Ibiza straci 2/3 plaż, symbol Zakintos znika. Czy powinniśmy pośpieszyć się z podróżami?
Czasem to kwestia natury, czasem wyniszczającego wpływu człowieka, czasem splotu niefortunnych zdarzeń, wojen, głupoty, ale fakt jest jeden – są zabytki, miejsca i atrakcje turystyczne, które bezpowrotnie znikają z podróżniczych map. Dżihadaści zniszczyli znaczą część Palmyry, wiatr przysłużył się do zawalenia Azure Window, katedra Notre Dame, którą trawił pożar, już nigdy nie będzie taka sama.
Są też takie, które wiemy, że znikną. Nie zawsze wiemy kiedy, bo w niektórych przypadkach to kwestia dziesiątek czy setek lat, a w innych – kilku chwil, które mogą nadejść jutro, za 5 miesięcy lub 200 lat. Ale lista niestety stale rośnie.
Baleary stracą plaże, a na Zakintos żywioł zabiera jedną z atrakcji
Zaledwie kilka dni temu media obiegła wiadomość, że jeden z symboli Zakintos, czyli słynny wrak statku Panagiotis, w (nomen omen) Zatoce Wraku, znika niemal z każdym dniem. Sporą część wraku zabrał z plaży niedawny sztorm. Choć „zalega” tu od 1983 roku, w najbliższych latach może zupełnie zniknąć.
Kolejne zmiany, jakie mogą nadejść w Europie dotyczą Balearów (czyli m.in. Ibizy, Majorki czy Minorki). Naukowcy przekonują, że wyspy mogą stracić na stałe nawet 65 proc. plaż, a kolejnych 15 proc. będzie niedostępna od czasu do czasu. Na szczęście tutaj perspektywa nie jest tak bliska jak w przypadku Zakintos.
W wyniku zmian klimatycznych i podnoszenia się poziomu wody do końca stulecia 65 proc. plaż może znaleźć się pod wodą. W Centrum Oceanograficznym Baleraów stworzono już nawet specjalny model, który pozwala badań potencjalne zmiany w oparciu o różny rozwój sytuacji klimatycznej. Analizuje on sytuację na 869 plażach Balearów z wyprzedzeniem do kilkudziesięciu lat.
65 proc. to jednak wersja najbardziej pesymistyczna. W bardziej optymistycznym, ale też najbardziej prawdopodobnym scenariuszu utrata plaż będzie na poziomie 50 proc. Oczywiście naukowcy przekonują, że zmiany można znacząco spowolnić. Potrzeba jednak do tego odpowiedniej adaptacji plaż, sadzenia nowej roślinności, a przede wszystkim wysiłków (na całym świecie) w ograniczeniu emisji CO2.
A przykładów miejsc, które mogą zniknąć lub zmienić się nie do poznania, jest o wiele więcej. Tadż Mahal zmienia kolor, Wenecja co chwile musi zmagać się z nadzwyczajnie wysokim poziomem wody, Malediwy od lat mierzą się z groźbą zniknięcia pod wodą, a w Wielkiej Rafie Koralowej w ciągu 4 lat może umrzeć nawet 99 proc. koralowców. O topniejących lodowcach czy znikających lasach na całym świecie nie wspominając… I obecność człowieka i masowa turystyka są tu nie bez znaczenia.
Turystyka ostatniej szansy? Śpiesz się powoli
Tymczasem – im częściej mówi się, że coś ma zniknąć, im realniejsze stają się „groźby” naukowców, tym chętnych do odwiedzenia przybywa. A trzeba przecież przypomnieć, że tzw. turystyka ostatniej szansy, czyli mówiąc prościej zasada „zobaczyć zanim zniknie” przynosi sporo szkód.
Ten temat, szeroko omawiany przez naukowców i ekspertów poruszaliśmy na łamach Fly4free.pl już kilka lat temu. Wtedy bowiem Forbes uznał tę gałąź turystyki za jedną z najważniejszych trendów podróżniczych 2018 roku. Nic więc dziwnego, że coraz częściej mówi się o wprowadzaniu limitów w najpopularniejszych miejscach.
Wiele miejsc już teraz limituje się ze względu na zanieczyszczenie i degradacje, jakie przyniósł ze sobą człowiek i masowy turysta.
Zaledwie kilka tygodni temu Tajlandia ogłosiła, że ponownie otworzy Maya Bay – zatokę, którą zamknięto 3 lata temu właśnie po to, by przyroda mogła chociaż odrobinę odetchnąć. Podobnie zresztą było na Boracay – jednej z najpopularniejszych wysp na Filipinach, choć tu zamknięcie trwało „zaledwie” pół roku.
Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?