko, to do niej nie podchodzę, bo logiczne jest, że będzie go bronić. Przepraszam, może trochę mnie poniosło z przemyśleniami, ale naprawdę zasmuciło mnie zachowanie niektórych zwiedzających, zwłaszcza, że to oni pewnie będą wylewać swoje żale w sieci.

Image

Image

Image
Rozbroił mnie sposób matek na upilnowanie swoich trochę starszych, skorych do dalszego odchodzenia dzieci :D Czyżby pierwowzór naszych szelek dla maluchów? :D

Bardzo chętne do zabawy są natomiast makakowe nastolatki :D I tu trzeba uważać - na okulary, kolczyki, wszystko, co można szybko odczepić od ciała :D Są bardzo ciekawskie i odważne :D

Image
Lubią mieć swoje prywatne pojazdy...

Image
...i prywatne place zabaw :D

Image
Najbardziej lubię tę, która kurczowo trzyma się nogi i tę, która biegnie, żeby dołączyć do koleżanek :D

Image
Ufff, zdążyła :D Absolutny rekord to pięć na jednym człowieku :D

Image

Image
Odwiedzając Świątynię Małp, trzeba pamiętać, że to jest jednak ich świątynia, a my jesteśmy tam tylko gośćmi.

W samym mieście, makaki są faktycznie "wszędzie". Na ulicach, dachach, słupach...
Image

Image

Image

Image

Widać, że miejscowi bardzo je szanują. Częsty widok, to podjeżdżający samochód, z którego Tajowie dokarmiają siedzące przy ulicy małpy.
Image

Ponieważ mają w tym duże doświadczenie, opracowali specjalną, bezpieczną dla siebie, a właściwie dla swoich samochodów, technikę karmienia :D Samochód bardzo powoli podjeżdża do chodnika, makaki już się domyślają, co nastąpi, więc biegną w gotowości...
Image

z uchylonego okna samochodu wypada porcja jedzenia, kierowca szybko zasuwa szybę i odjeżdża dalej. Tam cała procedura od początku :D Bo, niestety, makaki też lubią samochodowe uszczelki. I wszystko inne, co na, pod, w samochodzie mogłyby znaleźć :D
Image

Image
Miłość do ukradzionego keczupu nie trwała długo. Coś w butelce nie spasowało porywaczowi, więc odrzucił ją ze złością. Trafiła prosto w głowę kolegi :D

Podekscytowani obserwacją makaków, w Lop Buri nie zwiedzaliśmy większej ilości miejsc. Trafiliśmy jeszcze do czegoś w rodzaju domu handlowego, tam szybki posiłek - 70 THB.
Image

Następnie deser w cukierni, gdzie, nie wiem czemu, wzbudziliśmy wielkie zainteresowanie :D Najpierw właściciele fotografowali nas ukradkiem, a my taktownie udawaliśmy, że tego nie zauważamy (w ramach podziękowań dla wszystkich Tajów, którzy zachowywali się podobnie w odwrotnej sytuacji :D W końcu ekspedientka, bardzo nieśmiało zapytała, czy mogą sobie z nami zrobić zdjęcie.
Image

Skorzystaliśmy z sytuacji i poprosiliśmy o zdjęcie również naszym aparatem :)

Image
Powrotny bus do Ayutthayi kosztował 120 THB, bo podobno był szybszy, jednak jakoś nie odczuliśmy różnicy w czasie trwania podróży :D

Image
Jednak faktycznie był "inny" - jechał po prostu do Bangkoku, więc wysiedliśmy nie na "naszym" przystanku w mieście, tylko przy autostradzie. Okazało się, że zaraz obok jest olbrzymi kompleks handlowy City Park.

Image
Warto było odwiedzić - ceny bardzo przyzwoite, oprócz sklepów, na środku było coś w rodzaju targu (Tak! Wreszcie targ pod dachem! :D

Image
Trafiliśmy też do ogromnej jadłodajni. Dobra chwila minęła, nim zorientowaliśmy się, o co chodzi. Pośrodku stała budka, w której otrzymywało się kartę elektroniczną i decydowało o tym, ile chcemy na nią wpłacić pieniędzy. Później z taką karta człowiek przechadzał się pomiędzy wielką ilością lad z różnymi kuchniami. Wybierając danie, płaciło się z karty. Po wszystkim odnosiło się kartę do budki i otrzymywało resztę. Wyszliśmy stamtąd opchani po dziurki w nosie, a wydaliśmy po 75 THB. Baaardzo polecam :)

Spod City Park podjechaliśmy do centrum busem (20 THB). Przy czym nie był to zwykły bus :D Pan postawił sobie za punkt honoru, żeby odwieźć nas pod sam hotel. Kluczył po uliczkach, krążył i wreszcie znalazł :) Był bardzo zadowolony z siebie. My też :D

Kąpiel i wycieczka na Night Market. Trochę padało, więc targ nie był tak okazały, jak pewnie zazwyczaj, ale mimo wszystko, warto było :)
Image

Image

Image
Tu wreszcie odważyliśmy się kupić osławionego duriana. Wrażenia - hmmm, no...takie....wieloznaczne :D

Image

Image

C.d.n.
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
 
      
#99 PostWysłany: 27 Gru 2014 18:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 310
niebieski
Ostatni dzień w Tajlandii chcieliśmy wykorzystać na maksa :) Dla mnie jednym z ważnych elementów podróżowania, jest przywożenie prezentów dla rodziny i przyjaciół. Niestety, tego ranka zorientowałam się, że nie mam ich za wiele. Zrobiło się więc trochę nerwowo (poprawka - ja zrobiłam się nerwowa :D . Poganiany pokrzykiwaniem prawie-chory-na malarię kolega zgodził się więc na wynajęcie skutera bez negocjowania ceny(bo to by za długo trwało przecież :D I to był nasz najdroższy skuter - 350 THB :/
Zostawiliśmy bagaże w hotelu i wyruszyliśmy na poszukiwanie miejsca, w którym mogłabym zakupić upominki, charakteryzujące się paroma cechami : miały być oryginalne, ciekawe, typowo tajskie i niedrogie (to była wyjątkowo pożądana cecha :D
I, jakoś tak, wylądowaliśmy w miejscu, które nieszczególnie te warunki spełniało :D Ale to nie do końca była nasza wina - po prostu po drodze nie było żadnego odpowiedniego targu, a czas nas gonił. Więc sami widzicie - nie możemy się obwiniać, że głównych zakupów dokonaliśmy na stoiskach z pamiątkami dla turystów. Pod Wath Pra Mahthat. Największą turystyczną atrakcją w Ayutthayi (głowa Buddhy w drzewie) :/ :D
Natomiast mogę się pochwalić, że wypróbowałam nową technikę negocjacyjną :D tzw. "kupowanie zbiorowe" :D Nie jestem do końca przekonana, czy się sprawdza, ale jest przy niej mnóstwo zabawy :D
Najpierw wybieramy sobie parę rzeczy i pytamy po kolei o ich ceny. Im więcej, tym lepiej. Staramy się zapamiętać ceny jednostkowe (co się oczywiście nie udaje :D i zaczynamy :D
Ja - Ile ta koszulka?
Pani - 200 THB.
Ja (usilnie próbując sobie przypomnieć, ile kosztował drugi, upatrzony wcześniej T-shirt) - A ile zapłacę, jak wezmę jeszcze tę?
Pani (usilnie próbując sobie przypomnieć, jaką cenę podała mi wcześniej) - Hmm...350 THB?
Ja (zastanawiając się, czy to się opłaca) - Aha. A jak dodam tę sukienkę?
Pani (coraz bardziej skonsternowana) - Chwileczkę. (Woła na pomoc męża - ten przychodzi z kalkulatorem :D 600 THB?
Ja (usilnie myśląc - czemu my nie wzięliśmy kalkulatora i : cholera, ile ta sukienka kosztowała wcześniej:/ i ile teraz będzie w takim razie kosztować :/ :D - A z tą figurką? :D
Itp. itd. :D Efekt - pani z mężem zadowolona, my zadowoleni, zakupy zrobione. Natomiast zupełnie nie byliśmy się w stanie doliczyć, co ile kosztowało i czy faktycznie było taniej :D

Kolejny punkt na mojej liście zakupów, to przyprawy, więc jedziemy na targ.

Image

Image

Image

W Ayutthayi olbrzymi targ znajduje się obok miejsca, skąd odjeżdżają busy. Poszczególne grupy produktów sprzedawane są w różnych jego częściach. Jest więc "targ przyprawowy", "targ owocowy" itp. W którymś momencie, doszliśmy do części, która mnie pozytywnie zaskoczyła :/ :D

Image
Pomimo świadomości, że jesteśmy w Tajlandii, pomimo świadomości, co tutaj się jada, moją pierwszą myślą było : "O, ale fajnie, można sobie tu kupić zwierzątko domowe " :/

Image

Image

Image

Image

Dowiedzieliśmy się, że ostatni bus do Bangkoku odjeżdża o 18.30. Zostało nam więc jeszcze trochę czasu, żeby pojeździć po Ayutthayi.

Image

Image

Image

Niestety, po drodze, przez przypadek zobaczyliśmy coś, co nam zepsuło humor.

Image
Smutne, straszne wrażenie, zwłaszcza, jeśli cały czas ma się w głowie obraz miejsca, w którym słonie są naprawdę szczęśliwe.

Image
Oprócz cyrkowych występów słoni, można też było sobie zamówić przejażdżkę na słoniu. Po rozgrzanym asfalcie, pomiędzy samochodami, w zgiełku, hałasie i spalinach...I dużo turystów z tego korzystało....

A teraz zamknijcie oczy i powiedzcie "pływający targ". Co widzicie? Łódki na wodzie, wypełnione towarem? To zupełnie tak, jak my :D Dowiedzieliśmy się, że Ayutthayi jest Floating Market, więc, ponieważ do tej pory nie udało nam się takiego odwiedzić, postanowiliśmy szybko podjechać i tam. Wiedzieliśmy mniej-więcej w jakim jest miejscu, no ale przecież na pewno go rozpoznamy, jak tylko zobaczymy :D I tu zaczęły się schody :D Kilkukrotnie przejeżdżaliśmy wokół terenu, na którym miał się znajdować i wyciągaliśmy szyje, żeby zobaczyć łódki na rzece. Niestety, ani widu, ani słychu :D Niezbyt chcieliśmy się poddać, bo kosztowało nas to już dwukrotny przejazd trzypasmową autostradą (nawet technika "nie ma mnie tu" z zamkniętymi oczami niezbyt pomogła :/ :D
W końcu postanowiliśmy spróbować ostatni raz i jakoś dokładniej przyjrzeliśmy się ignorowanym wcześniej zabudowaniom, koło których wielokrotnie przejeżdżaliśmy (w końcu nie były "łódkami na wodzie", prawda? :D I to okazał się strzał w dziesiątkę :D

Image
Floating Market :D Wszystkie możliwe produkty do kupienia w sklepikach zbudowanych wzdłuż i na rzece.

Image

Image

Image
Czasem jakaś łódka też się trafiła :D

Image

Image
Ta zdecydowanie nie wygląda mi na "floating" :D

Image

Image

Image
Chyba nigdy nie widziałam naraz tylu ryb.

Ponieważ czas coraz bardziej naglił, pojechaliśmy oddać skuter, zabraliśmy bagaże i podeszliśmy do miejsca odjazdu busów. I wtedy zauważyliśmy wspaniały sklepik, z szyldem - wszystko za 20 THB :D I może to nie byłoby nawet warte wzmianki, gdyby nie pewne przedmioty, które w nim znaleźliśmy :D Gdy stanęliśmy przed półką wypełnioną hermetycznymi spożywczymi pojemnikami, oczy nam zalśniły. Krótkie spojrzenie na siebie i decyzja - OK, zróbmy to :D Kolega poleciał na targ i przyniósł owoce, w tym kilka dorodnych, dojrzałych...durianów :D :D :D (przetrwały prawie 20-godzinną podróż, ale jak czekałam w Warszawie na mój plecak, to nim go ujrzałam, już wiedziałam, że jedzie :D :D :D

Ostatnim busem wyjechaliśmy z Ayutthayi (60 THB). (Zdecydowanie było to bardzo rozsądne. Wylot 2.25 z Bangkoku, a nie mieliśmy żadnego planu B :D Na szczęście bus się nie zepsuł, nie zgubił i nie było żadnego kataklizmu, więc z dużym zapasem czasu wysiedliśmy pod Victory Monument w Bangkoku.

Image
Stamtąd tramwajem powietrznym na lotnisko (z jedną przesiadką. Bilety 15 i 45 THB).

Image

I tak nasza podróż dobiegła końca. Trochę (mam przynajmniej nadzieję :D wyleczyła nas z kurczakowania. Choć nie wszystkim to się udało :D Stojąc w kolejce do odprawy, nasz wzrok przykuł pewien opalony mężczyzna. Zachowywał się lekko dziwnie - zaniepokojony, rozbiegany wzrok, niezbyt wiedział, gdzie się ma ustawić i nerwowo podrygiwał. Szczerze mówiąc, wyglądał jak uzależniony na głodzie. Sprawa się wyjaśniła, gdy się odwrócił :D Na piersi widniała mu piękna, czerwona naklejka :D I wszystko jasne - kurczak odstawiony od hodowcy :D

Image

Dziękuję wszystkim, którzy dobrnęli do końca tej przydługawej (chodzi o ilość, a także o czas trwania - to aż wstyd pisać przez prawie dwa miesiące:/ :D relacji. Dziękuję jeszcze raz za całe wsparcie podczas pisania i pozdrawiam gorąco :)

Image
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off
20 ludzi lubi ten post.
 
      
#100 PostWysłany: 27 Gru 2014 18:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Wrz 2014
Posty: 248
Loty: 29
Kilometry: 73 985
Żal że ta relacja już się skończyła. Mam nadzieje, że wkrótce pojedziesz gdzieś na kolejną wyprawę i znowu uraczysz nas opisami potyczek kurczaka z hodowcami :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 142 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 3 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group