Chcesz wjechać lub dostać wizę? Ujawnij znajomych i pokaż Facebooka. Paranoja?
Względy bezpieczeństwa kontra nadmierne wchodzenie w naszą prywatność. Kto ma rację?
Z jednej strony: świat się zmienia, globalna wioska to już nie jest tylko pusty slogan, a weekendowe loty na city break do europejskich stolic – lub nawet do USA – nie są jakąś wybitną fanaberią. Z drugiej: coraz częściej spotykamy się jako turyści z sytuacją, w której chęć wjazdu do danego kraju wiąże się z dość upokarzającą procedurą, naruszającą naszą prywatność i poczucie komfortu.
Jak podchodzić do takich restrykcji? Uznać za normę… i latać? A może bojkotować takie kraje?
Chcesz wizę? Pokaż Facebooka i Instagram!
Informacja, która obiegła media w ostatnich kilkudziesięciu godzinach: Stany Zjednoczone zmieniają system przyznawania wiz, upoważniających do odwiedzin tego kraju. Chcecie zwiedzić USA? Oprócz wszystkich „klasycznych” danych, będziecie musieli wyspowiadać się także z dość nietypowych i prywatnych informacji.
„Wielkiego Brata” z USA już na etapie aplikowania o wizę będzie interesować, z jakich kont mailowych oraz numerów telefonów korzystaliście w ciągu ostatnich 5 lat. Do tego obowiązkowe będzie wypisanie wszystkich krajów, które odwiedziliście w ciągu ostatnich 60 miesięcy… oraz coś, co wzbudza najwięcej kontrowersji, czyli podanie nazw/loginów do używanych przez Was mediów społecznościowych.
Tak, chodzi m.in. o Instagram, Twitter czy bijący rekordy popularności Facebook.
Podstawa takich żądań i restrykcyjnych przepisów? Władze Stanów Zjednoczonych mówią o bezpieczeństwie i kontroli przybywających do ich kraju. My, z punktu widzenia turystów, głośno zastanawiamy się: czy przypadkiem nie dochodzimy do paranoi?
…ale nie tylko o Stany Zjednoczone tutaj chodzi.

Wielki Brat? Nie chcę!
– To przegięcie, po prostu dociśnięcie na maksa, bezsensowny krok. Może czas omijać USA? – głośno zastanawia się Tomek, jeden z naszych czytelników i forumowiczów. – Na co USA jest nam w takim razie potrzebne, skoro przepisy wjazdowe zaczynają trącić absurdem, a do tego dochodzi horrendalny koszt wizy, wynoszący ponad 610 PLN – dodaje nasz forumowicz.
Trudno nie przyznać mu racji. Rozumiemy kwestie bezpieczeństwa, ale coraz częściej, rozmawiając w gronie podróżników, słychać narzekania na politykę wizową Stanów Zjednoczonych.
Owszem, z jednej strony jesteśmy mamieni obietnicami objęcia Polski ruchem bezwizowym. Do akcji przekonywania naszych rodaków do prawidłowego składania wniosków wizowych włączył się nawet nasz rodzimy przewoźnik, czyli LOT. Co z tego, skoro… wizy dla Polaków jak były, tak są – liczba negatywnych decyzji w sprawie zgody na wjazd do USA wciąż jest powyżej progu 3 proc.
* * *
Sama wiza? Cóż, „spowiadanie się” z wszystkich wizyt zagranicznych, które odbyliśmy w ciągu ostatnich 5 lat, może przerodzić się w sporą wyliczankę i litanię – szczególnie osób, które często podróżują. A co w przypadku, gdy zapomnimy wpisać, że 4 lata temu odwiedziliśmy na przykład Gwatemalę? To wszystko blednie jednak przy kwestii ujawnienia swoich mediów społecznościowych.
– Wara od mojego Facebooka. Używam go prywatnie, do kontaktu z rodziną. I nie mam najmniejszego powodu, aby podawać mój login obcym osobom – dopowiada Marta, inna z naszych czytelniczek.
Problem w tym, jak to będzie interpretowane. A co w przypadku, gdy nie będzie taryfy ulgowej, a w Stanach Zjednoczonych mieszka nasza rodzina, którą chcieliśmy odwiedzić? Do tej pory szczegółowe informacje musiały podawać m.in. osoby, które były podejrzane o niecne zamiary (ujmując to nieco eufemistycznie) oraz podróżnicy, którzy podczas swoich wojaży odwiedzali państwa w których nie było zbyt spokojnie, działały grupy terrorystyczne lub odbywały się regularne działania wojenne.
Zostawmy jednak Stany Zjednoczone na chwilę w spokoju, ponieważ to nie jest jedyny kraj, gdzie procedura związana z uzyskaniem wizy (lub rozmowa z urzędnikiem, tuż po przylocie na lotnisko w danym kraju) jest, cóż… nietypowa.

Taksówkarz z Iranu?
Jeden z moich znajomych podróżników opowiadał historię, która zdarzyła mu się podczas wjazdu do Izraela. Podczas rozmowy po przylocie (a przed oficjalnym „wpuszczeniem”na teren Izraela), zapytano się go o to, czy utrzymuje kontakty z kimkolwiek w Iranie. Zgodnie z prawdą odpowiedział, że nie.
Problem w tym, że w jego paszporcie była wbita irańska wiza, więc urzędnik poprosił o jego telefon i… wstukał numer kierunkowy do Iranu. Co wyskoczyło? Namiary na komunikator Whatsapp do kierowcy-taksówkarza w jednym z irańskich miast. Reszty możecie się domyślać: szczegółowe wypytywanie plus specjalne przesłuchanie, trwające kilka godzin. Upokarzająca procedura, w której to my, turyści, jesteśmy potencjalnymi wrogami oraz terrorystami.
* * *
To nie pierwsza tego typu sytuacja. Na naszych łamach opisywałem „przygody”, które były udziałem naszej sześcioosobowej grupki redaktorów i forumowiczów Fly4free.pl, podczas ekspresowej wycieczki do Izraela. Mały fragment:
– Kolejna osoba (Tomek) ma w paszporcie wizę turecką i irańską. Następuje długie „maglowanie”, wypytywanie się o cel wizyty w Izraelu, powody odwiedzin w Turcji. Pytania są dziwne, urzędnik spokojnym głosem każe Tomkowi przejść do innego pomieszczenia, gdzie ma nastąpić dalsze przesłuchanie. Ostatnią osobą z naszej grupy jest Kamil, który w ubiegłym roku razem z żoną zwiedzał przez tydzień Iran. Tutaj sytuacja podobna: nietypowe pytania, dokładne kartkowanie paszportu… których finałem jest skierowanie na dodatkowe przesłuchanie.
Nie pozwolono nam na pozostanie z naszymi kolegami, przeszliśmy więc przez ostatnie bramki (zwalniające blokadę po przyłożeniu do nich wizy) – i tym samym zostaliśmy rozdzieleni.
W teorii: Izrael wita z otwartymi ramionami wszystkich turystów. W praktyce: należy przygotować się na różne niespodzianki, także podczas samego wjazdu do tego państwa.
Czy to koniec niedogodności? Ależ skąd: przy wyjeździe również czeka nas specjalna rozmowa, podczas której zostajemy „ocenieni i docenieni” odpowiednim kolorem naklejki, mogącym skutkować dodatkowym, szczegółowym przeszukaniem i kontrolą osobistą.

Nie tylko USA i Izrael
To tylko czubek góry lodowej: powyższe przykłady Stanów Zjednoczonych i Izraela są dość symptomatyczne, dodatkowo dotyczą miejsc, gdzie Polacy chętnie latają. Ale spoglądając na listę państw świata, widać wyraźnie, że niekiedy procedura wizowa jest czymś bardzo skomplikowanym i wymagającym zachodu.
Nie wierzycie? Spróbujcie uzyskać wizę turystyczną do Turkmenistanu, inną niż tranzytowa. Zapewniam Was, że spowiadanie się ze swoich kont w mediach społecznościowych, o którym piszemy wyżej, to pestka. Chcecie odwiedzić Pakistan? Tu również musicie dostarczyć mnóstwo dokumentów i spełnić specyficzne wymogi.
– Do wniosku wizowego potrzebowałem LOI (letter of invitation, zaproszenie – przyp.red.). Dołączyłem dokument, który przesłano mi z hotelu w Pakistanie. Trzy dni później pracownicy ambasady skontaktowali się ze mną, twierdząc że nieprawidłowo wypełniłem wniosek w zakresie odwiedzonych krajów, a LOI jest podpisane przez kierownika zmiany w hotelu, a nie jego dyrektora – to już opowieść innego z moich podróżniczych znajomych.
O słynnym ubezpieczeniu, które powinien posiadać każdy turysta aplikujący o irańską wizę po przylocie do Teheranu (musi zawierać magiczną formułkę: „included Iran”, bez niej uznawane jest za nieważne, i skutkuje decyzją: zakup nowego lub brak możliwości wjazdu), nawet nie warto wspominać…
* * *
Co z wyjazdami do krajów, które wprowadzają coraz większe restrykcje związane z procedurą uzyskania wiz? Czy faktycznie powinniśmy, jako turyści, godzić się na wszelkie niedogodności, upokarzające tłumaczenie się ze swojego życia prywatnego, zawieranych znajomości i kontaktów, odbytych podróży? To wszystko w imię przeżycia przygody, zwiedzenia wymarzonych miejsc?
A może po prostu takie kraje należy objąć swoistym „embargiem podróżniczym”… i zagłosować swoimi nogami oraz portfelem, omijając je szerokim łukiem?
Jak myślicie: gra jest warta świeczki?