Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 13 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 30 Lip 2018 19:08 

Rejestracja: 03 Mar 2018
Posty: 9
Loty: 26
Kilometry: 54 527
Cześć! :)
Z racji tego, iż od wielu już lat jako gość czytam forum i skwapliwie korzystam z porad na nim zawartych, postanowiłem, że w ramach rewanżu podzielę się naszymi doświadczeniami. Będę starał się przedstawić istotne fakty, które może pomogą w zaplanowaniu podróży. Zawsze lubiłem czytać relacje, w których autorzy w sposób transparentny podchodzili również do poniesionych wydatków, dlatego też w takiej formie przedstawię swoje wspomnienia. Zdaję sobie sprawę, że część osób lepiej odnalazłaby się w danych sytuacjach, potrafiliby wynegocjować lepsze warunki i ceny, ale nie popełnia błędów ten kto nic nie robi ;). Wyszedł dość obszerny wstęp a więc do meritum! Zapraszam Was na 3 tygodnie, które na chwilę obecną zgodnie z żoną uznaliśmy za najatrakcyjniejsza wyprawę, jaką do tej pory odbyliśmy (jednocześnie mamy nadzieję, że kolejna ją przebije! :) ).

Plany, plany i przygotowania.

W 2017 roku wybraliśmy się na Sri Lankę, wyjazd dość spontaniczny. Zakup biletów w niedzielę 5 lutego, wylot 2 dni później 7 lutego. Ale to osobna historia … ;) W tym roku postanowiliśmy, że bardziej stonowanie i pragmatycznie podejdziemy do kwestii wakacji. Celowaliśmy znów w Azję, ale tak naprawdę bez konkretów. Te przyszły w lutym 2018r., kiedy na forum jak grom z jasnego nieba spadł news o tanich biletach na nowo otwartej, bezpośredniej trasie Berlin – Singapur w ofercie linii lotniczych Scoot. Bilety na początek polskich wakacji, a więc dla sporej części Azji Południowo-Wschodniej okres znacznych opadów. Szybka weryfikacja czy znajdziemy skrawek suchej ziemi w tym terminie i decyzja lecimy! No dobra lecimy, ale 2 tygodnie to trochę mało, zwłaszcza, że plany urlopowe na ten rok już od grudnia ustalone i wcale nie pokrywają się z terminami promocyjnych cen biletów. Na następny dzień oboje negocjujemy ze swoim szefostwem, czego efektem jest 3 tygodnie w podróży :).Kilka dni później pojawia się kolejna promocja, tym razem dla posiadaczy aplikacji mobilnej AirAsia. W między czasie decydujemy, że naszym docelowym przystankiem będzie lotnisko na Bali oraz to że wracamy z Yogyakarty, zatrzymując się przed powrotem do Berlina na 3 dni w Mieście Lwa.

Plan lotów zakładał:

- 25.06 godz. 9:40 wylot z Berlina – 26.06 03:45 przylot do Singapuru;
- 26.06 godz. 10:20 wylot z Singapuru – 26.06. godz. 12:55 przylot do Denpasar;
- 12.07 godz. 7:25 wylot z Yogyakarty – 12.07. godz. 10:45 przylot do Singapuru;
- 15.07 godz. 00:25 wylot z Singapuru – 15.07. godz. 7:20 przylot do Berlina;
Obiecałem transparentność, a więc ceny zakupionych biletów przedstawiały się następująco:
- loty Berlin Tegel – Singapur Changi RT x 2 = 2598 zł | Scoot, bez bagażu rejestrowanego oraz innych udogodnień.
- loty Singapur Changi – Denpasar OW x 2 = 503 zł| AirAsia, bez bagażu rejestrowanego oraz innych udogodnień.
- loty Yogyakarta – Singapur Changi OW x 2 = 289 zł |AirAsia, bez bagażu rejestrowanego oraz innych udogodnień.
Gdybym teraz decydował się na zakup biletów pewnie nie zmienialibyśmy przewoźnika ze Scoota na AirAsia, z 2 prozaicznych względów. Po 1 lot z Singapuru na Bali był ok. 2,5 godziny wcześniej, po 2 ograniczenia kilogramowe na bagaże podręczne w Scoot są jednak o 3 kg wyższe (10kg vs 7kg). Jeżeli chodzi o cenę, możliwe również że w tej kombinacji wyszłoby nieco taniej. Dlaczego zatem nie wybraliśmy tej opcji? Kupiliśmy najpierw bilety Berlin-Singapur-Berlin bez pierwotnego pomysłu co dalej, a dokupienie ich w Scootcie, w osobnej transakcji, wychodziło już po prostu sporo drożej niż w AirAsia.
Okej, bilety zabookowane a mnie olśniło. Właśnie zarezerwowaliśmy wakacje podczas decydujących meczów Mistrzostw Świata w piłce nożnej! No cóż.. albo wulkany albo kibicowanie przed ekranem. Nie ukrywam, że gdyby nasza kadra zaszła dalej pewnie szkoda byłoby mi przede wszystkim tych wspólnych emocji jaki towarzyszyły Euro 2016, ale jak się okazało nie było czego żałować – wylot mieliśmy już po meczu Polska - Kolumbia ;).

Przed wylotem oczywiście wizyta u lekarza medycyny podróży i utwierdzamy się w tym, że decydujemy się na szczepienia przeciw żółtaczce typu A (szczepienia przeciwko WZW typu B mamy ze szkoły) oraz tężec. I tutaj duże zdziwienie – brak, nawet w hurtowniach, szczepionek na WZW. Zostało nam wytłumaczone, że pojawiają się w kraju ogniska występowania tej choroby co powoduje zwiększone zapotrzebowanie, którego nikt nie przewidział. Najbliższa dostawa do placówki będzie w sierpniu – miesiąc po naszym powrocie. Średnio nas to nastawiło, ale finalnie w 2 aptekach w dwóch odległych od siebie częściach miasta udaje się nam je znaleźć. Zwróćcie na to uwagę planując wyjazd – aby nie zostać na lodzie.
Co ciekawe lekarka doradziła nam żeby pić codziennie coca-colę i…. zadziałało! Serio, aż nie za bardzo wiem jakim cudem. Przez cały wyjazd ani razu nie mieliśmy kłopotów żołądkowych (rok temu w na Sri Lance mieliśmy dość spore, włączając moją 24 godzinną gorączkę na poziomie +40C). Nie wiem czy to kwestia głowy i nastawienia, tego że bardzo pilnowaliśmy się i jedliśmy tylko w miejscach sprawdzonych wcześniej na tripadvisor, czy może cudotwórczej coca-coli (którą pijemy praktycznie tylko do alkoholu i to też rzadko, a przez 3 tygodnie wypiliśmy chyba jej więcej niż przez ostatnie kilka lat) – a obiektywnie oceniając pewnie wynik jest składową wszystkich tych czynników.

Ubezpieczenie podróżne to również osobna kwestia i tutaj musicie sami zdecydować czy godzicie się z mniejszym zakresem ochrony czy ponosicie wyższe koszty. Osobiście nie będę sugerował, które wykupiliśmy ale warto poświęcić kilka wieczorów na zapoznanie się z OWU – tutaj niczego nowego nie odkrywam, ale jest to bardzo istotne. Poza tym nie czuję się kompetentny w takich sugestiach, ze względu na to, że nie korzystaliśmy z pomocy Ubezpieczyciela - z czego niezmiernie się cieszymy :).

Jak wyżej już zaznaczałem wybieramy się jedynie z bagażem podręcznym, ja plecak Foreclaz 50 (z przed kilku lat, już ten konkretny model niedostępny w Decathlonie), żona zaś Wanabee Trek 30 (z GoSport). Oba są wygodne oraz mieszczą się w wymiarach bagażu podręcznego, oczywiście bez ich nadmiernego wypychania. Dodatkowo pilnujemy również, aby żaden nie przekroczył 7kg. Finalnie okazuje się to naszą nadgorliwością – nikt nie sprawdzał wymiarów ani na lotnisku w Berlinie, ani w Yogyakarcie, ani w Singapurze. Jednakże w Berlinie bagaż mieliśmy ważony, lecz tutaj ograniczeniem jest 10 kg, my mieliśmy w obu przypadkach poniżej 7kg.
Załącznik:
IMG_20180621_192122.jpg
IMG_20180621_192122.jpg [ 194.06 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Mieszkamy w Szczecinie, dlatego dojazd na Tegel jest dość wygodny i mało skomplikowany. Uwzględniając, że w drodze powrotnej będziemy zmęczeni po podróży nie decydujemy się na samochód prywatny a wybieramy przejazd PKS Szczecin. 69zł/os RT, bez żadnych promocji w formule OPEN, tak aby w razie opóźnienia lotu móc wybrać inną godzinę przejazdu. Wyjazdy które braliśmy pod uwagę to 2:00 lub 5:00. Druga opcja w przypadku korków(poniedziałek rano) wydała się aż nadto ryzykowna dlatego decydujemy, że przeczekamy te kilka godzin na lotnisku – na Tegel wszak jeszcze nie byliśmy. Dodatkowo, co ciekawe, o 2:00 trasa wygląda następująco Szczecin –> Tegel –> Schönefeld, zaś o 5:00 Szczecin –> Schönefeld, –> Tegel, co przechyliło szalę na korzyść wcześniejszej godziny odjazdu. Kierowca wspominał, że zdarzają się kontrole po niemieckiej stronie przez tamtejsze organy, które mogą trwać nawet kilkadziesiąt minut. Co prawda zdają sobie oni sprawę, że wszyscy spieszą się na loty, dlatego częściej zdarzają się one w drodze powrotnej z lotnisk w kierunku Polski, lecz nikt nie zapewni nas, że nie będzie ona nadal trwała w momencie gdy nam zostanie kilkadziesiąt minut do zamknięcia bramek ;).

25.06.2018r.

Punktualnie o 2:00 wyruszamy z dworca autobusowego w Szczecinie. Po ok. 2h i 20min jesteśmy na miejscu. Lotnisko niczym szczególnym się nie wyróżnia, rozumiem, że brak inwestycji wynika z budowanego lotniska Berlin-Brandenburgia, lecz toaleta w postaci dostawionego kontenera na terminalu C w mojej ocenie trochę nie przystoi tak znaczącemu portowi. Jeżeli chodzi o samego Scoota to oceniam pozytywnie. Boarding sprawny, a sam lot bez historii, obłożenie na oko zdecydowanie powyżej 95%. Zdecydowaliśmy się na ofertę basic i stwierdzam, że jeżeli ktoś poszukuje lotu do Singapuru w niskiej cenie nie musi to się wiązać z udręką. Oczywiście fotele są podstawowe, nie ma żadnych udogodnień w tej cenie o czym już na forum było pisane nie raz, lecz miejsca na nogi jest znośnie - mam 180cm i porównując do low costów latających po europejskim niebie te kilka cm różnicy znacząco wpływa na komfort podróży. Jasne, porównuje Boeinga 737 do 787, lecz myślę, że dla wielu osób będzie to wystarczająco obrazowe. Jeżeli chodzi o zakaz spożywania jedzenia i napojów z zewnątrz to go nie przestrzegaliśmy i nikt w żadną ze stron nie zwrócił nam na to uwagi – oczywiście nie mieliśmy pożywienia o jakimkolwiek intensywnym zapachu, ale też nie kryliśmy się z tym, że jemy swoje rzeczy typu orzeszki itd. Oczywiście, jeżeli oczekujesz standardów znanych choćby z amerykańskiej Delty (którą miałem okazje na long haul podróżować), to się zawiedziesz, jeżeli nie masz takich wymagań to śmiało, nie ma czego ryzykować.

26.06.2018r.

Lot trwał ok. 11 h 40 min, brak opóźnień, lądujemy na terminalu 2. Wiecie co najbardziej lubię podczas podróży do Azji? Moment kiedy wychodzę z lotniska i czuję wysoką temperaturę, jeszcze wyższą wilgotność i ten charakterystyczny zapach - wtedy czuję, że mam do czynienia z egzotyką ;)
Lot do Denpasar mamy z terminala 4. Sporo czasu pozostałe do następnego lotu pozwala nam odkryć lotnisko i podzielić zachwyty nad nim. W zetknięciu ze wspomnieniem portu lotniczego, który opuściliśmy kilkanaście godzin wcześniej czujemy się jak w innym świecie. Naprawdę nie sposób się na nim nudzić, nawet w środku nocy.
Załącznik:
014.jpg
014.jpg [ 312.29 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
025.jpg
025.jpg [ 288.04 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
060.jpg
060.jpg [ 286.86 KiB | Obejrzany 22719 razy ]


Posilamy się w food courtach, ceny są bardzo zbliżone do tych z miasta - 5-9 S$ za danie.
Załącznik:
065.jpg
065.jpg [ 157.98 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
067.jpg
067.jpg [ 181.44 KiB | Obejrzany 22719 razy ]


Punktualnie o godz. 10:20 wylatujemy do Denpasar, lądujemy o godz. 12:55 również zgodnie z planem i jedziemy do znienawidzonej przez wszystkich Kuty! :shock:
Po co i dlaczego się tam pchamy? Z kilku powodów. Po 1 jesteśmy po ponad 25h podróży i mamy średnią chęć dalszej jazdy. Po 2 chcemy kupić kartę SIM bez zbędnego zawyżania cen. Po 3 chcemy wykupić transport na następny dzień bezpośrednio na Gili Meno. Po 4 potrzebujemy odwiedzić aptekę i uznajemy że Kuta jest miejscem gdzie wszystko to załatwimy na miejscu. Pewnie to samo zrobiliśmy w Ubud, Sanur czy gdzieś indziej.
Po zapadnięciu zmroku niedaleko skrzyżowania ulic Pantai Kuta i Raya Kuta spotykamy pierwsze oznaki tutejszych obyczajów – warung o wątpliwym stopniu czystości a w nim brak choćby jednego wolnego krzesła oraz wielkie prosie na ruszcie! Gdybyśmy tylko mieli mocniejsze żołądki pewnie byśmy spróbowali tych pyszności :). Oczywiście ruch ogromny, bez znaczenia na porę dnia, aczkolwiek w bliskim sąsiedztwie plaży, zwłaszcza po zmroku jest do wytrzymania. Na samą plażę jeszcze wrócimy, w 1 dzień nie udało nam się zdążyć na zachód słońca.
Wszystko udaje się zorganizować i na spokoju możemy się przespać :)
Koszty:
- posiłki na lotnisku w Singapurze – 12 S$
- Grab – 30K (Graba zamówiliśmy wykorzystując lotniskowe WiFi, w ten sposób, że zrobiliśmy zdjęcie numeru miejsca parkingowego na parkingu wielopoziomowym naprzeciwko lotniska. Jedno z nas zostało na miejscu, na wypadek gdyby w międzyczasie podjechał kierowca, druga osoba natomiast wróciła na lotnisko, w celu skorzystania z WiFi. Zadziałało bez większych komplikacji, a żadnego szarpania czy wyciągania z samochodu o którym czytałem przez taksówkarzy nie uświadczyliśmy :) . Tutaj również trzeba być asertywnym, ponieważ od razu po wyjściu z hali przylotów przyczepił się do nas taksówkarz oferujący nam podwózkę do Kuty za 400k ;). Był na tyle natarczywy, iż czekał na nas nawet pod toaletami. Po kilku stanowczych odmowach dał sobie spokój.
Załącznik:
IMG_20180626_145804.jpg
IMG_20180626_145804.jpg [ 48.5 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

- karta SIM – 110k za 3+3GB – wystarczyło do końca wyjazdu, w pakiecie brak tradycyjnych połączeń telefonicznych, ale gdy było to konieczne to używaliśmy bardzo popularnego w Indonezji Whatsuppa. (karta kupiona w Mal Bali Galeria, w punkcie Telkomsel. Konfiguracja przez pracownika oddziału na miejscu. Centrum handlowe o którym piszę powyżej jest kilkadziesiąt metrów w głąb za pierwsza galerią z dość ekskluzywnym towarem, ale na pewno znajdziecie bez problemu).

- obiad w Kucie (zawsze braliśmy z sokami ze świeżych owoców) + zakupy spożywcze – 125k (tutaj zaczynamy na spokojnie, a mianowicie obiad jemy w indonezyjskiej knajpce na terenie galerii, tak aby przyzwyczaić organizm do zmiany otoczenia).
- zakupy w aptece – 80k (cena leku bardzo zbliżona do ceny w Polsce).
- transfer /Kuta - Gili T/Air - Gdziekolwiek na Bali/ RT w formule OPEN – 800k za 2 osoby. Oczywiście pierwsze ceny były absurdalne typu 1,5 mln; 1,2 mln. Domyślam się że pewnie można było stargować do 700k lub niższej, lecz dla nas cena 800k była akceptowalna, więc na nią przystaliśmy. Polecam właśnie wykup transferu w opcji OPEN – jedynie dzień wcześniej musimy dać znać do biura/pośrednika o której i z jakiej wyspy (w naszym przypadku Gili T lub Air) chcemy wrócić i gdzie docelowo się przemieścić. Tańsza opcja niż wykup OW na Bali a potem wykup powrotu na wyspach.
Nocleg – 120k – najważniejsza była dla nas lokalizacja w centrum, warunki średnie, dlatego też nie będę rekomendował :) Po dość długiej podróży miało to i tak marginalne znaczenie.

27.06.2018r.

Punktualnie o 7 rano przyjeżdża po nas busik (tranfer via B’Happy Tours – mogę ich polecić), którym udajemy się do portu w Padang Bai. Po drodze zahaczamy jeszcze o Sheraton, gdzie dosiadają się 2 dziewczyny. Dość ciekawie wyglądało to zetknięcie w środku, my w iście backapackerskim stylu, dziewczyny chyba nieco z innej bajki ;) Podróż zajmuje nieco ponad godzinę. Łódź mamy na 9:30, czas oczekiwania wykorzystujemy na śniadanie w okolicznym warungu.
Załącznik:
071.JPG
071.JPG [ 225.03 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
073.JPG
073.JPG [ 176 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Łódź odbija chwile po rozkładowej godzinie i po ok. 1,5h jesteśmy na Gili Trawangan. Nie udaje nam się zając miejsc na górze, lądujemy pod pokładem. Jest tam dość duszno, dodatkowo uczulam żeby nie wybierać miejsc od strony uderzenia fal. U nas w łodzi w 2 czy 3 miejscach były nieszczelności przy szybach i po prostu lała się tam woda, po 2 stronie nie było problemu. Na Gili T spędzamy kilka godzin, tak aby rozeznać się w klimacie wyspy, coś zjeść i chwile spędzić na plaży. I tutaj potwierdzę, że jeżeli jesteście głodni wrażeń stricte imprezowych to polecam, jeżeli szukacie spokoju uciekajcie - tak też zrobiliśmy i my ;).
Załącznik:
087.JPG
087.JPG [ 266.46 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
098.JPG
098.JPG [ 173.47 KiB | Obejrzany 22719 razy ]



Odpływamy popołudniową łodzią publiczną, która nie różni się (poza ceną) absolutnie niczym innym od łodzi prywatnych pomiędzy Gili T a Gili Meno. Cała przeprawa trwa może kwadrans. Niestety godziny transferu łodzią publiczną są tak ustawione, że nie zdążycie na pierwszą, a druga jest już po południu – łodzie prywatne pływają znacznie częściej. Po dobiciu do brzegu udajemy się zostawić plecaki i dalej już bez obciążenia pospacerować po plaży i dalej w głąb wyspy. Zachód słońca podziwiamy na wielkich poduchach w jednej z knajpek z Bintangiem w ręku. Klimat niepowtarzalny, czułem się pierwszy raz w życiu jak w na planie filmu. Hollywoodzki zachód słońca oraz tubylcza muzyka wykonywana na żywo. Okazuje się to nasze ulubione miejsce na zachody słońca do końca pobytu na Meno.
Załącznik:
191.jpg
191.jpg [ 227.61 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
192.jpg
192.jpg [ 176.8 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
216.jpg
216.jpg [ 146.33 KiB | Obejrzany 22719 razy ]


Na kolację udajemy się do rekomendowanego na tripadvisorze Warungu Yaya – jest smacznie.
Na Gili Trawangan sporo jest centrów nurkowych, oceniając z zewnątrz wygląda to profesjonalnie, przygotowania w basenie, prowadzonych w sporej części przez Australijczyków.

Koszty:
- śniadanie (naleśniki z bananami) wraz ze sokami ze świeżych owoców przy porcie w Padang Bai - 85k
- obiad na Gili T – 150k w Jali Kitchen, polecam, pysznie.
Załącznik:
105.jpg
105.jpg [ 196.32 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
106.jpg
106.jpg [ 174.18 KiB | Obejrzany 22719 razy ]


- transfer Gili T – Gili Meno – 70k/2 os łodzią publiczną - prywatnymi byłyby to koszt 85k/os.
Załącznik:
111.jpg
111.jpg [ 178.93 KiB | Obejrzany 22719 razy ]


- kolacja + 2 x Piwo – 155k
- nocleg 300k/3 noce – pokój z wentylatorem i łazienką. Czysto, obsługa rewelacja. Mogę polecić, mają też bungalowy z AC - Meno Colanta

28.06.2018r.

Cały dzień zajmuje nam obejście wzdłuż linii brzegowej tej malutkiej wysepki jaką jest Gili Meno, lecz znaczną część spędzamy po drodze na snorkelingu.
Załącznik:
224.JPG
224.JPG [ 196.12 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
241.JPG
241.JPG [ 238.4 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
267.JPG
267.JPG [ 201.34 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
302.JPG
302.JPG [ 149.06 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Mamy 1 własny zestaw maska plus rurka, ponieważ tak naprawdę nigdy wcześniej nie próbowaliśmy tego typu aktywnego spędzania czasu i nie wiedzieliśmy czy drugi zestaw nam się w ogóle przyda, a biorąc pod uwagę ograniczenia wagowe przy bagażu podręcznym nie decydujemy się na jego zakup. I…. to duży błąd, bo zakochujemy się w pływaniu z rurką! Gdy jedno z nas odpoczywa na plaży drugie w tym czasie poznaje podwodny świat. Dajemy radę to pogodzić i nie wyrywamy sobie sprzętu z rąk ;) . Mnie nawet udaje się zobaczyć niedaleko od brzegu żółwia morskiego! Żona jest bardzo o ten fakt zazdrosna:) Zaczęliśmy od wschodnich plaż Meno, tam rafa jest bardzo zniszczona, więc przechodząc na zachodnią część dopiero weszliśmy do koralowego nieba! Nie zapomnę ekscytacji żony, kiedy wybiegała z wody z okrzykiem, jak tam pięknie pod wodą :D . Decydujemy, że na następny dzień na pewno wykupimy snorkeling z łódki. Od wschodniej strony co ciekawe nie ma też meduz, których po stronie zachodniej jest całkiem sporo. Lecz żeby jej tak całkiem nie deprecjonować to z niej mamy przepiękny widok na Lombok.
Załącznik:
281.JPG
281.JPG [ 186 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
376.JPG
376.JPG [ 319.1 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Spora część linii brzegowej składa się z plaży która pokryta jest skamieniałymi koralowcami, fenomenalnie wygląda ich biały kolor w zetknięciu z wodami oceanu.
Na żadnym z Gili nie ma transportu z silnikami spalinowymi, prym wiodą kolorowe bryczki z konikami/kucami a czasem można spotkać skutery lecz napędzane elektrycznie.
Załącznik:
311.JPG
311.JPG [ 314.76 KiB | Obejrzany 22719 razy ]


Na zachód słońca wracamy w to samo miejsce, w którym byliśmy dzień wcześniej. Znów jest magicznie!
Załącznik:
123123.jpg
123123.jpg [ 126.58 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Pamiętajcie, żeby zabrać ze sobą latarkę, co prawda światło z okolicznych domów oświetla drogi, lecz nie dociera ono w każde miejsce.

Koszty:
- śniadanie w miejscu gdzie śpimy – 30k/2os.
- zakupy spożywcze – 35k
- obiad – 130 k
- kolacja + 4 piwa – 220k

29.06.2018r.

Rano wstajemy i jakie plany?
Załącznik:
789.jpg
789.jpg [ 263.53 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
255.JPG
255.JPG [ 275.15 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
252.JPG
252.JPG [ 293.83 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Snorkeling! Najpierw na własną rękę, a popołudniu wykupujemy wycieczkę. Trwa ok. 2,5h i jesteśmy na łodzi w 6 osób – my we 2, dwoje Holendrów, kapitan ;) i przewodnik. Znów jest fantastycznie! W cenie mamy sprzęt(maska, rurka, płetwy) dla naszej dwójki oraz transport. Cena nienegocjowalna ze względu na zapewnienia, iż nawet jak będzie nas tylko dwójka to i tak wypłyniemy. Uważamy takie podejście za fair i przystajemy na cenę. Finalnie jak wyżej napisałem jest nas 4 osoby. I tutaj wyszedł największy plus całej imprezy, byliśmy w małej grupie, nasz instruktor naprawdę wkładał sporo serca żebyśmy wszyscy byli zadowoleni. Żółwi widzieliśmy mnóstwo, kolorowych ryb oraz różnorodnych koralowców niezliczone ilości, podpływamy również pod zatopione statuy. Jesteśmy zachwyceni. W międzyczasie widzimy inne łodzie, gdzie o tak małej grupie jak nasza mogą jedynie pomarzyć. Ścisk, kilkanaście a na większych łodziach kilkadziesiąt osób to w mojej ocenie średnie rozwiązanie. Ile zajmuje samo wychodzenie z wody na łódź nawet nie chce myśleć. Zwrócicie na to uwagę, kiedy zdecydujecie się wykupić wycieczkę. Jeżeli macie płetwy to spokojnie możecie zrezygnować z wycieczki łódką i samemu dopłynąć w te miejsca w których my byliśmy. Można je również wypożyczyć na miejscu, jak i cały sprzęt. Atrakcje te są kilkanaście do kilkudziesięciu metrów od brzegu. Znajdziecie je bez problemu – kręci się wokół nich mnóstwo łódek z żądnymi wrażeń amatorami pływania z rurką. Na nas największe wrażenie zrobił położony południowo-zachodniej części ogród koralowy – jednym słowem MIAZGA.
Po snorkelingu udajemy się kolejny dzień z rzędu na zachód słońca.
Załącznik:
404.JPG
404.JPG [ 156.03 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Możemy również zaobserwować jeden ze sposobów dostawy piwa na Meno :)
Załącznik:
390.JPG
390.JPG [ 272.28 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Po zachodzie w drodze na kolacje spacerujemy plażąc na tykając się na małą grupkę. Zagadujemy i po chwili rozmowy okazuje się, że jutro mają samolot powrotny z Denpasar lecz obawiają się czy w ogóle wystartuje ze względu na, że odwołano bardzo dużo lotów z powodu erupcji wulkanu. My z żoną oczy jak pięć złotych, kopara prawie na ziemi i… jaka erupcja? Okazało się, że Agung znajdujący się na Bali wypuścił sporą ilość pyłu wulkanicznego ze swojego krateru, a my odcięci od jakichkolwiek informacji, zajęci całodziennym pływaniem, nawet o tym nie wiedzieliśmy. Nagle przypomina mi się to, że może 30 minut wcześniej siedząc i obserwując zachód słońca zastanawialiśmy się nad tą dziwną chmurą przypominającą w swoim kształcie górę… jak się domyślacie był to pył wulkaniczne opadający na zbocza wulkanu. I tutaj znów odpowiednie przygotowanie planu zadziałało – gdybyśmy wracali z Denpasar a nie Yogyi (tzn. odwrócili plan podróży, kończą ją na Bali) – taka sytuacja mogłaby też dotknąć nas, w środkowej Jawie zjawisko to jest mniej prawdopodobne. Na szczęście na drugi dzień dotarły do nas informację, że ruch na lotniskach na Bali i Lombok został już przywrócony do ‘normalnej’ pracy.
Kolacje jemy w Pojok No 5 Star. Co ciekawe miejsce należy zarezerwować wcześniej w czasie dnia i dodatkowo zrobić preorder ;) Polecam, jedzenie klasa, najsmaczniejsze z tego co jedliśmy na Meno.


Koszty:
- śniadanie - 30k
- obiad – 85k
Załącznik:
339.JPG
339.JPG [ 217.26 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

- zakupy spożywcze – 45k
- snorkeling z łodzi – 300k
- kolacja + deser – 150k
Załącznik:
419.JPG
419.JPG [ 166.97 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
420.JPG
420.JPG [ 155.33 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

30.06.2018r.

Rano śniadanie, wymeldowanie i podróż z Meno na Trawanagan, ponieważ stamtąd odpływa nasz speedboat. Miał odpłynąć o 10:30, finalnie odpływa sporo po 11. Tutaj niestety podróż się wydłuża, bo płyniemy kolejno na Gili Air, następnie na Lombok i dopiero finalnie do Padang Bai. Można było przeprawić się na Air i tam zobaczyć kawałek wyspy czekając na transfer. Z łodzi wydaje się dość sympatyczna – robi zdecydowanie lepsze pierwsze wrażenie niż Trawangan. W drodze powrotnej na Bali podróżujemy na pokładzie, co kilka chwil mniejsze fale odbijają się od łodzi tworząc przyjemny chłodzący deszczyk. Do czasu.. ;) Niestety fale były dość wysokie co powoduje, że po jednej z nich jesteśmy przemoczeni do suchej nitki, po kolejnej już uciekamy z dziobu i chronimy się bliżej rufy. Po chwili kolejne osoby opuszczają przód łodzi, jak się pewnie domyślacie również mokre od stóp do głów ;)Po dobiciu do przystani czekają na nas hordy różnego rodzaju naganiaczy, od taksówkarzy do sprzedawców. Zgodnie ze wskazówkami załogi udajemy się pod biuro gdzie jesteśmy skierowani do busa, który zawozi nas do Ubud. W biurze cena speed boar OW Padang Bai – Gili T/Air wynosi 150k. Gdybyście nie mieli wykupionego transportu pomiędzy Padang Bai, a waszym miejscem docelowym, to na przystani mnóstwo osób sprzedaje bilety OPEN na taki przejazd. Jednak wątpliwe jest to czy zostaną one uznane w jednym z busów, mimo że sprzedający przekonują, że tak. Do Ubud jedziemy ok. 1,5h. Zostajemy wysadzeni w pobliżu centrum, stamtąd idziemy cos zjeść, zamawiamy Graba i jedziemy odpocząć na nocleg. Tak naprawdę na transfer trzeba liczyć prawie cały dzień.
Załącznik:
2222.jpg
2222.jpg [ 163.57 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Załącznik:
3333.jpg
3333.jpg [ 162.82 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

Koszty:
- śniadanie 30k
- transfer z Gili Meno na Gili T – 70k/2 os
- obiad 110k- zakupy spożywcze
– 80k- Grab – 15k
- nocleg w Ubud 1 050k/3 noce, w cenie śniadanie - mogę polecić - Bramasa Ubud Guest House
Załącznik:
429.JPG
429.JPG [ 332.52 KiB | Obejrzany 22719 razy ]

cdn..
Góra
 Profil Relacje PM off
11 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
Urlop w 4* hotelu (z wyżywieniem) na Costa Dorada za 2147 PLN. Wylot z Krakowa Urlop w 4* hotelu (z wyżywieniem) na Costa Dorada za 2147 PLN. Wylot z Krakowa
Rejs (w kajucie z balkonem) z Barcelony przez Majorkę i Sycylię do Rzymu oraz loty z Krakowa za 2218 PLN Rejs (w kajucie z balkonem) z Barcelony przez Majorkę i Sycylię do Rzymu oraz loty z Krakowa za 2218 PLN
#2 PostWysłany: 01 Sie 2018 14:38 

Rejestracja: 03 Sty 2012
Posty: 15
Mała uwaga, czy możesz na samej górze przypiąć mapkę z naniesioną trasą, nawet mocno orientacyjną? Z góry dzięki, dobry post!
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#3 PostWysłany: 07 Sie 2018 22:26 

Rejestracja: 05 Mar 2017
Posty: 1358
srebrny
Czekam na cd
_________________
Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 09 Sie 2018 08:49 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 09 Gru 2016
Posty: 56
Wróciły wspomnienia z zeszłorocznego wyjazdu... Czekam na resztę....
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#5 PostWysłany: 09 Sie 2018 22:49 

Rejestracja: 03 Mar 2018
Posty: 9
Loty: 26
Kilometry: 54 527
Po pierwsze dzięki za komentarze :)
Kurczę, planowałem sporo wcześniej dodać drugą część, no ale.. Ale co się odwlecze to nie uciecze!


Dziś dorzucę opis jedynie 1 dnia na Bali – ostatnio bardzo ograniczył mi się czas wolny. Postaram się do końca sierpnia zakończyć relację.

misio_jasio – doprecyzuj proszę o jaką mapę Ci chodzi dokładnie, czy położenie w/w atrakcji wokół Meno czy ogólnie trasę naszej wyprawy? Dorzucę na sam koniec relacji.

01.07.2018r.

Rano śniadanie i na 9 mamy zamówiony samochód z wypożyczalni. Wiele osób zastanawia się jak to jest z tym ruchem ulicznym na Bali i czy samochód bez kierowcy to swoiste hara-kiri. Odpowiem z własnego doświadczenia. Sam jeżdżę dość sporo, ok 25-30 k km rocznie, trasy naprawdę różnorakie i po prostu sama jazda sprawia mi frajdę. Samochód na Bali wynajęliśmy na 6 dni. Pierwszego dnia czułem się jakbym dzień wcześniej odebrał prawo jazdy. Kultura jazdy różni się diametralnie od tego co znamy z Europy. Aczkolwiek w Azji prowadziłem po raz pierwszy. Trzeba być pewnym swoich umiejętności, cały czas skupionym. Chciałem jako samochód wybrać Suzuki Katana/Jimmny, lecz odradzono mi taki wybór i polecono Suzuki Karimun. Teraz z perspektywy czasu uważam tę rekomendację za bardzo przydatną, gdyż drogi na Bali w wielu miejscach są bardzo wąskie – nasz samochód odnajdywał się tam doskonale. Silnik może nie najmocniejszy, ale przy średnich prędkościach rzędu 30-40 km/h nie ma to zbytnio znaczenia.

Jeżeli uważasz, że posiadasz wystarczające doświadczenie i samochód nie służy Ci jedynie na kilkukilometrowe jazdy do sklepu/działkę/mamy na obiad to myślę, że nie masz się czego obawiać, jeżeli nie czujesz się w pełni sił na polskich drogach to w Indonezji wybierz opcję z kierowcą. Podczas tych 6 dni jazdy zrobiliśmy sporo kilometrów i byliśmy świadkami 3 zdarzeń drogowych: 1) para turystów wywróciła się na skuterze – skończyło się to dość mocnymi otarciami, podróżowali w strojach plażowych, 2) samochód z turystami nie wyrobił się z dość stromym wzniesieniem i niestety podczas startu pod górkę uderzył w auto stojące za nim – stłuczka jakich wiele, 3) Indonezyjczyk jadący na skuterze najechał na ‘coś’ co leżało na drodze – bez wywrotki, utrzymał się na pojeździe. Samochód bookowaliśmy na balicarfinder.com, dowieziono nam samochód pod nocleg w Ubud i odebrano go również spod hotelu w Kucie, bez dodatkowych opłat, depozyt 100USD – w całości zwrócony, ubezpieczenie osób trzecich w cenie wynajmu. Cena 18USD/dzień – minimalny czas najmu 5 dni.

Pierwszym przystankiem w naszej eskapadzie po okolicach Ubud jest Pura Tirta Empul. Samochód zostawiamy na bezpłatnym parkingu przy samej świątyni. Wychodzimy i rozpoczyna się festiwal sprzedaży sarongów ;), nie jest zbyt nachalny. Sarong oczywiście bezpłatnie dostaniecie przed wejściem do KAŻDEJ świątyni, więc nie ma potrzeby jego zakupu. Wchodząc do świątyni pierwsze co uderza nozdrza to zapach kadzidełek! Ale te są przyjemne! I to nawet bardzo, podkreślają dostojność tego miejsca. Obserwujemy obrządek obmycia jakiemu poddają się głównie Balijczycy, aczkolwiek kilku turystów można również dostrzec. Sami się na to nie decydujemy, szanując kult jakim darzą to miejsce. Gdybyście jednak zdecydowali się wraz z nimi dokonać obmycia pamiętajcie, że sarong, który otrzymujecie na wejściu należy oddać suchy – trzeba po prostu mieć swój.

Załącznik:
440.JPG
440.JPG [ 273.57 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Załącznik:
444.JPG
444.JPG [ 358.88 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Załącznik:
455.JPG
455.JPG [ 262.76 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Załącznik:
467.JPG
467.JPG [ 255.91 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Załącznik:
470.JPG
470.JPG [ 279.18 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Załącznik:
476.JPG
476.JPG [ 249.35 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Załącznik:
481.JPG
481.JPG [ 333.57 KiB | Obejrzany 21518 razy ]


Udaje się nam również zaobserwować ceremoniał modlitewny, który odbywa się w centralnej części świątyni. Również nie afiszujemy się zbytnio, sam rytuał dość ciekawy, lecz ‘fajerwerków nie było’ ;) – zwykły obrządek religijny, co również ma swój urok.
Załącznik:
458.JPG
458.JPG [ 273.35 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Kierując się do wyjścia w basenie można podziwiać karpie koi – ja do tej pory widziałem je jedynie w postaci tatuaży ;) Jest ich tam sporo, od białych przez kremowe, po plamiste na złotych kończąc. Na świątynie poświęcamy trochę ponad godzinę. Ludzi w świątyni średnio, bez tłoku.
Załącznik:
499.JPG
499.JPG [ 304.66 KiB | Obejrzany 21518 razy ]


Z Pura Tirta Empul kierujemy się do Pura Gunung Kawi oddalonej jedynie o kilka kilometrów. Jadąc w jej kierunku pierwszy problem! Otóż nawigacja prowadzi nas dość wąskimi uliczkami a na jednej z nich na dość sporym kawałku materiału rozsypane jest zboże. I co teraz? Droga jednokierunkowa, co prawda ruchu nie ma ale nie wiadomo czy nikt nie wychyli się zza zakrętu. Jednak nawet jeszcze nie zdążyłem uchylić drzwi, żeby dopytać co zrobić z tym fantem a tu jedna z osób kręcąca się po podwórku macha ręką, żebyśmy się nie przejmowali i przejechali przez środek – tak też czynimy :) Owo zboże okazuje się ryżem a sposób w jaki go suszą na środku ulicy jest dość popularnym sposobem pozbycia się z niego wilgoci.
Załącznik:
509.JPG
509.JPG [ 251.52 KiB | Obejrzany 21518 razy ]


Przy samej świątyni nie widziałem parkingu, samochód zostawiamy na bocznej ulicy kilkaset metrów od wejścia – bez jakichkolwiek problemów.

Sama świątynia, a dokładniej ujmując jej położenie robi na nas ogromne wrażenie. W naszym zestawieniu, tych które nam się najbardziej podobały zajmuje zaszczytne drugie miejsce! No po prostu magia. Środek dżungli, brak tłumów, zdjęcia przemówiły by najlepiej, ale… na samym wejściu pada nam aparat i do końca dnia zdani jesteśmy jedynie na megapiksele z komórek.. jak mogliśmy tego nie zauważyć – do końca wyjazdu ten błąd już nam się nie powtórzył ;) Zdecydowanie polecam wizytę w tej świątyni. A najlepszą rekomendacją powinna być reklama z jednej z restauracyjek ‘Best food, best view, clean toilet’ ;).
Załącznik:
WP_20180701_11_55_56_Pro.jpg
WP_20180701_11_55_56_Pro.jpg [ 222.69 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Co do widoku to schodząc dość stromymi schodami naprawdę zapiera w pewnym momencie on dech w piersi. Obserwujemy również dość ciekawe zjawisko a mianowicie ręczne młócenie ryżu – otóż rolnik po ścięciu ryżu uderza jego kłosami o kawałek drewna doprowadzając do wysypu ziaren na plandekę. Żmudna i ciężka praca. Dodatkowo pierwszy raz przekonuje się, że te specyficzne spiczaste kapelusze znane mi z filmów nie są jedynie komercją a rzeczywiście są używane przez rolników – wielokrotnie spotykamy ich w tym nakryciu głowy podczas jazdy po Bali. Jeżeli chcecie zakupić pamiątki w postaci rękodzieła to samo wejście do świątyni jest świetnym miejscem do tego – bardzo dużo rękodzieła, chińska tandeta w odwrocie. Tutaj spędzamy około 2 godzin, powierzchnia jest dość obszerna.

Załącznik:
IMG_20180701_115701.jpg
IMG_20180701_115701.jpg [ 368.54 KiB | Obejrzany 21518 razy ]


Załącznik:
WP_20180701_12_08_16_Pro.jpg
WP_20180701_12_08_16_Pro.jpg [ 252.96 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Załącznik:
WP_20180701_12_11_31_Pro.jpg
WP_20180701_12_11_31_Pro.jpg [ 236.85 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Załącznik:
WP_20180701_12_32_07_Pro.jpg
WP_20180701_12_32_07_Pro.jpg [ 306.24 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Załącznik:
WP_20180701_12_32_18_Pro.jpg
WP_20180701_12_32_18_Pro.jpg [ 326.18 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Załącznik:
WP_20180701_12_41_03_Pro.jpg
WP_20180701_12_41_03_Pro.jpg [ 285.34 KiB | Obejrzany 21518 razy ]


Z Pura Gunung Kawi udajemy się do Goa Gajah. Parking przed wejściem do świątyni, tym razem płatny 5k. Kolejny raz mnóstwo straganów m.in. z sarongami. Sama świątynia znów w konwencji rządzących sił matki natury, lecz jednak uważam, że jeżeli goni Was czas możecie sobie ją darować. Nas najbardziej skusił w przewodniku opis oddalonej o jakieś 40-50min spaceru świątyni, do której należy dojść poprzez tarasy ryżowe. Dłuższą chwilę szukamy tej ścieżki, nawet podążamy za mieszkańcami z nadzieją, że może nas do niej doprowadzą, jednak jej nie odnajdujemy. Nikt w środku również nie bardzo wiedział o jaką świątynie nam chodzi, więc finalnie z niej rezygnujemy. Zwijamy mandżur i wracamy do Ubud.
Załącznik:
WP_20180701_13_56_13_Pro.jpg
WP_20180701_13_56_13_Pro.jpg [ 257.15 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Załącznik:
WP_20180701_14_09_24_Pro.jpg
WP_20180701_14_09_24_Pro.jpg [ 327.92 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Załącznik:
WP_20180701_14_15_09_Pro.jpg
WP_20180701_14_15_09_Pro.jpg [ 317.58 KiB | Obejrzany 21518 razy ]



Chcemy zostawić samochód w miejscu gdzie śpimy i zawołać Graba, aby udać się do centrum Ubud, ale okazuje się to dość skomplikowane, otóż nikt nie chce przyjechać te kilka kilometrów na obrzeża! Po kilku nie udanych próbach rezygnujemy i swoim samochodem jedziemy na miasta. Z parkingiem jest dość ciężko, więc zostawiamy go kawałek z boku, na parkingu przy Monkey Forest i dalej poruszamy się już pieszo. I tutaj samym Ubud jesteśmy mocno rozczarowani, bo nie widzimy w nim nic szczególnego - tłok, hałas, jeżeli ktoś jak mantrę powtarza „nie jedźcie do Kuty, jedźcie do Ubud” to niestety nie dostrzegam, aż tak znacznej różnicy – i tu i tu totalna komercha. Włóczymy się po ulicach by w końcu zjeść obiadokolację. Trafiamy na bardzo dobre jedzenie w warungu zlokalizowanym na deptaku.
Załącznik:
512.JPG
512.JPG [ 210.51 KiB | Obejrzany 21518 razy ]

Załącznik:
513.JPG
513.JPG [ 164.86 KiB | Obejrzany 21518 razy ]


W międzyczasie robi się już ciemno postanawiamy, że nie będziemy wracać od razu na nocleg tylko skoczymy jeszcze na targ nocny, żeby poczuć azjatycki klimat tych miejsc. I tutaj spore rozczarowanie, położony jest on kilka dobrych kilometrów na uboczu, więc jazda do niego zajęła dobre pół godziny, a po za samym targu spodziewałem się więcej. Jedna część to typowa część handlowa, na której znajdziemy odzież i obuwie prosto z kraju Wielkiego Muru, druga część to już bardziej atrakcyjne miejsce a mianowicie street food. Dzieciaki czekające na swoje porcje słodkości z wypiekami na twarzy to coś co nas tam najbardziej urzekło. Nie decydujemy się, żeby coś spróbować, aby jednak ograniczyć możliwość wystąpienia przygód żołądkowych. Co ciekawe jesteśmy jedynymi nie tubylcami na całym placu, ale nie wzbudzamy zbytniego zainteresowania. Zdjęć też nie robimy, ponieważ jednak odczuwamy lekki dyskomfort by fotografować ludzi podczas spożywania posiłków ;). Największym plusem całego wypadu jest to, że wracając natrafiamy na dobrze zaopatrzony sklep w którym robimy zakupy m.in. ‘awaryjne’ ciastka do samochodu ;) i tutaj udaje nam się kupić również wtyczkę do gniazda wraz z preparatem przeciw komarom – cena ok 30k. Komary na Bali są, nas kilkukrotnie ukąsiły pomimo tego że stosowaliśmy repelenty każdorazowo wchodząc w gąszcz roślin bądź poruszając się po zmroku, a warto dodatkowo mieć takie urządzenie na noc. Wracamy, podłączamy aparat do ładowania! I do spania, jutro kolejny intensywny dzień!

Koszty:
- samochód 108USD/6dni + 100 USD kaucja – zwrócona w ostatni dzień. Płatne w dolarach.
- benzyna – 130k za ok. 20l. – tankowaliśmy benzynę o nazwie ‘Premium’ cena 6,5k/litr <3
- wstęp do każdej z w/w świątyń po 15k – 6 x 15k = 90k
- parking – 5k
- zakupy (w tym wtyczka przeciw komarom) – 130k
- obiadokolacja 125k /w tym soki/.
Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
ambush uważa post za pomocny.
 
      
#6 PostWysłany: 10 Sie 2018 05:56 
Król Ż
Awatar użytkownika

Rejestracja: 07 Paź 2014
Posty: 6217
Loty: 474
Kilometry: 1 003 128
I tak o to znoow mam ochote na Azje ! Dzieki :)
_________________
Tolerancja kończy się tam, gdzie zaczynają się prawa człowieka
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#7 PostWysłany: 21 Sie 2018 16:02 

Rejestracja: 25 Maj 2012
Posty: 7
Loty: 36
Kilometry: 64 235
Bardzo fajna relacja i piękne zdjęcia :)

ile w sumie wyniósł Was wyjazd za 2 osoby - jeśli mogę uzyskać taką informację w ramach tej "transparentności" ;)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 21 Sie 2018 18:36 

Rejestracja: 03 Mar 2018
Posty: 9
Loty: 26
Kilometry: 54 527
Co do postu wyżej to... yyy. nie wiem?;) Serio, mam wydatki spisane na kartce, dzień po dniu, ale nie robiłem podsumowania zbiorczego. Z grubsza licząc (z wszystkimi zakupami przed, szczepionkami, ubezpieczeniem, dojazdami itd.) szacuję, że ok. 9k pln/2os/3tygodnie. Obiecuję, że zweryfikuję to po zakończeniu pisania relacji.

02.07.2018r.
Z samego rana jedziemy do Monkey Forest. Jesteśmy na miejscu kilkanaście minut po otwarciu. Tam spędzamy ponad dwie godziny. Makaków zatrzęsienie, nam się podobało ;). Akurat trafiliśmy na porę karmienia więc dodatkowymi atrakcjami są bójki o jedzenie ;) Sam park ładnie położony, wkomponowany w dżunglę, oczywistą oczywistością, że jest to atrakcja stricte nastawiona na turystów, aczkolwiek uważam, że warto się tam wybrać. Małpy podczas całego pobytu na Bali spotkaliśmy jedynie jeszcze tylko w Uluwatu, więc jeśli nastawiacie się, że są na każdym kroku to możecie się nieco zawieść.
Zabawną sytuacją było to gdy w walce o śniadanie makaki ganiały jeden za drugim, w pewnym momencie biegnąc wprost na rosłego mężczyznę, który samo to zjawisko zaakcentował głośnym piskiem ;).
Im wcześniej będziecie tym mniej tłoczno na miejscu, duży parking dostępny przed samym parkiem.

Załącznik:
540.JPG
540.JPG [ 221.75 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
571.JPG
571.JPG [ 179.92 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
572.JPG
572.JPG [ 191.01 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
586.JPG
586.JPG [ 231.51 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
594.JPG
594.JPG [ 185.12 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
605.JPG
605.JPG [ 171.07 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
615.JPG
615.JPG [ 195.78 KiB | Obejrzany 18307 razy ]


Z Monkey Forest udajemy się do kolejnej świątyni, a mianowicie Taman Ayun. Pech chciał, że natrafiamy na spore korki, przez co sama podróż nieco się przedłuża. Na miejscu zaskakująca rzecz! Brak straganów! ;) Była to jedyna świątynia, którą odwiedziliśmy wokół której nie było tłumu sprzedawców ;) Sama świątynia otoczona jest fosą co charakterystycznie odróżnia ją od pozostałych, które zwiedzaliśmy. Podziwiamy strzeliste świątynie, które mi osobiście do tej pory najbardziej kojarzyły się z architekturą Bali. Spacerujemy wzdłuż muru obserwując kobietę i dziewczynkę, które zajmują się sprzątaniem ołtarzyków połączonym z wymianą podarków dla bóstw.

Załącznik:
629.JPG
629.JPG [ 197.01 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
649.JPG
649.JPG [ 205.09 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
658.JPG
658.JPG [ 151.37 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
668.JPG
668.JPG [ 153.15 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
669.JPG
669.JPG [ 146.89 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
673.JPG
673.JPG [ 127.05 KiB | Obejrzany 18307 razy ]


Ze świątyni kierujemy się na pola ryżowe, których naprawdę nie mogliśmy się doczekać. Naszym wyborem było Jatiluwih - jedyne pola ryżowe wpisane na listę UNESCO. Dotarcie na miejsce zajmuje nam nieco ponad godzinę.
Warto kolejny raz podkreślić, że poruszanie się po Bali jest dość wolne, zarówno ze względu na stan dróg (trafiały nam się takie odcinki, że jedynie na 1 biegu byliśmy w stanie je pokonywać, inaczej pourywalibyśmy któreś z kół), ich szerokość oraz duże natężenie ruchu.
Po dojechaniu na miejscu czas na obiad. Wybieramy Warung Ada Di Jatiluwih zgodnie z rekomendacjami na tripadvisorze i tu mamy największe rozczarowanie podczas całego wyjazdu. Jedzenie było po prostu niesmaczne. Sami posiadają wielką reklamę, że w rankingu tripadvisora zajmują pierwsze miejsce wśród okolicznych knajp, a nam tam nic nie smakowało, włączając w to soki. Szczerze odradzam.

Jednak były to jedynie złe dobrego początki, im dalej od drogi tym piękniej! Co prawda jesteśmy już w okresie po zbiorach ryżu, zdecydowana większość jest w fazie wczesnego wzrostu, ale i tak robi to na nas niesamowite wrażenie. Wśród pól wytyczone są szlaki, którymi w zależności od tego ile macie czasu lub jak dobrze czujecie się kondycyjnie możecie wybrać jego długość. My decydujemy się na najdłuższy. Początkowo szlaki te biegną razem później się rozchodzą. Niedługo po tym jak wchodzimy na szlak spotykamy Balijczyka, który opowiada nam o samym procesie produkcji ryżu. Na Jatiluwih uprawia się czerwony ryż, którego okres wzrostu trwa aż 6 miesięcy – w porównaniu do tych popularniejszych odmian nam znanych z półek sklepów osiedlowych, gdzie ten czas jest znacznie krótszy od 2 do 3 miesięcy.
Podążając naszą trasą obserwujemy pracę rolników, którzy w zdecydowanej większości używają już maszyn do wykonywania prac polowych, aczkolwiek spotykamy również jednego z nich który prace te wykonuje przy pomocy woła. Po drodze mijamy kolejną świątynię, lecz nie zatrzymujemy się w niej. Wybór najdłuższej trasy pozwala nam na obserwację, życia codziennego Balijczyków – przechodzimy obok sporego gospodarstwa rolnego w którym hoduje się sporo trzody chlewnej, drobiu – przy pracy pomagają już kilkuletnie dzieci. Po drodze natrafiamy na znany owoc - durian ;) Sama trasa spektakularne widoki oferuje jedynie na początku, im dalej tym przestają one być aż tak malownicze jak na początku, jeżeli chcecie jedynie popodziwiać same kaskady ryżowe to wystarczy wybrać krótszą trasę, nawet być może tę najkrótszą. Oboje byliśmy w adidasach, aczkolwiek nie ma tam bardzo stromych podejść czy zejść, więc w japonkach/klapkach też pewnie dacie radę.

Załącznik:
679.JPG
679.JPG [ 226.05 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
695.JPG
695.JPG [ 194.42 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
710.JPG
710.JPG [ 165.4 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
714.JPG
714.JPG [ 143.36 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
716.JPG
716.JPG [ 161.36 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
720.JPG
720.JPG [ 140.75 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
741.JPG
741.JPG [ 245.83 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
742.JPG
742.JPG [ 185.18 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
749.JPG
749.JPG [ 236.68 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
752.JPG
752.JPG [ 179.19 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
757.JPG
757.JPG [ 230.34 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
761.JPG
761.JPG [ 175.58 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
782.JPG
782.JPG [ 136.12 KiB | Obejrzany 18307 razy ]


A teraz pytanie za sto punktów? Jak poznać Polaka za granicą? Nie! Nie po skarpetkach i sandałach!;) Po tym, gdy prosi Cię abyś ‘make me a photo’ ;) Serio! Jeżeli ktoś zwracał się do nas ze zwrotem ‘make a photo’ od razu przechodziliśmy na polski – stuprocentowa skuteczność :)


Sama przechadzka zajmuje nam ponad 1,5h, niespiesznym tempem. W planach mieliśmy jeszcze odwiedzić Bedugul, ale ze względu na stan dróg oraz to, że cała wycieczka sporo nam się wydłużyła a także, że powrót po zachodzie słońca może być dość stresujący odpuszczamy. Zakładaliśmy sporo mniej czasu na Jatiluwih, jednak tak nas urzekły pola ryzowe, że poświęciliśmy im sporo więcej czasu niż początkowo myśleliśmy.
W drodze powrotnej obmyślamy plan na kolejny dzień. W końcu na Bali to nasz ostatni nocleg rezerwowany z Polski, resztę mieliśmy dograć na miejscu w myśl, zobaczymy co przyniesie nam życie. Wstępny plan przed przyjazdem zakładał, że z Ubud pojedziemy do Loviny, podziwiać delfiny. Jednak biorąc pod uwagę czas przejazdu, porzucamy ten pomysł – utwierdza nas w tym właściciel naszego noclegu mówiąc o ok. 3h jazdy w jedną stronę.

Pamiętacie, że bardzo spodobał nam się snorkeling na Gili? Więc to determinuje nasz kolejny cel! Sporo czytaliśmy o rafie koralowej oraz wrakach zatopionych w okolicach Amed. W międzyczasie sprawdzamy również predykcje co do zagrożenia ponownym wyziewem z wulkanu Agung, ze względu na dość bliską odległość pomiędzy tymi dwoma punktami. Okazuje się, że prawdopodobieństwo nie jest zbyt wysokie, co tylko utwierdza nas w celu naszej dalszej przygody.
Koszty:
- Monkey Forest – 100k.
- Prakingi i zakupy – 25k
- Taman Ayun – 40k
- Jatiluwih – 80k
- obiad na Jatiluwih – 180k
- nocleg 3 noce wraz ze śniadaniami w Ubud – 1 050k.

03.07.2018r.

Po śniadaniu zbieramy się w kierunku Amed zahaczając po drodze o wodospad Tegenungan. Dojeżdżamy bez problemów na parking (bezpłatny) przy samym wodospadzie i udajemy się do kasy po bilety. Do wodospadu prowadzą schody, których jak dobrze pamiętam jest ponad 100. Widoki niesamowite, sami spójrzcie ;).

Załącznik:
804.JPG
804.JPG [ 171.18 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
814.JPG
814.JPG [ 188.41 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
816.JPG
816.JPG [ 158.08 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
828.JPG
828.JPG [ 271.88 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
851.JPG
851.JPG [ 207.63 KiB | Obejrzany 18307 razy ]


Pogoda nas nie rozpieszczała, jeden z nielicznych dni było mocno pochmurno, domyślam się, że w dniu słonecznym jest tam jeszcze piękniej. Po drodze sporo miejsc gdzie można zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia np. z drewnianymi skrzydłami ;) Bardzo fajna miejscówka, przy dobrej pogodzie można wykąpać się również w okolicach wodospadu. Warto tutaj wstąpić.

Z wodospadu kierujemy się już bezpośrednio do Amed. Droga zajmuje nam znów sporo czasu. Po dojeździe ogarniamy na miejscu nocleg przy południowej części Amed Beach, przy której znajduje się przepiękna rafa koralowa, szybki obiad i wypożyczamy sprzęt do nurkowania (maska, rurka, 2x zestaw płetw – jeden zestaw maska+rurka mamy swój) na pozostałą część dnia. Pływamy wśród koralowców i wielokolorowych ryb – znów jesteśmy zachwyceni ;) Po dłuższej chwili wracamy na nocleg, gdzie zostawiliśmy samochód i udajemy się kilka kilometrów dalej w celu eksploracji zatopionego wraku japońskiej marynarki wojennej. Samo miejsce nieźle oznaczone, przy drodze bezpłatny parking gdzie zostawiamy samochód i schodami schodzimy na plażę. Sam wrak znajdujemy również bez problemu, kilka osób pływa wokół niego, ponadto znajduje się on jedynie kilkanaście metrów od brzegu. Pomimo pochmurnego dnia pod wodą statek prezentuje się fenomenalnie, a fauna i flora która go pokrywa i w nim zamieszkuje dodaje tylko kolorytu całemu wydarzeniu.
Z powodu braku słońca i dość późnej pory w wodzie robi się dość chłodno, dlatego po około pół godziny wychodzimy na brzeg i wracamy na zachód słońca na wzniesienie niedaleko naszego noclegu na tzw. Jameluk Viewpoint. Jesteśmy na początek tego spektaklu, obserwując również rybaków wypływających na wieczorno-nocne połowy. Sam zachód jest na tyle widowiskowy że ma miejsce z wulkanem w tle!
Na samym wulkanie dostrzegamy w kilku miejscach płomienie/lawę. Dopytujemy później naszego gospodarza czy zjawisko to sygnalizuje zbliżające się kłopoty? Dementuje nasze obawy, uznając, że to dość powszechne zjawisko.
Na kolacje udajemy się do Amed Sea View Warung. I jest przepysznie! Warung prowadzi małżeństwo, którym pomagają córki w wieku szkolnym, które bardzo się starają. Jest to pierwszy warung w którym oprócz czekadełka dostaliśmy również poczęstunek w postaci owoców po posiłku – urzekło nas to dość mocno. Samo jedzenie przepyszne zarówno szaszłyki jak i świeżutka ryba, z gwarancją, że została złowiona w tym samym dniu, w którym jest podawana. Po tygodniu na ryżu/kluskach decydujemy się wymienić ten dodatek na frytki ;). Uważam, że był to najlepszy posiłek na Bali!

Załącznik:
881.JPG
881.JPG [ 151.48 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
885.JPG
885.JPG [ 91.97 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
891.JPG
891.JPG [ 65.57 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
892.JPG
892.JPG [ 64.77 KiB | Obejrzany 18307 razy ]

Załącznik:
893.JPG
893.JPG [ 94.67 KiB | Obejrzany 18307 razy ]


Koszty:
- wstęp wodospad – 30k
- zakupy – 75k
- obiad - 110k
- 2xpiwo – 70k
- kolacja + 2xpiwo - 180k
- nocleg wraz ze śniadaniem – 250k
- zestaw do nurkowania - (maska, rurka, 2x zestaw płetw) – 50k.
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#9 PostWysłany: 22 Sie 2018 21:51 

Rejestracja: 03 Mar 2018
Posty: 9
Loty: 26
Kilometry: 54 527
04.07.2018r.
Rano budzi nas już pełne słońce, szybkie śniadanie i jedziemy w przeciwnym kierunku niż dzień wcześniej w celu eksploracji drugiego z zatopionych statków w okolicy, tym razem amerykańskiego USS Liberty. Samo odnalezienie miejsca również nie jest kłopotliwe, od Amed ok. 30 minut jazdy samochodem. Samochód zostawiamy na parkingu jednego z hoteli - nikt nie chciał za to żadnej opłaty. Na plaży spotykamy Australijczyka, który również na własną rękę chce odnaleźć wrak i znów jest to dziecinnie proste. Dosłownie – ponieważ dwójka nastoletnich chłopaków pływa nad nim wskazując nam jednocześnie miejsce gdzie go odnajdziemy ;) Sam wrak robi na nas jeszcze większe wrażenie niż zatopiony japoński statek. Efekt potęguje fakt bezchmurnego nieba i promienie słoneczne załamujące się pod taflą wody i padające na jego powierzchnię. Wrak ma ponad 100 metrów więc jest co oglądać, oczywiście staje się on również domem dla wielu stworzeń. W samym wraku przynajmniej kilkanaście osób zdobywa doświadczenie w nurkowaniu z butlą. Nie przeszkadzamy sobie nawzajem, ponieważ oni nurkuja na dużych głębokościach. O obecności nurków przypominają nam jedynie bąbelki - pływanie w nich to niezła frajda. Nigdy nie pływaliśmy w oranżadzie, ale właśnie tak wyobrażamy to sobie:) Na pewno następnym razem zdecydujemy się na tę formę aktywności! W samym Amed jest mnóstwo miejsc, gdzie można wykupić tę atrakcję. Tutaj zostajemy dłużej niż przy wraku japońskim, aczkolwiek mamy dość napięty harmonogram więc z tyłu głowy gdzieś odczuwamy goniący nas czas. Po powrocie do Amed robimy jeszcze szybki snorkeling wśród rafy koralowej niedaleko naszego noclegu, żeby zobaczyć ją w pełni okazałości podczas bezchmurnego dnia. I znów poziom ekscytacji jest naprawdę wysoki ;) Umawiamy się, że poświęcimy tutaj jedynie pół godziny i będziemy musieli się zwijać. Jest to zdecydowanie zbyt krótki czas i niestety z bólem serca wychodzimy na brzeg. Oddajemy sprzęt zabieramy swoje bagaże i udajemy się w kierunku kolejnego punktu wyprawy - Besakih. Po drodze w planie mamy jeszcze odwiedzić wioskę tubylców Tenganan Pegringsingan zamieszkiwaną przez plemię Bali Aga – z przewodnika wynikało, iż żyją oni w zgodzie z dawnymi wartościami i obyczajami.

Po drodze przydałoby się zatankować samochód, co nie jest taką łatwą sprawą, otóż na kilku mijanych stacjach brak benzyny Premium. Co ciekawe podczas całego pobytu w Indonezji nie widzieliśmy innych stacji benzynowych niż firmy Petramina, a ceny paliwa na każdej z nich są takie same, bez znaczenia czy to Bali czy Jawa. Petramax najdroższy typ benzyny był już ok. 50% droższy – jednak nadal to jakieś 2,2-2,3zł ;). Po chwili znajdujemy stacje na której tankujemy Premium. Jest też jeszcze typ paliwa Solar – ok. 5k/litr ale jego nie testowaliśmy. Jako ciekawostkę dodam, że liczba oktanowa dla Premium i Petramax jest niższa niż ta znana z naszych stacji benzynowych, odpowiednio 88 i 92.

Zahaczamy jeszcze o pałac wodny Tirtagangga – tutaj pierwszy raz spotykamy tłumy turystów. Jak wcześniej opisywałem, ludzi w atrakcjach turystycznych nie było strasznie dużo, natomiast tutaj ciężko było uchwycić kadr bez innych osób. Samo otoczenie bardzo zadbane, aczkolwiek ciężko spędzić tu więcej niż 30 minut. Fajnie skacze się pomiędzy betonami na wodzie, można zrobić niezłe zdjęcia i to chyba by było na tyle ;) Jeżeli specjalnie macie dołożyć godzinę, dwie jazdy by tutaj wstąpić możecie sobie tę atrakcję odpuścić – my mieliśmy ją po drodze i po pół godziny jedziemy dalej.
Załącznik:
905.JPG
905.JPG [ 179.67 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
916.JPG
916.JPG [ 226.62 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
923.JPG
923.JPG [ 160.04 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
927.JPG
927.JPG [ 181.17 KiB | Obejrzany 17965 razy ]


Dojeżdżamy do Tenganan Pegringsingan i wieeeelkie rozczarowanie. Właściwie to nie wiem czemu, może dlatego że spodziewałem się typowego skansenu? A tam co prawda można zakupić rękodzieło ale praktycznie nic poza tym ciekawego tam nie ma. Największą uwagę przykuwają kolorowe koguty?! Jeżeli rozważacie czy tutaj zaglądnąć to strata czasu, gdyby nie byłoby to nam po drodze, zjechaliśmy dosłownie kilometr z trasy to rozczarowanie myślę, że byłoby jeszcze bardziej spotęgowane. Zwijamy się stamtąd czym prędzej i udajemy prosto do Besakih.
Załącznik:
935.JPG
935.JPG [ 211.56 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
938.JPG
938.JPG [ 167.96 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
945.JPG
945.JPG [ 204.54 KiB | Obejrzany 17965 razy ]


Do Świątyni Matki mamy do wyboru 2 sposoby dojazdu. Albo łatwo i przyjemnie, za to dłużej głównymi drogami albo opcję numer dwa kręto i pod górę. No nic.. łatwo i przyjemnie jeszcze będzie, a może już było? ;) Decydujemy się spróbować swoich, a raczej samochodu sił i wyruszamy pod raz bardziej raz mniej strome pojazdy. No i tutaj jednak muszę uderzyć się w pierś co do wcześniejszego wpisu - przydałby się mocniejszy silnik. Kilka razy nachylenie jest na tyle strome, że musimy piłować na pierwszym biegu. Jednak widoki po drodze rekompensują te niedogodności. W pewnym momencie znajdujemy się w takim przesmyku, iż jesteśmy w stanie zobaczyć wody otaczające Bali. Do dziś żałuję, że się tam nie zatrzymaliśmy aby strzelić fotę!

Docieramy do Besakih, zostawiamy samochód na pustawym parkingu, a po wyjściu z niego następuje natychmiastowy ‘sarong attack’ ;). Udajemy się do kasy, a w cenie biletu dostajemy sarongi, balijskiego przewodnika, jest również podwózka skuterem do wejścia świątyni – jakiś kilometr pod górkę.
Przewodnik w kilku zdaniach opowiada nam o świątyni po czym informuje nas, że od nas zależy czy chcemy by dotrzymywał nam towarzystwa podczas zwiedzania świątyni czy jednak będziemy ją odkrywać sami. Wypowiadając te słowa wyglądał na bardzo znużonego ;), reasumując dalej podążamy już sami w dwójkę. Świątynia, a właściwie cały kompleks świątyń zrobił na nas ogromne wrażenie. A samo położenie u podnóża wulkanu Agung tylko dodaje jej majestatu. O historii gdy ocalała ona podczas wybuchu wulkanu domyślam się, że każdy z Was czytał już nie raz – przez co zostaje przez nas okrzyknięta ichniejszą Częstochową ;) W naszym subiektywnym rankingu Besakih zajmuje 1 miejsce. Bezapelacyjnie.
Przy świątyni znajdującej się na szczycie jesteśmy proszeni o ‘make a photo’ ;) na co odpowiadamy po polsku ‘że nie ma najmniejszego problemu’ wybuchając jednocześnie śmiechem ;).
Jedyne co razi w samej świątyni jak i szczególnie jej okolicach to natręctwo ludności tubylczej. A zaczepiająca nas dziewczynka recytująca w naszym ojczystym języku „piękna pani, piękny pan daj stówkę dla biednych dzieci” przebiła już wszystko. Rozumiem, że Oni również muszą z czegoś żyć, staram się nie oceniać ludzi, aczkolwiek na całej wyspie nie spotkałem się, aż z takim wciskaniem dosłownie wszystkiego jak przy Besakih.
Co do samego zagrożenia erupcją wulkanu to spotykamy przewodników, którzy monitorują poziom zagrożenia przy pomocy sejsmografów. Jak widać podchodzą do tego profesjonalnie.
Drogę powrotną do samochodu pokonujemy pieszo, pomimo wielu możliwości podwózki na skuterze za dodatkową opłatą. Oczywiście wielokrotność odmowy przy różnych okazjach oferowanych usług nauczyła mnie jednej rzeczy, iż najlepiej do rzuconego ‘no, thank you’ sprawdza się mina w stylu ‘are u fcking kiding me?’ ;).
Załącznik:
956.JPG
956.JPG [ 269.72 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
962.JPG
962.JPG [ 142.9 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
967.JPG
967.JPG [ 176.24 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
982.JPG
982.JPG [ 131.92 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
999.JPG
999.JPG [ 143.49 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1013.JPG
1013.JPG [ 132.28 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1021.JPG
1021.JPG [ 163.67 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1022.JPG
1022.JPG [ 117.49 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1027.JPG
1027.JPG [ 148.43 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1050.JPG
1050.JPG [ 135.83 KiB | Obejrzany 17965 razy ]


Wsiadamy do samochodu i udajemy się na nocleg do Sanur. Dlaczego tam? Zgodnie z tym co podano w necie ma się tam następnego dnia rano rozpocząć festiwal latawców. Noclegu nie mamy, znajdziemy coś na miejscu. W międzyczasie zaczyna nam szwankować ładowarka do telefonu, więc część trasy pokonujemy bez nawigacji. W drodze do Sanur na jednym z rond, w środku miasta, zauważamy pod drzewem kilkadziesiąt osób biorących udział w ceremonii. Zjeżdżamy na bok i z zaciekawieniem przyglądamy się całemu widowisku.
Załącznik:
1053.JPG
1053.JPG [ 124.01 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1054.JPG
1054.JPG [ 194.75 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1055.JPG
1055.JPG [ 231.53 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1066.JPG
1066.JPG [ 178.25 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1067.JPG
1067.JPG [ 185.81 KiB | Obejrzany 17965 razy ]


Do czasu, aż jeden z uczestników dostaje drgawek i wykrzykuje się w niebogłosy. Zostaje on momentalnie otoczony przez współtowarzyszy i przytrzymany, lecz krzyki nie ustają. Nie widzieliśmy nigdzie nadjeżdżającej karetki, wyglądało to trochę na jakiś rodzaj egzorcyzmów.
Mamy również swoja teorię, gdyż podczas ceremonialnego tańca rozrzucany był biały proszek, który mógł w jakiś sposób odurzyć owego uczestnika modlitwy.

Robi się średnio przyjemnie, więc stwierdzamy, że czas się zwijać, dodatkowo zaczyna się ściemniać a dalej mamy kawałek do przejechania. Do Sanur dojeżdżamy już po zmroku, komórka w której mieliśmy indonezyjską kartę SIM padła po drodze, dlatego szukamy miejsca z WiFi, aby znaleźć nocleg. Bardzo duża część noclegów zarezerwowana, co tłumaczymy sobie zbliżającym się festiwalem latawcow - decydujemy się, że spędzimy 2 noce w Ananda Beach Hotel. Podjeżdżamy na miejsce, z właścicielem po krótkich negocjacjach ustalamy cenę o wiele bardziej korzystną niż na bookingu, wrzucamy plecaki do środka i idziemy w końcu coś zjeść. Dopiero po powrocie zauważamy wszystkie niedogodności noclegu – pleśń w łazience, pościel co prawda wyprana ale wyglądała na to, że bez proszku. Wracamy do właściciela, wymuszamy wymianę ręczników, pościeli, prześcieradła. No ale z zapachem pleśni nic nie zrobimy,a na poszukiwanie kolejnego noclegu już nie mamy ochoty, ponadto jest już dość późno. Postanawiamy, że jakoś prześpimy tę noc a rano zobaczymy co da się z tym fantem zrobić.
Koszty:
- zestaw do nurkowania - (maska, rurka, 2x zestaw płetw) – 50k.
- paliwo – 120 k - ok. 18 litrów
- wejście do pałacu wodnego – 60k
- wejście do Besakih – 120k
- Zakupy – 65k + piwo 55k
- kolacja 60k

05.07.2018r.
Ja nocleg znoszę w miarę, żona gorzej - śpi niewiele. Dopiero rano mówi o tym, że bardzo ciężko, ze względu na zapach, było jej zasnąć i rozważała nawet to żeby pójść spać do samochodu. Po przebudzeniu jemy śniadanie i oznajmiamy właścicielowi, że na pewno nie zostaniemy tutaj na drugą noc i się zawijamy. Pokoje położone są centralnie przy porcie, z którego odpływają łodzie do Nusa Lembongan, Nusa Penida i Gili, dlatego obłożenie będzie zawsze, ale szczerze unikajcie go. Jako podkreślenie warunków dodam, że pokój ten był określony przez właściciela jako lepszy standard niż pozostałe, standardowe ;)
W Sanur dopytujemy o festiwal latawców, w końcu po to tutaj przyjechaliśmy! A nietrafiony nocleg nie może nam przecież psuć humoru ;) Dostajemy informacje, że powinien zacząć się około 10 na wskazanej plaży znajdującej się na uboczu. Wykorzystując czas do rozpoczęcia festiwalu przechadzamy się po plaży, która znajduje się po prawej stronie przystani. Jest bardzo ładna, szeroka i piaszczysta. Kolorytu dodają jej znajdujące się na brzegu łodzie rybackie.
Załącznik:
1081.JPG
1081.JPG [ 123.25 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1082.JPG
1082.JPG [ 167.94 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1084.JPG
1084.JPG [ 182.45 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1085.JPG
1085.JPG [ 131.18 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1089.JPG
1089.JPG [ 182.96 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1090.JPG
1090.JPG [ 128.22 KiB | Obejrzany 17965 razy ]


Zbliża się 10 więc udajemy się we wskazane miejsce i… nic! Nikt nie wie nic o żadnym festiwalu latawców.. Przez ponad godzinę szukamy, dopytujemy i ciągle nic! Dodatkowo jest to już kawałeczek od centrum więc tutaj z angielskim też nie jest zbyt dobrze, nie pomaga nawet tłumacz Google. W końcu wchodzę do jednego z hosteli - właściciele okazują się Australijczykami, którzy też są bardzo zdziwieni faktem festiwalu i informują nas, że co prawda ludzie puszczają latawce na tej plaży, ale to bardziej hobbystycznie i zazwyczaj w sobotę/niedzielę, a że mamy czwartek to chyba nic z tego nie będzie. To całkowicie podcięło nam skrzydła, więc stwierdzamy, że szkoda czasu i zachodu – trudno pierwsza wtopa po 1,5 tygodnia to i tak całkiem niezły wynik ;)

Dodatkowo Sanur tak nas zniechęciło, a że nasze dalsze plany zakładały Uluwatu i Tanah Lot stwierdzamy, że porzucamy tę miejscowość i za dalszą bazę wypadową wybieramy znienawidzoną przez wszystkich Kutę! Mając na uwadze doświadczenie noclegowe z poprzedniej nocy i perspektywę zbliżającego się wulkanowego tripa wybieramy w Kucie już typowy hotel sieciówkę ‘Natya’. Cena na bookingu rzędu 400k/noc, pojedziemy na miejsce i pewnie zbijemy coś jeszcze – podsumowując ogarniemy popołudniu.

Jedziemy prosto do Tanah Lot, podróż ze względu na prace drogowe i spore korki dłuży się niemiłosiernie. Na miejscu tłumy! No ale jednak byliśmy na to przygotowani, to jednak jedna z najbardziej znanych i najczęściej odwiedzanych świątyń na Bali. Samo jej położenie robi ogromne wrażenie. Podczas naszego pobytu ocean był dość spokojny, więc fale nie były zbyt wysokie, lecz przy mocniejszym wietrze ich uderzenia o skały muszą tworzyć spektakularne widowisko.

Zabawną sytuację mamy gdy, chcemy przejść na drugą stronę skały i podjeść bliżej ulokowanej na jej szczycie świątyni. Otóż, żeby się tam dostać najpierw trzeba zostać pobłogosławionym przez osoby, które stoją przy jej podnóżu, a za weryfikację owego błogosławieństwa przez osoby stojące 5 metrów obok było sprawdzenie znajdującego się ryżu na czole oraz kwiatu za uchem, które otrzymywało się od wcześniej wymienionych jegomości – wątpię by byli to jakiegokolwiek rodzaju duchowni ;). Przy błogosławieństwie mile widziane są datki ;) żona idąc przede mną odbiła piłeczkę, że za nią idzie mąż i to on uiści datek - a ja tego nie usłyszałem ;) odchodząc po „namaszczeniu”, nie zostawiając datku słyszę, ku mojemu zdziwieniu, wybuch śmiechu ‘kapłanów’. Dopiero żona po chwili uświadamia mnie co było tego powodem ;) W końcu możemy przejść wyżej na skałę - przechodzimy 3 metry i… kolejny dnia dzisiejszego zonk! Zagrodzone ! Nie ma możliwości dostać się do góry ;) Po co ta cała szopka? Nie mam zielonego pojęcia ;) a może jednak mam? zielone $$$ pojęcie ;)
Załącznik:
1094.JPG
1094.JPG [ 148.16 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1117.JPG
1117.JPG [ 115.82 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1132.JPG
1132.JPG [ 138.56 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1136.JPG
1136.JPG [ 99.41 KiB | Obejrzany 17965 razy ]


To już za dużo dla nas, wracamy się do Kuty. Podczas naszej ostatniej wizyty w Azji narzuciliśmy sobie zbyt intensywne tempo, dlatego chwila chillu na plaży w Kucie się przyda. Dodatkowo musimy jeszcze ogarnąć wycieczkę na Ijen i Bromo. Podczas jazdy do Kuty, żona proponuje, że w związku z moimi zbliżającymi się urodzinami, a że to przede wszystkim wakacje i nie musimy być wszędzie, jedźmy do Waterboom! Pomimo zbliżających się nieubłaganie 3 dych na karku dalej tego typu atrakcje kręcą mnie niemiłosiernie ;) Chyba dalej pozostaje gdzieś tam w środku dużym dzieckiem, więc na tę propozycję przystaję w ciągu ćwierć sekundy ;)

Do Kuty dojeżdżamy również w korkach. Podjeżdżamy pod hotel, na pewniaka idziemy zarezerwować pokój, przy czym przemiła pani informuje nas że będzie to koszt 925k za 2 noce. Lekka konsternacja, przecież na aplikacji macie ofertę za ok. 800k i to włączając prowizję bookingu. Pani prosi o pokazanie tej informacji, włączam aplikację i oferty tej nie ma ;) Została wykupiona ;) Przystajemy więc na zaproponowaną cenę – jak widać chytry dwa razy traci! ;) Szybki prysznic i lecimy na miasto ogarnąć wycieczkę. Z tylu głowy jesteśmy nastawieni na usługi Perama Tour, ale cena na stronie wydaje się dość wysoka - no nic pochodzimy popytamy również w innych miejscach. Okazuje się, że ceny u pozostałych touroperatorów nawet nie zbliżają się poziomem do tego co oferuje Perama – są przynajmniej milion rupii droższe i to już po negocjacjach. Dodatkowo Perama, ma w swojej ofercie przejazd bezpośrednio do Yogyakarty, podczas gdzie pozostali oferują w wyższej cenie dowóz do Probolinggo. Co ciekawe oferty tej nie ma na stronie internetowej- tam również oferta przedstawia koniec wycieczki w Probolinggo. Jesteśmy świadomi, że końcowy etap zniszczy nas fizycznie, ale niestety obudziliśmy się zbyt późno by zarezerwować pociąg na trasie Probolinggo – Yogyakarta – wszystkie bilety zostały wyprzedane. Analizowaliśmy jeszcze opcję przelotu Surabaya – Yogyakarta, lecz lot odbywał się o 15:30, a dość realne było to, że po prostu na niego nie zdążymy, a nocować w Surabayi i poświęcić na nią dobę średnio nam się uśmiechało. Finalnie wykupujemy wycieczkę w Peramie, jeszcze nieco stargowaliśmy cenę i idziemy w końcu na plażę. Jesteśmy chwile przed zachodem, który jest bardzo widowiskowy. Co jak co ale zachód słońca na plaży w Kucie to jednak jest mega rzecz. Długa, szeroka plaża, może i zatłoczona, ale w tamtym momencie to nie przeszkadzało. Pamiętajmy również jak wyglądają Międzyzdroje w sezonie, naprawdę nie ma tragedii na plaży w tym najbardziej ‘uwielbianym’ balijskim mieście ;) Bali Halli w ręce i chillout ;) Jako małą dygresję wspomnę, że nie rozumiem fenomenu Bintanga – uważam, że choćby Bali Halli, jest lepszym indonezyjskim piwem ;) Niestety trudniej było nam je dostać.
Załącznik:
1147.JPG
1147.JPG [ 105.66 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1153.JPG
1153.JPG [ 92.95 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1156.JPG
1156.JPG [ 91.54 KiB | Obejrzany 17965 razy ]


Koszty:
- nocleg Sanur – 300k
- nocleg 2 noce Kuta – 925k
- obiad 50k
- wejście Tanah Lot + parking – 120k+5k
- 4 x piwo – 105k
- zakupy - 30k
- wycieczka Kuta – Ijen – Bromo – Yogya – 2 400k (bez noclegów, bez wejściówek, w cenie transport Kuta – Banyuwangi, Banyuwangi – Ijen, Ijen – Cemoro Lawang z prywatnym kierowcą, jeep na Bromo, oraz busem z Cemoro Lawang do Yogyakarty).
P.S. Teraz z perspektywy czasu Tanah Lot połączył bym z wizytą w Taman Ayun, gdyż mijaliśmy ją po drodze i w sumie niepotrzebnie część trasy robiliśmy 2 razy.

06.07.2018r.

Dzień wcześniej rezerwujemy przez Internet bilety na Waterboom i jeżeli chcecie się tam wybrać też tak polecam. A uwierzcie mi jak lubicie tego typu atrakcje to chcecie! ;) Dlaczego? Po 1 jest taniej, po 2 kiedy inni stoją w kilkunastometrowych kolejkach to dla posiadaczy rezerwacji internetowych są specjalnie dedykowane kasy ;) Nie potrzebny jest wydruk biletu, wystarczy ze macie ją w telefonie. Warto mieć też co nieco pieniędzy przy sobie ze względu, że np. szafki są płatne dodatkowo. Ceny do sprawdzenia na stronie. Polecam, też przyjazd zaraz po otwarciu, mamy wtedy zdecydowanie mniej osób w środku i na początku kolejek nie ma w cale. Z parku nie mamy zdjęć, bo nie było na to czasu ani nawet szczególnie na tym nie zależało ;) Założyliśmy sobie, że spędzimy tam 5 godzin i następnie jedziemy do Uluwatu. I te 5 godzin strasznie szybko zleciało ;) Zjeżdżalnie naprawdę bardzo fajne i dla tych którzy są trochę bardziej strachliwi oraz dla tych którzy potrzebują zdecydowanie większego zastrzyku adrenaliny. Kilka dobrych lat nie byłem na tego typu atrakcji i micha cieszyła mi się przez bite 5 godzin ;) Opiszę jedynie jedną z nich - Python - największe kolejki, a w mojej opinii największe rozczarowanie, nie warto stać w wielominutowej kolejce, są dużo lepsze zjeżdżalnie na terenie parku z dużo mniejszymi kolejkami lub nawet ich brakiem (im później tym więcej ludzi na terenie Waterboom). Ja byłem bardzo zadowolony i jeszcze raz szczerze polecam ;)

Z Waterboom jedziemy na obiad na plażę do Jimbaran – zjeść osławione tamtejsze ryby. Niestety pogoda nas tym razem nie rozpieszcza, jest dość pochmurno – dlatego po szybkim spożyciu posiłku udajemy się w dalszą podróż do Uluwatu. Obiad sam w sobie smaczny, ale jak czytaliście wcześniej nie był najlepszy, ryby w Amed zdecydowanie z nim wygrywają. Z samej plaży fajny widok na pensjonaty położona na zboczu a po drugiej stronie można obserwować samoloty na płycie lotniska – sprawia to trochę wrażenie, jak gdyby zaparkowane były na tafli wody ;)
Załącznik:
1158.JPG
1158.JPG [ 106.99 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1159.JPG
1159.JPG [ 113.44 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1160.JPG
1160.JPG [ 101.82 KiB | Obejrzany 17965 razy ]


Do Uluwatu dojeżdżamy szybciej niż zakładaliśmy i znów na miejscu napotykamy na bardzo dużo osób. Sam kompleks nie jest może, aż tak spektakularny jak choćby Besakih lecz wrażenie na pewno robi jego umiejscowienie na wysokich klifach. Osobiście przypominało mi nieco Seven Sisters w Anglii. Wzdłuż klifów wytyczona ścieżka która się przechadzamy. W międzyczasie poprawia się pogoda, bezchmurne niebo temperatura powyżej 30 stopni są zdecydowaną odmianą po pochmurnym poranku i wczesnym popołudniu. Początkowo w Uluwatu chcieliśmy zostać do zachodu słońca a następnie udać się na tradycyjny taniec Kecak, którego pokaz odbywał się w amfiteatrze na terenie kompleksu. Do samego show mamy jeszcze ponad 2h i nijak nie jesteśmy w stanie sensownie zagospodarować tego czasu, dodatkowo perspektywa powrotu w korkach wraz z wszystkimi turystami, którzy po przedstawieniu również będą kierować się w północnym kierunku zniechęca nas do pozostania na terenie świątyni. Podczas powrotu do Kuty spotykamy jeden z lepiej zaopatrzonych sklepów, robimy w nim małe zapasy na najbliższe dni i w korkach docieramy do hotelu. Idziemy jeszcze zjeść kolację, włóczymy się jeszcze wśród sklepików i postanawiamy, że porządnie się wyśpimy przed 3 dniową eskapadą, która zbliżała się wielkimi krokami.
Załącznik:
1.jpg
1.jpg [ 142.97 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
2.jpg
2.jpg [ 130.21 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
3.jpg
3.jpg [ 128.48 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
4.jpg
4.jpg [ 127.98 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
5.jpg
5.jpg [ 136.81 KiB | Obejrzany 17965 razy ]


Koszty:
- wejściówki do Waterboom – 960k
- wejściówki do Uluwatu – 60k
- obiad – 120k
- kolacja – 75k
- pralnia – 30k
- zakupy - 170k

07.07.2018r.

Tak naprawdę to dzień do północy to dzień bez historii. Rano śniadanie, pakowanko i o 10 mamy być pod biurem Peramy. Na 9 umawiam się na oddanie samochodu, pracownik wypożyczalni jest punktualnie, szybkie oględziny, brak zastrzeżeń, kaucja wypłacona bez jakichkolwiek grymasów. Zamawiamy Graba, który finalnie nie jest w stanie odnaleźć wjazdu do naszego hotelu – który znajduje się de facto przy dwu pasmowej arterii. Zmuszeni jesteśmy ze względu na zbliżającą się godzinę odjazdu skorzystać z opcji numer 2 – dojść tam pieszo. Zajmuje nam to 20 minut. Na miejscu czeka, już na nas kierowca i o czasie ruszamy w 3,5-4 godzinną podróż do portu w Gilimanuk. Droga częściowo biegnie wzdłuż wybrzeża, wówczas jest bardzo ładnie. W porcie wjeżdżamy na prom, który po ponad godzinie dobija do portu w Ketapang. Sama przeprawa byłaby krótsza, lecz musimy czekać, aż będziemy mieli gdzie zacumować – sporo jest tam promów, w sumie nawet nie przepuszczałem, że będzie ich tam, aż tyle. Po zjeździe kierujemy się na nocleg. Jest ok. 15 (na Jawie -1h w stosunku do Bali) kiedy jesteśmy już na noclegu, tam obiad, prysznic i włóczymy się po okolicy wśród domostw. Baza noclegowa w Ketapang jest słabo rozwinięta (to bardziej wioska niż miasteczko), dlatego nasz pokój pozostawiał wiele do życzenie, zwłaszcza w kwestii temperatury – spaliśmy przy uchylonych drzwiach wejściowych, na stanie jedynie wiatrak i brak okna. No cóż, na te kilka godzin jakoś daliśmy radę, ale naprawdę było bardzo gorąco – Panorama Homestay - odradzam mocno się wymordujecie.
Nie pisałem, że niestety nasz kierowca ni w ząb nie mówił po angielsku. W Peramie zapewniali nas, że pomoże nam w poszukiwaniu noclegu, lecz przez bardzo mocno utrudnioną komunikację porzuciliśmy ten pomysł. Dopiero o północy gdy zjawił się po nas wraz z kolegą, z którym już nieco byliśmy w stanie porozmawiać, dowiedzieliśmy się, że niedaleko mają zaprzyjaźnione miejsce, w którym mają klimatyzację i jest nawet nieco taniej. Ręce opadły nam do ziemi..
Załącznik:
1212.JPG
1212.JPG [ 132.78 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1215.JPG
1215.JPG [ 141.1 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1222.JPG
1222.JPG [ 134.37 KiB | Obejrzany 17965 razy ]

Załącznik:
1223.JPG
1223.JPG [ 130.12 KiB | Obejrzany 17965 razy ]


Koszty:
- nocleg w Ketapang – 150k
- obiad - 35k
Góra
 Profil Relacje PM off
Legion1 lubi ten post.
 
      
#10 PostWysłany: 23 Sie 2018 10:24 

Rejestracja: 07 Lip 2012
Posty: 598
niebieski
Szacun za jazdę samochodem. Mnie by nie powiem co strzeliło w tych korkach ;)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#11 PostWysłany: 27 Sie 2018 20:42 

Rejestracja: 03 Mar 2018
Posty: 9
Loty: 26
Kilometry: 54 527
08.07.2018r.
Jak już wyżej napisałem o północy wyruszamy z naszym kierowcą i jego kumplem w kierunku Ijen. Z relacji jaki czytałem wydawało mi się to przynajmniej godzinę za wcześnie, lecz okazało się, że czasowo spięło się to idealnie, ale o tym napiszę później.
U podnóża jesteśmy po około godzinie jazdy - jedziemy tym samym busikiem, którym przyjechaliśmy z Kuty. Kolejka do kas już o tej godzinie spora, czekamy 2 minuty na przewodnika, którego przyprowadza nasz kierowca, a ten prowadzi nas do kasy z tyłu budynku, gdzie kolejki nie ma ;) Płacimy za bilety i ruszamy na szczyt wulkanu.

Naszym przewodnikiem jest Lili, były górnik siarki z piętnastoletnim stażem, który teraz ‘awansował’ na towarzysza turystów. Podczas drogi do góry opowiada nam o trudach pracy, długości trasy i innych ciekawostkach. Podejście jest nawet strome, idziemy w środku nocy wyposażeni w czołówkę jednak daje ona dość słabe światło. Lili ma na wyposażeniu latarki, także dla nas, których używamy podczas wędrówki - sprawdzają się o niebo lepiej niż nasza czołówka. Samo wejście a przede wszystkim panujący klimat jest fenomenalny! A im wyżej tym mniej tłoczono, a może to my zostawialiśmy poszczególne grupki w tyle ;) Idziemy w środku nocy, w ciemnościach, jedynie co chwile widząc światło latarek – dla mnie osobiście niezwykłe przeżycie. Dotarcie na szczyt – w miejsce gdzie schodzimy do krateru w którym wydobywa się siarkę zajmuje nam poniżej 2 godzin. Pamiętajcie, żeby ciepło się ubrać i wziąć wygodne buty. My jesteśmy ubrani w długie spodnie, bluzy, kurtki przejściowe podszyte polarem i adidasy. Gdybyście potrzebowali cieplejszej odzieży jest możliwość wypożyczenia np. czapek, kurtek puchowych w okolicznych straganach przy drodze prowadzącej do wejścia.

Samo zejście do krateru jest dość strome, schodzimy już po litych skałach, które ze względu na przemiał turystów są w niektórych miejscach mocno wyślizgane. Dodatkowo jest tam dość wąsko co powoduje tworzenie się czasem zatorów. I tutaj muszę wspomnieć o naszym przewodniku. Początkowo wydawało mi się, że jego obecność jest zbyteczna, ot rozwiązanie jak na Besakih – ma być i już. Nic bardziej mylnego, okazało się, że moja żona miała dość mocno wyślizgane podeszwy i bez pomocy Lili’ego mogłoby się skończyć to upadkiem wraz ze skręceniem kończyny dolnej. Mniej więcej od połowy zejścia do samego miejsca gdzie siarka jest wydobywana przeprowadził ją za rękę. Zwróćcie uwagę, żeby wasze obuwie miało wystarczający bieżnik, moje sprawdziło się bardzo dobrze, najlepszym rozwiązaniem byłyby buty trekkingowe, lecz one niestety swoje ważą i w naszym przypadku było to czynnikiem powodującym to, że pozostały w domu. Lili miał również na wyposażeniu dla nas półmaski gazowe z filtrami, bez których myślę, że nie dalibyśmy rady zejść tak nisko – pieczenie i łzawienie oczu pojawiało się często - przed ich założeniem pojawiał się również kaszel i uczucie duszności w płucach. Jednak uważam, że lepiej sprawdziłyby się pełne maski – załzawienie oczu kilka razy naprawdę było bardzo intensywne. Jeżeli rozważacie zakup własnych polecam więc to rozwiązanie w kontrze do półmasek. Samo zejście do krateru zajmuje kilkadziesiąt minut, po drodze mijamy kilku górników niosących na swoich barkach kosze z siarką. Jak opowiadał Lili są oni w stanie dziennie maksymalnie wykonać 2 takie kursy, nosząc pomiędzy 70 a 100kg jednocześnie. Zapłata za każdy kilogram to 1k rupii indonezyjskich. Szału nie ma, choć na indonezyjskie warunki jest to zarobkiem niezłym.

Im niżej tym łzawienie jest coraz bardziej intensywne, lecz wynagradza wszystkie te uciążliwości widok który ukazuje się naszym oczom – osławiony ‘blue fire’. Lotne związki siarki, które ulegają zapłonowi na kolor niebieski wśród otaczającego mroku to coś niesamowitego. Sami jednak nie decydujemy się podejść do samego miejsca gdzie gazy te wydobywają się na powietrze, ze względu na już mocne łzawienie oczu, podziwiamy to zjawisko nieco z boku - z kilkunastu metrów i tak robi to na nas bardzo duże wrażenie. Obserwacje nieco zakłóca duże zadymienie w okolicach miejsca gdzie dochodzi do zapłonu ulatniających się gazów, dodatkowo nasz aparat nie jest aż tak super jak myśleliśmy i zdjęcia wychodzą marne. Tutaj kolejny raz podkreślę zaangażowanie naszego przewodnika, który bierze od nas komórkę, i schodzi w dół by zrobić lepsze ujęcia niebieskich płomieni (niestety też wyszły słabej jakości). Mały komentarz, bo możecie pomyśleć, że sami nie chcemy zejść niżej, gdyż już jest to dla nas mało komfortowe a wysyłamy Lili’ego – nie było to naszym pomysłem ani zamiarem, sam zaoferował nam taką możliwość (oczywiście mogliśmy stanowczo zaprotestować), lecz przy samych płomieniach znajdowała się spora grupa ludzi, którzy te zdjęcia robili, więc nie było to chyba aż tak niebezpieczne. Dodam też, że gdy my od dawna już mieliśmy założone półmaski Lili nie zakładał nawet swojej chusty by chronić drogi oddechowe – domyślam się, że lata pracy jako górnik przyzwyczaiły go do tych piekielnych warunków. Warto dodać, że siarka wydobywana przez górników jest właśnie w bezpośrednim sąsiedztwie z płomieniami.
Załącznik:
1.jpg
1.jpg [ 85.57 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
2.jpg
2.jpg [ 100.12 KiB | Obejrzany 16069 razy ]


Naszym kolejnym przystankiem jest dalsza wędrówka w górę na szczyt krateru, aby podziwiać wschód słońca. Lecz nim się tam udamy pierw musimy wrócić tą samą drogą jaką dotarliśmy w okolice ‘blue fire’. W drodze napotykamy już na spory tłok, czasem musimy czekać dobrą chwilę aby przebić się przez strumień osób schodzących – jak pisałem wyżej nieraz jest tam naprawdę ciasno. Wychodząc z krateru jest już naprawdę bardzo tłoczno, a Lili informuje nas, że nie ma możliwości, że przy takim tłumie osoby, które znajdują się na końcu tej kolejki zobaczyły niebieski ogień w mroku, w dzień natomiast nie jest to aż tak widowiskowe. Przypomnę to o czym pisałem kilka linijek wyżej – wydawało mi się że wyjazd o północy jest zbyt wczesny, okazało się jednak, że był to idealny czas.

Dalej przez około 30 minut udajemy się w wyższe partie aby podziwiać wschód słońca. Czekamy może 20-30 minut przed pojawieniem się najbliższej Ziemi gwiazdy na nieboskłonie. Podczas oczekiwania robi się dość chłodno (pomimo jak nam się wydawało do tej pory odpowiedniego ubioru), na szczęście obok Lili z innym przewodnikiem rozpalają niewielkie ognisko wokół którego możemy nieco się rozgrzać. Sam wschód słońca jest fantastyczny i dopiero po jego rozpoczęciu zauważamy, że za naszymi plecami w dole krateru znajduje się słynne kwaśne jezioro o turkusowym zabarwieniu. Jak czytamy w przewodniku o pH poniżej 1. Wówczas dopiero orientujemy się, że jest ono zaraz przy miejscu w którym byliśmy nieco ponad godzinę temu – tam gdzie wydobywana jest siarka. Ciężko opisać urodę otaczającej przyrody, więc myślę, że najlepiej oddadzą to zdjęcia.
Załącznik:
1261.JPG
1261.JPG [ 80.44 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1268.JPG
1268.JPG [ 75.42 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1274.JPG
1274.JPG [ 141.77 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1275.jpg
1275.jpg [ 69.12 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1286.JPG
1286.JPG [ 84.44 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1300.jpg
1300.jpg [ 162.26 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1309.JPG
1309.JPG [ 149.28 KiB | Obejrzany 16069 razy ]


Nie ukrywam, że trochę w międzyczasie zmarzliśmy – promienie słoneczne nie są jeszcze na tyle mocne aby nas odpowiednio rozgrzać dlatego decydujemy, że wracamy. Samo jezioro w pełni słońca mniemam, że jeszcze bardziej zachwyca kolorami.
Dopiero podczas powrotu uświadamiamy sobie jak wysoko jesteśmy – ponad pokrywą chmur. W czasie wędrówki w dół podziwiamy krajobrazy, których podczas wspinaczki siłą rzeczy nie byliśmy wstanie zobaczyć ;) Wspominałem o dobrym bieżniku butów – a my mijamy dziewczynę, która wychodzi na wulkan w samych skarpetkach ;).
Załącznik:
1324.JPG
1324.JPG [ 74.18 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1329.jpg
1329.jpg [ 124.88 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1330.JPG
1330.JPG [ 162.91 KiB | Obejrzany 16069 razy ]


Na dole jesteśmy pomiędzy 7 a 8 rano, żegnając się z Lilim dziękujemy mu za ogromną pomoc oraz wręczamy napiwek z czego jest niezmiernie zadowolony. Szczerze uważamy, że mu się po prostu należał.

Wsiadamy do busika i ruszamy w drogę w kierunku kolejnego wulkanu – Bromo. Zmęczeni szybko zasypiamy, przebudzamy się jedynie podczas przejazdu przez plantację kawy, które podziwiamy zza okien pojazdu. Po 5 godzinach podróży kierowca budzi nas pod jedną z agencji turystycznych w Probolinggo. Tam dostajemy informacje co do dalszych punktów programu, o której odbierze nas jeep, o której wyjazd do Yogyi itd. Pobierana jest również opłata za wstęp do Parku na terenie którego leży Bromo. Dostajemy vouchery na jeep, na kartce potwierdzenie opłaty i po 20-30 minutach ruszamy z kierowcą do Cemoro Lawang. To kolejna godzinka jazdy, na miejscu szukamy noclegu – dość sprawnie już 2 miejsce przypada nam do gustu. Żegnamy się z kierowcą i szukamy czegoś do zjedzenia. Trafiamy do sklepo-warungu gdzie jemy obiad no i tutaj niestety nie jest zbyt smacznie.

W samym miasteczku jest pochmurno i dość chłodno – kilkanaście stopni Celsjusza i nie ma zbyt co tam robić. Chwilę snujemy się wśród domostw, po czym wracamy do pokoju i mając na uwadze, że nasz kolejny dzień rozpocznie się o 3:30, a skończy dopiero w Yogyakarcie, kładziemy się spać jeszcze przed zachodem słońca.


Koszty:
- wejście na Ijen – 300k – ze względu na weekend, w tygodniu byłoby to 200k
- tip dla przewodnika – 100k
- obiad – 90k
- nocleg w Cemoro Lawang 250k
- wejście na Bromo – 440 k – w weekend byłoby drożej

09.07.2018r.
W nocy jest dość zimno, pierwszy i jedyny raz podczas całej wyprawy śpimy pod grubymi kocami. Pobudka o 3:10, punktualnie o 3:30 do naszych drzwi puka kierowca Jeepa. Po drodze zabieramy jeszcze 4 Francuzów i przejeżdżamy przez bramę parku. Voucherów nikt nie sprawdza, a strażnicy wpuszczają nasz samochód bez jakiejkolwiek weryfikacji czegokolwiek – ani ilości osób, ani opłaconego wejścia. Chciałbym wierzyć, że odsuwając szybę nasz kierowca krzyknął, że wiezie 6 osób z opłaconymi biletami i żeby odnotowali to w statystykach przy rozliczeniu. Naprawdę chciałbym.

Sama przejażdżka Jeepem może być atrakcja samą w sobie, dla mnie była – nigdy do tej pory nie miałem sposobności. Bez napędu na 4 koła raczej byśmy nie wjechali. Sam przejazd zajmuje około godziny. Podjeżdżamy na jeden z punktów widokowych, lecz jest tam już sporo osób, schodzimy wyasfaltowaną ścieżką nieco niżej i tam już nie ma takich tłumów.
Jesteśmy dobre pół godziny przed wschodem słońca, dzięki czemu możemy wybrać sobie fajne miejsce do obserwacji. A jest co oglądać. Praktycznie każdy pojawiający się promień słońca padający na zbocza wulkanów dostarcza nowych emocji. Gra światła, budząca się do życia okolica naprawdę wygląda to imponująco. Na chwilę obecną jest to najpiękniejszy wschód słońca jaki kiedykolwiek widziałem - mam nadzieje, że jeszcze ładniejsze przed nami ;) Uroku dodaje dolina pomiędzy Cemoro Lawang a Bromo spowita mgłą, która wraz z tym im słońce jest wyżej tym bardziej opada.

Załącznik:
1393.JPG
1393.JPG [ 81.06 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1394.JPG
1394.JPG [ 84.4 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1399.JPG
1399.JPG [ 96.09 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1400.JPG
1400.JPG [ 85.62 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1404.JPG
1404.JPG [ 78.25 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1420.JPG
1420.JPG [ 86.94 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1430.JPG
1430.JPG [ 100.51 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
IMG_20180709_055346.jpg
IMG_20180709_055346.jpg [ 53.21 KiB | Obejrzany 16069 razy ]


Po achach i ochach zwijamy się o 6:30 i jedziemy w kierunku krateru. Samochodów jest naprawdę sporo, dlatego pomimo, iż wydaje się że można by na wzgórzu zostać przynajmniej jest 30-45 minut to z opowieści naszego kierowcy wiemy, że trasa na parking pod krater która zajmuje 20-30 minut może wydłużyć się do 2h! – zwłaszcza podczas weekendu. Z parkingu do krateru droga w połowie jest całkowicie płaska, w drugiej jest to malutkie wzniesienie, zaś na sam szczyt prowadzą schody. Jest też opcja wjazdu końmi pod schody – ceny nie znam, ale zainteresowanie jest i to spore. To trochę tak jakby na Morskie Oko wjechać bryczką – niby można, no ale po co ;) Spojrzeć w dno krateru – jedna z rzeczy, o której. zawsze marzyłem – checked! ;). Znów najlepiej oddadzą całość zdjęcia.
Załącznik:
1435.JPG
1435.JPG [ 150.24 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1441.JPG
1441.JPG [ 156.89 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1442.JPG
1442.JPG [ 112.35 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1450.JPG
1450.JPG [ 94.46 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1453.JPG
1453.JPG [ 160.14 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1459.JPG
1459.JPG [ 153 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1461.JPG
1461.JPG [ 122.45 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1466.JPG
1466.JPG [ 134.89 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
IMG_20180709_071703.jpg
IMG_20180709_071703.jpg [ 69.8 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
IMG_20180709_075131.jpg
IMG_20180709_075131.jpg [ 138.3 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1497.JPG
1497.JPG [ 165.73 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1504.JPG
1504.JPG [ 137.16 KiB | Obejrzany 16069 razy ]




Żona podsumowała krótką oceną 9/10. Na pytanie dlaczego nie 10/10 – skwitowała, że nie bulgotała lawa jak na kreskówkach ;)

Który z wulkanów jest lepszy, gdybyście mieli czas wyłącznie na jeden? Bromo.. albo nie Ijen.. albo nie jednak Bromo, a może jednak Ijen?:) Wejście na Ijen w środku nocy wśród świateł z latarek, pośród tysięcy ‘bintangów’ na niebie oraz zejście do krateru jest rewelacyjną przygodą, którą wieńczy turkusowe jezioro obserwowane podczas wschodu. Bromo zaś, to jakby inny świat, myślałem, że opisy przedstawiające to miejsce jako odzwierciedlenie powierzchni księżyca są przesadne – nie są, a czy w rzeczywiście ją oddają? Mam nadzieję, że kiedyś to zweryfikuję ;). Żeby nie było zbyt cukierkowo to nieco burzy cały zachwyt jedna kwestia i tu i tu jest tłoczno.

O ustalonej godzinie spotykamy się pod Jeepem i jedziemy na nocleg. Tutaj też sprawdza się to, im później tym bardziej tłoczno, z wulkanu po schodach schodzimy już w ‘korku’, a sznur ludzi ciągnących od parkingu wydaje się nie mieć końca. Jako radę polecam zabrać ze sobą maseczki higieniczne, jest tam sporo kurzu, co przy takim zatłoczeniu spowodowało, ze nasze były finalnie całe czarne.

Czytałem również, że czekając na wschód słońca nad Bromo jest przeraźliwie zimno, zaś na Ijenie nie jest to aż tak uciążliwie. A nasze doświadczenia są zgoła odmienne! Na szczycie Ijen wymarzliśmy strasznie, na Bromo już nie – a byliśmy ubrani w dokładnie ten sam sposób.
Po średnich przygodach kulinarnych z dnia poprzedniego decydujemy, że dzisiejszym śniadaniem będą ratunkowe zupki chińskie.

O 9:30 podjeżdża pod nas kierowca, który ma nas zabrać do Probolinggo skąd mamy wyruszyć już busem do Yogyakarty.
Załącznik:
1508.JPG
1508.JPG [ 149.59 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Po drodze zabieramy jeszcze parę Szwajcarów, którzy podążają trasą dokładnie odwrotną do naszej. Podczas rozmowy opowiadają, że ich przejazd z Yogyakarty zajął ponad 12h, tu nasza konsternacja wszak dzień wcześniej że nam dojazd zajmie 9, maksymalnie 10h. Dopytujemy już na miejscu w biurze o czas przejazdu, gdzie pracownik uspokaja nas, że na miejscu będziemy najpóźniej na 21. Wyjeżdżamy po 11, po drodze zabierając kolejnych pasażerów. Podróżujemy wraz z Litwinką oraz rodziną Indonezyjczyków, w skład której wchodziło 2 małych dzieci, które wbrew naszym obawą nie zapłakały przez całą podróż. Po kilkudziesięciu minutach jazdy zatrzymujemy się pod jednym z domostw gdzie zabieramy kolejnego lokalsa. Tak jak wcześniejsze przystanki trwały minutę, tak tutaj spędzamy dobre pół godziny! Nasz kierowca ucina sobie pogawędkę na boku, niespiesznie pali papierosy a równolegle trwa rytuał pożegnania ojca z rodziną – włącznie z błogosławieństwem domostwa, ucałowaniem pierścienia przez każdego z członków familii itd. Widać, że jego pozycja wśród krewnych jest naprawdę silna, ukierunkowana jak się domyślam przez religię. W końcu ruszamy, po 2 godzinach stop na toaletę, który znów trwa 20-30 minut. Po kolejnych 2 godzinach zajeżdżamy pod zaprzyjaźniony warung na obiad. Jako, że za dogmat przyjęliśmy, że jemy jedynie w sprawdzonych miejscach a o tym przybytku nie znaleźliśmy żadnych opinii w necie decydujemy się jedynie na ciepłą herbatę a dalszą podróż kontynuujemy o suchym prowiancie, który wcześniej zakupiliśmy w Porobollingo. Zawiązujemy słowiańską brać z naszą towarzyszką eskapady po Jawie i po 30 minutach jesteśmy gotowi do kontynuowania jazdy. Czekamy pod busem na naszego kierowcę a on macha nam pokazując, że właśnie idzie bezpośrednio do kuchni coś zjeść! Co on robił przez te pół godziny! Finalnie postój trwa grubo ponad godzinę! Przy pomocy Google translatora próbuję ustalić, czy na pewno jedziemy zgodnie z planem, bo wg mapy to nie ma szans żeby wyrobić się w czasie, na co dostaje informację, że przed północą na pewno będziemy w Yogyi. Z tym, że recepcja w naszym hostelu jest czynna jedynie do 23!
No i co Pan zrobisz? Nic Pan nie zrobisz... Ani na chłopa zawrzeszczeć bo i tak nie zrozumie, a wszystko skwituje uśmiechem, ani porzucić ten środek transportu i szukać innego… w środku Jawy, skazany na niespieszącego się nigdzie drivera nawiązujemy kontakt z Losmanos Hostel (tak, tak – śpimy u Emilii z emiwdrodze.pl). Bezproblemowo dogadujemy się, że zameldujemy się rano a klucz będzie czekał na nas w drzwiach ;) Emilia naprawdę stworzyła świetny zespół ludzi! Ale o tym jeszcze będzie okazja napisać.

Znów ruszamy w drogę pełni nadziei, że to koniec dłuższych postojów… o my głupi.. ;) Nie mija kolejne 2 godziny i nagle zajeżdżamy na stację benzynową, ale nie zatankować o nie! Zajeżdżamy tam bo tam czeka na nas inny bus, tym razem wypchany po brzegi turystami. Dostajemy info, że musimy się zamienić miejscami, tzn. wypakowujemy plecaki, wpakowujemy do busa obok i tam zajmujemy miejsca. Drugi bu analogicznie robi to samo. Cała operacja nie wiedząc czemu zajmuje z 45 minut! No dobra, myślimy, że pewnie jeżdżą do połowy trasy potem zmiana turnusu i wracają na noc do swoich domów. Może nasz nowy kierowca będzie cokolwiek ogarniał po angielsku i nie będzie przedłużał nam niepotrzebnie postojów. Nic z tego! Kierowcy również się zamieniają! A więc ruszamy tym samym składem tylko innym busem.. wtf? Do dziś nie rozumiem całej sytuacji. Oczywiście nasz nowy busik nie jest zatankowany, a że kolejka do stacji liczy kilka pojazdów znów tracimy około kwadransa. Ruszamy w dalszą drogę by znów po jakimś czasie zatrzymać się tym razem na kolację. My standardowo herbatka, Litwinka chyba też nie miała ochoty na eksperymenty kulinarne w tej ‘restauracji’ i również decyduje się na ciepły napój – a kierowca udaje się na zaplecze, do kuchni na jak nam przelotnie rzuca ‘coffee’. Wypijamy herbatę, kręcimy się wokół i tak mija pół godziny a kierowcy dalej nie ma. A my wszyscy zmęczeni, zirytowani… I tutaj już puściły mi nerwy.. Podchodzę do kelnerki, która rozumiała angielski i uprzejmie proszę, żeby poszła po naszego kierowcę na zaplecze bo inaczej sam się tam pofatyguje. 5 minut później jesteśmy już w drodze i do samej Yogyakarty nie zatrzymujemy się już ani razu.

Dodam, że nikt z pozostałych podróżnych również nie jadł nic, spokojnie czekając na rozwój sytuacji podczas poszczególnych przystanków.
Na miejscu w hotelu jesteśmy kwadrans przed 1 w nocy! Padamy na twarz i po szybkim prysznicu zasypiamy w kilka sekund.
Powiem szczerze, że gdyby przyszło nam podróżować tą trasą w drugą stronę, tzn. z Yogyi na Bromo to słabo sobie to wyobrażam, po kilkunastu godzinach jazdy kilka krótkich godzin snu i w środku nocy wyjazd na wulkan pewnie jest bardziej udręką niż przyjemnością, dlatego szczerze odradzam planowania tego w ten sposób. Kierunek, którym my podążaliśmy „jest jeszcze do zniesienia” – o ile na następny dzień nie planujecie zrywać się skoro świt, np. na Borobudur. Przespaliśmy zakup biletów kolejowych, z pewnością byłoby mniej męcząco, zaś połączenie lotnicze jest w mojej opinii jedynie realne do wykonania, kiedy przeznaczycie dzień na Surabayę.

Koszty:
- 4 herbaty – 20k
- zakupy – 50 k

10.07.2018r.
Rano nie zrywamy się skoro świt ;) Może napiszę kilka słów o hostelu Losmanos. Wzięliśmy pokój dwuosobowy – jedyny w hostelu? Wiatrak, materac – na 2 noce nic więcej nam nie trzeba było ;) Sama aranżacja jest bardzo ciekawa, wiele rzeczy wytworzonych z kreatywnego recyklingu, na środku ogródka basen, obok część jadalno/barowa. Serwują dobre śniadania i soki z tego co widziałem piwo też jest dostępne ;) Sama atmosfera jest swobodna, zaś obsługa uczynna, mówiąca po angielsku – pomimo braku pralni na miejscu dopytaliśmy o te usługę – również nie było problemu, jak z większością naszych pytań i próśb ;). Położenie też jest bardzo fajne, blisko miejsc gdzie można coś zjeść, na Malioboro też można w sensownych ramach czasowych dojść z buta – ale Grab jest tani, więc polecamy bardziej to rozwiązanie. Przed przyjazdem trochę obawialiśmy się o metody płatności, w sensie byliśmy nastawieni, że tak jak za Ubera płaci się za przejazdy bezgotówkowo – czy ktoś nie podepnie nam się pod konto itd. Itp. W Grabie natomiast zawsze płaciliśmy gotówką.

Przygotowując się do wyjazdu sporo wiedzy zdobyliśmy dzięki blogowi prowadzącego przez Emilię – emiwdrodze.pl. Pewnie zdecydowana większość z Was go zna, dla tych którzy nie mieli jeszcze okazji go odwiedzić szczerzę rekomenduję. Bardzo wiele rad z życia wziętych – bo kto lepiej doradzi niż osoba mieszkająca tam na co dzień. My w ten mały sposób za tą wiedzę chcieliśmy się odwdzięczyć, korzystając z usług hostelowych w Losmanos (btw. wycieczkę na Borobudur i Prambanan też rezerwowaliśmy w hostelu ;) ). Mam nadzieję, że blog nadal będzie się rozwijał i pomagał wielu z Was podczas podróży w tamten zakątek świata.

Po leniwym poranku zbieramy się na poznawanie Yogyakarty. Rozpoczynamy od targu Pasar Beringharjo przy Malioboro. Naprawdę ciekawe miejsce, gdzie turystów można policzyć na palcach jednej ręki. A kupimy tam wszystko, od odzieży przez obuwie, owoce, warzywa, ryby na mięsie kończąc. Gdyby któraś z Pań chciała poczuć się jak księżniczka – również jest opcja zakupu sukni jak na balu Kopciuszka ;) Jesteśmy tam przed południem więc część mięsna jest już opustoszała, mimo to unosi się dość specyficzny zapach – osoby o słabszych żołądkach mogą mieć chyba z tym problem - wśród ryb jest podobnie. Oprócz znanych nam z Europy warzyw/owoców jest również sporo z którymi spotykamy się pierwszy raz jak np. smoczy owoc czy salak. Jest bardzo kolorowo ;)
Załącznik:
1514.JPG
1514.JPG [ 193.09 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1522.JPG
1522.JPG [ 185.57 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1533.JPG
1533.JPG [ 159.09 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1541.JPG
1541.JPG [ 158.37 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1546.JPG
1546.JPG [ 173.96 KiB | Obejrzany 16069 razy ]


Podczas podróży po Indonezji nastawiliśmy się, że właśnie w Yogyi zrobimy, a właściwie żona zrobi ;), zakupy sukienek itd. Nie przewidzieliśmy 1 kwestii – islamu! Garderoba Indonezyjki wygląda wszak całkowicie inaczej aniżeli garderoba Balijki. Skończyło się na torebce ;)

Z targu kierujemy się w stronę Pałacu Wodnego - Taman Sari. Niby fajnie, ale chyba można sobie tę atrakcję sobie odpuścić, architektonicznie całkiem przyjemnie, nawet są niewielkie podziemia. Sama powierzchnia obiektu dość niewielka. Maksymalnie 30 minut to czas który należy przeznaczyć na ten obiekt.
Załącznik:
1548.JPG
1548.JPG [ 147.41 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1551.JPG
1551.JPG [ 148.2 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1553.JPG
1553.JPG [ 147.67 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1555.JPG
1555.JPG [ 225.87 KiB | Obejrzany 16069 razy ]


Wracając wstępujemy na soki nieopodal pałacu. Wybieramy 2 smaki, których wcześniej nie próbowaliśmy – pierwszego nie pamiętam, musiał być więc niczym się nie wyróżniający, drugim zaś jest sok z duriana. Jak smak? Porównałbym go z sokiem z wczesnej kapusty kiszonej - jedynie bez tej kwaskowatości ;) Wyobrażałem sobie to dużo bardziej ekstremalnie ;) Traf chciał, że właściciel całego przybytku również jest obecny na miejscu i co więcej bardzo dobrze porozumiewa się po angielsku. Opowiada nam, że za kilkadziesiąt minut będzie miała miejsce defilada akademii wojskowych i że jest to bardzo fajne widowisko. Udajemy się więc we wskazane miejsce i po prostu szczęki zbieraliśmy z asfaltu! W życiu nie widzieliśmy takiej parady wojskowej! Defilada przyszłych żołnierzy wraz z orkiestrą wspomagana bębniarzami. Ale za to jakimi bębniarzami! To co oni wyrabiali z tymi instrumentami to głowa mała! Praktycznie kręcili je wokół szyi, budowali piramidy – wysiłek ekstremalny – przypomnijmy że cały czas jest powyżej 30 stopni i pełne słońce. Show na światowym poziomie, którego zwieńczeniem jest pokaz lotniczy! Miazga! Początkowo myśleliśmy, że staniemy i oglądniemy z 10 minut co tam jak tam, finalnie zostajemy do końca a ciary mam do dziś jak tylko to wspominam.

Załącznik:
1563.JPG
1563.JPG [ 179.09 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1567.JPG
1567.JPG [ 141.39 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1568.JPG
1568.JPG [ 126 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1581.JPG
1581.JPG [ 171.56 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1590.JPG
1590.JPG [ 181.07 KiB | Obejrzany 16069 razy ]


Po przedstawieniu zbieramy się na obiad, a po nim idziemy na Alun-Alun Kidul popodziwiać kolorowe, oświetlone samochodziki. Na środku ‘ronda’ toczy się nocne życie towarzyskie – sporo ulicznych miejsc do posilenia się, gry i zabawy całych rodzin. Przyznam się, że myślałem, iż te kolorowo oświetlone samochody posiadają silniki spalinowe - otóż nie są zasilane mocą własnych nóg ;) Jest ich też bardzo dużo co powoduje, że bardziej jest to stanie wokół placu niż jazda, dodatkowo mają tam wjazd też zwykłe samochody co potęguje tylko koreczki ;) Postacie na samochodach pochodzą głównie z mangi/anime – toż to w końcu Azja!

Załącznik:
1593.JPG
1593.JPG [ 107.84 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1594.JPG
1594.JPG [ 132.28 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1597.JPG
1597.JPG [ 163.22 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1599.JPG
1599.JPG [ 165.8 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1600.JPG
1600.JPG [ 141.58 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1609.JPG
1609.JPG [ 121.38 KiB | Obejrzany 16069 razy ]

Załącznik:
1617.JPG
1617.JPG [ 114.56 KiB | Obejrzany 16069 razy ]


Wracamy do Losmanos i w miarę wcześnie kładziemy się spać – przed świtem wszak znów musimy się zerwać by podziwiać kolejny zachód słońca – tym razem nad Borobudur.


- 3 noce w Losmanos Hostel – 495k
- śniadanie z sokami – 90k
- 2x Grab do i z centrum – 30k
- wejście do Pałacu Wodnego – 30k
- obiad + 2xpiwo – 170k
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
TIT uważa post za pomocny.
 
      
#12 PostWysłany: 27 Sie 2018 20:57 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 28 Gru 2013
Posty: 659
niebieski
Indonezja to mój cel na 2019 :). Piękna podróż. Czytam z wypiekami na twarzy :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#13 PostWysłany: 30 Sie 2018 19:04 

Rejestracja: 03 Mar 2018
Posty: 9
Loty: 26
Kilometry: 54 527
11.07.2018r.

Pobudka o 4, o 4:30 przychodzi po nas kierowca i busem wraz z innymi turystami jedziemy w kierunku świątyń.
Zastanawialiśmy się nad tym czy nie udać się do nich komunikacją miejską, lecz pomysł ten porzuciliśmy po naszej tułaczce busem z Bromo do Yogyi. Wybraliśmy wersję bardziej leniwą ;) Zawiozą, pokażą, przywiozą – ot jak emeryci na wczasach ;) Pierwszym przystankiem po ok. godzinie jazdy jest wzgórze z którego podziwia się wschód słońca nad Borobudur. I tutaj nie będzie ochów i achów. Niestety pogoda nam nie dopisała, rano było dość pochmurno, więc sam ten widok nie bardzo nas urzekł – mając w pamięci to co działo się na Bromo byliśmy można nawet powiedzieć, że dość rozczarowani. Wracamy do busa i jedziemy już do samej świątyni.
Załącznik:
1619.JPG
1619.JPG [ 86.39 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1620.JPG
1620.JPG [ 77.8 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


Tutaj jeszcze dodam, że jest możliwość oglądania wschodu słońca z wnętrza świątyni. Bilety na to wydarzenie kupuje się wyłącznie w 1 miejscu tzn. hotelu Manohara. Są one droższe, nie wchodzą w skład karnetu Borobudur + Prambanan (na tę 2 świątynie musicie kupić po prostu osobno bilet) i potrzebne jest ksero paszportu. Opcję tę wybrali nasi współtowarzysze ze Szwajcarii, z którymi jechaliśmy z Cemoro Lawang do Probolinggo. Zdjęcia które nam pokazywali zrobiły wrażenie, aczkolwiek sami podkreślali, że wówczas jest bardzo dużo ludzi na miejscu wszyscy - co jasne - skumulowani na wschodniej części świątyni.
Przed wejściem do świątyni w kasie zakupujemy karnety na obie świątynie, ważne, że drugą świątynie należy odwiedzić najpóźniej w dniu następnym – inaczej ważność wejściówki przepada. W cenie biletu zarówno w Borobudur jak i w Prambanan otrzymujemy napój – do wyrobu woda/herbata/kawa.
Sam teren wokół świątyni jest dość spory, ładnie zagospodarowany. Ona zaś sama robi wrażenie od samego początku. Już zbliżając się do niej zachwyca architekturą, a czym bliżej tym bardziej docenia się pieczołowitość z jaką została wykonana – dbałość o każdy szczegół. O samej świątyni można pisać w samych superlatywach, ale kolejny raz pójdę na łatwiznę i słowa zastąpią obrazy ;)
Załącznik:
1635.JPG
1635.JPG [ 171.2 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1650.JPG
1650.JPG [ 103.06 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1665.JPG
1665.JPG [ 119.55 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1684.JPG
1684.JPG [ 63.21 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1688.JPG
1688.JPG [ 219.79 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1695.JPG
1695.JPG [ 186.37 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


Podczas wykupu wycieczki wybieramy opcję wraz ze śniadaniem w hotelu Manohara. Śniadanie porcjowane, smaczne. Opcja ta jest kilka złotych droższa niż bez niego. Po śniadaniu o umówionej godzinie spotykamy się przy busie i czekamy na odjazd. Czekanie się wydłuża, kłopoty z angielskim naszego drivera też nie pomagają w zrozumieniu całej sytuacji. Finalnie po 45 minutach oczekiwania pakujemy się do busa w częściowo innym towarzystwie aniżeli przyjechaliśmy na miejsce i udajemy się w kierunku Prambanan. Myśleliśmy, że po prostu część z naszych towarzyszy podróży wybrała opcję z 1 świątynią i wracali po zebraniu się odpowiedniej ilości osób do Yogyi. Wydawało się to dość logiczne… do momentu aż spotykamy ten sam bus na parkingu przed Prambanan… W świecie piłkarskim funkcjonuje określenie ‘organizacyjnie Stal Mielec’ – odnoszące się do braku jakiejkolwiek organizacji tego klubu w latach 80/90tych. Dla naszych przygód związanych z transportem lepszym określeniem jest parafraza ‘organizacyjnie Jawa’. A jak się okazało to nie był jeszcze koniec ;)

Czytałem opinie że Prambanan nie jest godna uwagi, że warto sobie ją odpuścić. Całkowicie się z tym nie zgodzę, co więcej w naszej ocenie robi nawet większe wrażenie niż Borobudur. Kompleks świątyń, mimo że częściowo zniszczony przez trzęsienie ziemi z początku 21. wieku jest spektakularny, a główne świątynie są ogromne. W ich środku znajdują się posągi hinduskich bóstw jak m.in. Shiva czy Vishnu. W niedalekiej odległości od głównego kompleksu świątyń, na terenie parku, znajduje się kilka mniejszych – również warto się do nich przespacerować.
Załącznik:
1699.JPG
1699.JPG [ 147.22 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1702.JPG
1702.JPG [ 138.34 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1706.JPG
1706.JPG [ 98.92 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1728.JPG
1728.JPG [ 254.89 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1739.JPG
1739.JPG [ 147.27 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1766.JPG
1766.JPG [ 116.19 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


Zgodnie z umówionym terminem, po dwóch godzinach wracamy do busa. W środku zaś brakuje około połowy naszej wycieczki. Mija 10, 20, 30 minut a skład wewnątrz wcale się nie powiększa. Kierowca nerwowo chodzi po parkingu, okolicznych straganach by odnaleźć brakującą szóstkę. Po 45 minutach nasza irytacja zaczyna sięgać zenitu, lecz trochę na migi trochę przy pomocy Google translator dostajemy informację, że nie może on opuścić miejsca bez pełnego składu. Grubo po godzinie oczekiwania wyciąga dopiero przygotowany arkusz, na którym deklarujemy, że czekamy już więcej niż 60 minut na pozostałą część naszego składu, dzięki czemu będziemy mogli w końcu udać się w drogę powrotną. Może wydać się to mało moralne z naszej strony – nie będziemy tego roztrząsać. Podczas gdy lista wędruje od jednej do drugiej osoby pojawiają się poszczególne grupki naszej zaginionej szóstki. Dochodziła godzina 14, czyli 2 po południu i tu potwierdziło się to co przewidywaliśmy podczas oczekiwania w busie. Wszyscy, którzy dotarli przed 14 zrozumieli, że mają czas do godziny 2, a nie że mają 2 godziny na zwiedzenie kompleksu. Niestety, angielski w wielu miejscach nawet turystycznych jest na bardzo niskim poziomie. Jak to było? „organizacyjnie Jawa” ;).
Mała dygresja: Rozumiem, mogło się to zdarzyć, lecz to że nikt z tych trzech dwuosobowych grupek nie rzucił głupich przeprosin w kierunku osób, które czekały w busie od 1,5h na ich powrót całkowicie pozbawiło mnie wyrzutów sumienia, które dręczyły mnie podczas wypełniania arkusza o wcześniejszym odjeździe. Po nieco ponad godzinie jesteśmy z powrotem w hostelu, szybki prysznic, lecimy coś zjeść i kupić pamiątki. Kładziemy się znów dość wcześnie – rano wszak o 7:25 mamy samolot do Singapuru.
Koszty:
- transport do świątyń wraz ze śniadaniami – 340k
- wejście na wzgórze by podziwiać wschód słońca – 60k
- bilety wstępu do Borobudur oraz Prambanan – 1,12 mln
- obiad + 2 x piwo – 180k
- Grab – 20k
- zakupy - 40k
12.07.2018r.
Rano budzimy się o 5, pakowanie, łapiemy Graba i po 40 minutach jazdy jesteśmy na lotnisku. Drogi o tej godzinie puste, na lotnisku również ruch niezbyt duży. Karty pokładowe drukujemy w kiosku AirAsia, kolejek na bramkach również brak. Przy nadawaniu bagaży do luku maksymalnie po kilka osób, wyglądało z boku, że szło to sprawnie. Samo lotnisko malutkie, z ubogim zapleczem. Po kontroli bezpieczeństwa przed wejściem na pokład wystawiony sizer wraz z wagą, lecz nikomu nie została weryfikowana ani waga ani wielkość bagażu podręcznego. Sam lot również bez historii, zgodnie z planem lądujemy w Singapurze o godzinie 10:45. Z lotniska zabieramy ogólnodostępne mapy, okazały się w zupełności wystarczające przez te kilka dni.
Udajemy się do metra, tam zakupujemy kartę ez-link (bezzwrotny koszt wyrobienia karty to 5 S$; którą doładowuje się również przy jej wyrobieniu u pani w okienku. W przypadku niewykorzystania całej kwoty zostaje ona zwrócona w tym samym miejscu w gotówce.) i ruszamy w kierunku China Town, gdzie mamy zarezerwowany nocleg. Zdecydowanie polecam zakup karty w celu przejazdów metrem (z autobusów nie korzystaliśmy), wychodzi sporo taniej za przejazdy, a te 5S$ zwracają się z nawiązką.
Wybieramy opcję noclegu z AirBnB u Marca – Niemca, który od kilkunastu lat mieszka w Singapurze. Jeżeli szukacie noclegu za nieduże (jak na Singapur) pieniądze to szczerze mogę Go polecić. Wynajmuje on pokój w swoim mieszkaniu - w pokoju mamy klimatyzator, jedynym mankamentem jest mało wygodny, sprężynowy materac – przez 2 noce jednak daliśmy radę ;). Bardzo fajny, pomocny i uczynny facet, samo mieszkanie ulokowane kilkaset metrów (tak na oko 300-400m) od przystanku metra. Marc jest wykładowcą i w ten dzień prowadził zajęcia do 18, jednak wyskoczył specjalnie dla nas abyśmy mogli zostawić nasze plecaki w mieszkaniu, wskazał miejsce gdzie możemy zjeść obiad – w tym samym budynku, w którym mieszka znajduje się food court. Jedzenie w bardzo przystępnych cenach, zaczynając od 5-6 S$. Wybór naprawdę spory, myślę że było tam dużo więcej niż 50 ‘restauracyjek’. Podczas wypadu przejazdu przez Indonezję myślę, że w podobnym miejscu (z uwagi na obawę przed dolegliwościami żołądkowymi) odpuścilibyśmy obiad – Singapur to jednak inny świat – jest bardzo smacznie i przede wszystkim ma się pewność o wysokim poziomie warunków sanitarno-higienicznych.
Na ten dzień nie mamy zbyt ambitnych planów – ot pokręcić się po mieście. Zaczynamy od krążenia nieco po China Town.
Załącznik:
1768.JPG
1768.JPG [ 173.55 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1770.JPG
1770.JPG [ 173.85 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1772.JPG
1772.JPG [ 229.93 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Upał jest niemiłosierny, ponad 30 stopni w cieniu do tego bardzo wysoka wilgotność. W porównaniu z odczuciami z Indonezji uważam, że klimat Singapuru jest dużo bardziej uciążliwy, przynajmniej dla mnie. Postanawiamy pospacerować po mieście wzdłuż rzeki z nadzieją, że może tam będzie nieco chłodniej ;)
Załącznik:
1773.JPG
1773.JPG [ 159.71 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1781.JPG
1781.JPG [ 182.01 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1788.JPG
1788.JPG [ 148.27 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1792.JPG
1792.JPG [ 126.61 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Docieramy okrężną drogą w dzielnicę bankową, pamiątkowe fotki i dalej kierujemy się aby na żywo zobaczyć w czasie dnia Supertrees.
Załącznik:
1803.JPG
1803.JPG [ 152.73 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1811.JPG
1811.JPG [ 121 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


Akurat przy wejściu do parku prowadzone są roboty, dlatego docieramy drogą baaardzo okrężną. Chwile spacerujemy pośród nich, lecz powiem szczerze w czasie dnia nie zrobiły na nas jakiegoś wielkiego wrażenia, może za jakiś czas, gdy pnącza i inna roślinność spowije je całkowicie będzie to wyglądało jeszcze lepiej.
Załącznik:
1819.JPG
1819.JPG [ 99.2 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1820.JPG
1820.JPG [ 105.45 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1825.JPG
1825.JPG [ 181.33 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1845.JPG
1845.JPG [ 117.73 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


Natomiast w nocy to inna bajka ;) Rozpoczynamy od wodno-świetlno-muzycznego show przy Garden by the Sand. Robi niesamowite wrażenie, polecam rzucić okiem na youtube. Najlepszym a zrazem najbardziej zatłoczonym miejscem do jego podziwiania jest drewniany podest, do którego dotrzemy poprzez przejście przez galerię handlową znajdującą się na dole hotelu. Pokaz odbywa się 2 razy w czasie wieczoru, o godz. 20:00 i 21:00. Godziny są tak dobrane, by nie kolidowały z pokazem w Gardens by the Bay pod Supertrees (19.45 i 20.45). Tutaj zdecydowana większość podziwia widowisko z dołu, my natomiast zgodnie z rekomendacją Marca udajemy się „w krzaki na półpiętro” ;) Mam nadzieję, że strzałka pomoże odnaleźć ten punkt, oprócz nas jest tutaj 5 osób – więc tłoku nie ma ;) a ponadto nie ma konieczności zadzierania głowy do góry.
Załącznik:
Bez tytułu.jpg
Bez tytułu.jpg [ 144.73 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


Samo show zapiera dech w piersiach i w żadnym wypadku opinie o nim nie są przesadzone ;)
Załącznik:
1855.JPG
1855.JPG [ 124.27 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1857.JPG
1857.JPG [ 105.35 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1865.JPG
1865.JPG [ 91.85 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1872.JPG
1872.JPG [ 110.59 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1879.JPG
1879.JPG [ 100.29 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1883.JPG
1883.JPG [ 141.5 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Po zmroku jest naprawdę przyjemnie, więc w drogę powrotną wyruszamy pieszo chłonąc nocne klimaty miasta.

Koszty – przestałem spisywać, lecz postaram się w miarę dokładnie odtworzyć je z pamięci – wrzucę je w osobnym poście zbiorczo.

13.07.2018r.
Nie zrywamy się zbyt wcześnie, a po porannej ogarniawce idziemy zjeść do znajdującej się kilkaset metrów dalej do ‘najtańszej restauracji świata nagrodzonej gwiazdką Michelin’ W środku dosłownie klimat jak w McDonald’s. Wybierasz, płacisz, dostajesz paragon z numerkiem, numerek wyświetla się na monitorze, odbierasz, jesz, odkładasz tackę, wychodzisz, następny… ;) Decydujemy się, że spróbujemy dania nagrodzonego oraz drugiego innego. Cena to ok. 3,5-4S$. Po 3 dniach w Singapurze stwierdzamy, że był to najmniej smaczny posiłek jaki tam zjedliśmy. Jedzenie chłodne, porcja dość mała, jedynie sos był genialny, ratując cały temat. Odradzamy.
Załącznik:
1895.JPG
1895.JPG [ 155.26 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


W związku, że upał nie odpuszcza uciekamy z betonu, wsiadamy w metro i jedziemy do ogrodów japońskiego i chińskiego. Tutaj wspomnę w 2 słowach o singapurskim metrze, które jest oprócz tego że świetnie zorganizowane, oznaczone to przede wszystkim czyste i nieśmierdzące! Przyczyniają się do tego z pewnością obowiązujące tam zakazy, których ludzie po prostu przestrzegają (np. zakaz jedzenia i picia w metrze, już o sławnych gumach do żucia nie wspominając;) ).
Wejście do ogrodów bezpłatne, na dość dużym obszarze można spędzić długie godziny. Oczywiście teren bardzo zadbany i dobrze zagospodarowany.
Załącznik:
1898.JPG
1898.JPG [ 200.59 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1907.JPG
1907.JPG [ 185.79 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1918.JPG
1918.JPG [ 216.83 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1926.JPG
1926.JPG [ 156.98 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1943.JPG
1943.JPG [ 267.15 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


Niestety upał jest na tyle dokuczliwy, że po nieco ponad godzinnym spacerze jesteśmy wykończeni. Postanawiamy, że uciekamy na plażę na Sentosę. Sama wyspa, na której spotkali się nie tak dawno prezydenci Korei Północnej i USA, to jedna wielka komercja. Plusem tej sytuacji jest to, że plaża jest bardzo zadbana, a podczas naszego pobytu tam niezbyt zatłoczona. Rozkładamy się na malutkiej wysepce, do której prowadzi kilkudziesięciu metrowy most wiszący. Po jej drugiej stronie natomiast w oddali można zaobserwować rafinerie oraz dziesiątki ogromnych statków.
Wejście na wyspę Sentosa jest bezpłatne, wjazd dedykowanym szynobusem jest płatny ( 4S$), a co ciekawe za powrót tym samym środkiem transportu nie jest już pobierana żadna opłata.
Załącznik:
1955.JPG
1955.JPG [ 163.23 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1961.JPG
1961.JPG [ 228.62 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1962.JPG
1962.JPG [ 218.6 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1965.JPG
1965.JPG [ 97.66 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1976.JPG
1976.JPG [ 139.43 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1978.JPG
1978.JPG [ 174.15 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1983.JPG
1983.JPG [ 99.66 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1984.JPG
1984.JPG [ 110.27 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
1986.JPG
1986.JPG [ 88.38 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


O godzinie 20:00 na prawo od wejścia na wyspę ma miejsce kolejne wodno-świetlno-muzyczne przedstawienie – „Crane Dance” Które podbiło serce mojej żony. Wstęp bezpłatny, szczerze rekomendujemy, można rzucić okiem na youtube. Chwilę kręcimy się jeszcze po wyspie by zobaczyć ją w kolorach podczas nocnego spaceru.
Załącznik:
2012.JPG
2012.JPG [ 83.94 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


14.07.2018r.
Ostatni dzień! Rano Marc zabiera nas do znajdującej się świątyni buddyjskiej, która znacznie różni się od tych, które widzieliśmy podczas wizyty na Sri Lance – jest dużo bardziej ‘poukładana’ – co kraj to obyczaj ;). W międzyczasie bez problemu nasz host zgadza się, żebyśmy zostawili do wieczora u niego plecaki (pomimo, iż w AirBnB ma on zaznaczone, że wymeldowanie do godz. 12) i co więcej przed samym wyjazdem na lotnisko nie ma nic przeciwko, żebyśmy się nieco odświeżyli po całodniowym upale. Po prostu podejście podróżnika, który swoje przeżył ;)

Rano jedziemy do Little India, tam jemy śniadanie w food courcie, połączonym z targiem, a następnie kręcimy się po dzielnicy. Naczytałem się, że to najbardziej brudna część miasta i sam nie mam takiego odczucia. Żadne śmieci nie walały się po ulicach, może nieco zaniedbane budynki. Odwiedzamy również dzielnicę Arabską.

Załącznik:
2022.JPG
2022.JPG [ 176.54 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2026.JPG
2026.JPG [ 193.86 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2040.JPG
2040.JPG [ 118.66 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2043.JPG
2043.JPG [ 174.46 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2049.JPG
2049.JPG [ 153.77 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2053.JPG
2053.JPG [ 131.93 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2057.JPG
2057.JPG [ 148.12 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2059.JPG
2059.JPG [ 170.54 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2061.JPG
2061.JPG [ 166.32 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


Bardzo kusił mnie przez cały pobyt wjazd na taras widokowy Marina Bay Sands na 57 piętrze i popodziwianie panoramy Singapuru z takiej wysokości, na której jeszcze w sumie nigdy nie byłem. Postanawiamy więc, że jak będzie możliwość wjazdu z gośćmi hotelowymi do góry to skorzystamy, jeżeli nie to po prostu kupimy wejściówki. Podchodzimy więc w okolicę windy w trzeciej wierzy (patrząc od kierunku od zatoki) i nie czekamy nawet 2 sekund, gdy pojawia się para udająca się w górę. W windzie tej jest jedynie przycisk pozwalający wjechać na sam szczyt, więc po przyłożeniu karty przez gości hotelowych nie musimy gimnastykować się przy pulpicie sterującym ;). Sam wjazd zajmuje kilkadziesiąt sekund, a prędkość z jaką porusza się winda jest na tyle duża, że szybka zmiana ciśnienia powoduje przytkanie uszu ;) Z góry widoki są oszałamiające, zarówno od strony Gardens by the Bay jak i ‘morza wieżowców’, które ciągną się niemalże po horyzont. Przez nikogo nie niepokojeni możemy rozkoszować się widokiem ;) Obok osławiony basen - tutaj nie próbujemy znanego ‘patentu’ ;). Do zjazdu nie potrzebna jest karta gościa hotelowego.

Załącznik:
2078.JPG
2078.JPG [ 142.96 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2085.JPG
2085.JPG [ 204.39 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2087.JPG
2087.JPG [ 118.81 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2088.JPG
2088.JPG [ 101.43 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2105.JPG
2105.JPG [ 88.33 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


Załącznik:
2107.JPG
2107.JPG [ 96.57 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


Następnie przejeżdżamy 2 przystanki metrem aby zjeść w chyba najbardziej znanym food courcie Singapuru - Lau Pa Sat – który znajduje się pośrodku przeszklonych wieżowców. Prowadzą do niego nawet znaki drogowe ;) Jest sobota, więc ludzi mało, nie otwarte są też wszystkie miejsca. Wybór kuchni azjatyckiej w całej jej przekroju od koreańskiej, japońskiej przez hinduską, malezyjską na indonezyjskiej kończąc. Jest może 1-2S$ drożej niż w ‘naszej przydomowej’ w China Town, za to o niebo przyjemniej ;) W tygodniu, w czasie lunchu jest tu bardzo tłoczno.
Załącznik:
2109.JPG
2109.JPG [ 171.38 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2114.JPG
2114.JPG [ 161.79 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


Łapiemy metro i udajemy się na kolejny etap zwiedzania, a mianowicie do Ogrodu Botanicznego. Jego obszar jest ogromny i tutaj trzeba naprawdę bardzo dużo czasu by móc go schodzić choćby pobieżnie. My spędzamy tam ponad 3 godziny, włączając w to wizytę w części ze storczykami (‎National Orchid Garden) Pomimo, że jesteśmy tam po przekwitnięciu wielu z nich to i tak jest bardzo kolorowo. Wejście do Ogrodu bezpłatne, do części z orchideami 5S$, studenci 1S$.
Załącznik:
2119.JPG
2119.JPG [ 329.19 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2120.JPG
2120.JPG [ 220 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2147.JPG
2147.JPG [ 218.88 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


Z ogrodu botanicznego udajemy się na część trasy Southern Ridges Walk zaczynamy na łuku Aleksandra i kierujemy się ku Górze Faber i dalej do stacji metra. W dwóch słowach opisując cała trasę to „są momenty” ;). Sama koncepcja jak dla mnie rewelacyjna, a wyłaniające się blokowiska wieżowców zza dżungli to też coś nie spotykanego. Czasami, zwłaszcza podążając asfaltową jej częścią trasa może nie zachwycać.
Załącznik:
2165.JPG
2165.JPG [ 167.88 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2170.JPG
2170.JPG [ 170.27 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2172.JPG
2172.JPG [ 148.83 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2174.JPG
2174.JPG [ 117.97 KiB | Obejrzany 14882 razy ]

Załącznik:
2179.JPG
2179.JPG [ 98.25 KiB | Obejrzany 14882 razy ]


Wracamy do mieszkania Marca, szybki prysznic i uciekamy na lotnisko. Specjalnie jedziemy nieco wcześniej, by eksplorować lotnisko.. a tak naprawdę to oglądnąć pierwszą połowę meczu o 3 miejsce MŚ Rosja 2018 ;). Bilety drukujemy w Kiosku Scoota na lotnisku. Nikt nie sprawdza ani wagi ani wymiarów naszych bagaży podręcznych. Zgodnie z planem o godz. 00:25 wylatujemy z Singapuru, w Berlinie również jesteśmy rozkładowo po ok. 11h40min. W związku z tym, że mieliśmy dość intensywny dzień sporą część lotu przesypiamy. I tak kończymy naszą przygodę utartym, przez wielu podróżników szlakiem ;)



Jeżeli macie jakieś pytania, to chętnie spróbuje na nie odpowiedzieć ;).

PS. Nie sposób nie odnieść się do wydarzeń z ostatnich kilku tygodni odnośnie trzęsień ziemi, które nawiedziły Lombok, w tym 3 wysepki Gili. Mam nadzieję, że Ci uśmiechnięci ludzie pozbierają się po tej tragedii – są wszakże zjawiska na które nie mamy wpływu. A planującym wyjazd w tamte rejony polecam śledzenie strony: https://www.bnpb.go.id/#english
Dla osób, które chcą monitorować sytuację z odbudową infrastruktury w tamtym rejonie Indonezji rekomenduje stronę: gilistrong.org
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 13 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group