Gruzja w kilka lat zmieniła się nie do poznania. Teraz chce być bardziej premium
Jedzenie i wino wciąż są przepyszne, zabytki i przyroda zapierają dech, miejscowi gościnni do przesady, a biesiady potrafią ciągnąć się długimi godzinami. A jednak nie da się ukryć, że Gruzja mocno się zmienia. Z jednej strony próbuje więc uatrakcyjnić swoją ofertę i przekonać do siebie zwłaszcza bogatszych turystów, z drugiej zaś zachować swoją tożsamość, która czyni z tego kraju niezwykle wyjątkowe miejsce.
Zmiany na lepsze widać już na lotnisku w Kutaisi, które dla wielu turystów z Polski stanowi pierwsze zetknięcie z gruzińską ziemią. Gdy kilka lat lądowałem tutaj po raz pierwszy, od razu obskoczył nas rząd zdesperowanych marszrutkarzy, którzy przekrzykując się próbowali zachęcić naszą grupę do skorzystania właśnie z ich usług. Ma to swój koloryt, ale jakie jest pierwsze wrażenie? Umówmy się, że nie najlepsze. Wprowadzono więc zmiany: lądując na lotnisku możemy kupić bilet na autobus on-line lub w specjalnej kasie, zamówić taksówkę, a już wkrótce – jak pisaliśmy na naszych łamach – podjedziemy stąd na oddaloną o 5 minut stację kolejową, z której pociąg zabierze nas do Batumi lub Tbilisi. Zresztą samo lotnisko też przeszło diametralną przemianę, o czym pisaliśmy już na naszych łamach.
– Stworzenie połączenia kolejowego i rozbudowa lotniska dla tanich linii w Kutaisi były dla nas priorytetami – mówi mi Mariam Kvirivishvili, wiceminister gospodarki odpowiedzialna za turystykę.
Takich zmian w czasie naszej wizyty widzimy więcej. Poczynając od samego Kutaisi, które kilka lat temu…owszem, miało swój koloryt, ale na dłuższy pobyt polecałbym je innym tylko w sytuacji, gdy pod koniec wyjazdu zostało wam jeszcze trochę czasu na zwiedzanie. Tymczasem teraz, spacerując po centrum, szczęka opada z wrażenia. Odrestaurowane kamienice, skwery, mała architektura. Ba, jest nawet skwer przyjaźni polsko-gruzińskiej z popiersiem Władysława Raczkiewicza, który właśnie tutaj się urodził. O „dobrej zmianie” myślę też, gdy jedziemy na kolację wydaną na naszą cześć, do restauracji położonej obok symbolu miasta, czyli katedry Bagrati. Jeszcze kilka lat temu przebijaliśmy się na górze ekstremalnie dziurawą drogą, uważając, by nasze auto nie straciło zawieszenia. Dziś mkniemy równiutkim asfaltem na szczyt.

Bagrati to zresztą dość niesamowity obiekt z bardzo ciekawą historią, także współczesną. To jeden z symboli gruzińskiej państwowości, zbudowaną ją ok. 1000 lat temu – z zewnątrz prezentuje się niezwykle okazale, a w środku jest pusta. I jednocześnie – to jeden z niewielu obiektów na świecie, które wyleciały z hukiem z listy Światowego Dziedzictwa UNESCO po tym, jak były prezydent Michaił Saakashvili wymarzył sobie generalny remont świątyni, która miała stać się symbolem gruzińskiej jedności. A że jednocześnie nikt nie skonsultował się z UNESCO, decyzja mogła być tylko jedna. Ten sam los groził też zresztą zjawiskowemu staremu miastu w miejscowości Mccheta, malowniczo położonej kilkanaście kilometrów od Tbilisi, jednak tu ostatecznie udało się dojść do kompromisu.
Bagrati warto więc obejrzeć z zewnątrz, ale prawdziwe piękno i wspaniałe historyczne mozaiki znajdziecie w monastyrze Gelati, zlokalizowanym kilkanaście kilometrów od Kutaisi.



Zmiany na lepsze zdziwią was jeszcze bardziej, jeśli zdecydujecie się na wycieczkę do Vani, 40 kilometrów na południowy-zachód od Kutaisi, gdzie znajduje się Muzeum Archeologiczne. Jeszcze kilka lat temu siermiężne, wykonane w socrealistycznym stylu, teraz oddane po kapitalnym remoncie do użytku w 2020 roku, jest absolutnie urzekające. I to zarówno ze względu na architekturę, niesamowite położenie, jak i wspaniałe dzieła sztuki wykopane właśnie tutaj, z których najstarsze pochodzą z VIII wieku przed naszą erą. Inna sprawa, że dojazd do tego miejsca nie należy do najłatwiejszych, więc dotrą tu zapewne tylko najwytrwalsi. Ale warto!
Zmiany widać też w stolicy. Tbilisi to wciąż rzędy uroczych, różnokolorowych kamieniczek, fenomenalny pchli targ nad brzegiem rzeki i knajpki z pysznym jedzeniem, ale jednocześnie widać jak kolejne zrujnowane domki z charakterystycznymi okienkami są jedna po drugiej remontowane. Paradoksalnie, momentami psuje to trochę klimat stolicy, ale z drugiej strony, dobrze że w końcu ktoś się za to zabrał. Ale z drugiej strony jest coraz więcej lokali ekskluzywnych, w których miejscowi szefowie kuchni eksperymentują z pradawnymi przepisami i oferują wygłodniałym gościom prawdziwą ucztę.


Coraz bardziej ekskluzywna staje się też oferta hotelowa. I nie chodzi tu nawet o najbardziej znane, globalne marki, bo Gruzini podążają za światowymi trendami i tworzą absolutnie zjawiskowe miejscówki. Jak choćby The Rooms, majestatyczny obiekt będący skrzyżowaniem loftu ze starą biblioteką. Czy też położony nieopodal, absolutnie fenomenalny hotel Stamba, zlokalizowany w budynku starej drukarni. Dziś to dość niesamowite połączenie zieleni, szkła i loftowego klimatu robi fenomenalne wrażenie.



Podobnie jak stylizowane na art deco apartamenty z lekką nutką szaleństwa, np. złotą wanną umieszczoną na tarasie apartamentu. Takich „europejskich” obiektów jest zresztą znacznie więcej. Ogromne wrażenie robi np. zlokalizowany w Stepancminda Hotel Kazbegi, którego wizytówką jest basen z panoramicznym widokiem na Kaukaz. Wrażenie robi też cena: weekend w 2-pokojowym apartamencie dla 2 osób to wydatek rzędu prawie 1500 PLN. Mało „gruzińskie” te ceny, prawda?

Gruzini szukają więc nowych rynków, z których turyści mogliby się zachwycić miejscową kulturą, zabytkami i gościnnością. Pewne sukcesy już odnotowują: zauważalny jest np. wzrost liczby turystów z krajów arabskich. Gruzja jest też wciąż bardzo popularna wśród Rosjan, choć relacje między oboma krajami są wciąż niezwykle napięte, a od kilku lat nie ma nawet bezpośrednich połączeń lotniczych. To oczywiście pokłosie wojny w Osetii Południowej w 2008 roku, po której ślady wciąż są wciąż widoczne, a rany ciągle świeże. To choćby osiedle dla przesiedleńców, położone przy autostradzie z Tbilisi do Gori czy doskonale widoczne z tej samej drogi rosyjskie bazy wojskowe. Jak w tej napiętej sytuacji odnajdują się turyści z Rosji?
– Nie każdy Rosjanin popiera Putina. A co do samych Rosjan, oni wiedząc, że będąc tu, muszą zachowywać się z szacunkiem i nie mogą zanadto rozrabiać. Wiesz, gruzińska gorąca krew – mówi mi barman w jednej z knajp w centrum Tbilisi.
Poza wszystkim więc turysta z Rosji to taki sam turysta jak każdy inny: je, pije, bawi się i wydaje sporo pieniędzy, co dla miejscowej gospodarki, opartej w dużym stopniu na turystyce, jest na wagę złota.
Nie oznacza to jednak, że turyści z Polski są dla Gruzinów mniej ważni.
– Wciąż jesteście dla nas jednym ze strategicznych rynków. Polacy są u nas zawsze mile widziani – mówi Maka Makatsaria z Gruzińskiej Organizacji Turystycznej.
I faktycznie, od kilku lat Gruzja jest wśród naszych rodaków bardzo popularnym krajem. Duża w tym zasługa linii lotniczych – oprócz latającego do Tbilisi LOT, także Wizz Aira, który od kilku lat rozwija swoją ofertę połączeń do Kutaisi. Obecnie z Polski do Gruzji „landrynka” lata z Warszawy, Gdańska, Krakowa, Katowic i Wrocławia, a od wiosny 2022 roku powróci też połączenie z Poznania. Jak to się przekłada na liczby? W 2019 roku Gruzję odwiedziło 88,3 tysiąca turystów z naszego kraju. To oczywiście efekt „mody” na ten kraj, ale też niezwykłej gościnności Gruzinów, którzy – choć dla wielu może to być wielkim zaskoczeniem – wciąż doskonale pamiętają prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego słynne wystąpienie w stolicy tego kraju.
Wróćmy jednak do gruzińskiego planu bycia bardziej „premium”.

Większy nacisk na sporty zimowe i…enoturystykę
– Chcemy mocniej postawić na promocję regionów Gruzji, które turyści często pomijają. Jednocześnie czujemy, że to świetny czas, by postawić na turystykę tematyczną. Choćby na enoturystykę – w Gruzji produkuje się świetne wino i chcemy pochwalić się nim przed całym światem – mówi pani wiceminister.
To zaś oznacza, że duży nacisk będzie położony choćby na poznawanie Kachetii we wschodniej Gruzji, czyli krainy z ciągnącymi się uprawami winorośli i fenomenalnymi winnicami. Nie tylko produkującymi bardzo dobre wino, ale też pięknie położonymi, jak choćby winnica położona przy monastyrze Alawerdi – monumentalnej budowli z XI wieku.
Gruzini stawiają sobie zresztą za punkt honoru odkłamanie stereotypu, że wina z tego kraju są przede wszystkim półsłodkie. Przy okazji więc podczas zwiedzania winnic (np. Mereba) można się zapoznać z tradycyjną metodą produkcji wina w tzw. kwewri, czyli wielkich glinianych naczyniach, w których gotowy produkt dojrzewa do momentu, gdy jest gotowy do zabutelkowania. Gruzini mają zresztą wielowiekowe doświadczenie – z badań wynika, że tradycje winiarskie na tych ziemiach sięgają aż 6 tysięcy lat przed naszą erą!

Gruzini chcą też mocniej promować sporty zimowe. Oprócz Guduari i okolic Kazbegi, które są popularne także wśród narciarzy w Polsce, Gruzini chcą też promować inne regiony kraju, np. Swanetię. Ta część Gruzji, słynąca z malowniczych wiosek położonych w wysokich górach ze słynnymi tradycyjnymi wieżami obronnymi, także ma dużo do zaoferowania amatorom narciarstwa. A takie miejscowości jak Hacwali czy Tetnuldi powinny przypaść do gustu zwłaszcza miłośnikom freeride’u, czyli bardziej doświadczonym i wymagającym narciarzom.
Gruzja i COVID-19. Jak tam wjechać i jakie są restrykcje?
Jeśli chodzi o przyloty do tego kraju, to Gruzja nie różni się szczególnie od krajów Unii Europejskiej. Honorowany jest więc Unijny Certyfikat COVID, co oznacza, że osoby zaszczepione oraz ozdrowieńcy mogą wjeżdżać na teren tego kraju bez żadnych restrykcji. Z kolei osoby niezaszczepione muszą wypełnić przed wjazdem specjalny elektroniczny formularz oraz przedstawić na granicy negatywny wynik testu PCR wykonany na 72 godziny przed planowaną podróżą.
Jeśli chodzi o samą pandemię, to wydaje się, że Gruzja najgorsze ma już za sobą. W drugiej połowie sierpnia liczba nowych zakażeń sięgała 5-6 tysięcy dziennie, obecnie spadła już do poziomu 1,5-2 tysięcy. Inna sprawa, że Gruzini średnio chcą się szczepić – w pełni zaszczepionych jest tylko poniżej 20 procent populacji tego kraju.
A trzeba przyznać, że gruziński rząd potrafi zaskoczyć restrykcjami – w sierpniu na trzy tygodnie zamknięto np. komunikację publiczną we wszystkich większych miastach w Gruzji. Wyobraźcie więc sobie liczące prawie 1,2 mln mieszkańców Tbilisi bez metra i autobusów oraz ludzi, którzy nie mają samochodu i próbują dotrzeć do pracy. Jak nietrudno zgadnąć, złapanie taksówki w tych dniach graniczyło z cudem.
Obecnie w Gruzji wstęp m.in. do restauracji, kosmetyczki czy na siłownię możliwy jest tylko dla osób w pełni zaszczepionych lub posiadaczy świeżego testu na koronawirusa.
Wróćmy jednak jeszcze raz do wrażeń z Gruzji.

Czy Gruzja nie straci swojej „gruzińskości”?
Wbrew pozorom, jest to dość zasadne pytanie, bo ważne, by zgarniając coraz więcej turystów, Gruzini zachowali swoją tożsamość. Na razie nie ma z tym problemu, choć widać, że czasem próbując modernizować swój kraj, w Gruzji działa się trochę po omacku. Tak było z omawianą na początku katedrą Bagrati, tak jest też z legendarnym klasztorem Cminda Sameba, czyli jednym z najpiękniejszych miejsc Gruzji, do którego kilka lat temu doprowadzono asfaltową drogę i postawiono nieopodal duży parking. Z jednej strony to duże ułatwienie dla turystów, z drugiej – to takie trochę symboliczne zabicie klimatu i autentyczności tego miejsca, o czym zresztą pisaliśmy na naszych łamach już kilka lat temu w tekście autorstwa Pawła Kunza.
Czy faktycznie Gruzja zmieni się na gorsze? Z pewnością kraj ten będzie ewoluował, choć w dalszym ciągu będzie tu można znaleźć mnóstwo „autentycznych” miejsc z klimatem, które zachwycą każdego turystę. Takich choćby, jak ta przydrożna improwizowana kawiarenka zlokalizowana podrodz do Telawi. Dopóki takie miejsca będą tutaj obecne, o klimat Gruzji możemy być spokojni.




Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?