Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 64 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4  Następna
Autor Wiadomość
#41 PostWysłany: 15 Paź 2014 17:29 
Site Admin

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 8015
Cytuj:
Ty na sile wprowadzasz swoje obyczaje uwazasz ze masz racje i tylko Twoj punkt widzenia ma racje bytu, dowalasz tym ludziom epitety arogancki, oszust, naciagacz.
A moze tak poprostu nie potrafisz sie dostosowac do tamtej rzeczywistosci


Nie mieszkam w Chinach (ani mieszkać nie zamierzam), nie muszę więc dostosowywać się do tamtejszej rzeczywistości, przejmować ich kultury i sposobu bycia. Jadąc za granicę nie zmieniam swojego zachowania tak długo jak wydaje mi się że nie narusza ono żadnych tamtejszych norm (prawnych, społecznych, etycznych). Podróżując nie tylko poznaję obcą kulturę. Tak jak każdy człowiek podczas czynienia obserwacji - jednocześnie oceniam. Oceniam zachowania ludzkie biorąc pod uwagę normy kulturowe i społeczne w danym miejscu, ale jednak przez pryzmat własnego światopoglądu. W ten sposób widząc jak mężczyźni biją kobiety (co jest powszechnie akceptowane w wielu patriarchalnych społeczeństwach, a co miałem okazję zaobserwować w kilku z nich) czy jak lokalni mieszkańcy oszukują zachodnich turystów bo ci w końcu są chodzącymi portfelami (co jest powszechnym mniemaniem i dopuszczalną społecznie praktyką w większości azjatyckich krajów) to oceniam takich ludzi odpowiednio jako sukinsynów i oszustów, niezależnie czy w danym miejscu takie zachowania uchodzą za "normalne". Jednocześnie nie staram się zmieniać tych zachowań u lokalnej ludności, ja w danym miejscu jestem tylko gościem. Nie oznacza to jednak że muszę się dostosować i nie mieć własnej opinii.

Cytuj:
Jesli drugi kierowca sygnalizowal wam ze bedze chcial dodatkowo kase to dlaczego nie poruszyliscie tego problemu otwarcie bedac z osobami ktore wynajely tego kierowce, co myslisz ze jak przyszlo pozniej do rozrachunku koncowego to ten kierowca przelkna porazke ze mu nie zaplaciliscie ? Glowe wam daje ze tym chinskim turystom powiedzial ze sie nalezy 'doplata' za dwie nie przewidziane osoby. I cos mu doplacili bo chcieli swiety spokoj, pewnie nie taka kwote jak chcial ale doplacili.


Mimo, że o danej sytuacji prawie nic nie wiesz, jesteś pierwszy do jej oceniania, ba do przewidywania przebiegu zdarzeń ;) Dla Twojej informacji: Turyści wielokrotnie powtarzali nam byśmy nic nie płacili kierowcy, gdyż on swoją zapłatę już otrzymał. Z góry za cały pojazd. Jeśli zaś chodzi o zwrot rzeczonej stówki to powiedzieli nam, że sprawa została załatwiona i nie ma o czym mówić.
Jak dla mnie EOT w tej konkretnej kwestii, aczkolwiek o sprawach ogólniejszych, dotyczących interakcji z obcą kulturą w podróży, chętnie podyskutuję.

Cytuj:
A co do autostopowiczow to ich niestety nie zabieram bo to nie jest bezpieczne dla mnie (cholera wie kogo wioze) ani dla nich za szybko sie poruszam (wiekszosc tras autostrady) - ale nigdy mi nie przyszlo pomyslec o mlodych ludziach stojacych z tabliczkami miast na wyjazdach z parkingu jak o zebrakach !


Powyżej autostopowiczów (nas:P) którzy nie dorzucili się do paliwa nazywasz dusigroszami i piszesz że nic dziwnego że nie chciał kierowca ponownie ich podwieźć. Tym utwierdziłeś mnie w przekonaniu że temat autostopu jest Ci obcy i nie masz o autostopowiczach najlepszego mniemania. Oczywiście mieć nie musisz, tak samo jak podwozić, na szczęście na świecie jest całkiem sporo osób chętnych do bezinteresownej pomocy :)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Idealne miasto na hiszpański city break 😲🤭 Loty piątek-niedziela i noclegi w hotelu za 609 PLN 🔥 Idealne miasto na hiszpański city break 😲🤭 Loty piątek-niedziela i noclegi w hotelu za 609 PLN 🔥
Dalekie trasy w Ryanair od 256 PLN 😍 Hiszpania, Portugalia, Maroko i Kanary ✈️ Dalekie trasy w Ryanair od 256 PLN 😍 Hiszpania, Portugalia, Maroko i Kanary ✈️
#42 PostWysłany: 16 Paź 2014 20:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Kwi 2014
Posty: 979
niebieski
Myślę, że to jest etap, w którym temat pt. „Jak zachowywać się podczas podróżowania” powinien zostać wydzielony. Można go też nazwać „Jak nie dać się zrobić w…” lub – zależnie od punktu widzenia - „Jak dać się zrobić w…”. Po „w” można wstawić wyraz, który nam najbardziej odpowiada.
A swoją drogą to również wyrażę swoje zdanie: Jadąc do krajów azjatyckich czy afrykańskich, pomimo, że uwielbiam te klimaty, zawsze wzdycham z rezygnacją jak tylko wysiądę z samolotu: uuuu, znowu ta walka, znów się zaczyna… Wiem doskonale, że dla 80 % lokalnych mieszkańców zamieniłam się w worek z symbolem € lub $. Wiem tez, że do perfekcji opanowali systemy wyciągania jak największej ilości pieniędzy. Bo taki turysta ma, to musi dać. A jak nie chce dać dobrowolnie to trzeba go oszukać: omówić cenę za przejazd a potem próbować wmówić, że to było za osobę, zaprosić na herbatę a potem wyskoczyć z kosmiczną ceną, ustalić cenę za zakupy a potem twierdzić, że to było w euro – mogłabym mnożyć przykłady. Ale na takie traktowanie sami sobie zapracowujemy pozwalając się oszukiwać i naciągać. Dla świętego spokoju albo ze strachu. To my uczymy, że jesteśmy frajerami. Ja rozumiem, ze inna kultura ale jak dla mnie to zbyt daleko posunięte tłumaczenie.
Może raczej w opisanej sytuacji przyklaśnijmy kulturze chińskich turystów, którzy w zwyczajnie przyszli z pomocą obcokrajowcom, których kierowca ewidentnie próbował wykiwać. Jestem pewna, ze doskonale wyczuł możliwość zarobku. I wściekł się, kiedy napotkał na mur. Może teraz dwa razy się zastanowi nim spróbuje zarobku „na wydrę”.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#43 PostWysłany: 24 Paź 2014 00:31 
Site Admin

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 8015
Plecaki aż takie małe nie są, to odpowiednio karrimor cougar 60-85L i quechua forclaz 70L, nasz główny bagaż. Jednak my je mieliśmy wypakowane tak na 40-50L maks (chyba nigdy nie zdarzyło mi się ich wypakować na maksa - wniosek - następnym razem będę kupował mniejsze ;) ). Wagowo to wychodziło ok 10 i 12kg. Sporo, ale to głównie ze względu na jednak duży rozstrzał potrzebnego sprzętu - ubrania na treki w górach i maski na snorkle na Filipinach:P Z Forclazem czasem latam jako podręcznym w LCC przy wyjętym stelażu i niewielkim wypchaniu.

A tymczasem - czas na kolejną część :)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#44 PostWysłany: 24 Paź 2014 00:42 
Site Admin

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 8015
Gdzie Chińczyk nie może tam po konia pośle

Na koniec naszej tybetańskiej przygody wybraliśmy treking do wioski Yubeng, znajdującej się tuż przy miasteczku Deqin (3550m npm). Do Deqin prowadzi dość dobra droga która oferuje podobno wspaniałe widoki. Nic nam na ten temat nie wiadomo – całą naszą podróż autobusem mży, jest pochmurno i mgliście, co w oczywisty sposób uniemożliwiło podziwianie krajobrazów. W samym Deqin nie zatrzymujemy się na długo, tylko tyle by złapać kolejny transport. Miasteczko to nie jest znane z powodu swej urody, lecz znakomitego położenia. Jest świetną bazą wypadową. Można z niego odwiedzić klasztor Feli Si który oferuje znakomity widok na dwa szczyty góry Meili Xue (najwyższej góry w prowincji Yunnan) - Kawa Karpo, 6740m i Miantsomo, 6054m. Widok podobno jest najlepszy o świcie. Jeśli samo patrzenie nam nie wystarcza możemy udać się do Parku Narodowego świętej dla Tybetańczyków góry Meili Xue. Oferuje on nam treking na najniżej położony w Chinach lodowiec Mingyong (2700m npm). No i wreszcie opcja na którą my się zdecydowaliśmy, treking do wioski Yubeng, położonej w dolinie u stóp Meili Xue. Do niedawna Yubeng było opisywane jako odcięta od świata wioska. Według legendy przez wiele stuleci nikt z okolicznych mieszkańców nawet nie wiedział o jej istnieniu. Choć teraz jej położenie jest znane, nadal stanowi rzadki przypadek w Chinach – nie prowadzi do niej żadna droga przejezdna dla samochodów ani żadna kolejka. Na trasie do niej nie ma nawet uwielbianych przez Chińczyków schodów! Czy znaleźliśmy w końcu miejsce na miarę naszych potrzeb? Nie do końca ale było warto :)
Najpierw niemiłe zaskoczenie – brak biletów ulgowych do parku :/ A raczej bilety ulgowe są – ale nie dla nas, jedynie dla studentów do 23 roku życia. A wiek sprawdzany jest bardzo skrupulatnie. Musimy rozstać się z 235Y – za jedną osobę.. Poza tym busik do Xidang (które leży na początku szlaku do Yubeng) mimo że wyrusza o czasie (o 15) i ma niewielką odległość do pokonania, na miejsce dociera tuż przed zmrokiem. Przez to nasz plan idzie w rozsypkę, nie zamierzamy bowiem iść po ciemku 5-7h (według niektórych blogów – 9h) na samych czołówkach. Musimy zostać na noc w schronisku w Xidang. Schronisko to bardzo dobre określenie – nasz dorm wygląda gustownie
Image
zaś toalety brak – wszyscy chodzą w krzaki bądź na pobliski parking gdzie znajduje się takowy przybytek. Większość gości to świnie – dosłownie:P
Image
Na kolację jedyną potrawą którą udaje nam się zamówić jest smażony ryż z jajkiem – alternatywę bowiem stanowiły gotowe chińskie zupki ;) Schronisko posiada jednak jedną wielką zaletę która wynagradza wszelkie niedostatki – naturalne gorące źródła. Choć łazienka nie wygląda zachęcająco
Image
to uczucie błogości po zanurzeniu się w wodzie mającej ok 50 stopni jest bezcenne :)
Czemu jednak nasz plan legł w gruzach? Mamy do dyspozycji jeszcze jedynie jeden dzień w tym rejonie, potem musimy wyruszyć na wschód – inaczej nie zdążymy na nasz samolot na Filipiny. Tymczasem Yubeng nie miało stanowić celu samego w sobie, a punkt wypadowy do pobliskich atrakcji – jezior i wodospadów. My nie poddajemy się łatwo więc postanawiamy wyjść przed świtem i jednego dnia wybrać się do wioski, stamtąd nad Lodowe jezioro. I wrócić. Czas przejścia wg wikitravel – min 22h :D Wcześniej już zauważyliśmy że większość czasów jest zawyżona – będziemy kontestować i ten. Jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy. A raczej spróbowaliśmy.
Początkowo droga biegnie monotonie pod górę.
Image
Nie obfituje w widoki, ale wygląda i tak bardzo interesująco. I tu mamy do czynienia z mchami gęsto zwisającymi z drzew.
Image
W połączeniu z mgłą – zapewniają one tajemniczy nastrój.
Image
O tej porze na szlaku oprócz nas jest jedynie parę osób.
Image
Gdy myślimy już że podejście pod górę nigdy się nie skończy – naszym oczom ukazuje się przełęcz (po zaledwie 3h, a nie szliśmy jakimś bardzo forsownym tempem).
Image
I konie.
Image
Parafrazując stare przysłowie – gdzie chińczyk autem lub kolejką wjechać nie może – tam po konia pośle ;) Choć nie mamy tu do czynienia z tłokiem jak w pozostałych odwiedzonych przez nas miejscach to Yubeng dawno przestało być odcięte od świata. Konie z bagażem i turystami biegają w tą i z powrotem. Chętnych na własnonożne odkrycie wioski jest bardzo niewielu. Raz czy dwa przejeżdża obok nas nawet motor crossowy. Nie przeszkadza nam to za bardzo, przez większość szlaku jesteśmy sami. A w dodatku pogoda się polepsza. Dochodzi do niespotykanego ewenementu na miarę chińską – wyruszyliśmy w góry i mamy dobrą pogodę :)
Image
Nie znaczy to oczywiście że od razu coś zobaczymy, o nie – standardowo szczyty gór zasnuwają chmury.
Image
W ten sposób widok na dolinę z wioską musi nam wystarczyć w wersji bez sześciotysięczników.
Image
Po kolejnej godzinie czasu, tym razem schodzenia w dół, docieramy do górnego Yubeng. Chaty rzeczywiście tradycyjne
Image
ale jednak z prądem, bieżącą wodą itd. Nie liczcie że traficie do innego świata, z innych czasów. (w tym celu wystarczy dużo bliższa wycieczka – np. do gruzińskiego Ushguli, które równie dobrze mogło by się znajdować nadal w średniowieczu) Tak jak napisałem powyżej – Yubeng to dopiero początek. Przyszliśmy tu dla piękna okolicznej przyrody. Której jest tu pełno. Poczynając od swojskich pól uprawnych
Image
Image
przez zielone doliny
Image
Image
oraz wszechobecne tybetańskie flagi
Image
Image
Image
po gęste dziewicze lasy
Image
Image
Idziemy w kierunku Lodowego jeziora. Ale wiemy że nie zdążymy. Idziemy prawie 2 godziny w jego kierunku i nadal nie wyszliśmy powyżej poziomu lasów. Nie widać też nigdzie dawnego obozu alpinistycznego który byłby dla nas znakiem że pozostała nam jeszcze godzina drogi. Zmęczenie zaś daje nam się we znaki. Na szczęście znajdujemy się na niewielkiej wysokości i nie musimy się obawiać choroby wysokościowej – ale przebyte kilometry robią swoje. O godzinie 13 poddajemy się. W końcu czasem droga może stanowić cel sam w sobie – jesteśmy usatysfakcjonowani tym co zobaczyliśmy. Pozostaje tylko ten niedosyt – ile więcej by udało nam się zobaczyć gdybyśmy mogli zostać tu chociaż 2 dni więcej? Na pocieszenie w drodze powrotnej góry postanawiają łaskawie odsłonić nam nieco swego lica.
Image
Image
Sapiemy lecz wspinamy się wytrwale. Droga która rano była w w miarę porządnym stanie po całym dniu zostaje skutecznie rozgrzebana przez końskie kopyta.
Image
Do tego zamienia się w pole minowe ;) (tu zdjęcia już nie zamieszczę:P)
Po kilkunastu godzinach trekingu jesteśmy już zmęczeni, nogi nam drżą z wysiłku, ale myśl o gorących źródłach i łóżku napędza nas do przodu. Największą motywację stanowi zaś fakt że to już nasz ostatni wysiłek w najbliższym czasie. Kolejne góry – za miesiąc :) Teraz pora na odpoczynek.

CDN

Wskazówki praktyczne
Dojazd z Shangri-la do Deqin zajmuje średnio 5h. Są 4 autobusy, pierwszy po 7, ostatni o 12 rano. Kosztują 53Y.
Z Deqin do Xidang jeździ publiczny busik o godzinie 8 i 15. Kosztuje 20Y. Dojazd zajmuje mu ponad 2h (choć podobno miał jechać tylko 1h wg wikitravel). Z Feli Si minibus (prywatny, jeśli będzie pełny) kosztuje 30Y, zaś do samego klasztoru można dojechać za 5Y busikiem (godziny kursowania są mi bliżej nieznane). Zanim dojedzie się do Xidang autobus zatrzymuje się przy wjeździe do parku narodowego.
Cena wejścia - 235Y normalny, 115Y studencki - tylko do 23 roku życia, sprawdzają dokładnie. Jest to cena wjazdu do parku i odwiedzenia wioski Yubeng. Jeśli byście chcieli też zobaczyć lodowiec - potrzebna jest kolejna niemała dopłata (nie pamiętam dokładnie niestety jak się rozkładały poszczególne składowe).
W Xidang najprostszy dorm kosztuje 30Y od osoby, są wersje droższe (które nie różnią się prawie niczym).
Z Xidang do Yubeng trasa zajęła nam 4h (3h pod górę na przełęcz, 1h w dół), droga powrotna idzie nieco szybciej (nam zajęła tyle samo, ale byliśmy już bardzo zmęczeni - osoby wypoczęte powinny ją zrobić w 3h). Wejście na wodospad to ok 3h (nie sprawdzałem), zaczyna się z dolnego Yubeng tuż po prawo od świątyni, podobnie jak wejście nad święte jezioro (to już całodzienna wycieczka, z wyruszeniem rano, o szczegółach nie doczytywałem). Wejście nad lodowe jezioro to jakieś 4-5h, zaczyna się na prawo od świątyni ale w górnym Yubeng, i należy dalej kierować się za zielonymi koszami na śmieci.
Z Yubeng można wracać inną drogą niż przybyliśmy - do Ninong (na lewo od świątyni w dolnym Yubeng, 5,5h, trasa długa ale cały czas w dół) - problem w tym że stamtąd ciężko wrócić do Deqin lub Xidang, ale są busy bezpośrednio do Shangri-la.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#45 PostWysłany: 24 Paź 2014 14:00 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Cze 2013
Posty: 212
niebieski
oj marudy jesteście.
Znaleźliście miejsce bez tłumów z pięknymi widokami i dalej mało.
Jasne, że można rzucić się do Gruzi itp. ale to wypad do Chin miał być i taka 'wisienka na torcie' po miastach tłumach i zanieczyszczeniu nie robi wrażenia...?
Oczywiście że opcje żywieniowe sa ograniczone, w każdych górach gdzie dostęp jest utrudniony. Oby był utrudniony bo miejsce jest moim zdaniem świetne!
Bilety drogie jak w całych Chinach, to się sprawdza przed wyjazdem i człowiek podejmuje decyzje czy w to wchodzi czy nie...
A że przeginaja z cenami wejść to swoja droga...
Jadac do Indii wliczam w imprezę krowie placki na ulicach i namolnych cwaniaków którzy próbuja mnie zrobic na kase 10 razy dziennie...

droga z ShangriLa do Deqin jest git:
http://www.chiny-info.pl/chiny/shangri- ... em-w-gory/
http://www.chiny-info.pl/chiny/shangri- ... h-widok-w/

a Yubeng z 2013 tak sie prezentuje:
http://www.chiny-info.pl/chiny/18km-spacer-do-raju/
http://www.chiny-info.pl/chiny/masochizm-gorski/

pzdr

PS
rada dla innych: Spać nie w Deqin a w Felai Si kawałek dalej(10km chyba 5rmb) i tam codziennie z rana jada minibusy na szlak, na 15 można byc w Yubeng.W Felai Si sa hotele, ale tez 2-3 hostele, od 35rmb (2013)
_________________
http://www.chiny-info.pl
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#46 PostWysłany: 24 Paź 2014 15:46 
Site Admin

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 8015
Od razu marudny - piszę jak jest.
Jeśli jakieś miejsce jest opisywane jako odcięte od świata to może mam wysokie wymagania ale nie powinno być dostępne motorem, posiadać elektryczności, czy być licznie odwiedzane (według obiektywnych norm, a nie chińskich - nie uważam żeby było słuszne ocenianie danego miejsca poprzez kontrast że gdzieś jest gorzej, nie ma to sensu; na przykładzie - to że Katowice są śliczne w porównaniu z Manilą nie mówi nam zbyt wiele, nie? ;) ). Nie umniejsza to walorów widokowych tego miejsca (o których myślałem że napisałem w dostatecznej liczbie superlatywów i które wywarły na mnie duże wrażenie), ale rozminęło się z moimi oczekiwaniami powstałymi na skutek zhiperbolizowanych opisów w przewodnikach i na blogach.
Nigdzie nie piszę że skromne jedzenie mi nie pasowało w schronisku - wręcz przeciwnie, ryż smażony z jajkiem to była wreszcie chińska potrawa którą dało się zjeść :)
Jeśli zaś chodzi o bilety studenckie - ich zakup powinien być możliwy dla studentów, legitymujących się ważnym dokumentem. Ceny zabytków i parków narodowych nie były dla mnie żadną tajemnicą, ale to że jako student nie mogłem kupić biletu studenckiego - już owszem. Zwłaszcza że wcześniej nie spotkałem się z takimi ograniczeniami wiekowymi w żadnym z odwiedzanych miejsc (w Chinach jeszcze w jednym miejscu spotka mnie ta niemiła niespodzianka - ale o tym pod koniec relacji). Gdybym twierdził że jest to za drogo - nie zdecydował bym się na wstęp. Było to po prostu niemiłe zaskoczenie.

Ogólnie może odnosisz takie wrażenie (że marudzę) gdyż, nie ukrywam, Chiny pod wieloma względami mnie rozczarowały, zaś podróżowanie po nich okazało się w wielu aspektach ciężkie i mało przyjemne. Choć wszystkim nam czyta się fajniej relacje z miejsc gdzie słońce zawsze świeci, ludzie są przecudni i mili, a w miejscach które autor odwiedził wszystko może się podobać, to jednak stwierdziłem, że warto zamieścić też relację z regionu gdzie nie dociera za dużo osób, a który jest dla podróżnych wymagający. Ale z całościową oceną podróży wstrzymam się jeszcze do podsumowania, może znajdą się osoby które wytrwają do końca relacji ;)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#47 PostWysłany: 02 Lis 2014 13:42 
Site Admin

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 8015
Z zachodu na wschód

Pożegnanie z Tybetem wyglądało podobnie do naszych podróży po tym rejonie – odbyło się nie tak jak zaplanowaliśmy i uwzględniało autostop ;) Busik który miał zjawić się o 7:30 pod naszym hostelem i zabrać nas do Deqin nie zjawił się, ale zaproszono nas do auta osobowego – tym razem to stop nas złapał a nie na odwrót. Na dodatek pogoda postanowiła pokazać nam na koniec gest Kozakiewicza i.. się rozpogodziło. Zza chmur ujrzeliśmy w końcu majestatyczny szczyt Kawa Karpo
Image
Drogę powrotną z Deqin do Shangri-la spędziliśmy przyklejeni do szyb autobusu, podziwiając lodowce i monumentalne góry – wbrew samym sobie czasem wtórowaliśmy Chińczykom w wydawaniu odgłosów zachwytu ;) Już się nie dziwię, że wielu podróżnych opisuje tą trasę jako jedną z bardziej malowniczych, w co nie mogłem uwierzyć jadąc w pierwszą stronę. (niestety zdjęcia z trzęsącego autobusu nie oddają jej malowniczości, nie będę robił więc jej złej reklamy wklejając je na forum). Po przyjeździe do Shangri-la czas który mieliśmy do odjazdu naszego autobusu postanowiliśmy wykorzystać na zwiedzanie starego miasta. Niestety w międzyczasie mój Kindle z wgranym przewodnikiem postanowił odmówić posłuszeństwa, nie mieliśmy więc mapy. Jak zapewne się domyślacie zapytać się o drogę było nam ciężko, lecz po kilku tygodniach spędzonych w Chinach nie było to nic z czym nie moglibyśmy sobie poradzić :) Nasza ścieżka nie należała może do tych które wiodą najkrótszą drogą do celu, ale dzięki temu mieliśmy szansę przyjrzeć się z bliska codziennemu życiu Chińczyków, zarówno temu świeckiemu
Image
Image
Image
Image
jak i duchowemu
Image
Image
Po dotarciu na stare miasto okazało się że nie jest ono już takie stare jak kiedyś – stanowi aktualnie mieszaninę dawnych tradycyjnych domów (które uchowały się przed pożarem), resztek pogorzeliska oraz nowych budynków (które bardzo starają się przypominać te stare).
Image
Image
Najbardziej charakterystycznym ich elementem są bogate zdobienia z rzeźbionego drewna – w okolicy słychać nieustanny stuk młotków i dłut rzeźbiarzy.
Image
Niestety obecnie miejsce to trochę przypomina cepelię – każdy dom jest zamieniony w sklep z turystycznymi gadżetami, knajpkę bądź guesthouse. Jeśli jednak szukacie chwili wytchnienia od 5tysięczników w postaci typowych uciech cywilizacji w odległym Tybecie – tu je znajdziecie.

Z Shangri-la do Kunming podróżujemy autobusem z.. miejscami leżącymi.
Image
Miałem kilkukrotnie możliwość jazdy tego typu wehikułami już wcześniej (np. w Wietnamie) ale zawsze jest to interesujące przeżycie. Zważywszy, że jak to w Chinach – jest tłoczno i mało przestrzeni ;) Jestem niewielkiego wzrostu (176cm) ale i tak na łóżku się nie mieszczę - muszę leżeć na boku z podkulonymi nogami. Szczęśliwie mam łóżko tuż przy oknie, a więc pojedyncze. Ci których los rzucił na środek autobusu otrzymali łóżka podwójne, a niekiedy potrójne ;) I nie zawsze zajmowane są one przez znające się osoby ;) Mamy okazję poobserwować kilka widowiskowych (choć nie zrozumiałych dla nas) awantur. W Chinach bowiem jak już ludzie się kłócą to na całego – wrzasku jest co niemiara, a zainteresowanych gapiów jeszcze więcej. W tym wypadku nie dziwimy się – socjologowie już dawno udowodnili że niewielka gęsto zaludniona przestrzeń działa kryminogennie :P (dodajmy że w autobusie łóżka są ułożone na 3 piętrach) Po chwili jednak wszelkie nieporozumienia zostają ustalone i wyruszamy w daleką drogę. Wbrew niezachęcającemu powyższemu opisowi – porządnie się wyspaliśmy, na pewno lepiej niż moglibyśmy w nocnym autobusie z miejscami siedzącymi. (choć jeśli mielibyście wybór pomiędzy sleeperem pociągiem a autobusem to nie wahajcie się ani sekundy). Lądujemy w Kunming z rana i stajemy przed dylematem – co robić przez najbliższe kilka godzin, kolejny transport w postaci pociągu mamy dopiero po południu. Stajemy przed dylematem bo choć w przewodnikach i na wikitravel wymienionych jest pełno miejsc które warto odwiedzić to w naszym przeczuciu chyba są to miejsca wyszukiwane na siłę. Ale coś przez tyle czasu trzeba robić, wybieramy więc (nie zaskoczymy Was) naturę, czyli Xi Shan (zachodnie wzgórza) rozciągające się nad jeziorem Dian Chi. W końcu po przeczytaniu takich opisów:
„No tourist can but be astonished at such elegant carving on such precipitous hills.”(wikitravel o Dragon Gate)
czy
„There are some fabulous sights within a 15km radius of Kunmíng (…) If you don’t have that much time, Bamboo Temple (Qióngzhú Sì) and Xi Shan (Western Hills) are probably the most interesting.” (LP o okolicach Kunming)
nie możemy odpuścić sobie zwiedzania. A powinniśmy. Lądujemy bowiem w typowej tourist trap (choć na ogół bardzo się pilnujemy to tym razem daliśmy się złapać), czyli sztucznie stworzonej infrastrukturze turystycznej mającej przyciągać turystów, dobudowanej do miejsca które w innym wypadku nie zainteresowałoby nikogo. :/
Okazuje się, że góry Xi Shan to coś w rodzaju tłumnie odwiedzanego parku miejskiego. Gdzie nie ma ani możliwości trekingowych (przez całość pociągnięta jest asfaltowa droga którą jeżdżą autobusy i kolejki turystyczne), ani świątyń (te podobno miały być liczne – i są, są też plastikowe i niczym nie wyróżniające się – jedyna warta wzmianki to Dragon Gate czyli kompleks taoistycznych jaskiń wykutych w zboczu góry),
Image
Image

ani przede wszystkim natury (jeśli były jakieś zwierzęta w tych porośniętych górach to uciekły dawno, dawno temu – są za to knajpki i kilka kolejek linowych)
Image
czy chociażby ładnych widoków (punktów widokowych praktycznie brak, widok na jezioro jest zasłonięty przez drzewa przez większość czasu, lasów zaś nie da się podziwiać z powodu wcześniej wymienionych samochodów i turystów).
Image
Image
Całość za to jest słono płatna. I to jest kwintesencja Chin. To nie przypadek że obecnie najwięcej wydającą na turystykę na świecie narodowością są Chińczycy. Moja teoria spiskowa zakłada że w tym narodzie został wzbudzony sztuczny pęd (moda, trend, nazwijcie to jak chcecie) do oglądania wszystkiego co się da i zachwycania się wszystkim (chyba każdy z nas widział gdzieś grupy wręcz przysłowiowych chińskich turystów i jak się zachowują), co jest częścią większego celu czyli napędzania gigantycznego konsumpcjonizmu aby pobudzić krążenie pieniądza w narodzie i generować oszałamiający wzrost gospodarczy. Pełni poczucia niesmaku biegiem udajemy się na nasz pociąg. Na szczęście rejon który odwiedzimy jako następny choć znany i zatłoczony nie będzie rozczarowaniem, a kilka dni tam spędzonych będą należały do najbardziej błogich w Chinach.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
TikTak lubi ten post.
 
      
#48 PostWysłany: 02 Lis 2014 20:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Kwi 2014
Posty: 979
niebieski
Image
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#49 PostWysłany: 13 Lis 2014 01:45 
Site Admin

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 8015
Uważaj co zmawiasz na obiad

Po opuszczeniu dzikiego zachodu nasza podróż zaczęła przyjmować zgoła inny obrót. Nagle okazało się że po Chinach można podróżować całkiem wygodnie i przyjemnie! Nie myślałem, że kiedykolwiek to napiszę, ale w Chinach rejon turystyczny znaczy się dobry. Mowa rzecz jasna nie o miejscowych turystach (gdyż tych znajdziemy wszędzie, niezależnie od tego jak odludne i oddalone od szlaków turystycznych dane miejsce by się nam nie wydawało, i im ich mniej tym lepiej) ale miejscach odwiedzanych chętnie przez turystów z zachodu. Nagle okazuje się, że w takowych znajdziemy wszystko co potrzebuje biały człowiek – dobre jedzenie, tanie noclegi, a i czasem da się dogadać z Chińczykami. Noo.. zazwyczaj. Dzisiejsza opowieść będzie o tym co przez przypadek zamówiliśmy na obiad.

Pierwszym naszym celem na szeroko pojętym wschodzie Chin były tarasy ryżowe w Longsheng, słynące z niesamowitych krajobrazów. Nazywane bywają też Longji (ang. dragon's backbone) ze względu na podobieństwo pól ryżowych do smoczych łusek. Zbudowane zostały ok 650 lat temu na zboczach wzgórz. Położone są obok miejscowości Guilin, na wysokości 600-800m npm. Tereny te zamieszkiwane są głównie przez ludność Zhuang, jednak ich najbardziej charakterystycznymi mieszkańcami są kobiety Yao – szczycące się nadzwyczaj długimi włosami (czasem 2 metrowej długości). Jak tam dotarliśmy?
Nasz pociąg przyjechał do Guilin o wyznaczonej porze. Tu spotkała nas niespodzianka. Przyzwyczailiśmy się do kontroli biletów i paszportów na każdym kroku, ale kontrola biletów przy wyjściu z dworca? Pan kontroler nie chciał nas wypuścić bez okazania biletu pociągu który właśnie opuściliśmy. Bilet ten zwinięty w kulkę znajdował się już (a może na szczęście jeszcze) w kieszeni plecaka wraz z innymi papierkami do wyrzucenia.. Dobrze że po drodze nie było śmietnika ;) Z dworca kolejowego udaliśmy się na główny dworzec autobusowy, gdzie dowiadujemy się, że autobusy jeżdżą stąd w prawie każde miejsce, ale nie do tarasów ryżowych. Dostaliśmy (po chińsku) instrukcję jak dotrzeć na drugi dworzec autobusowy. W jaki sposób ją zrozumieliśmy? Spotkaliśmy grupę podróżnych z Hiszpanii, z których jeden chłopak studiujący w Szanghaju pomógł nam w tłumaczeniu. Okazało się, że jadą oni w to samo miejsce co my, szybko dogadaliśmy się więc, że pojedziemy tam wspólnie. Nie musieliśmy nawet opuszczać dworca, gdyż w turystycznych (przyjaznych dla białych) rejonach Chin transport znajdzie Cię sam. Po kilkunastominutowych negocjacjach wynajdujemy w 7 osób prywatnego vana – kosztuje nas to zaledwie 10Y więcej od osoby niż jazda transportem publicznym z przesiadkami. Zastanawiamy się tylko do której dokładnie wioski kierowca powinien nas podrzucić. Wybór pada na Pingan, z którego planujemy wyruszyć na treking do Dazhai. Po przybyciu do Pingan dziarskim krokiem ruszamy pod górę z plecakami i.. wymiękamy po 5 minutach :P Przyzwyczailiśmy się do umiarkowanych/chłodnych temperatur Tybetu. Nie jesteśmy przygotowani na gorące i wilgotne powietrze znad pól ryżowych które sprawia że czujemy się jak w saunie. Zmieniamy nasz plan i postanawiamy zostać w Pingan. Tym bardziej że wioska, choć znana i turystyczna, okazuje się nadzwyczaj spokojna. Większość osób przemieszcza się między parkingiem a głównym tarasem widokowym, lecz wystarczy odejść parę kroków i będziemy mieć całą przestrzeń tylko dla siebie. W znalezieniu dobrego noclegu pomaga nam przypadkowo spotkany Amerykanin pracujący w Szanghaju, Jon. Do Longsheng przyjeżdża od lat by wytchnąć od chińskiego zgiełku wielkich miast. Postanowił razem z nami wybrać się na pieszą wędrówkę do Dazhai. Okazała się ona bardzo owocna, mimo że do Dazhai nie dotarliśmy ;) Na początek czekały nas niesamowicie piękne widoki na tarasy ryżowe
Image
i naszą malowniczo położoną wioskę Pingan.
Image
Następnie zeszliśmy z popularnych ścieżek i zapuściliśmy się w prawdziwie wiejskie rejony. Po drodze mijaliśmy oczywiście pola ryżowe
Image
ale nie były to już obrazki dla turystów, tylko miejsce codziennej pracy i życia lokalnej ludności
Image
Image
Image
My podziwialiśmy autentyczność tego miejsca, a nasz nowo poznany kolega, który władał chińskim w stopniu komunikatywnym, wdał się w długą rozmowę z jedną z napotkanych kobiet Yao. Tak dobrze im się rozmawiało, że ta.. postanowiła do nas dołączyć w naszej wędrówce;)
Image
Pochodziła ona z okolicznej wioski Zhongliu, do której postanowiła nas zaprowadzić. Zaproponowała zjedzenie obiadu w jej domu. Żeby nie było nieporozumień zaznaczyła że oczekuje drobnej zapłaty. Czemu nie, my byliśmy już głodni, wędrowaliśmy od 2h, a możliwość zjedzenia posiłku w prywatnym domu zawsze jest ciekawsza od restauracji, szczególnie że potem miała zaprowadzić nas jeszcze do miejsca gdzie moglibyśmy zażyć ożywczej kąpieli w górskim strumieniu. Jon miał niestety lekki problem z dogadaniem się co dostaniemy na obiad. Poinformował nas że nasza gospodyni mówi nieco innym dialektem niż on (w końcu chiński to nie jeden język, tylko grupa języków) i nie potrafi zamówić do ryżu mięsa. Poprosiliśmy bowiem o jakąś potrawę z kurczakiem. Z pomocą przyszła nam biegająca po podwórku kura ;) Po wskazaniu palcem, wydaniu odgłosu gdakania, i sugestywnym zamachaniu ramionami jak skrzydłami wszystko stało się jasne. Gospodyni powiedziała że już rozumie, i za 5min wszystko będzie gotowe. Po 5 minutach przyniosła nasz obiad :D
Image
Jeszcze się ruszający :P Mina Jona mówi wszystko :)
Image
Pytała nas czy zjemy żywą czy też ma dla nas skręcić jej kark oO Wszelkie sugestie że kura powinna być a) nie ruszająca się b) oskubana c) ugotowana nie trafiały do niej. W końcu chcieliśmy kurę :D Sytuacja była dla nas tak absurdalna że postanowiliśmy czym prędzej stamtąd uciec! Gospodyni była bardzo zawiedziona, ale Jon szybko jej wytłumaczył że jednak nie jesteśmy głodni ;) przeszliśmy więc od razu do kąpieli w lodowatym górskim strumieniu
Image
Orzeźwieni mogliśmy wracać. Czekał nas bowiem moment magicznego zachodu słońca nad polami ryżowymi w Pingan. Zdążyć nie było łatwo, kawałek mieliśmy do przejścia, ale widoki były tego warte :)
Image
Image
Image
Image
Image
PS na obiadokolację zjedliśmy w naszym hostelu fried rice w wersji pod zachodniego turystę – mniam ;)

Wskazówki praktyczne
Wstęp na teren tarasów Longsheng kosztuje 50Y dla studentów, i 100Y za normalny bilet.
Dojechać tam można bezpośrednimi busikami za 50Y ale jeżdżą one rzadko i z bliżej dla mnie nieokreślonego miejsca w okolicach głównego dworca (prawdopodobnie takowy bus sam Cię znajdzie), lub transportem publicznym – najpierw dojeżdżamy do drugiego dworca (bezpośredni autobus miejski za 2Y), bierzemy busa do Longsheng za 30Y, nie dojeżdżamy do końca (tarasy ryżowe nie znajdują się w samym Longsheng) tylko w Heping gdzie łapiemy kolejnego busa za 8Y do Pingan.
Nocleg polecam w rewelacyjnym Longji International Youth Hostel, 60Y za dwójkę, czysto, ładnie, tanie i dobre jedzenie, pomocna obsługa.
Treking z Pingan do Dazhai zajmuje ok 4-5h w jedną stronę – od punktu widokowego nr 2 należy się skierować w górę, by po przejściu przez grań wybrać drogę w lewo, nie w prawo (choć na mapce może wyglądać że powinniśmy zrobić na odwrót!) Inaczej zamiast do malowniczej wioski w górach dojdziemy po długim czasie do asfaltowej drogi w dolinie ;) Można oczywiście nie iść całej trasy jeśli czasu/chęci brakuje tylko jak my dość do połowy, do wioski Zhongliu bądź znajdującej się nieco dalej wioski Tiantouzhai.
Transport powrotny do Guilin można zamówić w hotelu/hostelu.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#50 PostWysłany: 14 Lis 2014 00:00 
Site Admin

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 8015
Łódki preferujemy te na dwóch kołach

Kolejny dzień oznaczał kolejną przygodę. Na porannego busika trafiliśmy bez problemu, odjechał on też o wyznaczonej porze. Tyle że zaraz utknął w korku. Nastąpiło spore zamieszanie, jakieś huki, trzaski, krzyki.
Image
Słowem – zeszła lawina błotna. Wyszliśmy z autobusu by zobaczyć jak przedstawia się sytuacja. Na początku nie wyglądała najgorzej, nic czego nie usunęła by koparka albo dwie w bliższym czasie. Ale deszcz padał cały czas, a z ziemią co chwila obsuwały się kolejne drzewa.. No to utknęliśmy, to była jedyna droga na zewnątrz.
Image
Podczas mojej wcześniejszej podróży po Himalajach w Indiach lawiny błotne przerywały ją kilkukrotnie, co w zasadzie (poza jedną, największą, gdy utknąłem w klasztorze Sikhów powyżej 3000m) nie powodowało żadnych opóźnień bo zaradni Hindusi zaraz wszystko organizowali – kierowcy wymieniali się pasażerami i gotówką, pasażerowie przechodzili zboczem góry omijając osypisko/urwaną drogę i autobusy jakimś sposobem zawracały – wszystko sprawnie. Znając jednak „zaradność” Chińczyków miałem obawy jak to będzie wyglądać w tym przypadku. Nie było źle, obawy okazały się nieuzasadnione :) Co prawda wymyślenie patentu z wymianą pasażerów zajęło im prawie 1,5h, ale dali sobie radę ;) Zostaliśmy w końcu poinstruowani przez naszego kierowcę, że busy czekają już na nas po drugiej stronie – trzeba było się tylko tam dostać. I tu już tak różowo nie było. Tą stroną rzeki okazało się to niewykonalne, musieliśmy więc nadrobić ponad 2km by przejść przez pola ryżowe po drugiej stronie. 2km w błocie, deszczu, z tłumem Chińczyków totalnie nieprzystosowanych do chodzenia (na pola ryżowe w końcu przyjeżdża się autobusem, wysiada, robi zdjęcia i wsiada z powrotem – za co ogólnie im dziękujemy bo mieliśmy je dnia poprzedniego całe dla siebie). Musieli oni wąziutką ścieżką ciągnąć walizki które grzęzły im w błocie, wymijać się z parasolami, obcasy ładnych butów zanurzały się w miękką ziemię. A za nimi my, z powodu braku miejsca - gęsiego. To były dłuugie minuty ;)
Image
Mieliśmy dużo czasu by nacieszyć oczy widokiem ryżu z bliska :P
Image
Przed wejściem do autobusu musieliśmy wylać wodę z butów i mogliśmy ruszać w dalszą drogę. Do Yangshuo. Okolice Guilin słyną z pięknych krajobrazów krasowych. Największą atrakcją turystyczną są rejsy rzeką Li. Trudno się dziwić – połączenie zieleni, wody i gór tworzy magiczne pejzaże. Jednak już od dawna po rzece nie spływa się małymi bambusowymi tratwami czy łódeczkami (choć takowe się też znajdą), lecz wielkimi okrętami mogącymi przewozić masy chińskich turystów. Dla chcących uniknąć tłumów alternatywę stanowi właśnie małe miasteczko Yangshuo. Nie jest ono nieznane i powstało w zasadzie poprzez rozrośnięcie się backpackerskiej wioski, ale stanowi świetny punkt wypadowy. Dotarliśmy do niego na wieczór i urzekło nas ono od razu. Choć samo w sobie nie jest zbyt ładne to położone jest idealnie, wśród wspomnianych wyżej pagórków krasowych.
Image
I jeśli włoży się minimalny wysiłek okaże się ono oazą spokoju. Wystarczy trzymać się jak najdalej od West Street i okolic. W pobliżu naszego hotelu nie spotkaliśmy wieczorem ani jednego turysty :) Z ciekawości postanowiliśmy zapuścić się na West Street, sporo słyszeliśmy bowiem o tamtejszym życiu nocnym, imprezach, barach itd. Taa.. Im bliżej byliśmy tym bardziej nieoświetlone, wąskie uliczki przemieniały się w rzęsiście oświetlone tętniące życiem ulice
Image
by w końcu wyglądać tak
Image
Image
Tego co się tam dzieje nie da się opisać słowami – jakby ludzi ogarnęło zbiorowe szaleństwo. By być w jakimś miejscu bo wszyscy tam bywają. Przelewają się tysiącami od jednej wyjątkowo drogiej knajpki do drugiego baru z kilkukrotnie zawyżonymi cenami. Dodajmy do tego chińskie pamiątki, hałas, konieczność czekania na zamówienie przez kilkadziesiąt minut – słowem – masakra. Szybko zdezerterowaliśmy, udaliśmy się do supermarketu w naszej okolicy, nabyliśmy kilka butelek alkoholu w cenie jednego piwa na West Street i miło spędziliśmy wieczór w naszym hotelu - chińskie piwa to jest to co lubimy:) Rano powitał nas taki widok z pokoju.
Image
Jako że tłumów nie lubimy w żadnym wydaniu, a podróżować staramy się o minimalnym budżecie, i tym razem wybraliśmy najmniej zatłoczoną i najtańszą łódkę ze wszystkich – taką na dwóch kołach z koszyczkiem ;)
Image
Zamiast jechać nad rzekę Li, wybraliśmy nie mniej urokliwą rzekę Yulong. Ograniczała nas jedynie nasza wyobraźnia gdzie pojechać przed siebie. Jadąc przez pola, sady, łąki i wioski cieszyliśmy się nieskrępowanym przez żaden biznes turystyczny pięknem przyrody. Było cudownie.
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Choć czasem trzeba było się zamoczyć.
Image
Jeśli więc zastanawialiście się czy warto wybrać się do Yangshuo, czy nadal można tam znaleźć ciszę i spokój – nie zastanawiajcie się, jedźcie. Nie koniecznie nad rzekę Li.
Image

A już w kolejnym odcinku – Hong Kong.

Wskazówki praktyczne.
Nocleg w spokojnej okolicy Xiangshui Bridge – 75Y za dwójkę z klimą i łazienką, rezerwowany przez booking, podobne ceny (70-80Y) na miejscu.
Dojazd z Guilin – 22Y za autobus, kursy są co chwilę (co 10-15min).
Wypożyczenie roweru – ok 20Y za dzień, nikt nie wymagał zostawienia żadnego paszportu czy innego dokumentu od nas.
Trasa – my pojechaliśmy do Dragon Bridge, który sam w sobie nie jest może rewelacyjny, ale oferuje świetne widoki. W wypożyczalniach rowerów można wziąć mapkę, tak samo w hotelach – są one różnej dokładności, ale nie należy się tym martwić, częścią uroku rowerowej eksploracji jest gubić się i odnajdywać pośród pięknych pól ryżowych i wspaniałych wapiennych gór. Generalnie najpierw jedziemy na wioskę Jima i dalej wzdłuż rzeki w prawo do mostu. Można wracać drugą stroną. Zajmuje nieśpiesznym tempem ok 4h.
Alternatywę może stanowić przejażdżka do zabytkowej wioski Xīngpíng nad rzeką Li i powrót tratwą (lub odwrotnie); taka wycieczka wymaga już od nas więcej czasu.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
TikTak lubi ten post.
 
      
#51 PostWysłany: 18 Lis 2014 01:52 
Site Admin

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 8015
Hong Kong – miasto drapaczy chmur i McDonald'ów

Nocnym pociągiem z Guilin dostaliśmy się do Shenzhen, czyli chińskiego miasta graniczącego z Hong Kongiem. Co w Chinach niezwyczajne pociąg łapie 2h opóźnienia. (zawsze zastanawiało mnie jak oni to robią w takich Chinach czy Indiach – jeżdżą pociągi na dystansach tysięcy kilometrów i rzadko kiedy pociąg spóźni się parę minut. A tymczasem w Polsce..:P) Na szczęście granicę możemy przejść dosłownie z dworca kolejowego. Dalszy dojazd jest równie prosty i łatwy (choć nie tani) – do centrum metropolii możemy udać się bezpośrednio metrem. W HK metro nie należy do tanich, cena biletu zależy głównie od pokonywanego dystansu – i w tym wypadku kosztuje nas aż 39,5HK$. Jednak najdroższe ze względu na ograniczoną przestrzeń życiową są noclegi. Nocleg udało nam się zarezerwować w samym centrum, przy Tsim Sha Tsui, w wyjątkowo dobrej cenie w niesławnych blokowiskach Mirador Mansions za jedyne 192HK$.
Image
Za tak niską cenę trudno spodziewać się luksusów – w zamian dostajemy pokój wielkości łóżka z miniaturową łazienką wielkości klozetu i wiszące nad nim umywalki, bez okien. Więcej nam nie potrzeba, nie pokój mamy zamiar przecież podziwiać. Ważne że jest klima ;) Okolica sprawia jednak bardzo przykre wrażenie. Lokalni mieszkańcy uważają ją za tutejsze slumsy i my się z tą opinią w pełni zgodzimy. Pełno tu różnego rodzaju imigrantów, głównie z afryki i europy wschodniej – sprzedawców podrabianych zegarków, alfonsów i prostytutek. Podczas wizyty w HK trudno mi było nie porównywać tego miasta do Singapuru – oba są wielkimi światowymi centrami biznesu, nowoczesnymi miastami wieżowców i ludzi żyjących w pośpiechu. Ponadto w obu większość ludności stanowią Chińczycy, z dużym napływem pracowników z zachodu. Są one jednak totalnie różne. W Singapurze, mieście prawa i porządku, takie obrazki są nie do pomyślenia (tam również mieszkałem w najtańszej dzielnicy, Little India, jednak wrażenie było całkowicie pozytywne).
Szybko opuszczamy te tereny i udajemy się w kierunku promu. Po drodze wszędzie widać ładne budynki, zadbaną miejską architekturę
Image
Image
Image
jednak praktycznie zero zieleni – HK łapie u mnie kolejny minus ;) Po chwili jednak zapominam o zieleni – przed sobą mam istną dżunglę, ze szkła, stali i betonu!
Image
Nie bez powodu prom Star Ferry jest uznawany za atrakcję turystyczną samą w sobie – widok ze statku na wyspę Hong Kong płynąc przez zatokę Victoria jest bezcenny :) (jest to w dodatku jedna z najtańszych atrakcji HK – kosztuje jedynie 2HK$). Za drugą główną atrakcję uchodzi widok rozciągający się ze wzgórza Victorii. Turysta o ograniczonym budżecie może tam po prostu wejść (będzie to na pewno przyjemny spacer – po bokach mijamy pnące się do chmur cieniutkie blokowiska – niesamowita sprawa, trochę jak gigantyczne kostki domina). Turysta o ograniczonym budżecie i czasie (jak my) wybierze autobus nr 15. I jeśli akurat dopisze mu szczęście i smog nie będzie wisiał nad miastem zobaczy takie widok
Image
Nam jak widać szczęście dopisało połowicznie, ale i tak staliśmy długie minuty i chłonęliśmy widok. Dopóki nas nie pochłonął smog/mgła. Zjechaliśmy na dół z zamiarem zobaczenia Golden Bauhinia Square, jednak 2h opóźnienia spowodowały że musieliśmy udać się wprost na prom – nie chcieliśmy przegapić pokazu światło dźwięk (ogląda się go z części kontynentalnej, z portu w Kowlon). Nocna panorama była jeszcze lepsza niż dzienna!:)
Image
Na miejsce dotarliśmy w sam raz na czas, chwilę przed 20. Widok zapierający dech w piersiach.
Image
A potem nastąpił pokaz..i nic się nie zmieniło. Muzyka ledwo była słyszalna przez gwar tłumu chińskich turystów. Lasery/reflektory nieskoordynowane ze sobą oraz z muzyką. A przede wszystkim było to ledwo kilka dodatkowych światełek w morzu światła z budynków – osoba nie wiedząca że odbywa się jakiś pokaz mogłaby go nie zauważyć..
Image
Czekałem twardo do końca licząc że może zaraz mnie jednak czymś zaskoczą, tyle czytałem o tym pokazie, jaki to on cudowny jest i w ogóle. I owszem, zaskoczyli – że pokaz się skończył zorientowałem się dopiero po odpływie mas turystów:P Wraz z nimi postanowiłem udać się na pobliską atrakcję czyli Aleję Gwiazd.
Image
I rzeczywiście, można poczuć się jakby przebywało się w pobliżu sławnej gwiazdy – takie same tłumy ;) Tak duże, że nie mogłem znaleźć w tym gąszczu stóp nawet płyt w moimi ulubionymi aktorami – postanowiłem więc na pamiątkę sfotografować pierwszą lepszą.
Image
A jakie wywołało to poruszenie! Skoro biały fotografuje daną osobę, musi być to osoba niemałej sławy – wyraz zaskoczenia na chińskich twarzach szybko ustąpił determinacji towarzyszącej odgłosom migawek – wszyscy rzucili się robić zdjęcia tej konkretnej płycie :D
My natomiast wyruszyliśmy na poszukiwanie wieczerzy. Cel – Mong Kok, czyli chiński Times Square (całą trasę przeszliśmy piechotą, chcąc się przyjrzeć miastu z bliska). Czym to miejsce zasłużyło sobie na tak zaszczytne porównanie? Ano tym
Image
Image
W okolicy podobno znajduje się dużo stanowisk ulicznego jedzenia (rzeczywiście takowe znaleźliśmy, ale czy dużo to bym nie powiedział). W odróżnieniu od całej reszty HK, gdzie nie widzieliśmy ani jednego (kolejny minus). W HK nie zabraknie za to McDonaldów. Jest ich 235!!! (w Polsce dla porównania mamy ich tylko 333..) Wyobraźcie sobie teraz nas – głodnych, spragnionych konkretnego posiłku zagryzionego dim sum'ami gdy wokół same drogie, wypasione knajpki lub co przecznicę McDonald :/ Normalnie męki Tantala :D
Kolejnego dnia postanowiliśmy nieco skrócić wizytę w HK (odpuścić wizytę na Lantau) i cały dzień przeznaczyć na Macao. Nie żałujemy, że tu przyjechaliśmy (tą panoramę wieżowców po prostu trzeba zobaczyć! niezależnie czy lubi się przyrodę czy kocha miasta) ale miasto w naszym odczuciu okazało się nieprzyjemne i bezduszne. Być może niepotrzebnie porównywaliśmy cały czas je do Singapuru. A być może wpływ miał na to fakt, że zostałem napadnięty przez pijanego ruskiego pod 7-Eleven koło naszego blokowiska (na szczęście jego koledzy odciągnęli go).. Na pewno jednak na naszą ocenę wpłynęło to, że mieszkańcy HK preferują styl życia który jest nam bardzo dalece obcy. Jeśli muszą oni ustawiać się w kolejkach do sklepów Armaniego czy Prady..
Image
to po prostu nie znajdziemy za dużo wspólnych mianowników ;)

CDN
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#52 PostWysłany: 18 Lis 2014 03:08 

Rejestracja: 09 Maj 2014
Posty: 242
Zbanowany
Sprobuj wejsc do jakiegos ekskluzywnego jubilera w europie w 10osob na raz, to sie przekonasz ze nie pozwola na takie cos.
Butik 'Prady' podlega pod takie same rygory, nie spotkalem sie z wyborem klienta ale iloscia tak.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#53 PostWysłany: 18 Lis 2014 22:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 10 Lip 2013
Posty: 313
niebieski
Piękna podróż i świetna relacja! Czekam na ciąg dalszy :)
_________________
magiczna-torpeda-akcja-na-dom-dziecka-w-nepalu,18,108915
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#54 PostWysłany: 19 Lis 2014 19:08 
Site Admin

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 8015
Makao

Do Makao z HK dostać można się w sposób łatwy, choć znów nie najtańszy (w klasie ekonomicznej, w tygodniu, w godzinach nie wieczornych jest to koszt 188 HK$). Co 10-15min kursują promy kilku konkurencyjnych firm, nie różniące się zbytnio ceną ani poziomem usług. Biletów na takowy prom nie trzeba rezerwować, wystarczy terminal promów znaleźć. Co nie jest aż takie łatwe, gdyż jest on schowany w jednym z centrów handlowych, które w zasadzie ciągną się jedno za drugim przez całe wybrzeże idą na prawo od terminalu Star Ferry (choć może jednak trudność ta wynikała jedynie z tego że mimo iż w naturalnych warunkach rzadko kiedy tracę orientację w terenie to w centrach handlowych gubię się notorycznie ;) ) Po godzinie czasu wysiadamy jedyne 65 kilometrów dalej, a jednak w innym świecie. Wieżowców brak, tłumów również. Już na pierwszy rzut oka tempo życia wydaje się zupełnie inne. Choć na głównym miejskim deptaku
Image
rozciągającym się między klimatycznym placem Senado
Image
a pięknymi ruinami katedry św. Pawła (z których ostała się tylko frontowa fasada)
Image
panują niezwyciężone chińskie hordy turystów, wystarczy odejść dosłownie jedną przecznicę w bok by znaleźć lokalnych mieszkańców przemierzających leniwie wąskie uliczki nieśpiesznym krokiem. Różnic jest jednak bardzo wiele. Makao nie odcięło się od swego kolonialnego portugalskiego dziedzictwa, jego pozostałości znajdziemy bardzo wiele (co zresztą zostało docenione przez UNESCO). To dziedzictwo to nie tylko liczne kościoły i budynki kolonialne, ale także portugalska kuchnia.
Image
Ciekawe miejsce stanowi fort Monte na wzgórzu – zielone tereny (wreszcie!), liczne ławeczki zachęcające do odpoczynku i wręcz alegoryczne widoki
Image
(czy tylko mi przypominają one o nieustannej walce nowego ze starym?)
Pośrodku tego bardzo nowoczesne i porządnie zaprojektowane muzeum-skansen, mówiące właśnie o historii tego niezwykłego miasta. Wędrujemy po kilku piętrach przez kolejne ekspozycje przedstawiające różne epoki
Image
Image
pozwalające wczuć się w atmosferę tamtych czasów. Wisienkę na torcie stanowią widoki z wzgórza na to oblicze Makao które nie zawsze jest dostrzegane – miejsca życia lokalnej ludności.
Image
Kto by bowiem chciał chodzić po takich dzielnicach kiedy można rozbijać się po kasynach? ;)
No właśnie, kasyna. Nowy symbol Makao.
Image
Chińskie Las Vegas.
Image
Choć w zasadzie to Las Vegas powinno być nazywane amerykańskim Makao. Z prostego powodu – już w 2007 przychody z kasyn w Makao przekroczyły te w Las Vegas. Obecnie są one 7 razy większe :!: Największe kasyno na świecie, the Venetian, również znajduje się w Makao. Gdzieś wyczytałem ponadto (nie mogę znaleźć potwierdzenia tej informacji) że dochód z kasyn w Makao jest większy niż z reszty kasyn na całym świecie – nie zdziwiło by mnie to. Skąd te liczby? W całych Chinach jak i w Hong Kongu zakazany jest hazard. W Makao zaś za sprawą Portugalczyków od końca XIX wieku jest on dozwolony. Ktokolwiek więc z Chińczyków ma zamiar zawierzyć swemu szczęściu - przyjeżdża stracić pieniądze do Makao.
Image
My nie przyjechaliśmy tracić pieniędzy, dla zasady więc nawet nie wchodzimy do owych przybytków. Mimo że w niektórych rozdają na wejściu darmowe żetony na start – lepiej nie kusić licha ;) W zupełności starczy nam podziwianie ich z zewnątrz. Spektakl gry świateł i nowoczesnych kształtów dostarcza uczty dla naszych oczu (i obiektywu).
Image
Image

Na koniec dnia bierzemy autobus który okrężną drogą po wyspie Taipa jedzie na lotnisko (nie mając wiele czasu podziwiamy słynny Venetian zza szyby). Po męczących przeżyciach w Chinach czas udać się na miesiąc na rajskie Filipiny. O błogości i pięknie tego wyspiarskiego raju przeczytacie dopiero w kolejnej relacji. To jednak nie koniec naszych przygód w Chinach. Po miesiącu wracamy wypoczęci i szczęśliwi. Wprost na spotkanie tajfunu. O tym już niebawem w kolejnym odcinku.

CDN

Wskazówki praktyczne
W Makao można swobodnie posługiwać się dolarami z HK, przy przeliczniku 1:1 (tracąc dosłownie grosze na kursie). Resztę jednak otrzymamy w pataca (symbol - MOP).
Komunikacja miejska jest równie dobra jak w HK (regularne kursowanie autobusów po licznych trasach, dokładne rozkłady jazdy, jasne schematy komunikacji), ale przy tym tania (bezpośredni autobus AP1 na lotnisko kosztuje 4,2MOP).
Dodatkowo jeśli ograniczają nas mocno fundusze możemy skorzystać z darmowych autobusów kursujących pomiędzy ważnymi miejskimi punktami (terminal promów, lotnisko) a wieloma miejskimi kasynami. Choć dedykowane hazardzistom, są one darmowe dla wszystkich.
Muzeum w Makao jest darmowe 15 dnia każdego miesiąca, warto mieć na uwadze jednak że na co dzień czynne jest jedynie do 17:30.
Noclegi w Makao (mimo że nie potrzebowaliśmy skorzystać to sprawdzaliśmy ceny) są jeszcze droższe niż w HK. Paradoksalnie najtaniej może nas wynieść zamieszkanie w jednym z wielkich kasyn.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#55 PostWysłany: 20 Lis 2014 03:33 
Moderator forum
Awatar użytkownika

Rejestracja: 16 Wrz 2011
Posty: 2706
Loty: 259
Kilometry: 313 227
Washington bardzo fajna relacja, właśnie przeczytałem od początku wszystko co napisałeś w tym temacie. Podoba mi się że opisujesz rzeczy bez zbędnego koloryzowania tylko wszystko tak jak to widzisz. Choć po tym co u Ciebie przeczytałem to raczej zniechęciłeś mnie niż zachęciłeś do odwiedzenia w przyszłości Chin :-P
Dodam również że naprawdę fajne zdjęcia, jedyne czego mi brakuje to użycia w niektórych miejscach stałki z małą głębię ostrości.
Nie chciałoby Ci się zrobić jakiejś mini mapki np. z google maps w miejscach w których w Chinach byliście podczas tej podróży? Bo wydaje mi się że zrobiliście razem imponującą trasę a fajniej by się to czytało wiedząc gdzie dane miejsce dokładnie na mapie jest. Dzięki za poświęcony czas w pisaniu oraz duży plus za te wskazówki praktyczne pod koniec każdego postu, z doświadczenia wiem że takie informacje zawsze bardzo się przydają. Miłego kończenia relacji z Chin Ci życzę :-)
Góra
 Profil Relacje PM off
olir1987 lubi ten post.
 
      
#56 PostWysłany: 21 Lis 2014 18:43 
Site Admin

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 8015
Dzięki, na finiszu doping równie ważny co na początku pisania relacji ;)
Cytuj:
Jedyne czego mi brakuje to użycia w niektórych miejscach stałki z małą głębię ostrości.

Też mi tego brakuje, a najbardziej że nie mam takiego szkła ;) Lista potrzebnego sprzętu się wydłuża z każdym wyjazdem, jednak zawsze się znajdzie kolejna podróż do odbycia (a wbrew naszym chęciom nie są one do końca 4free) :P
Mapę (link do google maps) zamierzam zamieścić w podsumowaniu, do którego zbliżam się wielkimi krokami. By nie być gołosłownym - kolejną część zamieszczam poniżej.

Szalonego powrotu początek tajfunem

Z Filipin mieliśmy lot do Makao by udać się następnie na nasz powrotny samolot do Europy z Xian'u. Ze względów bezpieczeństwa i logistyki lot powrotny do Chin i lot powrotny z Chin zostały zaplanowane w odstępie kilkudniowym. W końcu z Makao do Xian'u jest ponad 1800 km a rozkłady lotów potrafią się zmieniać (szczególnie w Cebu Pacific :P). Lecz już na wstępie, na etapie planowania podróży, wiedziałem że nie pozwolę sobie na zmarnowanie 4 dni w Chinach na sam powrót – w końcu zostało jeszcze tyle miejsc do zwiedzenia :) W ten oto sposób powstał dość szalony plan powrotnej podróży który już pierwszego dnia niemal legł w gruzach. Ostatnie 2 dni na Filipinach to były dwa dni non stop w środkach lokomocji, z noclegiem w busie i przygodami na lotnisku w Clark. Potem miało być względnie łatwo i przyjemnie. Zamiast tego był tajfun.

Na lotnisku w Makao wylądowaliśmy w nocy. Jako, że przejście graniczne o tej porze do Chin było już zamknięte, a noclegi w Makao bardzo drogie, jedynym logicznym wyjściem okazała się lotniskowa podłoga. Nie była to dla nas pierwszyzna, zawsze też w takich przypadkach podróżujemy przygotowani (śpiwory dla nas, a kłódka i linka do roweru dla bagaży). Wstajemy skoro świt i wychodzimy przed terminal złapać pierwszy poranny autobus. Na zewnątrz dość mocny wiatr ale nic poza tym nie zauważyliśmy podejrzanego. Czekamy i czekamy, a kolejne autobusy nie nadjeżdżają (spędzamy w ten sposób ponad godzinę). Idziemy z powrotem do dziwnie opustoszonego terminalu (po przebudzeniu nie zwróciliśmy uwagi że na odlotach nikogo nie ma) gdzie po krótkich poszukiwaniach udaje nam się znaleźć mówiącą po angielsku osobę. Pytamy się o brak autobusów. Okazuje się że komunikacja miejska w całym mieście przestała kursować z powodu tajfunu. Jakiego tajfunu, o czym ten Chińczyk gada? Owszem, na zewnątrz dość mocno wiało, ale bez przesady, w Polsce nie paraliżujemy miasta z powodu byle wiaterku. Patrzymy jednak na tablicę przylotów i odlotów a tam wszystkie dzisiejsze loty odwołane i duży komunikat o tajfunie stopnia 8. Szybko wyszukujemy w google co tajemniczy stopień znaczy i już po chwil wiemy jedno – mamy przerąbane. Przy tego stopnia alarmie nie tylko nie kursuje komunikacja publiczna ale zamykane są mosty. A lotnisko (wraz z nami) znajduje się na wyspie.
Próbujemy wypytać się kiedy tajfun może minąć, kiedy można się będzie wydostać z wyspy, jednak większość osób odpowiada nam w sposób godny Horacego „skończy się kiedy się skończy”. Ale ale. Skoro wyspa jest odcięta od świata to czemu co jakiś czas pod lotnisko przyjeżdża taxówka, a czasami samochód osobowy? Wszyscy Ci ludzie co utknęli na lotnisku mieszkają na Taipie? Próbujemy się o to wypytać a w zamian słyszymy „mosty zamknięte, nic nie jeździ, tylko prywatne samochody” - to nic nie jeździ, czy jednak prywatne pojazdy mogą jeździć? Nie dowiemy się tego, angielski naszego rozmówcy jest na zbyt niskim poziomie. Inny z kolei rozmówca mówi że dwa mosty są zamknięte, ale trzeci otwarty. I w to postanawiamy uwierzyć. Nie czasu na to aż tajfun minie kiedy minie, wychodzimy z lotniska i postanawiamy złapać stopa. Po wyjściu z zadaszonego i osłoniętego parkingu przed budynkiem wiatr uderza nas z pełną siłą. No dobra, może jednak nie jest to jakiś tam wiaterek. Niestety każdy zatrzymany przez nas samochód mówi że nie jedzie do Makao, tylko na Taipę. Zaczynają dopadać na wątpliwości. Może jednak wyspa jest odcięta? Postanawiamy spróbować przejść na kontynent pieszo, pierwszy z mostów nie znajduje się daleko od nas. Budynki nad nami trzeszczą, blacha w ogrodzeniach pobliskiej budowy się odgina, bilbordy się chwieją. Nikogo nie ma na ulicach. Naszym oczom ukazuje się most – niemal zalewany przez wzburzone wody morza.
Image
Nasza nadzieja jednak szybko się ulatnia. Drogę na most blokują policyjne samochody. Tędy nie przejdziemy. Zapytamy się ich jednak jak to jest z tym mostem, czy trzeci rzeczywiście jest otwarty. Zaprzeczają. Ok, może się nie dogadaliśmy, zapytamy patrol pilnujący wjazdu z drugiej strony. W końcu jeśli usłyszysz odpowiedź która Ci nie pasuje, nie przejmuj się, idź zapytać się jeszcze raz innej osoby ;) . Niestety słyszymy tą samą odpowiedź. Na pytanie kiedy mosty zostaną otwarte słyszymy cały przekrój odpowiedzi – co policjant to inny pomysł na koniec tajfunu. Od „za kilka godzin” albo „wieczorem”, przez „jutro” kończąc na „za dwa dni” :/ Mówią żeby czekać. No to czekamy
Image
Po 3h czekania, kiedy policjanci nadal nic nie wiedzą, zaczyna padać deszcz. Hmm, może jednak wrócimy na lotnisko nim się rozpada? Wracamy. Nim docieramy do celu łapie nas przeraźliwa burza, po kilku sekundach z naszych butów wylewa się woda – górą :P Z budynków zaczynają odpadać elementy elewacji, robi się groźnie. Po przybyciu na lotnisko (do którego wędrówka przypominała przedzieranie się przez ścianę wody) konstatujemy że nie mamy zbytnio w co się przebrać – wnętrza naszych plecaków też zmokły (nim założyliśmy na nie osłony przeciwdeszczowe było już za późno). Tymczasem zauważamy pojawienie się większej ilości osób. Hola hola. Skoro wszystkie mosty zamknięte, to czy naprawdę przybyli oni wszyscy z malutkiej Taipy? (pomijam już cel ich przybycia, nadal wszystkie loty pozostają odwołane) Próbujemy zasięgnąć języka po raz kolejny. I znów słyszymy wersję że trzeci most jest otwarty. To czemu policja mówi co innego?! W końcu dowiaduję się od pierwszej osoby biegle mówiącej po angielsku jak sprawa ma się naprawdę. Wszystkie mosty są zamknięte, ALE wewnątrz trzeciego z nich biegnie tunel którędy można przejechać na drugą stronę! :evil: Tego już za wiele. :twisted: Mimo że deszcz nadal leje wychodzimy na zewnątrz z silnym postanowieniem ucieczki z tej chińskiej pułapki. Jak za sprawą czarodziejskiej różdżki nagle wszystko się udaje. Już po chwili zatrzymuje się luksusowe auto. I jedzie akurat na kontynent :D Bez większych przygód docieramy do granicy. Tam nasze niespodziewane kłopoty zamieniamy na te z którymi jesteśmy już dobrze obeznani – mamy problem z zakupem biletu na busa do Kantonu. Chcieliśmy dojechać na dworzec Liuhua tuż przy dworcu kolejowym, jednak Chińczycy są nam w stanie powiedzieć jedynie że nie ma takiej opcji. Jaka opcja istnieje (w której części tego gigantycznego miasta się zatrzymamy) - już nie. Zdajemy się po raz drugi na szczęście, i nie wychodzimy na tym źle. Wylądowaliśmy raptem jedną stację metra od dworca kolejowego :) Pociągiem docieramy późnym wieczorem do Changsha. Na szczęście jesteśmy na cywilizowanym wschodzie kraju, przy dworcu czekają więc osoby oferujące prywatne noclegi w przystępnej cenie w okolicznych domach. Zanim padniemy na łóżko (to masakrycznej 3 dniowej podróży) rozwieszamy nasze przemoczone rzeczy i bierzemy prysznic – co trzeci dzień wypadało by ;)

CDN

Wskazówki praktyczne
Najwygodniejsze przejście graniczne to Gongbei Port - z niego odjeżdża najwięcej autobusów, zaś dojeżdża bezpośrednio (za cenę 4,2MOP) autobus AP1 wprost z lotniska.
Autobusy do Kantonu z granicznego (chińskiego) miasteczka Zhuhai kosztują 70Y i odjeżdżają co chwilę (co 5-10min) z podziemi przy przejściu granicznym. Jest wiele różnych firm (a więc wiele różnych stanowisk), bilety mają w podobnych cenach.
Metro w Kantonie (chińska/angielska nazwa Guangzhou) jest dobrze oznaczone i tanie (cena zależy od dystansu, zaczyna się od 2Y).
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#57 PostWysłany: 25 Lis 2014 17:26 
Site Admin

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 8015
W świecie Avatara albo najdroższa mgła na świecie

Choć wiele mogę zarzucić podróżowaniu po Chinach, na pewno jest to kraj pełen widoków wydawało by się że nie z tej ziemi. Takich w które można dopiero uwierzyć gdy zobaczy się je na własne oczy. Tak było i w przypadku Zhangjiajie, niepozornej miejscowości, otoczonej przez góry rodem z animacji komputerowych. To właśnie tam zamierzaliśmy spędzić najbliższe 2 dni.
Park krajobrazowy Wulingyuan obejmuje 4 parki narodowe: Zhangjiajie, Suoxiyu, Tianzi oraz od niedawna Yuanjiajie. Jest to miejsce światowego dziedzictwa UNESCO. Pośród pokrytych lasami gór wiją się malownicze strumienie i błyszczą się jeziora. Zobaczyć można tu wodospady, jaskinie i naturalne mosty. Jednak to trzy tysiące wysokich czasem na 200m, samym swym wyglądem zaprzeczających prawom fizyki, kamiennych słupów odbiera dech w piersiach. Wąskie niczym szpilki, pośród chmur sprawiają wrażenie unoszących się w powietrzu. Czy opis ten Wam się z czymś kojarzy? To właśnie to miejsce zainspirowało Camerona w jego najbardziej dochodowym filmie wszech czasów – Avatarze – do wizualizacji latających gór Hallelujah. Jak w filmie, przy odrobinie szczęścia (czyli braku bardzo częstej w tych górach mgły), może poczuć się każdy turysta odwiedzający to miejsce, bez konieczności zakładania googli 3D.
Jakby tego było mało, tuż obok znajduje się piąty park narodowy – góry Tianmen, obsługiwany przez podobno najdłuższą na świecie pasażerską kolejkę linową (ma ona 7455m długości!). W tym miejscu z kolei turyści mogą pochodzić ścieżką obiegającą górę wzdłuż stromych klifów (w jednym miejscu podłoga wykonana jest ze szkła i funduje przyprawiające o zawrót głowy widoki).
Tyle atrakcji, setki kilometrów szlaków turystycznych, a my przez tajfun docieramy do Zhangjiajie późnym popołudniem. Zmarnowany dzień. Nocleg jak poprzedniej nocy znajduje nas sam przed wyjściem z dworca. Tego dnia nie zdążymy zobaczyć już nic – parki narodowe oddalone są o kilkadziesiąt kilometrów od miasta, zamykane są też dość wcześnie (o 18). Wykorzystujemy jednak ten czas dobrze – planujemy naszą jutrzejszą wycieczkę przy użyciu mapy turystycznej zakupionej na dworcu. Mapy parków narodowych dostępne w internecie są równie mało precyzyjne co opis polecanych miejsc nic nie mówiący bez dobrej mapy. Innymi słowy przyjeżdżając tu nie mieliśmy prawie żadnego pojęcia co gdzie się znajduje, jak tam dotrzeć, jakie są czasy przejścia, gdzie wejdziemy schodami (czyt. gdzie można wejść bez dodatkowych opłat), a gdzie będą chcieli od nas kolejny haracz (za kolejki/windy/autobusy). Jest to bowiem znowu jeden z najdroższych parków w Chinach. Odrabiamy więc naszą pracę domową i kolejnego dnia już z gotowym planem wyruszamy przed wschodem słońca. Na wejściu musimy kupić normalne bilety - tym razem spodziewaliśmy się tego, znów ze studenckich przywilejów mogą korzystać osoby tylko do 24 roku życia. Pani w okienku próbuje nas przekonać że potrzebujemy dodatkowo biletów na autobusy wewnątrz parku – nie wierzymy jej, wszędzie w internecie było napisane że są w cenie wejścia, nie zamierzamy nic dodatkowego kupować, ale funduje nam stres do końca dnia że jednak jeździmy busami nielegalnie (w autobusach nikt nic nie sprawdzał, wydaje mi się że naprawdę nie ma dodatkowych biletów). Bilety są dostępne tylko w wersji 3 dniowej – przy wejściu sczytywane są nasze odciski palców i wiązane z biletem – nikt inny na danym bilet nie wejdzie. O tej godzinie jesteśmy w parku prawie sami.
Image
Nieliczni Chińczycy udają się na lewo w kierunku kolejki na górę Huangshi, my idziemy w przeciwną stronę, do Golden Whip Stream. Jako że dolinę tego strumienia trzeba przejść o własnych siłach – nie cieszy się ona największą popularnością wśród lokalnych turystów ;)
Image
Choć pogoda jest paskudna (siąpi, jest pochmurnie i mgliście) co chwila naszym oczom ukazują się sławetne kamienne słupy.
Image
Swój niezwykły kształt zawdzięczają erozji. Jedynie częściowo związanej z pogodą (rozsadzaniem skały przez zamarzającą w zimie wodę a w jeszcze mniejszym stopniu działaniu wiatru i deszczu), a w większości spowodowanej destrukcyjną siłą korzeni porastających je drzew. Największe wrażenie robią zaś z góry. Dlatego w połowie drogi wzdłuż strumienia odbijamy pod górę na Shadao Gully. Pokonanie 3000 schodów wydaje nam się dziecinną igraszką w porównaniu z tym co musieliśmy już przejść w Chinach ze schodami ;) Po drodze zaczepiają nas małpy.
Image
Wchodzimy na górę i docieramy do pierwszego punktu widokowego – jest niesamowicie!
Image
Kamienne słupy co kilkanaście kroków wyłaniają się z gęstej mgły.
Image
Wreszcie docieramy do tego naj - Heavenly Pillar. Stoimy na deszczu chłonąc widoki. Marna pogoda w niczym nie umniejsza naszego zachwytu.
Image
Niestety marna pogoda po chwili zamienia się w podłą pogodę, nadchodzi tak gęsta mgła że przestaje być widać cokolwiek.. Dodatkowo dochodzimy do miejsca do którego dojeżdżają autobusy, gęsto robi się też od Chińczyków. A za bystrzy to oni nie są – non stop cykają fotki białej jak mleko ścianie – w końcu tabliczki im powiedziały że w tym miejscu są cudowne widoki. My robimy sobie zdjęcia z Chińczykami, jako tako ich jeszcze widać :P
Image
Postanawiamy przejechać się do drugiej części parku, wokół góry Tianzi, która oferuje podobno najładniejsze widoki w całym Wulingyuan. Nic z tego – tam widzimy równie niewiele.
Image
Możemy za to (jeśli by nas naszła taka fantazja) zjeść w McDonalds oO W końcu serce najstarszego parku narodowego w Chinach jest świetnym miejscem do budowy tego typu przybytku :/
Image
Rzecz jasna chińscy turyści dojeżdżają tu kolejką. Ci nieliczni którzy chcą pokonać prowadzące na nią 4000 schodów – i tak nie robią tego o własnych siłach ;)
Image
Przez 2h chodzimy wokół Tianzi odwiedzając po kolei wszystkie polecone, przepiękne miejsca – bez skutku, wszędzie mleko. Nie zobaczyliśmy nic. Zniechęceni kierujemy się na dół – dopiero w połowie drogi zaczyna być widać cokolwiek.
Image
Tego dnia kupiliśmy najdroższą mgłę w naszym życiu ;) Z widoków udało nam się zobaczyć może jedynie promil tego co ten park ma do zaoferowania. A i tak uważam że było warto :) Wracamy do miasteczka, bierzemy prysznic (to będzie nasz ostatni przed powrotem do domu, a więc w ciągu najbliższych 3 dni) i wsiadamy w nocny pociąg. Jutro ostatni dzień zwiedzania, zamierzamy więc wyrobić 200% normy, i odwiedzić dwa nadzwyczajne miejsca.

CDN

Wskazówki praktyczne:
Z Changsha do Zhangjiajie kursują busy za 120Y, jadące ok 5h.
Noclegi same zaczepią Was na dworcu, można za 80Y dostać bardzo ładną dwójkę z łazienką/klimą i baniakiem wody mineralnej w pokoju:P
Do parku dojeżdżają busiki (10-12Y i 1h czasu) z dworca autobusowego który znajduje się tuż koło dworca kolejowego w Zhangjiajie. Pierwszy busik można złapać o 6 rano. Najpierw trzeba jednak mniej więcej wiedzieć co się chce zobaczyć, wejść do parku jest kilka. Dwa najważniejsze to:
Zhangjiajie z którego można się udać oglądać Yellow Stone Stronghold (czyli Huangshi, można tam wjechać kolejką za dodatkową opłatą, albo wejść po 3800 schodach z Laomuwang) oraz Golden Whip Stream, z którego można wejść pod górę jak my w połowie drogi do Shadao Gully (jedynie 3000 schodów) – w pobliżu są obecne 2 naturalne mosty First Bridge of the World i Bridge of Immortals, a także kilka punktów widokowych i Heavenly Pillar. (Inna możliwość dostania się tam to dodatkowo płatna winda Bailong z końca Golden Whip Stream lub autobusem z Tianzi lub też autobusem z dodatkowo płatnej kolejki Yuanjiajie)
oraz
Wulingyuan – z którego najbliżej jest do góry Tianzi z jej atrakcjami (najważniejsze to Imperial Brush Peaks i liczne platformy widokowe wokół). Można tam znów wjechać dodatkowo płatną kolejką, albo podejść 4000 schodów z dwóch miejsc – jednego bliżej nieoznaczonego (w końcu jest darmowe, to po co oznaczać) albo z Ten Miles Gallery gdzie kursuje dodatkowo płatna ciuchcia.
Nic Wam to wszystko nie mówi? Nie szkodzi, po to zeskanowałem moją zarąbistą (choć nieco zużytą) chińską mapkę:P
https://picasaweb.google.com/lh/photo/A ... directlink
Wejście do parku na 3 dni kosztuje 248Y za normalny bilet i 160Y za bilet studencki. W parku jedzenie jest możliwe do kupienia w kilku miejscach, jest jednak drogie, warto wziąć swój prowiant. Busy parkowe jeżdżą tylko do godziny 18. Dodatkowo płatne są nie tylko kolejki i winda, ale też niektóre atrakcje takie jak jezioro Bao Feng czy jaskinia Yellow Dragon Cave.
Park narodowy góry Tianmen to osobny bilet kosztujący 258Y! Za to kolejka linowa odchodzi z samego miasteczka Zhangjiajie.
https://picasaweb.google.com/lh/photo/q ... directlink
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
Japonka76 lubi ten post.
 
      
#58 PostWysłany: 25 Lis 2014 17:35 
Moderator forum
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Kwi 2014
Posty: 4191
Zanim przeczytałam, po samych zdjęciach wiedziałam, że to Avatar :D i tego zazdroszczę, nawet we mgle.
_________________
Ιαπόνκα76
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#59 PostWysłany: 26 Lis 2014 20:35 
Site Admin

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 8015
Tysiące Buddów, mistycznie komercyjny klasztor i miła pożegnalna niespodzianka

Naszą podróż postanowiliśmy zakończyć w sposób uduchowiony. Pociągiem dotarliśmy do miasta Luoyang, będącego niegdyś przez krótki okres stolicą Chin, obok którego rozciągają się nad rzeką Yi He jaskinie - Jaskinie Dziesięciu Tysięcy Buddów (inaczej Wrót Smoka - Longmen). Nazwa jest nieco myląca – Buddów podobno jest jeszcze więcej – 142 289 :D
Image
Rozumiem jednak że niewygodnie by się wymawiało „Jaskinie stu czterdziestu dwóch tysięcy dwustu osiemdziesięciu dziewięciu Buddów” ;) Zaczęto je rzeźbić w 494 roku w miękkim wapieniu i kontynuowano dzieło przez prawie 400 lat. Jaskiń jest ponad 1400, rozciągają się zaś po obu stronach rzeki. Najmniejszy budda liczy sobie zaledwie 2,5cm
Image
największy – 17m.
Image
Nic dziwnego że miejsce to zostało docenione przez UNESCO. Byliśmy ciekawie tego miejsca, i nie zawiedliśmy się. Pomijając walory kulturowe/religijne/historyczne (osoby zainteresowane na pewno doceniły by je bardziej niż my) – jaskinie są malownicze i robią duże wrażenie.
Image
Image
Ogrom pracy który został włożony w stworzenie tego miejsca jest niesamowity.
Image
Płaskorzeźby zachwycają swymi detalami.
Image
Image
W cenie biletu można odwiedzić kilka pobliskich świątyń – jednak w naszej opinii można je spokojnie pominąć. My woleliśmy nasz czas poświęcić na inną świątynię. Miejsce niemal mistyczne – klasztor Shaolin.
Image
Prawdopodobnie każdy z Was kojarzy tą nazwę, nawet jeśli nie ma nic wspólnego z wschodnimi sztukami walki. Pozwólcie jednak że odświeżę Wam pamięć i przypomnę historię tego legendarnego miejsca – miejsca narodzin sztuk walk. Klasztor został założony w roku 495 przez indyjskiego misjonarza Buddhabhadry pośród gór Song (nie są to wysokie góry, najwyższy okoliczny szczyt Shaoshi ma 1512m n.p.m - od niego też swą nazwę wziął klasztor – Shaolin Si oznacza świątynię pośród lasów Shao). W VI wieku do klasztoru przybywa Bodhidharma, indyjski książę który osiągnąwszy oświecenie postanowił zabrać do Chin Dharmę. Tyle faktów.
Image
Wędrował on przez Himalaje, wielokrotnie będąc napadanym przez zwierzęta i rabusiów – opierając się im i ich obserwując nauczył się walczyć. Nie został on wpuszczony na teren klasztoru, osiadł więc w pobliskiej jaskini gdzie przez 9 lat medytował bez przerwy patrząc się w ścianę. Dopiero widząc jego medytację mnisi nabrali do niego szacunku i postanowili wpuścić go do klasztoru. Tam to Bodhidharma stwierdził że mnisi są senni i chorowici – zalecił więc im ćwiczenia fizyczne, wzorowane na indyjskim tańcu wojennym i jego własnym doświadczeniom z podróży. Mnisi wzięli sobie do serca jego nauki i doprowadzając je do perfekcji. Tak oto powstały sztuki walki.
Tyle mówi legenda. W rzeczywistości choć Bodhidharma istniał, prawdopodobnie do Chin przybył drogą morską a nie lądową, zaś sztuk walki nie stworzył. Nie da się jednak zaprzeczyć że klasztor swej sławy nie wziął znikąd. W okresie dynastii Ming klasztory formowały zbrojne oddziały które wspomagały chińskich dowódców. Oddziały z Shaolin uchodziły za najlepsze i były sławione w całych Chinach (istnieje ok 40 pisemnych źródeł z tego okresu, dobrze piszą one zwłaszcza o mnisiej walce przy użyciu kija). W XX wieku klasztor zaczął cieszyć się popularnością na zachodzie, inspirując wiele opowiadań, książek i filmów. Ale jak to miejsce wygląda w rzeczywistości?
Bardzo niepozornie.
Image
Właściwy klasztor został ostatecznie spalony za czasów Mao w ramach rewolucji kulturalnej. Jednak polityczne trendy przychodzą i odchodzą, i tak za sprawą Xiaopinga sztuki walki stały się na nowo popularne, szczególnie w formie sportowego wushu (które więcej ma wspólnego z gimnastyką niż z walką). W latach 80tych klasztor więc odbudowano. Obecnie jest on gigantycznym centrum szkoleniowo-treningowym oraz turystycznym – w skrócie – wielkim biznesem. Mieści się tu największa w Chinach szkoła Kung Fu.
Image
Obecnie szkoli 35 000 osób.
Image
Jeśli wierzyć tabliczkom wyszkolili prawie 200 olimpijczyków.
Image
Jeśli symbolika miejsca Was nie interesuje warto tu przyjechać chociażby dla pokazów wushu. Można popodziwiać nadzwyczaj wygimnastykowanych mnichów
Image
Image
czy pokaz różnych stylów walki.
Image
Image
No i zobaczyć sławetny Hard Quigong – rozbijanie metalowych sztab na głowie
Image
oraz opieranie się na ostrzu włóczni.
Image
A także fizycznie niemożliwą sztuczkę z gwoździem oO (gwoźdź został przez mnicha rzucony – przebił się przez szybę zostawiając idealnie okrągły otworek; że to żadna ściema widzieliśmy dowód – za pierwszym razem krzywo mnichowi się rzuciło i gwoźdź odbił się bezskutecznie od szyby)
Image
Image
Pokaz jest po prostu rewelacyjny, szkoda że tak krótki. Zawiera też elementy humorystyczne (ludzie z widowni proszeni są o wstąpienie na scenę i próbę powtórzenia ruchów mnichów ;) )
Po pokazie udaliśmy się w poszukiwaniu groty w której medytował Bodhidharma, jednak trochę się pogubiliśmy i w zamian znaleźliśmy miejsce dokąd uciekają młodzi mnisi pogadać przez telefon komórkowy ;) Bardziej jednak żałuję że nie udało mi się namówić Moniki na odwiedzenie Lasu Pagód, miała ona już jednak serdecznie dość jakiegokolwiek zwiedzania i chciała po prostu iść już na pociąg który dowiezie nas do Xianu. Byle bliżej domu, byle szybciej. Po dwóch miesiącach w podróży byliśmy po prostu zmęczeni, zwłaszcza mając tak szalenie intensywny powrót. Tak też zrobiliśmy. Kupiliśmy nasze ostatnie chińskie piwa i usiedliśmy przed dworcem obserwując wieczorne tańce chińczyków.
Image
Nocnym pociągiem dojechaliśmy do Xianu, w którym to nad ranem nie mogliśmy połapać się w rozkładzie nocnych autobusów. Nasze działania była tak bezowocne że w końcu do hotelu Melody (sprzed którego odjeżdżają autobusy na lotnisko) dotarliśmy godzinę później – pierwszym dziennym autobusem. Na szczęście mieliśmy zapas czasu. Na lotnisku czekały nas niespodzianki przy odprawie. Najpierw – pani prosi nas o umieszczenie naszych plecaków w wielkich plastikowych workach i szczelnie zakleja je taśmą. O co chodzi, to dlatego że to nie walizki, boi się że paski się gdzieś wkręcą? Potem zaś usłyszeliśmy „Czy chcą państwo miejsca przy wyjściu awaryjnym?” Jasne! będzie więcej miejsca na nogi. Nie spodziewaliśmy się jednak że będzie go tak dużo :) miejsca te dostaliśmy w klasie premium :D
Image
W taki sposób to można podróżować :) lot zleciał więc nadzwyczaj szybko. Krótka przesiadka w Helsinkach i już jesteśmy w Pradze. Odbieramy nasze plecaki i wyciągamy je z worków – już wiemy czemu się w nich znalazły ;) Powiedzmy tylko że dwa miesiące dość dzikiej podróży zrobiły swoje i nie pachniały za dobrze :P Na odbiór z lotniska zamówiłem Black Lane (oczywiście z kodem - wyszedł taniej niż dojazd autobusem) przez co czułem się bardzo głupio. Pan w świetnie skrojonym garniturze czekał na nas by zawieźć nas swoją S klasą na Polskiego Busa ;) Następnego dnia rano (po piątym noclegu bez łóżka w ciągu ostatnich 7 dni) dojeżdżamy do Warszawy. Nareszcie w domu!

Wskazówki praktyczne
Do grot Longmen jedzie bus 81 bezpośrednio z dworca (kosztuje 1,5Y, jedzie 40min). Wstęp do Grot kosztuje 120Y, nie ma biletów studenckich wcale. Zwiedzanie zajmuje ok 3h, ładniejsza jest strona zachodnia, czyli ta od której zaczynamy.
Do Shaolin busy jadą też bezpośrednio spod dworca kolejowego (albo prywatne busiki z różnych miejsc, znajdą Was naganiacze, albo z dworca autobusowego który jest naprzeciw) i kosztują 19-20Y. Jeżdżą non stop, co 20min, jadą zaś ok 1,5h. Wstęp do klasztoru kosztuje jedynie 50Y studentów :) Pokazy wushu odbywają się o pełnych godzinach w hali pokazowej która znajduje się bliżej wejścia niż sam klasztor.
W Luoyang można odwiedzić również pierwszą świątynię buddyjską w Chinach – świątynię Białego Konia (my nie byliśmy, dojeżdża tam miejski autobus 56 w około 45min).
O autobusach z/na lotnisko w Xianie pisałem już w pierwszym wpisie, napiszę teraz więc tylko że najwcześniej zaczyna kursować i najpóźniej kończy ten sprzed hotelu Melody. Sam hotel zaś znajduje się koło Wieży Bębnów.

Podsumowanie

W Chinach spędziliśmy 26 dni. Przejechaliśmy ponad 10 800 km lądem, większość pociągami, ale prawie cały odcinek tybetański autostopem.
Nasza trasa wyglądała mniej więcej tak:
https://maps.google.pl/maps?saddr=Xian+ ... 22&t=m&z=5
(inaczej wyglądał przejazd przez góry do Shangri-la, nie ma tej drogi jednak na mapie; przez HK i Macao google zaś nie chcą prowadzić trasy)

Widzieliśmy góry wyglądające jak z photoshopa, tarasy ryżowe jak z obrazka czy jeziora których koloru nie powstydziły by się zdjęcia w HDR. Chodziliśmy wokół sześciotysięczników i byliśmy goszczeni w tybetańskich domach. Wszystkie te rzeczy będziemy ciepło wspominać, choć gdyby nie zdjęcia wkrótce zaczęli byśmy wątpić w ich realność – tak piękne miejsca odwiedziliśmy. Z uśmiechem wspominać zaś będziemy nasze wszystkie kłopoty, a było ich nie mało – z uśmiechem, bo jesteśmy już w domu. Na miejscu nie było nam do śmiechu. Była to chyba najcięższa podróż jaką odbyłem, i jedna z najmniej przyjemnych. Chińska głupota (na koniec relacji pozwolę sobie użyć tego słowa wprost) utrudniała nam życie na każdym kroku. Nie winię jednak samych Chińczyków, w naszej opinii są oni celowo ogłupiani przez rząd, w końcu takim narodem łatwiej jest sterować.

Czy uważam że było warto? Tak. Czy gdybym mógł cofnąć się w czasie mając świadomość tego co doświadczę pojechał bym raz jeszcze? Tak. Czy wrócę kiedyś do Chin? Wątpię. Chiny wrażeń dostarczyły mi już wystarczająco wiele ;) Czy w związku z tym polecam ten kraj innym podróżnym? Tak, ale miejcie pełną świadomość gdzie się wybieracie i że lekko (przynajmniej na zachodzie kraju) nie będzie. Miejcie też świadomość że nie będzie tanio jak gdzie indziej w Azji. Noclegi, jedzenie, transport lokalny – tu jest jeszcze przyjemnie azjatycko (choć o noclegach w bardziej turystycznych miejscach już tego nie mogę powiedzieć). Ale jeśli chcecie zwiedzić dużo rzeczy i dużo podróżować – odczujecie to mocno. Dystanse są ogromne, a cena transportu proporcjonalnie spora. Najgorzej jednak wypadają wszelkie bilety wstępów, zwłaszcza do parków narodowych – tu ceny zwalają z nóg. Nie tylko w porównaniu z Azją. Przez 26 dni wydaliśmy 1980 zł na osobę, a więc niby tylko 76zł/os/dzień. Podróżowaliśmy jednak w sposób dość daleko odbiegający od komfortowego ;) więc pieniędzy ubyło znacznie więcej niż mieliśmy nadzieję.

Jeśli macie pytania o którąkolwiek część podróży – z chęcią na nie odpowiem. Mam również nadzieję że relacja okazała się pomocna. (nawet jeśli nie czytało się jej za lekko – jakoś to tak bywa że łatwiej pisać relacje z miejsc które miło się wspomina ;) z Chin nie pisało mi się za dobrze ;) )
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#60 PostWysłany: 10 Gru 2014 18:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Lis 2011
Posty: 550
Loty: 74
Kilometry: 154 967
niebieski
Cała podróż rewelacyjna! Na pewno jak się będę wybierał w te rejony będę korzystał z Twojej relacji jak z przewodnika! :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 64 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group