Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 18 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
 Temat postu: Plan na Celebes
#1 PostWysłany: 22 Wrz 2019 12:41 

Rejestracja: 16 Sie 2014
Posty: 90
Loty: 23
Kilometry: 76 062
Cześć,

planuję w lutym Indonezję po raz trzeci. Tym razem chcemy uderzyć na Sulawesi. Ktoś z Was przerabiał trasę z np. SIngapuru albo KL samolotem do Makassar, potem na Tanah Toraja + Togiany? Nie wiem ile czasu przeznaczyć na tą trasę, całościowo będziemy mieć ze 3 tygodnie. Oprócz Sulawesi chciałbym skoczyć na Bali na 4, maksymalnie 5 dni.

Widziałem że AirAsia lata do Makassar z Kuala Lumpur, około 70$ za lot. Fajnie by było trafić na pogrzeb w Tanah Toraja, czy w tym terminie to realne? Czy to raczej łut szczęścia? Wiem że na Togiany można dostać się albo z Ampany albo z Gorontalo, ale na północny Celebes chyba czasu nie starczy. Jakieś rady-porady, czego unikać, co koniecznie zobaczyć? Z góry dzięki
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wczasy w Turcji: tygodniowe all inclusive w hotelu niedaleko plaży od 1763 PLN. Wyloty z 2 miast Wczasy w Turcji: tygodniowe all inclusive w hotelu niedaleko plaży od 1763 PLN. Wyloty z 2 miast
Odkryj Deltę Mekongu: Wietnam i Kambodża w jednej podróży z Warszawy za 2900 PLN (z dużym bagażem) Odkryj Deltę Mekongu: Wietnam i Kambodża w jednej podróży z Warszawy za 2900 PLN (z dużym bagażem)
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#2 PostWysłany: 22 Wrz 2019 21:31 

Rejestracja: 11 Lut 2018
Posty: 351
srebrny
"Nie wiem ile czasu przeznaczyć na tą trasę"
To zależy co chcesz tam robić. Z Makassar do Rantepao przejazd busem trwa ok. 8-9 godzin. W Tana Toraja jest co robić więc sugerowałbym minimum 3 dni. To fajny teren do eksploracji nawet jeśli nie trafi się na sztandarowe zdarzenie czyli uroczystości pogrzebowe. Akurat większość tych uroczystości odbywa się w okresie od lipca do końca września, ale być może także i w lutym coś się znajdzie. Ciekawostką jest odbywający się co 6 dni "byczy" targ w Bolo (tuż przy Rantepao).Tana Toraja jest w sumie niezbyt dużą krainą więc łatwo ją spenetrować lokalnymi środkami komunikacji, a nawet częściowo na piechotę. Sporo jest wiosek, które zachowały tradycyjną formę architektury, kilka pełniących rolę skansenów czy półskansenów. Przy wioskach są cmentarze, z których część nadal kultywuje zwyczajowi umieszczania w specjalnych skalnych galeriach tradycyjnych figur tau tau,.np. wieś Londa - tutaj w dużej skalnej ścianie są dwie obszerne krypty grobowe, a nad kryptami galerie z tau tau:
Image
Ciekawe wsie z tradycyjnymi domami pełniącymi rolę skansenów choć nadal zamieszkałych to np, Palawa czy zupełnie blisko Rantepao położone Kete Kesu.
Image

Aby dostać się Rantepao na wyspy Togean trzeba pojechać do Ampany. To trochę długa trasa. Nam zajęło to prawie półtora dnia, ale znowu korzystaliśmy wyłącznie z komunikacji publicznej. Pierwszy etap to był przejazd z Rantepao do Poso. Jazda busem trwała ponad 16 godzin. Wyjechaliśmy o 8 rano, sporo czasu zajęło zbieranie pasażerów z różnych punktów miasteczka. A po drodze jeszcze była dłuższa przerwa na obiad. W Poso nocowaliśmy, a rankiem pojechaliśmy dalej małym busikiem do Ampany - 6 godzin. Tutaj znowu czekał nas nocleg bo jedyny prom na wyspy odpływał ok. 9 rano więc siłą rzeczy nie mieliśmy szansy na niego zdążyć. Przejazd z Rantepao można rozwiązać też w inny sposób - wynajmując samochód z kierowcą. Nie wiem ile to aktualnie kosztuje, ale dawniej nie była to kwota zwalająca z nóg. Zwłaszcza jak udało się znaleźć jeszcze kogoś do kompletu. Wtedy do Ampany można dotrzeć w jeden dzień.

"Wiem że na Togiany można dostać się albo z Ampany albo z Gorontalo"
Co do wyboru miejsca skąd można się przedostać na Togean to oczywiście najlepiej jest z Ampany. Stąd odpływa codziennie prom do Wakai. Rejs trwa ok.4 godzin. Można też wynająć szybka łódź. Natomiast z Gorontalo prom pływa tylko 2 razy w tygodniu, a rejs trwa ok 12 godzin.

W Wakai trzeba sobie znaleźć łódź (albo ona znajdzie Ciebie), aby popłynąć dalej do celu - tutaj są różne możliwości, np. Kadidiri czy Bomba. My wybraliśmy Kadidiiri, ale niespecjalnie nam się podobało (dużo ludzi, tak zbyt imprezowa) więc po 2 dniach przenieśliśmy się na Malenge - i to był strzał w dziesiątkę.
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
tasiu uważa post za pomocny.
 
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#3 PostWysłany: 23 Wrz 2019 15:21 

Rejestracja: 11 Lut 2018
Posty: 351
srebrny
W uzupełnieniu poprzedniej informacji dot. Malenge. Tam zatrzymaliśmy się w Losemen Malenge Indah - to kilka bungalows (w trakcie naszego pobytu było ich tylko 4, ale kolejny był w budowie) w dość odludnym miejscu - po przeciwnej stronie wyspy w stosunku do wioski o tej samej nazwie (Malenge). Do resortu trzeba dopłynąć łodzią choć możliwe jest też piesza wędrówka ścieżką przez dżungle w poprzek wyspy ścieżką do wioski, w której jest sklep.

Losemen Malenge Indah jest położony przy samej niewielkiej plaży (jeżeli uznamy, że ok. 100 metrów piasku to jest niewiele).W resorcie jest nieduża obsługa (kucharka, właściciel i jego pomocnik). Prócz noclegu w cenie było także całodzienne choć raczej skromne wyżywienie. Brodząc w płytkiej przybrzeżnej wodzie można przejść do sąsiednich niewielkich i bezludnych zatok. To miejsce jest świetne do snorkelingu. Przybrzeżna rafa była całkiem przyzwoita. Jeszcze lepsza rafa (jedna z najfajniejszych jaki zaliczyłem) była spory kawałek od brzegu w miejscu, który miejscowi nazywają - mocno na wyrost - atolem. Trzeba tam popłynąć ok. 20 minut łodzią, ale za to nagroda jest duża...
W Losemen Malenge Indah jest do wynajęcia o każdej porze dnia łódź. Prócz pływania do rafy zrobiliśmy także wycieczkę łodzią do wioski na wodzie Cyganów Morskich (Badjao) - polecam.

"Oprócz Sulawesi chciałbym skoczyć na Bali na 4, maksymalnie 5 dni."
Ostatni etap podróży po Sulawesi czyli jak znaleźć się na Bali - przynajmniej tak założyłem, że Bali ma wypaść na końcu Twojej podróży. Przejazd na oba lotniska skąd masz bezpośrednie połączenia lotnicze z Denpasar, czyli Manado albo Makassar, pochłaniają sporo czasu. Rozwiązaniem trochę uzależnionym od zasobów Twojej kieszeni jest lot łączony. W pobliżu Amapany jest mały port lotniczy w Luwuk. To ok. 4-5 godzin samochodem. Z Luwuk można polecieć do Makassar i tutaj przesiadając sie kontynuować lot na Bali. Trasę na całej długości obsługują m.in. tanie linie Sriwijaya Air i nieco droższe Garuda Air.

Podsumowując: na Tana Toraja plus Togean zakładając, że w pierwszym miejscu będziesz np. 3 dni, a w drugim co najmniej 4 plus przejazdy środkami lokomocji publicznej oraz wylot z Luwuk potrzebujesz według mnie 11-12 dni. Tak więc masz jeszcze zapewne luz do wykorzystania na Sulawesi ok. 2-3 dni. Możesz to dorzucić do obu planowanych pozycji, albo dołożyć jeszcze jeden punkt np. jeden z parków narodowych.
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
tasiu uważa post za pomocny.
 
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#4 PostWysłany: 23 Wrz 2019 17:06 

Rejestracja: 16 Sie 2014
Posty: 90
Loty: 23
Kilometry: 76 062
Tak, Bali ma być raczej na końcu, bo to logistycznie wyjdzie najkorzystniej. Trochę się obawiam powrotu z Togianów na jakiekolwiek lotnisko- to będzie ze 2 dni drogi. Z Luwuk nie ma bezpośrednio na Bali z tego co widzę, wszystkie Sriwijaya Air są z przesiadką w Makassar, i wychodzi taki odcinek 22 godziny. Ciężki temat.

Jak załatwiać noclegi na Togianach? Nawet nie wiemy w jakim konkretnie terminie lecimy (wiem że luty), ładowałeś się na wyspy już z potwierdzoną rezerwacją? Bo tam na miejscu chyba nie ma za bardzo czego szukać, to nie Ubud czy Yogja. Booking, airbnb czy ich prywatne strony internetowe?

Zastanawiam się jak ugryźć trasę KUL/SIN/CGK- Makassar-Togiany-Bali, nie chciałbym spędzić tygodnia w drodze. Ale cóż, skoro inaczej się nie da.. ;)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#5 PostWysłany: 23 Wrz 2019 21:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 28 Lis 2015
Posty: 93
Byłam na początku tego roku na Sulawesi dokładnie taką trasą o jakiej piszesz z Singapuru do Makasar. Potem Tana Toraja, Togiany a na końcu Manado i park narodowy Tangokoko z tarsjuszami. Trochę konkretów, w tym kontakt do przewodnika (jeżeli chcesz zobaczyć pogrzeb u Torajów) znajdziesz na moim blogu: www.lepiejdalej.com
Jest też post o Togianach i szczegóły dotyczące podróży promem. My popłynęliśmy w ciemno już na promie oferowano nam noclegi (właściciele pensjonatów podrózują nimi i tam przeprowadzają rekrutację). A jak nie na promie, to na przystani w Wakai czekały łódki płynące na konkretne wyspy. Na Kadidiri polecam Black Marlin z pysznym jedzeniem.
To prawda, że Togiany zabierają dużo czasu, w naszym wypadku prom jednego dnia sobie nie przypłynął, co ponoć nie jest rzadkością, więc nie planuj tu niczego na styk, bo jest to ryzykowne. My przez 3 tygodnie zrobiliśmy Sulawesi, a potem Kalimantan i Borneo.
_________________
https://lepiejdalej.com/
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#6 PostWysłany: 24 Wrz 2019 10:58 

Rejestracja: 11 Lut 2018
Posty: 351
srebrny
tasiu napisał(a):
Tładowałeś się na wyspy już z potwierdzoną rezerwacją?

Nie rezerwowaliśmy bo byliśmy w nieco dłuższej podróży i nie byliśmy w stanie dokładnie określić terminu przyjazdu. Jak przypłynęliśmy do Kadidiri to był problem z noclegami. Na Malenge popłynęliśmy we czwórkę z argentyńska parą poznaną na Kadidiri. W Losemen Malenge Indah była wolna tylko jedna chatka i losowaliśmy, które parze przypadnie. Los nam sprzyjał :D Wydaje mi się, że jak masz krótkie terminy i ograniczony czas na podróż to lepiej jest rezerwować nocleg.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#7 PostWysłany: 25 Wrz 2019 15:19 

Rejestracja: 26 Lip 2011
Posty: 50
@Ekspansja
Jak z netem na Togianach ?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#8 PostWysłany: 25 Wrz 2019 22:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 28 Lis 2015
Posty: 93
Nie tylko z netem ale i z prądem jest kiepsko (jest tylko przez parę godzin). Na Kadidiri wi-fi nie było, jak się ma lokalną kartę to można (czasem) złapać sygnał jak się pójdzie na koniec pomostu, ale też to zależy od łutu szczęścia, zdaje się że w Wakai jest już normalny zasięg ale głowy nie dam.
_________________
https://lepiejdalej.com/
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#9 PostWysłany: 15 Paź 2019 08:54 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 04 Kwi 2017
Posty: 105
Loty: 179
Kilometry: 397 505
Właśnie rano wróciłam z Indonezji, byliśmy niecałe 2 tygodnie na Sulawesi, polecam bardzo.
Do Rantepao najlepiej jechać nocnym busem z Makassar, opcja sleeper to wygodne (szerokie i długie) łóżka, za osobę płaciliśmy 210 000 (Bintang Prima). W jedną stronę pojechaliśmy wynajętym samochodem z kierowcą, cenowo przy 4 osobach wyszło podobnie (1 mln), ale dużo mniej wygodnie.
W lutym może być mniej pogrzebów, ale sama okolica jest na tyle ciekawa, że i bez tego nie będziecie się nudzić przez jakieś 3-4 dni. Nam udało się trafić na pogrzeb, zaprosiła nas pani prowadząca warung przy Kete'Kesu, nie braliśmy przewodnika.

Z Rantepao na Togiany pojechaliśmy przez Gorontalo, ta opcja wydawała mi się najwygodniejsza - nocny autobus do Makassar (można wysiąść na lotnisku), potem samolot do Gorontalo, tam zjedliśmy obiad i o 17 prom do Wakai (polecam klasę business, jest czysto i cicho, nikt nie pali, wg. mnie nie warto dopłacać do kabiny). Koło 6 rano byliśmy na miejscu, stamtąd łódka na Malenge ok. 2-2.5h.
Prom z Gorontalo pływa teraz 3 razy w tygodniu: w piątki, niedziele i środy 0 17 do Wakai oraz w soboty (o 19), poniedziałki (o 16) i czwartki (o 19) do Gorontalo. W pierwszy weekend miesiąca nie ma kursu w weekend. W lutym trzeba też wziąć poprawkę na to, że ze względu na pogodę promu może nie być lub może płynąc dużo dłużej.
Rozważałam też opcję z Ampany - można też rano polecieć z Makassar do Poso + samochód/bus do Ampany (ok. 4 godzin), tam nocleg i potem rano speedboatem na Togiany. Wtedy na miejscu jest się trochę później, ale za to odpada czekanie na prom z Gorontalo.

Nocowaliśmy w Bahia Tomini, rezerwowałam sporo wcześniej, bo zależało mi na tym konkretnym miejscu i nie żałuję. Mają tylko 4 domki, plażę z piękną rafą, a jedzenie najlepsze, jakie jedliśmy w Indonezji, do tego ilości nie do przejedzenia. Same domki też bardzo ładne i czyste, prąd jest dostępny przez całą dobę (energia solarna, a ładowanie sprzętów tylko przy włączonym generatorze, ok. 5 godzin dzienne). Teraz mieli pełne obłożenie, w zimie jest znacznie luźniej. Jeśli zależy Wam na konkretnym miejscu, to radzę jednak zarezerwować je wcześniej.
Internetu ani zasięgu telefonu na Malengie nie było, natomiast jeśli bardzo Wam zależy, to w Pulau Papan jedna osoba ma internet w nocy - można tam zawieźć telefon i rano odebrać z załadowanymi wiadomościami. Poza tym chyba w Kadodzie mieszka Szwajcarka, która może udostępnić dostęp do wifi w dzień.
W Wakai był zasięg telefonu, wiec i internet powinien działać.
Góra
 Profil Relacje PM off
jaszon lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#10 PostWysłany: 22 Paź 2019 12:11 

Rejestracja: 26 Lip 2011
Posty: 50
@malgo1987
Witam
Mam pytanie jesteśmy na etapie kupna biletów lotniczych ( lecimy z Singapuru do Gorontalo), domyślam się że lecieliście Lionair ( bo chyba nikt inny tam nie lata ). Pytanie dotyczy bagażu podręcznego, który w Lionair jest mniejszy od typowego podręcznego.
Czy lecieliście nazwijmy to z małym podręcznym dozwolonym w cenie biletu bez wykupowania bagażu rejestrowanego ?
Czy może wykupowaliście bagaż rejestrowy ?
Być może mieliście typowy podręczny to w takim razie czy jest kontrola wymiarów bagażu przed wejściem do samolotu?
Z jednego pytania zrobiły się trzy, generalnie prosiłbym o garść informacji o bagażu podręcznym w Lionair, bo jak się do ceny biletu doda bagaż rejestrowy to cena przestaje być atrakcyjna i może rozważyć przynajmniej na części trasy innych przewoźników.
I na koniec jeszcze jedno ( już czwarte) pytanie o ochronę anty-malaryczną, czy łkaliście piguły czy też może stosowaliście tylko repelenty ?
Wdzięczny za info.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#11 PostWysłany: 22 Paź 2019 14:36 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 04 Kwi 2017
Posty: 105
Loty: 179
Kilometry: 397 505
Tak, zgadza się, lecieliśmy Lion Air (do Gorontalo dolecisz też na pewno Citilinkiem i Garudą).

Lecieliśmy tylko z podręcznym, ja plecak 28l + mały plecaczek podręczny, mąż 40l (nie był wypakowany do pełna) + dość duży plecak na aparat, o ten: https://www.amazon.com/AmazonBasics-Bac ... TMMYM9JG92

Nasze większe bagaże na początku były poniżej 7kg, później wzięliśmy jakieś rzeczy do znajomych i było trochę więcej (chyba maks. 8,5kg). Czasem kładliśmy je na wadze, ale nikt odczyt nie patrzył, zawsze bez problemu dawali nam zawieszki Cabin Baggage. Nikt też nie sprawdzał nam wymiarów (a w sumie odbyliśmy 5 lotów Lionair). Na mniejsze plecaki nikt nigdy nawet nie spojrzał.
Z płynami na lotach lokalnych też nie ma problemu, wnosiłam wodę, arak i inne napoje.

Dodatkowo znajomi mieli jeden bagaż 10kg, który ważył zależnie od ilości zapakowanych w nim butelek między 11 a 14kg i też nigdy nie było problemu. Natomiast widziałam, że Indonezyjczykom sprawdzali wagę i czasem musieli coś dopłacać.

Nie stosowaliśmy żadnej profilaktyki antymalarycznej, repelentów też nie za wiele, bo komarów praktycznie nie było, z naszej czwórki gryzły tylko mnie ;). Może rozważałabym to w Raja Ampat, ale na pewno nie tutaj - z tego, co słyszałam od naszych gospodarzy, malarii w turystycznych miejscach na Togianach już praktycznie nie ma. Ale oczywiście decyzja należy do Ciebie.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#12 PostWysłany: 24 Paź 2019 08:57 

Rejestracja: 26 Lip 2011
Posty: 50
@malgo1987
Serdeczne dzięki za info
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#13 PostWysłany: 30 Paź 2019 16:57 

Rejestracja: 26 Lip 2011
Posty: 50
@malgo1987
Jeszcze jedno pytanie chodzi o zakup biletów na prom i bus ?
W prawdzie nasza marszruta jest trochę inna od waszej, ale w części się pokrywa.
Czy bilety na prom i nocnego busa kupowaliście szybciej przez www. czy też już na miejscu ?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#14 PostWysłany: 30 Paź 2019 18:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 04 Kwi 2017
Posty: 105
Loty: 179
Kilometry: 397 505
Wszystko na miejscu, prom bezpośrednio przed wypłynięciem w porcie, autobus z Rantepao chyba dzień wcześniej.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#15 PostWysłany: 08 Lis 2019 19:12 

Rejestracja: 16 Sie 2014
Posty: 90
Loty: 23
Kilometry: 76 062
Sporo tej logistyki jak na 3 tygodnie na miejscu, gdzie jeszcze chciałbym wcisnąć Ubud. A może zamiast lecieć najpierw z Denpasar do Makassar (czyli jak narazie chcę zrobic), wystartuję z Singapuru do Gorontalo, następnie Togiany, i powrót południem do Makassar, potem dopiero do Ubud. Na luty nie widać żadnych tanich lotów tym Lion Airem, wszystko po 700-1000zł za odcinek, na dodatek z przesiadką. Ciężki temat ;)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#16 PostWysłany: 05 Mar 2020 17:57 

Rejestracja: 26 Lip 2011
Posty: 50
Byłem, zwiedziłem z przygodami, niespodziewanymi sytuacjami Singapur-Gorontalo-Togiany-Tentena-Rantepao-Makassar-Kuala Lumpur-Singapur. Wkrótce napiszę parę słów co i jak.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#17 PostWysłany: 07 Sty 2021 11:44 

Rejestracja: 26 Lip 2011
Posty: 50
-- 07 Sty 2021 11:02 --

Miało być wkrótce jak obiecałem coś napisać, a prawie rok minął, jak ktoś ciekawy to może poczytać na http://tiri.geoblog.pl/podroz/26608/sin ... nezja-2020, tu malutki skrócik z naszej eskapady.
1. Plan
Plan przedstawiał się następująco :
dzień 1 Gdańsk – wylot,
dzień 2 Singapur – jesteśmy w po południu zakwaterowanie i walka z jet lagiem,
dzień 3 Singapur – tour po mieście,
dzień 4 z Singapuru przez Dżakartę i Makassar Lion Airem do Gorontalo praktycznie całodniowy transfer,
dzień 5 Gorontalo wieczorem promem wypływamy, aby rano być na Kadidiri w Kadidiri Paradise resort,
dzień 6-10 Togean, Kadidiri Paradise resort chill outowa część wyprawy,
dzień 11-14 Togean, Sandy Bay resort zmiana miejscówki chill out ciąg dalszy,
dzień 15-16 Tentena jezioro Poso i okolice część edukacyjno-krajoznawcza wyprawy,
dzień 17-18 Rantepao domy łodzie, tubylcze zwyczaje i obyczaje część etnograficzna wyprawy,
dzień 19 przez Makassar do Kuala Lumpur dzień transferu,
dzień 21 Kuala Lumpur część zakupowa wyprawy,
dzień 22 Singapur –zielona noc i tour pożegnalny po państwie-mieście,
dzień 23 Gdańsk jesteśmy z powrotem.

2. Marszruta opracowana, można się zabierać za szczegóły.

Zaczynamy od przelotu z Singapuru do Gorontalo. Wyszukiwarki lotów i do dzieła, wylatywać z Singapuru czy z pobliskiego Johor Baru, co taniej, co szybciej, z jedną, czy dwoma przesiadkami, podróż na jednym bilecie czy na kilku. Ale rozwiewać takie rozterki to już sama przyjemność. Suma summarum wychodzi, że kupujemy przelot Lion Air z Singapuru poprzez Dżakartę i Makassar na jednym bilecie. Od samego początku podróży lecimy z bagażem podręcznym, ale przy Lion Air zaczyna się problem wymiary ich bagażu podręcznego są mniejsze niż większości innych linii lotniczych, co do wagi to tak jak w większości czyli 7 kg. Co robić, nie mają opcji upgrade do większych wymiarów, można tylko wykupić rejestrowy z gradacją co pięć kilo, ale jest drogi, poza tym przesiadka w Dżakarcie dość krótka, jest obawa czy dadzą radę.
Cena biletu zadziwiająco wysoka jak doliczymy bagaż to trudno Lion Air nazwać tanimi liniami. W sprawie bagażu podręcznego podpytujemy na forach i blogach co i jak, dostajemy zwrotkę, że nie są rygorystyczni i jeśli ktoś nie przesadza to się nie czepiają. Zaryzykujemy, jak będzie dowiecie się w odpowiednim wpisie. Transfer zajmie nam w sumie cały dzień o 10 startujemy z Singapuru, a o 19 jesteśmy w Gorontalo.

Bilety na prom z Gorontalo do Wakai kupimy już na miejscu podobnie jak z Wakai do Ampany. Z Ampany do Tenteny chcemy się dostać wynajętym samochodem z kierowcą. Z Tenteny do Rantepao albo samochód, albo lokalny busik.

Z kolei z Rantepao do Makassar nocny autobus z miejscami sypialnymi, można bilety kupić przez neta, ale przy rezerwacji zauważyłem, że miejsca są przydzielane w zależności od płci, o co chodzi dowiemy się już na miejscu i czy ma to jakiekolwiek znaczenie dam znać we wpisie.

Z Makassar lecimy Airasią tu bez problemów , linie znamy i wiemy czego można się spodziewać i bilety w cenie tanich linii, przelot bezpośredni do Kuala Lumpur.

Na koniec z Kula Lumpur do Singapuru lecimy Jeststarem cena jak najbardziej korzystna 80 PLN razem z bagażem rejestrowym.

Bilety kupione, noclegi zaklepane.
Śpimy w :
Singapur - Hotel 81 Gold
Gorontalo - Amaris
Togiany – Sandy Bay I Kadidiri Paradise
Kuala Lumpur - Pacific Express Hotel
Resztę noclegów będziemy załatwiać na bieżąco.

3. Startujemy

Wylot mamy o 21.05 z Gdańska. Z domu wyjeżdżamy po 18-tej z prawie godzinnym zapasem na wszelki wypadek. Dojeżdżamy bez przeszkód samochód zostawiamy na parkingu długoterminowym P6. Odprawiliśmy się 36 godzin przed wylotem miejsca były już wstępnie przydzielone, wstępnie i praktycznie ostatecznie bo nie było możliwości zmiany wszystkie inne były zajęte, co wróżyło pełen samolot z Warszawy do Singapuru.

Lecz zanim wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu na lotnisko od prawie miesiąca targały nami wątpliwości. Jechać, nie jechać takie stanęło przed nami pytanie.
Powodem tego był i jest coronavirus, który do Singapuru przywlekli Chińczycy z Wuhan. Od kilku tygodni przed wyjazdem byłem codziennym czytelnikiem strony ministerstwa zdrowia Singapuru i dopóki komunikaty oznajmiały, że zidentyfikowani zakażeni to osoby, które wróciły z Chin kontynentalnych spałem spokojnie. Niestety na kilka dni przed wyjazdem to się zmieniło, zaczęto wykrywać zakażenia wtórne. I tu zaczęła się huśtawka nastrojów, czy grozi nam ryzyko zakażenia, jedziemy, czy nie jedziemy, czy machnąć ręką na zainwestowane już pieniądze i zostać w domu.
Po analizie wszystkiego i fakcie, że w Indonezji nie jeszcze potwierdzonych przypadków, a także ufając singapurskiemu ministerstwu zdrowia, że sytuacja w tym państwie-mieście jest pod kontrolą, trochę z duszą na ramieniu pada decyzja JEDZIEMY.
Oczywiście są obawy, czy każde nasze kichnięcie nie będziemy interpretować jako zakażenie, zaopatrujemy się płyn do dezynfekcji rąk i maseczki jesteśmy gotowi na wyzwania.
Lot do Warszawy bez przygód, w Warszawie informacja o opóźnieniu wylotu, spowodowanym zbyt późnym przylotem samolotu z poprzedniej destynacji. W końcu ładujemy się do samolotu i tu kolejne info o opóźnieniu spowodowanym wyproszeniem z samolotu pijanych pasażerów, a co za tym idzie wyładowaniem ich bagażu. Bagaż bez pasażera nie leci tak mówi prawo lotnicze. I tak z dwugodzinną zwłoką startujemy do Singapuru.
W samolocie trochę pustych miejsc, co pozwoliło się nam rozsiąść i w dość komfortowych warunkach dolecieć do miejsca docelowego.

4. Singapur

Prawie z dwugodzinnym opóźnieniem lądujemy w Singapurze. Nie wiadomo dlaczego zakładamy maseczki na twarz i idziemy do kontroli paszportowej. Po drodze przechodzimy przez stanowisko skanowania temperatury, cała załoga naszego lotu także ubrana w gustowne maseczki.
Napisałem nie wiadomo dlaczego założyliśmy maseczki (ten wpis jest skopiowany z geoblogu- taka wówczas była narracja na temat maseczek ), z tego co do tej pory mi wiadomo to nie zdrowi, ale chorzy powinni nosić maseczki, aby nie rozsiewać wirusa poprzez kichnie i kaszlanie.
Po odprawie paszportowej już standardowo, wymiana małej kwoty w kantorze na lotnisku, żeby mieć kasę na metro. Metrem do stacji Aljunied i potem krótki spacerek do hotelu Gold 81. Po drodze nie widać, aby cokolwiek wskazywało na strach przed coronavirusem. Ludzi w maseczkach tyle samo co zawsze.
Zaletami tego hotelu to tylko to, że jest blisko stacji metra i cena. Reszta na minus, wielkość pokoju klaustrofobiczna, nie nawet miejsca na walizkę i brak praktycznie izolacji akustycznej słychać nie tylko co się dzieje na korytarzu, ale też co się dzieje w sąsiednich pokojach.
Na recepcji płyn do o odkażania rąk i info, że personel hotelu ma obowiązek kontroli temperatury gości, czego jednak nie czynił.
Zostawienie gratów w hotelu i idziemy do pobliskiej indyjskiej knajpki Al Bidayah na kolację. Na kolację nany i roti, później na przyhotelowym parkingu rozpracowanie butelki z brązowym płynem. Na parkingu, dlaczego ano dlatego, że pokoje są mikroskopijne, a hotel nie posiada żadnego pomieszczenia gdzie by można było tej ceremonii dokonać.
Singapur przywitany, jutro Chinatown i Gardens by the Bay.

5. Singapur-zwiedzanie

Z hotelu prosto do metra i jedziemy na śniadanie do Chinatown, mieliśmy namierzoną śniadaniową miejscówkę, ale się pogubiliśmy i zjedliśmy gdzieś w przypadkowym miejscu. Potem krótki spacer uliczkami chińskiej dzielnicy zwiedzanie Sri Layan Sithi Vinayagar Temple i Buddha Tooth Relic Temple. Gdzie mamy pierwszy tego dnia pomiar temperatury, co było powodem lekkiego podniesienia ciśnienia. Jedno z nas, a konkretnie moja połówka miała 37,2 C, co jest wartością graniczną powodującą ingerencję służb. Małżonka gorączkowo się nie czuła, pomiar drugim termometrem rozwiał wątpliwości temperatura była w normie. Następne trzy pomiary tego dnia były w normie. Pomiary robią w miejscach masowego przepływu ludzi, nas mierzyli, a właściwie skanowali dwa razy w metrze i trzeci raz w ogrodach.
Po tym krótkim wojażu, jedziemy do stacji Bayfront skąd idziemy do Gardens by the Bay, gdzie brzydko mówiąc zaliczamy Floral Fantasy, Flower Dome, Cloud Forest i ścieżki podniebne. Bilety kupujemy w kasie, są różne opcje można łatwo sprawdzić w necie jakie. My wybraliśmy opcję z trzema głównymi atrakcjami. Jak dla mnie numer jeden to Cloud Forest. Obiad w Food Courcie i dalej spacerki alejkami ogrodu, na koniec oglądamy rzeźbę latającego bobasa.
Przez hotel Marina, spiralny most idziemy do Merliona gdzie obowiązkowa sesja foto. W międzyczasie dostajemy telefon z Lionair, ze coś nie halo z naszym jutrzejszym lotem, dogadać się nie możemy, ale szczegóły mamy dostać na maila. Wracamy do hotelu po drodze kolacja w tym samym miejscu co wczoraj. Korzystając z hotelowego wifi dowiadujemy się, że jutrzejszy lot o 10 rano do Gorontalo został skasowany. W zamian mamy lot o 10 wieczorem.
Czyli mieliśmy być jutro o 19 w Gorontalo, a będziemy następnego dnia o 6 rano. Oba loty były z przesiadką w Dżakarcie.
Na dobranoc powtórzyliśmy wczorajszą wieczorną ceremonię. Jutro czeka nas długi dzień.

6. Indonezja

Dziś mieliśmy wylecieć o 10 rano z Singapuru. Ale Lionair zmienił nam plany i wylecimy o 22. Pozwoliło nam to trochę dłużej poleniuchować, ale było nie było o 12 trzeba robić wypad z hotelu. Ponieważ mail od Lionair był trochę dla nas enigmatyczny i kończył się prośbą o zgłoszenie się do biura na lotnisku. Postanowiliśmy pojechać tam dowiedzieć się o co chodzi, ewentualnie zostawić manele w przechowalni i wrócić do miasta.
Metrem dotarliśmy na lotnisko, wylot mamy z terminala 1, więc tam się kierujemy w poszukiwaniu biura Lionair. Idziemy do punktu informacji, tam się dowiadujemy, że takowego biura nie ma lotnisku. Panienka słabo się orientowała bo z jej stanowiska było widać stanowiska odprawy Lionair, na dodatek czynne. Kierujemy się tam w celu wyjaśnienia sytuacji, po drodze na tablicy odlotów widzimy, że prawie wszystkie loty indonezyjskich linii są skasowane. Garuda, Lionair i Batik pokasowały loty z Singapuru do Dżakarty i na Bali. Na stanowisku odprawy na pytanie dlaczego jest taka sytuacja uzyskaliśmy odpowiedź, że z przyczyn operacyjnych. Próbujemy uzyskać jakąś rekompensatę za przesunięcie lotu, niestety nic nie wskóraliśmy. Więc odprawiamy się, tu zostaliśmy poproszeni o zważenie naszych bagaży podręcznych dodam, że jak do tej pory przemieszczamy się tylko z bagażem podręcznym. Ważą nasze bagaże i wychodzi, że 3 sztuki maja nieco ponad 10 kg i każą nam dopłacić. Tu my pełni oburzenia, że nie dość, że lot mamy przesunięty to jeszcze mamy płacić za nadbagaż, odpuszczają nie musimy płacić.
A propos bagażu w Lionair, można zabrać na pokład dwie sztuki bagażu o max łącznej wadze 7 kg. Jedna sztuka to mały bagaż podręczny o wymiarach 40 x 30 x 20 cm, druga to mała torba osobista. Nasze bagaże to normalne bagaże podręczne i bardziej obawialiśmy się, że doczepią się nam do wymiarów niż do wagi.
Resztę dnia spędziliśmy na lotnisku, a właściwie w centrum handlowym Jewel ze słynną fontanną w centrum tej konstrukcji. Opisywać nie będę, bo nie potrafię kto ciekawy niech obejrzy zdjęcia, jedno powiem robi wrażenie.
I tak przekulaliśmy się do wylotu. Nie lecieliśmy Lionairem, a liniami z ich stajni Batik, dzięki temu samolot do Dżakarty miał rozrywkę pokładową i zaserwowano nam ciepły posiłek. Lot do Dżakarty bez niespodzianek.
Hala przylotów w Dżakarcie robi na mnie wrażenie polskich dworców z lat 80-dziesiątych, ale przyznać muszę, że było czysto. Odloty krajowe podobnie. Jeszcze trakcie lotu wypełniamy kartę informacyjną o naszym zdrowiu i ostatnich podróżach, która oddajemy po przylocie, mamy także dyskretne mierzenie temperatury.
Trzy godziny przerwy między lotami i o 2 nad ranem lecimy do Gorontalo ( z powodu zmiany lotu odpadło nam międzylądowanie w Makassar ), lecimy Batikiem posiłek jest, ale rozrywki pokładowej już nie ma.
Dzień wcześniej wysłaliśmy maila do hotelu, że zjawimy się drugiego dnia nad ranem, ale będziemy na pewno. Odpowiedzi zwrotnej nie dostaliśmy, hotel był zabookowany wcześniej i był już przez nas opłacony, zresztą niepotrzebnie bo w dniu przyjazdu mielibyśmy co najmniej 40% zniżki. Hotel zwie się Amaris i jak na standardy indonezyjskie jest ok.
Lądujemy o 6 rano lotnisko maciupkie, wychodzimy z budynku terminala osaczają nas kierowcy taxi, taxi, ale nikt ani słowa po angielsku. Po chwili pojawia się gościu niskiego wzrostu nawet jak na Azjatę, ale za to z wielkim paznokciem na palcu wskazującym. Widać, że rządzi w tym miejscu chcemy jedną taxi na 6 osób, nie ma, to zmuszeni jesteśmy jechać dwoma. Kurtuazyjna wymian zdań, skąd jesteście dokąd jedziecie. Dowiadujemy się o promie i jak technicznie zarezerwować kajutę od załogi, gdzie wymienić kasę. Jedziemy do hotelu, skąd po zakwaterowaniu pań mamy jechać na przystań i załatwić sprawę z rezerwacją kajuty, po drodze wymienić kasę w kantorze. Po dojechaniu do hotelu i pozbyciu się balastu pań chcemy jechać na przystań, ale jeden z kierowców daje nam telefon przez który gościu z wielkim paznokciem informuje nas, że nie ma sensu jechać na przystań, ponieważ prom ma opóźnienie i nie będzie szybciej niż o 10. Chcąc, nie chcąc idziemy na śniadanie i na dwie godzinki przymknąć oko.
O dziesiątej rykszą jedziemy wymienić kasę, dość daleko od hotelu do dziś nie wiem czy nie było innych kantorów w pobliżu, czy też ryksiarze wieźli nas do swojego ulubionego. Po drodze zbaczamy do sklepu i kupujemy po parę piwek co by mieć na nocny rejs promem. Cena najtańsza podczas naszej eskapady czyli 33 kIDR, co daje jakieś 9 PLN za butelkę 0,66. Wracamy do hotelu skąd jedziemy taxi na przystań wynająć kabinę od załogi.
Prom dopłynął idziemy do pomieszczeń załogi i umawiamy się na wynajęcie kajuty. Bierzemy dwie kapitana i członka załogi, płacimy odpowiednio 500 i 400 kIDR.
Od tego momentu Indonezja będzie mi się kojarzyła z durianem wchodząc do kabiny załogi poczuliśmy, a za chwilę zobaczyliśmy zbiorową konsumpcję Duriana, odmówiliśmy smak Duriana znamy i specjalnie za nim nie przepadamy. Na promie są dwie klasy ekonomiczna i biznes, ale nie są to niestety standardy lotnicze. Zostało nam kupić jeszcze bilet na prom w kasie na nabrzeżu, ale to dopiero przed samym wypłynięciem. Bilety kupujemy w klasie ekonomicznej kajuty już mamy.
Wracamy do hotelu, aby złapać jeszcze trochę snu, dobę hotelową mamy do 13. Wypływamy o 17.

Mimo opóźnienia spowodowanego odwołaniem lotu wracamy do planowanego rozkładu jazdy naszej podróży.

O 13 zostawiamy graty na recepcji hotelu idziemy na krótki spacer po Gorontalo nic szczególnego w tym mieście nie rzuca się nam w oczy wchodzimy do małej kawiarni, pijemy po dobrej kawce. Robimy zakupy spożywcze. I nadszedł czas jechać na przystań, co robimy jedną taksówką na dwa razy. Kupujemy bilety, okrętujemy się i czekamy na wypłynięcie.
Na promie spotykamy naszego rodaka, który mieszka na Filipinach, ale też kręci się po Indonezji. Tak sobie z panem gawędzimy mija godzina i druga, a prom jak stał w porcie, tak stoi dalej. O co chodzi, nasz rodak, który mówi po indonezyjsku zasięgnął języka i okazało się, że jest jakiś problem techniczny, czekają na jakieś narzędzie, czy część, ale wciągu dwóch godzin powinniśmy ruszyć. Mijają dwie godziny i następne stoimy dalej i co gorsze zero informacji co dalej, nawet nasz rodak nie jest w stanie zdobyć żadnego info. Krążymy po promie od mostku po rampę, prom pełen ludzi i ładunku, ale załogi ni śladu, po angielsku się nie dogadasz. Nasze panie po nieprzespanej poprzedniej nocy już kręciły nosem na kabinę kapitana, ale teraz kolejny postój doprowadza je do skraju erupcji, a właściwie do erupcji. Atmosfera wyprawy robi się zgniła, zero informacji warunki wg naszych pań gorzej niż ohydne i oczywiście komentarze kto wymyślił plan tej podróży. Nie ma co idziemy spać, jak dobrze, że panie i panowie w osobnych kajutach.
Nad ranem budzi mnie lepsza połówka naszego związku, informując że dalej stoimy i ona na takie coś absolutnie się nie pisała. Chcąc, nie chcąc zwlokłem się z pianki PU, która robiła za materac i udałem się w poszukiwanie informacji. Spenetrowałem cały prom, nikogo nie znalazłem. Furta dziobowa opuszczona co wróży, że tak szybko nie odpłyniemy. Po kolejnej burzliwej wymianie zdań z małżonką kontynuowałem sen. Rano budzimy się i dalej stoimy, wśród obcokrajowców okupujących górny pokład ( białasy wynajęły wszystkie kajuty załogi ) poruszenie. Nasz rodak oznajmił nam, że prom ma uszkodzony jeden silnik i to było powodem spóźnionego przybycia do Gorontalo. I na dodatek załoga nie ma części, aby go naprawić. Prom najprawdopodobniej wypłynie dopiero wieczorem, jeśli w ogóle wypłynie.

No to znaleźliśmy się w kropce co robić, na pokładzie pojawia się gościu nazwijmy go obrotnym i mówi, że jest inna możliwość podróży. Niestety dość droga, najpierw samochodem do Marisy ( jakieś 2 godzinki ) i potem speedboatem i po południu jesteśmy na Togianach. Patrząc na miny naszych pań wybór jest tylko jeden jedziemy gościu organizuj, próbujemy skaptować także parę francuzów, aby zmniejszyć koszty. Nie chcieli, za drogo dla nich. Pan obrotny działa, organizuje transport kołowy do Marisy. Idziemy do kapitana po zwrot kasy za kajuty i o dziwo znajdujemy go, i o drugie dziwo kapitan informuje nas, że za godzinę wypływamy, prosimy o potwierdzenie tej informacji, które to potwierdzenie otrzymujemy. Dziękujemy panu obrotnemu i oznajmiamy radosną nowinę reszcie białasów łącznie z naszym rodakiem.

Jak kapitan powiedział, tak się stało i o godzinie 10 rano z piętnastogodzinnym opóźnieniem wypływamy. Morze gładkie jak stół, posuwamy się naprzód humory się poprawiają. Po jednym i drugim piwku jest już dobrze. Po 12 godzinach zawijamy do Wakai. Tu czeka na nas łódka z Kadidiri Paradise, ale najpierw musimy zapłacić haracz za wstęp do parku narodowego po 200 kIDR od łebka. Na przystani rozchodzi się słodko cebulowy zapach Duriana. Jest ciemno, nawet bardzo ciemno jak u murzyna w d….. łódeczka malutka bez świateł i w tej ciemności niecałą godzinkę płyniemy do resortu. Panie znowu mają powód do emocji.

W końcu dopływamy, kwaterujemy się, jemy kolację i po paru interwencjach w recepcji, a to że nie ma wody w kranach, a to że coś działa udajemy się na spoczynek.

-- 07 Sty 2021 11:35 --

7. Togiany
Rano budzi nas słońce przebijające się przez zasłony. Wbrew prognozom jest słonecznie. ( Nasze panie korzystając z pewnego norweskiego portalu pogodowego wieszczyły deszcze, co je jeszcze bardziej nakręcało kto wymyślił plan ten podrózy)

Domek mamy przestronny, swoje lata już ma, kiedyś był to elegancki bungalow dziś już nie taki elegancki czas zrobił swoje. A i do czystości można się przyczepić, ale nie po to by siedzieć w buchcie jak mówi moja połówka telepaliśmy się przez pół świata.
Nie zdając sobie sprawy w trakcie rejsu z Gorontalo przekroczyliśmy równik, tak więc jesteśmy po raz pierwszy na półkuli południowej.

Jesteśmy w resorcie Kadidiri Paradise i jest tu rajsko, pogoda brzytwa, woda tak około 30 C, plaża czyściutka, zero śmieci i plastiku. Mamy pakiet all czyli razem z całodniowym wyżywieniem. Na posiłki jesteśmy wzywani co przypomina nam kolonie. Bez trosk, bez zasięgu sieci, bez wifi, tropiki, słońce i mała rafa przy plaży. Są też happy hours czyli wszystkie drinki po 50 kIDR między 16 a 19.

Jesteśmy w raju. jak na dziś na pewno.

Umówiliśmy się na nurkowanie na Unauna. Spisaliśmy papiery ( wymagane przez organizację PADI ) dogadaliśmy cenę 500 kIDR za nura. Przy okazji okazało się, że nasz divemaster, to w rzeczywistości rescue, ale cóż ważne że zna nurkowiska, a o siebie potrafimy zadbać. Jak nam powiedział nie robił kursu na divemastera z powodów ekonomicznych. Było, nie było płyniemy nurkować.
Gotowi po śniadaniu, czekamy na naszego instruktora, przychodzi i oznajmia nam, że nic z tego ponieważ silnik łodzi którą mieliśmy płynąć odmówił posłuszeństwa. To idziemy do resortu obok Black Marlin, może z nimi się uda, niestety Ci z kolei twierdzą, że nie mają paliwa. I tak z nurkowania wyszły nici.

Indonezja uczy cierpliwości, przekonamy się jeszcze nie raz podczas naszej eskapady.

Co robić z tak pięknym dniem. Wbrew prognozom, które niezmiennie pokazują deszcze każdego dnia mamy cudowną słoneczną pogodę. Realizujemy plan „B” czyli chcemy popłynąć do jeziora z meduzami. Wszyscy do nazwy jezioro meduz dodają nieparzące, ja nie bo dla mnie normalne meduzy z którymi stykam się od pierwszych miesięcy życia są nieparzące i to jest stan normalny. Dlaczego piszę od pierwszych miesięcy życia, ano dlatego, że urodziłem się i wychowałem nad polskim morzem.
Jak postanowili, tak zrobili i pół godziny później łódeczką płyniemy do jeziora. Po dobrym kwadransie meldujemy się przy pomoście jeziora. Przed samy zejściem do wody tablica informująca, aby nie używać olejków i kremów przeciwsłonecznych, nie robić z jeziora toalety, nie używać płetw i oczywiście nie wynosić meduz z jeziora. Woda w jeziorze wręcz gotowana i mrowie meduz różnej wielkości i kolorów. Wrażenie na początku trochę dziwne jak ocierają się o Ciebie galaretki po chwili jednak się do tego przyzwyczajasz. Pływasz, robisz fotki i filmiki, podziwiasz krajobrazy i tyle. Zjawisko niecodzienne, wiem przynajmniej o jeszcze dwóch takich miejscach na świecie tzn. Palau i Maratua.
Później, tuż obok jeziora plażowanie na plaży Karina bardzo urokliwej i nie wiem czy nie ładniejszej niż plaża Maya na Phi Phi. Muszę podkreślić, że wszędzie jest czysto prawie nie plastiku czy w wodzie , czy na plaży po tym co widzieliśmy w Kambodży w zeszłym roku to normalnie szok.
Na koniec jeszcze snurkowanie na ładnej rafie już niedaleko naszej miejscówki przy wysepce Taipi, również bardzo ładne miejsce.
Powrót do resortu obiad, happy hours i plan na jutro Unauna, skoro nie możemy zorganizować nurkowania z resortu to może uda się nam na miejscu.

8. Unauna

Płyniemy na Unauna cel wycieczka na wulkan, cała nasza szóstka plus dwoje holendrów okrętuje się na maciupką łódkę, ale za to z dwoma dość okazałymi silnikami. Gdy ekipa znalazła się na łódce to burta wystawała tylko kilkanaście centymetrów pod lustro wody. Pogoda w miarę, fal nie ma, nie powinno być źle. Ruszamy z kopyta do pokonania dobrze ponad 20 km przed nami widać kontury wyspy.
W trakcie rejsu zaczynamy się trochę nakręcać bo nad Unauną widać deszczowe chmury, a na łódce zero kapoków, radia nie widać nie mówiąc o sprzęcie typu rakietnica. Oj wybraliśmy się, ale póki co śmigamy bez przeszkód trochę chlapie, trochę rzuca, ale wyspa coraz bliżej. Trochę chlapie zmienia się w chlapie jak cholera, przykrywamy się folią, bardziej zapobiegliwi mają kurteczki wodoodporne. Po drodze jeszcze moczy nas deszczyk co nic mam nie robi bo i tak jesteśmy już mokrzy.
Dopływamy, niebo się rozjaśnia lądujemy w resorcie Sanctum, pytamy się o możliwość nurkowania, ależ nie ma problemu, gdzie chcecie i ile chcecie. Nasza dwójka rezygnuje z wycieczki na wulkan. Nurkujemy, reszta będzie zdobywać wulkan, na razie czekają na skutery które podwiozą ich w okolice wulkanu.

Nurkowanie – recenzja.
Krótko najlepsze do tej pory w życiu, lepiej jak na Similanach, korale w kształtach do tej pory nie widzianych, udało się nam spotkać orlenie (egale ray), żarłacze czarnopłetwe (blacktip), murenę trafił się nawet żółw i to podczas jednego nurkowania. Nurkowaliśmy na spotach Pinnacle I i II, żal że tylko dwa razy, na więcej nie starczyło czasu.

Grupa wulkanologów również nieziemsko zadowolona, niestety czas wracać. Pyrkamy godzinkę w przeciwną stronę i szczęśliwie przed zmrokiem jesteśmy w resorcie, po bintangu i spać jutro zmieniamy wyspę, załatwiliśmy bezpośredni transport z Kadidiri na Malenge do resortu Sandy Bay.

9.Malenge

Indonezja uczy cierpliwości, już to pisałem. Dziś trafiła nam się kolejna lekcja. Miał być transport bezpośrednio z Kadidiri Paradise do Sandy Beach spokojnie po śniadaniu, godzinka i jesteśmy w nowym miejscu.
Niestety nie udało się, zaklepanej łodzi nie będzie bo coś tam. Mamy jedynie transport do Wakai, a to niestety w odwrotnym kierunku. Dalej już na własną rękę. Przenosimy się z wyspy Kadidiri na Malenge..
Z Wakai do Malenge pływa łódź publiczna i ta ma wypływać z Wakai o 13. Pakujemy się do łódeczki która parę dni temu tutaj przybyliśmy i dobre pól godzinki pyrkamy do Wakai, tu dowiadujemy się że łódka publiczna do Malenge wypływa o 14 i płynie dobre dwie godzinki, ponieważ zatrzymuje się w większości wiosek po drodze, a z portu Pulau Papan na Malenge czeka nas jeszcze transfer łódką do resortu. Kręcimy się po przystani w Wakai i próbujemy wynająć łódkę prywatnie co w końcu się nam udaje w rozbiciu na sześć osób cena wychodzi prawie jak łodzią publiczną. Najszybsza łódź to, to nie była, ale dała radę i po półtorej godzinie dupą na twardych deskach lądujemy na kolejnej rajskiej plaży w resorcie Sandy Bay. Jesteśmy jedynymi gośćmi w resorcie, domki trochę gorsze niż w poprzedniej miejscówce, ale za to nie problemu z wodą po prostu jest.

Mamy tropikalny raj, tylko na wyłączność, żyć nie umierać ale dla osobników stadnych do których zalicza się towarzyszka mojego żywota po jednym dniu raj staje się więzieniem. Nie dość, że jest osobnikiem stadnym to jeszcze gromadnym i sześć osób to za mało, a tu na dodatek zero zasięgu GSM, zero WiFi jak tu żyć, to nie raj, to więzienie. Prąd wyłączany jest o 22. Cicho, ciemno z tą ciszą to przesada domek jest 5 metrów od brzegu fale szumią, plaża z kolei jest otoczona wzgórzami porośniętymi dżunglą, a dżungla nocą żyje i wcale nie jest cicha. Za oknem coś charczy, świerszczy, drapie kiedy rozum śpi … nie dość, że więzienie to horror na dodatek.

Dla mnie raj, dla niej niekoniecznie. Zakwaterowanie mamy w opcji all, czyli z posiłkami, przeważają ryby i inne dary morza i to nam pasuje. Plaży mamy tak ze 400 m, woda cieplutka kolor bajeczny turkus i przyjemny piaseczek. Za naszym domkiem mieszka siedem szczeniaczków, także mówię żonce jak coś nas będzie chciało zjeść to szczeniaki będą pierwsze, a jak widać mają się dobrze.
Domki mniejsze, prąd z agregatu do 22, nocny brak prądu równa się brak wiatraka do tego pozamykane okna w obawie przed złowrogą dżunglą daje duchotę i to jest prawdziwy minus w tych pięknych okolicznościach przyrody, ciężko zasnąć.
Pogoda jak do tej pory dopisuje, jedyny dzień gdzie było trochę pochmurnie to dzień wycieczki na Unauna. Dziś jest słonecznie, do południa kompletny chillout plaża, książka, audiobook, przeglądanie zdjęć, montaż filmików, kąpiel.
Po południu robimy wypad do Pulau Papan czyli wioski cyganów morskich, a bardziej wioski na wodzie. Wypad stał pod znakiem zapytania, a to ze względu na stan morza, które trochę się rozhuśtało, ale z upływem dnia robiło się spokojniejsze. Nie uspokoiło się zupełnie, ale na tyle aby móc płynąć.
Każda większa fala przyspieszała bicie serca mojej żonie, choć płynęliśmy niezbyt daleko od brzegu i dałaby radę dopłynąć wpław w razie czego.
Wioska cyganów morskich lepiej brzmi niż wygląda. Po prostu zbiorowisko prostych chat zbitych przeważnie z desek, choć są także okazalsze powiedzmy domy murowane. Wszystko jest posadowione na palach wbitych w dno morskie tuż przy kamiennej wysepce. Wysepce, na której jest punkt widokowy skąd można podziwiać panoramę okolicy. Za chodniki w wiosce robią pomosty z tego co widać większość mieszkańców żyje z eksploracji morza, Jest też długi pomost, który kiedyś łączył wioskę z lądem teraz w jednym miejscu zawalony. Można też zobaczyć niedokończoną budowę dość ładnych domków które miały tworzyć resort na wodzie.
Generalnie jako atrakcja to taka sobie w mojej subiektywnej ocenie, ale przy okazji na chwilę wróciliśmy do rzeczywistości ,jest zasięg GSM i parę SMS-ów dało radę dojść.
Powrót, kolacja tym razem ośmiornica w potrawce i nocą upiorna dżungla budzi się do życia, szczeniaki nadal żyją, to chyba i my też będziemy.
Spędzamy tu cztery dni na błogim nic nie robieniu - no nie do końca, było jeszcze nurkowanie, ale generalnie chillout, chilloucik.

10.Rantepao

Plan opuszczenia wyspy i dotarcia na ląd był ( a właściwie na główną wyspę Sulawesi znajduje się na 11. miejscu listy największych wysp świata.) skomplikowany. Startujemy łódką do Pulau Papan z stamtąd łodzią publiczną do Wakai i dalej promem z Wakai do Ampany, jeśli stan morza nie pozwoli na wypłynięcie łódki z Sandy Bay to walimy przez dżunglę z buta do Papan, jeśli nie będzie łódki publicznej z Papan do Wakai to pyrkamy łódką resortową do Wakai dużo tego jeśli.
Ale mieliśmy szczęście dzień wcześniej bezpośredni prom z Papan do Ampany ze względu na pogodę nie płynął i jego kurs został przesunięty na dzień naszego wyjazdu. Jak to w Indonezji nasi obecni gospodarze mówią to też nie jest pewne. Dla bezpieczeństwa zostaną z nami na przystani w Papan, aż nie odpłyniemy.
Pobudka 5 rano śniadanie 5.30 o 6 w łódkę pogoda ok. płyniemy do Papan, na przystani potwierdzają prom do Ampany będzie płynął. Ekipa która nas przywiozła na przystań potwierdza prom płynie na 100 procent to mówią, że się ewakuują, ale na wszelki wypadek pokazują gościa do który ma być osobą kontaktowa gdyby coś było nie halo. Wszystko było halo po godzinie spędzonej na przystani ładujemy się na prom, jest cicho, przyjemnie chłodno jest kawa, herbata za free. Do Wakai płyniemy prawie dwie godziny, stajemy w każdej wiosce po drodze, a w Wakai stoimy godzinkę mimo wszystko o 14 jesteśmy w Amapanie. W trakcie postoju w Wakai na prom wchodzi gościu co szuka Polaków z Sandy Bay trochę zdzwieni mówimy, że to my. A on na to że ma telefon od właściciela Sandy Bay czy nie potrzebujemy noclegu lub jakieś pomocy w Ampanie. Potrzebujemy chcemy się dostać do Tenteny nie ma problemy załatwię wam auto za jedyny milion.
Jak dopłynęliśmy auto czekało, więc wsiadamy i jazda dalej, kierowca był szybki, aż za szybki dwa razy prze jego gapiostwo o mało co byśmy się stuknęli. Po drodze zatrzymujemy się w warungu na popas, ale na pytanie zadane na migi co byśmy zjedli mówimy fish dostajemy propozycje poćwiartowanych rybich głów. No nie tak głodni to aż nie jesteśmy, po chwili znajduje się też i ryba, dostajemy ją z grilla do tego jeszcze zupkę rybną. Posileni walimy dalej do hoteli Victoria w Tentenie.
Hotel to trochę za dużo powiedziane, bierzemy pokoje lux, panie mówią, że powoli zbliżamy się do cywilizacji bo mamy ciepłą wodę. Mamy sieć, mamy wifi jest cywilizacja, a że warunki hotelowe średni to już nie ważne.
Jest Facebook, jest Whatapp, jest browar, jest git.

Plan był taki, aby jeden dzień spędzić na eksploracji okolic Tenteny, ale został zmodyfikowany na rzecz pobytu o jeden dzień dłużej w Rantepao.
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Dzięki uprzejmości recepcji hotelu udało się nam zorganizować samochód dla naszej szóstki, który nas przetransferuje do Rantepao. Wg. nawigacji podróż powinna trwać max 7 godzin. Umówieni byliśmy, że startujemy o 10, ale wystartowaliśmy godzinę później bo kierowca musiał zaliczyć mszę świętą.
Gdy rozpoczynaliśmy część lądową naszej podróży w Ampanie, to byliśmy w kraju muzułmańskim, same meczety dookoła i ludność także ubrana w tym stylu. Ale zbliżając się do Tenteny meczety zaczęły ustępować miejsca kościołom im bliżej Tenteny tym więcej kościołów, a mniej meczetów, ale są te i te i wygląda na to, że nie tu z tym problemu. ( historia pokazuje, że nie zawsze było tu tak ekumenicznie)
Indonezja uczy cierpliwości, lekcja kolejna. Nasz kierowca, ani be i ni me w żadnym znanym nam języku. Plan naszej podróży przetłumaczył mu chłopak z recepcji Victorii. Driver zabrał po drodze towarzyszkę do dziś nie wiemy czy to żona, czy narzeczona. No to startujemy, naszą czujność powinno wzbudzić to, że gościu ubiera zarękawki i zamiast włączyć klimę, otwiera okno.
Droga idzie w górę jest wąska i nie najlepszej jakości, generalnie asfalt, ale tu pomyty, tu rozmyty, a my cały czas w górę przez las, przez dżunglę, a zbocza stają się coraz bardziej strome. Jedziemy tak 30-40 km\h, ale warunki drogowe to usprawiedliwiają, już wiemy że te 7 godzin na dzisiejszą podróż to mrzonka. Droga wije się niemiłosiernie, ale prędkość spacerowa nie powoduje, nawet u wrażliwych na chorobę lokomocyjną żadnych sensacji, a są tacy wśród nas. Wczorajszy rajdowiec doprowadził niektórych do granicy wytrzymałości, ale że było w miarę krótko to dali radę, tu przegięcie w drugą stronę.
Wleczemy się, wleczemy, wspinamy się na 1400 m, widoki pocztówkowe. W końcu zjeżdżamy gór wyjeżdżamy na prostą, a kierowca jedzie z tą samą prędkością, oj długa to będzie droga. W końcu dojeżdżamy na popas w miejscu, które wygląda na skrzyżowanie mini parku rozrywki z aquaparkiem.
Zamawiamy i czekamy, oj długo czekaliśmy dobrze ponad pół godziny, w końcu dostaliśmy nawet smaczne było. Ale czas leci, a przed nami na końcówce kolejny odcinek serpentyn przez góry. Jedziemy cały czas przy otwartym oknie nie poganiamy kierowcy, ten dzień i tak na straty, a chcemy dojechać bezpiecznie. Mijamy wioski i miasteczka wszędzie towarzyszy nam zapach duriana czasami pomieszanymi ze spalenizną, nie wiem czemu dość często mijamy palące się ogniska. Robi się ciemno, a my zaczynamy się wspinać w górę, cierpliwość naszych pań się wyczerpała, atmosfera w samochodzie gęstnieje. W końcu około 23 dojeżdżamy do Rantepao, które nie robi pozytywnego wrażenia na paniach, kurort to, to nie jest. Nawigacja doprowadza nas niby na miejsce czyli do Rosalinda Homestay a my jesteśmy na środku drogi, a znanej nam z fotografii miejscówki ani widu, ani słychu.
Jest ciemno okolica wygląda niezbyt zachęcająco, w samochodzie atmosfera napięta, niby jesteśmy na miejscu, a tu dupa. Chwilę skołowani kręcimy się wokół własnej osi, podchodzimy do otwartego straganiku ze wszystkim i z niczym, gdzie dwóch łebków gdy pokazujemy im adres kiwają przecząco głową nie mamy pojęcia gdzie to jest mówi ich mina. Wystukują namiary do swojej komórki i widząc zdjęcie wskazują nam drogę, jeszcze jakieś 500 m i będziecie na miejscu.
Zmieniając nasz plan podróży, jakoś nie przyszło nam do głowy, aby się dowiedzieć w Rosalinda Homestay, czy w ogóle jest możliwe przybycie o jeden dzień szybciej. W razie gdyby nie można było się zakwaterować mieliśmy czegoś poszukać na miejscu. Było to przy założeniu, że dojedziemy do Rantepao przed 20, a tu mamy 23 i widać, że miasto śpi .
Z duszą na ramieniu naciskamy dzwonek, a tu nic drugi raz, trzeci słuchać jakiś ruch jest ktoś, wychodzi właściciel mówimy co i jak dostajemy odpowiedź nie ma problemu są wolne miejsca.
Ładujemy się do pokoi, ciepły prysznic, kontakt ze światem, aktualizacja wiadomości i spać.
Tyłek boli od siedzenia w samochodzie najważniejsze, że dotarliśmy.

O Rosalinda Homestay, mogę powiedzieć, że generalnie OK. oprócz jednej rzeczy w pokojach z balkonem, a w takim byliśmy słychać wszystko co się dzieje na zewnątrz. A że jesteśmy w pobliżu głównej drogi, to możecie sobie wyobrazić o czym piszę. Poprzedniego dnia jak wylądowaliśmy w pokoju chcieliśmy wrzucić rzeczy do szafy, otwieramy szafę, a tu okazuje się, że są to drzwi na balkon taka zmyłka i taka też izolacja akustyczna. O świcie budzą nas pianiem wszystkie okoliczne koguty, a chwilę później mieścina budzi się do życia czyli ruch drogowy się zagęszcza. Chciał, nie chciał trzeba wstawać, choć chciałoby się dłużej w łóżku poleniuchować. Wynurzamy się z pokoju na śniadanie reszta ekipy już przy stole.
Na śniadanie omlet, dwie grzanki i owoce całkiem przyzwoicie, kawa, herbata do woli. Po śniadanku załatwiamy formalności finansowo-kwaterunkowe. Wiedząc, że właściciel oferuje się jako przewodnik pytamy o taką możliwość, odpowiada że on osobiście to nie, ale może kogoś polecić i ten ktoś przez przypadek jest u niego.
Przypadek, nie przypadek ustalamy z gościem program na dziś i cenę za jego usługi. A dziś w programie pogrzeb. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się trafić na ceremonię pogrzebową i się udało. Z tego co później się dowiedzieliśmy wcale nie trzeba mieć wielkiego szczęścia aby wziąć udział w ceremonii. Kraina Tana Toraja jest dość duża ludzi mieszka też niemało to i pogrzeby odbywają się prawie codziennie. Ponieważ ceremonia trwa kilka dni, to prawdopodobieństwo trafienia na nią jest całkiem spore.
Poziom angielskiego naszego przewodnika jest taki jak nasz, toteż nie ma najmniejszego problemu z kontaktem.
Za jakąś godzinkę po dogadaniu szczegółów, przewodnik zjawił się ponownie z samochodem i kierowcą. Z mieszanymi uczuciami jedziemy na pogrzeb i to jako goście rodziny.
Nie będę opisywał zwyczajów i obyczajów pogrzebowych, bo ani nie mam zdolności pisarskich, ani też nie jestem etnografem. Tych którzy dobrnęli do tej części moich wspominków odeślę do artykułu który znajdziecie https://www.focusnauka.pl/artykul/ludzi ... raja-nigdy . Dodam tylko, że zgadza to się w 100% z tym co widzieliśmy i usłyszeliśmy od naszego przewodnika.

Podam jeszcze namiary na przewodnika na Facebooku znajdziecie go jako Astro Taruk Payung szczerze go polecam.

Gdzie nie pojedziesz to statuę Chrystusa znajdziesz my mamy swoją w Świebodzinie. W Tana Toraja też mają nazywa się „Jesus Christ Blessing Statue”. Będąc w największym kraju muzułmańskim świata grzechem byłoby jej nie zobaczyć.

Jest to już ostatni dzień pobytu w Rantepao, więc rano pakujemy graty zostawiamy je w mieszkaniu właściciela obecnej naszej miejscówki. Dogadujemy się, że po powrocie z dzisiejszej wycieczki, będziemy mogli skorzystać z łazienki, aby odświeżyć się przed podróżą. Tak dziś wieczorem jedziemy nocnym autobusem do Makassar, gdzie o godzinie 11 rano dnia następnego mamy samolot do Kuala Lumpur. Bilety na autobus kupiliśmy wczoraj jak wracaliśmy z wycieczki, wyjazd mamy o 21.

Przewodnik stawia się zaraz po śniadaniu i jedziemy zwiedzić statuę, mamy trochę dziwne uczucie pamiętając, że jesteśmy w kraju muzułmańskim, a kościołów tu jak w Polsce. Statua jest tez punktem widokowym, który chętnie jest odwiedzany przez tubylców i z tego co zauważyliśmy w większości przez wyznawców proroka. Dla których to my byliśmy atrakcją samą w sobie, zdjęcie z nami to „must have”. Przy statule jest dodatkowa atrakcja pomost ze szklaną podłogą, jakieś to wrażenie robi, ale czterech liter nie urywa, może dlatego, że szkło tęskniło za płynem do mycia szyb.
Na powrocie „zaliczamy” naturalny basen, czyli fajne miejsce do pływania z krystalicznie czystą wodą spływającą z gór. Miejsce dość mocno oblegane przez młodzież. Nogi zamoczone jedziemy na popas, tym razem przewodnik pyta się nas czy chcemy zjeść tanio, odpowiadamy, może niekoniecznie tanio, ale dobrze. Drogo nie było, ale smacznie na pewno. W trakcie obiadu rozpadało się i zagrzmiało także targ bawołów, który mieliśmy w planie oglądaliśmy z okien samochodu.
Bawoły to tutaj, że tak powiem sport narodowy, pewnie większość z nich kończy jako ofiara, ale zanim stracą żywot to nie mają źle, Cały dzień spędzają na polu ryżowym w błotnistym spa po południu właściciel zabiera go do domu, myje, karmi i poi. Są także zawody bawołów, raczej bezkrwawe bawoły potykają się, a przegrany ucieka z areny.
Przejeżdżając przez centrum Rantepao upewniamy się jeszcze co do odjazdu autobusu i odebrania nas spod resortu, uzyskujemy potwierdzenie, że tak będą po nas. Wracamy do Rosalindy, oporządzamy się, zjadamy na kolację rambutany prosto z drzewa. Autobus jest szybciej niż powinien, ale jesteśmy gotowi, ładujemy się i ruszamy w drogę do Makassar. Siedzenia mega wygodne rozkładane prawie do pozycji leżącej. Mimo wszystko trudno zasnąć, ale tak chyba koło północy się nam udaje.

Jak do tej pory realia indonezyjskie pozwalały nam sądzić, że na lotnisko dotrzemy z opóźnieniem, co dawałoby nam trochę więcej snu i mniej czasu koczowania na lotnisku. Nic z tego autobus jak na złość przyjechał szybciej przed piątą rano, co oznacza że mamy ponad siedem godzin do odlotu samolotu.
Do miasta nie warto jechać bo i po co tak rano, poza tym ponoć nic ciekawego. Chcieliśmy jak najszybciej przejść do strefy wolnocłowej. Ale jak pech to pech, dzień szybciej odprawiliśmy się online w Airasia, choć były z tym kłopoty, po mimo wielu prób nie udało się tego zrobić przez ich stronę, szło do pewnego momentu, a potem mieliło, mieliło i nie zmieliło. Udało się dopiero poprzez aplikację mobilną na tablecie, ale w wyniku odprawy nie dostaliśmy tak jak to przeważnie było kart pokładowych tylko QR-kod, który trzeba zeskanować w automacie do odprawy na lotnisku.
Dojeżdżamy autobusem pod samą halę odlotów, przed halą mimo tak wczesnej godziny tłumy ludzi, tu widać, że jesteśmy w kraju proroka. Do hali wpuszcza ochroniarz sprawdzając bilety lub rezerwację, przez chwilę mieliśmy obawę, że będziemy musieli koczować na zewnątrz jak gościu zobaczy o której mamy odlot. A tu duchota jak cholera, ale na obawach się skończyło gościu nic od nas nie chciał włazimy do środka, tu przynajmniej jest klima, ale sama hala to słabo kilka metalowych foteli i dwa sklepiki z niczym. Chcemy dostać się do strefy wolnocłowej mając nadzieję, że tam będzie lepiej. Ponieważ lecimy tylko z podręcznym to wystarczy, że skanujemy QR-kod wydrukujemy karty pokładowe i możemy iść do odprawy paszportowej. Nic z tego, automaty do samodzielnej odprawy są i to sporo, ale co z tego skoro QR- kod jest przez nie czytany, a po wpisaniu danych rezerwacji pokazuje, że nie ma takiej.
Zostało nam siedzenie, drzemanie i czekanie aż rozpocznie się tradycyjna odprawa lub zjawi się ktoś w biurze Airasi.
Tak siedząc w półśnie półletargu, obserwowaliśmy odprawę czarterów lecących do Mekki i Medyny. Nie jestem pewien, ale to pewnie ta najważniejsza w życiu podróż, będąca jednym z filarów wiary.
Nawet przyjemne to dla oka oglądać grupy pielgrzymów ubranych w jednolite stylowo garniturko-mundurki. Choć korzystając z lotniskowego wifi znajduję informację, że Arabia Saudyjska przestała przyjmować samoloty z pielgrzymami z związku z epidemią coronawirusa.
Właściwie to od tego momentu zaczęły docierać do nas informacje o coraz poważniejszej sytuacji w Europie, do tej pory żyliśmy w przekonaniu, że nas to nie dotyczy, to jest gdzieś daleko w Chinach, tu także jakiejś paniki w związku z tym nie widać.

Biuro Airasia zostało otwarte w ty samym czasie co rozpoczęcie odprawy bagażowo-biletowej, czyli trzy godziny przed odlotem i okazało się, że automaty do odprawy też już widza naszą rezerwację. Przechodzimy przez odprawę paszportową i kontrolę bezpieczeństwa, jesteśmy w strefie wolnocłowej, no tu już wygląda światowo, są knajpki, są sklepy i jest lepiej niż na lotnisku w Dżakarcie. Na śniadanie skusiliśmy na zestaw indonezyjskiej sieci fast food, doznania smakowe średnie, choć frytki były ok. Jeszcze jakieś zakupy, jakieś ciuszki, magnesik i idziemy do naszej bramki. Tu na chwilę podnosi się nam ciśnienie, przed samą bramka ponowna kontrola paszportowa, ale przed nią stoi gościu z Arasia i ma wagę, a my wszyscy mamy walizy ważące dobrze ponad dziesięć kilo. Na pierwszy ogień idzie moja żonka jej walizka jest najlżejsza gościu, bierze ją w rękę potrząsa i każe iść dalej, na resztę nawet nie patrzy. Limit podręcznego w Airasia to siedem kilo.

11. Kuala Lumpur

Po trzech godzinach lądujemy na dobrze nam znanym KLIA II.
Szybka odprawa paszportowa, dyskretna kontrola temperatury, zakup flaszki z brązową wodą i próba odpalenia po raz pierwszy apki Grab. Na lotnisku jest kiosk gdzie pani w razie czego jest w stanie pomóc, rezerwujemy auto, ale po chwili pojawia problem nie opcji jednego auta dla sześciu osób z bagażami, trzeba rezerwować dwa. Nie zdążyłem, nawet odpalić apki po raz drugi, namierzył nas nazwijmy to wolny strzelec, który za niewiele więcej niż Grab, bierze naszą całą szóstkę razem z walizami i jedziemy do dobrze nam znanego Pacific Express Hotel Central Market.
Po niecałej godzinie logujemy się w hotelu i logowanie tu trwa dobre pół godziny w trakcie, którego dopiero zauważyliśmy, że zarezerwowaliśmy pokoje bez okien. Cóż zdarza się, ale nie dla hotelu w końcu tu jesteśmy i nawet wieczne krytyczki specjalnie tego nie komentowały.
Niestety to już nie ten sam hotel co parę lat temu, czas robi swoje, a tu jest potrzebny remont generalny. Większość gości to hindusi, jest głośno na basenie tłok, spadamy na kolację. Kolacja u Zakhira, więc są roti, nany i herbata z mlekiem tu się nic nie zmieniło. Po kolacji przemieszczamy się do Chinatown, szybka lustracja straganów z mydłem i powidłem, chłam prawie ten sam co poprzednim razem. Przysiadamy w food courcie pijemy po piwku bintangi zamieniły się tigery, łapiemy taksi i jedziemy pod Petronas Tower, aby zrobić pamiątkową fotkę.

Wyjazd bez zakupów to tak jakby go nie było. Aby zrekompensować paniom trudy podróży, których przy planowaniu wyjazdu się spodziewaliśmy – jeden dzień był dla nich. To jest właśnie ten dzień.
Pierwszym z powodów, że zahaczyliśmy o Kuala Lumpur było to, że w Singapurze trudno by było zrobić zakupy w rozsądnych cenach, a drugim to, że loty z Makassar do Kuala Lumpur są dużo tańsze niż do Singapuru. Koniec końców postanowiliśmy na niecałe trzy dni zawitać do stolicy Malezji.

( Loty pomiędzy Kula Lumpur a Singapurem kosztują powiedzmy w porównaniu do innych „grosze”, bez problemu znajdzie się połączenie za mniej niż 50 PLN, my zapłaciliśmy niewiele więcej bo wykupiliśmy również bagaż rejestrowy.)

Co tu dużo pisać mimo, że nie planowaliśmy jakiś specjalnie dużych łupów z półek sklepowych, to i tak skończyło się na zakupie nowej walizki na całe szczęście o wymiarze kabinowym.
Odwiedziliśmy dwie miejscówki pierwszą tuż przy hotelu był to Central Market Kuala Lumpur gdzie kupiliśmy jakieś drobiazgi na pamiątki i drugi Berjaya Times Square ( centrum handlowe z rollercoasterem w środku ) gdzie z kolei kupiliśmy walizkę, łaszki i fatałaszki.
Panie rzuciły się w wir zakupów, a panowie cierpliwie robili za tragarzy. Przy okazji spożyliśmy na obiad zupkę Laksa, której wstyd się przyznać do tej pory nie próbowaliśmy, a to przecież malezyjski klasyk kulinarny. Pho odhaczone, Tom Yum odhaczone, Laksa także, pierwsze miejsce niezmiennie należy do Tajlandii.
Do hotelu wróciliśmy Grabem poszło bezproblemowo, jak się później okazało taksówki są niewiele droższe.
Na koniec dnia troszeczkę się odkaziliśmy zakupem lotniskowym w pokoju hotelowym bez okien, a że dwóm panom czyli mi i Jerremu trochę było mało, to poprawiliśmy trzema Tigierami w Chinatown. Tak aby nie mieć problemów z zaśnięciem, my problemów nie mieliśmy nasze żony niestety tak :-).

-- 07 Sty 2021 11:44 --

12. Z powrotem w Singapurze

W hotelu korzystając WIFI zamawiamy Graba na KLIA II, ponieważ nie mają samochodów takich co zabiorą sześć osób razem z walizami to musimy wziąć dwa. Dobra bierzemy pierwszy, pierwsza trójka się ładuje i start na lotnisko. Chcę zamówić drugie auto, a tu zonk, apka pokazuje, że jesteśmy w trasie i dopóki nie dojedziemy do celu, drugiego auta nie zamówimy – człowiek całe życie się uczy. Poprzez apkę dzwonię do kierowcy, że potrzebujemy drugie auto, ale połączenie się rwało i urywało, nic z tego nie wyszło. Co robić, zainstalować apkę na telefonie małżonki, ale tu rejestracja potwierdzenie przez maila troche to potrwa, może w hotelowej recepcji pomogą, ale tu wzruszają ramionami mówią bierz taksi. W końcu recepcjonistka mówi podejdź do gościa co siedzi tu obok w biurze turystycznym on Ci pomoże. I pomógł, mówi podwiozę was za 100 MYR, skończyło się na 90 zamknął biuro wsiadł w prywatne auto, a my się załadowaliśmy razem z gratami i w drogę. Na lotnisku spotykamy pierwszą trójkę dojechali za 79 MYR, kawa w Starbucksie, odprawa bagażowa, paszportowa, bezpieczeństwa i jesteśmy w strefie wolnocłowej. Tu miał być mąk komercyjnych ciąg dalszy, ale nie był bo sklepów tam nie za wiele. Nadziei paniom narobiła moja żonka obiecując im mrowię sklepów z tym, że pomyliła terminale w pamięci miała KLIA gdzie sklepów jest sporo, ale my jesteśmy na KLIA II, a tu już nie jest tak bogato.
Potem już bez ekscesów, krótki lot, odprawa, metro i przed północą meldujemy się w znanym nam hotelu 81 – Gold.

13 . Uniwersal Studios i wracamy do domu

Co tu dużo pisać, ubawiliśmy się jak dzieci. Ale parę słów skrobnąć trzeba, może ktoś znajdzie przydatne dla siebie informacje. Chociażby taką, że jak masz szóstkę z przodu to za bilet wstępu do Uniwersal Studios płacisz połowę i nie ważne, że nie jesteś Singapurczykiem.
To już praktycznie ostatni dzień naszego wojażu, choć faktycznie przedostatni w domu będziemy jutro i nasza doba będzie o sześć godzin dłuższa.
Wiadomo do dwunastej trzeba się wylogować z hotelu, spokojnie pospaliśmy do dziesiątej. Pakowania nie było dużo bo wczoraj padliśmy na twarz, a że hotel oferuje środki higieny osobistej włącznie ze szczoteczką do zębów to i kosmetyków nie trzeba było wyciągać.
Walizy zostawiamy w hotelowej recepcji i po drodze do stacji metra Aljunied zasiadamy do śniadania w indyjskiej nazwijmy to jadłodajni. Znowuż hinduskie żarcie, tak ponieważ w tej okolicy takich miejsc jest za trzęsienie, a i większość z nich jest otwarta rano.
Wysmarowani repelentami spacerkiem do stacji metra i z jedną przesiadką wysiadamy na stacji HarbourFront.
Repelenty, w trakcie poprzedniej wizyty w mieście Merliona prawie z pewnością komar z gatunku Aedes sprzedał wirusa dengi mojej małżonce, która później odchorowała to na Filipinach. Z tego właśnie powodu, gdy wybieram się w te strony to sprawdzam sytuację epidemiczną na stronie https://www.nea.gov.sg/, a dane mówią ze w tym roku znowu jest nie wesoło. Mamy około 300 przypadków dengi tygodniowo, a Corony tylko kilkanaście. Nie chcielibyśmy przywieźć niechcianej pamiątki do domu. Trzeba się zabezpieczyć.
Stacja HarbourFront, jak kto w Singapurze bywa przy okazji centrum handlowe i to całkiem spore. Już widziałem ogniki w oczach pań, już komercja chce pokazać swoje szpony mimo, że niedziela. Nie, nie, nie plan jest inny szybciutko do wyjścia i spacerek promenadą prościutko na Sentosę.
Do kasy, bileciki i do parku rozrywki. Bileciki ponoć można ogarnąć ze zniżką online, ale nie mieliśmy do tego głowy stąd tradycyjnie zakup w kasie, jak wspomniałem na wstępie jeśli twój wiek zaczyna się od szóstki to masz prawie 50 % zniżki. Przy wejściu kamera skanuje po raz enty dziś nam temperaturę. Zdrowi więc zaczynamy szaleństwa. Większość atrakcji to różnego rodzaju kolejki od typowych roller casterów po spływ pontonami rzeką w parku jurajskim. Przejażdżka dżipem przez pustynię niczym Indiana Jones, atrakcja dla pięcioletnich dzieci, ale niech tam zaliczyliśmy. Jazda wewnątrz piramidy po ciemniaku to polecam, symulator lotu z transformersami. Shrek w ileś tam D, świat Jasia z magiczną fasolą, pingwiny z Madagaskaru, ulica sezamkowa tylko Waterworld był zamknięty.
W międzyczasie najdroższy hamburger z frytkami w stylizowanej na amerykańskie lata 60-dziesiąte restauracji, najdroższy w trakcie naszej wyprawy, a do dupy. Czas zleciał błyskawicznie, przy samym wyjściu komercja dała o sobie znać i panie wpadły w jej szpony no przecież trzeba wnukom kupić oryginalną pamiątkę w postaci ciuszka lub pluszaka. Naszej wnuczce trafił się duży ptak z ulicy sezamkowej. Naprzeciw wyjścia z Uniwersal Studios rzucił się nam w oczy znany z Kuala Lumpur szyld Din Tai Fung i w tym momencie hamburger zaczął ciążyć na żołądku jeszcze bardziej. Powrót do hotelu podobnie jak w ta stronę tylko na odwrót, czyli z promenady prosto przez świątynię komercji czyli VivoCity. Inaczej na peron się nie dostaniesz i komercja tym razem złapała w sidła, ale dzięki Bogu skończyło się na zakupach w Crocsie, Bo promocja była.
Metro, hotel, dzięki uprzejmości recepcji mogliśmy skorzystać z łazienki. Ogarnięci ponowie metrem prosto na lotnisko. Na lotnisku po raz enty pomiar temperatury, jakaś kawa przebieramy się w ciuchy podróżne. Jeszcze raz wodospad, lekka kolacja jeszcze w strefie ogólnodostępnej.
Czas na odprawę, kontrola paszportowa i jesteśmy w strefie wolnocłowej tu jeszcze malutka komercja, już taka tycia na do widzenia co by wydać ostanie singapurskie dolary. Na lotnisku już widać, ze sytuacja Coroną się zaostrza, większość podróżnych w maseczkach, a te od koloru do wyboru aż strach kichnąć.
Jak doszliśmy do naszej bramki trwał już boarding, ale ponieważ kontrola bezpieczeństwa na Changi odbywa się bezpośrednio przed wejściem na pokład to trochę to trwa. Tym razem samolot jest pełny, wylosowało nam miejsca z ścianką toalet za plecami, ale nie jest źle. Startujemy z lekkim opóźnieniem, gdzieś tak 01:40. Mniej więcej połowa pasażerów ma założone maseczki na starcie, przy lądowaniu prawie nikt. Lot bez przygód, jeśli nie liczyć w większości nie udanych prób załapania się na sen.
Po ponad dwunastu godzinach lotu, ni to na jawie, ni to we śnie lądujemy w Warszawie. Trochę zaniepokojeni co się w kraju dzieje, wyglądając procedur korona-wirusowych. A tu nic, żadnych pomiarów temperatury, żadnych kart lokacyjnych, nic zero, nul.
Skanowanie paszportów i jesteśmy na Okęciu. Szukamy naszej bramki bo dosłownie za trzydzieści minut mamy mieć wylot do Gdańska. Lot jednak jest opóźniony i mamy czas na spokojny transfer. Na Okęciu w porównaniu do Changi, żadnej gorączki Covidowej nie widać, jest parę osób w maseczkach, ale większość bez. Lot opóźniony z powodu awarii samolotu. Do Gdańska dolecieliśmy my i nasze bagaże bez problemów. Na parking po auto i do domu.
Z firmy telefon „wiesz, a może byś popracował trochę home-office, generalnie to możesz być w robocie, ale ludzie się boją” ( na ten czas w Polsce brak potwierdzonych zakażeń ). Jak dla mnie nie ma problemu i tak pierwsze dni to będzie przekopywanie się przez maile, kontrola zadań itp. A swoją ekipę mogę nadzorować zdalnie. I tak po trzech tygodniach urlopu będę siedział jeszcze dwa w domu. No nie siedział, pracował. No nie powiem jakiś kaszel mam, ale jak to mówi nasz domowy guru medyczny to tylko zwykła starcza suchość gardła, a na tym to Ona się zna.
Siła sugestii działa kaszelek jest, zamiast dokończyć wpisy na blogu to sprawdzam na ile jest prawdopodobne, że mogliśmy złapać wirusa. W Indonezji zero zarażeń, jest jedno na Bali, ale ponoć zawleczone z Anglii, pacjentka niestety zmarła. Szczerze mówiąc to danym indonezyjskim za bardzo nie ufam, ale niech będzie, mimo to zakażenie tu raczej odpada. Kuala Lumpur, także raczej nie, choć trafiłem na info o wielkim ognisku Convidowym w trakcie zgromadzenia religijnego na opłotkach miasta. Które trwało podczas naszej bytności tam. Wydarzenie nazywa się „ Tablighi Jamaat”, a miało miejsce w Sri Petaling. I rozsiało one zakażenie po Malezji, Indonezji i Singapurze. Mało prawdopodobne abyśmy mieli styczność z pielgrzymami gdy my wylatywaliśmy z Malezji wydarzenie jeszcze trwało. Podczas lotu powrotnego do Warszawy chyba też nie bo byłoby jakieś info, że komuś się przytrafiło w samolocie.
Także przyjmijmy, że to suchość gardła. Można podsumować nasz wyjazd. Jednym zdaniem to był jeden lepszych, jak nie najlepszy nasz wyjazd.

14. Podsumowanie

Zakwaterowanie
Singapur – dość drogo ( jakieś 240 PLN/doba bez śniadania ) hotel sieci 81 Gold warunki ok, ale pokój maciupki i zero akustyki, zalety parę minut spacerkiem od stacji metra i kupa jadłodajni w okolicy.W gratisie denga szalała w okolicy.
Togiany - Kadidiri Paradise i Sandy Bay ( oba około 200 PLN/doba z pełnym wyżywieniem) w tym pierwszym duże, przestrzenne domki, kiedyś eleganckie teraz jeszcze znośnie, ale czas zrobił swoje powoli się sypią.Trzy posiłki woda, kawa, herbata do woli w pakiecie od 17 do 19 happy hours. Prąd do 23.00 potem nie ma nawet wiatraka, woda ledwie płynie z kranu. Albo cywilizacja, albo w miarę dziewicza okolica wybór należy do Ciebie.
Druga lokalizacja nazwijmy ją „raj na wyłączność” warunki to domki kempingowe z PRL lata osiemdziesiąte, z wodą lepiej z prądem tak samo jak poprzednio. Domki mniejsze w nocy parno, duszno i wilgotno, spać ciężko. Okolice przyrody przepiękne. Spokojnie, leniwie pełen chillout.
W obydwu miejscach brak zasięgu komórkowego, brak Internetu.
Tentena – Victory hotel, tanio ze śniadaniem, warunki takie sobie może na jedną gwiazdkę jest Internet, jest ciepła woda bez ograniczeń. Trochę spartańsko na jedną noc nie więcej. Jest lodówka z piwem.
Rantepao - Rosalina homestay proste pokoje z wiatrakiem, śniadanie w cenie skromne, ale zjadliwe. Trochę głośno od ulicy, piwo tańsze niż w sklepie. Ogólnie pozytywnie.
Kuala Lumpur - Pacific Express Hotel wg mnie nie warto ( około 100 PLN/ doba pokój bez okien i śniadania ), hotel wymaga remontu, trzy lata temu basen i siłownia na dachu robiły wrażenie. Teraz już nie, największy plus to lokalizacja z buta dojdziesz do Chinatown, Bird Park, meczetu Masjid Negara, placu Dataran Merdeka i przy samym Central Market Kuala Lumpur.
Noc na promie dla odważnych, spokojnie idzie się przespać – kajuta wynajęta od załogi. Ale można bardziej integracyjnie w klasie ekonomicznej lub biznes, nie to nic wspólnego z klasami nam znanymi są to noclegi integracyjne.
Gorontalo - Hotel Amaris trudno powiedzieć takie sobie śniadanie i trzy godziny snu tylko, ocena znośny, okolica nic ciekawego.

Środki transportu.
Linie lotnicze LOT dreamliner nic do zarzucenia bardzo przyzwoicie.
Linie lotnicze LionAir i Batik sam lot bez zastrzeżeń, ale zmiana wylotu i cena biletu wielki minus. To nie są tanie linie.
Linie lotnicze AirAsia – przyzwoicie.
Prom Tuna Tomini luksusy to, to nie są, ale idzie wytrzymać.
Szybka łódź z Togianów do Ampany nieoczekiwanie bardzo przyzwoicie.
Nocny autobus z Rantepao do Makassar prawie luksusowo.
Transfer samochodowy z Ampany do Tenteny – lekki hardcore, jeśli chodzi o bezpieczeństwo.
Transfer samochodowy z Tenteny do Rantepao – nudno, długo, tyłek boli, ale bezpiecznie.

Jedzenie.
Indonezja to dla nas ryż, ryż jeszcze raz ryż, ryżu dostatek ( i zapach Duriana, który serc tzn. żołądków nam nie podbił) . Poza tym warzywa, owoce i ryby czyli całkiem zdrowo. Tajlandia to, to nie jest, ale glutaminianu sodu też nie ma.
Malezja i Singapur tak się złożyło, że trafiło na kuchnię hinduską, nany, roti i inne murtabaki smacznie. No i pierożki Din Tai Fung – rewelacja.

Walory poznawcze.
Czasy Tony Halika minęły, dziewicze rejony nie są dla nas za bardzo dostępne, brak czasu i pewnie kasy.
Ale, ale przyroda nas powaliła i to ta naziemna, jak i podwodna. Rozpisywać się nie będę, bo jak już wspominałem daru pióra nie posiadam. Byliśmy poza sezonem ludzi mało, widoki przecudne styk z inną obyczajowością frapujący. I to pomimo świadomości, że to trochę komercja turystyczna.
Nurkowanie najlepsze w moim życiu.

Zdrowie.
Dzięki bogu, nie musieliśmy sprawdzać jak działa indonezyjska służba zdrowia, ale z wywiadu przedwyjazdowego, wiemy że mogło być różnie, raczej słabo. Polisy oczywiście wykupione, my jak zawsze w PZU. Do tej pory tylko raz korzystaliśmy z polisy i nie było najmniejszych problemów. Nie jest to kryptoreklama. Przed wyjazdem upewniliśmy się tylko czy nie jakiś ograniczeń w związku z coroną, nie było. O Malezję i Singapur się nie martwiliśmy bo tam opieka zdrowotna, nie wiem czy nie ma się lepiej niż w Polsce.
Malaria pomimo zapisów, że na obszarze Sulawesi istnieje potencjalne niebezpieczeństwo profilaktyki nie stosowaliśmy. Malarone mieliśmy ze sobą, ale nie używaliśmy. Z rozmów z Indonezyjczykami wynikało, że przez kilka ostatnich lat nikt nie słyszał o przypadkach zachorowania. Wg. moich informacji wyszperanych w necie Singapur i Kuala Lumpur są wolne od malarii.
Denga tego się obawialiśmy w Singapurze. Od początku tego roku stale rośnie poziom zachorowań w tym mieście mimo, że walczą z tym wirusem od lat. Także repelenty i jeszcze raz repelenty, jak pisałem mamy nieciekawe doświadczenia z ta chorobą.
Covid 19, tego się obawialiśmy przed wyjazdem, ale w trakcie już nie bardzo. Jak przylecieliśmy do Singapuru to mieli 44 potwierdzone zakażenia, a jak wylatywaliśmy to 104 w porównaniu do dengi to pikuś. W Indonezji dyskretna kontrola temperatury na lotnisku, karta lokalizacyjna i stewardesa ze sprayem w samolocie. Na wyspach zero słuchu o wirusie, ale ludzi za wiele tam nie było. W Toraja pojawiły się obawy ludzi o brak turystów, których wirus zatrzyma w domu, jak wiemy niestety to się spełniło. W Kuala Lumpur w tym czasie za bardzo się jeszcze wirusem nie przejmowało. W Polsce jeszcze też nie.
Wróciliśmy cali i zdrowi, po dobrym tygodniu od powrotu znaleźliśmy się w nowej rzeczywistości.
Co dalej, kiedy wyjedziemy następny raz, nie wiadomo pożyjemy zobaczymy.
Zdrowia wszystkim życzę.
Góra
 Profil Relacje PM off
marcino123 uważa post za pomocny.
 
      
 Temat postu: Re: Plan na Celebes
#18 PostWysłany: 16 Sty 2024 23:46 

Rejestracja: 18 Lis 2016
Posty: 302
niebieski
To ja może tu napiszę, żeby nie zakładać nowego wątku.
Czy ktoś z Was będąc w Tana Toraja uczestniczył w trekkingu z ze spaniem u rodziny w tradycyjnym domu?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 18 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group