Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 88 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następna
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 04 Gru 2015 21:33 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Nasza kolejna przygoda rozpoczęła się 31 sierpnia 2015 roku - dokładnie w rocznicę po wyprawie do kolorowego, pełnego zapachów i smaków, gwarnych ulic i tajemniczych zaułków Maroka. (http://www.fly4free.pl/forum/3100-km-i- ... ,213,56048)
Niezmierzone przestrzenie parków narodowych, dzika przyroda i widokówkowe pejzaże. Tym razem mieliśmy ochotę na „Dziki Zachód”.
Miesięczny urlop zaplanowaliśmy tak:
31 sierpnia lot do Chicago. Tam dwa dni na okiełznanie jetlaga i reorganizację bagaży.
2 września wsiadamy w samolot do Las Vegas i zaczynamy nasz „American Dream” :D
Plan obejmował przejechanie 4 stanów – Nevadę, Arizonę, Utah i Kalifornię w 15 dni.
16 września mieliśmy lot powrotny z San Francisco do Chicago. Do Polski wracaliśmy 26 września.
Uprzedzając komentarze - wiedzieliśmy, że wyjazd będzie intensywny :) wiedzieliśmy też, że prawdopodobnie w najbliższej perspektywie tam nie wrócimy, w związku z tym chcieliśmy wykorzystać czas maksymalnie, nawet kosztem zmęczenia. Baterie mieliśmy naładować po powrocie do Chicago.

Tak mniej więcej przedstawia się to na mapkach. Pierwszy tydzień naszej wycieczki:

Image

Drugi tydzień:
Załącznik:
mapa 2.png
mapa 2.png [ 247.93 KiB | Obejrzany 17988 razy ]


Bilety kupiliśmy w kwietniu.
Lot: Warszawa – Dusseldorf – Chicago, Chicago – Dusseldorf – Warszawa (Lufthansa)
Cena biletów: 3764zł na parę (kupione bezpośrednio na stronie przewoźnika)
Lot międzystanowy: Chicago – Las Vegas, San Francisco - Chicago (United Airlines)
Cena biletów: 1678zł na parę (kupione na orbitz.com)

PL- USA

Lot PL-USA był delikatnie opóźniony, ale stratę odrobiliśmy w powietrzu. Podróż odbyła się bez żadnych niedogodności. No może poza faktem, że siedząc gdzieś na tyle samolotu byliśmy pozbawieni wyboru w kwestii zestawu obiadowego. (co zresztą, jak się później miało okazać, stało się naszą małą tradycją i miało się powtarzać „every single time”). Chcąc nie chcąc dostaliśmy ravioli i choć pewnie sami byśmy go nie wybrali, to było smaczne.
Pierwsze 2 dni spędzone w Stanach przyjęły nas gorącem i bardzo wysoką wilgotnością. Wiedzieliśmy, że wysoka wilgotność i silny wiatr są charakterystyczne dla Chicago, ale tym razem wilgoć wręcz oblepiała, sprawiała, że czuliśmy się jak w saunie parowej. W połączeniu z milionem cykad, które w tym okresie dawały niebywałe koncerty ciężko było wytrzymać na zewnątrz nawet krótką chwilę.

Wild West Dzień 1.

2 września, koło 11:00, po niespełna 4 godzinach lotu wylądowaliśmy w Las Vegas.
Jak na miasto hazardu przystało już samo lotnisko stanowi przedsmak tego, co czeka nas za jego drzwiami - wygląda jak małe kasyno. Ulegliśmy jednej z maszyn do grania i chwilę później przegraliśmy naszego pierwszego dolara.

Image

Pogodę w LV określiłabym jako typową dla terenów pustynnych :P Całe szczęście nasze organizmy wykazują się większą tolerancją na suchy klimat, niż wysoką wilgotność panującą w Chicago. Po wyjściu z lotniska wsiedliśmy do busa, który zawiózł nas do pobliskiej wypożyczalni samochodów.

W Polsce zarezerwowaliśmy samochód za pośrednictwem renatlcars.com.
Za 2492 złote wybraliśmy Jeepa Grand Cherokee w pakiecie z 3 dodatkowymi kierowcami i darmowym pełnym bakiem. Podróżowaliśmy w czwórkę, więc na parę wyszło 1246 złotych.
Najpierw skierowaliśmy się do biura National, gdzie przedstawiliśmy stosowne dokumenty. Na miejscu zdecydowaliśmy się dokupić dodatkowe ubezpieczenie ($79,18), które zabezpieczało nas na wypadek zgubienia kluczyków i złapania gumy oraz gwarantowało przyjazd lawety w razie awarii lub kolizji. Ubezpieczenie nie było obowiązkowe, ale umowa zastrzegała wyłączne prawo do holowania firmie National. Ubezpieczenie dodatkowe, które wykupiliśmy jeszcze w Polsce w firmie zewnętrznej obejmujące tego typu pomoc drogową wobec tego było bezużyteczne. Zaproponowano nam też nawigację. Nie zdecydowaliśmy się. W Polsce ściągnęliśmy na komórki mapy offline. Poza tym, byliśmy przekonani, że do miejsc, które chcemy odwiedzić prowadzą jedyne słuszne i jak drut proste drogi. :D Przynajmniej taki dziki zachód kojarzyliśmy z filmów...
Po załatwieniu wszystkich formalności zostaliśmy skierowani na parking po odbiór auta. Na miejscu pojawił się jednak pewien problem. Nasz Jeep miał problemy z silnikiem. W związku z tym zaproponowano nam kilka alternatywnych SUVów. Oferowane samochody były jednak mniejsze i po prostu gorsze. Cierpliwie tłumaczyliśmy, że zapłaciliśmy za auto w wyższym standardzie i nie weźmiemy niczego słabszego. Pan trochę marudził. Po każdej chybionej ofercie powtarzał, że zobaczy co da się zrobić i znikał na dłuższą chwilę. Spędziliśmy na tamtym parkingu przeszło godzinę, ale opłaciło się. W końcu zaproponowano nam darmowy upgrade i Dodge’a Durango. Samochód z marca 2015 roku, silnik 3,6 V8, 270KM, piękny. Nad tą ofertą długo się nie zastanawialiśmy..!

…niecałe 15 minut później, kiedy już wygodnie siedzieliśmy w aucie i kierowaliśmy się w stronę Zapory Hoovera, szybko przeanalizowaliśmy wielkość i moc silnika. Z przerażeniem uświadomiliśmy sobie, że nasza Bestia będzie chciała poić się na co drugiej stacji benzynowej :D Zaczęliśmy się już nawet przyzwyczajać do wizji noclegów w aucie :P Przy spokojnej jeździe jednak okazało się, że nie taki diabeł straszny jak go malują i wskazywany przez komputer pokładowy zasięg, jaki mogliśmy zrobić na jednym baku stopniowo wzrastał z początkowych 340mil do ok. 600mil, co mieściło się w zakładanych kosztach.

ZAPORA HOOVERA

Po około godzinie dojechaliśmy do Zapory Hoovera. Tama, określana jako cud inżynierii dwudziestego wieku, została wzniesiona na rzece Kolorado w 1936 roku i od tamtego czasu nieprzerwanie zachwyca. Ponieważ było już grubo po 14, a nasz pierwszy nocleg planowaliśmy w pobliżu Wielkiego Kanioniu, odpuściliśmy zwiedzanie Zapory. W zamian za to zostawiliśmy auto na pobliskim parkingu i przeszliśmy na platformę widokową znajdującą się na jednym z najbardziej malowniczych mostów łukowych na świecie - Hoover Dam Bypass.

Image

Image

Most ukończono w 2010 roku, a z platformy rozpościera się przepiękny widok na kanion, Zaporę Hoovera oraz ciągnące się za nią sztuczne jezioro Mead. Na moście wiatr wiał z taką siłą, że bez większych problemów ściągnął mi okulary przeciwsłoneczne z nosa. :-)

Image

KINGMAN

Następny postój Kingman, skąd planowaliśmy odbić na Historyczną Route 66.

Image

Image

Image

Image

W Kingman zatrzymaliśmy się w legendarnej knajpie Mr D’z. Wyjątkowo klimatyczne miejsce. Elvis Presley i Marylin Monroe na ścianach oraz szafa grająca przeniosły nas w czasie, a hamburgery w towarzystwie cebulowych krążków i najlepszej lemoniady jaką piliśmy w Stanach smakowały wybornie – polecamy!

Image

Image

Image

Image

-- 04 Gru 2015 22:03 --

ROUTE 66

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Najpiękniejszy zachód słońca podczas całego wyjazdu...

Image

Image

SELIGMAN

Wieczorem dotarliśmy do Seligman, a ponieważ RoadKill Cafe cieszy się dużym uznaniem wśród internautów, postanowiliśmy zweryfikować te opinie i spędzić w niej trochę więcej czasu ;) W ten sposób nasz ambitny plan podróżniczy uległ weryfikacji po raz pierwszy. Na tę noc wynajęliśmy pokój w pobliskim 66 Motel (nocleg $87) – na parę $44.

Image

Image

Niepowtarzalny charakter Roadkill Cafe tworzą dwa tematy przewodnie :D część baru wytapetowana jest jednodolarowymi banknotami, na których ich właściciele złożyli swoje podpisy. Ten dość oryginalny wystrój w połączeniu z wieloma humorystycznymi tabliczkami zawieszonymi tu i ówdzie bardzo przypadł nam do gustu. Druga część lokalu – w stylu myśliwskim - mniej podbiła nasze serca. Pełno tu wypchanych zwierząt i poroży. Motto knajpy to – „you kill it, we grill it.” W lokalu można również kupić pamiątkowe gadżety nawiązujące do Seligman i Route 66.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko


Ostatnio edytowany przez Maxima0909 29 Gru 2015 13:43, edytowano w sumie 3 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
Rejs (w kajucie z balkonem) z Barcelony przez Majorkę i Sycylię do Rzymu oraz loty z Krakowa za 2218 PLN Rejs (w kajucie z balkonem) z Barcelony przez Majorkę i Sycylię do Rzymu oraz loty z Krakowa za 2218 PLN
Grupa Lufthansa: Wakacyjne loty do Mołdawii, Maroka, Grecji i Rumunii z Krakowa i Warszawy od 438 PLN Grupa Lufthansa: Wakacyjne loty do Mołdawii, Maroka, Grecji i Rumunii z Krakowa i Warszawy od 438 PLN
#2 PostWysłany: 05 Gru 2015 14:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Wild West Dzień 2.

Następnego dnia, po szybkim sprawdzeniu naszego IQ :) i smacznym śniadaniu w Roadkill Cafe postanowiliśmy przejść się trochę po klimatycznym miasteczku. Można uznać, że Seligman jest wizytówką kultowej Drogi-Matki.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko


Ostatnio edytowany przez Maxima0909 24 Gru 2015 14:02, edytowano w sumie 3 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#3 PostWysłany: 06 Gru 2015 09:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
WIELKI KANION HELIKOPTER

Ruszyliśmy dalej. Kolejny punkt – Wielki Kanion, perła w koronie parków narodowych USA.
Kupiliśmy oczywiście Annual Pass za $80 dający nam roczny wstęp do wszystkich parków narodowych na terenie Stanów.
Najpierw postanowiliśmy zorientować się w cenach przelotów helikopterem. Jak się okazało były dość zaporowe - $289 od osoby za ok. 60 minutowy przelot (firma Papillon). Długo głowiliśmy się nad tym, czy nasz budżet to udźwignie (nastawialiśmy się na koszt 3 razy niższy ;/). Z drugiej strony - mieć taka możliwość i z niej nie skorzystać? Mielibyśmy wyrzuty sumienia… dlatego zdecydowaliśmy się zrealizować nasze marzenie, ewentualnie kosztem innych zaplanowanych atrakcji, które wydawały nam się być mniej spektakularne.

Image

Wrażenia? Absolutnie niezapomniane! Lot helikopterem dostarcza emocji, których nie da się opisać żadnymi słowami. Jestem pewna, że nikt kto zdecyduje się na taki lot, nie pożałuje ani jednego wydanego dolara. Widok z lotu ptaka, 2 km nad dnem kanionu uświadamia nam jego ogrom. Blisko 60 minutowy przelot pozwala na zobaczenie jego najciekawszych części, które zaskakują różnorodnością i niebywałym pięknem.

Image

Image

Image

Image

Image

Z bardziej techniczno-praktycznych informacji:
Helikopter zwykle ma 7 miejsc - 3 z przodu i 4 z tyłu. Miejsca rozdzielane są według wagi pasażerów. Nie mamy wpływu na to, jakie miejsce dostaniemy. Szczerze, nie wyobrażam sobie podziwiania kanionu z tylnych środkowych siedzeń. Tym, którym przypadło któreś z tych miejsc szczerze współczuję bezsensownie wydanej fury pieniędzy i niewielu wspomnień... ;/
My szczęśliwie lecieliśmy sami. Dzięki temu siedząc koło okna wszyscy mogliśmy napawać się niesamowitymi widokami. Mogliśmy też swobodnie wymieniać się aparatami i kamerami jeśli któreś z nas chwilowo miało lepsze widoki.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Najpierw lecisz nisko nad czubkami drzew, w słuchawkach rozbrzmiewa idealnie dobrana i budująca napięcie muzyka. W jednej chwili linia lasu się kończy, ziemia się urywa niemal pionowym zboczem w dół, a helikopter rozkołysany podmuchami powietrza zawisa nad blisko 2 kilometrowa przepaścią. Tego doświadczenia nie da się opisać słowami – trzeba to przeżyć.
Przelot nad kanionem w naszej ocenie jest atrakcją, której już żadna z późniejszych nie była w stanie przebić, ani jej nawet dorównać, choć konkurencja co by nie mówić była duża :D

WIELKI KANION PIESZO

Po godzinnym przelocie udaliśmy się na dalsze podziwianie kanionu z bardziej przyziemnej perspektywy. Park dysponuje własną wewnętrzną siecią transportu w postaci darmowych, ekologicznych shuttle busów, które kursują pomiędzy poszczególnymi punktami widokowymi. Resztę dnia, do zachodu słońca spędziliśmy przemieszczając się wzdłuż krawędzi kanionu i chłonąc jego piękno :)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Na nocleg pojechaliśmy do Sedony, gdzie w Best Western PLUS Inn czekały na nas wcześniej zarezerwowane dwa noclegi za $426 (na parę $107 za noc).

-- 06 Gru 2015 09:51 --

Wild West Dzień 3.

SEDONA

Jako, że do hotelu dojechaliśmy późno w nocy, widok, który przywitał nas kolejnego dnia był dla nas miłym zaskoczeniem. Sedona to królestwo monumentalnych formacji czerwonych skał, tzw. Red Rocks. Uważana jest za duchową mekkę i jedno z najbardziej wszechmocnych miejsc na ziemi. Od dziesiątek lat przyciąga uzdrowicieli, artystów i spirytystów. Ponoć na jej terenie dochodziło do bliskich spotkań z kosmitami ;D
Przyznaję, że tego typu rewelacje nas nie ekscytowały. Sedonę traktowaliśmy jako „przystanek” pomiędzy głównymi atrakcjami. Wydawało nam się, że w porównaniu do nich niczym spektakularnym nas nie zachwyci. Niedługo przekonaliśmy się jak bardzo jej nie doceniliśmy… bo jest wyjątkowa.
Postanowiliśmy podejść do naturalnie powstałego z czerwonego piaskowca mostu - Devil’s Bridge. Prowadzi do niego bardzo malowniczy 1,5 km szlak, który jest dość łatwy, choć w palącym słońcu ostatnie strome podejścia były męczące. Co pewnie czas zatrzymywaliśmy się, żeby nacieszyć się niesamowitym widokiem czerwonych skał, które w połączeniu z zieloną przyrodą dają niepowtarzalny efekt. I ta niesamowita przestrzeń….

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Po około godzinie dotarliśmy do wiszącego nad 20-metrową przepaścią mostu. Wejście na jego najwęższą 4-metrową część dostarcza niesamowitych emocji! To absolutnie obowiązkowy punkt Sedony.

Image

Image

Image

Całkowity czas potrzebny do wejścia i zejścia szacowany jest na 2,5-3 godz. My postanowiliśmy wracać dłuższą drogą. Do auta wróciliśmy po przeszło 4 godzinach, a ponieważ wędrowaliśmy w największym słońcu byliśmy zmęczeni.
Kolejnym punktem miała być trasa widokowa – Schnebly Hill Road, którą pokonuje się samochodem. Całkowita długość trasy to 19,3 km, ale już po kilku pierwszych kilometrach musieliśmy zawrócić. Stan drogi szutrowej okazał się zbyt dużym zagrożeniem dla zawieszenia naszego Dodge’a. Z perspektywą 3000 mil do przejechania nie warto było ryzykować. Słyszeliśmy, że odpowiednie służby od czasu do czasu starają się załatać najbardziej niebezpieczne dla samochodów ubytki w nawierzchni, ale chyba dawno nikt tam nie zawitał, bo poza specjalnie przystosowanymi wycieczkowymi jeepami żadne inne auta nie miały szans w starciu z uskokami i dziurami, które zastaliśmy. Trochę szkoda bo zapowiadało się pięknie.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Było już popołudnie i nadszedł czas na małe co nieco. :) wybór padł na elegancką restauracje na terenie ryneczku Tlaquepaque Arts and Crafts Village, znajdującą się zaraz przy wejściu, na piętrze. Ceny nie były najniższe, ale jedzenie – poezja. Lepszego łososia w życiu nie jadłam. A żeby zachwytom nie było końca - obiado-kolacja się zwróciła, bo w pobliskim bankomacie znaleźliśmy $60 ;) Żyć nie umierać.

Image

Image

Ostatnim punktem w Sedonie miała być Chapel of the Holy Cross. Kaplica jest jedną z największych atrakcji Sedony. Zawieszona jest na skałach nad 60 metrowym urwiskiem. Podobno największe wrażenie robi podczas zachodu słońca, kiedy promienie słońca wypełniają wnętrze świątyni i padają na otaczającą okolicę nadając temu miejscu zupełnie wyjątkowy charakter. Kaplica jest jednak sporo oddalona od centrum miasta. Nie zdążylibyśmy do niej dotrzeć przed zachodem słońca, dlatego z żalem ją odpuściliśmy.
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko


Ostatnio edytowany przez Maxima0909 24 Gru 2015 04:12, edytowano w sumie 5 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
#4 PostWysłany: 06 Gru 2015 13:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Maj 2015
Posty: 47
Loty: 28
Kilometry: 106 262
pięknie :) super zdjęcia :D
_________________
Migawki z bliska i z daleka
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
Maxima0909 lubi ten post.
 
      
#5 PostWysłany: 15 Gru 2015 23:54 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Dzięki życzliwości użytkownika Washington dowiedziałam się o alternatywnym sposobie zamieszczania zdjęć konieczności pomniejszania ich w Paincie. Teraz może dołączanie zdjęć będzie szybsze i przyjemniejsze :) Zapraszam do kolejnej części... :)

Wild West Dzień 4.

Pierwotnie na ten dzień planowaliśmy wizytę u Indian Navajo i wycieczkę do Antelope Canyon, ale już w Chicago, kiedy chcieliśmy zarezerwować bilety on-line, okazało się że poza godz. 16:00, która akurat w kontekście tej konkretnej atrakcji ma ogromne znaczenie, nie było żadnych miejsc. Musieliśmy więc szybko zmodyfikować naszą trasę. Zdecydowaliśmy, że tego dnia robimy Meteor Crater, Horseshoe Bend i na wieczór dojeżdżamy do Monument Valley.
Do Antelope mieliśmy się wrócić po Zionie w drodze do Las Vegas.

METEOR CRATER

Po śniadaniu skierowaliśmy się do miejsca oddalonego ok. 40 mil na wschód od Flagstaff.
Meteor Crater (Krater Barringera) określany również jako „brzydki cud świata” jest zagłębieniem powstałym na skutek silnego uderzenia żelaznego meteorytu o średnicy ok. 50m w Ziemię. Ocenia się, że mógł powstać ok. 50 tysięcy lat temu. Jego średnica wynosi 1,2km, a głębokość 174m, co czyni go największym kraterem na Ziemi.
Aby go zobaczyć należy zapłacić $18/os, co uważam jest ceną wręcz śmieszną w zestawieniu do różnorodności i powierzchni charakteryzującej parki, które możemy zwiedzać w podobnej cenie. W akcie sprzeciwu wysłaliśmy tylko dwuosobową grupę reprezentującą ;)

Image

Image

Krater jak krater – każdy widzi. Dla nas bez szału.

HORSESHOE BEND

Następny przystanek – Horseshoe Bend znajdujący się tuż przy drodze 89, blisko miejscowości Page. Zostawiliśmy auto na przydrożnym szutrowym parkingu. Następnie mieliśmy do pokonania wzniesienie, skąd mogliśmy już dostrzec oddalone o około milę, ledwo widoczne „pęknięcie” w ziemi.

Image

Ścieżka prowadząca do punktu widokowego jest piaszczysta, porośnięta gdzieniegdzie kępami trawy. Na całej jej długości znajduje się tylko jedno miejsce – metalowa wiata, pod która na chwilę można się ukryć przed palącym słońcem. W pobliżu nie ma drzew. Dobrze jest mieć jakieś nakrycie głowy i butelkę wody pod pachą. My oczywiście zapomnieliśmy o obu tych rzeczach. :D
Widzieć Horseshoe Bend na fotografiach i zobaczyć jego piękno w rzeczywistości to dwie zupełnie różne rzeczy. Miejsce, gdzie rzeka Kolorado zawija się pod kątem 270 stopni tworząc kształt podkowy oszałamia barwami. Zrobione w tym miejscu zdjęcia nie potrzebują żadnej obróbki. Wijąca się w dole rzeka koloru błękitno-zielonego, po której pływają białe stateczki jest nieprawdopodobnym zestawieniem kolorystycznym dla czerwono-brunatnych piaskowych skał.

Image

Image

Image

Miejsce pozostało dzikie, krawędź 302 metrowej przepaści jest niczym niezabezpieczona. Aby zobaczyć podkowę w całej okazałości, trzeba podejść na skraj urwiska. Mieszanka ekscytacji z dreszczykiem strachu sprawiają, że to miejsce na długo pozostanie w naszej pamięci.
Po pewnym czasie pogoda zaczęła się gwałtownie zmieniać. Ciemne chmury dość szybko zaczęły się do nas zbliżać, a porywisty wiatr stawał się coraz bardziej niebezpieczny dla turystów stojących nad przepaścią. Postanowiliśmy wracać do auta. Wiatr unoszący piasek, który z dużą siłą obijał się o nasze ciała przypomniał mi burzę pustynną w Maroku. :) Niedługo potem zaczęło padać. Ale o dziwo niezrażonych warunkami pogodowymi turystów dopiero kierujących się w stronę Horseshoe Bend nie brakowało.
Mieliśmy szczęście! Gdybyśmy przyjechali pół godziny później, to wspomnienia pewnie byłyby marne.
(Grunt, że mieliśmy Maxa – a ponieważ głupi ma zawsze szczęście, dlatego zabieram go na wszystkie wycieczki :D)

MONUMENT VALLEY

Do Monument Valley, miejsca kultowego dla wszystkich miłośników Dzikiego Zachodu, dzieliło nas ok 120 mil, czyli około 2 godziny jazdy. Musieliśmy się sprężać, żeby jeszcze przed zachodem słońca przejechać 17-milowym off-roadowym szlakiem Navajo Loop, który prowadzi pomiędzy majestatycznymi monolitami.

Dolina Momumentów położona jest na granicy dwóch stanów – Arizony i Utah. Olbrzymie monolity zbudowane z czerwonego piaskowca towarzyszyły nam już na wiele mil przed wjazdem do najbardziej znanej części doliny, która została wydzielona jako Monument Valley Tribal Park.

Image

Image

Image

Teren należy do Indian Navajo, a to oznacza, że przy wjeździe pobierana jest opłata - $20 za samochód. Niestety Annual Pass nie jest tu honorowany.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce przed nami stał dość długi sznur aut. Walczyliśmy z czasem, bo słońce chyliło się coraz bardziej ku horyzontowi. Chcieliśmy złapać ostatnie promienie słoneczne, które wydobywając z piaskowców niesamowite kolory tworzą magiczną i niepowtarzalną aurę.
Udało się. Kilka chwil później naszym oczom ukazuje się najbardziej charakterystyczne i chyba najczęściej fotografowane trio: West Mitten Butte, East Mitten Butte oraz Merrick Butte.

Image

Image

Image

Image

Image

Po krótkim postoju i kilku zdjęciach zjeżdżamy na dno kanionu i rozpoczynamy naszą przejażdżkę pomiędzy licznymi monolitami, które zaskakują różnorodnością kształtów, wielkością i wysokością. Niektóre z nich sięgają nawet 1000 metrów.
Ponoć do dzisiaj na szlaku można spotkać swobodnie biegające dzikie konie.
Te, które widzieliśmy były w zagrodzie, ale otaczający je surowy krajobraz sprawiał, że i tak wyglądały wyjątkowo pięknie.

Image

Image

Image

Monument Valley jest prawdziwie dzikie, zachwyca olbrzymią przestrzenią, przepiękną kolorystyką i taką nadzwyczajną, osobliwą ciszą. Naprawdę nie wiem gdzie podziały się te wszystkie auta czekające na wjazd przed nami, ale między formacjami skalnymi czuliśmy się tak, jakbyśmy byli tam zupełnie sami. Przez cały 17milowy odcinek szutrowej drogi minęliśmy może dwa samochody. Miejscami chłopaki mogli poszaleć za kierownicą dociskając gaz do dechy i zostawiając za sobą tumany czerwonego kurzu.
Niestety szybko zapadł zmrok i drugą część pętli przemierzaliśmy w zupełnej ciemności.

Nocleg w pobliżu Monument Valley rezerwowaliśmy jeszcze będąc w Polsce, ponieważ słyszeliśmy, że to dość drogi region. Wybór padł na San Juan Inn znajdujący się w miejscowości Mexican Hat. Standard motelu określiłabym na mocno średni, ale w kontekście jedynie kilkugodzinnego snu wystarczający. Gorzej z przymotelową knajpą, w której postanowiliśmy zjeść obiado-kolację. Zamówiłam Chili Con Carne i było to najgorsze danie jakie jadłam podczas całego wyjazdu i najgorsze Chili Con Carne jakie jadłam w życiu. :D „Jadłam” to za dużo powiedziane - brunatny kolor, temperatura i pierwsza łyżka skutecznie mnie zniechęciły do dalszej konsumpcji. A ponieważ miny moich znajomych degustujących inne propozycje lokalu nie zachęcały do podejmowania dalszych prób szukania czegoś alternatywnego, tego dnia na kolacje przytuliłam paczkę odżywczych Wallmartowych chipsów i poszłam spać. ;-)
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko


Ostatnio edytowany przez Maxima0909 27 Gru 2015 20:42, edytowano w sumie 3 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#6 PostWysłany: 17 Gru 2015 20:26 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Wild West Dzień 5.

Tego dnia już o 6 rano dzwoniły budziki. Szybka kawa na tarasie (na śniadanie jakoś tak dziwnie nikt się nie skusił :P). I w drogę. Dzień mieliśmy głównie spędzić w drodze. Do następnego punktu, Bryce Canyon, zgodnie z google maps dzieliło nas 311 mil, czyli prawie 6 i pół godziny ciągłej jazdy. Celowo nadłożyliśmy drogę przejeżdżając #261, następnie skręcając na #94, później #24 do przepięknej i malowniczej National Scenic Byway Utah Highway 12.

NATURAL BRIDGES NATIONAL MONUMENT

Zaraz po skręcie na#95 zauważyliśmy stojący przy drodze znak kierujący do Natural Bridges National Monument. Atrakcja turystyczna nie była bardzo oddalona, więc dość spontanicznie postanowiliśmy wzbogacić nasza wycieczkę o dodatkowy nieplanowany punkt.
W Visitor’s Center dowiedzieliśmy się, że górzysty stan Utah jest prawdziwą skarbnicą dziwnych formacji skalnych. Natural Bridges National Monument obejmuje ochroną trzy naturalne mosty skalne, które noszą indiańskie nazwy Kachina, Owachomo i Sipapu. Mosty zbudowane z piaskowca powstały na skutek meandrującej w głębokim kanionie rzeki, która żłobiła skały i pogłębiała zakola, aż do przebicia skalnego przesmyku na wylot.
Na terenie parku można jeździć samochodem po wyznaczonej 9 milowej jednokierunkowej drodze tworzącej pętlę. Poszczególne punkty widokowe pozwalają na oglądanie mostów ze znacznej odległości. Wytyczono również wiele tras pieszych różnej długości i o zróżnicowanym poziomie trudności, które umożliwiają podejście bliżej formacji skalnych. My niestety nie mogliśmy pozwolić sobie na długie zwiedzanie, dlatego dwa z nich oglądaliśmy z punktów widokowych.
Pierwszy na trasie jest Sipapu, który ma około 67 metrów wysokości, blisko 10 metrów szerokości i 88 metry rozpiętości u podstawy co czyni go jednym z największych, jeśli nie największym naturalnym mostem skalnym na świecie. Pod jego łukiem można by zmieścić 20-to piętrowy wieżowiec, a na górze poprowadzić dwupasmową autostradę.

Image

Kolejnym mostem na trasie jest Kachina o wysokości 64m i rozpiętości wynoszącej około 62m.

Image

Patrząc z punktów widokowych na rozciągający się poniżej kanion potrzebowaliśmy kilku sekund na odnalezienie mostów. Początkowo trudno je zauważyć, ponieważ kolorystycznie stapiają się z tłem. Na pewno obydwa giganty robią fantastyczne wrażenie w nieco bliższym kontakcie.

Image

Image

Ostatni i najmniejszy z wielkiej trójki - Owachomo jest zupełnie inny. Ponieważ most ten jest najstarszy, jego proces erozyjny jest najbardziej posunięty, a konstrukcja najbardziej krucha. W najwyższym punkcie ma tylko 2,5 metra grubości. Jego wysokość to 26 metrów, rozpiętość około 55 metrów.

Image

Image

Delikatność i filigranowość Owachomo zrobiła na nas największe wrażenie, a ponieważ szlak prowadzący do jego podstawy jest przyjemny i krótki mogliśmy przyjrzeć mu się z bliska.

Image

Image

Czas naglił, więc wróciliśmy na naszą trasę. Większość malowniczego krajobrazu oglądaliśmy zza szyb auta. Jedynie od czasu do czasu zatrzymywaliśmy się rozprostować nogi.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Ostatnią część trasy stanowiła legendarna autostrada 12. National Scenic Byway Utah Highway 12 jest jedną z najpiękniejszych i najbardziej widowiskowych tras w USA. Ze względu na brak postojów z tego odcinka mamy niewiele zdjęć, drogę rejestrowała kamerka.
Malownicza autostrada kończy się w okolicach Panguitch, ale my wcześniej zatrzymaliśmy się w Bryce Canyon.

-- 17 Gru 2015 21:21 --

BRYCE CANYON NATIONAL PARK

Bryce Canyon jest chyba najbardziej nietypowym i zaskakującym kanionem, ponieważ wbrew swojej nazwie owym kanionem nie jest – nie płynie przez niego rzeka. Jest natomiast gigantyczną niecką, która przypomina amfiteatr. Na jej powierzchni uformowało się tysiące wapiennych spiczastych wieżyczek zwanych Hoodoo, które są elementem absolutnie unikatowym i szczególnie wyróżniającym to miejsce spośród wszystkich innych. Wspomniane wieżyczki przypominają ludzkie kształty, są nawet bohaterami legendy głoszącej, że postaciami są źli indiańscy wojownicy, którzy zostali zamienieni przez Boga Kojota w kamienie.
A podchodząc do tego bardziej pragmatycznie? Deszcze o odczynie kwasowym stale rozpuszczają wapienne skały, a duże dziennie wahania temperatury powodujące ciągłe rozmrażanie i zamarzanie wody są powodem rozpadania się skał. Oba procesy odpowiedzialne są za to, że kanion cały czas się formuje i zmienia.

Image

Punkty widokowe rozmieszczone są wzdłuż głównej trasy, która wiedzie jakby górą kanionu, tuż przy krawędzi, z której otwiera się widok na wspomniany amfiteatr.
Nieopodal Sunset Point zaczyna się szlak Navajo Loop. Prowadząca w dół, wijącą się pomiędzy wysokimi ścianami stroma ścieżka prowadzi do wąskiej szczeliny skalnej zwanej Wall Street. Widok z góry kusił niesamowicie. Nie mogliśmy sobie odpuścić zejścia na dół, choć perspektywa późniejszego wyjścia mnie osobiście przerażała. :P Różnica poziomów pomiędzy górną trasą widokową a dołem kanionu, do którego dotarliśmy wynosi około 300 m.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Spacer pomiędzy naturalnymi posągami Hoodoo był bardzo przyjemny. Z niższej perspektywy kanion zachwyca równie mocno swoją oryginalnością. Otaczające nas skały w ciepłej tonacji czerwieni i pomarańczu przełamane błękitem nieba i pojedynczymi wysokimi drzewami nadają miejscu wyjątkowego uroku. W takich warunkach przyrody nawet strome podejście w drodze powrotnej nie było aż tak męczące.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jeszcze tylko ostatnie strome podejście...

Image

Image

Image

Image

Na parking dotarliśmy wieczorem, ale chcąc już od rana cieszyć się urokami Zion Parku postanowiliśmy jeszcze tego samego dnia podjechać do miejscowości Springdale, gdzie zamierzaliśmy poszukać noclegu na dwie najbliższe noce. Na miejsce docieraliśmy już w zupełnej ciemności, a w samym Springdale okazało się, że z noclegami w rozsądnej cenie jest „drobny problem”. Byliśmy już mocno zmęczeni, więc dalsze ruszanie w trasę nie wchodziło w grę. Poza tym nasze brzuchy domagały się natychmiastowego napełnienia. Ostatecznie zostaliśmy w Pearl Desert Inn (http://pl.tripadvisor.com/Hotel_Review- ... _Utah.html). Choć mogliśmy się zatrzymać w nim tylko na jedna noc, na kolejną była już rezerwacja, postanowiliśmy zostać, a nad kolejnym noclegiem głowic się następnego dnia.
Standard był naprawdę wysoki. Przestrzenny pokój z dwoma łózkami, częścią wypoczynkową i aneksem kuchennym wyposażonym w naczynia, sztućce, lodówkę i kuchenkę mikrofalową, z wyjściem na zielony taras, basen i jacuzzi. Hotel bardzo przyjemny we wspaniałej lokalizacji i cudownym widokiem.

Image

Za radą przemiłej obsługi skierowaliśmy sie do pobliskiej restauracji Bit&Spur na obiado-kolacje. To był strzał w dziesiątkę! Pyszne burrito w uroczej knajpce, a właściwie na jej werandzie było absolutnie tym, czego potrzebowaliśmy do zregenerowania sił. :) mniam!

Image

Image

Image

A po powrocie do hotelu... uwaga uwaga - please meet our deEr neighbour. :))) Prawie na niego wpadliśmy!

Image

Image
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko


Ostatnio edytowany przez Maxima0909 27 Gru 2015 21:03, edytowano w sumie 3 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#7 PostWysłany: 19 Gru 2015 01:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 17 Lis 2014
Posty: 776
Loty: 145
Kilometry: 238 175
niebieski
@Maxima0909Genialne. Możecie napisać jaki sprzęt mieliście do fotografowania i filmowania?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 19 Gru 2015 12:14 

Rejestracja: 02 Lis 2012
Posty: 413
Loty: 145
Kilometry: 309 536
niebieski
Nie ładują się wszystkie zdjęcia , można to poprawić ?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#9 PostWysłany: 19 Gru 2015 15:54 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Kalispell napisał(a):
@Maxima0909Genialne. Możecie napisać jaki sprzęt mieliście do fotografowania i filmowania?

Jasne. Sony Alfa 6000 i GoPro 4 Silver. :)
silazak napisał(a):
Nie ładują się wszystkie zdjęcia , można to poprawić ?

Napisz proszę z której części się nie ładują, bo wrzucałam dwoma metodami? Ja po zalogowaniu widzę wszystkie, choć bardzo długo się wczytują i przyznaję, że czasami przy przewijaniu wyświetla mi się strona "kurza twarz wystąpił problem" :-/ jak problem będzie się powtarzał to zasięgnę porady u któregoś z Adminów :)
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko


Ostatnio edytowany przez Maxima0909, 19 Gru 2015 16:26, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
Kalispell lubi ten post.
 
      
#10 PostWysłany: 19 Gru 2015 16:06 

Rejestracja: 02 Lis 2012
Posty: 413
Loty: 145
Kilometry: 309 536
niebieski
Od Wielki Kanion Helikopter ;) ( tak mniej więcej bo część jest - faktycznie ładują się mega długo ) . Planuje bardzo podobna trase i idealnie się wstrzeliłaś z ta relacją ;) .
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#11 PostWysłany: 19 Gru 2015 16:59 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 17 Lis 2014
Posty: 776
Loty: 145
Kilometry: 238 175
niebieski
@Maxima0909 dzięki. Właśnie zastanawiam się nad zakupem Sona A6000 a Olympusem OMD10 - jednakże teraz to już zdecydowałem.

Co do zdjęć, to mi ładują się wszystkie.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#12 PostWysłany: 23 Gru 2015 23:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Wild West Dzień 6

ZION PARK

Poranek przywitał nas deszczem. Ciężkie, ciemne chmury wyglądały na tyle złowrogo, że pogodziliśmy się już nawet z myślą, że jeden dzień będziemy mieć w plecy. Nie było mowy o tym, żebyśmy zrezygnowali z Zion i ruszali w dalszą drogę, bo od początku park był jednym z liderów na naszej trasie. Zaczęliśmy więc kombinować jak po raz kolejny przeorganziować plan. Wstępnie postanowiliśmy poświęcić dzień w Las Vegas, ponieważ z założenia duże miasta stanowią jedynie dodatek do główych celów naszych wyjazdów, ale dwie godziny później wszystkie dotychczasowe dewagacje okazały się bezzasadne. Słońce, początkowo nieśmiało, zaczęło wychylać się zza chmur, po to by po godzinie brylować już na zupełnie bezchmurnym niebie. Taki nagły zwrot akcji zupełnie nas zaskoczył i nagle okazało się, że o 9:00 zamast być zwartym i gotowym na podbój parku, dalej byliśmy w zupełnym proszku! Apropos proszku - z powodu pogody, a w zasadzie jej braku postanowiliśmy kreatywnie wykorzystać czas robiąc pranie w przyhotelowej pralni, co w zaistniałej sytuacji dodatkowo jakby nas trochę spowolniło... :-) No cóż.. zaczęłyśmy z Asią ogarniać nasz mały rozgardiasz, a chłopcy (dla równowagi) poszli ocenić standard basenu i jacuzzi metodą organoleptyczną :-)

Image

Image

Przed 10:00 wytoczyliśmy się z pokoju, zapakowaliśmy nasze rzeczy do samochodu i skierowaliśmy się na przystanek, z którego odjeżdzały busy do Visitor's Center w Zion Parku, skąd mieliśmy się przesiąść do kojenych shuttlebusów dojeżdzająch już do konkretnych interesujących nas atrakcji.
W Zionie mogliśmy spędzić tylko jeden dzień, choć śmiało można byłoby tu spedzić nawet tydzień bez obawy o to, że zacznie się nudzić. Wobec braku czasu mogliśmy jednak przejść maksymalnie dwoma szlakami. Jeszcze w Polsce po przeczytaniu wielu opisów i opinii nasz wybór padł na na Angel's Landing i The Narrows. Uznaliśmy, że takie zestawienie przy tak krótkim czasie, jaki mogliśmy poświęcić na Zion pozwalało doświadczyć go mozliwie najbardziej wielowymiarowo.
Angel's Landing jest wymagającym szlakiem samym w sobie. W zestawieniu ze śliskimi po deszczu skałami staje się dość niebezpiecznym, dlatego zostawiliśmy go na deser mając nadzieję, że do tego czasu słońce wysuszy skały po ulewnym deszczu. Poza tym zdobywanie Lądowiska Aniołów przy towarzyszącym w południe upale byłoby zabójcze.

The Narrows

Pierwsze kroki skierowaliśmy więc do Narrows uznanego przez National Geographics za jeden z najbardziej spektakularnych i zapierających dech w piersiach szlaków turystyczny w całej Ameryce.
Szlak Narrows prowadzi wąskim korytem rzeki Virgin osłoniętym wysokimi skałami, co w kontekście skwaru, który lał się z nieba brzmiało bardzo zachęcająco. Dodatkowo, już sama nietypowość trasy polegająca na tym, że pokonuje się ją głównie chodząc w wodzie, wywołuje ciekawość i dreszczyk ekcytacji.

Aby się tam dostać najpierw czekał nas ok 30-40 min przejazd busem z Visitor Center na ostatni przystanek Temple of Sinawava. Nastepnie musieliśmy pokonać 1-milowe przejście asfaltową ścieżką Riverside Walk wzdłuż rzeki (ok. 20-25 minut marszu).

Image

Image

Po tym czasie dotarliśmy do wejścia na Narrows Bottom Up – w tym miejscu wchodzi się do wody i zaczyna wędrówkę kanionem rzeki właściwie non stop brodząc w wodzie sięgającej przynajmniej do kostek. Ogólnie szlak ma ponad 25 kilometrów długości i na przejście tam i z powrotem konieczne jest poświęcenie całego dnia. Kanion miejscami jest bardzo wąski, a głębokość wody zmienna - podobno na późniejszych etapach wędrówki są miejscia gdzie trzeba przepłynąć kilka metrów. :-)
Specyfika szlaku wymaga wcześniejszego zaopatrzenia się w odpowiednie buty. Ponieważ dno usiane jest kamieniami, rzeka jest miejscami rwąca, a woda mętna, należy dość ostrożnie stawiać kolejne kroki. Ponadto, warto rozpatrzeć wypożyczenie lub zakup kijków ułatwiających chodzenie i kontrolowanie głębokości wody. Chyba nikogo nie zaskoczę pisząc, że o ile zabezpieczyliśmy nasze stopy odpowiednim obuwiem, to kijek wydawał nam się zbędny... Rzeczywiścość szybko zweryfikowała nasze założenia - okazało się bowiem, że dno poza niezliczoną ilością kamieni zaskakiwało również nazwijmy to - ogólnym ukształtowaniem :-) kilkukrotnie jeden fałszywy krok skutkował błyskawicznym zanużeniem w zimnej wodzie nawet do wysokości bioder :P

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Z racji opóźnienia związanego z poranną pogodą oraz chęci wejścia i zejścia z Angels Landing jeszcze przed zachodem słońca (względy bezpieczeństwa) przeznaczyliśmy na Narrows ok. 3 godziny. Nie dotarliśmy niestety ponoć do najbardziej spektakularnych częsci kanionu, ale śmiało moge napisać, że tyle wystarczyło, aby poczuć jego oryginalny klimat. Kanion faktcznie jest miejscem nietuzinkowym i pięknym. W głębi serca czułam żal, że nie mogliśmy pobyć w tym wyjątkowym miejscu trochę dłużej, ale z drugej strony sumienie nie pozwoliłoby mi być w Zion i nie zmierzyć się z Angels Landing :)

Wiem, że się bardzo rozpisałam (taka moja przypadłośc ;-) ), ale myślę, że warto wspomnieć w tym miejscu jeszcze o jednej bardzo ważnej rzeczy. Przed wejściem na szlak stoi kilka tablic informujących o niebezpieczenstwie związanym z tzw. powodziami błyskawicznymi. Wchodząc do wąskiego kanionu osłoniętęgo wysokimi skałami nasza zdolność przewidywania nagłych zmian pogodowych jest mocno ograniczona - widzimy tylko skrawek nieba znajdujący się bezpośrednio nad nami, nie wiemy natomiast co dzieję się w odległości kilku-kilkunastu kilometrów od miejsca, w którym się znajdujemy. Tablice informacyjne pouczają, aby obserwować kolor i mętność rzeki, która w razie ulewnych deszczy zmienia się w błotnistą. I tutaj niestety dwie złe wiadomości: pierwsza to taka, że nawet na natychmiastowe zawrócenie ze szlaku może niewystarczyć nam czasu, dlatego rozsądniejszym jest znalezienie wyższych partii skał, na które można byłoby się wdrapać i przeczekać największą falę powodzi. Druga - wynikająca z moich osobistych obserwacji - nie wiem o jakich wyższych półkach skalnych mowa, bo po drodze mimo prób wypatrzenia takowych nie znalazłam... a piszę o tym dlatego, że jak się krótce potem przekonaliśmy, informacje zamieszczone na tabliczkach nie są niestety tylko "czczym gadaniem". 17 września, czyli ok. półtora tygodnia po naszym pobycie w Parku przeszła jedna z "flash floods" i w Narrows życie straciło 7 turystów, którzy prawdopodobnie nie zdążyli zejść ze szlaku przed nadciągającą powodzią.
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko


Ostatnio edytowany przez Maxima0909 27 Gru 2015 21:05, edytowano w sumie 4 razy
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#13 PostWysłany: 23 Gru 2015 23:44 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Sty 2013
Posty: 3400
srebrny
@Maxima0909
Problem ze zdjęciami jest taki, że od połowy relacji wrzuciłaś je w pełnej rozdzielczości bezpośrednio na stronę (nie jako załącznik). Dlatego wszystko ładuje się masakrycznie długo. Zdjęcia trzeba po prostu zmniejszyć przed wrzuceniem na stronę :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#14 PostWysłany: 24 Gru 2015 00:04 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
maczala1 napisał(a):
@Maxima0909
Problem ze zdjęciami jest taki, że od połowy relacji wrzuciłaś je w pełnej rozdzielczości bezpośrednio na stronę (nie jako załącznik). Dlatego wszystko ładuje się masakrycznie długo. Zdjęcia trzeba po prostu zmniejszyć przed wrzuceniem na stronę :)

Dzięki za radę, ale wolałabym nie załączać zdjęć jako załączniki, każde zdjęcie wymaga zmniejszenia w paincie (innej metody nie znam)- każda fota ma inny rozmiar i cholera mnie bierze jak spędzam całe godziny nad wyselekcjonowaniu zdjęc a potem klikaniu milion razy i sprawdzaniu czy ma odpowiednią wielkość.. dowiedzialam sie ze wygodniejsze jest wrzucanie zdjec za pomoca serwerow hostingwych - to duuużo wygodniejsze i nie zniechęca do pisania relacji. Napierwszy ogień wypróbowałam imageshacka, ale coś szwankuje. I NIE WIEM CO :/

-- 24 Gru 2015 00:51 --

Angel's Landing

O ile Narrows w moich wyobrażeniach jawiło się jako ciekawe doświadczenie i przyjemny spacer, o tyle Angel's Landing od początku traktowałam jako ambitny plan i dość przerażającą perspektywę :) Generalnie jestem osobą średnio radzącą sobie w terenie górzystym, swoją kondycję fizyczną określiłabym jako… mierną, stąd wszelkie wzniesienia i pagórki od zawsze były moją zmorą ;) Dodatkowo pikanterii dodawał fakt, że mam jakąś taką śmieszną przypadłość polegającą na tym, że patrzenie w dół w połączeniu ze świadomością braku jakichkolwiek nazwijmy to "sztywnych" zabezpieczeń (czytaj barierki, a nie gibające się łańcuchy:P) zawsze wywoływało u mnie zawrót głowy i błyskawiczną potliwość dłoni. Już samo oglądanie filmików ze szlaku Angel’s Landing było paraliżujące… Od rana tkwiłam więc w emocjonalnym rozdarciu i właściwie przez cały dzień z tyłu głowy towarzyszyła mi nerwowość i myśl o pewnego rodzaju „sprawdzanie”, którego przyjdzie mi się podjąć. Oczywiście bardzo chciałam wejść na sam czubaszek, ale obiektywnie do tego podchodząc wiedziałam, że szansę będą raczej małe. Postanowiłam, że podejdę do punktu Scout’s Outlook, z którego rozpoczynało się ostateczne podejście na Angels Landing i tam albo poczuję nagły przypływ adrenaliny i siłę wcześniej mi nieznaną albo podejdę do sprawy racjonalnie i odpowiedzialnie, i grzecznie poczekam na resztę zdobywającą wierzchołek. Przy takim założeniu oba scenariusze czyniły mnie zwycięzcą :-D

I tak, wysiedliśmy na przystanku Grotto, przy którym rozpoczyna się szlak o łącznej długości 5,4 mili (ponad 8,5km). Uzupełniliśmy butelki kolejnymi litrami wody (upał był niesamowity) i ruszyliśmy w drogę.

Image

Wędrówkę rozpoczęliśmy łatwą piaszczystą ścieżką West Rim Trail, następnie dotarliśmy do bardziej wymagającej części: 100 metrów różnicy poziomów, które należy pokonać stromym podejściem pełnym zakwijasów. Na zakrętach często przystawaliśmy - ja oczywiście głównie pod pretekstem zrobienia zdjęć ;)) Pokonanie tej stromizny w pełnym słońcu byłoby chyba dla mnie nieosiągalne, dlatego w głębi serca dziękowałam za poranny deszcz, który wpłynął na naszą decyzję związaną ze zmianą kolejności zwiedzanych atrakcji. Po południu szlak był już zacieniony.

Image

Image

Image

Image

Na tym etapie pomyślałam sobie, że nawet jeśli nie wyjdę na samą górę, to to miejsce w zupełności rekompensuje mój wysiłek i dla tego widoku było warto podjąć wyzwanie. Przestałam się napinać, że coś „muszę”, a zaczęłam cieszyć się tym, gdzie jestem i co widzę.
Strome zakrętasy zaprowadziły nas do chłodnego miejsca zwanego Refrigerator Canyon, który chwilowo uspokoił moją zadyszkę i nadmiernie bijące serce. Następnie ostatnim tchem minęłam jedynie 21 stromych zakrętów Walters Wiggles i dumnie postawiłam stopę na Scout Outlook.

Image

Image

Image

Od Scout Outlook wąska ścieżka wiedzie dalej „przestraszliwą” granią. Ponieważ szlak miejscami ma zaledwie kilkadziesiąt centymetrów (!) szerokości, a po obu jego stronach widać kilkusetmetrowe przepaście (!), postanowiono trasę częściowo (!) zabezpieczyć przy pomocy gibających (!) się łańcuchów. No świetnie! A przed ostatecznym podejściem na wierzchołek stoi tablica informująca o mających w przeszłości miejsce wypadkach śmiertelnych … Ok, taka dawka informacji jest dla mnie wystarczająco zniechęcająca. :P Powiedzmy, że wyzwanie mnie przerosło.

Image

Poza tym, robiło się dość późno. Schodzenie z Angels Landing po ciemku to niezbyt mądre rozwiązanie, dlatego ułatwiło mi decyzje o pozostaniu w tym miejscu. Towarzystwa postanowił dotrzymać mi Marek, a dalej poszli nasza górska kozica Asia i kozioł Max :-D
Oczywiście odebrałam im aparaty upewniając się, że podczas wspinaczki będą mieli wolne ręce, więc z najtrudniejszej części szlaku nie mają zdjęć. Ich wspinaczka udokumentowana jest jednak na filmie, podczas oglądania którego oczywiście wzmaga się potliwość moich dłoni :D

A to już kilka zdjęć z zapierającym dech kulminacyjnym punktem na szczycie, z którego rozpościera się chyba najpiękniejszy widok na Zion Park, który można oglądać w niemal 360-stopniowej panoramie. Myślę sobie, że jeśli Anioły istnieją, to na pewno lądują w tym miejscu… ;-)

Image

Image

Image

Oni się wspinają o my naganiamy sobie wiewiórki, a co :D

Image

Chip i Dale ;-)

Image

Z cyklu „mrożących krew w żyłach opowieści” według relacji Asi i Maxa: na szlaku, który charakteryzował się towarzyszącą mu bezustannie po obu stronach niemal pionową kilkusetmetrową przepaścią w dół, miejscami, które wymagały skupienia, podciągania się na rękach, trasie która jednocześnie służyła osobom wychodzącym na szczyt jak i schodzącym z góry (co w konsekwencji oznaczało mijanie się związane alternatywnie z przytulaniem się do skały lub w mniej optymistycznej wersji – zatrzymywaniem się na skraju zbocza i przepuszczaniu turystów z naprzeciwka…) uwaga uwaga mineli 1. pana w japonkach pokonującego trasę ruchem posuwistym 2. beztroskich rodziców, którzy w przypływie miłości postanowili 7-9 letnim dzieciom dostarczyć niezapomnianych emocji... niebezpiecznie? w Stanach chyba mentalna granica bezpieczeństwa jest mocno przesunięta…?

Podsumowując, uważam, że Angel’s Landing zupełnie zasłużenie stało się wizytówką Zion Parku. Dla osób lubiących techniczne przejścia trasa na pewno spełni związane z nią oczekiwania. Przy lęku wysokości lub zwyczajnym strachu przed takimi drogami najlepiej zostać na Scout Point. Bez względu na to, do jakiego punktu dojdziemy widoki towarzyszące wspinaczce na Angels Landing będą nagrodą samą w sobie i wyjątkowym, niezapomnianym przeżyciem.

Przed wyjazdem ze Springdale postanowiliśmy jeszcze coś zjeść. Tym razem wybór padł na Jack's Sports Grill i hamburgery z prawdziwego zdarzenia. Było równie pysznie jak poprzedniego wieczoru. :-)

Image

Po dniu pełnym wrażeń czekała nas jeszcze jedna jakże miła niespodzianka - na przyhotelowym parkingu czekał już na nas niedawno zapoznany sąsiad :) Był niesamowity! Swoją droga zastanawiam się jaka byłaby moja reakcja, gdybym pewnego razu otworzyła drzwi pokoju i natknęła się na Jelenia stojącego w progu :) Jegomość czuł się zupełnie swobodnie, przechadzał się dostojnie wzdłuż pokoi co chwilę przystając i robiąc wrażenie zaskoczonego faktem, że nieoczekiwanie stał się atrakcją hotelowych gości. Coś w rodzaju "ale o co chodzi...?"

Image

Image

Póżnym popołudniem skierowaliśmy się w stronę Best Western Plus Zion West zlokalizowanego ok 28km od Parku, w którym zarezerwowalismy nocleg efektywnie wykorzystując poranne deszczowe godziny.
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko


Ostatnio edytowany przez Maxima0909, 28 Gru 2015 19:03, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#15 PostWysłany: 28 Gru 2015 16:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Wild West Dzień 7

Plan na dzień siódmy to trasa z La Verkin przez Antelope Canyon i pobliskie Powell Lake, a na nocleg przejazd do Las Vegas.

ANTELOPE CANYON

Antelope Canyon to położone od siebie w niedalekiej odległości dwa tzw. kaniony szczelinowe. Ich charakterystyka sprawia, że kanion cieszy się największym zainteresowaniem w godzinach okołopołudniowych. Od 11:00-13:00 promienie słoneczne efektownie wypełniają wąską szczelinę, uwydatniają intensywnie pomarańczowy kolor skał i uwypuklają jego oryginalne kształty, które są dziełem dziesiątek milionów lat erozji piaskowca Navaho i gwałtownych opadów monsumowych.

Będąc w Chicago zarezerwowaliśmy zwiedzanie Upper Antelope Canyon na godzinę 14:00 - nie mieliśmy w zasadzie większego wyboru, najbardziej preferowane godziny były już niedostępne. Otrzymaliśmy maila potwierdzającego rezerwację oraz informację o obowiązku przybycia na miejsce prawie godzinę przed ustaloną porą zwiedzania.

Antelope Canyon podobnie jak Monument Valley mieści się na terenie rezerwatu Indian Navajo. Wstęp jest możliwy tylko z przewodnikiem, po uiszczeniu odpowiedniej opłaty - wjazd na teren rezerwatu to koszt $8/os, zwiedzanie wnętrza kanionu - $40/os. Na terenie rezerwatu jest wiele "biur" organizujących zwiedzanie kanionu. Nie byliśmy więc pewni, czy miejsce, do którego trafiliśmy było właściwym. Intuicja nas jednak nie zawiodła i po ok. 40 minutach czekania pewien Indianin śmiesznie przeinaczając nazwiska skierował nas do odpowiednio przystosowanych pickapów. Dwie drewniane ławki przymocowane na pace mieściły ok 10-15 osób. Dalej, czekała nas 10 minutowa jazda przez dno wysuszonej rzeki, która skończyła się przy ścianie skalnej z kilkumetrowej szerokości szczeliną stanowiącą wejście do Kanionu Antylopy.

Zdjęcia z jego wnętrza prezentują się dużo lepiej niż, to co widzieliśmy w rzeczywistości. I nie oznacza to, że miejsce nie jest wyjątkowe. Potwierdził się jedynie fakt, że godzina zwiedzania w kontekście tej atrakcji ma ogromne znaczenie. Niestety, po 14:00 słońce zdążyło już obniżyć swój pułap na niebie, co drastycznie wpłynęło na ilość światła w szczelinie i w efekcie mało spektakularny efekt.

Image

Image

Image

Dodatkowo byliśmy rozczarowani przydzielonym nam przewodnikiem. Facet był zupełnym nieporozumieniem - potraktował naszą grupę jak przykry obowiązek - przespacerował się jedynie tam i z powrotem nie wykrztuszając z siebie ani słowa. Byłam tym faktem mocno zniesmaczona, bo widziałam pracę innych przewodników, którzy z uśmiechem na twarzy opowiadali turystom ciekawe historie i przygody związane z Kanionem Antylopy, wyjaśniali jak fotografować w trudnych warunkach oświetleniowych i pomagali uchwycić jego piękno podpowiadając, w których miejscach i jak kadrować.

Image

Image

Image

W drodze powrotnej do bazy przypomniałam sobie jaką wyjątkową aurę roztaczała Dolina Monumentów. Tereny przy Kanionie Antylopy były pod pewnym względem bardzo podobne. Ze względu na zachowaną surowość i dziewiczość krajobrazu oraz minimalną ingerencję człowieka i szacunek Indian do matki natury mamy wrażenie, że miejsce przenosi nas w czasie. Tam dalej funkcjonują zeszyty z listą rezerwacji, a Visitor Center ogranicza się do wiaty chroniącej przed żarem lejącym się z nieba. :-) Do parków narodowych, dla porównania, wdarły się już elementy współczesnego świata w postaci rozbudowanych klimatyzowanych budynków, w których znajdziemy sklepy, restauracje, kasy fiskalne, komputery... Przy Antelope Canyon jedynym elementem przypominającym o wpółczesności są wspomniane pickupy - mechaniczne konie, które zdołały wyprzeć żywe zwierzęta.

W drodze do Las Vegas zatrzymaliśmy się na kilka chwil przy Powell Lake.

Image

Image

Image

Image

LAS VEGAS

Do Las Vegas dojechaliśmy późno w nocy. Miasto już na pierwszy rzut oka, jeszcze w formie morza migających światełek gdzieś daleko na horyzoncie, wyglądało niesamowicie. Byliśmy ciekawi jakie wrażenie zrobi na nas w bliższym kontakcie, mając świadomość, że miasto hazardu od zawsze budzi w ludziach skrajne emocje. Przed zatrzymaniem się w hotelu postanowiliśmy przeprowadzić wstępny rekonesans i przejechać wzdłuż głównej ulicy, przy której skupione są największe atrakcje miasta. Użycie słowa "przejechać" okazało się być dużym nadużyciem :) The Strip, która mimo późnych godzin nocnych oczywiście tętniła życiem, była bardziej zakorkowana, niż ulice wielkich miast w godzinach szczytu.

Image

Image

Image

Image

Dwie najbliższe noce mieliśmy spędzić w Stratosphere. Najbardziej charakterystyczną cechą hotelu jest wieża o wysokości 350 m stanowiąca najwyższą budowlę w stanie Nevada i jedną z najwyższych na świecie. Wieża oprócz widoku roztaczającego się na całe Las Vegas oferuje szereg atrakcji dla miłośników adrenaliny. Jako goście hotelowi mogliśmy wjechac na wieże zupełnie za darmo. Dodatkowo bardzo przystępne ceny noclegów w Stratosphere ostatecznie utwierdziły nas w słuszności podjętej decyzji.
Po zostawieniu bagaży w pokojach ruszyliśmy jeszcze do rozległego przyhotelowego kasyna znajdującego się na parterze i pierwszym piętrze. :-)

Image
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko


Ostatnio edytowany przez Maxima0909, 28 Gru 2015 22:51, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#16 PostWysłany: 28 Gru 2015 22:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Wild West Dzień 8

Tego dnia postanowiliśmy sprawdzić, na czym polega fenomen „neonowej” oazy powstałej w samym środku pustynnej równiny Nevady, przechodząc 7 kilometrowym The Strip, po brzegi wypełnionym kasynami, hotelami i replikami światowych budowli, jak np. Wieży Eiffla, czy Statuy Wolności.
Hotel Stratosphere, choć zlokalizowany przy głównej ulicy, to wysunięty jest najdalej na północ i do serca miasta (okolice Bellagio) dzieli go ponad 4 km. Temperatura przekraczała ponad 100st. Fahrenheita (ponad 37st. Celcjusza), a nagrzana powierzchnia asfaltu i zupełnie bezwietrzna pogoda potęgowały uczucie gorąca. Rozpoczęcie pieszej wycieczki koło południa nie było pewnie najmądrzejszym pomysłem. Mimo dość ekstremalnych warunków podjęliśmy jednak nierówną walkę zatrzymując się co pewien czas w pobliskich sklepikach z pamiątkami lub wchodząc do przeróżnych hoteli tylko po to, by na moment się ochłodzić w klimatyzowanych pomieszczeniach i kupić kolejne zmrożone butelki wody mineralnej, które opróżnialiśmy z prędkością światła. Przy tak przyjętej strategii stopniowo zbliżaliśmy się do najbardziej gwarnej i zatłoczonej części The Strip.

Image

Image

Image

Image

Image

Nad pięciopasmową Las Vegas Boulevard, której kierunki rozdziela rząd palm utworzono kilka mostów, dzięki którym możliwe jest bezpiecznie przemieszczanie się z jednej strony jezdni na drugą.

Image

Po ponad godzinnej udręce :shock: dotarliśmy do Bellagio, a ponieważ uznaliśmy to za nie lada wyczyn, w ramach nagrody postanowiliśmy zrelaksować się w jakże przyjaznym i chłodnym... kasynie zlokalizowanym w jego wnętrzu. :-)
Aby dotrzeć do celu musieliśmy przejść przez korytarze pełne luksusowych sklepów, zupełnie nie na nasze kieszenie ;-).

Image

Po kilku minutach zaczęły do nas docierać pierwsze charakterystyczne dźwięki kasyna.

Image

Image

Było ogromne! O jego rozmiarach i nieskończonej ilości automatów do gry, stolików do black-jacka, pokera, czy ruletki przekonaliśmy się dopiero w momencie, kiedy zaczęliśmy kluczyć w tym specyficznym labiryncie w poszukiwaniu jakiegokolwiek baru lub sklepu, w którym moglibyśmy kupić coś do picia.

W Bellagio miała też miejsce sytuacja, która wystawiła na próbę miłość mojego Maxa ;). Podekscytowani faktem, że znaleźliśmy się w miejscu, które do tej chwili znaliśmy tylko z hollywoodzkich filmów zatraciliśmy czujność (no dobra - ja zatraciłam… :oops:). beztrosko zostawiając naszą nowiutką, cudowną kamerkę na jednym z automatów do gry... (oczywiście kto by pamiętał na którym….?). Szczęśliwie szybko zorientowaliśmy się, że czegoś brakuje i w nagłym przypływie adrenaliny zaczęliśmy uskuteczniać nerwowy przemarsz pomiędzy maszynami, w okolicach których wcześniej się zatrzymywaliśmy. Pierwsza pętla - bez skutku! Druga pętla - nadal nic. Zrobiło mi się gorąco - już myślałam o tym, jak ta strata wpłynie na nastroje w kolejnych dniach naszej wycieczki. Max po bezowocnym przebiegnięciu trzeciej pętli w desperacji zaczął już nie tyle zerkać na mijane automaty (istniała dość nikła szansa na jej cudowne zmaterializowanie w kilkukrotnie sprawdzanych miejscach), co na ręce klientów kasyna - a nuż komuś przykleiła się do dłoni. :-) Ja w panice postanowiłam nie tracić więcej czasu na przebieżki po sali. Podeszłam do jednego z pracowników informując go o zgubie i prosząc o pomoc. Ten skontaktował się z punktem rzeczy znalezionych i po chwili..... kamień z serca! Okazało się, że przed chwilą ktoś ją odniósł! Nie miałam czasu nawet lokalizować Maxa w labiryncie maszyn i tłumie ludzi. Od razu skierowałam się do miejsca, które wskazał pracownik po odebranie kamery.
Procedura zwrotu okazała się jednak nie być taka łatwa. Pracownicy, chyba widząc moje przerażenie, wspięli się na wyżyny serdeczności i z uśmiechem na twarzy poinformowali mnie, że muszę udowodnić im, że zguba jest moją własnością np. pokazując część filmów lub zdjęć, na których się znajduję. Yyy... ? Okazało się, że potrafiłam ją co najwyżej włączyć... ale przeglądanie zdjęć, czy filmików mnie przerosło.... Pracownicy popatrzyli na mnie podejrzliwie (co akurat mnie nie dziwi :lol:) W odpowiedzi na ich znaczące spojrzenia obiecałam czym prędzej przyprowadzić operatora kamery i uzbrajając się w cierpliwość udałam się na kolejne poszukiwania - tym razem Maxa :)
Oczywiście odzyskanie kamery było czystą formalnością. Po spisaniu stosownego oświadczenia o odbiorze otrzymałam swoją własność, która do końca dnia była najbardziej strzeżoną rzeczą na ziemi. :-) Stała się niemal częścią mnie. :-)
A to już miły Pan w punkcie rzeczy znalezionych, chyba podczas wstępnych oględzin naszej kamerki niechcący zrobił sobie zdjęcie pamiątkowe. :-D

Image

Po całym zdarzeniu postanowiliśmy się przewietrzyć. :mrgreen:

Image

Image

-- 28 Gru 2015 22:49 --

Zatrzymaliśmy się przy słynnych fontannach Bellagio. Tego dnia co pół godziny rozbrzmiewała Celine Dion – My heart will go on. Woda wyrzucana z ponad 1200 dysz do wysokości niemal 150 metrów, zsynchronizowana z muzyką wywoływała ciarki na rękach. Staliśmy w pobliżu głośników jak zaczarowani.

Image

Image

Image

Upał jednak szybko przypomniał o swojej sile i po przejściu 1,5 km w okolicach Hard Rock Cafe nasze organizmy odmówiły dalszej współpracy. Postanowiliśmy wracać do hotelu.

Image

Image

Image

W hotelu oczywiście nie próżnowaliśmy – przed rozejściem się do pokoi na krótką sjestę sprawdziliśmy jak zwykle poprawność działania kilku maszyn w kasynie. ;-) Ta akurat nas lubila. :mrgreen:

Image

Po zmroku wróciliśmy pod Bellago (tym razem już autem), aby ponownie obejrzeć spektakl łączący muzykę i wodę tym razem, wzbogacony efektami świetlnymi. Widowisko nocą miało budzić jeszcze silniejsze emocje jak za dnia. Tym razem zajęliśmy miejsca od strony wejścia do hotelu, gdzie, jak się okazało, muzyka była mniej słyszalna.

Image

Image

Miasto mieniące się feerią barwnych neonów jest jeszcze bardziej surrealistyczne, dlatego postanowiliśmy skorzystać z voucherów upoważniających nas do darmowego wjazdu na wieżę Stratosphere i zobaczyć rozświetlone milionem światełek Las Vegas z góry. W wieży znajdują się windy osiągające 46 km/h, co także stanowi pewną atrakcję.

Image

Widok z wieży.

Image

Image

Na czubku znajduje się „mały park rozrywki” dla ludzi o silnych nerwach. Szukający mocnych wrażeń mogą spróbować swoich sił na katapulcie Big Shot umieszczonej na iglicy wieży, która wjeżdża z prędkością 70 km/h na szczyt znajdujący się 329 metrów nad ziemią, a następnie dokonuje swobodnego opadania w dół.
Kolejną atrakcją jest Insanity – nazwa wydaje się być jak najbardziej trafiona - 5 ramienna karuzela wysuwa się 20 m od krawędzi wieży obracając ludzi nachylonych pod kątem 70 stopni do znajdującej się 274 metry poniżej ulicy.

Image

Można również skorzystać z huśtającego się nad 261m przepaścią toru X-Scream, po którym wagonik jeździ w przód i w tył wysuwając pasażerów 8 m od krawędzi wieży oraz spróbować SkyJump - czegoś podobnego do skoku na bungee, tu kontrolowany powolny spadek z wysokości 261 m odbywa się za pomocą trzech stalowych lin rozciągniętych w dół wieży.

Image

Po pełnym wrażeń dniu, koło 2 w nocy wróciliśmy do pokoi na 5godzinny sen, nazajutrz opuszczaliśmy stolicę hazardu i rozrywki.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że to mówię (zupełnie nie spodziewaliśmy się po Vegas niczego, co będzie w stanie nas zachwycić), ale chciałabym tam jeszcze kiedyś wrócić. Dopiero po powrocie buszując po Internecie odkryłam wiele miejsc, których uciekając w popłochu przed palącym słońcem, nie odkryliśmy. Tak – Las Vegas jest głośne, przytłaczające, momentami męczące, kiczowate i tandetne, ale pomimo ogólnie panującej atmosfery wesołego miasteczka jest jednocześnie absolutnie unikatowe! Tam wszystkie pozornie niepasujące do siebie elementy w jakiś niezwykły sposób łączą się ze sobą i tworzą naprawdę harmonijny obraz.
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#17 PostWysłany: 28 Gru 2015 23:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 17 Lis 2014
Posty: 776
Loty: 145
Kilometry: 238 175
niebieski
Niestety większość zdjęć z dzisiejszego postu z godz. 15:15 nie ładuje się.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#18 PostWysłany: 29 Gru 2015 09:02 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Wrz 2014
Posty: 18
Loty: 34
Kilometry: 88 311
Maxima0909 napisał(a):
Wild West Dzień 8



Po pełnym wrażeń dniu, koło 2 w nocy wróciliśmy do pokoi na 5godzinny sen, .


Chyba ty :-P

Myśmy wrócili o 4 ;-) oj ciężki był następny dzień.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#19 PostWysłany: 09 Sty 2016 12:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Paź 2013
Posty: 372
Loty: 95
Kilometry: 232 936
niebieski
Wild West Dzień 9
Maxi1982 napisał(a):
Chyba ty :-P Myśmy wrócili o 4 ;-)

No cóź, jak widać w Las Vegas ludziom delikatnie załamuje się czasoprzestrzeń :P a ponieważ „What happens in Vegas stays in Vegas” bez dodatkowych komentarzy przejdę do słów kilku dotyczących dnia kolejnego. ;-) „Słów kilku”, bo wspomnień z tego dnia mam niestety niewiele…
W dziewiątym dniu naszej podróży do pokonania czekała nas trasa z Las Vegas przez Death Valley, aż w okolice Parku Yosemite. Łącznie ok. 295 mil – ponad 8 godzin samej jazdy.

DEATH VALLEY

W Internecie można znaleźć wiele skrajnych opinii dotyczących Death Valley, czyli najbardziej suchego miejsca w Ameryce i jednego z najgorętszych miejsc na ziemi. Na jednych ekstremalne warunki pogodowe i specyficzność miejsca robią wielkie wrażenie, inni nie dostrzegają w obszarze pustynnym niczego niezwykłego. Brak snu oraz drastyczne wahania temperatur w dniu poprzednim (niewyobrażalny upał w Las Vegas sięgający 104st Fahrenheita (40 st. C) – z powodu którego nota bene po raz pierwszy w życiu zaobserwowałam odkładającą się na ustach sól :D przeplatany wielokrotnie chłodem klimatyzacji hotelowych) bardzo dały mi we znaki. Oba te czynniki sprawiły, że mówiąc krótko – odcięło mi korki. :P Prawie cały dzień spędziłam w aucie przysypiając i regenerując siły. Niewykluczone, że gdybym była w nieco lepszej kondycji Death Valley wywarłaby na mnie większe wrażenie. Dałam jej szanse dwukrotnie stawiając czoła zabójczej temperaturze. Po otwarciu drzwi samochodu gorące powietrze okazało się być jednak tak bolesne jak zderzenie ze ścianą, więc odpuściłam (114 st. Fahrenheita (45,5 st. C) :o Powiem szczerze, że nawet nie pamiętałam w jakiej kolejności zaliczaliśmy kolejne punkty. Z pomocą przyszła mi karta pamięci naszego aparatu - kolejność zapisanych zdjęć nieco ułatwiła mi sprawę... 8-)

Tak więc prosta jak strzała droga prowadziła nas przez:

Dantes View – widok na Badwater z 1669m.

Image

Kolejny przystanek - Zabriskie Point – punkt widokowy słynny z powodu erozyjnych formacji skalnych przypominających piaszczyste wydmy

Image

Image

Image

Najniższym punktem Doliny Śmierci (i całej Ameryki Północnej) jest dno często wyschniętego słonego stawu Badwater, położone na wysokości 86 m ppm. Dno depresji pokryte było białym pasem soli, nie zaobserwowaliśmy natomiast sześciokątnych solnych płyt, które są charakterystycznym elementem zdjęć dokumentujących to miejsce.

Image

Image

A to już Artist Pallete - grupa tęczowych skał, których barwy są wynikiem minerałów zawartych w skałach

Image

Image

Najbardziej fascynowało mnie jednak Racetrack Playa, czyli miejsce znane z zachodzącego tam niezwykłego i tajemniczego zjawiska „wędrujących kamieni”. Bardzo chciałam na własne oczy zobaczyć rozsiane po wyschniętym dnie jeziora kamienie, które w do tej pory niewyjaśniony sposób poruszają się w różnych, często przeciwnych i nielogicznych kierunkach pozostawiając za sobą wyżłobione ślady sięgające nawet kilkudziesięciu metrów. Jest oczywiście wiele teorii, wyjaśniających w jaki sposób kamienie się przesuwają, ale ponoć każdą z nich udało się podważyć.
Z ciekawostek – ponoć Death Valley jest równie upalna co… wietrzna. Podmuchy wiatrów sięgają tam nawet 160km/h. Więc może to sprawka wiatru…? No nie. W odpowiedzi na to pytanie przychodzi kamień nazwany “Karen” ważący ponad 320 kg. Otóż Karen, mimo swojej wagi, również wędruje sobie samotnie po dnie Doliny Śmierci obalając tym samym teorie o wietrze przesuwającym głazy. Jakieś inne pomysły….? :-)
Niestety do Racetrack Playa trzeba dość mocno odbić z głównej trasy. Byliśmy zbyt wyczerpani, czekało nas jeszcze blisko 6 godzin ciągłej jazdy. Musieliśmy odpuścić. Nadzieja więc w Was Drodzy Forumowicze, jeśli ktoś z Was tam dotrze, to liczę na kilka magicznych zdjęć. :-)

Na nocleg zatrzymaliśmy się w miejscowości Lee Vining w Murphy’s Motel. Mieliśmy dużo szczęścia, bo w całym niewielkim miasteczku nie było już właściwie żadnych wolnych miejsc. Mam wrażenie, że zajęliśmy ostatni pokój. Jeśli planujecie zwiedzane Yosemite, to w tym rejonie warto pomyśleć o wcześniejszej rezerwacji.
_________________
Moje relacje:
2017 - Tajlandia/Kambodża
2016 - Bałkany
2015 - Zachodnie Wybrzeże USA
2014 - Maroko
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#20 PostWysłany: 10 Sty 2016 20:34 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 30 Lip 2011
Posty: 522
niebieski
Zagadka wyjaśniona ;)

"Pod wpływem ciepła słonecznego podmuchy wiatru kruszą i popychają lód, który przesuwa się, ślizgając na wodzie i pociągając wtopione w krę głazy. Wiatr nie musi nawet zbyt mocno wiać – wystarczą zaledwie 4 m/s."

http://www.crazynauka.pl/wedrujace-kamienie-doliny-smierci-przylapane-goracym-uczynku/
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 88 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 3 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group