Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 64 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4  Następna
Autor Wiadomość
#21 PostWysłany: 30 Wrz 2014 21:33 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Gru 2012
Posty: 1050
Loty: 271
Kilometry: 540 311
niebieski
Bardzo fajna relacja. Umiesz ciekawie pisać i bardzo dobrze się czyta. W każdym razie mnie zachęciła do tych mniej znanych (Europejczykom) chińskich atrakcji, pomimo nawet różnego rodzaju niedogodności. Swoją drogą, ja byłam właściwie tylko w Pekinie i Szanghaju, i tam nie doświadczyłam wielkich problemów z porozumiewaniem się, ale na pewno wielkie miasta różnią się zdecydowanie od reszty kraju. Wszechobecne tłumy to oczywiście osobny temat :)
_________________
Relacje na forum: Izrael | Tajlandia | Korea Południowa | Grecja | Portugalia | Teneryfa i Gran Canaria | Palau
Zapraszam na bloga: olus blog
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Tygodniowy rejs po Karaibach i loty do Miami z Berlina za 5010 PLN Tygodniowy rejs po Karaibach i loty do Miami z Berlina za 5010 PLN
Lato w Grecji: Ateny i wyspa Egina za 440 PLN (loty z Katowic + prom) Lato w Grecji: Ateny i wyspa Egina za 440 PLN (loty z Katowic + prom)
#22 PostWysłany: 01 Paź 2014 23:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 12 Wrz 2013
Posty: 495
Loty: 35
Kilometry: 111 384
zdjęcia robią wrażenie ale te hordy przerażają;p;p dawaj wać pan dalszą część;)

-- 01 Paź 2014 23:25 --

nasunęło mi się pytanie, czy ktoś ze śledzących wątek może porównać warunki tłumowe między chinami wietnamem i japonią???? tzn. gdzie więcej jest takich typowych tłumów???? czy to bardziej charakterystyczne dla chin????? nie byłąmw tamtych rejonach a szczerze ciekawa jestem;)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#23 PostWysłany: 02 Paź 2014 15:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Kwi 2013
Posty: 137
Loty: 49
Kilometry: 99 772
ten ostatni park narodowy to cudeńko :) oj chciałoby się tam być ale... no właśnie. Te tłumy. Chyba trzeba być odpornym na nie żeby w pełni czerpać radość z obcowania z naturą w takich miejscach. Muszę się tego chyba jakoś nauczyć
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#24 PostWysłany: 02 Paź 2014 20:50 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7799
Nie samymi Pandami człowiek żyje oraz człowiek człowiekowi nierówny (wzrostem)

Z wydostaniem się z Jiuzhaigou do Chengdu nie ma najmniejszego problemu. Nie tylko wybudowano nową drogę, ale można też swobodnie wybierać wśród odjeżdżających autobusów – według marki, koloru, ulubionych cyfr numeru rejestracyjnego – codziennie rano wyrusza ich bowiem kilkadziesiąt! Tak jak ludzie stali w kolejce w parku, tak autobusy stoją w korku by wyjechać z miasta. Na szczęście dalsza droga przebiega wśród ładniejszych krajobrazów.
Image
Najładniejszym z mijanych miejsc jest miasteczko Songpan. Nie dowiodę tego żadną fotografią - tak mi się ono podoba, że patrzę się cały czas przez szybę i zapomnam robić zdjęcia ;) Podobno jest to świetna baza wypadowa do konnych trekingów po górach. Żałuję, że nie mieliśmy czasu sprawdzić tej informacji. Lecz jak zapewne zauważyliście podróż nasza przebiega w tempie godnym Formuły 1 – i po raz pierwszy (i na szczęście ostatni) mieliśmy paść tej szybkości ofiarą właśnie dziś. Choć nasz wypasiony autobus
Image
miał dojechać do stolicy prowincji po 7h jazdy – łapie opóźnienie. Niewielkie, ale nam się mocno śpieszy. Tego dnia chcemy zdążyć jeszcze odwiedzić miejsce z którego Chengdu słynie - Ośrodek Pandy Wielkiej. Dla większości osób te przepiękne, zagrożone wyginięciem niedźwiedzie stanowią jedyny powód wizyty w Syczuanie - stanowią bowiem ewenement na skalę światową. Zaliczane do drapieżnych, żywią się prawie wyłącznie pędami bambusa. Zjadają ich dziennie 38kg, poświęcając na jedzenie 16 godzin na dobę. Wszystko to z powodu tego, że choć preferują pokarm roślinny, ich mięsożerny układ pokarmowy jest w stanie strawić jedynie 17% pokarmu roślinnego. Choć przypominają bardziej szopy, genetycznie zbliżone są do niedźwiedzi. Jednak ich popularność, nie oszukujmy się, jest spowodowana po prostu tym, że wyglądają strasznie uroczo ;) Dziś na świecie zostało około 2000 dziko żyjących pand. Wymierają one powoli z głodu – z powodu następującego raz na 40 lat masowego obumierania lasów bambusowych (naturalnie poprzedzającego kwitnięcie u tych roślin) oraz stałego zmniejszania się terenów leśnych spowodowanego wycinką lasów. Ośrodek Pandy Wielkiej stanowi największe miejsce sztucznego rozrodu pand na świecie oraz świetne miejsce by zaznajomić się z tymi zwierzętami.
Na czym polega nasz problem? Ośrodek codziennie jest otwarty jedynie do godziny 17:30. My zaś przyjechaliśmy do Chengdu przed 16nastą.. Mimo wszystko próbujemy zdołać tam dotrzeć. Nie udaje nam się. Choć wg wikitravel do ośrodka jedzie się 20min – to osoba podająca tą informację zapomniała napisać, że 20min jedzie się z specjalnego przystanku autobusowego na obrzeżach miasta. Do niego zaś najpierw trzeba dojechać – co zajmuje ok 30-45min z centrum miasta. Nie powiem, żałujemy. Ale po przemyśleniu sprawy postanawiamy zrezygnować z odwiedzenia pand i nie zostawać na kolejny dzień w Chengdu. Choć dla wielu jest to jedyny powód wizyty w Syczuanie – dla nas stanowił jedynie cel poboczny. Pandy można zobaczyć w Europie, chociażby w zoo w Edynburgu, Wiedniu czy Madrycie. Pięciotysięcznych szczytów na które mamy zamiar się wspiąć w ciągu najbliższych dni – nie. Nie zmieniamy więc naszego rozkładu podróży. I tak mamy podejrzenia, że w odludnych rejonach Tybetu nasz misterny plan może nie sprostać rzeczywistości. Nasze podejrzenia sprawdzą się już za 2 dni.
Tymczasem jedziemy do pobliskiego Leshan. Czasami człowiek oprócz pięknych przyrodniczych widoków powinien zobaczyć też jakiś pomnik. Np. pomnik najwyższego na świecie Buddy. Czytając o Leshan odnieśliśmy wrażenie, że odwiedzimy małe miasteczko. W Chinach nic jednak nie jest małe, a miasteczka już dawno zamieniły się w miasta. W ten sposób podczas wieczornego spaceru zamiast klimatycznego portu zastajemy wielkie wieżowce
Image
i świeżo co odnowione parki.
Image
Dzielnica z ulicznym jedzeniem którą chcieliśmy odwiedzić już nie istnieje. Podobno w całych Chinach niby ze względów sanitarnych władze miejskie likwidują uliczne budki i ukracają obwoźny handel jedzeniem. Rzeczywiście, jeśli spodziewacie się w Chinach widoków jak z azjatyckich Chinatown – syczących woków, unoszących się aromatów i gwaru osób jedzących przy rozstawionych plastikowych krzesełkach – zapomnijcie. Zapomnijcie też o pysznym chińskim jedzeniu. Coś takiego istnieje tylko poza Chinami. Mamy jednak szczęście – udaje nam się odnaleźć rozstawionego na ulicy grilla, na którym apetycznie skwierczą szaszłyki.
Image
Je tam sporo osób, więc według standardów azjatyckich, powinno to być wyznacznikiem smacznego jedzenia. Nie w Chinach.. Najpierw z trudem udaje nam się zamówić wieprzowe szaszłyki – choć sprzedawca udaje, że nas nie widzi, po chwili podchodzi do nas jedna z klientek mówiąca po angielsku i zamawia je za nas. Potem zaś bierzemy pierwszy kęs.. i niemal wypluwamy. Choć na pierwszy rzut oka mięso wydawało się wyglądać dobrze, okazuje się, że zamówiliśmy świńskie raciczki.. Jak tłumaczy pomagająca nam Chinka - jeśli nam nie smakują to do wyboru mamy jeszcze kurze łapki ;) Przecież w mięsie o to chodzi by przyjemnie chrupało i się dobrze żuło ;) Poza tym całość jest pokryta niemożliwą do przełknięcia ilością ostrych przypraw wyciskających łzy z naszych oczu. Czy Chińczycy wyrzucają dobre mięso, a zostawiają sobie tylko kości, chrząstki i wnętrzności? Możliwe. W końcu już setki lat temu ludzie w Europie wiedzieli, że jeśli ktoś by mieszkał po drugiej stronie kuli ziemskiej to wszystko tam musiało by być postawione na głowie – my do tej niepopularnej w dzisiejszych czasach teorii się przychylamy ;) Starczy nam niepowodzeń na dziś, idziemy spać.
W tym miejscu może warto wspomnieć co zwykle jadaliśmy na śniadania (oraz gdy byliśmy zniechęceni ciągłymi niepowodzeniami kulinarnych eksperymentów to na obiady i kolacje też). Baozi. Odpowiedź na nasze modlitwy o coś zjadliwego, ba, smacznego! Te gotowane na parze bułeczki, przypominają nieco nasze polskie pampuchy, lecz są wypełnione różnego rodzaju farszami (pod tym względem przypominają bardziej pierogi). I co tu dużo mówić są smaczne i tanie :) Występują w dwóch rozmiarach (duże dabao i mniejsze xiaobao) i niezliczonych wariantach nadzienia – najczęściej mięsnego, wreszcie bez chrząstek ;) Raz nawet trafiliśmy na baozi nadziewane.. węglem z cukrem oO??
Image
(te akurat nie przypadły nam do gustu:P)
Będąc po śniadaniu wyruszamy z samego rana do posągu Wielkiego Buddy.
Image
Ten wpisany na listę UNESCO posąg został zbudowany w VIII wieku (budowano go 90 lat!). I jest naprawdę wielki
Image
ma 71 metrów wysokości. W wielu miejscach można przeczytać o jego ogromie różne rzeczy – np. że palce Buddy są wyższe od człowieka. Człowiek człowiekowi nierówny jak się okazuje – być może są wyższe od bardzo niskiego Chińczyka ;) ale raczej ludzie zapominają dodać, że palce są wyższe od siedzącego człowieka ;)
Image
Miał uchronić mieszkańców okolicznych wiosek przed niebezpiecznymi prądami rzecznymi. I chroni do dziś – odkąd go wybudowano, zlewisko dwóch potężnych rzek
Image
znacznie się uspokoiło. Cud? Być może, naukowcy jednak wskazują raczej na działanie odłamów skalnych które zostały wrzucone do rzeki podczas prac budowlanych, wypełniając naturalne zapadlisko.
Oprócz samego posąg możemy oglądać liczne rzeźby
Image
oraz świątynie.
Image
Najciekawszą z nich jest Wuyou Temple,
Image
znajdująca się na pobliskiej wyspie. Na szczęście nie jest odwiedzana przez turystów, nie tak łatwo bowiem do niej trafić. Po przejściu sporego dystansu wśród malowniczych klifów
Image
musimy przekroczyć rzekę pięknym mostem Haoshang
Image
Image
po czym wspiąć się sporą liczbę schodów pod górę. W zamian będziemy mogli zobaczyć jedną z nielicznych klimatycznych świątyń
Image
wraz z setkami posążków w hali Arhats.
Image
Image
Poranek upływa więc na przyjemnym zwiedzaniu, lecz pora nam ruszyć w drogę. Do Tybetu. Droga nie jest łatwa. Dlaczego? Nie wspominałem Wam jeszcze o tym jak jeżdżą po drogach Chińczycy. Choć wszyscy mają wypasione samochody, a wszystkie autobusy są nowoczesne, zaś drogi są równe, szeroki i świeżo co położone – złapiecie się za głowę patrząc co się na nich wyprawia.
Image
Gorszych kierowców na świecie nie widziałem. Nie dlatego, że cały czas trąbią – w Indiach trąbi się dużo więcej. Nie dlatego, że nie trzymają się swoich pasów – w krajach arabskich nie ma pasów ani sygnalizacji świetlnej, i wszyscy są szczęśliwi. Nie dlatego, że jest ich dużo na drodze – dużo na drodze to jest osób w Wietnamie. Oni po prostu nie umieją jeździć. Kropka. Wyobraźcie sobie kraj opanowany przez starsze kobiety w kapeluszu robiące kurs na prawo jazdy (uśredniając wizerunek fatalnego kierowcy :P ). I tak by jeżdżono w nim lepiej niż w Chinach. Chińczycy nie potrafią wyprzedzać, choć próbują to robić często – używają wtedy klaksonu by oznajmić swój zamiar. Niestety nim im się uda podejmą 150 prób (czyli 150 razy zatrąbią i zrezygnują). Nie potrafią mijać osób idących poboczem – robią najazd jakby mieli wyprzedzać tira, a nie przejechać obok pieszego. Gdy jedzie ktoś z naprzeciwka swoim pasem – także trąbią, boją się, że się nie zmieszczą na dwóch sąsiednich pasach. Nie potrafią zrozumieć, że jak jest ruch wahadłowy to kogoś trzeba przepuścić – będą jechać z obu końców i tępo patrzeć się na powiększający się korek. Gdy wyjeżdżają na ulicę z parkingu albo skręcają z podporządkowanej ulicy – nie spojrzą się, kamikaze mogli by się od nich uczyć. Po prostu jedna wielka masakra. To, że jeszcze nie wymarli na skutek wypadków drogowych, zawdzięczają tylko i wyłącznie temu, że poruszają się z niewielkimi prędkościami. Istnieje na szczęście choć jeden pozytywny aspekt transportu drogowego. Autobusy często (mniej więcej co 3h) zatrzymują się na przerwę jedzeniową :)
Image
My tym razem decydujemy się na kukurydzę pieczoną na węglach.
Image
Naszym pierwszym przystankiem w drodze do Tybetu (oraz miejscem noclegu) jest Kangding, położony na wysokości 2600m n.p.m. Dzięki temu będziemy mogli rozpocząć proces aklimatyzacji wysokościowej. O perypetiach z szukaniem noclegu nie będę się już rozpisywał, wystarczy napisać że spaliśmy w jednym z hosteli na kanapach przy recepcji, nie mieli bowiem wolnych łóżek. Przyjemność ta kosztowała nas 15Y od osoby.
Image

CDN

Wskazówki praktyczne
Z Jiuzhaigou autobusy odjeżdżają do Chengdu o 6:30-8 i kosztują 145Y – sprzedają je bez prowizji wszystkie hotele w mieście, spod hotelu autobusy zaś zabierają gości.
W Chengdu Ośrodek Pandy Wielkiej czynny jest od 8 do 17:30, Pandy zaś są ponoć najbardziej aktywne rano. Wstęp kosztuje 58Y. Dojeżdża się autobusem nr 87 lub 198, najpierw trzeba do nich jednak dotrzeć z innych części miasta.
Do Leshan autobusy kursują non stop z dworca Xinnanmen, co 15-20min, kosztują zaś 48Y. Z przystanku autobusowego do centrum miasta jeździ autobus nr 13, ten sam bus jedzie potem dalej do Wielkiego Buddy.
Wielki Budda czynny jest 7:30-18:30, wstęp kosztuje 90Y, dla studentów 50Y. Warto przyjść jak najwcześniej by uniknąć chińskich hord na wąskich schodach którymi schodzi się do podnóży posągu. W cenie biletu zawarty jest również wstęp do świątyni Wuyou.
Do Kangding odjeżdża jeden autobus bezpośrednio z Leshan, o 9 rano (kosztuje 130Y). My nie zdążyliśmy na niego, wracaliśmy się do Chengdu skąd kursuje ich kilka między 8 a 14:30 – kosztują 119Y.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#25 PostWysłany: 02 Paź 2014 23:00 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Kwi 2014
Posty: 975
niebieski
Cytuj:
Pandy można zobaczyć w Europie, chociażby w zoo w Edynburgu, Wiedniu czy Madrycie. Pięciotysięcznych szczytów na które mamy zamiar się wspiąć w ciągu najbliższych dni – nie.

Kwintestencja :)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#26 PostWysłany: 06 Paź 2014 20:31 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7799
Autostopem do Tybetu

Jeśli ktoś nadal czyta moją relację, jest mi miło. Oznacza to bowiem, że nie zmęczyło Was (jeszcze) moje narzekanie na Chińczyków. Obiecuję poprawę, gdyż w zasadzie wszystkie nieprzyjemne aspekty podróżowania po tym kraju już opisałem, teraz będę mógł rozpływać się w samych zachwytach ;)

Gdy budzimy się o świcie by zdążyć na autobus dowiadujemy się, że nie mamy co się śpieszyć – bilety do Daocheng zostały wyprzedane na 2 dni w przód. Nie znajdziemy też biletów na autobus do Litang, w którym droga wiodąca do autonomicznego Tybetu i ta wiodąca do parku narodowego który chcemy odwiedzić się rozdzielają – tym moglibyśmy pojechać najwcześniej jutro. Nie jesteśmy ludźmi którzy przejmują się byle przeciwnością losu – szybko zapada więc decyzja – autostop :) Autostopem przemieszczaliśmy się zarówno przez dzikie puszcze brazylijskich bagien jak i perskie pustynie Iranu – czemu więc nie mielibyśmy dostać się w ten sposób do położonej na kilku tysiącach metrów nad poziomem morza niedostępnej wyżyny tybetańskiej ;) ? Właściciel hostelu wyposaża nas w karton i marker
Image
dostajemy od niego również rewelacyjną mapę Tybetu - nie ma na niej ani słowa po angielsku, ale jest bardzo dokładna, z zaznaczonymi odległościami oraz wysokościami wszystkich miejscowości i niektórych szczytów. Tak wyposażeni wyruszamy na spotkanie przygody!
Stopa w Chinach łapie się stosunkowo łatwo. Średni czas czekania w miejscu gdzie jeżdżą samochody określił bym na 10min. Po mniej więcej takim czasie zatrzymuje się pierwsze osobowe auto z chińską parą. Na migi udaje nam się ustalić, że co prawda nie jadą tam gdzie my, ale w tym samym kierunku i podrzucą nas dość znaczący kawałek. Widoki po drodze są przecudne. Stada wolno pasących się jaków
Image
napędzane wodą młynki modlitewne (dzięki temu mantry są „wypowiadane” nieprzerwanie, zaś woda która dotknęła młynka może zanieść błogosławieństwo do wszystkich miejsc którędy będzie płynąć)
Image
czy wszechobecne stupy i tybetańskie flagi
Image
Image
Image
sprawiają że droga jest magiczna. Nie brak na niej jest wariatów jadących na rowerach ;)
Image
Podziwiam ich samozaparcie! Droga wije się, co chwilę biegnąc ostro w górę i w dół. Przez to, że nasz kierowca niezbyt radzi sobie ze znakami drogowymi, zaś nam nie udaje mu się wytłumaczyć że powinien skręcić w lewo a nie jechać w prawo, mamy okazję obejrzeć z bliska widok który byłby nie lada gratką dla wszelkich miłośników lotnictwa – lotnisko Kangding położone na 4,280 m n.p.m.!
Image
Jest to trzecie najwyżej położone lotnisko na świecie, usytuowane zaledwie 131m niżej niż pierwsze na liście lotnisko Daocheng (tak, dokładnie, tuż obok miejscowości do której się właśnie wybieramy ;) ). Szkoda że loty po Tybecie są dość drogie, nie wątpię, że lądowanie na tej wysokości byłoby niezapomnianym przeżyciem :)
Mimo jaków przebiegających nam co jakiś czas przez jezdnię
Image
droga jest dobra, i jedzie się nią dość szybko. Na tyle szybko, że nim się orientujemy zatrzymujemy się pośrodku niczego, w bliżej nam nie znanej tybetańskiej wiosce ;)
Image
To cel naszego kierowcy, dalej musimy złapać następny pojazd. Jednak choć z Kangding wyjeżdżał sznur samochodów, obecnie naszą drogą nie jedzie nic. Dodatkowo mili Chińczycy chcąc nam pomóc próbują łapać za nas samochody, w czym nie mają żadnego doświadczenia, więc tylko nam przeszkadzają, ale jak tu im to wytłumaczyć na migi ;)? Czekając na transport podziwiamy tybetańskie domy.
Image
Długo na szczęście nie czekamy, i po 40 minutach znajdują się kolejni chętni by pomóc zachodnim turystom. Ci mówią nawet nieco po angielsku! Okazuje się również, że jadą w to samo miejsce co my, do parku narodowego Yading. Lepiej być nie mogło, gdyby nie jedno ale.. wysokość. Przejeżdżamy przez tereny położone powyżej 4000 m n.p.m. Np. przez tą przełęcz, położoną na wysokości 4659 m n.p.m.!
Image
Jasne, nie jest to najwyżej położona przejezdna droga na świecie, tytuł ten przypada w zależności od pomiarów drogom położonym na wysokości 5500-5600 m n.p.m. (których część zresztą znajduje się w autonomicznym Tybecie), ale dla nas było to bardzo wysoko. Za wysoko. Zaczęła mnie boleć głowa, gdy zatrzymywaliśmy się na krótkie foto pauzy
Image
Image
to nie mogłem przejść kilku kroków bo zaczynałem odczuwać duszność oraz kręciło mi się w głowie. Jak na złość droga która do tej pory była świetnie utrzymana fragmentami zamienia się w drogę gruntową, pełną wyboi i wertepów – każdy wstrząs rozsadza mi głowę. Monika okazuje się urodzoną himalaistką, ledwo odczuwa różnicę. Choroba wysokościowa dopada nie tylko mnie – również żonę kierowcy. Mimo, że dnia zostało ciągle dużo, decydują się oni na zatrzymanie się i nocleg w Litang. Zatrzymujemy się i my. Nie jest to najrozsądniejsza decyzja z ich strony, podstawowa zasada postępowania w takich wypadkach brzmi – zjedź niżej! Tymczasem Litang położony jest na wysokości 4000 m n.p.m. Czuję się jednak tak fatalnie, że nie wyobrażam sobie łapania w tych okolicznościach stopa. Dlatego ograniczam się do nawadniania i niesteroidowych leków przeciwzapalnych. Spać kładę się przed 17.

CDN
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#27 PostWysłany: 06 Paź 2014 21:34 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Kwi 2014
Posty: 975
niebieski
Cytuj:
Jeśli ktoś nadal czyta moją relację, jest mi miło. Oznacza to bowiem, że nie zmęczyło Was (jeszcze) moje narzekanie na Chińczyków. Obiecuję poprawę, gdyż w zasadzie wszystkie nieprzyjemne aspekty podróżowania po tym kraju już opisałem, teraz będę mógł rozpływać się w samych zachwytach ;)

Czyta, czyta :) I nie poprawiaj się. :) Żaden tłum mi nie straszny z takimi krajobrazami (Jiuzhaigou) :D
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#28 PostWysłany: 08 Paź 2014 15:47 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7799
W Tybetańskim Domu

Budzę się rano. Słaby, ale wypoczęty. Uporczywy ból głowy zniknął. Czy powróci przy byle większym wysiłku – nie chcę sprawdzać. Całe szczęście, że dziś będziemy zjeżdżać na mniejsze wysokości. Na niewiele mniejsze (Daocheng położony jest na wysokości 3753 m n.p.m.), ale zawsze. Na miejsce choroby wysokościowej pojawia się inny problem – nasi wczorajsi samochodowi gospodarze nagle zaczynają twierdzić, że zmienili plany i nie jadą do parku narodowego Yading. Oj, ktoś coś kręci, takie mamy podejrzenia. Nie żeby mieli się czuć zobowiązani do dalszego podwożenia nas, ale czy nie można po prostu tego powiedzieć zamiast kłamać? Okazuje się, że nie można. Najprawdopodobniej mamy tu do czynienia z próbą zachowania (chińskiej) twarzy z ich strony. No cóż. Osobiście wolę prawdę zamiast łgania w żywe oczy, ale co kraj to obyczaj.. I rzeczywiście – kiedy my łapiemy z ulicy auta
Image
widzimy jak nasi znajomi nas mijają i skręcają na Daocheng. Nieładnie (nie że nas nie zabrali ale że oszukali). Samochodów jeździ bardzo niewiele, a w naszym kierunku praktycznie wcale. Możemy za to zaobserwować krajobrazy jak z Mad Maxa – brudni, spaleni słońcem ludzie na motorach z zasłoniętymi twarzami wjeżdżają na pustkowia :)
Image
Po jakiejś godzinie i nam udaje się wyruszyć na te pustkowia. Zatrzymują się aż 2 auta poruszające się razem w kawalkadzie. Wśród 6 osób znajduje się nawet jedna dziewczyna mówiąca po angielsku :) Im dalej w Tybet tym łatwiej się dogadać? ;) Na pewno łatwo o piękne krajobrazy
Image
i stupy.
Image
Do Daocheng docieramy bez większych problemów, ale tam napotykają nas kolejne trudności. Droga prowadząca dalej do parku narodowego okazała się zablokowana. Powód – roboty drogowe. Czas oczekiwania na otwarcie – od 2 do 8h. Zrezygnowany sznur samochodów czeka cierpliwie. Cieszą się tylko dzieci z okolicznych wiosek – dla nich tyle obcych to niesamowita atrakcja.
Image
Nasz kierowca się nie cieszy, postanawia wykorzystać czas lepiej. Najpierw – jedziemy na jedzenie do miasta. Większa część grupy się oddziela, wyrusza na poszukiwanie muzułmańskich potraw (są dość ortodoksyjnie religijni) – nie będzie im łatwo takowych znaleźć w tutejszych restauracjach.
Image
Z nami zostaje dwójka mniej religijnych młodych, z mówiącą po angielsku Chinką. Zapraszają nas do knajpy gdzie pytają się co chcemy zjeść. Odpowiadamy, że jakieś mięso z ryżem. Ale zamiast jednej potrawy Chinka stwierdza, że musimy spróbować ich 6! I zamawia je i zamawia. Nie dość, że większość potraw okazuje się niejadalna, to taka ilość jedzenia spokojnie wystarczyła by dla 10 osób – większość się po prostu zmarnuje. A potem przychodzi rachunek. Duży rachunek. Chińczyk się wkurza, zaczyna się kłócić ze swoją dziewczyną – ona szalała, on teraz ma zapłacić. Ona twierdzi, że goszczą nas, mu to jest nie w smak. I po chwili okazuje się, że choć my nic nie zamawialiśmy, a na pewno nie chcieliśmy nic zamawiać w takich ilościach, to finalnie rachunek mamy zapłacić na pół – po 100Y (normalnie wydajemy dziennie na wyżywienie ok 20-30Y na dwie osoby). Chyba powariowali. Nie znajdujemy się jednak na pozycji dogodnej do negocjacji. W tych rejonach praktycznie nic nie jeździ, bardzo ciężko było by nam znaleźć inny (darmowy) transport. Chińska gościnność – zastaw się a postaw na koszt gościa? Także radzę uważać. Oczywiście można spotkać różne osoby, poprzedniego dnia również zaproszono nas do restauracji, ale tak dobrej z wyglądu, że na wstępie stwierdziliśmy, że odmówimy bo nie stać nas na zapłatę ewentualnego rachunku. Na migi dano nam jednak do zrozumienia, że odmowa nie zostanie przyjęta i oni stawiają – zaserwowano nam przepyszne wędzone mięso z jaka – najlepszą potrawę jaką jedliśmy w Chinach. To było wczoraj, dziś jesteśmy źli i chyba widać to po nas. W ramach walki z nudą mamy teraz pojechać zwiedzać okoliczną tybetańską wioskę. Dostajemy zapewnienie, że nic za to nie zapłacimy. Ich szczęście ;) Wioska, mimo że zwiedzamy ją z przewodnikiem, sprawia wrażenie autentycznej
Image
Image
zaś wnętrza domów nie zmieniły się prawdopodobnie wiele w ciągu minionych lat
Image
Image
Nadal nie mają prawdziwej toalety
Image
za to w każdym domu można zastać telewizor.
Image
Piecyk typu koza służy zarówno do ogrzewania mieszkania
Image
jak i gotowania wody – np. na tybetańską herbatę, z masłem z mleka jaka i solą.
Image
Mnie nie przekonał ten smak, ale warto spróbować ;) Zwiedzanie jest zakończone komercyjnym akcentem – na stole lądują srebrne rękodzieła, ale nikt nie zmusza do zakupu. Czasowo idealnie wszystko jest zgrane, bo nasz kierowca w tym momencie dostaje telefon, że odblokowano drogę. Choć tego dnia nie mieliśmy dużo kilometrów do przejechania, do miasteczka przy parku docieramy pod wieczór. Kiedyś nazywało się ono Riwa, obecnie zmieniło nazwę na Shangri-la. Jest to o tyle śmieszne, że w Chinach nie brakuje miejsc o tej nazwie. Z Shangri-la będziemy bowiem udawać się za 2 dni do.. Shangri-la (dawne Zhongdian) ;) Władze ludowe zmieniając nazwy chcą przyciągać coraz większe rzesze turystów w te biedne rejony.. I przyciągają. Grupa z którą się zabraliśmy autostopem zatrzymuje się przed 4* hotelem. (tym bardziej nas wkurzając naciągnięciem na obiad) Żegnamy ozięble, i idziemy poszukać czegoś bardziej w naszym budżecie. Preferowanie w samym parku narodowym, do którego musimy dojechać jeszcze kilkadziesiąt kilometrów. W tym celu łapiemy kolejnego stopa. Niestety po kilku kilometrach zostajemy zawróceni przez strażnika parkowego. Jako że tybetańska passa nas nie opuszcza, to i tym razem możemy się dogadać po angielsku z kierowcą, który tłumaczy słowa strażnika. Do parku od jakiegoś czasu nie mają wjazdu prywatne samochody. Jedyny sposób dostania się – parkowy autobus, na który bilety kupuje się wraz z biletem do parku (zakazuje nam prób zabrania się stopem z pracownikami parku, inne auta osobowe tam nie jeżdżą). Ze względu na późną godzinę – autobusy do parku już nie kursują. Zaprasza nas ponownie jutro rano. Dziękujemy kierowcy za pomoc. Czas poszukać noclegu. Na szczęście nocleg nas sam znajduje – zostajemy zaczepieni przez Tybetankę. Rano Chińczycy płacili by tylko zwiedzić Tybetański dom, teraz my w takowym po prostu nocujemy. Po ostrych negocjacjach przeprowadzonych przy pomocy kalkulatora w telefonie, otrzymujemy pokój
Image
z wyżywieniem
Image
za 100Y. Chęć wzięcia prysznica musimy zgłosić wcześniej – wodę w końcu trzeba zagotować i przygotować balię :) Takie noclegi lubimy. Czy polubimy jutrzejszy park narodowy Yading?

CDN
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
Japonka76 lubi ten post.
 
      
#29 PostWysłany: 08 Paź 2014 17:33 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Cze 2013
Posty: 212
Wielka szkoda, że nie zatrzymaliście się w Litang na dłużej- genialna okolica, szczególnie na skuter droga w stronę Tybetu bardzo malownicza, ale i w kierunku Daocheng jechałem to brzydko nie było...

Cytuj:
...pojawia się inny problem – nasi wczorajsi samochodowi gospodarze nagle zaczynają twierdzić, że zmienili plany i nie jadą do parku narodowego Yading. Oj, ktoś coś kręci, takie mamy podejrzenia. Nie żeby mieli się czuć zobowiązani do dalszego podwożenia nas, ale czy nie można po prostu tego powiedzieć zamiast kłamać? Okazuje się, że nie można. Najprawdopodobniej mamy tu do czynienia z próbą zachowania (chińskiej) twarzy z ich strony. No cóż. Osobiście wolę prawdę zamiast łgania w żywe oczy, ale co kraj to obyczaj.. I rzeczywiście – kiedy my łapiemy z ulicy auta...
widzimy jak nasi znajomi nas mijają i skręcają na Daocheng. Nieładnie (nie że nas nie zabrali ale że oszukali).


Oczywiście że chodziło o twarz i jej zachowanie. 'Łganie w żywe oczy' wg naszej zachodniej kultury/ mentalności, wg chińskiego myślenia wybrnięcie z sytuacji w taki sposób aby nikt nie stracił twarzy. To kluczowa różnica, bez zrozumienia której zachodnia głowa nie wytrzyma na dłuższą metę w Chinach ;)
Czekam na Yading, byłem tam w 2011 i robiło się komercyjnie....
pzdr
_________________
http://www.chiny-info.pl
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#30 PostWysłany: 08 Paź 2014 23:42 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7799
Życia nie oszukasz

Yading. Rezerwat naturalny położony wokół 3 świętych tybetańskich gór. Dla nas – szansa zobaczenia jednego z najpiękniejszych miejsc w Chinach oraz zmierzenia się z własnymi ograniczeniami. To właśnie zdjęcie tego miejsca w National Geographic z 1931r zainspirowało Hiltona do napisania powieści „Zaginiony Horyzont” opisującego mityczną krainę Shangri-La. Przez bardzo długi czas pozostawało całkowicie nieznane dla świata, lecz było odwiedzane przez najwytrwalszych tybetańskich pielgrzymów. Trzy szczyty reprezentują trzech Bodhisattwa (oświecone istoty, które celowo zrezygnowały z stanu nirwany, by nauczać innych). Dwa 5958 metrowe szczyty- południowy Jambeyang i zachodni Chanadorje, reprezentują Mandziuśri- uosobienie mądrości, oraz Wadżrapani- uosobienie mocy. Najwyższy 6032 metrowy szczyt północny- Chenrezig, reprezentuje Awalokiteśwarę- uosobienie współczucia oraz świętego patrona Tybetu. Kto obejdzie wszystkie szczyty (albo chociaż najwyższy z nich) w pielgrzymce zwanej Kora, temu wszelkie grzechy, które popełnił za życia zostaną odpuszczone.
W swoim życiu nie nagrzeszyłem chyba za wiele, ale postanowiłem sprawdzić swoje możliwości i podążyć korą wokół Chenrezig – obejście sześciotysięcznika trasą biegnącą czasami powyżej 5000 m n.p.m. w dwa dni z nocowaniem w opuszczonym szałasie, zbudowanym jako schronienie dla zwierząt – to było moje największe marzenie podróży do Chin.
W tym celu wstajemy przed świtem i odjeżdżamy pierwszym możliwym autobusem do parku. Zanim dojedziemy do wejścia – wstaje słońce. W porannej mgle wyłania się senna wioska Longtongba.
Image
Wszyscy Chińczycy, którzy z nami jadą po wyjściu z autobusu.. wsiadają do kolejnego pojazdu. Na szczęście o tej godzinie nie ma tłumów, bo pierwszy (krótki) odcinek do Chonggu (3800m n.p.m.) wszyscy muszą pokonać pieszo. Dopiero tam wsiadają oni w podstawione samochody, nam zostawiając pieszy szlak w takim stanie jak lubimy – piękny i pusty. Idziemy wśród drzew pokrytych wiszącymi mchami – widok jak z baśni.
Image
Image
Dla mnie jednak zaczynają się problemy. Nie mam na myśli tu pogody – ta jak zawsze gdy idziemy w góry okazała się kiepska – mglista i deszczowa. Takie warunki mogą czasem wręcz dodać uroku.
Image
Image
Mam na myśli nawrót mojej choroby wysokościowej. Z początku objawy są łagodne. Zadyszka, lekki ból głowy. Nic czego silna wola nie byłaby w stanie przezwyciężyć. Zwłaszcza, że choć widoczność jest niewielka, góry są tajemnicze i piękne.
Image
Image
Nie da się jednak powiedzieć, że są dziewicze.
Image
O tej godzinie samochody jeszcze jeżdżą względnie puste, jednak już za jakiś czas z tą samą częstotliwością będą wozić chińskie hordy. W końcu taki szlak dla Chińczyków byłby nieprzebytą przeszkodą.
Image
Image
Dla mnie jest również – ale z powodu wysokości. Ciężko dysząc pokonuję ostatnie kilometry
Image
Image
i z ostrym bólem głowy docieram na piękne pastwisko - Luorong Pasture – położone na wysokości 4200 m n.p.m. Tu powinniśmy zobaczyć pierwszą z świętych gór - Jambeyang.
Image
Łykam tabletki przeciwbólowe i zaciskając zęby próbuję dalszej wędrówki. Dalej nie ma lekko. Kończą się ładne drewniane ścieżki i zaczyna taka oto ścieżka
Image
Nic dziwnego, że Chińczycy przesiadają się z samochodów na konie.
Image
Ja nie daję powoli rady. Jestem zmuszony oddać nasz plecak Monice (w środku mamy śpiwory, termo odzież, jedzenie, picie, czołówki, kompas, tabletki do oczyszczania wody itd - jesteśmy przygotowani na zejście ze szlaku i nocowanie w górach). Wstyd dla mnie ogromny, ale podczas gdy ja czuję jakby ktoś na przemian walił mi w czaszkę tępym młotem i wbijał gwoździe, Monika czuje się doskonale, ledwo dostaje zadyszki.
Image
Idziemy dalej
Image
coraz wyżej
Image
Image
i wyżej
Image
Image
aż dochodzimy na wysokość 4600m n.p.m. i naszym oczom ukazuje się ten cud natury – Milk Lake.
Image
Image
Tuż nad nim powinna górować druga z świętych gór – Chanadorje. My widzimy tylko kawałek lodowca – reszta ginie w chmurach.
Image
Tu w zasadzie kończy się oficjalna trasa. Jest jeszcze droga prowadząca 200 metrów wyżej. Na wysokości 4800m n.p.m. znajduje się drugie jezioro – Five color lake. My ją ignorujemy. Postanawiam oszczędzać siły i udać się od razu na Korę, w kierunku pierwszej z przełęczy. Kierunek obieram na podstawie kompasu i wskazówek z blogów internetowych (niewiele informacji jest na temat tej świętej trasy w internecie). Ale nie daję rady. Do przeraźliwego bólu głowy dołączają nudności i dreszcze. Padający nieprzerwanie deszcz również nie pomaga – jest mi zimno i mokro. Po godzinie czasu, gdy dochodzimy na pierwszą przełęcz (4900 m n.p.m.) Monika bierze sprawy w swoje ręce. Każe nam zawracać. Mój stan jest do niczego, nie wyobraża sobie, byśmy w tych warunkach mieli jeszcze iść trzy i pół godziny i nocować na tych wysokościach. I to w zasadzie było by na tyle. Parafrazując klasykę „Mamę oszukasz, Tatę oszukasz, ale życia nie oszukasz”. Grzechy tego życia nie zostaną mi odpuszczone (póki co), zaś ja muszę pogodzić się z własną fizjologią – nie zostałem stworzony, by zdobywać Himalaje. Teraz łatwo mi o tym pisać, ale wtedy niemal płakałem z bólu (mając cały czas wizję obrzęku mózgu, najgroźniejszego powikłania choroby wysokościowej przed oczami). Monika za moją namową zostawia mnie, przejmuje aparat i postanawia nadłożyć odrobinę drogi by zobaczyć Five color lake i unoszący się nad jeziorem szczyt Chenrezig. Ja powoli kieruję się w dół. Nie omija mnie wiele – jezioro w tych warunkach atmosferycznych nie mieni się kolorami, zaś wszystko co wyżej spowite jest w chmurach..
Image
Pojedź do Yading mówili, zobaczysz Chenrezig mówili
Image
(zdjęcie z National Geographic)
Walcząc z zawartością swojego żołądka chcącą wyjść na zewnątrz, dreszczami chcącymi przejąć kontrolę nad motoryką mojego ciała oraz bólem głowy łamiącym wolę i zachęcającym do położenia się na ziemi, udaje mi się dotrzeć (ledwo) do Luorong Pasture. Tam popełniam czyn w moich oczach haniebny – biorę samochód, by zjechać w dół. Tym samym pieczętuję swoją porażkę pokonany przez rozrzedzone powietrze.

CDN

Wskazówki praktyczne
Bilet do parku Yading kosztuje 150Y (80Y studenci) + 120Y obowiązkowy autobus (nie da się uniknąć tego biletu, nie ma zniżek). Samochód do Luorong Pasture to koszt 50Y od osoby w jedną stronę (nie ma zniżek). Kasy biletowe do parku otwierają się o 6 rano, pierwszy autobus do parku wyrusza 6:30.
Przejście z miejsca gdzie bus nas wysadza do Chonggu zajmuje ok 20min. Potem możemy udać się do pobliskiego jeziora Pearl Lake (my nie odwiedzaliśmy, jeśli udało by nam się przejść Korę to w tym miejscu skończyli byśmy naszą trasę) – oddalone jedynie 40min. Ale główna trasa biegnie do Luorong Pasture – 2h piechotą. Stamtąd ok 2.5h do Milk Lake (ile kosztują konie i ile im to zajmuje – nie wiem). Ważne, odbicie na Five Color Lake znajduje się trochę przed samym dojściem do Milk Lake! To dodatkowe 20min wspinaczki.
Jeśli ktoś z Was zechce zrobić Korę to zasada jest prosta – patrzeć się na górę Chenrezig i zawsze mieć ją po prawej stronie! Idąc od jezior ścieżką (nie jest ona wyraźna, wygląda jak szlak wydeptany przez zwierzęta) w przypadku gdy się rozwidla wybierać prawe odnogi. Po ok 1h dociera się na pierwszą przełęcz. Z niej po kolejnej godzinie dochodzi się do pierwszego schronienia dla zwierząt (można wykorzystać do noclegu). Dalej są kolejne chatki i jeśli pójdziemy cały czas tą drogą przez jakieś 2h40min to dotrzemy na drugą przełęcz (5000m n.p.m.!). Stamtąd już tylko wracamy w kierunku Pearl lake, zajmie nam to 1h40min. I dalej w dół do Chonggu ostatnie 40min. Jeśli policzycie sobie czasy okaże się że osoba w bardzo dobrej kondycji fizycznej (i doskonałej tolerancji wysokościowej) wstając o świcie jest w stanie przejść tą trasę nawet w jeden dzień. Reszcie dobrze obeznanej z górami, przy sprzyjających warunkach atmosferycznych i dobrym przygotowaniu polecam spróbować wymazać złe uczynki ;) Może będziecie mieli więcej szczęścia niż ja.
Image
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
Stella1982 lubi ten post.
 
      
#31 PostWysłany: 09 Paź 2014 09:03 
Moderator forum
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Kwi 2014
Posty: 4054
Czytam Twoja relację z Chin i ciągle mam mieszane uczucia. Wciąż pociąga i wciąż odpycha. Widoki fascynujące. Ale wyprawa naprawdę pełna wyrzeczeń i "kłody pod nogi". Będzie co wspominać na stare lata. Im więcej przeszkód tym wspomnienia wyrazistsze. :lol: Też miałam wątpliwą przyjemność odczuć na sobie chorobę wysokościową. Wprawdzie nie tak ostro. Nie masz się czego wstydzić. I masz bardzo mądrą dziewczynę. Pozdrawiam serdecznie.

Chińska gościnność – zastaw się a postaw na koszt gościa? i to "zachowanie twarzy". Kwintesencje niezrozumienia różnic kulturowych. Ech.... dobrze, że żyję w Europie :D
_________________
Ιαπόνκα76
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#32 PostWysłany: 09 Paź 2014 10:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Kwi 2013
Posty: 137
Loty: 49
Kilometry: 99 772
współczuje nieudanego dotarcia do celu. Chyba nie przypadkiem himalaiści i inni wysokogórscy zdobywcy poświęcają czasami więcej czasu na aklimatyzację niż na samo wejście na szczyt. Sam nie miałem jeszcze okazji tego doświadczyć, ale obawiam się że miałbym podobne problemy jak Ty :) Szkoda, że człowiek w takich chwilach zostaje pokonany przez własny organizm.
Z przyjemnością się czyta relacje z takich miejsc :) dawaj dalej :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#33 PostWysłany: 14 Paź 2014 13:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Kwi 2014
Posty: 975
niebieski
Straaasznie jesteś leniwy.
:lol:
Kiedy dalszy ciąg?
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#34 PostWysłany: 14 Paź 2014 15:38 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7799
Równowaga karmiczna vs nasz pierwszy raz ;)

Choć nie udało mi się zrealizować ambitnych planów związanych z Yading, nie zamierzałem całkowicie się poddać i wycofywać z Tybetu. Może więcej szczęścia będziemy mieć w kolejnej prowincji - w Yunanie? Tylko jak się tam dostać?
Wg google maps i wszystkich przewodników/portali/blogów internetowych istnieje jedna jedyna droga prowadząca z Yading do Shangri-la (dawnego Zhongdian). I biegnie ona na około – należy cofnąć się do Daocheng i jeszcze kawałek dalej w kierunku Litang, a potem odbić na Xiancheng. Bez sensu. Na mapie, którą otrzymaliśmy w hostelu istniała bowiem bezpośrednia droga między Shangri-la a Shangri-la. Nawet jeśli nie wiedzie tamtędy żadne połączenie autobusowe to coś powinno jeździć, dlatego warto spróbować autostopu. Był to nasz największy błąd podczas tej podróży.
Łapanie stopa szło nam ciężko. Nic tą drogą nie jeździło, a nawet jeśli ktoś jechał to gestem pokazywał, że jedzie blisko, na obrzeża wioski i nie ma sensu, żebyśmy się z nim zabierali. Kilka razy podjeżdżał przedsiębiorczy Chińczyk i pytał ile jesteśmy w stanie zapłacić, to nas podwiezie. Dziękujemy, twardo czekamy na okazję. Nie wiem jak długo czekaliśmy – półtorej godziny, może dwie. I kiedy byliśmy bliscy rezygnacji z tej trasy i pojechania przez Xiancheng, zatrzymał się stary, zdezelowany samochód. Kierowca pyta: - „Gdzie jedziecie” – „do Shangri-la/Zhongdian. A Ty?” „Też, wsiadajcie.” (oczywiście wszystko gestami i za pomocą mapy) Co za fart! Co prawda kierowca fatalny (tak dla odmiany ;) ) - mimo mieszkania w górach nie odkrył wynalazku zwanego redukcją biegów na drodze pod górę (zmieniał bieg dopiero jak mieliśmy wrażenie, że samochód zaczyna toczyć się do tyłu), no i z jego radia leciały przez całą drogę dwie piosenki, zapętlone - ale co tam, ważne że jedziemy :) Tylko droga robi się coraz gorsza i bardziej odludna. Przez 60km napotykamy tylko dwie małe wioski – w nich kierowca dopytuje się, czy jedziemy dobrą drogą. Dziwne, może jedzie pierwszy raz? Ale gdy w pewnym momencie skręcamy na drogę gruntową, która na pierwszy rzut oka wygląda na przejezdną tylko dla samochodów terenowych zaczynamy się niepokoić. Gdzie on nas chce wywieźć? Tu nic nie ma (ostatnią wioskę zostawiliśmy jakieś 30km za nami). I natrafiamy na blokadę drogi – górska rwąca rzeka wezbrała na tyle, że wylała z koryta i przerwała drogę teraz płynąc w jej poprzek. Z drugiej strony coś jednak jeździ tą drogą – przed nami stoją dwa samochody terenowe z turystami.
Zanim zdążyliśmy zacząć się zastanawiać co dalej, kwestię rozwiązał nasz kierowca. Pokazuje – wysiadać, ja dalej nie jadę. Hmm, ok.. tylko jak się niby stąd mamy zabrać dalej? Nie było dane nam również nad tym się zastanowić. Kierowca zaczyna dawać wyraźne znaki, że chce od nas za podwiezienie pieniądze. Kiedy odmawiamy - próbuje wyrwać Monice naszą torbę z lustrzanką! Odpycham go, a on robi się bardzo agresywny. Zaciska pięści, zaczyna krzyczeć i daje wyraźne znaki, że za chwilę mnie uderzy! W żadne bijatyki nie chcę się wdawać, obok jest grupka chińczyków i nie wątpię czyją wzięliby stronę – na pewno nie obcokrajowca. Jakby ta sytuacja się skończyła, gdyby nie nadeszli chińscy turyści potrafiący mówić po angielsku – nie wiem. Ale przyszli i zaczęli uspakajać kierowcę, który uspokoić się nie dawał. Turyści tłumaczą nam – jak to wzięliście taksówkę i nie chcecie zapłacić? Rozmowa jest długa i pełna krzyków. My tłumaczymy spokojnie, że nie braliśmy żadnej taksówki, tylko łapaliśmy stopa, a kierowca w prywatnym aucie nie wspomniał nam ani razu, że będzie chciał pieniądze za przewóz. Ponadto zapytaliśmy się czy jedzie w to samo miejsce co my i powiedział, że tak. Kierowca jest oburzony i cały czas agresywny – oczywiście, że jedzie w to samo miejsce, przecież jeździ się tam gdzie klient chce. No i nie wspomniał o pieniądzach bo to oczywiste – kto by chciał kogokolwiek zabrać za darmo?! Za przejechanie ok. 60km chce 200Y! Wolne żarty, nawet za normalną taksówkę w Chinach nikt tyle nie płaci. Gdyby powiedział nam na początku, że chce pieniądze to grzecznie byśmy mu odmówili – tak jak innym taksiarzom. Kłótnia trwa w najlepsze, na koniec żąda już tylko 100Y, nie zamierza jednak z nich zrezygnować. Gdy zauważa, że my też nie mamy zamiaru ustąpić - znów zaciska pięści i stara się ponownie rozpocząć bójkę (kilka razy mocno mnie uderza w ramię, ja nie daję się sprowokować). Sytuacja rozwiązuje się bardzo niespodziewanie. Jeden z chińskich turystów wyjmuje stówkę, mówi że nie chce kłopotów i daje ją agresorowi. Po czym zaprasza nas do jeepa, którego wynajęli wraz z kierowcą. Informuje nas, że nic nie musimy płacić, oni mu już za wynajem auta zapłacili, po prostu jeźdźmy. W terenówce przekraczamy rzekę i wyruszamy w dzikie góry. Bardzo mu dziękujemy, choć uważamy, że nie powinien płacić taksówkarzowi- dla zasady.
W taki oto sposób doświadczyliśmy po raz pierwszy w życiu niebezpiecznej sytuacji podczas autostopowania. Jak duże mieliśmy szczęście okazuje się podczas rozmowy. Tą drogą nie jeździ nic. Kropka. Da się ją przejechać tylko w autach terenowych, zaś droga, choć krótsza, jest tak trudna, że zajmuje więcej czasu niż jazda przez Xiancheng – dlatego nikt z lokalsów jej nie używa. Jeżdżą nią więc tylko żądni przygód turyści, którzy wynajmują prywatny transport. Koszt wynajmu transportu – 3000Y!!! Taktownie milczę, że za tyle latają turyści z Europy RT do Azji – to tylko utwierdza mnie w przekonaniu o rozbuchanym konsumpcjonizmie w tym kraju. Nasi wybawcy taktownie komentują zaś tylko raz nasze autostopowanie. Choć uważają to za głupotę i niebezpieczne zachowanie w sytuacji, gdy nie zna się języka, radzą na przyszłość zatrzymywać tylko turystów. Na „zeuropeizowanym” wschodzie kraju wiedzą co to autostop, w dzikich zachodnich rejonach nie. (To by się w sumie zgadzało z naszymi obserwacjami, jedyne osoby które nas podwoziły to byli chińscy turyści.)
Nie jest to jednak koniec nieprzyjemności ze strony pazernych chińczyków z Yading. Gdy tylko turyści patrzą się przez okno – wynajęty kierowca spogląda na nas i daje bezgłośnie gestami znać, że mamy mu zapłacić, bo jak nie to wypad z auta. Gdy turyści się patrzą – jedzie przed siebie. My pomni uwag, że transport jest już opłacony ignorujemy pajaca- od nas nie dostanie ani juana. I jak tu nie twierdzić, że pieniądz wszędzie gdzie się pojawia psuje ludzi?
Tymczasem zapuszczamy się w rejony tak dzikie jak tylko możecie sobie wyobrazić. Pokonujemy dziesiątki kilometrów, przekraczając z trudem doły, rowy, góry, rzeki i doliny.
Image
Jedziemy wśród mrocznych lasów tak obfitych w mchy, że trudno powiedzieć od czego są bardziej zielone – od porastających je igieł czy od mchów. Przez porośnięte kwiatami łąki wspinamy się coraz wyżej.
Image
Image
Potem na wysokości 4400m n.p.m. (wg GPSu w jeepie) wjeżdżamy na majestatyczne hale. Widoki (i wysokość) zapierają dech w piersi.
Image
Image
I nie napotykamy nikogo. Ani jednego samochodu, ani jednej wioski, ani jednego człowieka. Jesteśmy tylko my i majestatyczne góry wokół nas. No i jaki ;)
Image
Po obecności tej chatki z łupków możemy wnioskować że ktoś w tym niezwykłym miejscu musiał kiedyś mieszkać. Czy mieszka nadal? Nie mamy na to żadnych dowodów. Być może wszyscy przenieśli się już w regiony bardziej cywilizowane.
Image
I tym oto niespodziewanym sposobem odnajdujemy naszą Shangri-la, w miejscu o którego istnieniu nawet nie wiedzieliśmy. Choć po spędzeniu 12 dni w Chinach zaczynaliśmy być pełni wątpliwości - są w tym kraju jeszcze miejsca nieskażone hordami turystów z dziewiczą przyrodą. Tylko bardzo, bardzo ciężko je znaleźć.
200km drogi (licząc od miejsca w którym rozstaliśmy się w nieprzyjemnych okolicznościach z taksówkarzem) zajmuje nam ok 5-6h. Do Shangri-la docieramy zmęczeni, ale nie czas na wymówki, w końcu dziś jeszcze nic nie zwiedziliśmy. Żegnamy się z naszymi wybawcami, kupujemy na dworcu bilety na jutrzejszą podróż (wystarczy tego stopowania! tym bardziej że znów jesteśmy w rejonach z przyzwoitym transportem), znajdujemy nocleg, bierzemy prysznic i ruszamy na podbój miasta:) Nieprzypadkowo chiński rząd chciał wypromować turystykę akurat w tym mieście, ma ono wiele do zaoferowania. O tym, że stare miasto spłonęło na początku roku wiedzieliśmy, zastanawiało nas tylko czy całkowicie, czy warto tam się wybrać. Nie mogąc uzyskać jednoznacznych informacji decydujemy się najpierw odwiedzić klasztor Sungtseling. Jest to największy klasztor tybetański w tej prowincji. Wybudowany w 1679, swego czasu był zamieszkiwany przez przeszło 2000 mnichów! Choć obecnie ich liczba jest mniejsza (bliższa 700) bywa niekiedy nazywany małym pałacem Potala. Czy słusznie? Naszym zdaniem tak!
Do klasztoru decydujemy się dojść na piechotę (według znaków są to raptem 3km od dworca). I dzięki tej decyzji odwracamy naszą karmę. Po drodze nieśmiało zagaduje do nas młoda Tybetanka. „Hi” „What's your name?” i te sprawy ;) Po chwili jednak wymiana uprzejmości przeradza się w głębszą rozmowę. Okazuje się że DJ (bo tak mniej więcej należało by wymawiać jej tybetańskie imię) wraz z rodzicami również zmierza do klasztoru. I z chęcią nas po nim oprowadzi. Co więcej jej tata wprowadzi nas do klasztoru tylnym wejściem dla wiernych, dzięki czemu nie będziemy musieli płacić za wstęp :) Kiedy DJ była jeszcze mała, obok jej domu mieszkała amerykańska dziewczynka. Zaprzyjaźniły się ze sobą, a DJ nauczyła się języka angielskiego. Jej koleżanka wyjechała dłuższy czas temu z Chin, ale nadal do siebie pisują. Brakuje za to DJ na co dzień możliwości porozumiewania się po angielsku i ćwiczenia w ten sposób języka. Właśnie dlatego postanowiła nas zaczepić. Za co jesteśmy jej głęboko wdzięczni. Mamy wreszcie okazję porozmawiać dość swobodnie z mieszkańcami Tybetu. Dowiadujemy się wielu interesujących rzeczy, chociażby takich jak to, że Tybetańczycy wciąż walczą z rządem chińskim, zdarzają się zamachy, informacje te po prostu nie docierają do mediów. O tym, że Tybet jako najbiedniejsza prowincja jest wysoko dotowany, zaś dzięki temu płace urzędników w tym rejonie są jedne z najwyższych w kraju (tata DJ jest urzędnikiem, ona sama ma zamiar również starać się o tą posadę; ogólnie średnie chińskie zarobki wcale nie są tak niskie jak by się nam w Polsce mogło wydawać – wynoszą ok 3600 zł miesięcznie - praktycznie tyle co u nas - po prostu istnieje tu wysokie rozwarstwienie społeczne). O tym, że coraz mniej osób kultywuje tradycje, ale nadal 10-15% mieszkańców tego regionu decyduje się na niebiański pogrzeb. Np. w tym oto niewyróżniającym się miejscu, otoczonej drzewami polanie, na które nie zwrócilibyśmy uwagi gdyby nie nasi przewodnicy.
Image
Co to jest niebiański pogrzeb? Jest to tybetańska tradycja pochówku według której ciało osoby zmarłej jest rozczłonkowywane i wystawiane na szczycie góry na żer dla ptaków – głównie sępów, orłosępów oraz kruków. Ciało według wierzeń tybetańskich jest tylko naczyniem – trzeba się go więc jakoś pozbyć. Najlepiej hojnie dzieląc się nim z naturą, pomagając istotom żywym. Ponadto ptaki oczyszczając kości z ciała według niektórych osób pomagają wznieść się ciału subtelnemu (rodzaj naszej duszy). Dobrym omenem jest pozostawienie przez ptaki samych kości. W wielu krajach gdzie panuje buddyzm praktykowana jest kremacja. Jednak w surowym i niegościnnym Tybecie (gdzie o opał nie tak łatwo, a ziemia bywa często zmarznięta) nic dziwnego, że lud ten wybrał praktyczniejsze i bardziej naturalne rozwiązanie.
Prowadzeni przez DJ docieramy do samego klasztoru
Image
którego widok jest niesamowity.
Image
Tylko dla niego można by przyjechać w to miejsce. My oczywiście nie wchodzimy przez frontową bramę,
Image
musimy zgodnie z tradycją obejść świątynię po okręgu, zaczynając z lewej strony i kierując się na prawo. Po drodze tata DJ objaśnia nam symbolikę poszczególnych elementów świątyni (m.in. tłumaczy znaczenie Dharmapala – strażników Dharmy – do tej pory były to dla nas tyko śmieszne buddyjskie potworki na malowidłach). I bez tego sam wygląd świątyni robił by wrażenie.
Image
Nieśpiesznym krokiem rozkoszujemy się widokami
Image
oraz towarzystwem. Rodzina DJ zaprasza nas do siebie do domu. I tak wreszcie przekonujemy się nie tylko, że herbata z masłem z jaka rzeczywiście jest przez nich pita na co dzień (i nadal nie smakuje najlepiej ;) ), ale i że normalne domy wyglądają tak samo jak te pokazywane turystom.
Image
Mama DJ częstuje nas różnymi przekąskami, głównie tradycyjnie tybetańskimi, takimi jak ser z mleka jaka czy dziwna mąka która w tym rejonie zastępuje ryż – tsampą (jest to gruboziarnista mąka z prażonego jęczmienia). Po zmieszaniu z tybetańską herbatą formuje z tsampy coś ale placki? - smak mają tak samo dziwny jak herbata bez mąki ;) Po tym poczęstunku nasi gospodarze zabierają nas na nocne zwiedzanie centrum. Gdzie mamy możliwość obejrzeć tradycyjne tybetańskie tańce na placu przez Złotą Świątynią. Mimo zachęt nie dołączamy się do towarzystwa ;)
Image
Image
Sama świątynia choć nowoczesna również jest bardzo ładna.
Image
Image
No i posiada niewątpliwy atut w postaci największego na świecie młynka modlitewnego – potrzeba minimum 6 osób żeby poruszyć tego olbrzyma!
Image
Zgodnie z wskazówkami DJ kręcimy nim 3 razy. Podziwiamy także rozpościerające się poniżej stare miasto. Nie wygląda na totalną ruinę, i fakt ten potwierdza DJ – nie spaliło się ono całkowicie, a ponadto trwające intensywne prace restauracyjne naprawiły już wiele szkód. Zamierzamy tu jeszcze wrócić za dnia.
Tymczasem robimy się bardzo zmęczeni. Dzień ten choć rozpoczął się tak fatalnie okazał się nadzwyczaj udany. Dziękujemy DJ i jej rodzinie za cudowną gościnę i udajemy się spać. Jutro czeka nas przecież kolejny treking! :)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#35 PostWysłany: 14 Paź 2014 16:40 

Rejestracja: 20 Gru 2011
Posty: 3058
złoty
@Washington gratuluję relacji. Przede wszystkim tego, że przedstawiasz Chiny w naturalny sposób. Nie ukrywasz rzeczy, które dla nas są irytujące a jednocześnie pokazujesz to co może zafascynować. Po Chinach jeździłem w 2002 roku i miałem bardzo podobne odczucia i obserwacje, a czytając ostatnio różne blogi zastanawiałem się, czy ten kraj mógł się tak zmienić ... Dzięki Tobie Tybet wraca na moją listę 'must see' ;)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#36 PostWysłany: 14 Paź 2014 17:52 

Rejestracja: 09 Maj 2014
Posty: 242
Zbanowany
A ja niestety nie pogratuluje zachowania, niechciec zaplacic kwoty 25EUR na pustkowiu za ponad 60km drogi to tak delikatnie piszac jest nierozsadne.
Nie dziwie sie ze wczesniej inni 'oklamali' was ze jada jednak w inna strone a pojechali dokladnie w ta strone gdzie wczesniej mowili, nie dolozyliscie sie poprostu do drogi.
Jeszcze tlumaczenie ze za ta kwote to latamy z punktu A do punktu B, a tyle chcecie za wynajecie auta. Portalowe dusigrostwo wychodzi cala geba.

To ze pasazer przygarnal was do wynajetego samochochodu wcale nie oznacza ze na to zgadza sie kierowca, tym bardziej jak widac macie bariere jezykowa chinski angielski to nie europejski angielski. W Azji nie wynajmuje sie samochodu jako calosc ale na cene ma znaczenie ile osob bedzie w tym samochodzie, wiec nie dziwie sie ze kierowca wyciagal rece po zaplate, ake jak napisalem 'agresywni' polacy beda wdrazac SWOJE zasady jako jedyne sluszne i dla zasady nie zaplacimy.

Zwrociliscie chociaz stowke pomocnemu turyscie, czy dla zasady jak najtaniej jedziemy dalej ?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#37 PostWysłany: 14 Paź 2014 18:57 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Sty 2011
Posty: 7799
Pisząc tą część relacji zastanawiałem się czy wywoła ona oburzenie - nie zawiodłem się :)

Jeśli uważasz że cena 1500zł za wynajęcie auta na jeden dzień to rozsądna cena, a kwestionowanie jej to "dusigrostwo" (a nie zdrowy rozsądek i unikanie zostania orżniętym na grubą kasę) to nie wiem czy jest sens byś czytał dalszy ciąg mojej wypowiedzi. Mimo wszystko spróbuj, może coś nowego odkryjesz.
Autostop to nie to samo co carpooling. Carpooling polega na kojarzeniu osób podróżujących tą samą trasą i wspólnym dzieleniu kosztów podróży. Choć staje się on popularny współcześnie w krajach zachodnich, system ten powstał w USA podczas II Wojny Światowej, gdy panował kryzys naftowy - w celu zmniejszenia zużycia benzyny przez samochody osobowe. I taki też cel ma dzisiaj - zmniejszenie kosztów podróży poprzez podział kosztów benzyny. Na swój dziki sposób istnieje też w wielu krajach arabskich/azjatyckich - gdzie dzielone taxsówki/tricykle są normą.
Natomiast idea autostopu jest zupełnie inna. Jest to forma turystyki polegająca na zabieraniu się z przygodnie napotkanymi autami. Kierowca auta zatrzymuje się bezinteresownie - jeśli ma wolne miejsce w samochodzie a jego trasa przebiega tą samą drogą co trasa podróżnego - zaprasza daną osobę do auta. Nic na tym nie zyskuje (nie chce od niej żadnych pieniędzy) ale i nic nie traci - w końcu tak czy inaczej jechał by tą trasą, a tak może pomóc przypadkowo napotkanej osobie. Podróżny za to zyskuje bardzo wiele - i to bynajmniej nie finansowo - ma możliwość bezpośredniego obcowania z lokalną ludnością, poznawania przygodnie spotkanych osób i ich światopoglądu, kultury czy zachowań.
Jestem świadomy że na świecie jest różna znajomość tego zwyczaju (jak widać w Polsce również :| ) i nie wszędzie jest on praktykowany. Dlatego zawsze staram się upewnić przed wejściem do auta czy obie strony rozumieją daną sytuację tam samo. Przejechałem kilka jeśli nie kilkanaście tysięcy kilometrów autostopem w różnych państwach, na różnych kontynentach i nie miałem nigdy takiej sytuacji. (zawsze też samemu prowadzę auto zabieram każdego autostopowicza bądź widząc osoby idące pieszo po drodze z plecakami sam im proponuję podwiezienie) Język nie był nigdy barierą, ba, podróżując w ten sposób nauczyłem się tureckiego w zakresie podstawowym. Jak widać mimo wszystko takie sytuacje mogą się zdarzyć.
Nie zdarzyła się ona jednak przypadkowo, na skutek niemożliwości porozumienia się jak usiłował przedstawić to taksówkarz - w końcu potem nagle stał się bardzo komunikatywny. Była to typowa (niestety dla wielu narodów azjatyckich) próba wyłudzenia pieniędzy, a ja jej po prostu się nie poddałem. Tak samo przedstawiało się zachowanie drugiego kierowcy - gdyby miał uczciwe intencje odezwał by się do nas wprost przy swoich klientach - jednak robił to za ich plecami, po upewnieniu się, że tego nie widzą. Liczył na dodatkowy zarobek przy zerowym wysiłku. Być może jeśli byłaby to moja pierwsza daleka podróż dałbym się oszukać w obu wypadkach - jednak po odwiedzeniu kilkunastu azjatyckich krajów wiem do czego zdolni są tutejsi naciągacze i do jakiego mistrzostwa opanowali swój fach. Uleganie im (co często obserwuję u zachodnioeuropejskich turystów) niezależnie od kwoty na którą próbują oszukać uważam po prostu za szkodliwe w odniesieniu do innych podróżnych - stają się przez to tylko coraz bardziej bezczelni i zepsuci.

I tyle. Myśl o mnie co sobie chcesz, na przyszłość tylko proszę Cię o jedno - jak zobaczysz jakiegoś autostopowicza to nie myśl sobie o nim jak o żebraku ani nie żądaj od niego pieniędzy za podwiezienie - po prostu zrób dobry uczynek :) Od razu poczujesz się lepiej ;) a i może poznasz jakąś ciekawą osobę
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#38 PostWysłany: 14 Paź 2014 18:58 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Cze 2013
Posty: 212
Ja daję winę 50/50:
Cytuj:
My tłumaczymy spokojnie, że nie braliśmy żadnej taksówki, tylko łapaliśmy stopa, a kierowca w prywatnym aucie nie wspomniał nam ani razu, że będzie chciał pieniądze za przewóz.


Autostop w Chinach to nowy 'wynalazek' i odpłatne podwózki są standardem.
On nie wspomniał ani rzu, ale Wy też nie dopytaliście. Dla Was oczywiste że stop jest darmowy, w Chinach nie do końca....
Zawsze dobrze ustalić dla pewności, da się też na migi....
W opisanej sytuacji kierowca z premedytacja i ewidentnie szedł na wała, ale równie dobrze w takiej samej sytuacji inny kierowca mógł szczerze zdziwić się, że nie chcecie dorzucić się za przejazd bo jest taki zwyczaj...
Wcześniej stopowaliście z turystami, a to ludzie którzy mają pieniądza i wzięli Was dla urozmaicenia, z ciekawości etc.
pzdr
_________________
http://www.chiny-info.pl
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#39 PostWysłany: 14 Paź 2014 19:29 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Sty 2013
Posty: 3411
srebrny
Turndown napisał(a):
Zwrociliscie chociaz stowke pomocnemu turyscie, czy dla zasady jak najtaniej jedziemy dalej ?

Tu się akurat zgodzę, oddanie tej stówki należało zaproponować turystom, bo nie dość że pomogli, to jeszcze ponieśli dodatkowe koszty, pewnie dla nich niewielkie ale tu bardziej chodziło o honorowe zachowanie.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#40 PostWysłany: 15 Paź 2014 00:35 

Rejestracja: 09 Maj 2014
Posty: 242
Zbanowany
@Washington: cos napisales ale to raczej wyklad an temat czym jest autostop, ale co to ma do rzeczy posrodku Chin ??

Ty na sile wprowadzasz swoje obyczaje uwazasz ze masz racje i tylko Twoj punkt widzenia ma racje bytu, dowalasz tym ludziom epitety arogancki, oszust, naciagacz.
A moze tak poprostu nie potrafisz sie dostosowac do tamtej rzeczywistosci, dlaczego czesto uslyszysz tam ze jada dokladnie w Twoja strone bo wlasnie trafila sie okazja zarobienia jakiejs kasy za podwiezienie turysty, ale jakos nikt z nich nie przewiduje tego ze wiezie dusigrosza ktory nie bedzie sie chial odwdzieczyc.

Jesli drugi kierowca sygnalizowal wam ze bedze chcial dodatkowo kase to dlaczego nie poruszyliscie tego problemu otwarcie bedac z osobami ktore wynajely tego kierowce, co myslisz ze jak przyszlo pozniej do rozrachunku koncowego to ten kierowca przelkna porazke ze mu nie zaplaciliscie ? Glowe wam daje ze tym chinskim turystom powiedzial ze sie nalezy 'doplata' za dwie nie przewidziane osoby. I cos mu doplacili bo chcieli swiety spokoj, pewnie nie taka kwote jak chcial ale doplacili.

Ale w motto 'jak najtaniej' schowaliscie glowe w piasek i nie rozwiazaliscie tego problemu ani zalozonej stowki dla pierwszego kierowcy. Pewnie by nie chcieli tej stowy ale mozna to bylo jakis inaczej zalatwic. Taka jest prawda i mimo fajnych zdjec oraz opisu 'dzikiej' wyprawy odnioslem takie wrazenie jakie wczesniej napisalem.

A co do autostopowiczow to ich niestety nie zabieram bo to nie jest bezpieczne dla mnie (cholera wie kogo wioze) ani dla nich za szybko sie poruszam (wiekszosc tras autostrady) - ale nigdy mi nie przyszlo pomyslec o mlodych ludziach stojacych z tabliczkami miast na wyjazdach z parkingu jak o zebrakach !
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 64 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: startowiec55 oraz 4 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group