Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 44 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2, 3  Następna
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 22 Lip 2016 14:35 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Całą winę ponosi tu GosiaGosia, która zakochała się w Australii od pierwszego wejrzenia.
Mało tego, cały ten swój romans opisała i to z fotografiami !!!

No może - nie całą.
Winna jest też Agnieszka, która nas odwiedziła, opowiedziała, jak to było na wycieczce
na ten mały kontynent.
Następnie stwierdziła - że w takim razie ona chce się tam przeprowadzić.

Zatem - sprawiliśmy sobie bilety do Australii.
Na koniec czerwca.

Gdy obwieściliśmy to Agnieszce, licząc na pochwałę, popatrzyła na nas z politowaniem.
- Zobaczcie, może da się je jeszcze oddać?
- Przecież tam jest wtedy ZIMA. Będzie zimno, paskudnie i dzień krótki.

No tak, bardzo nieroztropnie zignorowaliśmy fakt, że w Australii jest wszystko na opak.
A zanim przyjdzie zmierzyć się z lewostronnym ruchem ulicznym, do rozwiązania jest sprawa zimy w lecie albo lata w zimie, jak kto woli.

Okazuje się, że wcale nie jest tu tak, jak mogłoby się wydawać - ciepły kraj to i w zimie będzie ciepło.
Kiedy zatem wyprawimy się w okolice Sydney czy Adelajdy w czasie, kiedy zwykle lubimy mieć wakacje,
czyli w lipcu albo sierpniu, będzie dość chłodno, nawet poniżej zera, może popadać trochę śniegu a słońca za wiele nie zobaczymy.
Zwłaszcza, że noc będzie robiła się przed szóstą.

Na szczęście północna część kontynentu podlega innym regułom gry.
Zamiast wiosny, lata, jesieni i zimy mają tu monsunową porę suchą i mokrą.
Jak łatwo się domyślić - sucha jest fajniejsza.
Przypada ona w nasze wakacje, dodatkowo sięgając po czerwiec i wrzesień.

Wybraliśmy się we trójkę: żona, ja i córka, która zdążyła dorosnąć i w przeciwieństwie do minionych podróży - teraz do wyjazdu rwała się z całych sił.

Cóż, Australia blisko nie jest, to i bilety lotnicze tanie nie będą.
W Qatar Airlines była jednak zimowa promocja i polecieliśmy za 3.15 tys./ os. robiąc rezerwację z czteromiesięcznym wyprzedzeniem.

Sam wybór docelowego miasta w Australii aż tak bardzo ważny nie jest.
Jest tu trochę tanich linii i za równowartość 150-300 pln można się przerzucić.
My wybraliśmy Adelaidę, bo była tańsza niż Sydney i Brisbane, do których Qatar też lata.
Później lokalny przewoźnik Qantas za 80 aud / os. dostarczył nas do Alice Springs (aud - dolar australijski, ok. 3 pln).

Podróż miała składać się z dwóch etapów - Australii "dzikiej" - Terytorium Północne i Australii "ucywilizowanej":
Brisbane, Sydney i Adelaida.
Mam nadzieję, że żaden Australijczyk tego nie przeczyta i nie obrazi się za to "dzikiej".

Terytorium Północne postanowiliśmy zwiedzać kamperem.
Pora sucha: czerwiec, lipec, sierpień na samochód kempingowy jest w sam raz.
Australia w części centralnej i północnej jest płaska jak stół.
Ewentualne góry czy kaniony to tylko efekty erozji.
W związku z tym - nie uformowały się rzeki a woda z deszczu - jak spadnie, tak stoi póki nie wyparuje lub nie wsiąknie.
Najpopularniejszy znak drogowy w Terytorium Północnym, to żółty kwadrat z napisem "flooding" a prawie wszystkie tubylcze terenówki są wyposażone w chrapy.

W porze suchej tylko pozostawione przy drodze wodowskazy pokazują, że może być jakiś problem.

Kamper trzeba sobie zarezerwować z wyprzedzeniem, przez Internet.
Raz, że tak będzie taniej, dwa - pora sucha to tutaj szczyt sezonu turystycznego i improwizacja nie wyjdzie.

Firm wypożyczających jest kilka, ale odnoszę wrażenie, że należą do jednego właściciela.
Kiedy autko jeszcze pachnie nowością staje się częścią majątku przedsiębiorstwa Maui.
Gdy wynajmujący odbiją na nim swoje piętno a ta czy inna część się obluzuje albo nawet i odpadnie - samochód jest wypożyczany przez firmę Britz.
Z pożółkłym lakierem i plamach na tapicerce będzie on później kontynuował karierę w Mighty.
Inną dużą wypożyczalnią jest Apollo, zdaje się, że działa niezależnie od wcześniej wymienionych.

Oferowane są dwa rodzaje kamperów.
Pierwszy, to układ identyczny, jak większość takich aut w Europie.
Drugi, mały kamper, mniej więcej wielkości Fiata Ducato.
Tutaj jest on budowany w różnych odmianach rozmiarowych i wyposażeniowych na bazie Toyoty Hiace.

Nasza Toyota została wypożyczona w firmie Mighty, nazwa wersji "double down", kompletnie nie wiem dlaczego, miała oznaczać zdolność do zapewnienia dachu nad głową czterem osobom.
Miała automatyczną skrzynię, kuchenkę, lodówkę, mikrofalówkę i zlew.
Autko jest za małe, żeby zmieścić w nim kibelek.

Początkowo byłem trochę rozczarowany - robiąc rezerwację nie wiedziałem o opisanych zasadach kariery aut w wypożyczalni.
Później - najmniejszych powodów do narzekań nie było.
Samochód był doskonale przygotowany, żaden, nawet mały drobiazg nie szwankował.
Podróż zatem kończyłem zadowolony.
Nawet bardzo.

Za dziesięć dni zapłaciłem 1270 aud, czyli ok. 3700 pln.
Byłoby taniej o 250 aud gdybym oddawał samochód tam, gdzie pożyczałem.

Ten najpopularniejszy w Terytorium Północnym znak drogowy wygląda tak:

Image

i bynajmniej nie chodzi tu o kałuże, które nieco dalej widać.
Głębokość wody stojącej na drogach może sięgać i dwóch metrów, więc w porze mokrej nie mamy tu co robić,
no chyba, że posiadamy zamiłowanie i talent do jazdy off-road.

Drugi ulubiony znak australijskich drogowców prezentuje się ładniej:

Image

Kangury ze skłonnościami samobójczymi pojawiają się po zmroku.
Obok takich ładnych, żółtych tablic z obrazkiem, są też i brzydkie, nieciekawe z napisem:
"WANDERING STOCK", czyli - "WŁÓCZĄCE SIĘ BYDŁO".
Bydło, podobnie jak kangury, zamiast spać, lubi szwendać się po nocy.
Zwierzaków jest tak dużo, że nikt przy zdrowych zmysłach nocą tu nie podróżuje,
chyba, że kierowcy pociągów drogowych, o których wspomnę później.
Właściciel kampera, SUV-a, osobówki, gdy słońce zajdzie za horyzont - zjeżdża na postój.

Tyle potencjalnych trudności drogowych.
Jazda samochodem niewłaściwą stroną drogi, z wadliwie zamontowaną kierownicą - wbrew obawom,
okazała się zupełną pestką.

Image

Na fakt ten złożyły się jednak raczej nie tyle wrodzone talenty do prowadzenia auta, co
wskazania nawigacji w stylu: "jedź przez 327 km prosto, potem skręć w lewo".
Było zatem zawsze dość czasu, żeby zebrać się w sobie i przemyśleć taktykę, jak to ten skręt wykonać.

Autko, które nam przypadło w udziale, miało pięć lat i trzysta tysięcy km przebiegu.

Image

Zostało ono wyposażone we wszystko, co na kempingu może się przydać, łącznie ze sznurkiem do suszenia
i spinaczami kompatybilnymi z owym sznurkiem.
Za inne rzeczy, przydatne ale niekonieczne, jak np. markiza, niestety wypożyczalnia chciała
dodatkowych pieniędzy.
Ceny były całkowicie surrealistyczne.
Na szczęście, za jedyne 100 aud, czyli 300 pln można było nabyć "bundle".
Bundle okazał się nad wyraz przydatny i ani przez chwilę nie żałowałem inwestycji.
W skład zestawu wchodził:
* rozkładany stoliczek,
* krzesła, też rozkładane, bo jak inaczej
* nawigacja z routerem WiFi i opłaconą kartą SIM
* farelka
* przedłużenie wspomnianego wcześniej sznurka
* coś jeszcze, ale nie pamiętam
Szczególnie farelka okazała się absolutnym przebojem i nie wyobrażam sobie podróży bez niej, serio.

W środku kampera za dużo miejsca nie ma.
O ile łóżka są dostatecznie szerokie, to w pozycji wyprostowanej może trwać co najwyżej jedna osoba.
Jeżeli pogoda dopisuje - żaden to problem.
Kiedy pada - trochę ciasno.

Bardzo starałem się zrobić zdjęcie wnętrza, kiedy nie ma w nim bałaganu.
Niestety, stan ten trwał jedynie przez dziesięć minut a byłem wtedy zajęty podpisywaniem
rozmaitych cyrografów w wypożyczalni.
Spodziewany porządek już nigdy nie wrócił, więc za zdjęcie - przepraszam.
Dolne łóżko w stanie rozłożonym.
Można przerobić je na stolik i trzy kanapy wokół, ale trochę z tym fatygi jest.

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
15 ludzi lubi ten post.
dziabulek uważa post za pomocny.
 
      
Duży zbiór lotów z bagażem rejestrowanym do Azji z Budapesztu od 1875 PLN! Duży zbiór lotów z bagażem rejestrowanym do Azji z Budapesztu od 1875 PLN!
Zbiór lotów do Chorwacji: Zadar, Pula, Split i Dubrownik z Polski od 150 PLN Zbiór lotów do Chorwacji: Zadar, Pula, Split i Dubrownik z Polski od 150 PLN
#2 PostWysłany: 22 Lip 2016 14:48 

Czekam na ciąg dalszy, bo raz, że zapowiada się ciekawie a po drugie wiadomo, że też mam hopla na punkcie tego kraju :).

A póki co nie zgadzam się z tym:
TikTak napisał(a):
Gdy wynajmujący odbiją na nim swoje piętno a ta czy inna część się obluzuje albo nawet i odpadnie - samochód jest wypożyczany przez firmę Britz.


bo nasze oba campery były prawie nowe, nic nie było obluzowane czy nie działało :P.
Góra
 PM off  
      
#3 PostWysłany: 22 Lip 2016 14:57 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Dzięki:)
Dziękuję Ci również za zdjęcia Twojego kampera, o które kiedyś prosiłem.
Dowiedziałem się z nich co i jak w takim pojeździe funkcjonuje.
Absolutnie nie chciałem powiedzieć, że wypożyczalnie oddają w ręce klienta
auta z usterkami.
Przed wydaniem są dobrze serwisowane.
Nawet moje, choć ze znacznym przebiegiem nie miało najdrobniejszej wady technicznej.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 22 Lip 2016 15:26 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 23 Wrz 2012
Posty: 217
niebieski
Ja też z chęcią poczytam, będę tam pod koniec sierpnia a nie mam jeszcze żadnych planów :)
pozdrawiam
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#5 PostWysłany: 22 Lip 2016 15:42 
Moderator forum
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Kwi 2014
Posty: 4052
tikTak napisał(a):
Kangury ze skłonnościami samobójczymi pojawiają się po zmroku.
To zabrzmiało jak wstęp do horroru. :evil:
Mam jednak nadzieję, że relacja będzie w wesołym nastroju mimo wszystko, jak wszystkie Twoje poprzednie.

Polubiłam Australię. Ja też byłam jeszcze zimą (wrzesień) w Australii, chociaż pogoda trafiła mi się letnia.
_________________
Ιαπόνκα76
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#6 PostWysłany: 22 Lip 2016 17:02 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
[...]
Ścieżka w kierunku przystani początkowo wyglądała zupełnie niewinnie.
Jak wszystkie inne ścieżki do przystani na świecie.
Została nawet zaopatrzona w słupek i deskę z napisem: "Do przystani".

Później zrobiła się jakby trochę wąska.
Gałęzie wielkich paproci i fikusów zaczęły atakować a w trawie coś
szurało, szeleściło i pojękiwało.

Dziwny zapach.
Trochę jak palonej gumy, trochę jak siarki.
Tak, palącej się siarki.
Zrazu tylko był, potem przeszkadzał, aż w końcu zaczął dusić.

Trzeba wracać, bo podrównikowa noc nie czeka.
Ścieżka gdzieś się jednak zapodziała.

Kiedy kawałki nieba, które dały radę wcisnąć się między zielony gąszcz stały się pomarańczowe -
rozległ się przerażający krzyk.
Zawtórowało mu echo, potem odpowiedział mu drugi, podobny potępieńczy wrzask.
I nagle las ożył ...
Wrzask z setek potępionych gardeł, duszący zapach siarki a resztki nieba nad głową zasłoniły
skrzydła krążących, gigantycznych nietoperzy.
Było ich coraz więcej i były coraz bliżej ...
Fuchch, fuchch - odgłos wielkich skrzydeł i ich podmuch na twarzy...

======================

Japonko76, wcale nie będzie wesoło :twisted:
A tak serio to o latających lisach napiszę później.

======================

Jak wiadomo ze szkolnej geografii Australia jest najmniejszym kontynentem.
Australijczycy cierpią i martwią się z tego powodu chyba ogromnie.
A jeżeli nie cierpią, to już na pewno mają straszne kompleksy.
Łatwo to zauważyć, bo żeby jakoś odreagować, gdzie się tylko da -
pod szkłem na ladzie, na tablicy ogłoszeń, w prospekcie turystycznym -
zamieszczają taki lub podobny rysunek:

Image

Oni odreagowali a nam uświadomili, że zaplanowaliśmy sobie trasę o długości jak z Gibraltaru do Oslo.
A dokładnie plan podróży był taki:

Image

Grube, kolorowe linie oznaczają etapy do przejechania w kolejne dni.
Pierwszy, ten zielony u dołu, to droga z Alice Springs do Uluru, kolejności pozostałych nietrudno się domyślić.
W sumie nieco mniej niż 4000 km.

Ceny benzyny są bardzo zróżnicowane.
W okolicach miast - Alice Springs, Darwin 1.2 aud mniej więcej, zatem taniej niż u nas.
Na odludziach - zdecydowanie drożej, nawet 2 aud.
Trzeba podporządkować się bardzo przykrej zasadzie - jedziesz i widzisz stację benzynową,
to zajeżdżasz i tankujesz do pełna.
Choćby nie wiem co podpowiadał rozum, że prawie pełny bak, że skoro średnie zużycie wyszło nam
wczoraj 11.2355 l/100km a wg wskazań w baku jest 23.7 l chyba i na pewno starczy - nic z tego:

TANKUJESZ POD KOREK I JUŻ.

Odległości między stacjami sięgają i 300 km, zasięgu telefonii komórkowej brak, bywa, że przez
parę godzin nie przejedzie żadna żywa dusza.
Trzeba też mieć ze sobą wodę, na wypadek, gdyby tak jednak coś innego nas zatrzymało na dłużej.
W kamperze był zamontowany 40l zbiornik i to powinno wystarczyć.
Nie przypuszczam, żeby ewentualna "akcja ratunkowa" potrwała dłużej, niż dwie doby.

Australię przez środek, z południa na północ przecina droga Stuart Highway, łącząca Adelaidę
z Darwin.
Nazwa drogi została przyjęta na cześć pierwszego człowieka, który przemierzył cały kontynent
i uszedł z życiem.
Wcale nie było to aż tak dawno, gdzieś ok. 1860 roku, jeśli dobrze zapamiętałem.
Określenie "highway" zostało zastosowane chyba dla poprawienia sobie samopoczucia lub przydania
blasku nazwisku zasłużonego podróżnika.
Z autostradą, poza dopuszczalnymi prędkościami maksymalnymi, nie ma ona nic wspólnego.
Jest to sympatyczna, równa, bez dziur droga, która w lepszych swoich fragmentach prezentuje się tak:

Image

Image

Przeważnie jednak, nie ma linii oznaczających krawędź szosy a zamiast niej, na brzegach pojawiają się
wżery w nawierzchni, tak jakby natura upominała się o swoje i podskubywała co nieco z asfaltu.
Trzeba zatem jechać raczej środkiem, bo przy większej prędkości i kontakcie z taką dziurą -
pobocze i znajdujące się tam skały i drzewa mogą rzucić się na nas:)
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#7 PostWysłany: 22 Lip 2016 17:48 

Rejestracja: 22 Sie 2012
Posty: 663
Loty: 78
Kilometry: 201 975
niebieski
Australia co prawda dopiero w majowych planach, póki co powinnam się skupiać na wrześniowej Gruzji ale... co tu dużo mówić, czekam z niecierpliwością! ;)
_________________
moje relacje:
http://www.fly4free.pl/forum/sztuka-ame ... ,212,81860
minirelacja-z-maxiwyspy-ilha-grande,212,96928&start=0
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 23 Lip 2016 07:26 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Jeszcze tylko parę dywagacji natury ogólnej i relacja będzie bardziej rzeczowa.

Społeczeństwo Australii dzieli się na dwie grupy: Australijczycypogodni oraz Australijczycywpracy.
Ci pierwsi występują najliczniej - spotykamy ich na kempingach, w trakcie wycieczek, na ulicy.
Na ulicy niejednokrotnie zdarzy się nam, że Australijczykpogodny sam nas zaczepi, żeby pomóc,
gdy zobaczy, że za długo studiujemy mapę albo tak, bez specjalnego powodu, żeby pogadać.

Jako turyści Australijczykówwpracy możemy czasem nawet wcale nie spotkać a przynajmniej nie będziemy
mieli z nimi zbyt częstego kontaktu.
Na wszelki wypadek jednak podaję, że ci dzielą się znów na dwie kategorie: Australijczykuciemiężony
i Australijczykdzielny.
Australijczykdzielny stara się jak może i nawet w skrajnej sytuacji, gdy do weekendu ma on jeszcze
sześć dni nie poddaje się i załatwia z uśmiechem sprawę, jaką go obarczyliśmy.

Kategoria Australijczykuciemiężony jest niebezpieczna.
Całe szczęście jednak, że przedstawiciele tej grupy występują bardzo rzadko, najczęściej funkcjonują
w odseparowanych enklawach i przy odrobinie szczęścia da się ich ominąć.
Podobnie zresztą jest z krokodylami.

Zjawisko jednak występuje i dla zasady trzeba o nim napisać.

Australijczykauciemiężonego można łatwo rozpoznać.
Praca dla niego jest ponurą koniecznością i krzywdą niezasłużoną.
Jest ponury, oschły, okazuje zniecierpliwienie, gdy prosimy o powtórzenie czegoś.
Używa angielskiego w slangu zrozumiałym jedynie w wiosce z której pochodzi i kombinuje
jak się nas pozbyć.

W zasadzie to trafiliśmy tylko raz na skupisko Australijczykówuciemiężonych w firmie
Bushwacker Eco Tours z Brisbane ale z opresji udało się szczęśliwie wyjść.
Gdyby jednak ktoś w Brisbane był, to niech uważa.

Jakieś ślady z tego gatunku miała też w genach pani z wypożyczalni kamperów w Alice Springs.
Na powitanie odpowiedziała ponurą miną i ni to stwierdzeniem ni pytaniem "Name?".
Następnie stwierdziła, że z naszym autem jest jakiś problem i dostaniemy inne tylko musimy
je pojutrze oddać.
Z niechęcią przyjęła moje oświadczenie, że oddam, ale za dziesięć dni i nie tu, tylko w Darwin.
Z przebiegłym błyskiem w oku surowo rzuciła: "Licence!".
Licence miałem i polskie i międzynarodowe, tak jak wyraźnie w regulaminie wypożyczalni zapisano.
Pani była rozczarowana, powodu do odesłania mnie z kwitkiem nie było.

- No to przygotujemy ten pana kamper ale to potrwa. Co, nie widzi pan ile tu mamy pracy?!
- I apologize for the inconvenience, odparłem i pani przestała się mną interesować całkowicie.

Rozsiedliśmy się na walizkach i po godzinie samochód się odnalazł.
Wydała nam go inna pani, zdecydowanie z grupy Australijczykówdzielnych i z lekkim opóźnieniem
mogliśmy ruszyć w drogę.

NAWET, JEŻELI SŁYSZELIŚCIE, ŻE KOMUŚ W WYPOŻYCZALNI WYSTARCZYŁO TYLKO JEDNO PRAWO JAZDY ALBO,
ŻE NIE CHCIELI ŻADNEGO DOKUMENTU - ZABIERZCIE DO AUSTRALII OBYDWA.
POLSKIE PRAWO JAZDY JEST DOKUMENTEM UPRAWNIAJĄCYM DO KIEROWANIA POJAZDEM A MIĘDZYNARODOWE
Z FORMALNEGO PUNKTU WIDZENIA STANOWI JEDYNIE TŁUMACZENIE DOKUMENTU PODSTAWOWEGO.

Później byłem świadkiem w Darwin, jak grupa nieszczęsnych Niemców toczyła w wypożyczalni bój,
nie mając przy sobie jednego z dokumentów.
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#9 PostWysłany: 23 Lip 2016 10:19 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Dzień 1

Jeżeli przypatrzeć się załączonej wcześniej mapce, widać, że plany były ambitne.
Po odebraniu auta z wypożyczalni mieliśmy przejechać blisko 450km - 200km po Stuart Hwy,
potem skręcić w Lasseter Hwy i tam jeszcze jakieś 250km do miejscowości Yulara.

Yulara liczy mniej więcej 900 dusz.
Miasteczko powstało wyłącznie w związku z obsługą ruchu turystycznego.
Duży, czerwony monolit z piaskowca: Uluru, ikona Australii jest właśnie tutaj.
Dlatego wybudowano lotnisko, posterunek policji i sklep.

Innych miejscowości w drodze, po opuszczeniu Alice Springs nie ma.
Punkty i nazwy na mapie oznaczają w rzeczywistości dwa dystrybutory paliwa, stojący obok
barak z blachy lub desek i kiepsko zaopatrzony sklepik.
Ale na tym cały koloryt tej wycieczki polega.

W Alice Springs zakupów spożywczych nie zrobiliśmy - od kilku minut debiutowałem za kierownicą
w ruchu lewostronnym, właśnie odkryłem, że zamiast kierunkowskazów włączam wycieraczki,
więc skomplikowany wjazd na parking pod sklepem trochę straszył.
Zdecydowaliśmy sprawy zaopatrzenia odłożyć.
Przecież na pewno dalej jakiś sklep się trafi.

Pierwsze oznaki cywilizacji były po 100km i składały się właśnie z takiego baraczku
i dość wyeksploatowanych dystrybutorów.
Był też bar.
Na pytanie o sklep spożywczy stojąca za ladą sympatyczna dziewczyna stwierdziła, że
najbliżej nam będzie do Alice Springs.
Cóż było robić, zamówiliśmy hamburgery.
Były dobre a kosztowały jak kolacja w Hiltonie.

Image

Image

Z planów nic nie wyszło.
Ostatnim miejscem, gdzie mogliśmy się zatrzymać, nie narażając się na jazdę po zmroku,
była Erldunda, miejsce w którym należało skręcić w Lasseter Hwy.
Zatem zamiast 450km tylko 200.

Tutaj też przyszło nam uczyć się reguł rządzących australijskimi kempingami.
Później, w innych miejscach, z niewielkimi modyfikacjami - funkcjonowały podobne prawa.
Wygląda to tak:
Płaci się za osobę, mniej więcej 10aud, czyli 30pln.
Cena obejmuje dostęp do wszystkich instalacji kempingowych - kuchni, zmywalni, pryszniców, bbq.
Żadnych dodatkowych kosztów, typu ciepła woda pod prysznicem - nie ma.

Kempingi są pełne po brzegi.

Podróż z własną przyczepą jest na dobrą sprawę jedynym sposobem na zwiedzanie Terytorium Północnego.
A że Terytorium Północne jest fajne, to chętnych nie brakuje.
Z tego też powodu, bez wcześniejszej rezerwacji (jak ją zrobić?!) nie mamy raczej szans
na "powered site" i jesteśmy skazani na "unpowered".
Różnicy dużej nie ma: "powered site" posiada przyłącze elektryczne i czasem resztki rachitycznej
trawy.
"Unpowered sites" to z reguły czerwone, pozbawione jakiejkolwiek roślinności klepisko, gdzie
każdy stawia auto, kamper, przyczepę - jak chce.

Image

Image

Prąd jest jednak bardzo przydatny.
Choć jesteśmy na zwrotniku, temperatura w nocy może spadać nawet poniżej zera.
Nieoceniona wówczas staje się farelka z opisanego wcześniej "bundle".
Jeżeli dobrze się zakrzątnąć, szansa, że jakieś miejsce w okolicy gniazdek z prądem się znajdzie
- istnieje.
W sumie to w końcu tylko sprawa długości przedłużacza.

Kiedy w końcu zaparkowałem, zajrzałem do sąsiada, żeby zapytać, czy
nie za blisko i czy nie będziemy przeszkadzali.
Jeff roześmiał się, stwierdził, że to raczej oni będą uciążliwi dla nas, bo podróżują
w cztery zaprzyjaźnione rodziny, które lubią sobie pogadać do późna.
Potem zaprosił na jednego.

Image

Pierwszy wieczór na kempingu był zatem bardzo przyjemny, choć później, w nocy - zmarzliśmy
okropnie nie zapewniwszy sobie źródła energii dla naszej farelki.

Ciekawy był też poranek.
W Australii, chyba ze względu na rozległy horyzont, wschód i zachód słońca to cały spektakl.
Do jego podziwiania kemping Erldunda przygotował nawet specjalną platformę.

Image

No i rzeczywiście było na co popatrzeć.

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
Złoty uważa post za pomocny.
 
      
#10 PostWysłany: 24 Lip 2016 12:57 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Dzień 2

Dzień zapowiadał się fantastycznie!
Nie dość, że był ładny wschód słońca, że ze sto metrów od auta kicał kangur,
to właściciel sklepiku przy kempingu zdjął zasuwę z drzwi i postanowił ruszyć z handlem.

Zatem - koniec z głodem!

Hmm ...

Jakie to różne wyobrażenia można mieć na temat tego, co ludziom na kempingu
albo w podróży może się przydać...

Sklepik był wyśmienicie wyposażony w kolekcję breloczków do kluczy.
Były przepiękne.
Z misiami koala, z kangurkami, w kształcie opery w Sydney albo krokodyla...

Nie brakowało kolorowych digideros made in Indonesia.

A gdy już nabyliśmy wybraną przez siebie trąbę - na sąsiedniej półce bez trudu
mogliśmy odnaleźć pasujący kolorystycznie bumerang.
Mało! Co do rozmiaru bumerangu też można było sobie pogrymasić!

Jedzenie chyba się skończyło.

Na szczęście nie definitywnie.
Udało się nam znaleźć worek makaronu i płatki śniadaniowe.
A obok papierowych reprodukcji rysunków aborygenów były puszki z tuńczykiem.

Napis na jednej głosił, że tuńczyk, który jest w środku pochodzi z mórz południowych.
Dziwne.
Na drugiej puszce nie było nic na temat rodzinnych stron tuńczyka.
Zamiast tej przydatnej informacji producent napisał: "chili".

Ponieważ mleka nie było, płatki zjedliśmy z rybą, tą z mórz południowych i czym prędzej
zabraliśmy się za nadrabianie kilometrowych zaległości.
Lasseter Hwy bardzo od Stuart Hwy się nie różniła.
No, może była ciut węższa a asfalt na brzegach troszkę częściej nadgryziony.
Za to widoki - ładniejsze.
Od czasu do czasu pojawiały się zatoczki a tablice przy drodze pouczały:
"odpocznij sobie to dalej zajedziesz" albo "co to za przyjemność jechać bez odpoczynku?".

Image

Image

Zatoczka z punktem widokowym na Mt. Connor, ta duża, zielona beka - to zbiornik na wodę.

Niestety.
Ładna pogoda gwałtownie się skończyła.
Poczuliśmy się oszukani, przecież na pustyni deszcz nie powinien padać!
Gdy koło południa wjeżdżaliśmy na kemping w Yularze świat wyglądał smętnie a "unpowered sites"
jeszcze gorzej.

Image

Ceny za miejsce były niższe niż w Erldundzie.
Pewnie to efekt konkurencji - bardzo blisko, w Courtain Springs, jakieś 100km na wschód jest drugi kemping.

Nie było sensu tkwić bezczynnie w kałuży i ruszyliśmy w stronę wjazdu do Parku Narodowego Uluru.
Wstęp darmowy nie jest, trzeba zapłacić 25 aud za osobę.
Poniesiony wydatek uprawnia nas do wjazdu na teren parku przez trzy kolejne dni.
Czytałem, że duża część odwiedzających Uluru załatwia sprawę szybko, w jeden dzień, w związku
z tym, w Coutains Springs kwitnie pokątny handel "napoczętymi biletami".
Są "na okaziciela", więc się da.

Całkiem szczęście nas jednak nie opuściło.
Przestało padać, wyszło nawet trochę słońca, więc można było zacząć się cieszyć widokiem
po który się tu przyjeżdża.

Image

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
Złoty uważa post za pomocny.
 
      
#11 PostWysłany: 24 Lip 2016 18:37 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Większość odwiedzających Uluru, to zdaje się - turyści wygodni.
Z myślą o nich wybudowano parking i podesty do oglądania zachodu słońca,
w innym zaś miejscu - do podziwiania wschodu.
Jest też Aborygeńskie Centrum Kultury, automatyczna rampa sprawdzająca bilety,
co kawałek - tablice informacyjne (Bardzo ciekawe i przydatne! Warto zatrzymać się
i poczytać)
Słowem - pełna cywilizacja.

Dla mniej wygodnych turystów, którzy, na oko od razu widać, są w zdecydowanej mniejszości-
zostały opracowane szlaki piesze.

Image

Wybraliśmy się na Base Walk.
Tablica zapowiadała, że nieco ponad 10km przejdziemy w czasie od trzech do pięciu godzin.
Szacunki zostały zrobione prawidłowo, tyle mniej więcej nam zeszło.
Droga wiedzie po płaskim terenie, jest łatwa do przejścia, obuwie turystyczne nie jest potrzebne.
Zresztą kawałkami zdecydowaliśmy się nawet iść boso:
Tu namacalnie mogliśmy zbadać skąd się biorą "floodings".
Wystarczyło tylko trochę rzadkiego deszczyku, który spłynął z nienasiąkliwej skały na otaczające
ją ścieżki.
A że jest idealnie płasko - te zamieniły się w jeziorka po kolana.

Image

W sumie była super zabawa z przeprawianiem się przez bajora.
Gdyby ktoś był pod Uluru i nie miał dość szczęścia i nie trafił ta takie fajne kałuże -
nie ma co rozpaczać.
W nagrodę będzie miał więcej czasu do sycenia oczu widokami ze ścieżki.

Image

Image

Image

Image

Dla Aborygenów skała ma znaczenie religijne, w związku z tym w niektórych miejscach nie powinniśmy
jej fotografować.
Bo duchom przodków to nie spasuje, bo wyzwolimy złe moce i takie tam podobne problemy.
Gdzie nie wolno zwalniać migawki - informują tablice:

Image

Trochę emocji wywołuje szlak wspinający się na skałę.
Widziałem z bliska jego początkowy fragment i słowo daję - jest niebezpieczny.
W czasie naszego pobytu był on wyłączony z użytku.
Czytałem, że gdy nie ma takich ograniczeń - aktywiści aborygeńscy proszą każdego z osobna,
kto się wybiera pod górę, żeby z wyprawy zrezygnował.
Słowem - są co najmniej dwa powody, żeby wyprawę wspinaczkową sobie odpuścić.

Gdy schodziliśmy ze szlaku robiła się już szarówka, niestety o 18 w porze suchej jest tu już
całkiem ciemno.

Przed powrotem na kemping udało się w końcu zrobić zakupy!
W Yularze jest duży, samoobsługowy sklep spożywczo-przemysłowy.
Niczego w nim nie brakuje, ceny są przyzwoite, nikt nie wykorzystuje faktu,
że najbliższy, podobny przybytek funkcjonuje dopiero 450km stąd.
Zaopatrzyliśmy się więc w jedzenie na kilka dni.
Niestety, nie kupiłem sobie steków z kangura. :(
Córka twierdziła, że jej tego kangura strasznie żal i przekonywała, że płatki kukurydziane
z tuńczykiem z mórz południowych na pewno w wyższym stopniu zadowolą moje podniebienie.

Trudno...
Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
 
      
#12 PostWysłany: 24 Lip 2016 21:27 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Kwi 2014
Posty: 975
niebieski
A więc -wróciliście - cali i zdrowi: żaden wąż, pająk ani gad Was nie zeżarł 8-)
Z ogromna ciekawoscią poczytam sobie jak przebiegała moja ;) trasa.
Ps.
Mam problem z poczuciem winy. Nie mam poczucia :mrgreen:
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#13 PostWysłany: 26 Lip 2016 11:34 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Paź 2014
Posty: 1039
srebrny
@TikTak jak ja lubię Twoje relacje :) czekam na cd. :)
_________________
Moje relacje:
Włochy - Liguria / Indonezja / Malmo+Kopenhaga / Dublin / Sri Lanka+Malediwy / Maroko / Amsterdam / Kaukaz / Wyspy Owcze
i: https://www.instagram.com/ola.javv/
Góra
 Profil Relacje PM off
gosiagosia lubi ten post.
 
      
#14 PostWysłany: 01 Sie 2016 21:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Kwi 2014
Posty: 975
niebieski
@TikTak - ociągasz się. Czas wrócić do klawiatury 8-)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#15 PostWysłany: 13 Sie 2016 01:45 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Przepraszam za przerwę.

Na usprawiedliwienie chcę powiedzieć, że:

Na kilka dni po powrocie przeprowadziłem się do domku na działce - a tam Internetu brak.
Wprawdzie ostatnio proboszcz po mszy mówił, że będzie światłowód we wsi, ale postanowiłem
nie czekać z dalszym ciągiem relacji na jego doprowadzenie.

Niestety, gdy wiedziony dobrą wolą wróciłem do cywilizacji, zamiast pracować nad relacją,
musiałem, jak co roku, wykonywać czynności pokutne w związku z odbytym urlopem.
Była ich niezliczona ilość.
Między innymi pojechałem do Poznania, który jest fajny, ale daleko.
Musiałem chwilowo zastąpić tam kierownika wdrożenia, który przeżył gwałtowne załamanie nerwowe,
po tym, jak cały dział księgowy oświadczył, że u nich nie ma na klawiaturze guzika "Zatwierdź".

Wyzwaniem było też przesłanie jednolitego pliku kontrolnego na serwer Ministerstwa Finansów.
Trudność polegała na tym, że MF określiło jakie kary będą za niedostarczenie w/w pliku,
niestety nie namyśliło się do końca, co też w nim ma być.
Pewnie może w nim być cokolwiek, bo serwer na który dane miały trafić - nie działa.

W świetle powyższych faktów proszę o usprawiedliwienie.
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#16 PostWysłany: 16 Sie 2016 20:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 07 Mar 2014
Posty: 1616
Loty: 165
Kilometry: 329 540
niebieski
Początek bardzo obiecujący, czekam na ciąg dalszy :)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#17 PostWysłany: 11 Wrz 2016 16:24 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Jeszcze raz przepraszam za przerwę.
Wrzesień definitywnie wyprosił nas z domku na działce.
Dzięki temu - Internetu wkoło jest już pod dostatkiem.
Spróbuję zatem dokończyć, to co zacząłem.

==============================================

Dzień 3

Każdy, kto lubi wyzwania powinien spędzić z nami noc na kempingu w Yularze.

Było zimno, lało jak z cebra, a że deszcz nierozłącznie wiąże się z chmurami -
te zasłoniły gwiazdy i księżyc.
W związku z tym panowały egipskie ciemności, nieco tylko zakłócone przez żarówkę
dyndającą na drucie w okolicy kibelka.

Żarówka ta bardzo ułatwiała nawigację w kierunku toalet i jeżeli ktoś, wpadając po drodze
w rozliczne kałuże i potykając się o rozmieszczone z fantazją kamienne lub drewniane płotki,
nie zgubił mydła i ręcznika - mógł cieszyć się ciepłą wodą i czystym prysznicem.

Gorzej było z drogą w powrotną, więc zakamarki kempingu, chcąc nie chcąc - poznawaliśmy
dokładnie, ze szczególnym uwzględnieniem najgłębszych kałuż i kolczastych reprezentantów
tutejszej flory.

Na szczęście noc długa nie była, zaraz po piątej zaczęliśmy zwijać majdan.
Nie pamiętam, czy już o tym wspominałem, ale przy każdej atrakcji krajobrazowej tutaj piszą,
że, no owszem, jest ona ładna może nawet i bardzo ale dopiero o wschodzie słońca albo
o zachodzie (są różne wersje) to jest dopiero prawdziwy odjazd.

W związku z tym - turysta aby poczuć się spełnionym, musi niestety nie dosypiać, jeść śniadanie
po ciemku i żyć w ciągłym pośpiechu, żeby w czasie tego wschodu albo zachodu znaleźć się
w odpowiednim miejscu.
Strasznie to męczące.

Wschód słońca nad Uluru odbył się jak należy.

Image

Może i nie było jakichś specjalnych "ach" i "och" ale popatrzeć było przyjemnie.
Jedna rzecz nam tylko nie dawała spokoju.
W drodze wyprzedziło nas mnóstwo goniących na złamanie karku aut - kamperów, osobówek,
autobusów wielkich, średnich i małych.
Tymczasem w trakcie podziwiania wschodu słońca nikt nam spokoju nie zakłócał.
Poza kilkoma Francuzami z teleobiektywami - nie było nikogo.

Było bardzo miło aż do momentu, gdy bliżej przypatrzyliśmy się tablicy przy wjeździe na parking.
"Sunset viewing platform" głosił napis.

Kiedy dojeżdżaliśmy do odległego o parę kilometrów "Sunrise viewing place",
kierowcy wspomnianych dużych, średnich i małych autobusów rozgrzewali silniki,
przewodnicy zaganiali towarzystwo do pojazdów a ci sprytniejsi i bardziej operatywni już z parkingu wyjeżdżali.

Obawiam się, że poniższy widok może nie wystarczyć na zaliczenie sprawności "Wschód nad Uluru".

Image

Zważywszy jednak tłumek który opuszczał platformę widokową, aż tak bardzo spóźnienia nie żałuję.

Skały widoczne w oddali, ponad eukaliptusową sawanną - to Kata-Tjuta albo inaczej: Olgas.
Miejsce nie jest tak sławne jak Uluru ale jak się wkrótce okazało - nie znaczy to, że jest mniej ciekawe.

Image


Ostatnio edytowany przez TikTak, 13 Wrz 2016 12:12, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#18 PostWysłany: 11 Wrz 2016 17:26 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Skały Kata Tjuta dzieli od Uluru mniej więcej 45 km wygodnej, asfaltowej drogi.
Można przyjrzeć się im z dalszej perspektywy, korzystając z mijanego punktu widokowego.

Image

Żeby zobaczyć Kata Tjuta z bliska trzeba wybrać jeden ze szlaków: Valley of The Winds albo Walpa Gorge.
Pierwszy wymaga trochę czasu a ponieważ chcieliśmy do wieczora przejechać jeszcze ponad 400 km,
pozostała nam mniej ambitna wyprawa.
Walpa Gorge to wąski przesmyk pomiędzy dwoma "głowami" (Kata Tjuta = Wiele Głów).
Szlak jest łatwy a przy tym bardzo ciekawy.
Nagle zamiast dusznego i upalnego, stojącego powietrza otacza nas chłód.
Zrywa się wiatr, zmuszający do wyciągnięcia z plecaka kurtek i polarów.
Godzinę później, przy wyjściu z wąwozu, nagle znów robi się ciepło a wiatr w tajemniczy sposób znika.

Image

Image

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#19 PostWysłany: 13 Wrz 2016 12:09 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Przelot z Sydney albo jakiegoś innego, wielkiego miasta do Yulary to dla większości
turystów najłatwiejszy sposób, żeby zobaczyć australijski "outback".
W ten sposób trafiamy jednak na swego rodzaju "wyspę".
Zorganizowano na niej wszystko, co turystom do szczęścia trzeba i tak na prawdę
niewiele z tego "outbacku" zostało - czujemy się raczej jak w dobrze zagospodarowanym
ośrodku wczasowym.

Odległy o 400 km drogi na północ Kings Canyon - to druga taka wyspa.
Nie ma tam jednak lotniska, dojazd prowadzi drogą, która jest boczną drogą innej
bocznej drogi.
Docierają tu zatem raczej tylko turyści lokalni, to znaczy: Australijczycy.
Przybysze spoza kontynentu są nieliczni a autokarów nie widziałem.

Trasa do Kings Canyon wiedzie przez prawdziwe pustkowia.
Po drodze nie ma nawet stacji benzynowych i samochody z większym spalaniem
muszą posiłkować się dodatkowym zapasem paliwa.

Image

Przy okazji - byłem bardzo ciekaw co też oni w takich zabudowanych na pickupach bagażnikach
mają.
Najczęściej w środku jest rozbudowany grill, który jest niezbędny przy śniadaniu, obiedzie i kolacji
albo agregat prądotwórczy.

Stacja benzynowa przy zjeździe na północ z Lasseter Highway była ostatnim miejscem, gdzie
mogliśmy kogoś spotkać.
Przez kolejne 300 km - nie widzieliśmy żywego ducha.
Nikt nie wyprzedzał nas ani my nikogo, nie minął nas ani jeden samochód jadący z przeciwka,
telefon na skali zasięgu pokazywał zero, bez nadziei na ciut więcej.

Z zupełnym odludziem kontrastował stan drogi - równa, zadbana, od czasu do czasu wyposażona
w przyjemne zatoczki.

Image

Do Kings Canyon dotarliśmy już po zmroku.
Kemping pękał w szwach, miejsce kosztowało dwa razy więcej niż gdziekolwiek indziej.
Benzyna też.

Image

Życie na australijskich kempingach jest dobrze zorganizowane.
Gospodarze z reguły dbają o dostarczenie jakichś atrakcji, w Kings Canyon był to wieczór
z muzyką country na żywo.
Niestety, zanim rozłożyliśmy obóz i zaspokoili potrzebę kolacji - orkiestra poszła do domu.
Cisza nocna jest tu wszędzie bardzo starannie przestrzegana.

Ograniczony jest też dostęp do alkoholu.
Żeby sprawić sobie choćby piwo, trzeba wylegitymować się pozwoleniem:

Image

Swoistą ciekawostką jest rewia przyczep kempingowych, jakie są tu używane.
Ze względu na przystosowanie do jazdy off-road zdecydowanie różnią się od naszych, europejskich.
Są, tak jakby, bardziej "pancerne".
Zdecydowanym liderem na rynku producentów jest tu firma o pięknie i swojsko brzmiącej nazwie: "Jayco".

Image

Image

Image

Najbardziej podobał mi się ten wynalazek:

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
Złoty uważa post za pomocny.
 
      
#20 PostWysłany: 13 Wrz 2016 17:46 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Dzień 4

Do Kings Canyon z kempingu droga daleka nie jest, będzie z 10 km.
Zatem zrywać się skoro świt nie trzeba.
Jednak z leniuchowaniem też nie można przesadzić - najlepsza pora do wyjścia
na szlak to ósma rano, no ostatecznie dziewiąta.

Wszystkie tablice informacyjne i wszelkiego rodzaju inne informatory turystyczne,
pisząc o zwiedzaniu Kings Canyon, ostrzegają o niebezpieczeństwie udaru cieplnego
lub zgubnymi skutkami braku wody.
Nikt specjalnie nie przejmuje się ewentualnością wpadnięcia do jakiejś głębokiej dziury,
których tu nie brakuje, za to skutkami upału - owszem.

Dlatego też bezwzględnie wyruszyć trzeba rano, kiedy zostało jeszcze coś z nocnego
chłodu a słońce zanim dotrze do zenitu trochę musi się pomęczyć.
Jeżeli temperatura przekracza 30 stopni, wyjście na szlak po godzinie 11 jest niedozwolone.

O dziwo wstęp do parku narodowego jest tu bezpłatny, mało tego - bez pieniędzy można
otrzymać wodę na drogę, a nawet, jeśli zjawimy się w odpowiednim czasie - przewodnika.

W obrębie kanionu jest kilka szlaków do wyboru, ale jeżeli ktoś specjalnie tu jechał paręset
kilometrów - nie ma co się zastanawiać i trzeba wybrać się na ten najdłuższy: Rim Walk.
Jego przebycie zajmie ok. 5 godzin, specjalnych trudności nie ma i każdy powinien dać sobie radę.

Skoro kanion, wydawałoby się, że należy gdzieś zejść w dół.
Jest dokładnie na odwrót - wycieczka zaczyna się od dość stromego podejścia.

Image

Już w drodze pod górkę jest ładnie ale potem robi się jeszcze ładniej, i jeszcze ładniej i jeszcze ...
Tak przynajmniej twierdzi żona.
Ja tam, niestety, za wiele nie widziałem, bo ciągle musiałem robić zdjęcia:

Image

Image

Image

Dodatkową atrakcją są różne skamieliny z mórz, zdaje się - prekambryjskich.
Żadne wybuchy wulkanów ani wypiętrzenia tutaj nie miały miejsca i fałdy piasku z morskich płycizn utrwaliły się na wieki:

Image

Krawędzie kanionu niczym zabezpieczone nie są, od czasu do czasu widać ryzykantów, którzy próbują
zasiąść na samej krawędzi.
Widać jednak wypadków nie ma - w przeciwnym razie zaraz pojawiłyby się tablice ostrzegawcze.

Image

Image

Image

Image

Zanim szlak turystyczny przeprowadzi nas na drugą stronę kanionu, można pokusić się o wydłużenie wycieczki
i opuszczenie się na dno wąwozu.

Image

Przyroda nagle się tu zmienia.
Zamiast czerwonych rozpalonych skał pojawiają się palmy, szemrze strumyk, kwilą ptaszęta - słowem: raj.
I dokładnie tak to miejsce jest nazwane: "Garden of Eden".

Image

Image

Za relaks nad wodą trzeba zapłacić ponowną wspinaczką, tym razem na przeciwległą krawędź kanionu.

Image

Z tej strony też jest malowniczo.

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 44 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2, 3  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 4 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group