Koniec eldorado dla pasażerów z Polski. Tanie linie tną trasy i podnoszą ceny na całym świecie. Wygrany? Może być nim… Ryanair
Zapomnijcie o złotych czasach, gdy low-costy będą ogłaszały po 7-8 tras jednocześnie z polskich lotnisk. Witajcie w świecie droższych biletów i szukania nowych nisz ze strony przewoźników. W świecie, w którym na razie najlepiej odnajduje się Michael O’Leary, który… być może odkrył w Polsce nową żyłę złota.
Prawie 20 zamykanych tras przez Wizz Aira w Warszawie, Gdańsku, Katowicach, Wrocławiu i Poznaniu z pewnością popsuły humory pasażerom i prezesom portów lotniczych. Z drugiej strony, polskie lotniska mają za sobą kolejne rekordowe półrocze – z danych Związku Regionalnych Portów Lotniczych wynika, że w okresie od stycznia do końca czerwca 14 polskich lotnisk (nie wliczając Lotniska Chopina) obsłużyło aż 12,8 mln pasażerów, czyli 17 proc więcej niż rok wcześniej.
Kto rośnie najmocniej? Wyłączając Zieloną Górę, wciąż mającą tylko 1 trasę do Warszawy (ale i tak notującą imponujący wzrost 99 proc. liczby obsłużonych pasażerów), największe wzrosty zanotowały Poznań (wzrost o 40,5 proc.), Lublin (33,4 proc.), Katowice (26,9 proc.) i Bydgoszcz (25,8 proc.). Są powody do radości? I tak, i nie, bo porty regionalne spodziewają się osłabienia koniunktury. A mówiąc wprost – tego, że linie lotnicze (zwłaszcza te niskokosztowe) przestaną się rozwijać tak szybko. Oddajmy głos Arturowi Tomasikowi, szefowi portu w Katowicach i prezesowi Związku Regionalnych Portów Lotniczych.
Znakomite wyniki cieszą, niestety na rynku wyraźnie rysują się dwa czynniki, które mogą wpłynąć na wyhamowanie wzrostu ruchu, szczególnie w trakcie rozkładu zima 2018/2019. Z pewnością takim negatywnym elementem jest wzrost ceny nafty lotniczej. Według danych Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Powietrznych w ciągu dwunastu miesięcy cena nafty lotniczej wzrosła o 55% z poziomu około 60 dolarów amerykańskich za baryłkę w lipcu 2017 roku do poziomu ponad 90 dolarów w lipcu bieżącego roku. Warto pamiętać, że w przypadku największych linii niskokosztowych oferujących loty z polskich lotnisk regionalnych od 30 do 35 proc. kosztów ich działalności stanowi paliwo – mówi Tomasik.
Drugim czynnikiem są niedobory kadrowe. Mowa tutaj o pilotach, co wraz z napiętą letnią siatką połączeń, która przekłada się na dużą liczbę „wylatanych” godzin powoduje, że istnieje ryzyko braku załóg do obsłużenia wszystkich lotów w trakcie rozkładu zima 2018/2019.
W naszej ocenie te czynnik mogą mieć decydujący wpływ na ograniczenie oferowania przez linie niskokosztowe z polskich portów regionalnych w rozkładzie zima 2018/2019 – czytamy w komunikacie związku.

Nie jest więc kolorowo – właśnie o cenach ropy jako o głównym czynniku powodującym wycofanie się z “ciepłych”, ale też dalekich kierunków przez Wizz Aira mówili przedstawiciele polskich lotnisk.
Ropa zaś sprawia, że linie lotnicze muszą podnosić ceny biletów, a nie wszystkim to w smak. Ryanair i Wizz Air przyjęły strategię, by za wszelką cenę utrzymać niski bazowy poziom opłat za sam przelot, ale przy jednoczesnym zwiększaniu poziomu opłat dodatkowych od pasażerów. Stąd choćby wprowadzone ostatnio przez Wizz Aira ograniczenia we wnoszeniu na pokład bagażu podręcznego.
Na świecie sytuacja jest zresztą podobna. W ostatnich dniach mogliśmy usłyszeć o dwóch ciekawych przypadkach dotyczących tanich przewoźników.

Zawieszają trasy i podnoszą ceny
Nie oznacza to, że znikną promocyjne ceny i okazje do zwiedzania świata za grosze – już my się o to zatroszczymy 🙂
Ale z całą pewnością linie lotnicze nie będą już miały tak agresywnej polityki, zarówno jeśli chodzi o ceny jak i rozwój siatki połączeń. Weźmy ceny – co chwila widzimy raporty finansowe kolejnych przewoźników, którzy ogłaszają, że bilety będą droższe.
Linie Air New Zealand już w maju zapowiedziały, że na trasach krajowych średnia cena biletu wzrośnie o 5 proc. Z kolei w Japonii i na Tajwanie regulatorzy pozwolili liniom lotniczym na stosowanie dopłat paliwowych przerzucanych na pasażerów, by przewoźnicy mogli w ten sposób zrekompensować sobie podwyżki cen ropy.
Jeszcze dalej poszły należące do Singapore Airlines tanie linie Scott, które latają m.in. do Aten i Berlina. Przewoźnik ogłosił właśnie, że od 1 września przeciętna cena biletu wzrośnie od 5 do 30 SGD (od 13 do 80 PLN) w jedną stronę, w zależności od długości trasy.
Jednocześnie widać też, jak mocno ceny ropy wpływają na linie lotnicze, zwłaszcza te bez odpowiedniego zaplecza i zapasów gotówki. Tak jest choćby z Primera Air – przewoźnikiem, który na fali mody na tanie przeloty z Europy do USA planował podbicie rynku m.in. w Wielkiej Brytanii. Przewoźnik miał wiosną bardzo mocne wejście – oferował przeloty z Londynu i Paryża do Newark i Bostonu w cenach zaczynających się od 99 USD w jedną stronę. I choć loty wykonuje ciasnymi Airbusami A321, wielu pasażerów (zwłaszcza tych nieco mniej majętnych) korzysta z usług przewoźnika. Okazuje się jednak, że wysokie ceny ropy także negatywnie wpłynęły na przewoźnika – od września przewoźnik zamyka 2 trasy z Birmingham do Hiszpanii, od końca października – 4 kolejne. Do tego dochodzą przynajmniej 2 zamknięte trasy z portu Londyn-Stansted, a także anulowane już w maju połączenia z Birmingham do Newark i Toronto. Niezbyt komfortowa sytuacja dla linii, która w niedawnym raporcie serwisu Rome2Rio została uznana za… najtańszą linię lotniczą w Europie.

Recepta na problem - czartery?
Które polskie lotniska mogą się martwić najmocniej o zachowanie wzrostów? Na Lotnisku Chopina np. problemu nie ma, bo obecna polityka największego portu w Polsce polega raczej na odstraszaniu i zniechęcaniu potencjalnych nowych linii lub przewoźników chcących dodawać nowe kierunki. Efekt? W I półroczu w Warszawie otwarto “tylko” 7 nowych tras, z czego 6 połączeń otworzył LOT, a jedyny rodzynek od innego przewoźnika to trasa do Bordeaux realizowana przez Wizz Aira. A i tak Chopin obsłużył 8 mln pasażerów, czyli 14,8 proc. więcej niż rok temu.
Innym portom lotniczym raczej zależy na wzrostach. I na razie radzą sobie całkiem dobrze – kilkanaście dni temu pisaliśmy o tym, że 2 polskie lotniska znalazły się wśród najszybciej rosnących portów w Europie, jeśli chodzi o liczbę nowych tras. Chodzi o Wrocław i Poznań – w ciągu ostatnich miesięcy to pierwsze lotnisko wzbogaciło się o 21 nowych połączeń, a drugie – o 14.
I być może właśnie tutaj leży klucz do rozwiązania ewentualnych problemów lotnisk. Jeśli bowiem przeanalizujemy listę nowych tras, jakie w ciągu minionego roku uruchomiono z Poznania, to wyjdzie nam, że aż 11 z 14 połączeń to trasy czarterowe. Są to kierunki m.in. do Turcji (Izmir i Dalaman), Tunezji (Djerba i Monastyr), portugalskiej Madery, Kenii (Mombasa), Grecji (Kawala i Kefalonia) czy Dominikany (Punta Cana).
A Poznań wcale nie jest wyjątkiem.
– W tym roku prawdziwy rozkwit przeżywają loty czarterowe, które osiągają imponujące, bo nie tylko dwu, ale i trzycyfrowe wzrosty – mówi Tomasz Kloskowski, prezes lotniska w Gdańsku.
Można w sumie zaryzykować tezę, że za tak duże wzrosty polskich lotnisk odpowiadają w sporej mierze właśnie czartery.
Wystarczy spojrzeć na dane Turystycznego Funduszu Gwarancyjnego – wynika z nich, że w I półroczu polskie biura podróży miały 3,94 mln klientów (wzrost o 14 proc. w skali roku).
Nas jednak najbardziej interesują pasażerowie linii czarterowych – w I półroczu Enter Air, Travel Service i spółka przewiozły w sumie aż 1,38 mln klientów. W skali roku oznacza to wzrost aż o 38 procent! A dane te są niepełne, bo do TFG wciąż spływają deklaracje. Pamiętajmy też, że nawet jeśli ta dynamika mocno osłabnie jesienią, to wciąż jesteśmy w środku wakacji, gdy wzrosty mogą być jeszcze bardziej imponujące.

Ciekawe zagrania O'Leary'ego
Patrząc zaś na te wyniki można stwierdzić, że… nosa miał Ryanair, znajdując dla siebie dobrą niszę w Polsce. Chodzi oczywiście o działającą od wiosny linię Ryanair Sun, która obecnie dysponuje flotą 5 samolotów, ale w przyszłym roku może mieć ich przynajmniej o 6 więcej. Co za tym przemawia?
Czartery to biznes, który operuje na bardzo niskiej marży i jest bardzo uzależniony od zawirowań geopolitycznych na świecie. Ale z drugiej strony – gwarantuje względnie stabilny zarobek, bo linie czarterowe zabezpieczają się w umowach z biurami podróży na wypadek wzrostów cen ropy, by część kosztów przerzucić na klientów. Do tego trzeba dodać dość konserwatywną politykę Ryanaira Sun, który nie lata do “trudnych” politycznie krajów jak Egipt czy Turcja.
Jest to więc branża bardziej przewidywalna od tradycyjnych przewozów pasażerskich, gdzie szczególnie w ostatnich miesiącach z powodu licznych strajków Ryanair przeżywa poważne trudności.
Otwarte pozostaje pytanie czy tak duża dynamika wzrostu czarterów utrzyma się w kolejnym roku. Przedstawiciele biur podróży już teraz mówią, że w tym roku przestrzelili z prognozami dotyczącymi zainteresowania wycieczkami i w efekcie ceny wypraw są bardzo niskie. W przyszłym roku (choćby i z powodu przewidywanych cen ropy) z pewnością będzie drożej. Otwarta jest też kwestia czy Ryanair Sun zacznie latać także w sezonie zimowym (na razie wszystko wskazuje na to, że raczej nie), a także – czy będzie się rozwijał poza Polską (z naszych informacji wynika, że to bardzo możliwy scenariusz – przewoźnik prowadzi rozmowy z biurami podróży w Czechach i jeszcze jednym kraju sąsiadującym z Polską).
Chyba, że… za tak dużą aktywnością Ryanaira kryje się jakieś drugie dno?
– Na rynku dużo mówi się o tym, że celem Ryanair Sun jest pozyskanie jak największej liczby danych pasażerów i przygotowanie się do stworzenia własnego profesjonalnego biura podróży, na bazie Ryanair Holidays. Trudno ocenić realność tego planu, bo sprzedaż pakietowych wycieczek Ryanairowi idzie na razie średnio. Znacznie lepsze wyniki od niego notuje w tym segmencie choćby Wizz Air – słyszymy w jednym z biur podróży.