Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 48 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3  Następna
Autor Wiadomość
#21 PostWysłany: 04 Lut 2018 18:25 

Rejestracja: 06 Gru 2015
Posty: 1754
srebrny
No i dotarliśmy do Curacao położonego niedaleko od wybrzeży Wenezueli.

Image

Zatrzymaliśmy się tutaj w Willemstad –niezwykle malowniczej miejscowości, której kolorowa starówka jest wpisana na listę UNESCO i jest naprawdę urzekająca. Samo miasto podzielone jest na dwie części: Otrobanda oraz Punda, pomiędzy którymi granicę wyznacza kanał wodny. Kanał ten jest jednocześnie drogą wodną, który prowadzi do dużej, położonej w głębi lądu zatoki, przy której z kolei funkcjonuje jedna z największych rafinerii ropy naftowej na Karaibach.

Pomimo, że wyspa jest stosunkowo nieduża posiada sprawnie funkcjonującą komunikacją. W zależności od tego, na którą część wyspy chcemy dotrzeć musimy najpierw udać się na jeden z dworców – nazwanych od nazw dzielnic Otrobanda lub Punda (trasy linii z obu dworców pokrywają się w niewielkim stopniu). Chociaż z racji niedzieli autobusy nie jeździły zbyt często, z mojego punktu widzenia nie stanowiło to problemu. Bazowałem przy tym na rozkładach ze strony http://autobusbedrijf.org/?lang=en – jak się okazało, zarówno układ linii jak również rozkłady jazdy były zgodne z tym co weryfikowałem później w rzeczywistości:-)

Statek zacumował w dzielnicy Otrobanda, skąd udałem się na pobliski dworzec autobusowy. W planach miałem w pierwszej kolejności wycieczkę do jaskini Hato położonej w północnej części wyspy, w okolicach lotniska. Oznaczony autobus przyjechał zgodnie z rozkładem jazdy:

Image

Bilet można kupić bezpośrednio u kierowcy przy wsiadaniu do autobusu. Chociaż Curacao ma swoją walutę (guldeny nawiązujące do przed-eurowych guldenów holenderskich), można tutaj było bez problemu płacić dolarami amerykańskimi (1 USD/os.).

Po około 20 minutach dotarłem na miejsce. Już pierwszy rzut oka na otoczenie nie pozostawiało wątpliwości, że Curacao musi mieć zupełnie inny klimat niż odwiedzone wcześniej wyspy. Pierwsze w oczy rzuciły się dorodne kaktusy, które jak przekonałem się niewiele później są obecne tutaj praktycznie na każdym kroku:

Image

Image

Zresztą o ile na Gwadelupie czy Martynice można było sobie wyobrazić forsowanie lasu deszczowego (chociaż byłoby to trudne) poza szlakiem, to forsowanie lasu kaktusowego na Curacao bez tarana-jakiegoś spychacza lub traktora wydaje się niewykonalne. Kaktus rośnie tutaj dosłownie na kaktusie.

Sama jaskinia Hato położona jest generalnie pośrodku niczego – w sąsiedztwie poza kaktusami nie widać jakiejś poważniejszej zabudowy. W związku z tym trudno było przeoczyć bramę prowadzącą do mojego celu:

Image

Bilet kosztuje 9 USD, można płacić kartą kredytową. Zwiedzanie odbywa się w niewielkich grupach wyłącznie z przewodnikiem – same grupy są formowane na bieżąco a czas oczekiwania nie powinien przekraczać 15 minut. Sama wycieczka po jaskini trwa ok. 40 minut.

Aby dotrzeć do jaskini, trzeba podejść schodkami do góry do miejsca, gdzie zlokalizowane jest wejście. W skałach widocznych na poniższych fotkach schowana jest jaskinia Hato:

Image

Image

Sprzed samego wejścia do jaskini widać pas startowy pobliskiego lotniska z "zaparkowanymi" na nim maszynami:

Image

…a przyglądając się uważnie otaczającym drzewom można wypatrzeć wygrzewające się na nich iguany:

Image

Tak wygląda samo wejście do jaskini:

Image

Niestety po przekroczeniu tego miejsca, w samej jaskini – poza jednym miejscem – obowiązuje zakaz fotografowania. Według słów przewodniczki został wprowadzony w celu ochrony formacji skalnych jak również ptaków, które wlatują do jaskini i błądzą po niej a aparaty i flesze rzekomo doprowadzały je do szaleństwa…

Sama trasa ma nie więcej niż 200-300 metrów długości i prowadzi przez kilka połączonych ze sobą sal. Jaskinia Hato jest zbudowana ze skał wapiennych a jej największą atrakcją są olbrzymie stalaktyty i stalagmity. Jest na pewno mniejsza od opisywanej wcześniej przeze mnie jaskini Harrisona na Barbadosie a także jest w niej bardziej sucho.

W sali, do której wpada dzienne światło (otwór jest w sklepieniu) można było wykonać zdjęcia – uczciwie jednak mówiąc jest to najmniej atrakcyjna część Hato i ocenianie na ich podstawie całej jaskini na pewno nie byłoby do końca właściwe:

Image

Image

Image

Image

Ponieważ po wyjściu z jaskini miałem jeszcze trochę czasu do przyjazdu autobusu, zrobiłem sobie wycieczkę po krótkiej trasie indiańskiej położonej w pobliżu jaskini. Jest to w dużym uproszczeniu ścieżka idąca z jednej strony w bliskim sąsiedztwie skał, w których schowana jest jaskinia, z drugiej zaś – przez "las kaktusowy":

Image

Image

Image

Image

Ścieżka jest praktycznie pusta – zdecydowana większość zwiedzających jaskinię nie dociera do niej. Może dzięki temu na ścieżce można co chwilę spotkać jakiegoś mniejszego lub większego gada, dzięki którym odnosi się wrażenie, że ścieżka się dosłownie rusza. Są to w zdecydowanej większości małe jaszczurki w różnych kolorach oraz iguany. Niektóre potrafią mieć konkretniejsze rozmiary:

Image

Dopóki nie zobaczą one człowieka poruszają się niezwykle dostojnie i powoli – z nóżki na nóżkę. Gdy iguana ze wspomnianego zdjęcia mnie jednak dostrzegła, włączyła taki dopalacz, że nawet konstruktorzy Formuły 1 byliby zachwyceni. Nawet nie wiedziałem kiedy i gdzie znikła. O gadziej "drobnicy" nawet nie wspominam – jest ona tak szybka, że jej sfotografowanie wymagałoby anielskiej wręcz cierpliwości, dużej dawki szczęścia i świetnej optyki w aparacie – a jest to tym trudniejsze, że ich ubarwienie doskonale się zlewa z otoczeniem i naprawdę trudno je zauważyć dopóki nie zaczną uciekać. Ale gdy już zaczną uciekać, czas kiedy je widać można liczyć w pojedynczych sekundach:-)

Po wizycie na ścieżce indiańskiej wróciłem na przystanek autobusowy – oznaczony jak wszystkie przystanki w "terenie" charakterystycznymi słupkami:

Image

…gdzie punktualnie kilka minut później pojawił się autobus jadący na dworzec Otrobanda.

Mówiąc o komunikacji na Curacao warto wspomnieć jeszcze o drugiej jego formie – małych busikach bez numerów, które o tym, że pełnią funkcję komunikacji miejskiej można poznać po tym, że ich numer rejestracyjny, zaczyna się od "BUS". Jeżdżą podobnie jak marszrutki, modyfikując czasami nieznacznie trasę. Mi zdarzyło się korzystać z niej raz – koszt wyniósł ok. 1,5 USD (około bo z dwóch dolarów dostałem kilka monet reszty w tutejszych guldenach):

Image

Wspomnianym busikiem dojechałem do dworca Punda, którego jedną z atrakcji jest "pływający targ". Niestety ze względu na niedzielę w całym Curacao mało co było otwarte (głównie sklepy z pamiątkami i knajpki), w związku z czym na pływającym targu również niewiele się działo:

Image

Image

Normalnie jest to jednak podobno miejsce pełne życia i ludzi:-)

Mówiąc o obu dzielnicach Willemstad czyli Otrobandzie oraz Pundzie nie można nie wspomnieć o tym, że połączone są dwoma niezwykłymi mostami. Pierwszy - królowej Juliany to potężna, zawieszona bardzo wysoko konstrukcja górująca nad miastem – bezpośrednio pod nią mogą przepływać największe jednostki. Z kolei drugi – zabytkowy most królowej Emmy to most pontonowy, pod którym nie przepłynie raczej nic – może poza rybami:-). Wejście do zatoki oraz oba mosty widać na poniższym zdjęciu:

Image

Konstrukcja mostu królowej Emmy o tyle ciekawa, że w razie potrzeby , most może być bardzo szybko złożony – wówczas jeden koniec mostu jest odczepiany od strony Pundy, a następnie cały most "przepływa" w taki sposób, że przybija do drugiego brzegu. Podobne mosty widziałem niedawno płynąc przez Kanał Sueski. Operację taką można oglądać wielokrotnie w ciągu dnia – dzieje się to nawet wówczas, gdy na moście są jacyś przechodnie. Nie mogą oni wówczas jedynie z niego zejść – ale mają zapewnioną ciekawą przejażdżkę:-)

Rozmiaru mostu królowej Juliany można docenić dopiero gdy widać przepływające pod nim jednostki – np. poniżej widać przepływającą sporych rozmiarów barkę wraz z holownikami (ale pod mostem tym przepływają również znacznie większe jednostki):

Image

W tym czasie most królowej Emmy był już złożony a wyjście z kanału na morze całkowicie otwarte. Normanie w miejscu, w którym płynie barka rozłożony jest właśnie ten most:

Image

Natychmiast po przepłynięciu barki rozpoczęła się operacja rozkładania mostu pontonowego:

Image

Image

…i już po wszystkim:-)

Image

Aby nie paraliżować miasta, w czasie kiedy most pontonowy jest złożony, łączność zapewniają kursujące bardzo często bezpłatne promy miejskie.

Willemstad jest niezwykle malowniczym miasteczkiem, którego kamienice oraz większość obiektów użyteczności publicznej robią olbrzymie wrażenie. Po stronie Otrobandy może mniej, np.:

Image

Image

…ale widok na nabrzeże Pundy jest naprawdę niezwykły:

Image

Image

Image

Zresztą budynki w głębi Pundy są również bardzo malownicze i w większości utrzymane w naprawdę świetnym stanie, np. jedna z uliczek handlowych:

Image

…jeden z urzędów:

Image

…komisariat policji:

Image

…czy w końcu dawny kościół – a obecnie siedziba prokuratury:

Image

Obok mostu królowej Emmy, po stronie Pundy można również zobaczyć Fort Amsterdam będący siedzibą gubernatora i wyspiarskich urzędów:

Image

A to budynki wewnątrz fortu Amsterdam:

Image

Image

Zresztą Fort Amsterdam nie jest jedynym w Willemstad. Po przeciwnej stronie kanału znajduje się z kolei Fort Rif, który po rekonstrukcji zamieniony został w centrum handlowo – gastronomiczne:

Image

Image

Image

Z fortu Rif do miejsca, w którym zacumowany był nasz statek prowadziła promenada historyczna, przy której umieszczono tablice informujące o historii Curacao oraz zamieszkującej wyspę ludności:

Image

Na przykład można się z nich dowiedzieć, że papiamento czyli miejscowy język (mający status jednego z języków urzędowych) powstał w wyniku potrzeby zapewnienia komunikacji pomiędzy pochodzącymi z różnych stron świata kolonizatorami, miejscowymi oraz niewolnikami i zawiera zapożyczenia z wielu języków – m.in. angielskiego, niderlandzkiego, hiszpańskiego, francuskiego oraz licznych dialektów afrykańskich. Na pocieszenie mogę dodać, że praktycznie każdy włada tutaj świetnie językiem angielskim – a do tego niderlandzkim i hiszpańskim. W każdym razie z problemem komunikacyjnym się tutaj nigdzie nie spotkałem.

W parku przy promenadzie można spotkać iguany, które jednak widząc ludzi natychmiast uciekają:

Image

Image

Nie należy się im dziwić – jednym z przysmaków na Curacao (i nie tylko) jest zupa z iguany reklamowana tutaj prawie na każdym szyldzie restauracji. Widocznie iguany są tego świadome i uciekają, żeby nie skończyć w czyimś garnku :-)

Już po wypłynięciu, wieczór na statku był jak zwykle wypełniony bogatym programem. Na początek przedstawienia w teatrze nowi pasażerowie mieli okazję zapoznać się z szefostwem hotelu:

Image

…a później zaprezentowano niezłe show poświęcone muzyce filmowej:

Image

Image

Dodatkowo z racji tego, że przydała wówczas kolejna dla mnie a dla części pasażerów pierwsza "biała noc", można było skorzystać wieczorem z bogatego baru owocowo-deserowego przy basenie:

Image

Image

…oraz zobaczyć mistrza rzeźby w lodzie w akcji:-)

Image

Image

A tymczasem na horyzoncie Aruba:-)

C.D.N.


Ostatnio edytowany przez greg2014, 05 Lut 2018 00:46, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
 
      
Wczasy w Grecji: tydzień w 4* hotelu z all inclusive na Zakintos za 2299 PLN. Wyloty z 2 miast Wczasy w Grecji: tydzień w 4* hotelu z all inclusive na Zakintos za 2299 PLN. Wyloty z 2 miast
Afryka mniej znana: loty z dużym bagażem do Togo, Kamerunu i Liberii z Warszawy od 1494 PLN Afryka mniej znana: loty z dużym bagażem do Togo, Kamerunu i Liberii z Warszawy od 1494 PLN
#22 PostWysłany: 04 Lut 2018 19:38 

Rejestracja: 20 Lut 2012
Posty: 2
Hej,
Świetne relacje ( szczególnie ta z Włoch do Dubaju)!
My startujemy 12 marca'18 z La Romana ( Costa Pacifica - 7 dni w tym Gwadelupa i Martynika)
1. Jak wygląda kwestia wchodzenia /wychodzeni z statku, czy można np. poimprezować w La Romana i wrócić o 3 nad ranem na statek czy może są jakieś nie przekraczalne godziny powrotu?
2. Słyszałem że alkoholu nie można wnosić ( ew. trzeba oddać w depozyt), ale czy można wnosić napoje np. coca-cola, woda mineralna, albo jakieś lokalne napoje z np.kokosa czy też nie można?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#23 PostWysłany: 04 Lut 2018 20:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 29 Wrz 2014
Posty: 1629
niebieski
Zobaczyć na drugim końcu świata słowo "bushalte" - dla mnie jako niderlandysty bezcenne. Mogę pokazać przy okazji studentom? Jak im mówię, że na wyspach ABC mówią w języku, który studiują, to nie zawsze mi na słowo wierzą ;)
Na relację z Aruby też czekam :)
_________________
Metia jest kobietą, powtarzam, metia jest kobietą.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#24 PostWysłany: 04 Lut 2018 23:24 

Rejestracja: 06 Gru 2015
Posty: 1754
srebrny
@korad1 - Generalnie zasada jest taka, że na statku musisz być 30 minut przed planowanym wypłynięciem. Wtedy zaczynają zwijać trapy i całą tymczasową "infrastrukturę", którą rozkłada się na nabrzeżu po przybiciu statku (jakieś stoliki, czasami krzesła/fotele, automaty z napojami itp.). Jeśli statek nocuje w porcie to z moich doświadczeń wynika, że zazwyczaj można na statek wchodzić i wychodzić cały czas (również w nocy). Piszę "zazwyczaj" ponieważ z tego co pamiętam to raz podczas pobytu w Hongkongu było zastrzeżenie, że wejść będzie można do 2 w nocy a potem po 6 rano ale wynikało to z ograniczeń portu a nie statu. W związku z tym lepiej zapytać. Z drugiej strony, jak sobie przypomnę port w La Romanie to zdziwiłbym się jakby tam były jakieś ograniczenia (to typowy port turystyczny). Co do wnoszenia napojów na statek to alkohol z reguły jest wyłapywany i zabierany do depozytu (zwracany jest wieczorem ostatniego dnia do kabiny). Aczkolwiek mi na Martynice nie wyłapali rumu - to jednak raczej wyjątek niż reguła. Jeśli chodzi o inne napoje to na statkach Costy teoretycznie nie można ich wnosić a w praktyce nikt z tego nie robi problemu (ale już na NCL jest to bardzo rygorystycznie przestrzegane). Czasami mi się tylko zdarzyło, że sprawdzano czy butelka jest oryginalnie zamknięta - zapewne po to, aby ograniczyć "szmuglowanie" alkoholu pod płaszczykiem coli :-)

A tak w ogóle to Pacifica to bardzo ładny statek:-)

@metia - jasne, że możesz:-) podobne oznaczenia przystanków są na Arubie. Na Bonaire nie zwróciłem uwagi (byłem na wycieczce) ale zapewne tak samo - o ile funkcjonuje tam jakaś komunikacja publiczna inna niż autobusy szkolne bo wyspa jest nieduża podobnie jak liczba jej mieszkańców.
Góra
 Profil Relacje PM off
metia lubi ten post.
 
      
#25 PostWysłany: 05 Lut 2018 09:13 

Rejestracja: 06 Gru 2015
Posty: 1754
srebrny
Aruba to druga z wysp ABC (Aruba, Curacao, Bonaire), które odwiedziliśmy w trakcie rejsu. Położna jest jeszcze bliżej wybrzeży Wenezueli niż odwiedzane poprzedniego dnia Curacao. Teoretycznie jest to (podobnie jak Curacao) terytorium zależne Holandii o specjalnym statusie, w praktyce (w pewnym uproszczeniu) zwierzchnictwo Holandii ma charakter tytularny i można mówić o Arubie jak o prawie niepodległym państwie. Aruba nie jest jednak częścią Unii Europejskiej. W odróżnieniu od terytoriów zamorskich Francji na Karaibach – Gwadelupy czy Martyniki, obowiązującą walutą nie jest tutaj w każdym razie euro a dzwoniąc do Europy trzeba być przygotowanym na bardzo wysokie opłaty roamingowe.

W stolicy Aruby – Oranjestad (niektórzy miejscowi upraszczali tę nazwę do "orange" przywitała nas porządna ulewa. Biorąc pod uwagę, że ta wyspa jest już dość sucha, było to coś mocno nietypowego – nawet miejscowi mówili później, że o tej porze roku intensywne opady zdarzają się relatywnie rzadko.

Ze względu na ulewę w pierwszej kolejności skierowałem swoje kroki na farmę aloesu, która jest jednocześnie plantacją, fabryką jak również muzeum poświęconym historii tradycji aloesowej na Arubie.

Po drodze miałem okazję obserwować dorodne kaktusy, które miejscami sprawiały większe wrażenie niż nawet te z Curacao:

Image

Image

Wizytę na plantacji aloesu mogę spokojnie polecić każdemu. Aktualnie na wyspie pozostała już tylko jedna czynna plantacja – na obrzeżach Oranjestad; kiedyś było ich na niej dużo więcej. Tak w ogóle, co ciekawe, aloes nie pochodzi w ogóle z Aruby. Został tutaj sprowadzony przez kolonizatorów, gdy stwierdzono że znajdzie tutaj idealne warunki do uprawy. W ten sposób zapewniono wykorzystanie również dużych zasobów dostępnych tutaj wówczas pracowników. Przez bardzo długi okres czasu Aruba była zresztą największym producentem wyrobów z aloesu na świecie.

Sama plantacja aloesu wygląda niepozornie:

Image

Bezpośrednio obok plantacji znajduje się główny budynek fabryki, w której zlokalizowane jest również muzeum:

Image

Sam wstęp do muzeum, w tym oprowadzenie przez przewodnika, jest bezpłatne – wynika to zapewne z faktu, że stanowi pewnego rodzaju formę promocji aloesu jako takiego a także produktów zakładu, które można nabyć w przyzakładowym sklepiku jak również (o czym przekonałem się później) w wielu miejscach na Arubie.

Pierwsza część prezentacji odbywa się przy stanowisku bezpośrednio obok rządków z aloesem, gdzie przewodnik zaopatrzony w niezbędny warsztat wprowadził nas w świat tej dziwnej rośliny:

Image

Aloes – znany również jako lilia pustyni czy kwiat nieśmiertelności to roślina żyjąca nawet 30 lat, nie wymagająca zbyt dużej ilości wody (a nawet jej nie lubiąca – zbyt mocno podlewana obumiera). Jeśli chodzi o same warunki uprawy nie jest ani wymagający ani pracochłonny – inaczej niż w przetwórstwie. Historycznie, sok z aloesu (oraz proszek powstający z odparowania tego soku) był jednym z pierwszych znanych silnych środków przeczyszczających, którego znaczenie jednak radykalnie spadło w momencie wprowadzenia dużo tańszych środków syntetycznych. Drugim zastosowaniem (i obecnie dominującym) aloesu jest produkcja wszelkiego rodzaju środków do pielęgnacji skóry na bazie miąższu aloesu - powstają z niego m.in. kosmetyki, w tym mydła, maści czy olejki.

Źródłem tego co interesuje człowieka jest liść aloesu, który w przekroju wygląda następująco:

Image

Oddzielenie miąższu od łodygi nawet dzisiaj odbywa się ręcznie i jest to zdecydowanie najbardziej pracochłonna część procesu produkcyjnego. Jak powiedział przewodnik, ze względu na różne kształty oraz rozmiary liścia oraz grubość skórki chroniącej miąższ najdokładniej robi się to ręcznie – wynika to stąd, że środek przeczyszczający zlokalizowany jest wyłącznie bezpośrednio przy zewnętrznej ściance liścia i przy wyodrębnianiu miąższu należy to zrobić dokładnie. Po tym wstępie jednym sprawnym cięciem noża pokazał nam jak się to robi:

Image

Sam miąższ może być również spożywany i jako "przekąska" jest podobno popularny wśród miejscowych (podobno ma charakter orzeźwiający) – jednak w takim przypadku zaleca się jego moczenie przez 15-20 minut w wodzie, aby mieć pewność, że ewentualne pozostałości substancji przeczyszczającej przejdą do wody – a następnie należy sam miąższ jeszcze przepłukać:

Image

Niestety przewodnikowi nie udało się znaleźć chętnych do degustacji:-)

Na dolnym piętrze budynku zlokalizowany jest sklep, pomieszczenie muzeum prezentujące kilka historycznych urządzeń oraz narzędzi a także tablice informacyjne nt. historii uprawy aloesu oraz jego właściwości. W tej części jest zlokalizowana również mała sala, w której wyświetlany jest film na temat przetwórstwa aloesu. Również na parterze znajdują są niedostępne dla zwiedzających pomieszczenia produkcyjne.

To, że pomieszczenia produkcyjne nie są dostępne dla zwiedzających nie oznacza, że nie można ich zobaczyć – do tego służy antresola, której ściany są przeszklone dając możliwość podejrzenia z góry jak wygląda produkcja kosmetyków z aloesu:

Image

W innym pomieszczeniu odbywa się konfekcjonowanie i pakowanie:

Image

W jeszcze innym produkcja mydła:

Image

Image

…czy też jego cięcie na kostki:

Image

Cała wizyta na plantacji zajęła mi nieco ponad godzinę.

Warto przy tym wiedzieć, że o tym jakie znaczenie miał aloes w historii Aruby świadczy fakt, że trafił on do herbu Aruby.

Wracając do miasta minąłem ostatnią zachowaną na Arubie suszarnię wapienną, która kiedyś służyła do wypalania cegieł:

Image

…i dotarłem do malowniczego centrum Oranjestad, które wyglądem przypomina (może poza kaktusami i palmami) typowe europejskie miasto. Swojego rodzaju atrakcją jest darmowy tramwaj turystyczny łączący port i główny dworzec autobusowy z centrum miasta i przejeżdżający obok głównych ulic handlowych:

Image

Image

Wspomnieć bowiem wypada, że Aruba ze względu na niskie podatki przez wielu uważana jest za raj zakupowy, w którym można spotkać praktycznie wszystkie znane marki. Sklepy zlokalizowane są przy jednej z ulic handlowych oraz w domach towarowych, których wygląd sam z siebie przyciąga wzrok:

Image

Zresztą nawiązań do czasów kolonialnych jeśli chodzi o architekturę jest dużo więcej – tyle, że z tego co można przeczytać wynika, że większość z nich czasów kolonialnych nie pamięta – to tylko współczesne stylizacje:

Image

Image


Image

Z kolei nadmorska część Oranjestad to część hazardowa, z pewną dawką kiczu w stylu Las Vegas:

Image

Image

Image

W centrum Oranjestad można również zwiedzić muzeum Aruby zlokalizowane w wieży będącej jednocześnie punktem obserwacyjnym:

Image

…oraz zobaczyć liczne iguany w położonym obok parku Wilhelminy:

Image

Image

Ale Aruba jest znana przede wszystkim (i zasłużenie) z plaż. O nich oraz położonych w pobliżu nich nietypowych atrakcjach turystycznych napiszę w kolejnej części.

C.D.N.
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#26 PostWysłany: 06 Lut 2018 09:18 

Rejestracja: 06 Gru 2015
Posty: 1754
srebrny
Na Arubie jest świetnie rozwinięta komunikacja autobusowa – chyba najlepiej ze wszystkich odwiedzonych w trakcie tego rejsu wysp. Sieć autobusów nosi nazwę Arubus i działa naprawdę niezwykle sprawnie.

Dworzec autobusowy położony jest praktycznie naprzeciwko portu i obsługuje szereg linii funkcjonujących według rozkładów wywieszonych na poszczególnych peronach (a także dostępnych w internecie). Kluczowe z punktu widzenia zainteresowanych plażami połączenia do tzw. strefy hotelowej obsługiwanej przez linie 10, 10A oraz 10B kursują co chwilę – praktycznie co ok. 15 minut.

Sam dworzec wygląda następująco:

Image

Bilety mają postać kart zbliżeniowych, kupuje się je w kiosku obok dworca. Bilet w dwie strony kosztuje 5 USD, bilet całodzienny na wszystkie linie 10 USD.

Praktycznie zaraz po moim po przyjściu na dworzec podjechał wspomniany autobus nr 10, którym udałem się w stronę strefy hotelowej i po ok. 10-15 minutach wysiadłem w okolicy farmy motyli. Jest to interesujące i trochę nietypowe miejsce zlokalizowane w niewielkiej odległości od jednej z bardziej popularnych plaż na Arubie – Palm Beach.

Image

Sama farma motyli z oczywistych względów jest ogrodzona gęstą siatką. Zajmuje ona relatywnie niewielką, ładnie zaaranżowaną przestrzeń, w której wydzielono zarówno strefy silnie nasłonecznione jak również mocno zacienione, w których można obejrzeć kilkadziesiąt gatunków motyli:

Image

Image

Image

Większość motyli jest bardzo trudno sfotografować ze względu na fakt, że są w ciągłym ruchu – ale jak się to już uda to satysfakcja jest naprawdę duża:-) Motyle nie tylko latają wokół nas ale niektóre z nich chętnie przysiadają na ubraniu (szczególnie tym bardziej pstrokatym) i przed wyjściem poza rewir wytyczony siatkami trzeba się dobrze otrzepać, żeby nie wynieść ich na zewnątrz. Poniżej zamieszczam wybrane fotki stanowiące próbkę z tego co można tam zobaczyć:

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Co ok. 20-30 minut pracownicy farmy formują spośród zainteresowanych gości grupy, które są następnie oprowadzane po niewielkim fragmencie ogrodu. W czasie takiej prezentacji można się zapoznać z co ciekawszymi gatunkami motyli a także gąsienicami, poczwarkami i raczej mało apetycznym sposobie przepoczwarzania się brzydkich gąsienic w piękne motyle.

Wszystko zaczyna się od mikroskopijnych jajeczek składanych przez motyle:

Image

Nieco dalej można zapoznać się z gąsienicami jak np. ta na poniższym kwiatku:

Image

Gąsienice potrafią się nieźle maskować – jak te poniżej:

Image

…lub chować gdzieś po drugiej stronie liścia:

Image

Kolejny etap to poczwarka przypominająca kokon – gąsienica przyjmuje tę postać, gdy przestanie się odżywiać i w tej formie sprawia wrażenie martwego organizmu:

Image

…a tymczasem w środku formuje się dorosły motyl.

Na farmie motyli, kokony są przechowywane w specjalnych, zamykanych na noc szafkach, aby ochronić je przed naturalnymi wrogami:

Image

Dla motyli są wyłożone również specjalne miejsca-stołówki z pokrojonymi owocami, w których najłatwiej je sfotografować, gdy są zajęte konsumpcją:

Image

Image

Praktycznie w sąsiedztwie farmy motyli znajduje się również duże rozlewisko będące siedliskiem wielu ptaków. Jest tam zorganizowanych kilka wież obserwacyjnych, z których można je obserwować -ale ma to sens głównie rano i wieczorem – ja jeśli chodzi o ptaki niewiele tam zobaczyłem :

Image

Image

Jeszcze jedną nietypową atrakcją położoną praktycznie w tym samym miejscu jest zabytkowy wiatrak, w którym aktualnie zlokalizowane jest niewielkie muzeum oraz restauracja:

Image

A dalej zaczynają się bajkowe plaże Aruby. Ciągną się one dosłownie kilometrami.

Już samo wejście na Palm Beach wygląda niezwykle malowniczo:

Image

A to sama plaża Palm Beach:

Image

Image

Image

Image

Trzeba przy tym zaznaczyć, że to tylko jedna z wielu arubiańskich plaż. Nieco dalej położone są Hadicurari Beach, Malmok Beach, Boca Catalina Beach czy w końcu Arashi Beach. A to tylko wybrane plaże po jednej ze stron wyspy – po drugiej jest ich podobno nieco mniej ale potrafią być bardziej odludne – bazuję przy tym tylko na przekazach innych.

Zaznaczyć przy tym trzeba, że bezpośrednio przy plaży Palm Beach całe wybrzeże naszpikowane jest olbrzymimi hotelami – nieco bliżej i dalej od miasta widać, że jest ich nieco mniej.

Wracając Arubusem do portu miałem jeszcze okazję "w locie" plaże Eagle Beach czy Divi Beach:

Image

Image

Dodatkowo dostęp do niektórych plaż na wyspie jest zagrodzony – jak do poniższej Renaissance Beach położonej praktycznie przy samym centrum miasta, obok parku Wilhelminy:

Image

…ale powolutku trzeba było kończyć podziwianie arubiańskich okoliczności przyrody i wracać na statek. W pamięci wyspa ta pozostanie mi jako poupadająca już nieco ale nadal mimo wszystko fascynująca kraina aloesu, królestwo motyli oraz świat pięknych, bajkowych plaż.

A nam na trasie pozostała jeszcze jedna wyspa z grupy ABC czyli Bonaire…

C.D.N.
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#27 PostWysłany: 07 Lut 2018 11:16 

Rejestracja: 06 Gru 2015
Posty: 1754
srebrny
Bonaire to dziwna wyspa. Na pewno nie jest mała – ale nie jest też duża. Mimo to jest bardzo zróżnicowana. Zamieszkuje ją zaledwie kilkanaście tysięcy osób ale pomimo tego posiada codzienne bezpośrednie połączenie lotnicze z Amsterdamem realizowane szerokokadłubowym samolotem. Co ciekawe – oficjalną walutą na tej wyspie jest dolar amerykański…

Stolicą Bonaire jest Kralendijk, który w godzinę można obejść wzdłuż i wszerz. Komunikacji publicznej w tym miejscu nie zauważyłem, ale w sumie pytanie czy miałaby w ogóle sens. Przystanki autobusowe są wyznaczone – ale jak się okazało dotyczą autobusów szkolnych. Bonaire to chyba był najbardziej nietypowy stop w czasie naszego rejsu – wyspa zupełnie inna niż te, które odwiedziliśmy wcześniej.

A to widok na Kralendijk ze statku:

Image

Image

Jeszcze przed wizytą w porcie, z przewodnika wiedziałem, że możliwości indywidualnego eksplorowania tej wyspy są bardzo ograniczone i w zasadzie w rachubę wchodzi wyłącznie korzystanie z taksówek – swoją drogą ciekawe jak sobie poradziły one z obsługą pasażerów dwóch statków wycieczkowych – ponieważ oprócz nas w porcie cumował również wycieczkowiec Pullamntura…

Z tego powodu zdecydowałem się na skorzystanie w tym miejscu z wycieczki objazdowej oferowanej na statku. Małym busikiem na kilkanaście osób, obwożeni i oprowadzani przez Amerykanina, który przeprowadził się tutaj około 20 lat temu mieliśmy okazję co nieco "liznąć" Bonnaire.

Wycieczkę rozpoczęliśmy od podróży na północ - z portu do Washington Slagbaai National Park. Jednokierunkowa malownicza droga wśród wybrzeża prowadziła wzdłuż terenów zielonych, klifów, różnego rodzaju form skalnych – aż do wielkiego siedliska flamingów – jeziora Goto Meer.

Przy czym pod pojęciem "terenów zielonych" należy rozumieć las kaktusowy, którego gęstość miejscami robiła spore wrażenie:

Image

Image

Image

Z tego co mówił przewodnik, las ten jest nie do sforsowania dla pieszego – nie tylko ze względu na kaktusy ale również różnego rodzaju uskoki oraz formy skalne, które w praktyce uniemożliwiają jego przejście.

Kaktusy na Bonaire mają zresztą również zastosowanie gospodarcze – powszechnie służą jako ogrodzenia i płoty. Po prostu tutaj zamiast tui lub żywopłotów sadzi się kaktusy, które ewentualnie się wiąże ze sobą, aby tworzyły zwartą ścianę. I niech ktoś próbuje to forsować :-)

Image

Image

Wyspa jest rajem dla nurków, którzy z racji niemalże krystalicznej wody, mają w tym miejscu idealne warunki do obserwacji rafy koralowej. Stanowią oni bardzo dużą część turystów przyjeżdżających na wyspę oraz źródło dochodów jej mieszkańców. Jadąc wzdłuż wybrzeża można co chwilę zobaczyć nurków przygotowujących się do podmorskich wypraw:

Image

Image

Trzeba przy tym przyznać, że brzeg w tej części wyspy – pomimo, że pozbawiony plaż wyglądał naprawdę bajkowo:

Image

Drugim oprócz kaktusów stałym elementem flory wyspy – szczególnie jej północnej części, jest suche bezlistne lub prawie bezlistne drzewo. Z tego co mówił przewodnik ma ono spore znaczenie gospodarcze oraz jest przedmiotem eksportu z wyspy - niestety szczegółów nie udało mi się dosłyszeć.

Image

Północna część wyspy jest bardzo bogata w różnego rodzaju formacje skalne oraz klify:

Image

Image

Można tu również zobaczyć naturalne łuki skalne:

Image

…a także wietrzejące skały, u podnóża których dostępne są liczne jaskinie:

Image

Na pierwszy rzut oka wyspa jest sucha, czego dowodem są choćby kaktusy. Chociaż akurat w czasie naszej wizyty kilkukrotnie padało. Zresztą chyba jednak potrafi tutaj padać również od czasu do czasu naprawdę intensywnie, czego dowodem jest gniazdo termitów zbudowane na drzewie:

Image

Nasza podróż biegła cały czas wzdłuż wybrzeża – aż do ogrodzonego terenu firmy BOPEC zajmującej się składowaniem i blendowaniem paliw zgromadzonych w gigantycznych zbiornikach (podobnych do tych z St.Lucii). W tym miejscu odbiliśmy od wybrzeża i dotarliśmy do jeziora Goto Meer, wchodzącego już w skład parku narodowego oraz stanowiącego największe na wyspie siedlisko flamingów. Przy dojeździe do jeziora zrobił się mały korek:

Image

…ale udało się w końcu coś zobaczyć:-) Flamingi są niestety ptakami dość płochliwymi i trzymały się raczej z dala od drogi – wszystkie te czerwonkawe plamki na poniższych fotkach to właśnie one:-)

Image

Image

Kolejny przystanek na naszej trasie stanowiła mała miejscowość (choć jak na warunki Bonaire pewnie jedna z największych) o nazwie Rincon, gdzie mieliśmy okazję zobaczyć tradycyjny wyspiarski domek wraz z niewielkim muzeum:

Image

Żeby nikt nie myślał o kaktusach źle, na powitanie poczęstowano nas likierem kaktusowym (muszę przyznać, że całkiem dobrym):

Image

Sam domek nie robił jakiegoś wielkiego wrażenia poza tym, że pomieszczenia były malutkie i w zdecydowanej większości przechodnie.

Przed domkiem rosło drzewo calabash, które wcześniej widziałem już na St.Lucii. Ma ono bardzo charakterystyczne duże kuliste i niejadalne owoce:

Image

Image

…które po usunięciu miąższu służą do wyrobu misek i pojemników (muszę przyznać, że widziałem je na wielu wyspach):

Image


Stąd rozpoczęliśmy podróż w kierunku południowym, wzdłuż przeciwnego brzegu wyspy. Wkrótce pojawiły się pierwsze – prawie bezludne plaże:

Image

…chociaż mówiąc szczerze więcej na nich było samochodów pozostawionych przez nurków niż plażowiczów:-)

Image

Samymi samochodami próbuje się tutaj zresztą wjechać prawie do samego morza:

Image

Jeśli chodzi o plaże to nie widziałem na nich piasku – największą ich atrakcją są koralowe pozostałości a także kamienie pochodzenia koralowego:

Image

Przewodnik ostrzegł wszystkich, że wywożenie korali z Bonaire jest zabronione i w przypadku znalezienia ich u kogoś w porcie podlega karze od 500 USD za każdy kamyk, co skutecznie poskromiło nasze zapędy kolekcjonerskie :-)

Główną atrakcją południowej części wyspy jest zakład firmy Cargill specjalizujący się w produkcji soli z odparowania wody morskiej. Zakład ten stanowi kontynuację bardzo długiej tradycji związanej z tego rodzaju produkcją na Bonaire – której początki sięgają jeszcze czasów kolonialnych. Do pracy przy tej produkcji w przeszłości sprowadzano zresztą setki niewolników. Olbrzymią część wspomnianego zakładu stanowią liczne płytkie zbiorniki, do których przepompowywana jest woda morska, z której następnie pod wpływem słońca i temperatury woda jest odparowywana. Zbiorniki te mają charakterystyczne czerwone zabarwienie, w tle widać olbrzymie góry soli:

Image

Prowadzące wzdłuż zbiorników z solanką drogi miejscami wyglądają tak, jakby były przykryte śniegiem, którym w tym przypadku jest piana powstająca z przesyconego roztworu oraz krystalizująca sól:

Image

Całość uzupełnia plątanina rurociągów i pomp odpowiedzialna za napełnianie zbiorników:

Image

A to finalny produkt czyli znana nam sól zgromadzona na olbrzymich hałdach:

Image

Obok zakładu można zobaczyć osiedle starych domków niewolników, w których mieszkało po dwie osoby:

Image

Image

Jeśli chodzi o sam Kralendijk to nie ma w nim zbyt wiele do oglądania. Jest kilka budynków nawiązujących architekturą do czasów kolonialnych:

Image

…można zobaczyć tutaj również dawny fort z latarnią morską (a w zasadzie jej pozostałościami):


Image

…a także nieliczne budynki o więcej niż dwóch kondygnacjach, w większości których zlokalizowane są bardzo drogie apartamenty dla obcokrajowców, którzy zapragnęli mieć w tym miejscu swoje lokum:

Image

Image

Podsumowując wizytę na Bonaire, wydaje mi się, że była to najbardziej dzika i najmniej zamieszkana wyspa spośród tych, które odwiedziliśmy. Również ilość turystów była tutaj zdecydowanie mniejsza (oczywiście po poprawce, że zdecydowana ich większość tego dnia pochodziła z naszego statku oraz drugiego wycieczkowca cumującego w porcie). A ci, którzy tutaj dotarli mieli raczej ściśle zdefiniowane oczekiwania związane z eksploracją podwodnych głębin. Typowych piaszczystych dla Karaibów plaż tutaj nie widziałem – ale to nie one przyciągają tutaj turystów. Na pewno zapamiętam stąd góry soli, kaktusy, no i oczywiście flamingi – mimo, że trzymały bardzo duży dystans i nie dały się podejść zbyt blisko:-)

A kolejny wieczór na statku odbywał się we włoskich klimatach z bardzo fajnym show poświęconym włoskiej piosence na czele:

Image

Image

Image

Image

Image

Bonaire była ostatnią z wysp odwiedzanych podczas naszego rejsu po raz pierwszy. Na trasie pozostały jeszcze Grenada oraz Martynika, które będziemy mieli okazję zobaczyć po raz drugi…no i niestety Gwadelupa, gdzie trzeba będzie pożegnać się ze statkiem i wracać do domu.

C.D.N.
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#28 PostWysłany: 08 Lut 2018 10:06 

Rejestracja: 06 Gru 2015
Posty: 1754
srebrny
No i zaliczyliśmy Grenadę po raz drugi:-)

Tym razem przybiliśmy do nabrzeża w St.George dopiero wczesnym popołudniem, cumując obok statku Pullmantura, z którym spotykaliśmy się już wcześniej w innych portach:

Image

Jeszcze przed dotarciem do Grenady, kucharze przy basenie głównym przygotowali świetny bufet poświęcony tym razem owocom morza:

Image

...a nieco wcześniej miałem możliwość odwiedzenia głównej kuchni statku, która jest odpowiedzialna za przygotowanie posiłków dla największych dwóch restauracji. Akurat trwały przygotowania do lunchu:

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jeśli chodzi o Grenadę, tym razem nie miałem w planie żadnej wyprawy wgłąb wyspy – a chyba szkoda, bo pogoda zapowiadała się znacznie lepsza niż podczas naszego pierwszego pobytu kilka dni wcześniej. Stwierdziłem jednak, że nie widziałem jeszcze żadnej plaży na Grenadzie i trzeba to nadrobić:-) Nie była to zresztą jakaś wielka wyprawa. Po rzuceniu trapów, bez pośpiechu pierwsze kroki skierowałem na znany mi już dworzec autobusowy, skąd odjeżdżającym dosłownie co kilka minut busem nr 1 pojechałem do Grande Anse, gdzie położona jest jedna z bardziej znanych a na pewno najbliższa St.George plaża. Nie była ona może tak bajkowa jak te, które odwiedzałem na Gwadelupie czy Arubie ale trudno jej też było cokolwiek zarzucić:

Image

Image

Image

Co ciekawe, tym razem nie spadła ani kropla deszczu – ale na ostatnim z powyższych zdjęć widać, że w górach pogoda chyba była jednak trochę inna (potwierdzili to zresztą wieczorem poznani na statku Polacy, którzy w tym dniu wybrali się z wycieczką do wodospadu Annadale).

A wracając do leniwego pobytu na plaży Grand Anse mogę tylko dodać, że język polski był jednym z najczęściej słyszanych. Prawdopodobnie było na niej dużo polskich gości ze statku Pullmantura, która jest popularną linią wycieczkową w Polsce – bo nie słyszałem, aby sama Grenada była celem jakiegoś naszego biura turystycznego.

Jak widać z powyższego, tym razem mój dzień na Grenadzie minął bardzo leniwie. Po kilku godzinach wróciłem na statek odwiedzając po drodze kilka sklepów i walnie przyczyniając się do przekroczenia dopuszczalnego limitu bagażu na powrotnym locie do domu:-) Ale to miał być problem dopiero za kilka dni:-)

Zresztą zainteresowani zakupami mieli jeszcze jedną szansę. Na statku co jakiś czas sklepy organizują różne dziwne akcje wyprzedażowe, które najczęściej dotyczą czapek, kapeluszy, t-shirtów, torebek, jakichś błyskotek "made in China", zegarków i różnej drobnicy, której nie jestem w stanie sobie nawet przypomnieć. Napisałem dziwne ponieważ towarzyszą im różnego rodzaju tabliczki informujące, że ceny są obniżone o 80% i więcej – tylko nigdy nie wiadomo z jakiego poziomu bo żaden z artykułów nie zawiera indywidualnych cenówek:-) Akurat tak się złożyło, że podobna akcja rozpoczęła się tuż po opuszczeniu przez nas portu w St.George:

Image

Ci co chcieli, potrzebowali albo lubią mogli się rzucić w wir zakupów…ale mnie to jakoś szczególnie nie porwało:-)

C.D.N.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#29 PostWysłany: 08 Lut 2018 10:53 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 29 Wrz 2014
Posty: 1629
niebieski
Drzewo, o którym pisałeś, to chyba divi divi, popularne na całym ABC, Charakterystyczne dla niego jest dość miękkie drewno - zmiękczają je wytwarzane przez drzewo taniny. Taniny pozyskuje się na eksport jako substancję do garbowania skór. A ponieważ drewno jest miękkie, to całe drzewo bardzo łatwo poddaje się wszelkim wpływom warunków pogodowych, zwłaszcza wiatru. Dlatego divi divi rośnie "na jedną stronę" :)
_________________
Metia jest kobietą, powtarzam, metia jest kobietą.
Góra
 Profil Relacje PM off
greg2014 lubi ten post.
 
      
#30 PostWysłany: 08 Lut 2018 13:08 

Rejestracja: 06 Gru 2015
Posty: 1754
srebrny
@metia - Faktycznie jak patrzę na zdjęcia w necie to divi divi wygląda bardzo podobnie - jedyne co mi nie pasuje to ilość liści (w necie są to bardzo zielone drzewa a na wyspie miały jakąś policzalną ilość listków - ale to może być kwestia pory roku). Jedną zagadkę chyba mamy zatem rozwiązaną. Pozostaje pytanie o te dziwne duże muszle z St.Francois na Gwadelupie, które widziałem jeszcze przed rozpoczęciem rejsu - może ktoś wie czy to są ślimaki, ostrygi, małże... (?)

Dla przypomnienia chodzi o to:

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
metia lubi ten post.
 
      
#31 PostWysłany: 08 Lut 2018 22:31 

Rejestracja: 06 Gru 2015
Posty: 1754
srebrny
No i zagadka rozwiązana:-) Mój dociekliwy kolega rozpoznał w tych muszlach ślimaka o nazwie skrzydelnik wielki. Więcej szczegółów na jego temat jest tutaj: https://pl.wikipedia.org/wiki/Skrzydelnik_wielki

Co ciekawe, umowy międzynarodowe uznały ten gatunek za zagrożony wyginięciem (co jak widać nie przeszkadza w jego odłowach na Gwadelupie) oraz zabroniły wywozu produktów wytwarzanych z tych zwierząt. Jak rozumiem, zakaz ten obejmuje również muszle - jeśli faktycznie tak jest, to turystów, którzy za kilka euro kupili je od sprzedawcy (i poradzili sobie z fetorem, o którym pisałem wcześniej), może czekać spora niespodzianka jeśli się załapią na jakąś kontrolę celną - o ile nie wyjdzie to już przy standardowym skanowaniu bagażu. Muszla jest na tyle duża, że trudno ją schować lub przeoczyć...
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#32 PostWysłany: 08 Lut 2018 22:56 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
Oj, znam ja tego gościa dobrze... Co by się nie powtarzać, odsyłam tu
morskie-pamiatki-co-wolno-przywiezc-do-polski,135,108744?start=20#p901936

Jak zwykle w Twoim wypadku, ciekawie zrelacjonowany i najwyraźniej udany rejs, choć większość z tych wysp zasługuje na poświęcenie im zdecydowanie więcej czasu. Na Curacao, Bonaire, czy Tobago spędziliśmy po 2 tygodnie i to były jedne z naszych najlepszych "wczasów". Choć taką Martynikę, Gwadelupę, Grenadę, czy Dominikę potraktowaliśmy trochę po łebkach, pływając między nimi na Chopinie.
Jest w tym rejonie taka jedna maleńka Mayreau. Aż się łza w oku kręci na jej - znaczy tej wyspy - wspomnienie.
Teraz, gdy USD słabnie, może warto zaplanować wizytę po latach...

Wysłane z mojego P9 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off
greg2014 lubi ten post.
 
      
#33 PostWysłany: 08 Lut 2018 23:24 

Rejestracja: 06 Gru 2015
Posty: 1754
srebrny
@tropikey - no to widzę, że przygody ze skrzydelnikiem (a raczej jego muszlą) miałeś dość drastyczne.

Swoją drogą te muszle cieszyły się sporym powodzeniem wśród turystów. A przecież miejscowi na pewno wiedzą, że ich nie wolno wywozić w świat a mimo to interesu nie zamykają - jak dla mnie to trochę mało uczciwe.

Podobnie jest z koralami - na Bonaire jak wysiedliśmy z autobusu przy plaży i zobaczyli koralowe skarby to też większość osób zaczęła sobie wybierać co piękniejsze okazy (a naprawdę były niesamowite) i dopiero przewodnik sprowadził wszystkich na ziemię informując o zakazie i karach. Niektórzy pewnie i tak coś zabrali, a czy mieli jakieś przygody dalej to trudno powiedzieć.

Co do czasu na wyspach to oczywiście masz rację ale taka uroda rejsu. Ja sobie wcześniej robię jakieś rozpoznanie co gdzie warto zobaczyć, żeby nie improwizować na miejscu ,ale bardzo często mam problem z wyborem bo chciałoby się znacznie więcej niż czas pozwala. Na przykład na takiej Grenadzie, Gwadelupie czy Martynice mógłbym siedzieć spokojnie po tygodniu a pewnie i dłużej. A ktoś mi mówił, że to małe wyspy i poza plażami tam nic nie ma...:-)
Góra
 Profil Relacje PM off
tropikey lubi ten post.
 
      
#34 PostWysłany: 09 Lut 2018 10:44 

Rejestracja: 06 Gru 2015
Posty: 1754
srebrny
Po raz drugi zawitaliśmy nie tylko na Grenadę ale również na Martynikę. Zacumowaliśmy w Fort-de-France dokładnie w tym samym miejscu co tydzień wcześniej i dla części pasażerów oznaczało to jednocześnie koniec rejsu. Ale jeszcze nie dla mnie. Ja tego dnia postanowiłem skorzystać z uroków ładnej pogody. Bo muszę przyznać, że tego dnia pogoda była naprawdę rewelacyjna - nie tylko nie padało ale również widok gór był niczym nie zmącony. Dawało to z pewnością nadzieję tym, którzy się tam wybrali - że nie zaliczą niemalże obowiązkowej w górach ulewy. Ja tydzień wcześniej nie miałem takiego szczęścia – ale cóż – widać tak było mi pisane:-)

Podobnie jak na Grenadzie, drugi dzień na Martynice postanowiłem spędzić bardziej "lajtowo". Po wydostaniu się z portu, przeszedłem wzdłuż wybrzeża do położonego obok fortu St.Louis nabrzeża o nazwie "Pointe Simon" skąd odpływają małe promy do położonych po drugiej stronie zatoki plaż – Pointe-du-Bout, Anse Mitan oraz Anse-a-l-Ane a także do miasteczka Les Trois-ilets. Tak to wygląda na mapce:

Image

Promy w ciągu dnia kursują bardzo często i cieszą się dużym powodzeniem zarówno miejscowych jak i turystów. Akurat tak się złożyło, że do nabrzeża Pointe Simon były zacumowane dwa wielkie statki wycieczkowe, których pasażerowie mieli do promu na plażę przysłowiowy "rzut beretem". Nasz statek zacumował niestety znacznie dalej – po drugiej stronie fortu St.Louis ze względu na fakt, że Fort-de-France na naszej trasie nie był typowym portem, gdzie statek tylko się zatrzymuje ale również, gdzie wielu pasażerów zaczyna i kończy rejs. Z tego powodu potrzebny był terminal zapewniający choćby usługi związane z transferem bagażu, salą odpraw, poczekalnią itp., których nie ma przy Pointe Simon.

Same promy do wspomnianych plaż odpływają z jednego z trzech małych pirsów położonych obok siebie:

Image

Image

Wszystko odbywa się według precyzyjnie określonego rozkładu jazdy (przestrzeganego). Bilet w obie strony kosztował 7 EUR a sama przeprawa trwała ok. 20-30 minut.

Ja jako miejsce docelowe wybrałem Anse-a-l-Ane. Sprawnie odbiliśmy i oddalając się od Pointe Simon mieliśmy okazję podziwiać piękny tego dnia widok na góry, w których położony jest ogród botaniczny Balata oraz las deszczowy, w których miałem okazję być tydzień wcześniej:

Image

…a także panoramę Fort-de-France:

Image

Przy okazji miałem możliwość zobaczyć również fort St.Louis od strony morza – i przyjrzeć mu się znacznie lepiej niż widać go ze statku:

Image

W pierwszej kolejności prom podpłynął do maleńkiej plaży Anse Mitan:

Image

Otoczenie plaż (zarówno Anse Mitan jak również Anse-a-l-Ane) jest bardzo urocze, z licznymi małymi domkami a także większymi rezydencjami położonymi na stromych zboczach opadających w kierunku morza:

Image

Sama plaża Anse-a-l-Ane nie jest jakaś specjalnie duża – rozciąga się na długości niespełna kilometra. Nie było na niej jednak wielkich tłumów:

Image

Image

A tak zatoka ta wygląda z góry:

Image

Uzupełnieniem lenistwa na plaży była mała wyprawa okolicznym szlakiem wzdłuż wybrzeża w stronę punktu widokowego, z którego rozciąga się widok na niewielką wyspę Ilet-a-Ramiers:

Image

Jest to niezamieszkała wyspa, na której można zobaczyć pozostałości fortu z XVII wieku, która przez pewien okres – w czasie epidemii febry – służyła jako miejsce kwarantanny. Obecnie jest ona siedliskiem licznych iguan, które mogą mieć tam nadzieję, że nie trafią do garnka rzadko tam zaglądających ludzi :-)

Zmierzając w kierunku punktu obserwacyjnego (przejście ścieżki zajmuje max. 20 minut) po drodze minąłem prawie bezludną plażę (były na niej 3 osoby):

Image

…na obrzeżach, której można było obserwować liczne kraby – błyskawicznie uciekające na mój widok. Ale zdjęcie udało się zrobić:-)

Image

Po południu wróciłem do Fort-de-France, gdzie przed powrotem na statek obszedłem jeszcze stare miasto. Oprócz biblioteki Schoelchera, o której pisałem przy okazji pierwszej wizyty na Martynice, którą nadal uważam za najładniejszy i najbardziej niepospolity budynek, jaki widziałem na Martynice, na uwagę zwraca katedra:

Image

…muzeum Martyniki oraz budynek tutejszej poczty:

Image

Image

…a także pobliskie uliczki:

Image

Obok biblioteki Schoelchera można z kolei zobaczyć budynek miejscowej prefektury, którego najstarsza część pochodzi jeszcze z czasów kolonialnych:

Image

Nie sposób nie zauważyć również pomnika pozbawionego głowy, który jak się okazało miał upamiętnić Józefinę – żonę cesarza Napoleona Bonaparte:

Image

Z cesarzową wiąże się ciekawa historia. Pochodziła ona właśnie z Martyniki i gdy Napoleon zniósł niewolnictwo, skutkiem czego było podupadanie licznych biznesów w dawnych koloniach (w tym należących do rodziny Józefiny), ta przekonała męża, aby na tym obszarze zawiesił obowiązywanie dekretu czyli de facto przywrócił niewolnictwo. Miejscowa ludność za ten "dar" podziękowała cesarzowej pozbawiając jej pomnik głowy – i w takiej postaci przetrwał on do dziś.

Jeszcze jeden rzut oka na panoramę Fort-de-France i powoli trzeba było myśleć o pakowaniu – następnego dnia czekał mnie koniec wycieczki i powrót do domu.

Image

A tymczasem na statku trwał alarm szalupowy dla nowych pasażerów, którzy rozpoczynali swój rejs tego dnia - właśnie na Martynice. Nie musząc w nim uczestniczyć miałem okazję zobaczyć jak w różnych miejscach statku wyglądają analogiczne ćwiczenia załogi, np. barmanów i kelnerów:

Image

I w ten sposób moja wizyta na Martynice dobiegła końca. Pewnie (pytanie kiedy) zawitam tu jeszcze. Wtedy na pewno zapuszczę się trochę dalej, aby poznać również inne niż okolice Fort-de-France atrakcje tej tropikalnej wyspy.

C.D.N.
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#35 PostWysłany: 10 Lut 2018 19:25 

Rejestracja: 06 Gru 2015
Posty: 1754
srebrny
W końcu po raz trzeci – i tym razem ostatni (przynajmniej w ramach tego rejsu) powitałem Gwadelupę i Pointe-a-Pitre:

Image

Tutaj rejs kończył się dla naprawdę sporej części pasażerów, co było widać już poprzedniego dnia późnym wieczorem, kiedy na korytarzu zaczęły się pojawiać walizki wystawiane przez pasażerów:

Image

Walizki były odbierane spod kabin przez pracowników statku i dostarczane do terminala portowego, skąd można je było zabrać już po zejściu ze statku.

Ostatni dzień minął bardzo spokojnie, leniwie i o dziwo – bez deszczu. Rano w drzwiach do kabiny zastałem rachunek zawierający podsumowanie wszystkich moich statkowych wydatków. A wczesnym popołudniem pożegnałem się ze statkową ekipą i sprawnie przemieściłem się na lotnisko autobusem Karulisa. Niestety samolot miałem dopiero po 21 i ponad 6 godzin przyszło mi spędzić na lotnisku, którego terminal (obiektywnie całkiem spory) jak się okazało, jest raczej niewystarczający do obsługi ilości pasażerów, jaka wylatuje z Gwadelupy w środku sezonu. W przeciągu kilku godzin odprawianych było kilka samolotów do Europy, w związku z tym w terminalu były tłumy. Na dodatek, po odstaniu godziny w kolejce do nadania bagażu, dowiedziałem się, że akurat odprawiany jest inny lot Air France (choć z ekranów informacyjnych wcale to nie wynikało), i gdy wreszcie obsługującą stanowisko agentkę udało się uprosić, abym mógł nadać bagaż – ta stwierdziła, że mam zbyt ciężką walizkę i albo muszę zapłacić za 3 kg nadbagażu albo coś z niej wyjąć. Bananowe (i nie tylko) ketchupy, lokalne sosy, konfitury, rumy i jakieś inne drobne zakupy niestety zrobiły swoje. Jakiekolwiek negocjacje praktycznie nie wchodziły w grę – skończyło się na wyjęciu kilku najcięższych rzeczy i moja walizka zniknęła na taśmie w czeluściach terminala.

Po tym wszystkim trzeba było jeszcze odstać (w sumie kolejną godzinę) w następnej kolejce do kontroli dokumentów oraz bezpieczeństwa i można było wejść do nieprawdopodobnie zatłoczonej strefy odlotowej terminala. Na moje szczęście, jeden z kilku saloników biznesowych akceptował kartę PP, dzięki której mogłem pozostałe do wylotu ok. 4 godziny spędzić w ciszy i spokoju. Co ciekawe w ofercie saloniku było zastrzeżone, że karta PP jest akceptowana wyłącznie w przypadku lotów międzynarodowych a lot z Gwadelupy do Paryża ma status lotu krajowego, ale na szczęście pracownica obsługująca salonik nie była zbyt drobiazgowa:-)

Wejście do samolotu do Paryża przebiegła tym razem tak sprawnie jak tylko sobie to można wyobrazić – punktualnie, w ustalonym porządku i bez zamieszania:

Image

Sam lot pomimo, że samolot był zapełniony praktycznie w 100% również przebiegł bez szczególnych atrakcji i po 8-u godzinach wylądowałem na lotnisku Orly, mierząc się po raz pierwszy z zupełnie inną pogodą niż ta, do której przywykłem przez ponad 2 tygodnie. Ostatni rzut oka na naszą maszynę:

Image

…i pomaszerowałem po bagaże a potem do autobusu na lotnisko de Gaulle'a, skąd odlatywał mój lot do Warszawy. Bilet transferowy na autobus dostałem jeszcze podczas odprawy na Gwadelupie.

Tak na marginesie, nie wiem czy w liniach Air France jest to standardem, ale z karty pokładowej dowiedziałem się, że linia zmieniła mi lot z Paryża do Warszawy wcześniej mnie o tym nie informując w żadnej formie. Okazało się, że lecę ok. 2,5 godziny wcześniej niż było to pierwotnie zaplanowane. Akurat była sobota i przejazd z lotniska Orly na CDG był sprawny i bezproblemowy ale w przypadku jakichkolwiek korków/kolejek przy odbiorze/nadaniu bagażu byłoby to dosłownie "na styk". Wydaje mi się, że w dobrym tonie byłoby jednak poinformowanie o takiej zmianie z jakimś uprzedzeniem – no ale jak widać Air France uznało, że nie ma takiej potrzeby…

Zresztą po dotarciu na lotnisko docelowe w Paryżu czekała mnie jeszcze jedna (na szczęście ostatnia) atrakcja. Musiałem nadać ponownie bagaż a na lotnisku CDG odbywa się to przy automatycznych stanowiskach bez obsługi agenta…tymczasem po położeniu mojej walizki na taśmie okazało się, że jest ona zdaniem maszyny nadal za ciężka (tym razem o 1kg). Niestety z maszyną nie bardzo było jak dyskutować, uśmiechy i puszczanie oczka też nie działają – w związku z czym znowu musiałem coś z niej wyjąć i gdy waga spadła do 23,1 kg moja walizka została przez maszynę zaakceptowana:-)

W ten sposób około 2 godziny później dotarłem do Warszawy czyli miejsca, w którym rozpoczęła się niniejsza relacja a po kilku kolejnych godzinach dotarłem na swoje śmieci.

Wszystkim śledzącym tę relację, którzy dotarli do tego miejsca dziękuję za świętą cierpliwość – teraz widzę, że w niektórych postach mogłem bez szkody dla treści być mniej wylewny:-) Jeśli macie jakieś pytania – zarówno co odwiedzonych miejsc jak również podróży na/z Gwadelupy czy życia na statku piszcie śmiało.

Z mojego punktu widzenia był to bardzo udany rejs – i szczerze mówiąc nawet deszczowa pogoda, z którą przyszło mi się mierzyć w niektórych miejscach jakoś szczególnie nie pomniejsza tej oceny. Będę przynajmniej pamiętał, że tzw. "pora sucha" wcale nie musi być sucha:-) Wyspy, które mieliśmy na trasie były tak interesujące i różnorodne, że moim zdaniem praktycznie na każdej z nich, każdy znalazłby coś dla siebie. To co ja wybrałem i opisałem w tej relacji to tylko niewielka część z olbrzymiego repertuaru, który można tam zobaczyć. W każdym razie była to jedna z najbardziej interesujących tras, jakie miałem okazję zaliczyć podróżując statkiem wycieczkowym i z dużym prawdopodobieństwem za rok ponownie będę chciał się tam wybrać – nawet jeśli w jakiejś części trasa powieli się z wyspami, na których byłem teraz.

A na regał trafił kolejny model statku, który dostałem na pamiątkę:

Image

Jeszcze raz wszystkich pozdrawiam i do następnego razu:-)

KONIEC
Góra
 Profil Relacje PM off
11 ludzi lubi ten post.
Fiki uważa post za pomocny.
 
      
#36 PostWysłany: 10 Lut 2018 21:00 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 04 Maj 2017
Posty: 3398
Loty: 415
Kilometry: 712 547
platynowy
Mozna prosic o podsumowanie kosztow?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#37 PostWysłany: 10 Lut 2018 22:38 

Rejestracja: 06 Gru 2015
Posty: 1754
srebrny
Jasne:-)

Za rejs zapłaciłem ok. 875 EUR.
Do ceny tej trzeba doliczyć obowiązkowe napiwki (10 EUR/dzień czyli 140 EUR za cały rejs).
Przelot w obie strony z Warszawy do Pointe-a-Pitre liniami Air France kosztował ok. 2300 zł.
Za dwa noclegi na Gwadelupie zapłaciłem 118 EUR.
Wycieczki ze statku kosztowały mnie 95 EUR (St.Lucia) oraz 46 EUR (Bonaire).
Do tego dochodzą wydatki na napoje w restauracjach i barach na statku (nie są ujęte w cenie)
Od Costy dostałem OBC do wykorzystania w kwocie 275 EUR - czyli o tyle został pomniejszony mój rachunek za wydatki na statku na koniec rejsu.

plus wszystkie wydatki na wyspach (transport lokalny, bilety do jaskiń, ogrodu botanicznego na Martynice, farmy motyli na Arubie itd.) - poszczególne kwoty starałem się podawać na bieżąco przy relacjonowaniu poszczególnych miejsc.
Góra
 Profil Relacje PM off
marcin.krakow lubi ten post.
 
      
#38 PostWysłany: 11 Lut 2018 22:18 

Rejestracja: 01 Wrz 2017
Posty: 96
@greg2014 Dzięki za kolejną znakomitą relację! Gdy tylko skończyłem czytać stwierdziłem,że niedopuszczalne jest nie mieć jeszcze zaklepanego żadnego rejsu na ten rok;-) A ponieważ pomysły są, zabieram się szybciej za poszukiwania.

A gdyby ktoś po powyższej relacji napalił się na powtórkę z rejsu @greg2014 to proszę:
Załącznik:
snip_20180211210536.png
snip_20180211210536.png [ 90.5 KiB | Obejrzany 20014 razy ]

Załącznik:
snip_20180211210616.png
snip_20180211210616.png [ 35.92 KiB | Obejrzany 20014 razy ]
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#39 PostWysłany: 12 Lut 2018 11:50 

Rejestracja: 06 Gru 2015
Posty: 1754
srebrny
No dokładnie ta sama trasa, chyba nawet godziny postojów w portach się zgadzają:-)
Na początku kwietnia Costa Magica ma z kolei zaplanowany rejs transatlantycki i wraca do Włoch a pod koniec kwietnia płynie na Bałtyk, gdzie przez kilka miesięcy będzie pływała na tygodniowych rejsach ze Sztokholmu.
Góra
 Profil Relacje PM off
tussock uważa post za pomocny.
 
      
#40 PostWysłany: 14 Lut 2018 14:06 

Rejestracja: 15 Cze 2017
Posty: 21
Loty: 19
Kilometry: 34 883
Świetna relacja, jestem fanem Twoich "statkowych" opowieści!
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 48 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 3 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group