więcej okazji z Fly4free.pl

Kochasz jeść? W takim razie musisz odwiedzić te miasta. I na pewno nie wyjedziesz głodny

Foto: Zhukov Oleg, Shutterstock

Listę dań do spróbowania tworzysz szybciej niż listę zabytków do zobaczenia? Wspomnienia z wakacji to tak naprawdę smaki, które zachowałeś w pamięci? W takim razie ta lista przyda się przy planowaniu następnych wakacji. Oto miejsca, z których na pewno wyjedziesz najedzony.

Istnieją różne metody zwiedzania. Jedni chcą koniecznie zobaczyć największe atrakcje turystyczne, inni jak najbardziej odciąć się od tłumów i wydeptanych ścieżek, a jeszcze inni – i do nich należę też ja – każdy wyjazd przekuwają w jedną wielką ucztę.

Tacy ludzie nie szczędzą budżetu ani żołądka, by spróbować wszystkich lokalnych przysmaków. To właśnie takim jak oni podpowiadamy, gdzie będą czuli się najlepiej Głodomory! Szykujcie notatniki i paszporty (albo dowody osobiste). Ruszamy w smakowitą podróż!

Eksperci i podróżnicy wybierają...

Opublikowany niedawno ranking „Najlepszych kulinarnie miast świata” stworzony przez ekspertów i podróżników z portalu Tripadvisor wyłonił 10 miejsc, które przypadną do gustu każdemu głodnemu turyście.

Prym wiodą dwa włoskie miasta – Rzym i Florencja, ale i Wenecja załapała się na pierwszą dziesiątkę (7.miejsce). Wysoka pozycja Włoch zupełnie mnie nie dziwi. Do dziś wspominam przepyszne włoskie lody, których kosztowałam w mieście na wodzie jako dziecko. Przyzwyczajona do polskich standardów naciągnęłam rodziców na trzy gałki i jeszcze zanim skończyłam pierwszą porcję czekoladowych, dwa pozostałe smaki płynęły mi po rękach, koszulce oraz tworzyły urocze szlaczki na chodniku.

Dziś do Włoch wracam regularnie, bo nigdzie indziej pizza ani makaron nie smakują tak jak tam. To jedno z nielicznych miejsc, gdzie obowiązkowo chodzę na dwa obiady i przynajmniej jedną ucztę w ciągu dnia. Wypełniam brzuch owocami morza, w rozkoszą zamawiam kolejne carbonary, margherity (a dobrą wsuniecie nawet za 4-5 EUR) i gnocchi. Słodkie desery nasączone Limoncello (1-5 EUR) (to głównie w Neapolu i na wybrzeżu Amalfi) dopycham wspomnianymi lodami (1-2 EUR), a wszystko to podlewam winem w ilościach niezbyt przyzwoitych.

pizza w rzymie
Foto: Alexander Mazurkevich, Shutterstock

Trzecie miejsce przypadło Paryżowi. Tu dzień zaczyna się od croissanta lub bagietki i espresso w lokalnym brasserie (czyli małej knajpce). Do tego doskonałe śniadaniowe trio, czyli dżem, czekolada, masło, które potrafi zmiękczyć niejedno kulinarne serce. Koniecznie trzeba spróbować tutejszych naleśników kryjących się pod nazwą crêpes, soupe à l’oignon czyli zupy cebulowej albo châtaignes grillées, czyli pieczonych kasztanów – a to przecież dopiero początek długiej listy. Gdzie sery, gdzie wina?! Przepiękna dzielnica Montmarte potrafi zatrzymać gastroturystów na dłużej, zwłaszcza jeśli pałamy wielką miłością do francuskiej kuchni. Tym bardziej, że kilkudaniowe oferty lunchowe to koszt (ok. 15 EUR).

Nie można więc wyjechać stąd nie próbując ślimaków, muli, kaczki, żabich udek (o które w Paryżu wbrew pozorom nie jest tak łatwo) czy crème brûlée – rewelacyjnego przypalanego deseru. A największym grzechem byłoby zapomnieć o uroczych, kolorowych makaronikach robionych z migdałowej mąki i przeróżnych kremów (1-2 EUR/sztuka)

Za Paryżem znalazła się Barcelona, która w moim gastroseksualnym serduszku jest w absolutnej czołówce. Za paellę (ok. 8-10 EUR), chorizo czy tutejsze tapas jestem w stanie oddać wiele. Co dokładnie i gdzie trzeba jeść w stolicy Katalonii opisałam w ramach naszego aktualnego Kierunku Miesiąca. Co ważne w rankingu Tripadvisora nie jest to jedynie hiszpańskie miasto, które zachwyciło podróżników – pod uwagę weźcie też Madryt (na miejscu ósmym).

street food barcelona
Foto: Giannis Papanikos, Shutterstock

W połowie stawki wylądował Nowy Orlean, gdzie kuchnia jest absolutną mieszanką ogólnoświatowych wpływów. Znajdziecie tu nawiązania do kuchni francuskiej, hiszpańskiej, afrykańskiej czy karaibskiej. Dania są porządnie przyprawiane i bardzo sycące. Jak chociażby gumbo – gęsta zupa z mięsa, warzyw i zasmażki podawana z ryżem albo jambalaya – kreolskie danie przypominające z pozoru paellę – ryż, warzywa, owoce morza, często kiełbasa i obłędny sos. Nie można też zapomnieć  o gigantycznych kanapkach z mięsem – chociażby słynny Po Boy.

Szóste miejsce również przypadło Amerykanom. Nowy Jork urzeka różnorodnością – to jedno z tych słynnych miast, w których można spróbować absolutnie wszystkiego. Oczywiście każdy kojarzy z tym miejscem wielkie czekoladowe muffiny, bajgle pożerane na śniadanie do kawy i pączki z dziurką, które zalegają na tylnych siedzeniach radiowozów. Rzeczywistość może nie jest aż tak filmowa, ale żołądek na pewno będzie zadowolony. Pamiętajcie też o burgerach (ok. 10 USD), brownie (ok. 3 USD), serniku nowojorskim (ok. 7 USD) czy kultowych hotdogach (ok. 5 USD)!

Dwa ostatnie miejsca zajęły miasta Azjatyckie – Tokio i Bangkok. Stolica Japonii zachwyci was smakiem prawdziwego (i tak popularnego ostatnio w Polsce) ramenu (ok. 800 JPY) czy sushi. Spróbujcie też ikayaki, czyli grillowanych kalmarów, krewetek lub warzyw w tempurze czy przedziwnych deserów, często wyglądem nawiązujących do wszystkich dziedzin popkultury.

W Bangkoku – podobnie jak w Nowym Jorku znajdziecie niemal każdą kuchnię świata. Koniecznie jednak trzeba wybrać się na pad thai  (3-5 PLN), czyli smażony makaron z woka z jajkiem i krewetkami, sajgonki, czyli coś w rodzaju warzywnych krokietów z papieru ryżowego, dowolne curry (5-6 PLN) czy tom yum – zupę na bazie pasty chili. Odważniejsi mogą też spróbować oferowanych turystom smażonych robaków i skorpionów na patyku. A przed wyprawą polecam przyswoić wcześniej zwrot „maj pet”, czyli nie ostre. Przydaje się nader często.

Parę inspiracji od nas

Dalej wam mało? I bardzo dobrze. Mam nadzieję, że nie czytacie tego tekstu przed posiłkiem. Bo ranking Tripadvisora, choć świetny to dopiero namiastka tego, co czeka na gastroturystów na świecie.  Gdzie jeszcze warto jechać?

Na pewno nie rozczaruje was hiszpańskie San Sebastian, które nieprzypadkowo słynie z obłędnych owoców morza – smażonych kalmarów (5-7 EUR), ośmiornic na 1000 sposobów, jeżowców pod beszamelem czy ultra drogich percebes (300 EUR za kg). Koniecznie spróbujcie pinxtos – czyli baskijskiej wersji tapas i nie zapomnijcie zajrzeć na dowolny lokalny targ.

W mojej osobistej czołówce osobno miejsce w sercu zajmuje Georgetown na malezyjskiej wyspie Penang, które zresztą docenił w 2013 roku również Lonely Planet – uznając za najlepsze miejsce świata – oczywiście pod względem kulinarnym. Miasto, w którym zmieszały się kuchnia chińska, tajska, brytyjska, hinduska i arabska wyciągnęło z receptur całego świata to, co najlepsze. I dziś serwuje to głodnym i spragnionym. Oczywiście jak w wielu miejscach Azji najpyszniejsze jedzenie kupuje się tu z wózków stojących na ulicy po kilka złotych za porcje.

Trzeba spróbować Cha Kway Teow czyli ryżowego makaronu z krewetkami, kiełkami, pasty krewetkowej, chilli i sosem sojowym oraz słynnej Laksy, czyli zupy m.in. z makrelą, chilli, limonką i makaronem. Według niektórych jej niezwykły, niepowtarzalny smak pochodzi z garnka, który myje się szalenie rzadko i który od pokoleń jest w rodzinie. Nie zapomnijcie też o Chicken albo Duck Rice, czyli krojonej tasakiem kaczki (lub kurczaka) podawanego z sosem sojowym i ryżem ani o stuletnich jajach, które choć wyglądają obrzydliwie potrafią zaskoczyć smakiem.

street food malezja
Foto: Hafizzuddin, Shutterstock

Do subiektywnej trójki dorzucam jeszcze Lwów – nie tyle ze względu na niezwykłą kuchnię, co ceny. Przyjeżdżając do tego niezwykłego miasta zawsze mam przygotowaną całą listę restauracji, które chcę odwiedzić. A ponieważ wiem, że w żadnej nie zapłacę więcej niż kilkadziesiąt złotych za ucztę, to lista bywa naprawdę długa.

Koniecznie wybierzcie się do któregoś z lokali serwującego gigantyczne porcje mięsa (np. takiego, w którym je się rękami), usiądźcie na drinka w jednym z nietypowych barów (klimatem nawiązujących do alchemii, wielkiej poczty albo sadomasochistycznego klubu miłośników biczowania – bo i takie tam są). Za niewielkie pieniądze spróbujecie tu przepysznego strudla (39 UAH), wypijecie świetną kawę lub zjecie śniadanie (110 UAH) i wypijecie kieliszek nalewki (lub kilka) w obłędnie pięknej restauracji Baczewskich, która przenosi w czasie i cieszy oko.

Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała wspaniałych mołdawskich gospodarzy, którzy gościli mnie w przeróżnych częściach kraju i serwowali takie specjały, że do dziś śnię o nich po nocach – jak chociażby pieczoną jagnięcinę, pastę z bakłażana czy słynną mamałygę.

Nie jesteście sami

Choć moja miłość do jedzenia wciąż wzbudza spore zainteresowanie pośród „prawdziwych” podróżników, a wymienienie jednym tchem pięciu potraw z danego kraju, gdy zawaham się przy pięciu najważniejszych atrakcjach turystycznych bywa kwitowanie uśmiechem politowania, to okazuje się, że takich osób stale przybywa.

Z danych Tripadvisora wynika, że w ubiegłym roku wyszukiwanie restauracji, wycieczek kulinarnych i zainteresowanie recenzjami lokali gastronomicznych wzrosło o 60 proc. w porównaniu z rokiem 2016.

– Powrót do domu z lokalnym przepisem albo adresem nowoodkrytej restauracji, to najlepsza pamiątka – przekonuje Laurel Greatrix, rzecznik Tripadvisor. – Podróżni są coraz bardziej zainteresowani lokalną wizją danego miasta. A wycieczki kulinarne i lekcje gotowania, to świetny sposób, żeby właśnie od tej strony je poznać – dodał.

Nie ma więc przed czym się wzbraniać. Trzeba jeździć, smakować i zapamiętywać. A potem znów robić długie listy i odhaczać kolejne potrawy. Gdzie było najsmaczniej? Piszcie w komentarzach.

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.
Avatar użytkownika
[...] Tu dzień zaczyna się od croissanta lub bagietki i espresso w lokalnym brasserie (czyli małej knajpce).La brassierie to rodzaj żeński, proponuję więc: "w lokalnej", a nie "w lokalnym". Zwróćcie uwagę na ogrom literówek i błędów interpunkcyjnych, ale ten razi mnie najbardziej. Nie ma za co ;]
Falka?!, 15 maja 2018, 13:57 | odpowiedz

porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »