Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 108 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna
Autor Wiadomość
#81 PostWysłany: 01 Kwi 2016 20:27 

Rejestracja: 18 Gru 2015
Posty: 102
Loty: 105
Kilometry: 246 795
Twoi towarzysze za to zdjęcie w Lexusie chyba cię ubiją:)
Góra
 Profil Relacje PM off
marcino123 lubi ten post.
 
      
Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa) Wczasy na Rodos: tydzień w hotelu z wyżywieniem za 1840 PLN (wylot z Krakowa)
Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast Zbiór tanich lotów Ryanair od 118 PLN! Tylko świetne kierunki: Włochy, Chorwacja i Grecja z polskich miast
#82 PostWysłany: 20 Kwi 2016 14:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Maj 2014
Posty: 1689
Loty: 205
Kilometry: 463 041
srebrny
Khao Lak
Nie nasz styl, nie nasz smak
Piątek, 26.02

Na umówioną godzinę do Riverside Cottages przyjeżdża po nas kolejny busik. Na Lexusa nie ma co liczyć, ale i cena dużo przyjemniejsza. Busik ma nas zabrać do The Garden, bambusowych domków w Khao Lak, którymi zawiaduje Pani Ariane.
Pamiętam, że gdzieś na forum przeczytałem, że Khao Lak jest całkiem ok, nie ma imprez jak na Phuket i ogólnie takie rodzinne miejsce. Kto to napisał?! Chyba trafiliśmy do innego Khao Lak.

Ale po kolei:
Samo Khao Lak to kilka wiosek/plaż, my wybraliśmy Bang Niang, nie ukrywam - z uwagi na night market. Sam The Garden wypadł bardzo dobrze, cena przyjemna, domki bambusowe duże i czyste. Śniadanie płatne, niestety. Tym bardziej niestety, ze w porze śniadaniowej nic innego do jedzenia się nie znajdzie. Co innego właścicielka - Ariane. Mój brat opisał ją jako "straszna nauczycielka od polskiego z ogólniaka", i ten opis idealnie charakteryzował tę starszą Panią z Beneluksu (przez ostatnie 3 lata pracowałem z Belgami i Ariane idealnie wpisuje się w standard, do którego przywykłem). U Ariane Marta miała zamówioną cooking class, która (chyba na szczęście) się nie odbyła, bo Ariane bolała głowa. Grunt, że Ariane załatwiła nam wszystkie transporty w dobrej cenie, był z nią bardzo dobry kontakt z Polski i cenowo wyszło to bardzo znośnie.
Image
Nasz domek, w czasie deszczu można było siedzieć na materacu pod dachem.

A teraz Khao Lak... cóż, trochę jak Międzyzdroje (pełno knajp, disco, restauracji) ale szyte pod niemieckich emerytów. Pierwszy raz w Tajlandii nie brali nas z a Rosjan, a za Niemców. Na każdym kroku "wir sprachen Deutsch", "Euro zahlen", "wiener schnitzel" (sic!), Bundesliga, F1 i moje ulubione "Bavaria Haus". No padaczka. Do tego syf na ulicy straszny, pełno potłuczonego szkła i śmieci.
Plaża - słaba, żeby nie powiedzieć bardzo słaba.

Tyle tytułem wstępu. Jak widać, miejscówka nie rokowała za bardzo. Całe szczęście, że tylko dwie noce tam mieliśmy zostać. Poza tym na sobotę były ambitne plany, więc jakoś ten pobyt miał nam zlecieć.
Tego dnia poszliśmy szukać jakiegoś jedzenia "na miasto". Na pierwszy ogień Marta dała się złapać w sidła Hindusowi, który zwabił nas do swojej knajpy, ale po przeczytaniu kart zrobiliśmy szybki odwrót. Z braku ciekawszych opcji (wszędzie albo drogo, albo szykowane pod Niemca, albo jedno i drugie) zatrzymaliśmy się przy noodle bar, gdzie były 4 dania za 59THB chyba. Rewelacja. Wszystkie cztery. Knajpka mała i wizualnie zniechęcająca, w połowie drogi między główną ulicą/bazarem a The Garden, ale warto tam wpaść, jeśli już ktoś zdesperowany trafi do Khao Lak.

Rankiem, jak to zwykle, dzieci wstały wcześniej niż norma przewiduje, bo około 7. Po kiepskim śniadaniu u Ariane, nadworny pomocnik odpalił swojego Vana i zabrał nas do czegoś, co miało być tym razem prawdziwą Turtle Village.
Przewodniki podają kilka informacji na temat żółwi morskich w rejonie Phuket. Najbliżej Khao Lak, na terenie bazy wojskowej :), znajduje się mały obiekt, w którym można spotkać te stworzenia. Jeśli ktoś ma ochotę na zbieranie jaj, wypuszczanie żółwików do morza czy inne takie fajne zabawy, to zdecydowanie musi poszukać innego miejsca. Tutaj można spotkać baseny wybudowane z kafelków, w których pływają żółwie w różnym wieku. I tak na początek basen z najmniejszymi, potem średnie, a na koniec największe. Do tego kilka suchych basenów z chorymi żółwiami, bez płetw i innych części ciała, leżących w jakichś fioletowych lekarstwach i odchodach swoich też. No i małe żółwiki w formalinie, jak ktoś lubi.
Grunt, że dzieciakom się podobało. Dorosłym ciut mniej. W jednym dużym basenie są żółwie, które można karmić. Za 20THB kupuje się 20 plasterków ogórka. A potem kolejne 20, i kolejne. A potem jeszcze 6 kawałków arbuza.
Fajnie było poobserwować te zwierzęta, w takiej ilości i różnorodności jeszcze nigdy ich nie widzieliśmy, ale miejsce zdecydowanie nie należy do "must see". Zdjęcia są raczej słabe i traktujcie je poglądowo:
Image Image Image Image

Na drugą część dnia, przynajmniej jedno z nas, miało plan na Thai Cooking Class. Niestety nic z tego nie wyszło, bo Ariane, która to miała lekcję prowadzić, zaniemogła. Trudno, popołudnie spędziliśmy na nicnierobieniu, a Ania z Piotrkiem poszli na rekonesans bazaru, który mieliśmy odwiedzić wieczorem.
Image Image Image Image Image Image Image

Ceny zachęcające, nieprawdaż? :)

Ponieważ był to nasz ostatni dzień nad morzem, po południu zrobiliśmy sobie długi space po plaży połączony z niekończącą się serią zdjęć, ku pamięci.
Image
Z Xiaomi Yi, niestety nadal z folią na obudowie, której nie zauważyłem

To co działo się potem, czyli uczta na targowisku, nie nadaje się do publikacji. Dodam, że nawet na Święta nie byłem tak przejedzony, jak po wizycie na tym bazarze. Nie. Nie jest to powód do dumy.

Następnego dnia rano nadworny szofer Ariane zabrał nas z Khao Lak na lotnisko Phuket (HKT), skąd mieliśmy się przetransferować do Bangkoku, ale to już zupełnie inna historia.
Image
Nie nie, tymi liniami nie latamy... :)

PS. Znudzonych moją opowieścią mogę pocieszyć, że jeszcze będzie m.in. o Bangkoku i o słoniach.
_________________
R.

Pierwsze raz w Afryce: https://www.fly4free.pl/forum/a-na-koniec-ktos-ci-powie-ze-nic-z-tej-afryki-nie-widziales,213,175117
Pojechaliśmy z nastolatkami w kilkumiesięczną podróż dookoła świata: W sto dni dookoła świata
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#83 PostWysłany: 21 Kwi 2016 08:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 26 Lis 2014
Posty: 62
to czekamy :D
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#84 PostWysłany: 21 Kwi 2016 08:52 

Rejestracja: 22 Sie 2012
Posty: 663
Loty: 78
Kilometry: 201 975
niebieski
Cytuj:
nawet jak jest klimatyzacja i wszystko pozamykane, to komary i tak dopadną Tosię (Tosia jest uczulona na komary i ma bardzo ostre reakcje alergiczne). Będę musiał pojechać do sklepu i coś kupić.


@zawiert powiedz mi bo nie wiem czy to dobrze rozumiem - nie mieliście nic ze sobą? :?
_________________
moje relacje:
http://www.fly4free.pl/forum/sztuka-ame ... ,212,81860
minirelacja-z-maxiwyspy-ilha-grande,212,96928&start=0
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#85 PostWysłany: 21 Kwi 2016 09:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Maj 2014
Posty: 1689
Loty: 205
Kilometry: 463 041
srebrny
@ara potwierdzam, nic z Polski na alergię nie braliśmy (bo w domu mamy tylko resztkę Rupafinu, a jakoś nie przyszło nam do głowy żeby ekstra coś kupić po wizycie u alergologa)

Wszystkim oburzonym wyjaśniam: nie jesteśmy wariatami i zabraliśmy sporo leków, które miały ratować nasze dzieci z różnych kłopotów. Alergia Tosi na komary nie działa tak jak alergia na jad pszczół (niektórzy muszą mieć szybko podany zastrzyk po ukąszeniu). Po prostu Tosia puchnie, na twarzy to najbardziej widać. Nie skarży się na ból, znosi to godnie jak na dość przewrażliwionego medycznie 6-latka (np. zastrzyków boi się panicznie). Byliśmy z tym w PL u lekarzy parę razy, ale nic mądrego nie poradzili. Zyrtec, Rupafin - to przerabialiśmy i ciężko mi powiedzieć, jak bardzo to pomaga. Wapno też dajemy. Nie wiem co by było, gdybyśmy nie dawali.

Ale wracając do tajskich klimatów - nie ma co wieźć tego z Polski w jakichś kosmicznych ilościach, bo zyrtec kupi się łatwiej niż wapno, a inne specyfiki myślę, że spokojnie w każdej aptece bez recepty.

A jak ktoś już bardziej chce wiedzieć co z tym uczuleniem, to dodam, że rok temu zrobiliśmy testy alergiczne, i wyszło, że bardziej niż na komary (poziom 3) Tośka jest uczulona na białko jaja kurzego (poziom 4), po którym nie ma żadnej reakcji alergicznej. I bądź tu mądry, rodzicu.
_________________
R.

Pierwsze raz w Afryce: https://www.fly4free.pl/forum/a-na-koniec-ktos-ci-powie-ze-nic-z-tej-afryki-nie-widziales,213,175117
Pojechaliśmy z nastolatkami w kilkumiesięczną podróż dookoła świata: W sto dni dookoła świata
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#86 PostWysłany: 21 Kwi 2016 09:35 

Rejestracja: 08 Sty 2013
Posty: 283
niebieski
A ja z niecierpliwoscia czekam na relacje z Elephants' World - tez tam bylam, na dodatek z dzieckiem, ktore wtedy mialo jakies 2 lata (nie bardzo chciala wspolpracowac ze sloniami ;))
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#87 PostWysłany: 21 Kwi 2016 09:55 

Rejestracja: 22 Sie 2012
Posty: 663
Loty: 78
Kilometry: 201 975
niebieski
@zawiert nie oburzam się ;) nie mam dzieci ale powiem z własnego doświadczenia, że w takim przypadku (jak wiecie, że jest reakcja alergiczna), to koniecznie miejcie coś pod ręką, ja biorę na co dzień hitaxę a w razie czego mam ze sobą encorton. Przy alergii nigdy nie masz pewności jak silna będzie reakcja w kontakcie z alergenem (choćby ze względu na ich różnorodność - można różnie reagować na komary w Pl oraz np. w Brazylii czy gdzieś tam indziej). Doświadczyła tego siostra mojej koleżanki, która mając alergię na banany jadła kilkukrotnie bananową kaszkę czy coś w tym rodzaju (biedronkowy produkt) i nigdy nic jej po tym nie było a jeden raz (pierwszy z resztą w życiu) wpadła we wstrząs anafilaktyczny, cudem i na prawdę w ostatniej chwili dziewczynę odratowali :?
dlatego przestrzegam i polecam mieć coś przy sobie, żeby w sytuacji krytycznej nie szukać apteki... nie zawsze też jest pod ręką ;)
btw puchnięcie na twarzy to wcale nie takie hop siup...
_________________
moje relacje:
http://www.fly4free.pl/forum/sztuka-ame ... ,212,81860
minirelacja-z-maxiwyspy-ilha-grande,212,96928&start=0
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#88 PostWysłany: 22 Kwi 2016 14:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Maj 2014
Posty: 1689
Loty: 205
Kilometry: 463 041
srebrny
Bangkok, Ayutthaya
Czas na nico inną Tajlandię
Niedziela, 28.02

Do Bangkoku, na lotnisko DMK, docieramy liniami Thai Air Asia. Dzieci niepocieszone, bo dokładnie "obok" nas leciał Nok Air, nazwany przez Olunię Gdaczka (ze względu na charakterystyczne malowanie). Lotnisko DMK robi bardzo pozytywne wrażenie - spodziewałem się syfu (jak to bywa przy lokalnym lotnisku), a jest super.
Dwie najbliższe noce w Bangkoku mieliśmy spędzić w centrum, nieopodal stacji BTS Asok. Mieszkanie (200mkw!) mieliśmy wynajęte wcześniej przez Airbnb (300PLN/noc), a host (a tak na serio ktoś z firmy wynajmującej mieszkanie) przysłał na maila bardzo dobre instrukcje dot. dojazdu (nawet w j. tajski, gdyby taksówkarz przypadkiem nie zrozumiał po angielsku). Dojazd był banalnie prosty, bo trzeba było dojechać tuż obok wielkiego centrum handlowego, które chyba każdy taryfiarz zna, no ale. Aha - i skąd pomysł na taksówkę? Właścicielka powiedziała, że za taksówkę zapłacimy ok 400THB i będzie to najtańszy sposób dla naszej licznej gromady. Fakt, busiarze chcieli 2000THB (żart), ale gdyby się uprzeć, można dojechać taniej, ale zajmie to dużo więcej czasu.

Na lotnisku DMK taksi operuje w trybie, nazwijmy to, półkioskowym. Jest kiosk, gdzie przyjmowane jest zlecenie, zapisywane na kartce, na której ma się adres do ew. skarg. Ale nie płaci się stawki z góry, tylko jedzie zgodnie z licznikiem (+opłata lotniskowa, +opłata za autostradę). W tym miejscu musieliśmy rozdzielić się na dwie taksówki - my zostaliśmy z młodszymi dziewczynkami, a Ania z Piotrkiem zabrali Tośkę. Nasz taksówkarz komunikował się po angielsku w stopniu podstawowym, ich - nie. Co nie zmienia faktu, że ani jeden ani drugi nie sprawiał wrażenia znajomości miejsca docelowego (mimo instrukcji po tajsku). Piotrek mówi, że te 40 minut w taksówce to był najbardziej przerażający moment w całej podróży :) - jechać z gościem, który nie zna angielskiego, do miasta którego się nie zna. Może dlatego obfotografowali całą taksówkę ze środka, aby mieć dowód w postaci numerów kierowcy, auta i czego tam jeszcze. :) My - co innego - miałem mapę (Osmand) w telefonie i na luzaku obserwowałem, jak jedziemy zgodnie z trasą. Co ciekawe, taksówka nr dwa z naszą najstarszą córką zniknęła nam z pola widzenia już na lotnisku, ale przy naszym apartamencie zjawiła się tuż przed nami. Mimo korków i 100 alternatywnych tras, które mógł wybrać ich kierowca. Rachunek wyszedł nieco poniżej 400THB za taksówkę.
Image Image

Nasz apartament został nazwany Carringtonem, bo na zdjęciach salony były to prawie jak w "Dynastii". Na żywo nie było może tak szałowo, bo ostatni remont w tym mieszkaniu był dawno, dawno temu, ale co tam - ważne że miejsca było dość dla wszystkich, do tego pralka, niska cena - czego chcieć więcej.
Image
Agentki...

No dobrze. Jest 14, mamy trochę czasu (na 16:30 idziemy na mszę, kościół dość blisko), więc ruszamy z Piotrkiem po jakieś jedzenie. Na naszej małej, bocznej uliczce jakaś pani z szaszłykami - dla nas wystarczy (rada na przyszłość - sprawdźcie co kupujecie, ja nie patrzyłem dokładnie i dostałem 4 szaszłyki z kurzych szyj... ech, a wyglądały jak dobra wieprzowinka). Do tego robiona na miejscu papaya salad. No to obiad mamy załatwiony.
Kolejna sprawa to jak dostać się do kościoła. W linii prostej - blisko. Ale po drodze autostrada, więc trzeba iść okrężną drogą, a to robi się już prawie 3km. W mniej niż godzinę - nie damy rady. Decydujemy się brać taryfę. Pod naszym domem stoi ich kilka, ale kierowcy mają nas gdzieś - trudno, idziemy łapać z ulicy. Jest tylko jeden problem, a nawet dwa. Nadal jest nas siedem osób, no i jak wytłumaczyć kierowcy, że chcemy do kościoła katolickiego dojechać. Na szczęście zaraz obok kościoła jest ambasada USA, więc jeszcze w domu przygotowuję kartkę z napisem "USA Ambassy" i idziemy łapać taryfę. Gość się zatrzymuje, zna angielski, ale "USA Ambassy" nie rozumie za nic. W końcu zrozpaczony rzucam "America" i to jest to - od razu uśmiech na twarzy i cena 100 THB. Oczywiście wiem, że gdyby jechać wg licznika, to będzie pewnie 50 THB, ale nie mam czasu z nim wojować, a poza tym nas jest 7. I tutaj następuje szybki obrót wydarzeń - na tylną kanapę wskakuje Marta, potem Tosia, potem Ania, potem Ada, potem Piotrek i Ola. I tak oto do sedana na tylne siedzenie wrzuciliśmy 6 osób, ja siadam z przodu i możemy te 100THB odżałować. Śmiać mi się chce z tej sytuacji, ale facet twardo nic nie mówi. Po kilku minutach jesteśmy na miejscu, wszyscy zadowoleni.

Kościół sam w sobie jest bardzo ciekawy - ogromny, tłum ludzi, masa aut na parkingu. Architektonicznie też osobliwy - połączenie stylu tajskiego i znanego nam sakralnego z Europy. Dość, że na lewo od ołtarza wisi ogromnych rozmiarów obraz znany doskonale z polskich kościołów, ten od św. Faustyny ("Jezu ufam Tobie"). Po mszy, pod nieobecność moją i Piotrka, Ania dostaje propozycję matrymonialną od jakiejś tajskiej swatki, a moje trzy agentki są n-ty raz głaskane i obfotografowane.
Image

Powrót z kościoła jest jeszcze lepszy - Marta łapie tuk-tuka, takiego na 2 osoby, targuje się z bezzębnym dziadkiem i pakuje naszą ekipę na pokład. Za 70THB otrzymujemy niezapomnianą jazdę pod prąd trzypasmowej drogi ;) i radochę pana dziadka i naszą też.

Wieczorem dziewczyny zostają w domu, a my z Piotrkiem ruszamy na poszukiwanie jedzenia. Ulica Sukhumvit po zmroku przerodziła się w targowisko wszystkiego. Piotrek szuka apteki (meduza kontratakuje), ja jedzenia. Co ciekawe, nie ma za dużo straganów, głownie owoce i soczki. Za to jakby ktoś chciał kupić gadżety erotyczne, filmy, czapki, koszulki, noc z ladyboyem, kastet, paralizator, kastet+paralizator, tasak, gaz, viagrę - nie ma problemu żadnego! Do wyboru, do koloru. Najdziwniejsze jest to, że jacyś "biali" te viagry i inne cuda farmakologiczne kupują na tej ulicy.
Jedyne co udaje mi się znaleźć z jedzeniem to jeden stragan. Pełna kultura, córka na chodniku tłucze pastę chilli, syn rozdaje kserowane menu, mama myje woka i wylewa wszystko na ulicę wprost pod koła samochodu a potem robi jedzenie. Mięso gdzieś tam w pudle ze styropianu trzymają. Aby jednak nie ryzykować, idziemy dalej po jeszcze coś do jedzenia. U wylotu naszej ulicy jest McDonalds (w budynku Robinson), ale pod nim jest jakiś supermarket w którym są food courty czynne 24h - tam zamawiamy drugi makaron, chociaż mają też inne wynalazki. Marcie bardziej smakuje makaron nr 2, mimo że opis produkcji tego pierwszego podałem dopiero po degustacji.
Image Image Image Image
Jakby komuś było mało to vis-a-vis naszego apartamentu jest (podobno) modna w Bangkoku knajpa

Poniedziałek, 29.02
Tego dnia mamy w planach jednodniową wycieczkę do Ayutthaya. Dlaczego tak? Jakoś nie mieliśmy motywacji na całodzienną eskapadę do centrum Bangkoku z naszymi dzieciakami. Poza tym marzy nam się Angkor Wat, a to jakaś (marna) namiastka.
Ruszamy z naszego apartamentu na stację BTS Asok, skąd jedziemy na sam koniec - na pętlę Mo Chit. Z Mo Chit trzeba się dostać na Northern Bus Terminal (Chatuchak), co okazuje się rzeczą prawie niemożliwą. Od terminala oddziela nas bowiem park, do którego ciężko znaleźć wejście. W końcu Marta decyduje, że musimy łapać taksówkę. Ponownie metoda 100THB/7os, i po 30 minutach dreptania i 3 minutach jazdy jesteśmy w końcu tam, gdzie chcemy. Na dworcu autobusowym wszystko idzie sprawnie i po tajsku - ten pan nas łapie, prowadzi do tego okienka, a tam pani mówi, żeby iść z tamtym panem.... i po 2 minutach siedzimy w busiku. Dzieci jadą za darmo - czytaj - musimy dwie mniejsze mieć na kolanach. Busik jest wypakowany, jedna osoba podróżuje na stojąco; niestety podróż strasznie się wlecze, bo bus zatrzymuje się dość często na różnych przystankach.

Image Image Image
BTS, Mo Chit

Image
Busik do Ayutthaya

Poprzedniego dnia przeczytałem, że Ayutthaya jest rozległa i nie da się tego oglądać na nogach. I że najlepsza metoda, to tuk-tuk. Oczywiście zupełnie przypadkiem zaraz obok miejsca, w którym wysiadamy z busa, znajduje się postój tuktuków. Dopada nasz pierwszy kierowca, proponuje cenę 1200THB (ciut drogo), za 4-5h. Marta kręci nosem, na to facet wyciąga zeszyt w kratkę z "referencjami". Najpierw te od Japończyków, którzy piszą, że za 4000THB mieli super wycieczkę. Dalej kręcimy nosem, no to pyta skąd my jesteśmy. Jak odpowiadamy, że z Polski, to wertuje swój kajet i daje nam referencje po polsku, ludzie zadowoleni itp. Ale Marta pozostaje nieubłagana. Idziemy dalej, ale nikt nie chce zejść z ceny. W końcu, po 4 próbie, inny facet zgadza się na 1100THB. Zawsze to stówka w kieszeni.

Prosimy, żeby zabrał nas na targ. Floating market. Bardzo chcieliśmy to zobaczyć. Facet mówi, że to daleko, że nie w centrum, ale możemy jechać. Po 15 minutach jesteśmy na miejscu, rzeczywiście jakieś odludzie, ale coś tu nie pasuje. Zaczyna się od słoni:
Image.
Po chwili dojeżdżamy do kasy biletowej. What? 200THB za wstęp, w cenie "pokazy tańca". Jakieś Hiszpanki podchodzą do nas i mówią, że to syf i że ich przewodnik LP ich przed tym przestrzega, że obok gdzieś powinien być inny prawdziwy targ. Marta próbuje wypytać naszego kierowcy gdzie to jest, ale on mówi, że nie ma innego targu. W końcu mówimy, że ma nas zabrać na normalny targ gdzie oni, Tajowie, jedzą i kupują. Uśmiecha się, każe wsiadać, jedziemy w drugą stronę, do miasta. Tam wysadza nas w miejscu, gdzie turystów ciężko spotkać. Mówi, że tutaj zjemy, zrobimy zakupy, i że spotkamy się za 45 minut.

Miejsce rzeczywiście jest 100% dla lokalsów. Jedzenie smaczne, robione na miejscu. Do tego szmelc, mydło i powidło, świńskie łby i tani mango sticky rice. Dobrze, że te szczury pod stolikami zobaczyliśmy dopiero po jedzeniu. Jako, że nasza najmłodsza córcia ma maskotkę - szczura - te zwierzaki jakoś wydają się dziewczynką oswojone. Jednak gdy Marta usłyszy "o paczcie, szczuruś biegnie", przyspieszamy kroku w stronę naszego kierowcy :)

Potem następuje powtarzający się scenariusz: jedziemy kilka minut, świątynia, wstęp 50THB, zwiedzanie, jedziemy. I tak 3-4 razy. Chcemy pojechać tam gdzie ta głowa w korzeniach drzew - ok, nie ma problemu. Przy głowie Buddy ciekawa tabliczka - można robić zdjęcia tylko w przukucu (słowiański przykuc?) albo na siedząco, żeby nie być wyżej od Buddy. W drodze między jedną świątynią a drugą mijamy słoniowe taksówki. Wiemy, że to jest wyzysk tych zwierząt, więc nawet się przy nich nie zatrzymujemy. Na słonie przyjdzie czas pojutrze. W końcu prosimy, aby zabrał nas na stację kolejową, gdzie płacimy mu dobrze wypracowane przez niego pieniądze.
Image Image Image
Na targu...
Image Image
Image Image Image
Agentki again...

Image
Przykuc...

Image Image Image Image Image Image Image Image

W końcu zostaje nam jeszcze wrócić do Bangkoku - decydujemy się na kolej. Za bilet w klasie 3 na pociąg ekspresowy płacimy 20THB :) Podróż jest wygodna, dużo lepiej niż w EZT@PKP. W pociągu można kupić jedzenie. Można też spotkać ladyboya.
Image Image Image Image
Image
Indie?

Image Image Image
Agentki jak zawsze w transporcie ucinają sobie drzemkę

Z głównej stacji kolejowej do naszego apartamentu docieramy metrem. Jutro czeka nas jeszcze pół dnia w Bangkoku. Śladami Neli :)
Image Image
Godzina 21:00, miasto nie śpi
_________________
R.

Pierwsze raz w Afryce: https://www.fly4free.pl/forum/a-na-koniec-ktos-ci-powie-ze-nic-z-tej-afryki-nie-widziales,213,175117
Pojechaliśmy z nastolatkami w kilkumiesięczną podróż dookoła świata: W sto dni dookoła świata
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#89 PostWysłany: 01 Cze 2016 11:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Maj 2014
Posty: 1689
Loty: 205
Kilometry: 463 041
srebrny
Złoty Bangkok
Mamo, Nela tu była
Wtorek, 01.03

Na początku nie planowaliśmy zwiedzania Bangkoku jako miasta, ale gdy okazało się, że autobus do Kanchanaburi mamy dopiero po południu, oraz, że do 12-tej mamy jeszcze możliwość korzystania z apartamentu, sprawdziwszy ceny atrakcji i dojazdy, zdecydowaliśmy się na wycieczkę do centrum.
Tu niestety airbnb od firmy nieco skomplikowało sprawę, bo o 8 rano kontaktu z 'hostem' nie było, więc mimo kartki mówiącej o przechowalni bagażu, nie udało nam się naszych plecaków nigdzie przechować i musieliśmy zadowolić się czasem wolnym do południa.

Z naszej dzielnicy wzięliśmy BTS do Saphan Taksin, skąd rozpoczynają kursy łodzie pływające po rzece - takie tramwaje wodne. Szybki i teoretycznie tani sposób na przemieszczanie się w Bangkoku. Niestety, tak jak Błażej (na Phuket) powiedział, turysta to chodzący bankomat - na przystani próżno szukać informacji gdzie odpływa najtańsza łódź, taka zwykła, dla mieszkańców. Za to 10 osób chętnie Ci powie jakie są pakiety turystyczne, gdzie jest express boat itp. W ten sposób tracimy 15 minut na bieganiu po pirsie i szukaniu dokładnie naszej łodzi - w końcu dopiero gromadzący się tłum mieszkańców pokazał nam gdzie mamy iść. Na tramwaj wodny nie kupujemy biletów w żadnej budzie - konduktor przyjdzie do nas na łodzi.

Image

Już wcześniej zdecydowaliśmy, że Grand Palace sobie odpuszczamy (500 THB/os za wstęp) i z braku czasu popłyniemy do Wat Arun, po drugiej stronie rzeki.
Aby dostać się do Wat Arun trzeba wysiąść na przystani N8 (Tha Tien) i złapać najtańszy-prom-w-waszym-życiu :) - cena za kurs na drugi brzeg to 2,5 THB.
Image

Wat Arun, rzecz jasna, darmowa nie jest, ale 50 THB/os jest jeszcze ceną do zaakceptowania. Niestety, podczas naszego pobytu, trwał tam remont i nie dało się wejść na ostatnie piętro świątyni, więc o widokach na Grand Palace trzeba było zapomnieć.

Pamiętacie pewnie, jak wspomniałem już wcześniej o historii z Nelą i książkami. Poza książkami strzałem w dziesiątkę okazał się VOD TVP, gdzie jeden z odcinków nosi nazwę "złoty Bangkok". I ten odcinek nasze córeczki bardzo dobrze zapamiętały. Najlepsze jednak w tym wszystkim było to, że Nela w tym filmie zwiedza właśnie Wat Arun, opowiada o tej świątyni, pokazuje jak jest zbudowana itp. I ten krótki filmik tak zapadł w pamięci w tych małych rozumkach, że jak tylko weszliśmy na teren Wat Arun to ciągle dziewczynki, z wielką ekscytacją, powtarzały "Nela tu była", "Nela tego dotykała" itd. Radość wielka.
Image Image Image
I tyle je widzieliśmy...

Image Image Image Image

Image
"Nela dotykała tego kwiatka"

Image Image Image Image

Wizyta bardzo pozytywna, dobry stosunek jakości do ceny :)
I mała ciekawostka - przed Wat Arun, na terenie "płatnym", stragan - pamiątki, koszulki, kapelusiki. Akurat to chcieliśmy kupić dla dzieci (takie jak Nela), ale mówię do Marty, że 150 THB to dużo, że zdzierają bo to miejsce turystyczne i jeden stragan, że widziałem przy stacji metra taki mini bazarek i tam kpimy. Nic bardziej mylnego - na bazarku te same kapelusze były po 250 THB.


Po wizycie w Wat Arun jeszcze trzeba było przedostać się dokładnie w miejsce, z którego wystartowaliśmy. Zbliżał się czas "check-out", więc Piotrek i Ania pognali na BTS, a my z dziećmi poszliśmy jeszcze zamówić jakieś jedzenie.
Image

Po wymeldowaniu nastąpił trudny czas podróży do Kanchanaburi. Najpierw, idąc na żywioł (mieliśmy duży zapas czasu), złapaliśmy zwykły autobus z ulicy (przy BTS Asok), który jechał dokładnie na Southern Bus Terminal. Autobus z klimatyzacją i klimatem - sami lokalsi i nasza wesoła ekipa z plecakami i dzieciakami. Bilety sprzedawane przez konduktorkę, 4 THB albo coś w tym stylu. Na przystanku miła scenka - wiedziałem, że mamy łapać coś z naszej stacji, ale co innego internet i oficjalny rozkład jazdy, co innego oznaczenie na przystanku. No to spytałem dziewczyny, która mi potwierdziła, że tak, to dobre miejsce i dobry bus. A po minucie przyszła powiedzieć, że zadzwoniła do swojego taty żeby się upewnić i tak, mamy jechać tą linią do samego końca. Miło.

Oczywiście autobus te kilka kilometrów pokonywał chyba ze 2h z uwagi na korki, ale nie było to nic uciążliwego. Dzieciaki zrobiły sobie drzemkę, a my z Piotrkiem przez pół drogi rozmawialiśmy ze starszym panem (mówił bardzo dobrze po angielsku) - pytał o Polskę, jak żyjemy, było trochę o Trumpie i innych tematach.
_________________
R.

Pierwsze raz w Afryce: https://www.fly4free.pl/forum/a-na-koniec-ktos-ci-powie-ze-nic-z-tej-afryki-nie-widziales,213,175117
Pojechaliśmy z nastolatkami w kilkumiesięczną podróż dookoła świata: W sto dni dookoła świata
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
seby uważa post za pomocny.
 
      
#90 PostWysłany: 07 Cze 2016 13:20 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Maj 2014
Posty: 1689
Loty: 205
Kilometry: 463 041
srebrny
Kanchanaburi. Wizyta u słoni
Czyli gwóźdź programu
Wtorek 1.03

Jak pewnie wiecie, najlepiej wydane w życiu pieniądze to te, które wydajemy na wspomnienia...

A teraz zastanówcie się, jako rodzice, obecni, albo przyszli, jakie wspomnienia chcecie dać swoim dzieciom. Co takiego można w te małe główki włożyć, aby zostało tam na całe lata. Lot samolotem? Nie, to jest obecnie zbyt łatwo osiągalne. Jakieś super jedzenie? Nie, dzieci nie zapamiętają najlepszej na świecie pizzy z Neapolu, gelato z Florencji, Pad Thaja z Bangkoku czy Fish and Chips z Londynu. To może plaże, widoki, krajobraz - kto wie, pewnie zależy od wieku. Ada (lat 3 i trochę) teraz na większość zdjęć z miłych stron świata, które jej pokazujemy, wszystko jedno czy ona tam była czy nie, mówi "tak, pamiętam, byliśmy tam" (no dobra, czasem dodaje, że Nela tam była). Ale za 7 lat już nic z tego nie będzie pamiętała. W takim razie jak to zrobić, żeby taki wyjazd wyrył w ich pamięci ślad, którego prawie nie da się zatrzeć?

Odpowiedź na nasze wątpliwości zrodziła się dość szybko. Trzeba pokazać im coś takiego, czego nigdy nie widziały, prędko nie zobaczą. Co będą mogły przeżyć, dotknąć, być z tym - nie tylko przelotnie, jak rekin za szybą w akwarium, tylko na długo, spokojnie. I już wiedzieliśmy - to muszą być słonie.

Na długo przed wyjazdem wiedzieliśmy, że chcemy pojechać do słoni. Wiedzieliśmy też, że nie chcemy do takich, co to biali ludzie jeżdżą sobie na nich na tronach, dość szybko dotarło do nas, że to jest coś niefajnego (pewnie też pod wpływem relacji z Forum). Wiedzieliśmy, że w rejonie Chiang Mai jest takie miejsce, ale do Chiang Mai nie było nam po drodze - nie mieliśmy aż tyle czasu. Tym sposobem znaleźliśmy ElephantsWorld w Kanchanaburi. Ale po kolei.

Dojazd
Jak już dotarliśmy w przebojami na Southern Bus Terminal, sprawy potoczyły się szybko, jak to zwykle bywa w Azji. Pokierowali nas najpierw do jednego okienka, potem do drugiego, potem gdzieś tam, potem w inne miejsce i już byliśmy na właściwym peronie, skąd lada moment miał odjechać nasz autokar. Cena - jakaś niewielka, ale nie pamiętam ile. Autokar syfny, w połowie drogi Piotrek poszedł do toalety i tym samym uwolnił zapach, który można spotkać np. w Londynie w budce telefonicznej. I tak w tym zapachu kisiliśmy się do samego końca. Podróż niby krótka, ale trwała prawie 2.5h, bo autobus często się zatrzymywał w różnych miasteczkach i wsiach. W końcu wysadził nas na "rynku" w Kanchanaburi.... Samo miasto dość ciekawe, dużo atrakcji związanych z II wojną światową, oczywiście most, wielki bazar, uliczka pełna knajp i ho(s)teli. My jednak zatrzymaliśmy się po drugiej stronie rzeki, aby mieć nieco więcej spokoju (w Thai Garden Inn - polecam). Hotel uprzedził nas, że to prawie 4km z "rynku", i że mamy brać pick-upa, i że cena będzie 80-100THB za kurs. Ok, wysiadamy, idę do pierwszego taryfiarza, mówię nazwę hotelu, mapkę pokazuję, pada cena 150, czyli ewidentnie chce nas orżnąć. Oczywiście pojemność auta ma na 10 osób, więc nasze kompromisowe podejście z Bangkoku ("wiem, że chcesz mnie orżnąć, ale nas jest dużo, więc niech ci będzie...") nie ma tutaj zastosowania. Trudno, idziemy do następnego - cena taka sama. 50 metrów dalej stoją kolejni, idziemy do nich, a za plecami słyszę jak ten pierwszy coś po tajsku krzyczy do tych kolejnych - jaką cenę powiedzieli to nie muszę dodawać. Trudno, nie to nie. Pójdziemy kawałek dalej... W tym momencie Ania znajduje nieco większą wersję tuktuka - motocykl i przyczepka na 4 osoby, i pan za 90THB jest gotów nas tam zabrać. No to wsiadamy w 7 osób, pan jeszcze na baku przed sobą sadza 4-5 letniego synka, jego żona macha nam na pożegnanie i ruszamy. Dla mnie miejsca na kanapie brakuje, siedzę na schodku, twarzą zwrócony tyłem do kierunku jazdy, stopy prawie na asfalcie. Trzymam rękami nasze plecaki. Kolejny udany transport w Tajlandii, nie ma co :) W pewnej chwili Olci spada kapelusz z głowy, mówimy żeby się zatrzymał - a ten bach, stop na środku drogi, auta za nami hamują z piskiem opon, ktoś tam skuterem przywozi nam kapelusz. Impreza pełna gębą, dajemy mu 100THB za transport i atrakcje.

W Thai Garden Inn mamy wykupione spanie w dwóch domkach (mały dla Ani i Piotra, duży dla naszej ekipy) i jedzenie. Tego dnia wieczorem kolację jemy na miejscu (mają kuchnię i dużo dań z karty, ceny bardzo przyjemne), a dodatkowo z Piotrkiem idziemy na spacer do miasta sprawdzić bazar i kupić jakieś banany (dla słoni, na następny dzień). Wieczorem, na dobranoc, Marta czyta dziewczynkom opis wszystkich słoni, które będą na nas czekały w wiosce. Dziewczynki mają już wybranego słonia, nazywa się Kokardka.

Środa, 2.03
Tego dnia się rozdzielamy. Pioterek z Anią jadą na objazdówkę po okolicy (kupili ją dzień wcześniej wieczorem w naszym hotelu). Będzie słynny most:
Image
i inne atrakcje....

O 9 rano, po śniadaniu, przyjeżdża po nas pick-up. Na pokładzie siedzą już dwie blondynki z Szwecji ("pracujemy pół roku latem w Szwecji a potem przez pół roku podróżujemy sobie po Azji"...). Po chwili, w innym hotelu, dosiada się para Niemców z Hamburga (ciekawostka - gość leciał kiedyś lotem MH370 i chwali się takim boarding passem). Szwedki i Niemcy zostają u słoni na noc, my bardziej budżetowo, tylko jednodniowa wizyta.

O co w ogóle chodzi z tymi słoniami
Małe wyjaśnienie. W Tajlandii od wieków Słonie były zwierzętami, które wykorzystywano do prac. Aktualnie 2 z 3 możliwych zastosowań słonia zostały zakazane, a tajski parlament pracuje nad zabronieniem tego ostatniego (transportu turystów). W każdym razie ktoś sobie tak pomyślał, że te słonie, które były wykorzystywanie do wycinki drzew, zrębu, noszenia ciężarów w dżungli i turystów też, przejąć i dać im spokojnie dożyć starości i umrzeć (ktoś ze znajomych powiedział, że w Polsce takie miejsca dla koni się organizuje). Więc ElephantsWrold w miarę możliwości stara się słonia odkupić, albo słoń komuś odebrany za znęcanie się do nich trafia, albo też właściciel oddaje tam słonia na emeryturę. Wiele z nich jest pokiereszowanych (widać to po krzywych kręgosłupach, postrzępionych uszach, połamanych nogach), jeden słoń boi się bardzo wody itp - tutaj jednak "they don't work for us, we work for them". Czyli sama wioska daje słoniom jedzenie i opiekę (każdy słoń ma swojego przewodnika - mahouta), a wolontariusze pomagają utrzymać ten interes na chodzie. Marta mówi, że to taki model win-win - turyści/wolontariusze płacą za to, żeby tam siedzieć z tymi słoniami, myć je, szykować jedzenie, sprzątać itp (można na dzień, dwa, tydzień, miesiąc - co kto chce), a oni za zarobione pieniądze mogą kupić jedzenie dla słoni (potworne ilości jedzenia), oraz opłacić mahoutów.
Co więcej - w naturze słoń indyjski żyje ok 60 lat. Skąd tyle - otóż co ok 10 lat słoń wymienia uzębienie. Problem w tym, że ma tylko 6 zestawów, więc po tym, jak mu ostatni zestaw wypadnie, w naturze słoń umiera z głodu, bo nie potrafi już pogryźć niczego swoją bezzębną szczęką. W ElephantsWorld znaleźli na to sposób, i karmią te staruszki specjalną papką (przygotowaną rzecz jasna przez wolontariuszy/turystów) - tym sposobem słonie żyją sobie tam spokojnie, najstarsza słonica podobno urodziła się w 1939r, czyli ma grubo ponad 60 lat.

Po przyjeździe do wioski dostaje się do podpisania kwity (na wypadek wypadku), butelkę wody w eleganckim opakowaniu do przewieszenia przez szyję. No i trzeba zapłacić (można płacić kartą!). Ceny - cóż, nie jest to najtańsza atrakcja. Dorośli 2500THB, dzieci od 4 lat - 1500THB. Ada weszła gratis. W cenie transport, woda, obiad (dużo i dobrze). Opcja z noclegiem jest 2x droższa.

Program wizyty dziennej jest mniej więcej taki:
1. Wprowadzenie, zasady bezpieczeństwa
2. Karmienie słoni
3. Spacer ze słoniami
4. Przygotowanie jedzenia (różne zadania)
5. Lunch
6. Przygotowanie jedzenia, karmienie słoni
7. Kąpiel ze słoniami
8. Powrót do domu

W czasie naszej wizyty było ok 30-40 osób, z czego chyba 10 osób z Polski. Dla dzieci są przewidziane specjalne atrakcje, kolorowanki, zadania plastyczne. Fajnie to wszystko mają przemyślane. Nam w udziale przypadło robienie papki na obiad dla bezzębnych słoni (a potem ich karmienie), oraz przygotowanie koszy z owocami na drugie karmienie dla tych słoni, które mają zęby. My robiliśmy porcję dla starej słonicy, która ma jedną fanaberię - lubi banany obrane tylko do połowy. Nic innego. Więc trzeba było 70 kg bananów obrać tylko z jednej strony (pół skórki). Dla dzieci - świetna zabawa :)

Trudno mi więcej napisać o tej wizycie, ciężko ująć to w słowa. Dla Marty to była jedna z najwspanialszych rzeczy, jaką robiła w życiu. Niesamowite uczucie dotykać ich szorstkiej skóry, podawać im jedzenie wprost do pyska, myć je i bawić się z nimi w wodzie. Zdecydowanie atrakcja warta "zaliczenia". Dzieci do dzisiaj pamiętają nawet imiona słoni, mają słoniowe spodnie, chcą tam wrócić, gdy widzą samolot na niebie to pytają (czasami), czy on leci do Tajlandii, do słoni.

Zainteresowanym mogę więcej napisać o tej wizycie w innym miejscu (PW?, jakiś inny temat na forum). A poniżej kilka(naście) zdjęć z tej wizyty.
Image Image Image Image
Pierwsze karmienie

Image
Spacer

Image Image
Przygotownie jedzenia

Image Image Image Image

Image Image

Image Image
Mahout ze słoniem postanowili zrobić prysznic Marcie

Image Image
Ci dwaj po lewej w kąpielówkach to chłopacy z Polski :), mieli większą radochę niż nasze dzieci

Image Image
Ada beczy, bo niegrzeczny słoń oblał ją dla zabawy wodą

Image Image
Kolejne karmienie

Image
z pozdrowieniami dla F4F
_________________
R.

Pierwsze raz w Afryce: https://www.fly4free.pl/forum/a-na-koniec-ktos-ci-powie-ze-nic-z-tej-afryki-nie-widziales,213,175117
Pojechaliśmy z nastolatkami w kilkumiesięczną podróż dookoła świata: W sto dni dookoła świata
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#91 PostWysłany: 09 Cze 2016 08:41 

Rejestracja: 20 Sty 2014
Posty: 8
Hej,
Świetna relacja! Wybieram się do Tajlandii w lutym i Elephants World to dla mnie obowiązkowy punkt programu. Wprawdzie będziemy też w Chang Mai ale tyle już widziałam fantastycznych zdjęć z Kanchanaburi że raczej tam się wybierzemy [SMILING FACE WITH HEART-SHAPED EYES]

Wysłane z mojego SM-G531F przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#92 PostWysłany: 15 Lip 2016 14:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Maj 2014
Posty: 1689
Loty: 205
Kilometry: 463 041
srebrny
Pożegnanie z Tajlandią, rzut oka na Kuala Lumpur
Pora wracać do domu
Środa, 02.03

Słoniowy dzień postanawiamy zakończyć dobrym ulicznym jedzeniem na targu w Kanchanaburi. Targ jest dość sporych rozmiarów, ale w przeciwieństwie do tego w Khao Lak, zdecydowanie mniej zorganizowany - większość towarów sprzedawanych jest z ziemi i większość to jakiś szmelc. Straganów z jedzeniem też dużo mniej. Zamawiamy jakieś zupy, są paskudne, niestety. Do tego, niestety, nie ma robali. Nastawiliśmy się, że ostatni dzień w Tajlandii zakończymy robalami z targu, ale niestety nic z tego nie wyszło.
Image Image Image Image
Image
A po całym dniu wrażeń śpi się tak

Czwartek, 03.03
Następnego dnia rano do naszego Guesthouse przyjeżdża zamówiony busik, który ma nas zabrać na Northern Bus Terminal w Bangkoku (żebyśmy mieli bliżej na lotnisko DMK). I ponownie nie jest to wygodny Lexus, tylko ciasny, stary bus, gdzie upychają nas z dzieciakami na mniejszej liczbie foteli niż wynikałoby to z naszego stanu liczbowego (argumentują to naszymi wielkimi plecakami). No nic, jakoś te 2-3h przetrwamy. Podróż wlecze się strasznie, zwłaszcza końcowy odcinek w korkach w mieście. W końcu docieramy na Northern Bus Terminal, który jest mocno rozkpany. Dzień wcześniej przeczytałem, że z terminala na lotnisko jeździ tani autobus miejski, gdzie za grosze można się dostać na lotnisko. Niestety, na dworcu autobusowym nikt nie potrafi powiedzieć, gdzie tego autobusu szukać. W końcu ktoś mówi "tu", czyli po prostu mamy stać na środku drogi i czekać, aż się pojawi. Problem w tym, że jak się nie pojawi, to ucieknie nam samolot. Trudno, trzeba będzie brać taksówkę.

Podchodzimy do pierwszego taryfiarza (wiemy, że kosz to ok 200THB, więcej nie, łącznie z kosztem autostrady) i pytamy za ile. Mówi 300THB za wszystkich (haha, znowu kompresja?) - i prowadzi nas do swojego kolegi - plecaki upychamy w bagażniku, jeden plecak biorę pod nogi na przednie siedzenie, reszta kompresuje się na tylnej kanapie. No, przynajmniej będzie szybko i tanio. Niestety taryfiarz i tak wychodzi na swoje, bo próbuje wymusić na mnie płacenie za autostradę, a gdy odmawiam, wiezie nas normalną drogą, co zajmuje z 10-15 minut więcej, ale ostatecznie trafiamy tam gdzie chcemy i to z dużym zapasem czasu.

Na lotnisku, z mojej winy, niepotrzebne nerwy. Nie wiedzieć czemu na lot z Phuket do Bangkoku mieliśmy wykupione dwa bagaże rejestrowane w AirAsia (2x15kg), a na ten lot z DMK do Kuala Lumpur wybrałem jeden wielki bagaż (chyba jakaś pomroczność jasna). No i przy check-in wychodzi, że coś się nie zgadza. No nic - nerwowo przepakowujemy jeden plecak do drugiego i z duszą na ramieniu idziemy z dużym, pustym plecakiem na security. Na szczęście nikt się nie czepia, więc poza nerwowymi chwilami na etapie check-in dalsza podróż jest już całkiem normalna. Do czasu.
Image Image Image Image Image

Ten dzień bowiem okazał się dniem, w którym wszystkie moje optymalizacyjne pomysły nie do końca się sprawdziły. Nie wyszło z autobusem na lotnisko, nie wyszło z taksówką, nie wyszło z bagażem AirAsia, więc jeszcze musiało coś nie pójść w Kuala Lumpur.

Na KLIA2 lądujemy głodni, więc najpierw idziemy na jedzenie (w miejsce, które znaleźliśmy rok wcześniej). Po jedzeniu zarządzam wyprawę na autobus, ale nie taki Shuttle bus, to by było za proste. Wymyśliłem, że można zrobic to inaczej - ponieważ mamy spać w Regalia Residence, zaraz obok stacji KTM, to zamiast jechać do centrum i łapać metro, podjedziemy na przedmieścia autobusem, a tam złapiemy sobie KTM już do naszej stacji. No i jak wymyśliliśmy, tak zrobiliśmy, z tym że: autobus "miejski" z KLIA do stacji KTM przyjechał po 40 minutach, więc z KLIA ruszyliśmy coś około 21:00. Podróż po przedmieściach trwała ponad godzinę, i w końcu dotarliśmy do jakiejść ciemnej stacyjki KTM. Tutaj jednak widać różnicę między Tajlandią i Malezją - było bezpiecznie, większość ludzi na ulicy ładnie po angielsku odpowiadała na pytania jak dotrzeć na stacje (starszy gość przy sklepiej), jakie bilety kupić (kasjer w okienku na stacji), na który peron iść, ile pojedziemy itp. Niestety, na pociąg KTM przyszło nam poczekać kolejne 30 minut, czas uciekał, a ja byłem coraz bardziej zmartwiony zarówno zmęczeniem dziewczynek (które w pociągu oczywiście poszły spać) jak i tym, czy nasz host z Airbnb będzie na nas czekał. Oraz tym, jak dorosła część ekipy "podziękuje" mi za to oszczędne rozwiązanie, na którym zyskaliśmy pewnie 30RM, a straciliśmy masę czasu.
Image

W końcu o 23:50 jesteśmy w apartamencie. Padnięci. Z okna rozpościera się widok na Petronas Towers i Menara Tower, które... po chwili gasną. Udało nam się zobaczyć je oświetlone w ostatnim momencie.
Image

Piątek, 4.03.
Plan na dziś jest dość prosty: basen na dachu, potem zobaczyć coś w mieście, a potem przemieścić się na KLIA, gdzie o 20:40 mamy samolot do domu.
Z basenem poszło zgodnie z planem - w sumie to zabawna sytuacja, bo rok temu, gdy byliśmy w tym samym miejscu tylko z Martą, za nic byśmy nie powiedzieli, że tak szybko tu wrócimy, i to jeszcze z dziećmi.
Image Image Image Image


Po wizycie na basenie trzeba było opuścić nasz apartament. Niestety za bardzo nie mieliśmy pomysłu na ten dzień. Na pewno nie chcieliśmy łazić z plecakami po centrum (KLCC, Petronas), więc pomysł padł na okolice KL Bird Park (ale nie na same ptaki, bo jakoś nas tam nie ciągnęło) - miała być motylarnia, albo obserwatorium astronomiczne. Skończyło się na tłumach ludzi dojeżdżających na modlitwy do Masjid Negara (ich narodowy meczet), zamkniętym obserwatorium i zwiedzaniu Islamic Arts Museum Malaysia (bo było blisko i można było się tam ukryć przed potwornym żarem lejącym się z nieba). Muzeum nudnawe, ale dziewczynki udało się zainteresować modelami różnych meczetów (pałace Jasminy), starymi dywanami (latający dywan) oraz lampami (lampa Alladyna rzecz jasna). Z muzeum przetransferowaliśmy się szybko na KL Sentral skąd tym razem bez wydziwiania, za przyzwoite pieniądze, ShuttleBusem pojechaliśmy w stronę KLIA, w naszą drogę do domu.
Image Image Image Image Image Image Image Image

Jeszcze ostatnie fotki na terminalu, i uciekamy do Doha, tym razem A340, pierwszy raz czymś z czterema silnikami :)
Image Image

A i jeszcze mały dodatek - Doha. Pamiętacie pewnie oksymoron "Family Quiet Room"? Lecąc do Tajlandii namierzyłem takie ustrojstwo, bo wiedziałem, że w Doha czeka nas 8h przesiadki, w środku nocy, i trzeba gdzieś to przetrwać. Jednak w ty całym przygotowaniu zapomniałem o jednej rzeczy - że w tym miejscu jest zimno jak w kostnicy. Straszne miejsce - fotele niewygodne, można spać na podłodze, ale kiepsko z ubraniami, więc człowiek zwija się w kulkę i próbuje przytulić do dzieciaków, które udało się przykryć znalezionym gdzieś w tej strasznej sali kocykiem. Dawno nie miałem tak strasznej nocy, gdzieś o 4 wstałem w poszukiwaniu herbaty. W końcu ranek, wsiadamy do malutkiego A320 i ruszamy w drogę do domu, do Polski.
Image Image

W Warszawie zimno, morko, szaro. Płakać się chce. To chyba jedyna wada podróżowania z dziećmi. Do tej pory żal było wracać, ale w Polsce czekały dzieci, więc radość ze spotkania łagodziła szok po powrocie. Lecąc z dziećmi traci się tę "nagrodę pocieszenia".

Koniec trasy
Image

(w ostatnim odcinku: podsumowanie)
_________________
R.

Pierwsze raz w Afryce: https://www.fly4free.pl/forum/a-na-koniec-ktos-ci-powie-ze-nic-z-tej-afryki-nie-widziales,213,175117
Pojechaliśmy z nastolatkami w kilkumiesięczną podróż dookoła świata: W sto dni dookoła świata
Góra
 Profil Relacje PM off
gosiagosia lubi ten post.
 
      
#93 PostWysłany: 24 Lip 2016 21:38 

Rejestracja: 18 Gru 2015
Posty: 102
Loty: 105
Kilometry: 246 795
8-) czekam:)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#94 PostWysłany: 03 Sie 2016 11:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Maj 2014
Posty: 1689
Loty: 205
Kilometry: 463 041
srebrny
Małe Podsumowanie

Pół roku zajęło mi spisanie tej relacji, więc niektóre rzeczy (zwłaszcza ceny) z mojej głowy już dawno wyparowały.
Koszty wyjazdu bardzo ogólne (jako załącznik) - jak ktoś ma potrzebę poznania konkretnej ceny - proszę o PW.
Główne, drogie atrakcje to:
Khao Sok - 12500 THB za całą rodzinę
The Elephants Village - 8000 THB za całą rodzinę


Czy było warto?
Jasne! Niczego nie żałujemy, chcemy to powtórzyć.
Przed wyjazdem wiedzieliśmy, że albo wyjazd z dzieciakami będzie dla nas koszmarem, wiecznym marudzeniem, jęczeniem, chorobami i stresem. Albo, że będzie super. No i wyszło, że jest super.

Dzieciaki świetnie dostosowały się do wyjazdu - jadły to co my, spały wtedy, kiedy było to potrzebne/możliwe, cieszyły się każdym dniem. Pewnie, że może bez nich byśmy zobaczyli więcej, przeżyli inne przygody - ale nie o to chodzi. Podróże to nasza pasja, moja i Marty, i największą dla nas radością jest to, gdy takim podróżowaniem możemy zarażać nasze dzieci. Dać im ciekawe życie.

Rady techniczne (te, które jeszcze pamiętam):
- bankomaty w Tajlandii mają limit wypłaty 20.000 THB (plus 200THB prowizji) - przynajmniej te, które ja sprawdzałem w Phuket i na PhiPhi
- dzieci nie miały sensacji żołądkowych. Dawaliśmy im probiotyki z Polski (większość przepadła na pierwszym noclegu, ale ostał się jakiś jeden) i często pryskaliśmy po rękach środkami do dezynfekcji (wiecie, takie antybakteryjne, chociaż na końcu z braku innych opcji kupiliśmy w aptece lokalne wynalazki i był to barwiony na niebiesko spirytus).
- nigdzie nie robili nam problemów z kładzeniem większej ilości dzieci na mniejszej ilości łóżek. W dwóch noclegowniach spaliśmy dorośli na jedynce a dzieciaki we trzy na dwójce
- jak ktoś boi się podróżować z dziećmi samochodem bez fotelika - powinien rozważyć inną destynację
- kosmetyki (kremy z filtrem) są w Tajlandii drogie, a przy małych dzieciach trzeba ich mieć sporo
- Tajlandia jest dobrym miejscem na pierwszy wyjazd z dziećmi, wszyscy będą się do Was uśmiechać, głaskać dzieciaki itp (oczywiście o ile Wam to nie przeszkadza)
- warto czasami wybrać ciut droższą opcję transportu (taxi, shuttle bus) i zyskać na czasie i komforcie - z dziećmi super-low-costowe metody nie zawsze się sprawdzają (patrz nasz transport w Kuala Lumpur)

Do następnego razu!
Image


PS. Samochód i tak zmieniliśmy, ale 10 miesięcy później
PS2. Dzieci nadal tęsknią do słoni. Ada, lat 3,5, na mapie świata pokazuje Tajlandię, Malezję, Sri Lankę, Panamę (to po ŚDM). Na ŚDM dzieciaki bez problemu wyłapywały w tłumie tajskie flagi.
PS3. Kolejny wyjazd już na etapie planowania, miał być Meksyk, ale się nie udało.

I już na sam koniec mała scenka rodzajowa, o zarażaniu dzieci bakcylem do podróżowania:
Sobota, 30.07, Góry Izerskie, przy wejściu do schroniska
Ja: Olcia, a ty lubisz góry?
Olcia (przystanęła, popatrzyła na mnie): Ja kocham góry!

Załączniki:
Komentarz do pliku: kosztorys
Capture2.PNG
Capture2.PNG [ 4.8 KiB | Obejrzany 6208 razy ]
_________________
R.

Pierwsze raz w Afryce: https://www.fly4free.pl/forum/a-na-koniec-ktos-ci-powie-ze-nic-z-tej-afryki-nie-widziales,213,175117
Pojechaliśmy z nastolatkami w kilkumiesięczną podróż dookoła świata: W sto dni dookoła świata
Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
4 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#95 PostWysłany: 03 Sie 2016 12:01 

Rejestracja: 24 Kwi 2014
Posty: 309
Fantastyczne. Gratulacje! :-)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#96 PostWysłany: 04 Sie 2016 11:13 

Rejestracja: 09 Cze 2016
Posty: 3
super bardzo mi się podobało. Pozdrawiam
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#97 PostWysłany: 04 Sie 2016 12:44 

Rejestracja: 22 Sie 2012
Posty: 663
Loty: 78
Kilometry: 201 975
niebieski
super :) nie wierzę że to już koniec!
chyba tak przeciągałeś celowo, żeby za tydzień zacząć kolejną relację :P
_________________
moje relacje:
http://www.fly4free.pl/forum/sztuka-ame ... ,212,81860
minirelacja-z-maxiwyspy-ilha-grande,212,96928&start=0
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#98 PostWysłany: 04 Sie 2016 13:37 

Rejestracja: 04 Sie 2016
Posty: 4
Hej,
świetna relacja i dzięki wielkie za nią. Właśnie szykuję powoli plan wyjazdu z rodzinką i mam pytanie dot. Kanchanaburi i słoni - rezerwowaliście jakoś wcześniej miejsca przez internet?

Pozdrawiam,
Leszek
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#99 PostWysłany: 04 Sie 2016 17:11 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Maj 2014
Posty: 1689
Loty: 205
Kilometry: 463 041
srebrny
Co do słoni to tak: rezerwowaliśmy wcześniej przez sieć, żeby mieć dograny transport z hotelu do słoni. Po nas przyjechali ok. 30km do samego Kanczanaburi (jazda pickupem też była niezłą frajdą). Nie chcieli zaliczki. Na miejscu można płacić kartą, mają terminal w środku niczego - ja płaciłem USD z Kantoru Aliora.

Nasz hotelik (Garden) był jako taki przygotowany na słonie, bo mieli o nich dużo prospektów, książkę, album z imionami słoni itp, więc co do zasady pewnie da się na miejscu coś załatwić. "Pojemność" turystyczna samego ośrodka jest duża, spokojnie 30-40 osób dziennie mogą przyjąć.
Moim zdaniem nie warto brać nocki, cena duża, a niewiele więcej się przeżyje.
_________________
R.

Pierwsze raz w Afryce: https://www.fly4free.pl/forum/a-na-koniec-ktos-ci-powie-ze-nic-z-tej-afryki-nie-widziales,213,175117
Pojechaliśmy z nastolatkami w kilkumiesięczną podróż dookoła świata: W sto dni dookoła świata
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#100 PostWysłany: 04 Sie 2016 21:05 

Rejestracja: 18 Gru 2015
Posty: 102
Loty: 105
Kilometry: 246 795
To się cieszę, że jednak było warto :D :D . Podziwiam - ja mam jedną córkę , którą też wszędzie targamy ze sobą ale 3 Agentki to już jest wyzwanie 8-) Szkoda, że Wam Meksyk nie wypalił :| . Już czekam n Wasz następny wyjazd i relację.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 108 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 3 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group