Berlin to kolejny front walki Ryanaira z lokalnymi władzami, jednak tym razem tania linia zaangażowała się w tę rywalizację znacznie mocniej niż zazwyczaj. Ryanair włączył się bowiem w kampanię polityczną, opowiadając się po stronie opozycyjnej partii FDP. Obie strony mają wspólny cel: doprowadzenie do tego, by nie zamykać przestarzałego lotniska Tegel w zachodniej części miasta. Choć mają zupełnie inne motywacje: dla FDP jest to przykład pokazania nieudolności obecnej władzy, dla Ryanaira – sposób nacisku na miasto.
Władze Berlina trzymają się jednak swego oryginalnego planu, by zamknąć Tegel w momencie, gdy w końcu otwarte zostanie nowe lotnisko Berlin Brandenburg. No właśnie… i w tym momencie historia mocno się komplikuje, bo ta pechowa mega inwestycja jest już opóźniona o ponad 6 lat i wciąż nie wiadomo, kiedy port zostanie otwarty (obecnie mówi się o 2019 roku). Jest też powodem do wielkiej frustracji dla Berlińczyków, bo koszty budowy wynoszą już 5,5 mld EUR i są dwa razy większe od pierwotnie planowanych. A według lokalnych mediów, każdy dzień opóźnienia oznacza dodatkowy milion EUR straty.
I tu jest pies pogrzebany, bo gdy nowe lotnisko zostanie otwarte (a nie brakuje ekspertów, według których nigdy tak się nie stanie), będzie w stanie obsłużyć rocznie 26 mln pasażerów. Dla porównania: w zeszłym roku lotniska Tegel i Schonefeld obsłużyły łącznie ponad 33,5 mln ludzi, a w tym planują aż 36 mln pasażerów.
I w tym momencie, kilka miesięcy temu do gry wszedł Ryanair, który nawet nie lata z Tegla (wszystkie operacje realizuje z lotniska Schonefeld), ale skuszony wizją tanich opłat lotniskowych i portu blisko centrum tylko dla siebie zaczął wieszczyć wizje o ogromnej liczbie nowych tras i zbazowanych samolotów, jeśli tylko Tegel nie zostanie zamknięty. I zaangażował się w referendalną kampanię.
Nie przekonało to władz miasta, ale opozycja zaczęła traktować sprawę Tegla jako narzędzie walki politycznej. Zebrano 204 tys tys. podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie zachowania Tegla i… referendum się odbędzie. Będzie miało miejsce 24 września, przy okazji wyborów parlamentarnych. I zapewne zwycięży opcja, by nie zamykać lotniska, a niewykluczone, że ta kwestia będzie też miała wpływ na wynik wyborów.
– Ryanair nie przejmuje się losem miasta ani naszych lotnisk, kieruje nim chciwość i chęć zysku – mówi burmistrz miasta Michael Muller (z partii SPD).
Burmistrz przedstawia też wyliczenia, z których wynika, że aby przestarzały port Tegel mógł dalej działać, potrzeba przynajmniej 1 mld EUR na jego gruntowny remont. A do tego trzeba jeszcze doliczyć odszkodowania dla okolicznych mieszkańców, z którymi udało się dojść do ugody zapewnieniem, że lotnisko zostanie w końcu zamknięte.
Referendum będzie ważne, jeśli weźmie w nim udział co najmniej jedna czwarta uprawnionych do głosowania, choć jego wynik nie będzie wiążący. Władze miasta i landu przekonują, że „potraktują z powagą” wynik referendum, ale zaraz dodają, że zdania raczej nie zmienią.
– Jest ogromna różnica między tym, czy samoloty latają blisko centrum, czy na przedmieściach. Tam, gdzie jest zlokalizowane nowe lotnisko – komentuje Muller.
Ryanair nie przyjmuje tych argumentów.
– Berlin ma 3,5 miliona mieszkańców, a wliczając w to Brandenburgię – obsługuje ponad 6 mln potencjalnych pasażerów. Tymczasem lotnisko w moim rodzinnym Dublinie, który ma tylko milion mieszkańców, już teraz ma większą przepustowość niż Berlin – 35 mln pasażerów rocznie. Być może to zabrzmi jak szaleństwo, ale ja naprawdę uważam, że Berlin potrzebuje trzeciego lotniska – mówi Kenny Jacobs, szef marketingu Ryanaira.
– Ale Ryanaira wcale nie interesuje trzecie lotnisko ani wspólne dobro. Interesują ich tylko zyski – odpowiada Muller.
Władze landu i lotniska szykują zresztą plan awaryjny: chcą… rozbudować lotnisko Berlin Brandenburg, choć nie przyjęło ono jeszcze ani jednego pasażera. Według wstępnych planów w porcie ma przybyć dodatkowy terminal, który będzie w stanie obsłużyć 6 mln pasażerów rocznie. Ale na ile to wystarczy? W tym roku berlińskie lotniska obsłużą w sumie aż 36 mln ludzi.