Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 43 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2, 3  Następna
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 06 Mar 2025 11:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
Lubię bawić się słowami, więc chętnie nadałbym tej relacji tytuł "Pisco w pysku". Zamiast udawania alkoholika, wolę jednak sparafrazować klasyka(*) .

Relacji z Chile jest na naszym forum co nie miara i mają jedną cechę wspólną. Nic im nie ujmując, rozgrywają się zazwyczaj na osi Santiago - Torres del Paine - Atacama (ze skokami w bok do Argentyny, czy Boliwii). Pierwotnie, gdy miałem już w garści bilet do Santiago, moje plany były podobne. Wizyta na Atacamie z wypadem do Salar de Uyuni była żelaznym punktem tego wyjazdu, a w progach parku narodowego Torres del Paine miałem już zarezerwowane noclegi (o które nie jest łatwo, jeśli nie chce się spać w namiocie lub hotelu za 3 tys. PLN za dobę i więcej).
Potem jednak, zacząłem powoli odkrywać, że Chile - największe chuchro globusa - kryje w swym wątłym ciele znacznie więcej. Mój plan zaczął pękać i na przestrzeni kilku miesięcy przepoczwarzał się kilkukrotnie. Ostatecznie, nie będzie ani TdP, ani Atacamy, ani nawet Salar de Uyuni. Niestety, ze względów logistycznych nie będzie również miejsca, na którym bardzo mi zależało, czyli polskiego obserwatorium astronomicznego, o którym pisałem tu:
polskie-obserwatorium-astronomiczne-w-chile,672,174008&p=1658374&hilit=Araucaria#p1658374.
Byłem tam już nawet umówiony na to, że będę królikiem doświadczalnym przed oficjalnym uruchomieniem programu zwiedzania tego miejsca, ale dotarcie do Antofagasty i dalej do obserwatorium, na dodatek w konkretnym dniu, okazało się nie do pogodzenia z innymi etapami.

Jakie zatem miejsca są na mojej trasie? Na razie napiszę tylko, że ustronne, oczywiście za wyjątkiem Santiago. Konkrety będą się pojawiać wraz z biegiem tej relacji, która - jak to u mnie jest w zwyczaju - jest "na żywo"(**).

Na razie, pierwszy etap podróży, to lot do Madrytu. Wylot z GDN i lądowanie w WAW, to dzisiaj czysta przyjemność. Pogoda jest tak piękna, że aż nierealna, jak na początek marca. W gdańskim saloniku zjadam śniadanie, które popijam metaxą (hmmm, czy nie tak zaczynają alkoholicy :D ?). Niektórzy narzekają na ten nasz salonik i chociaż daleko mu do wielu innych (aczkolwiek ciągle się poprawia), tą grecką brandy mnie ujmuje, mimo że to tylko wersja 5*.
W Warszawie czasu wystarczy tylko na tyle, by wpaść do Poloneza i zgarnąć cokolwiek na kolejny lot (tak, wiem, że działam w ten sposób niezgodnie z zasadami saloniku, ale w tych okolicznościach, proszę o wyrozumiałość :) ). Siedzę już na moim fotelu 15F, z więcej niż wystarczającą przestrzenią na kończyny dolne i za chwilę ruszam....

Image

(*)wyjaśnienie dla millenialsów, zetek i innych pokoleń młodszych od iksów, czy boomerów - szukajcie pod hasłem "Kenneth Grahame".

(**)proszę nie przywiązywać się zbyt mocno do tego określenia, bo jak zwykle, złapię gdzieś na pewno kilkudniowy poślizg.

Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka


Ostatnio edytowany przez Gadekk, 06 Mar 2025 12:13, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
24 ludzi lubi ten post.
3 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
Aż 7 wylotów dziennie i największy samolot pasażerski w naszej historii! Ruszyliśmy na majówkę: Jeden kurort bije rekordy Aż 7 wylotów dziennie i największy samolot pasażerski w naszej historii! Ruszyliśmy na majówkę: Jeden kurort bije rekordy
All inclusive w tunezyjskim Monastyrze 🌴🍹 4* hotel z aquaparkiem za 1668 PLN All inclusive w tunezyjskim Monastyrze 🌴🍹 4* hotel z aquaparkiem za 1668 PLN
#2 PostWysłany: 06 Mar 2025 12:03 
Moderator forum
Awatar użytkownika

Rejestracja: 09 Lis 2012
Posty: 2417
Melduję się na pokładzie, samemu zwiedzając Chile w tej słynnej osi ;-)
Góra
 Profil Relacje PM off
tropikey lubi ten post.
 
      
#3 PostWysłany: 07 Mar 2025 01:20 

Rejestracja: 22 Lip 2015
Posty: 1203
złoty
Czyżby promocja Aeromexico? :lol:

Pozdrawiamy z Chile ciut mniej znanego na forum. Przyznam szczerze, że też ostatecznie nasze plany poszły w stronę mniej standardowych miejsc, choć nadal dość turystycznych, dlatego bardzo jestem ciekawy twojej trasy.
Więc żeby było tematycznie do relacji i forum to na zdjęciu darmowe muzeum Akordeonów w Chonchi.
Załącznik:
IMG_1069.jpeg
IMG_1069.jpeg [ 143.18 KiB | Obejrzany 2801 razy ]

nie jest łatwo na telefonie dodać zdjęcie spełniające wymogi forum :(
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
 
      
#4 PostWysłany: 07 Mar 2025 15:10 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
@adam1987: Musiałem poszukać tego Chonchi :)
Wyspę Chiloé też rozważałem, ale ominę ją, przynajmniej tym razem (bo nie mam wątpliwości, że do Chile jeszcze powrócę :) ). W planach mam jednak rejony na północny wschód od niej ;)

Prawie cały lot do Madrytu spędzam w stanie pół-snu. Po zjedzeniu zachomikowanych dóbr, na uszy zakładam słuchawki, na oczy klapki, odchylam oparcie, ile fabryka Boeinga dopuściła i zapadam w letarg. Miejsce przy wyjściu awaryjnym jest do tego celu idealne. Śmiem podejrzewać, że miejsca jest tu nawet więcej, niż w biznes klasie B737 Max 8, którym lecę.
Gdy budzę się na krótko przed dotarciem do celu, widzę, że stolica Hiszpanii jest ukryta gdzieś tam pod grubą warstwą chmur. To zupełne przeciwieństwo dzisiejszego Trójmiasta i Warszawy.

Image

Image

Po wylądowaniu okazuje się, że wszędzie jest mokro. Teraz już nie pada i jest ok. 13 st. C, ale wśród pasażerów co rusz słyszę komentarze w stylu: "to żeśmy ze słonecznej i ciepłej Polski zrobili sobie weekendowy city break w mokrym i chlodnym Madrycie".
Mnie także dopada nieco minorowy nastrój, tym bardziej że bus z lotniskowego Hiltona, zamiast w ciągu maksymalnie 30 min., podjeżdża na mój przystanek jeszcze kwadrans później.
Opis samego hotelu Wam daruję. Zainteresowanych odsyłam do odrębnego wątku, w którym naskrobałem kilka słów:

viewtopic.php?f=1576&t=51560&p=1758040#p1758040

Po zjedzeniu kolacji w saloniku hotelowym wychodzę na zewnątrz, żeby sprawdzić warunki atmosferyczne. Niestety, siąpi deszcz. Nie znajduję w sobie wystarczających pokładów energii i ochoty, by wybrać się w takiej aurze na miasto. Gdyby to chociaż było blisko. W drodze powrotnej mam nocleg w centrum, to może wtedy wykażę się większym entuzjazmem (zwłaszcza, jeśli pogoda będzie odpowiadać staropolskiemu przysłowiu "życie, jak w Madrycie").

Rano wstaję rześki i wypoczęty. Lot do Santiago mam o 13:15, ale na lotnisku jestem już o 10:00. Raz, że transfer lotniskowy z hotelu nie jest szczególnie wiarygodny (o czym wspominam w ww. opisie Hiltona) i wolę dotrzeć do Terminala 4 bez nerwów, a dwa, że przedłużanie pobytu w hotelu nie ma dziś sensu. Wolę ten czas spędzić spokojnie w pobliżu mojego gate'u i załatwić tu kilka zaległości przed opuszczeniem Europy.

Nadaję bagaż u señory, która ma dziś ewidentnie gorszy dzień, potem kawalątek dalej przechodzę fast trackiem kontrolę bezpieczeństwa i po kwadransie od opuszczenia busa hotelowego jestem po drugiej stronie.

Image

Teraz jeszcze autonomiczna kolejka podziemna do zewnętrznego Terminala 4S, odprawa paszportowa w automacie i po kolejnym kwadransie trafiam przed drzwi Sala VIP Velasquez.

Image

Image

Salonik jest wielki - ciągnie się na lewo i prawo od wejścia, z sektorami gastronomicznymi na obu końcach. Oferta jest w nich bardzo przyjemna. Jestem tu akurat o takiej porze, w której następuje zmiana ze śniadania na lunch. W obu wersjach jest co wybierać.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jest fajny widok na płytę postojową, masa miejsca do siedzenia, a w jednym z zaułków znaleźć można też część "sypialną" i prysznice.

Image

Image

To moja pierwsza wizyta w tym saloniku i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem, zwłaszcza w zakresie bardzo przyzwoitej baterii mocnych trunków :D . Na szczególną uwagę zasługują te dwie pozycje:

Image

Image

Image

Niestety, Iberia robi mi przykrą niespodziankę. Mój lot ma duże opóźnienie. Zamiast o 13:15, ma wystartować o 16:00 :( .
Pal licho późniejszy wylot. Gorzej, że w Santiago będę około 1. w nocy, a już na 9:00 rano mam zaplanowany odbiór auta, żeby zrobić nim całodniową wycieczkę w Andy. Za dużo, to ja się w hotelu w Santiago nie wyśpię....

Kolejny odcinek będzie już z Santiago, chyba że przed odlotem uda mi się wrzucić coś jeszcze z pokładu mojego A350 :)
Góra
 Profil Relacje PM off
13 ludzi lubi ten post.
 
      
#5 PostWysłany: 07 Mar 2025 17:05 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
Jednak kilka słów mogę jeszcze puścić w eter.
Nie wiem, o której ostatecznie wylecimy, ale widać, że mocno się śpieszą, bo wpuszczają pasażerów na pokład już wszystkimi wejściami, niezależnie od klasy podróży. W korytarzu biznes klasy zrobił się tłok, jak w trolejbusie(*) w szczycie transportowym.
Mój fotel 3L już czeka. Mam go zamiar rozłożyć możliwie szybko i godnie użyć. Spać przez ponad 13 godzin na pewno nie dam rady, ale mam nadzieję, że trochę się uda, co by jutro za kierownicą nie odlecieć :D

Image

Image

Żegnam skąpany w deszczu Madryt.

Image

Hasta luego!

(*) dla czytelników spoza Trójmiasta, Lublina i Tychów: taki autobus z szelkami przypiętymi do sieci elektrycznej nad ulicą ;)
Góra
 Profil Relacje PM off
20 ludzi lubi ten post.
 
      
#6 PostWysłany: 11 Mar 2025 22:26 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
Wybaczcie, ale z tą relacją "live" jest tym razem wyjątkowo ciężko... Od samego przylotu do Chile mam takie tempo, że padam ze zmęczenia. W wolnych chwilach piszę na raty i dopiero teraz (czyli w czwartym dniu) udaje mi się to sklecić w kolejny odcinek. Zatem ad rem...

W Santiago lądujemy o 1:30, czyli 2 godz. i 40 min. po czasie rozkładowym. To już kurczę mogli spóźnić się o te 20 minut więcej i miałbym 600 EUR...

Gdyby nie to nieszczęsne opóźnienie, lot mógłbym z czystym sumieniem uznać za udany. Pod względem wygody w długodystansowej klasie biznes, Iberia to taki solidny średniak. Nie ma tu co liczyć na luksusy oferowane przez linie z zatoki Perskiej, ale zgrzeszyłbym, gdybym narzekał. Jedzenie jest przyzwoite (viewtopic.php?f=226&t=40802&p=1758219#p1758219), załoga sympatyczna, samolot (A350) - mimo, że nie jakaś nówka sztuka - trzyma fason, a co najważniejsze, fotel jest bardzo wygodny i z dużą przestrzenią pod monitorem na moje stopy rozm. 46 :)

Image

Do hotelu docieram dopiero przed 3. w nocy. Najwięcej czasu zajęło oczekiwanie na bagaż. Mimo przywieszki "priority", bagaże wszystkich pasażerów klasy biznes wyjechały na taśmę w odległym peletonie.
Reszta idzie jednak bardzo sprawnie, łącznie z transferem. W jednej z firm oferujących tego rodzaju usługi zamówiłem najtańszą wersję, a przyjechał ogromny chiński SUV na sterydach i wodotryskami, którego marki w ogóle nie kojarzę. Jak to z dumą powiedział mój kierowca: "Fabricado en China pero diseñado en Italia" :D

Już za kilka godzin odbieram auto z wypożyczalni, więc to wielkie szczęście, że wcześniej tyle wypocząłem w samolocie. Teraz udaje mi się co prawda zasnąć na godzinę, może dwie, ale to raczej płytka drzemka, nie dająca szczególnej regeneracji.
Po obfitym śniadaniu, kwadrans po 8. spotykam się w recepcji ze znanym tu powszechnie @jacek96, który akurat zaszczyca Santiago swoją obecnością. Postanawiamy na jakiś czas połączyć nasze siły i udajemy się po auto. Z mojego DoubleTree Vitacura (kilka słów o nim będzie w osobnym wątku, do którego link podam w kolejnym odcinku) jest tam spacerkiem kilka minut. Formalności zajmują trochę czasu, bo ich system ma taki dziwny "feature", że do zabezpieczenia akceptuje tylko takie karty kredytowe, które wydane zostały przez znany temu systemowi bank. Tak przynajmniej twierdzi obsługująca mnie dziewczyna. Pomijając, że pierwszy raz w życiu stykam się z taką sytuacją, zagadką jest dla mnie problem w akceptacji karty Santandera (który jest w Chile bardzo popularny), czy w rozpoznaniu Citi (bo nieznajomość Pekao SA mogę jeszcze zrozumieć). Ostatecznie, udaje się kartę wprowadzić pod nazwą Banco Edwards CITI, bo pod taką marką Citi funkcjonuje w Chile.
Około 9:30 ruszamy w trasę. Zaczynam z grubej rury, czyli pod prąd, ale dziś sobota, więc ruch w tej części miasta niewielki i udaje się ten manewr szybko skorygować :) .
Nasz pierwszy cel, to Embalse El Yeso del Cajón del Maipo:

https://maps.app.goo.gl/PwSu3XNPhiPG3HxT6

Image

Pogoda jest przepiękna, choć w mieście może być dziś nawet 30 st. C, a to już takie piękne nie jest. Udając się do podnóża Andów uciekamy nieco od tego skwaru, bo wysokość obniża temperaturę o kilka stopni.
Po drodze zaglądamy jeszcze na chwilę do San José del Cajón del Maipo, w którym w pobliżu Plaza de Armas jest akurat sobotni targ. Po jakimś kwadransie lecimy dalej.

Image

Embalse de Yaso to popularny cel jednodniowych wycieczek z Santiago. Mimo, że końcówka trasy, to droga szutrowa, dotrzeć tu można spokojnie każdym rodzajem auta, nawet jakimś mikrusem. Dla naszego Subaru 4x4 to pestka.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

To jednak nie koniec dzisiejszej trasy. Zapędzamy się dużo dalej, a tam, nisko zawieszone auta mogą już sobie nie poradzić (choć i takie spotykamy na trasie). Jedziemy do Termas del Plomo:

https://maps.app.goo.gl/iFPgEyLaPGqRm1VQA

Image

Dalej pojechać się już nie da. Grzbietem gór przebiega granica z Argentyną.
Termy znajdują się na terenie prywatnym i za wjazd trzeba zapłacić 10000 CLP od osoby (tylko gotówka). Droga jest w zasadzie całkiem dobra (na tyle, na ile szutrowa trasa może być dobra), ale w kilku miejscach trzeba przejechać przez niezbyt może głębokie, ale żwawe i szerokie strumienie. I właśnie to jest zagrożeniem dla nisko zawieszonych aut. Naszym bez trudu dojeżdżamy do samych term. W przeciwieństwie do otoczenia, nie są one niczym imponującym, ale też nie dla nich tu jesteśmy (choć kolega dziarsko korzysta z uroków cieplic).

Image

Image

Szlakiem rozpoczynającym się przy łazienkach idziemy do Lago de los Patos, czyli jeziora kaczek:

https://maps.app.goo.gl/h5NKAShHgR8hUUTC9

Po ok. kwadransie dochodzimy do kolejnej doliny i podążamy jej lewą stroną ku majaczącej w oddali ogromnej szczelinie skalnej. Nie dochodzimy jednak do niej, lecz skręcamy ostro w lewo i wspinamy się na szczyt ściany doliny. Widoki zwalają z nóg, oczywiście jedynie w przenośni :D

Image

Image

Image

Image

Na szczycie znajduje się niewielki staw z błękitną, przejrzystą wodą oraz kaczą rodziną.

Image

Image

Image

Image

Image

Na alltrails (a może na wikiloc?) znalazłem informację, że zejść można inną stroną. W poszukiwaniu ścieżki oddalamy się od stawu i dochodzimy do krawędzi góry. Roztacza się stąd piękna panorama, a daleko w dole widać drogę gruntową, którą przyjechaliśmy do term (być może dostrzeżecie mały biały punkcik - to jest samochód, który przejeżdża akurat przez wspomniane wcześniej strumienie).

Image

Widać też kilka wydeptanych ścieżek. Część z nich wydaje się prowadzić w dół w sposób nazbyt ekstremalny, więc wybieramy taką, która trawersuje po stoku i po ok. 30 minutach jesteśmy przy samochodzie.
Potem jeszcze jakieś 3 godziny jazdy (z czego spora część, to przebijanie się przez Santiago i jego bardzo rozległe przedmieścia) i jestem hotelu. Mimo "szalonej" nocy i wyczerpującego dnia, jakoś się jeszcze trzymam :)

Jutro czeka mnie lot do Temuco. O tamtejszych atrakcjach mowa będzie już w kolejnym wpisie :)
Góra
 Profil Relacje PM off
21 ludzi lubi ten post.
4 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#7 PostWysłany: 12 Mar 2025 00:04 

Rejestracja: 27 Mar 2014
Posty: 4375
srebrny
Dzięki uprzejmości Bartka i @jaco027, który nas zaswatał, mogłem przeżyć kilka pięknych dni, w świetnym towarzystwie na łonie fantastycznej (według mnie niedocenianej) chilijskiej natury.
Na wspólne wieczornoweekendowe wypady do barów-pubów Bellavisty zabrakło czasu, bo sił to @tropikey odmówić nie sposób 💪🏼
Ja już niestety pożegnałem Bartka i Chile, męczę się w TK 216 przez kolejne 18h🥱
Dzięki wielkie raz jeszcze i do kolejnego 🥂😊
Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
3 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#8 PostWysłany: 14 Mar 2025 01:11 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Lip 2014
Posty: 1446
Loty: 119
Kilometry: 225 398
srebrny
O! widzę, że na F4F pojawiło się Termas del Plomo! jakiś już czas temu napatoczyłem się w internecie na info, że coś takiego jest i zdjęcia spowodowały, że coraz bardziej mnie to Chile korci. Co do samej kąpieli - jak z temperaturą (w sieci pisze, że 28 st.C, ale bardziej o odczucia "na skórze" mi chodzi), jak głębokość? czy gacie się nie brudzą od tej wody (tam się w ogóle, zwyczajowo, w gatkach czy bez się kąpie?), czy dno kamieniste?, bez butów do wody spoko jest?
_________________
Moje relacje: Korea 2024Lobos 2024
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#9 PostWysłany: 14 Mar 2025 01:51 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
@jacek96: w przeciwieństwie do mnie, zażywałeś tam kąpieli, więc będziesz bardziej wiarygodnym źródłem informacji dla @Raphael :)

A jeśli chodzi o moje obowiązki pisarskie, to.... Na początek, zgodnie z obietnicą z poprzedniego wpisu, podaję link do mojego krótkiego opisu DoubleTree Vitacura: viewtopic.php?f=1576&t=51560&p=1758877#p1758877.

A teraz powrót do relacji "na żywo" (to powinno być już w cudzysłowie do kwadratu).

Dziś śniadanie jem na raty. Przed oddaniem auta w Salfa Rent umówionym na ok. 8:30 muszę je jeszcze zatankować. Wstaję na tyle wcześnie, że mam jeszcze trochę czasu, więc schodzę tylko na małe co nieco, bo ssie mnie ogromnie i dopiero po powrocie z wypożyczalni konsumuję właściwą dawkę. Potem mam ciągle jeszcze drobny zapas czasu przed jazdą na lotnisko, więc robię szybki spacer za rzekę, w stronę wzgórza San Cristóbal. Niedziele w Santiago są świętem dla wszystkich, oprócz kierowców aut. Znaczna część dróg miejskich zostaje w całości lub części wyłączona z ruchu, a uzyskaną w ten sposób przestrzeń opanowują rowerzyści, rolkarze, biegacze (w tym z dziećmi w wózkach) i zwykli spacerowicze.

Image

Image

Zza rzeki przyglądam się przez chwilę symbolowi miasta, wieżowcowi Costanera i jego otoczeniu. Owszem, same biura, hotele i sklepy, ale fajnie tu. No i mają bankomat 24h, który nie pobiera prowizji (wymiana-waluty-w-chile,743,135314&p=1758426#p1758349), a w Chile to nie lada gratka ;)

Image

Image

Czas jechać na lotnisko. Pomny swojej głupoty sprzed lat, gdy w sejfie tego samego hotelu pozostawiłem pieniądze, paszport, itp. i musiałem swoje zabulić, żeby mi to podstawili na lotnisko, szczegółowo oglądam wnętrze skrytki, by upewnić się, że nic w niej nie zostało.
Po zamówieniu najtańszej opcji Ubera, znowu podjeżdża ogromna chińska landara (Cherry Tiggo 8), której wyposażenie spowodowało u mnie opad szczęki. To z resztą temat rzeka (i na odrębny wątek), jak bardzo chiński przemysł samochodowy opanował Amerykę Płd. (bo w Europie jeszcze tego aż tak nie widać).

Sytuacja na dziś wygląda tak, że @jacek96 również zdecydował się polecieć do Temuco, choć tylko na półtora dnia, więc na ten króciutki czas ponownie łączymy siły.

Odprawa na lot LATAM idzie bardzo sprawnie. Mają rozbudowany i efektywny system urządzeń do samodzielnego nadawania bagażu, od wydrukowania naklejki bagażowej, aż po odstawienie walizki na taśmę dowożącą ją do sortowni. Wkrótce jestem po drugiej stronie. Tutaj rozglądam się za salonikami. Dziś w zasadzie żadnego nie potrzebuję, ale za jakiś czas będę w trakcie tej podróży miał (celowo) nocną przesiadkę w SCL, więc warto wybrać lokal odpowiedni do tego celu. Sam LATAM nie ma w terminalu krajowym żadnych (z resztą, nawet gdyby miał, nie załapałbym się na takowy, bo statusu u mich nie mam, a klasa podróży też za niska). Z informacji na prioritypass.com wynika, że w terminalu krajowym jest jeden salonik z prysznicem i na dodatek można w nim spędzić nawet 6 godzin. Sprawdzam to i faktycznie, jest takowy: https://www.prioritypass.com/lounges/ch ... the-lounge.

Wiadomo, terminale krajowe, to nie jest miejsce na luksusy, ale powiedzmy, że ujdzie... Więcej o nim postaram się napisać we właściwym wątku, gdy już znajdę się w tym saloniku na dłużej. Teraz nawet zdjęć żadnych nie zrobiłem.

W LATAM świetne jest to, że środkowe fotele przy wyjściach awaryjnych są bez dopłaty (przynajmniej w taryfie full). Korzystam z tego, bo nawet na takim niedługim locie nie mogę ścierpieć ciasnoty w strefie nożnej.

Image

Po wylądowaniu w Temuco wszystko idzie błyskawicznie i po niedługiej chwili jestem już na zewnątrz, witany przez Jacka, który przyleciał poprzednim lotem. Moją uwagę przykuwają tu dwujęzyczne napisy informacyjne, które są po hiszpańsku i w mapudungun, czyli w języku, którego używają mieszkający tu od wieków Mapucze.

Image

Image

Odbiór auta - dziś również z Salfa Rent - trwa nie dłużej, niż kwadrans, a obsługujący nas agent nawet słowem nie wspomina o kwestii kart, która tak bardzo pochłonęła panienkę w Santiago.
Tym razem jest Toyota Corolla Cross (bez napędu na 4 koła).
Po około półtorej godziny jazdy jesteśmy w Melipeuco. Na jego "przedmieściach" meldujemy się w Centro Turístico Los Pioneros:

https://maps.app.goo.gl/3ueQ94T4YnYeZhdq9

Powiem tak.... Cena nie jest tu wygórowana (ok. 240 zł za dobę ze śniadaniem), ale sam obiekt budzi mieszane uczucia. Z jednej strony, ma bardzo dobrą lokalizację (blisko do parków oraz do Melipeuco) i całkiem szeroki wybór śniadaniowy (pieczywo, wędliny, sery, jogurty, jajecznica, kawa, herbata, yerba, owoce, itp.), ale jednocześnie jest wrażenie, że sporo elementów wyposażenia się sypie i ogólnie brak tam dobrej ręki technicznej.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jest już ok. 16:30, ale dni są tu na szczęście długie, więc ruszamy na objazd pobliskich miejsc.
Na początek oddalony o jakieś 5 minut jazdy wodospad Truful-Truful:

https://maps.app.goo.gl/PS6yD2C4Nmw3EHcv8

Image

Image

Image

Wiadomo, Iguaçu, czy nawet Niagara to nie jest, ale warto zobaczyć, tym bardziej, że jest free ;) .

Jedziemy w kierunku wjazdu na teren Parku Narodowego Conguillío. Chwilę przed nim jest punkt obserwacyjny kanionu rzeki Truful Truful:

https://maps.app.goo.gl/xeCrySZYdALdTFvq8

O tej porze słońce jest już niestety w takiej pozycji, że nie uwypukla błękitnego koloru wody.

Image

Jest już co prawda zbyt późno, by zaliczyć jakieś poważne trekkingi na terenie parku, ale skoro już tu jesteśmy, to się chociaż przejedźmy. Droga nie należy do najprzyjemniejszych, bo to gruntówka (choć ma nawet swój numer krajowy), na dodatek w kilku miejscach słabo utrzymana. Przemy jednak do przodu, aż dojdziemy do wniosku, że trzeba wracać.
Na samym początku jest odcinek, po którego lewej stronie dumnie prezentuje się wulkan Llaima.

Zdjęcia wychodzą teraz mizerne, bo słońce świeci niemal prosto w obiektyw, ale nie martwcie się Siostry i Bracia... Powrócę tu :D

Image

Image

Zaraz przy drodze jest również Laguna Arcoíris, niewielki zbiornik w wulkaniczej niecce, wypełniony bardzo przejrzystą wodą, w której majaczą pnie zwalonych drzew. Znowu, pora już nie ta, ale, jak wyżej ;)

Image

Image

Wjeżdżamy w obszar, w którym pojawiają się pierwsze araukarie. Te drzewa są wyjątkowo piękne. Proste, wyniosłe, zwieńczone kształtną koroną gałęzi. Wyglądają, jakby były blisko spokrewnione z baobabami. A może są i szepczą między sobą: "kto nas tu do jasnej ciasnej przeniósł z Madagaskaru?".
Tu, na terenie nisko położonym, rosną po sąsiedzku z innymi gatunkami. Ich własne królestwo, w którym nie mają konkurencji, rozciąga się sporo wyżej. O tym jednak już w innym odcinku.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Dojeżdżamy w pobliże Laguna Conguillío - dużego jeziora otoczonego lasem, nad którym dominuje góra Sierra Nevada. Znajdujący się tu parking stanowi punkt startowy do kilku różnych szlaków, z których najistotniejszy, to ten prowadzący do Mirador Sierra Nevada. Z braku czasu, wybieramy krótką ścieżkę do brzegu jeziora.

Image

Image

To jest ta chwila, gdy mówimy sobie "pass" i wracamy do Melipeuco. Czas jeszcze coś zjeść. Okazuje się, że prawie wszystkie jadlodajnie już zamknięte. Działają w zasadzie już tylko tutejsze "food trucki". W jednym z nich, za 9000 CLP (coś ok. 37 zł) zamawiam tą oto pizzę typu "funghi" i muszę powiedzieć, że jest wyśmienita.

Image

https://maps.app.goo.gl/TAAVqMCdmxCNjjay9

Czas zakończyć ten dzień. Przede mną jeszcze dwa kolejne tutaj, o których to już wkrótce (mam taką nadzieję) .
Góra
 Profil Relacje PM off
14 ludzi lubi ten post.
jacek96 uważa post za pomocny.
 
      
#10 PostWysłany: 14 Mar 2025 08:53 

Rejestracja: 27 Mar 2014
Posty: 4375
srebrny
Wciąż jestem pod wrażeniem Twojej pamięci, do nazw odwiedzonych miejsc. Ja nadal nie wiem, czy z Santiago wylądowałem w Malepuco, czy Temuco🫢

Raphael napisał(a):
O! widzę, że na F4F pojawiło się Termas del Plomo! jakiś już czas temu napatoczyłem się w internecie na info, że coś takiego jest i zdjęcia spowodowały, że coraz bardziej mnie to Chile korci. Co do samej kąpieli - jak z temperaturą (w sieci pisze, że 28 st.C, ale bardziej o odczucia "na skórze" mi chodzi), jak głębokość? czy gacie się nie brudzą od tej wody (tam się w ogóle, zwyczajowo, w gatkach czy bez się kąpie?), czy dno kamieniste?, bez butów do wody spoko jest?


Buty nie są wymagane, choć wskazane. Ja już na wejściu zaliczyłem wywrotkę, kamienie są obłe i śliskie. Tekstylia raczej wymagane, choć strażników tego pilnujących nie widzieliśmy 😅
Temperatura i głębokość (~1m.)idealna do długiego moczenia.
Woda różni się wyglądem od źródeł np.Islandii, ale na ciemnych spodenkach brudu nie widać, więc można z niej korzystać .
Kąpałem się niejednokrotnie w mniej ponętnych miejscach 😎

@tropikey, wrzucaj następne posty,bo mnie ciekawość zżera widoków, dni następujących po moim wyjeździe 😜
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
Raphael uważa post za pomocny.
 
      
#11 PostWysłany: 18 Mar 2025 00:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
Dzisiejszy odcinek jest nietypowy, bo i okoliczności są szczególne.

Jednym z celów, które sobie wyznaczyłem w okolicach Melipeuco jest wejście na wulkan Sollipulli, będący częścią Reserva Nacional Villarrica. To jeden z nielicznych wulkanów, na które można wchodzić samodzielnie, bez przewodnika (ten jest wymagany dopiero w razie chęci wejścia na Nevadas de Sollipulli, czyli na lodowiec znajdujący się w wielkiej, wygasłej kalderze tego wulkanu). Ponieważ w poniedziałki główna atrakcja okolic Melipeuco, czyli Park Narodowy Conguillío jest nieczynny, właścicielka naszego obiektu zasugerowała, żeby wybrać się tego dnia na wulkan. Byliśmy trochę sceptyczni, bo akurat na ten jeden dzień prognoza była mało zachęcająca: pełne zachmurzenie, a ok. 13:00-14:00 także deszcz. Właścicielka na to tylko machnęła ręką, żeby się nie przejmować. No dobra - myślimy - jest miejscowa, to pewnie wie lepiej. Zaraz po śniadaniu zbieramy zatem manatki i jedziemy do punktu CONAF (takie chilijskie Lasy Państwowe), obok którego zaczyna się szlak na szczyt wulkanu.
Dojazd tu zajmuje ok. 40 minut, z czego więcej niż połowa schodzi na przebrnięcie przez drogę szutrową, która na ostatnich 3-4 km potrafi być stroma, kręta i mocno dziurawa, więc zwykłym autem byłoby raczej ciężko tu dotrzeć.

Image

Jadąc patrzymy ciągle w niebo i targają nami wątpliwości, bo chmur przybywa, a skrawki błękitu są coraz mniejsze. Co gorsze, chmury są na niskim pułapie, choć z drugiej strony, daje to nadzieję, że może tam wyżej da się wyjść ponad nie.

Rejestrujemy się u strażnika parku (wstęp jest bezpłatny) i widzimy, że przed nami weszło dziś tylko dwóch Niemców (doganiamy ich z resztą po kilkunastu minutach).

Z początku jest bardzo przyjemnie. Przez chmury przebijają się czasem placki lazuru, jest optymalna temperatura i piękny las, w którym rosną ogromne, stare drzewa różnych gatunków. Z porastającymi je długowłosymi mchami prezentują się bajkowo. Prawdziwa prapuszcza.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Im wyżej, tym częściej pojawia się mgiełka chmur, która z czasem co raz bardziej gęstnieje. W pewnym momencie kończy się las, a przed nami pojawia się ten oto charakterystyczny napis oraz strzałka.

Image

Z zamieszczonym na tabliczce zakazem nie śmiemy polemizować (zwłaszcza czynem), natomiast strzałka działa jedynie jako luźna sugestia. W pogarszającej się widoczności zwracam uwagę tylko na ścieżkę, która jest wydeptana zaraz po prawej stronie strzałki, a nie dostrzegam, że trochę bardziej na prawo od niej, za krzakami jest prawdziwa ścieżka, prowadząca dalej przez końcówkę lasu. Ta moja jest jednak o kilkaset metrów krótsza, choć biegnie cały czas po odkrytym terenie, więc w razie pełnego słońca, lepiej jednak skorzystać z tej "legitnej".
Dziś na pełne słońce nie ma jednak szans. W mlecznej ścianie majaczą fragmenty wulkanicznych skał i pojedynczych araukarii. Gdy już kończę skrót i wchodzę z powrotem na prawidłową ścieżkę, muszę co raz mocniej wytężać wzrok, by dostrzec kolejne metalowe słupki z pomarańczowym czubkiem, które wyznaczają szlak.

Image

Idzie się trudno, bo jest stromo, a na dodatek podłoże jest coraz bardziej sypkie i grząskie. Po pewnym czasie, gdy nogi zapadają się w wulkanicznym piachu, a szlak widoczny jest co najwyżej na 3 m. do przodu, wiatr robi się tak mocny i zimny, że nakładam na siebie wszystkie rzeczy, które mam w plecaku. Bez nich byłbym w czarnej d...ie. Co rusz z paszczy wypuszczam wiązankę godną pewnego europarlamentarzysty z zespołem Tourette'a, bo mam tej góry już serdecznie dość.

Image

Po ponad 2 godzinach ciągłego marszu w górę docieram wreszcie do ostatniego słupka. Niestety, nadzieja na to, że cokolwiek tu zobaczę, okazuje się złudna i w tym miejscu umiera. Chmury są tak gęste, że czuję się, jak bohater jakiegoś filmiu sci-fi, przebywający na nieznanej planecie. Z ogromnego lodowca dostrzegam tylko jakiś drobny fragment.

Image

Image

Deszcz i wiatr wyganiają mnie stąd po 2-3 minutach. Schodząc muszę uważać, by nie zejść z ledwo widzialnego szlaku i nie spaść gdzieś. Zejście trwa na szczęście dużo krócej.

Jadąc autem do Los Pioneros, zastanawiamy się, czy było warto?
Gdy moje wcześniejsze negatywne emocje opadają, dochodzę do wniosku, że jednak tak. Dziś na wulkanie było łącznie z nami 6 osób i tylko tej grupie dane było doświadczyć tych zjawisk wizualnych i pogodowych, na które natrafiliśmy. Owszem, przestrzennych pejzaży nie było dziś absolutnie żadnych, ale te drzewa we mgle i skrywający się w niej śnieg w szczytowych partiach, sprawiały tak nierealne wrażenie, że odczuwam swego rodzaju satysfakcję. Obok niej jest jednak i smutek, bo gdzieś po drodze zgubiłem etui z moimi ulubionymi okularami przeciwsłonecznymi :(

Gdy docieramy do naszego obiektu, niebo się przeciera, ale tylko nad nami. Siadamy sobie nad basenem w pełnym słoneczku i snujemy "forumowe" dialogi w towarzystwie jednego z 4 ogromnych psów, które mieszkają w Los Pioneros.

Image

Przed odjazdem autobusu Jacka, wybieramy się jeszcze na kolację do jednego z tutejszych niepozornych lokali. Nosi wdzięczną nazwę "Marcella Restaurante".

https://maps.app.goo.gl/p4mvSX1Amg3dv8b28

Zamawiam łososia i dostaję porcję, jakiej nigdy w życiu przede mną nie postawiono. Dwa ogromne steki ze świeżego, rzecznego łososia - rewelacja. Austral Calafate też bardzo polecam :)

Image

Image

Żegnamy się z Jackiem, który z przesiadką w Temuco udaje się do Santiago na lot do Europy, a ja wracam do Los Pioneros...

- No dobrze - powiecie - ale gdzie ta nietypowość odcinka, o której napisałeś na początku?

Słuszna uwaga. Już się to wyjaśnia...

Otóż, ruchem konika szachowego, przenoszącego się magicznie w czasie, skaczemy teraz dwa dni do przodu, a do tego pominiętego dnia wrócimy innym razem.

Skąd taka ekwilibrystyka? Jeśli czytaliście moje poprzednie relacje, być może zwróciliście uwagę na pewną moją cechę szczególną - jeśli coś mi nie do końca przypasowało w jakimś miejscu, bardzo często wracam do niego w trakcie tego samego wyjazdu, licząc na poprawiemie wrażeń. Tak jest i tym razem. Po tych wszystkich przekleństwach, które cisnęły mi się na usta w poniedziałek, postanawiam twardo, że w środę, jeszcze przed udaniem się do kolejnego miejsca zakwaterowania, wejdę jeszcze raz na te cholerne Nevadas de Sollipulli, by obejrzeć je w pełnym majestacie (tym razem prognoza pogody daje na to duże nadzieję). Dodatkową motywację dała mi myśl, że może ktoś znalazł moje etui z okularami i zostawił u strażników....

Przychodzi zatem środa, zgarniam swoje manele, wymeldowuję się po śniadaniu i jadę z powrotem do źródła moich poniedziałkowych cierpień. Prognoza nie skłamała. Zanosi się na piękny dzień. Na miejscu czeka na mnie kolejny miły akcent. Nie wiem, czy to kwestia zasady, że "karma wraca" (poprzedniego dnia zrobiłem dobry uczynek i podwiozłem parę chilijskich studentów ładnych kilkanaście kilometrów), ale są! Ktoś zostawił moje okulary u leśników i teraz chowam je głęboko do plecaka, by ich znowu nie stracić. Mogę ruszać...
Nie będę Wam już pisał, co i jak, bo trasa jest identyczna, jak w poniedziałek. Niech przemówią same obrazy....

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Na koniec jeszcze jeden bonus. Otóż, okazało się, że miejsce, które w poniedziałek uznałem za koniec ścieżki, wcale nim nie było! To była tylko duża łacha śniegu w dole.

Image

Idąc wówczas już niemal po omacku, nie dostrzegłem, że do prawdziwego punktu widokowego jest jeszcze ok. 50 m. Nie mam jednak żadnych wątpliwości, że nawet gdybym był tego świadom i poszedł dalej, nie zobaczyłbym tego, co dziś.

Image

Image

Image

Pełny ochów i achów wracam do auta. Przed odjazdem, przez kilkanaście sekund udaje mi się pomoczyć nogi w lodowatej rzece płynącej z hałasem tuż obok parkingu. Mogę teraz z czystym sumieniem (i nogami :D ) ruszać w okolice Pucón (czyt. "pukon"). O tym już jednak w którymś z kolejnych wpisów.
Góra
 Profil Relacje PM off
21 ludzi lubi ten post.
Gadekk uważa post za pomocny.
 
      
#12 PostWysłany: 20 Mar 2025 05:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
Po skoku czasowym z poprzedniego wpisu, dziś wracam do pominiętego dnia, czyli do wtorku.
Plan na ten dzień, to ponowny przejazd przez część Parku Narodowego Conguillío i dotarcie na Mirador Sierra Nevada. W tym celu muszę dojechać do parkingu przy którym zaczyna się szlak na Sierra Nevada....

Image

...a potem wybrać się z niego na trekking, który zajmie w obie strony ok. 4h.

Z zakupionym wcześniej online biletem parkuję przy budce parkowych strażników, rejestruję się u nich i ruszam znanym mi już szutrem w głąb parku. Na początku podziwiam wulkany Llaima i Pichi Llaima, które pierwszego dnia oświetlało ostre tylne słońce.

Image

Image

Image

Po kilkunastu dalszych minutach zostawiam auto na parkingu i rozpoczynam marsz w górę.

Image

Image

Image

Image

Image

Początkowo jest dość łagodnie i idzie się żwawo, tym bardziej, że w cieniu lasu panuje przyjemna temperatura. Dominują tutaj ogromne drzewa coigüe (Nothofagus dombeyi), do których później powoli dołączają araukarie. Jest też mnóstwo chilijskiej odmiany bambusa.

Image

Image

Image

Image

Image

Szlak jest oznaczony słupkami, które co jakiś czas podają parametry pokonane trasy.

Image

Image

Przy pierwszym punkcie widokowym nawet się nie zatrzymuję, bo na pierwszy rzut oka widać, że panoramę jeziora przesłaniają gałęzie drzew. Kolejny punkt, to już inna rozmowa. Jestem na Mirador los Cóndores (swoją drogą, punktów widokowych o takiej nazwie jest Ameryce Południowej pewnie kilkadziesiąt). Otwarta przestrzeń jest tu znacznie większa, a widok na jezioro poniżej naprawdę przyjemny. Wiem jednak, że to dopiero preludium....

Image

Image

Image

Image

Wkrótce zaczyna się najpiękniejszy fragment trasy. Las przerzedza się, zostają same araukarie z ich charakterystycznym "afro" i słoniową korą oraz wulkan Llaima z jednej strony i Sierra Nevada z drugiej, a gdzieś w oddali jeszcze dalsze szczyty. Jest dokładnie tak, jak miałem nadzieję, że będzie.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jak wskazuje informacja na jednej z tabliczek, jestem już na końcu ścieżki, choć wydeptane ślady wskazują, że wiele osób idzie jeszcze dalej, być może na szczyt Sierra Nevada lub gdzieś w jego pobliże. Zostaję tu jeszcze chwilę, a potem, w osloniętym od wiatru miejscu z pięknym widokiem na Llaimę robię sobie przerwę snackową (bo lunchowa - patrząc na lichą zawartość plecaka - to ona nie jest). Zabrzmi to zapewne, jak jakiś pusty slogan, ale możecie mi uwierzyć na slowo: jest tam tak pięknie, że naprawdę trudno rozstać się z tym widokiem i rozpocząć powrót. Metodą na odsunięcie tego nieco w czasie jest zboczenie w lewo w miejscu, w którym w drodze powrotnej ścieżka się rozwidla. Ta odnoga nie jest w żaden sposób oznaczona, a prowadzi do wodospadu, a chyba nawet dwóch, choć sam dotarłem tylko do pierwszego. Idzie się tam mniej wygodnie, bo jest czasem trochę wąsko i grunt obsuwa się pod nogami, ale to krótki spacer - jakieś 30 minut w obie strony. Idzie się w strefie zacienionej, więc można liczyć na śnieg. Sam zaś wodospad jest bardzo przyjemny. Wąski, ale wysoki, a z jego podstawy roztacza się piękny widok na dolinę poniżej.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Kontynuuję powrót. Tym razem już bez skoków w bok. Co najwyżej cykam jeszcze raz zdjęcia w punktach widokowych, bo wydaje mi się, że pejzaż trochę się zmienił.

Image

Image

Image

Po drodze, gdzieś w ciepłym nasłonecznionym miejscu trafiam na dużego pająka w stylu ptasznika, choć nie aż tak wielkiego i w przyjemniejszych barwach. Stworzenie jest płochliwe i łapię je na zdjęciu w ostatniej chwili, zanim chowa się w jakiejś jamie. Dojrzycie je?

Image

W drodze powrotnej przez park, robię jeszcze obchód wokół jeziorka Laguna Arcoiris, przy którym zatrzymaliśmy się 2 dni wcześniej z Jackiem. Dziś, gdy słońce pada na nie z innej strony i gdy oglądam je z innych punktów, niż poprzednio, prezentuje się jeszcze lepiej. Wystające z jego przejrzystej wody powalone drzewa wyglądają, jak pozostałości po zatopionym grodzie.

Image

Image

Image

Image

Image

Na kolację, pomimo zachwytów nad wczorajszym (poniedziałkowym) łososiem w Marcella Restaurante, idę dziś w inne miejsce. Wybieram najwyżej oceniane w Melipeuco Mar y Terra.

https://maps.app.goo.gl/Jc5fWGUUJpqhLqC46

Mają tu głównie sushi (!), ale ja decyduję się oczywiście na... łososia.
Ten nie jest już niestety taki gigantyczny (choć nadal solidny) i do tego nieco droższy. Przygotowany jest jednak wyśmienicie.

Image

Image

Robię jeszcze króciutki spacerek po "centrum" Melipeuco i wracam do Los Pioneros.

Image

Image

Image

Po tym jakże udanym dniu pozostaje położyć się możliwie szybko spać, by być wypoczętym na jutrzejsze zdobywanie Sollipulli. No, ale tą przygodę już opisałem (nawet podwójnie :D ) w poprzednim wpisie, więc w kolejnym odcinku zrobię znowu przeskok czasowy i wracam do prawidłowej chronologii wydarzeń.
Góra
 Profil Relacje PM off
20 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#13 PostWysłany: 21 Mar 2025 03:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
Zgodnie z zapowiedzią, wracam do normalnego rytmu, czyli do dnia, w którym po raz drugi wszedłem na wulkan Sollipulli. Po powrocie z niego wsiadam w auto i ruszam w okolice Pucón, a konkretnie do Mirador Los Volcanes Lodge & Boutique.

https://maps.app.goo.gl/S6mwYwUjRmqPSAz97

Image

Trasa jest długa, a bak już niemal pusty, więc w Cunco zatrzymuję się na stacji El Molino.

https://maps.app.goo.gl/ueYeF3HWV4pPMiQu7

Normalnie nie pisałbym o wizycie na stacji benzynowej, ale na Google Maps ta konkretna ma zaskakująco dobre oceny i faktycznie, obsługa jest przesympatyczna ("pompiarz" macha mi nawet na pożegnanie), a toalety są tak ekstremalnie czyste, że lokalny Sanepid mógłby tam mieć swoje laboratorium.

Potem zatrzymuję się jeszcze na moment w Villarrica - dużym ośrodku turystycznym nad jeziorem o tej samej nazwie i w niedużej odległości od wulkanu również noszącego tą nazwę.

Image

Image

Miasto przypomina Zakopane. To nie mój klimat, więc robię tu ledwie kilka zdjęć, uciekam przed samozwańczymi "szeryfami" parkingu miejskiego i ruszam do celu dzisiejszej podróży. 

Zanim tam dotrę, mijam wzdłuż wybrzeża ciągnące się jeden przy drugim, aż do Pucón, większe i mniejsze hotele i ośrodki wypoczynkowe, które z ulicy są niemal niewidoczne, bo skrywają się w bujnej zieleni, a o ich obecności świadczą bramy wjazdowe, które rozmiarami i estetyką przypominają niekiedy te na Riviera Maya. Owszem, są i skromniejsze obiekty, ale widać ewidentnie, że region ten jest nastawiony na bogatą wielkomiejską klientelę.

Gdy jestem już pod bramą Mirador Los Volcanes, jego właściciel podjeżdża z sąsiedniej nieruchomości dużą terenówką, otwiera pilotem bramę i mówi, żeby za nim jechać. Okazuje się, że Mirador jest usytuowany na stoku i jest na tyle duży, że najlepiej poruszać się po nim autem. Stoi tu z 6, może 7 drewnianych domków z co najmniej dwoma sypialniami każdy, przy czym rozlokowane są w na tyle dużych odległościach od siebie, że nikt sobie nie przeszkadza.

Mój domek jest położony w niższej części stoku, ale i tak mam widok na wulkan Villarrica, a gdy podejdę do położonej kilka metrów wyżej ławeczki, panorama robi się pierwsza klasa.

Image

Image

Jest też basen, a nawet dwa (ten drugi u gospodarza, ponoć z podgrzewaną wodą, ale nie sprawdziłem tego).

Image

A sama chata wygląda z grubsze tak:

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Mogę to miejsce polecić z ręką na sercu, bo jest tu absolutnie wszystko, co potrzebne do samodzielnej egzystencji (choć ja sam akurat nie gotowałem).
Gdybym miał się do czegoś przyczepić, to:
1) ustawienie wody w kranach, czy prysznicu tak, żeby ani nie parzyła, ani też nie była zupełnie zimna, to nie lada wyzwanie, choć trzeba dodać, że to problem występujący w Chile często,
2) piecyk na pellet jest bardzo sprawny i zautomatyzowany, ale jest to jedyne źródło ciepła w całym domku, więc sypialnie mają ograniczony dostęp do efektów jego działania.

Na kolację wyskakuję do położonego o kilka minut jazdy Amankay Café.

https://maps.app.goo.gl/3xi9BQU968vHJ8jb9

Niestety, nie mają już łososia, więc zamawiam pstrąga, który okazuje się bardzo dobrze oczyszczony z ości i smacznie przygotowany.

Image

Ponieważ mam już dziś za sobą wejście na wulkan i dobre ponad 2 godziny jazdy, na nic więcej nie mam już siły i energii. A jutro kolejny park narodowy ;)
Góra
 Profil Relacje PM off
13 ludzi lubi ten post.
Gadekk uważa post za pomocny.
 
      
#14 PostWysłany: 23 Mar 2025 03:11 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
Dzień zaczynam od śniadania z widokiem na oświetlony wstawajacym słońcem szczyt wulkanu Villarrica. Gospodarze zostawiają je (śniadanie, nie słońce :D ) każdego ranka w specjalnym pojemniku zawieszonym przy drzwiach do domku. Na tacy jest pieczywo, wędlina, ser, dżem, jogurt, słoik z płatkami śniadaniowymi, kawa rozpuszczalna (herbata jest już w domku) i obowiązkowe w Chile o tej porze dnia ciasto.

Image

Image

Image

Image

Przed odjazdem obserwuję stado owiec, które pełnią tu rolę autonomicznych kosiarek do trawy (tu na zdjęciu, to tylko drobny wycinek całej bandy).

Image

Cel na dziś, to Parque Nacional Huerquehue.

https://maps.app.goo.gl/CMCtpWvSbtZXajSJ8

Image

Nie jestem jeszcze w miejscu, w którym wiem, że czeka mnie (mam przynajmniej taką nadzieję) zetknięcie się z historią niemieckiego osadnictwa w tej (szeroko rozumianej) części Chile, ale nawet tutaj, oprócz wszechobecnych punktów gastronomicznych oferujących "kuchen", rzucają się w oczy nazwy takie, jak "Punto Alemán", "Cabañas am Berg", "Das Dorf Hotel", czy jeden z moich ulubionych, jak dotąd, czyli:

Image

https://maps.app.goo.gl/zWEt14x5TASpfCbk9

Przy wjeździe do parku, przy okazji wymaganej tradycyjnie rejestracji, sympatyczny strażnik prezentuje nieco informacji o parku. Mówię mu, że mam za sobą kilka dni ciągłego łażenia w górę (oczywiście, w dół też), więc z wejścia na Cumbre San Sebastian, mimo, że miejsce prezentuje się znakomicie, tym razem zrezygnuję. On przyjmuje to z pełnym zrozumieniem, choć dostrzegam w jego twarzy wyraz lekkiej dezorientacji, gdy sugeruję, że szlak nad jeziora ma pewnie mniej podejść, więc da mi nieco odetchnąć. Chilijska natura szybko mi wyjaśni, skąd się owa dezorientacja wzięła :D .

Image

Image

Image

Zanim o szlaku, mała podpowiedź... Po wjechaniu na teren parku, auto można zostawić bezpłatnie kawałek za bramą, albo podjechać jeszcze 2 km dalej i za 3000 CLP zaparkować na znajdującym się tam terenie prywatnym z małym barem. Polecam tą drugą opcję, dzięki której można uniknąć 4-kilometrowego "spaceru" wzdłuż żwirowej drogi. Zaoszczędzony czas lepiej poświęcić na marsz po zasadniczej części parku.

Na tym prywatnym parkingu jestem jednym z pierwszych, więc mogę postawić auto pod rozłożystymi i dającymi cień drzewami. Daję odliczone 3 tysiące (płatność tylko gotówką) i chwilę po 10:00 ruszam na szlak.

Na początku jest faktycznie płasko, ale nie dalej, niż 300-500 m od rozpoczęcia marszu, teren zaczyna się unosić. Pół biedy, co się dzieje w pierwszej fazie, ale później jest już regularne wspinanie się po schodach, korzeniach, kładkach itp.

Image

Image

Image

Image

Image

Trwa to dobrą godzinę. Po drodze można bocznymi ścieżkami odejść do dwóch wodospadów, ale za poradą strażnika, zostawiam to na drogę powrotną. Męczące pokonywanie trasy uprzyjemniają dwa punkty z pięknymi widokami na jezioro Tinquilco i znajdujący się dużo dalej wulkan Villarrica.

Image

Image

Gdy kończy się wchodzenie pod górę, ścieżka prowadzi nieco w dół, aż docieram do pierwszego z kilku jezior, które znajdują się w tej części parku - Lago Chico.

Image

Image

Image

Image

Image

Jest urocze, choć najpiękniejsze widoki są ukryte, bo nie prowadzi do nich żadna ścieżka. Owszem, jest tabliczka sugerująca, że gdzieś tam za gęstymi krzakami i powalonymi drzewami jest "Puntilla Lago Chico", ale nijak tam nie można dojść. Próbuję po ogromnym, zawalonym pniu, ale za nim tylko chaszcze nie do przebrnięcia, szukam ścieżki nieco dalej, aż w końcu cofam się nieco i udaje mi się znaleźć dojście do brzegu jeziora, a tam skacząc z kamienia na kamień, docieram do malutkiego, kamienistego skrawka lądu, który wrzyna się w wodę. Jest to gdzieś tu:

https://maps.app.goo.gl/Wbucmr9U4G3st5ZbA

Image

Tam zaś ujrzałem takie lustrzane obrazki z moimi ulubionymi araukariami:

Image

Image

Kolejnym jeziorem jest Lago Toro, ale stan wody jest tu dziś zbyt niski i nie prezentuje się ono zbyt ciekawie.

Image

Image

Wreszcie, na koniec tego etapu zwiedzania parku docieram do największego jeziora - Laguna Verde.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Potem można iść jeszcze dalej, do Laguna Patos, ale trochę się obawiam, żeby nie okazało się - jak w przypadku Laguna Toro - że poziom wody jest za niski, więc zostaję tutaj. Zajmuję sobie wygodne miejsce na kamieniach, blisko chilijskiej rodziny, z którą wdaję się wkrótce w długą rozmowę. Okazuje się bowiem, że syn (Ignaz) studiuje w Bawarii i miał nawet okazję być w Polsce (o dziwo, na pielgrzymce). A ta Bawaria, to też nie przypadek, bo korzenie mają niemieckie. Pradziadek, jeszcze przed II w. św. wyemigrował do Chile z Królewca, a na nazwisko miał... Ornowski. No, ale czuł się Niemcem. To tak w skrócie, bo pogawędka trwała i trwała.

W drodze powrotnej zaglądam jeszcze do pominiętych wcześniej wodospadów:

1) Trufulco

Image

Image

Image

Image

2) Nido de Aguila

Image

Image

Image

Image

Image

Oba są przyjemne, choć atrakcyjniejszy wydaje mi się ten znajdujący się niżej (czyli nr 2).

W drodze do mojego zakwaterowania zatrzymuję się w Restaurant Aterrizaje Barda.

https://maps.app.goo.gl/DScPf5SdgYSC3XBj6

Lokal nie ma jakiś najwyższych ocen, ale zachęcił mnie tablicą informującą, że oferują m. in.... łososia :D
I nie zawiodłem się.

Image

Image

Na koniec tego kolejnego udanego dnia pozostało wybyczyć się trochę w Mirador Los Volcanes i podziwiać wulkan Villarrica, który zaczął dziś z nienacka ekshalować.

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
15 ludzi lubi ten post.
 
      
#15 PostWysłany: 24 Mar 2025 04:13 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
Po drugim noclegu żegnam się z Cristianem, sympatycznym właścicielem Mirador los Volcanes i jadę na dwie noce do kolejnego miejsca zakwaterowania, które znajduje się w Puerto Montt. To najdłuższa z moich tutejszych tras samochodowych. Pokonuję ją głównie słynną Carratera Panamericana, a w zasadzie jej odnogą z dodatkiem "Sur", bo ta właściwa skręca w okolicach Santiago i prowadzi do Buenos Aires.

Image

Jazda jest bardzo przyjemna. Ruch jest minimalny, do tego dwa pasy w każdą stronę, więc nie ma żadnych problemów z wyprzedzeniem. Droga jest bardzo dobrze oznakowana, a nawierzchnia jest w świetnym stanie (jedynie czasem zdarzają się jakieś nieco gorsze odcinki). Generalnie, muszę stwierdzić, że w porównaniu z Peru i Argentyną, w których również sporo jeździłem autem, poruszanie się po Chile jest zdecydowanie najprzyjemniejsze (choć ani w Peru, ani w Argentynie nie było wcale dramatu). Kierowcy, zwłaszcza poza miastami jeżdżą przepisowo, pilnują się ograniczeń, przepuszczają pieszych, nie wyprzedzają (z drobnymi wyjątkami) tam, gdzie nie wolno. Drogi są w dobrym stanie, choć bywają też - zwłaszcza w bardziej oddalonych rejonach - także żwirowe, a te szczególnie wygodne w użytkowaniu na pewno nie są. Do tego tematu wrócę jednak za jakiś czas, bo czeka mnie częstsza jazda po tego rodzaju nawierzchni.
Idealnie jednak nie jest - jadąc gdziekolwiek, zawsze napotykam przydrożne malutkie "kapliczki" lub "nagrobki" poświęcone komuś, kto zginął w danym miejscu w wypadku komunikacyjnym.

Po kilku godzinach jazdy docieram do Puerto Montt. Na odcinku od autostrady do centrum, widoki nie są zbyt ciekawe. Ot, magazyny pomieszane z supermarketami, osiedlami domków lichej postury oraz zakładami produkcyjnymi i usługowymi wszelakiej maści. Mój Courtyard (dawniej Hotel Manquehue Puerto Montt) leży na na wzniesieniu, na obrzeżu ścisłego centrum miasta.

https://maps.app.goo.gl/DZsn21wixiVHbstG8

Oprócz przynależności do sieci Marriotta, ma sporo innych zalet: lokalizacja jest w porządku, był niedawno odnowiony, ma przyzwoite śniadanie bufetowe, a do tego bezpłatny garaż dla gości. Więcej o tym obiekcie w osobnym wątku: viewtopic.php?f=1617&t=87989&p=1761131#p1761131.

Zaraz po zameldowaniu schodzę do centrum. Puerto Montt nie cieszy się sławą jakiegoś szczególnie ładnego miasta. Mówi się o nim raczej, jako o miejscu, którego nie da się ominąć, ale przebywanie w nim należy skrócić do minimum. Idę na opak tej opinii, skoro zostaję tu aż na dwie noce. Nie robię tego jednak po to, by penetrować zakamarki samego Puerto Montt, lecz by ruszyć w miejsca mniej lub bardziej od niego oddalone.

Najpierw jednak idę skonfrontować te niezbyt pochlebne opinie z rzeczywistością i stwierdzam, że wcale nie jest tak kiepsko! Centrum przylega do zatoki prowadzącej na wody Pacyfiku, a wzdłuż brzegu ciągnie się kilkukilometrowy deptak ("Costanera"). Każde, choćby najbardziej szpetne miasto, jeśli tylko ma taki nadwodny teren spacerowy, wiele zyskuje na atrakcyjności.

Niedokończona (a może trwająca?) budowa jednej z "wież" budynku Paseo Costanera nie dodaje urody Puerto Montt, ale przecież nikt też nie twierdzi np., że Kraków jest brzydki, bo nad Wisłą straszy opuszczony hotel Forum.

Podoba mi się tutaj przestrzeń. Wiatr ma gdzie hulać. Na odcinku od Paseo Costanera do dworca autobusowego jest jeden wielki teren dla spacerowiczów. Zaczyna się on w rejonie pomnika ku czci niemieckich osadników (swoją drogą przypominającego nieco gdyński pomnik ku pamięci osób wysiedlonych z naszego miasta przez... Niemców) oraz sąsiadującej z nim siedziby Związku Niemców (utworzonego w 1860 r.) i jednostki "niemieckiej straży pożarnej", aż do ww. dworca, w którym mieści się też hotel Ibis.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Swoją drogą, zarówno tutejszy Rodaviario de Buses, jak i Ibis, mają jedne z najładniejszych lokalizacji na świecie (w swoich kategoriach).

Image

Idąc do końca deptaka (na północy Ameryki Południowej, zwałby się on "Malecón") docieram do miniaturowego skansenu kolejnictwa oraz przystani, z której odpływają statki obwożące turystów po zatoce.

Image

Image

Zmierzch zapada tu dopiero po 20:00, więc mogę jeszcze odwiedzić Frutillar Bajo. Jadę najpierw do Llanquihue, skąd podziwiam (zamglone nieco) wulkany leżące po drugiej stronie jeziora i potem drogą nad jeziorem do głównego celu.

Image

Image

Image

Samo Frutillar słynie z dwóch rzeczy:

1) teatru nad jeziorem

https://maps.app.goo.gl/vwCmsAij5HftBWmy6

w którym akurat w dniu mojej wizyty odbywało się przedstawienie, więc miasteczko przeżywało oblężenie,

2) kilkudziesięciu domów stojących tu (niekoniecznie w oryginalnej formie) od XIX w., gdy przybyli tu osadnicy z Niemiec. Każdy z domów (faktycznie, wyglądają, jak żywcem wyjęte gdzieś z Saksonii, czy Hesji) ma swój precyzyjny opis, do którego dotrzeć można przez znajdujący się przy nim kod QR. Prowadzi on do strony https://frutillarpatrimonial.cl/

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Nie wiem, jak to sobie tłumaczyć, ale przytrafiła mi się tam taka historyjka.... Chodzę sobie już od dłuższego czasu po tym Frutillar i nie wiem jeszcze o tych kodach QR z opisami domów. Zatrzymuję się przy kolejnym z nich i dopiero wtedy zauważam kamień z kodem, wchodzę w jego opis i czytam najpierw, że nazywa się "Casa Dom". Hmmm, że "der Dom", "katedra"? Byłoby to dość dziwne. No, ale, że polski "dom"?
Czytam zatem dalej i okazuje się, że jego budowniczy i pierwszy właściciel, niejaki Rudolf Eduard Kusch Grieser urodził się w 1863 r. w Karthaus, czyli.... Kartuzach! Co prawda, po kaszubsku dom, to raczej "chëcz", ale "dóm" też jest używany. A jak jeszcze dodać do tego, że mój ojciec pochodzi z miejscowości leżącej zaledwie 7 km od Kartuz, a my sami mamy domek letni 5 km dalej, historia nabiera jeszcze większych rumieńców. Przypadek?

Oczywiście, nie doszukuję się tu na siłę powiązań jakiegokolwiek rodzaju, ale poczułem się, jakby ten dom w jakiś sposób wezwał mnie, bym to właśnie przy nim zainteresował się mieszkańcami Frutillar. Podejrzewam, że znajdzie się tam więcej podobnych przypadków, gdy poczytam sobie tą stronę dogłębniej (jak choćby to, że ojciec Rudolfa pochodził z Schneidemühl, czyli Piły).

Oto ten dom:

Image


https://frutillarpatrimonial.cl/recorrido-24/

Dzień chyli się ku końcowi. Wracam do Puerto Montt, gdzie wpadam na kolację do peruwiańskiego lokalu Tanpu i zjadam kolejną wersję łososia (ponownie wyśmienitą).

https://maps.app.goo.gl/Fe7Dc4t3r6VQhyBx8

Image

Image

No to "dobri nocë", jak być może mówili wieczorem przynajmniej mieszkańcy Casa Dom....
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
#16 PostWysłany: 26 Mar 2025 03:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
Na mój jedyny pełny dzień w tej okolicy zaplanowałem wycieczkę nad rzekę Petrohue i jezioro Todos los Santos.

Image

Niestety, jest dziś dość pochmurno, choć nie pada. Gdzieniegdzie przebija jednak słońce, więc mam nadzieję, że pogoda poprawi się w ciągu dnia. Jeśli chmury się utrzymają, nic nie wyjdzie z podziwiania po drodze widoków z jeziorem Llanquihue i wulkanem Osorno w rolach głównych.

Jadąc wzdłuż południowego brzegu jeziora Llanquihue wypatruję choćby skrawka wulkanu, ale skrzętnie skrywa swe majestatyczne oblicze za chmurami. Jestem bardzo rozczarowany, bo zdjęcia w internecie mówią, że widok tej góry w połączeniu z wodami jeziora jest jeszcze piękniejszy, niż w przypadku wulkanów Llaima, Villarrica i innych, które do tej pory widziałem. Cóż począć? Mogę jedynie przełknąć gorycz żalu i szukać szczęścia dalej.

Docieram do rzeki Petrohue, której bystra woda bierze się z jeziora Todos los Santos. Główną atrakcją tego odcinka rzeki są Saltos del Petrohue.

https://maps.app.goo.gl/YaZgJFJhAa2vch8S6

Zaraz przy wejściu do parku, w którym znajdują się wodospady, po obu stronach drogi utworzono płatne parkingi, ale wystarczy pojechać 50-100 m dalej, by na szerokim poboczu zostawić auto bez żadnej opłaty. W innych okolicznościach może nawet skorzystałbym z tej płatnej opcji, ale za samo wejście na teren małego parku kasują od obcokrajowców ponad 10000 CLP, czyli niemal tyle, co np. za nieporównywalnie większy park Conguillío. Z resztą, nie chodzi tu nawet o rozmiar tego parku, ale o stopień jego atrakcyjności, który moim skromnym, jest niewielki. Jest tu po prostu kilka skalnych kaskad, przez które woda przebija się z hukiem, tworząc przy okazji wiry wodne i białe kipiele. Przy bezchmurnej pogodzie (jak wynika ze zdjęć w sieci) dochodzi wulkan Osorno w tle, ale można go sobie wówczas oglądać z dowolnego innego miejsca. Do tego masa ludzi na mostkach i tarasach. O dodatkowych atrakcjach tego parku, do których prowadzą specjalne ścieżki, przez grzeczność nawet nie wspomnę.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Reasumując, mogę uczciwie napisać: przybyłem, zobaczyłem, przepłaciłem. Jeśli będziecie w tym rejonie, możecie sobie to miejsce spokojnie odpuścić. Nawet gdybym trafił na w pełni słoneczną pogodę, nie sądzę, by uwypukliłaby ona jakieś cechy Saltos de Petrohue, które wpłynęłyby na zmianę mojej opinii.

Po opuszczeniu parku jadę do malutkiej osady Petrohue, która leży w miejscu, gdzie Rio Petrohue wypływa z jeziora Todos los Santos.

https://maps.app.goo.gl/L7pTCDyRHuJC87HTA

Przy wjeździe do Petrohue stoi gromada ubranych w neonowe kamizelki miejscowych, którzy "kierują ruchem", a w zasadzie naganiają klientów na prywatne parkingi. Mówię im, że chcę tylko porobić zdjęcia na Mirador Lago Todos los Santos i bez żadnej dyskusji, grzecznie tłumaczą, jak tam dojechać. Na końcu drogi jest ogromny gruntowy plac, na którym bez żadnego problemu można zostawić auto bezpłatnie na dowolnie długi czas. Korzystają dziś z niego m.in. tacy zapaleńcy (Szwajcarów mijam kolejnego dnia, gdy się wzajemnie holują):

Image

Image

Mój pierwotny plan zakładał, że przepłynę się rejsem widokowym po jeziorze, ale cały czas utrzymują się chmury. Ich warstwa jest coraz cieńsza, ale i tak szczyty dookoła jeziora są nadal zakryte. W tych warunkach rejs byłby mniej atrakcyjny. Z tych samych powodów rezygnuję z przejścia się szlakiem prowadzącym ku dolnym partiom wulkanu Osorno.
Robię sobie tutaj zatem przerwę, zostaję nad brzegiem i podziwiam okolicę.

Image

Image

Image

Wracam do auta, ruszam w drogę powrotną do Puerto Montt, przejeżdżam kilkanaście metrów i... aż dałem po hamulcach, bo tak mnie zamurowało. Okazało się, że przez te pół godzinki, jak sobie odpoczywałem nad wodą, chmury odsłoniły częściowo wulkan Osorno i oto tu właśnie, w Petrohue jest idealny punkt do jego podziwiania :)

Image

Skoro wulkan objawił swe boskie ciało, to pędzę w stronę Puerto Montt, by pstryknąć te "folderowe" zdjęcia znad jeziora Llanquihue. Nie dojeżdżam jednak do punktów widokowych, bo w Ensanada, gdzie teren jest bardziej odsłonięty, orientuję się, że od tej strony są nadal nisko zawieszone chmury i ze zdjęć wulkanu z tego kierunku nic nie wyjdzie. Gdzieś tam w górze przebija się jednak sam czubek wulkanu, więc widząc w tym swoją szansę, w nawigacji nastawiam trasę prowadzącą do znajdującej się nieco poniżej szczytu stacji narciarskiej.

https://maps.app.goo.gl/uaRKcJqHu71nuEYh9

W połowie drogi wjeżdżam w gęstniejące niebezpiecznie chmury, ale w końcu, już niemal przy samej stacji narciarskiej wydostaję się ponad nie i niczym pływak, który po długim bezdechu wypływa na powierzchnię wody i łapie powietrze w płuca, tak i ja napawam się tu pięknym lazurowym niebem i nieograniczonym widokiem na wulkan.

Image

Wyciąg krzesełkowy działa tu przez cały rok. Koszt przejażdżki w obie strony dwoma odcinkami (do pierwszej stacji oraz do stacji niemal szczytowej), to 29000 CLP (ok. 120 zł). Nie jest to mało, ale jazda też trochę trwa (łącznie ok. 40 minut w obie strony), a widoki są przepiękne, więc długo się nie zastanawiam i już siedzę na jadącej w górę ławeczce. Dobrze, że mam drugą kurtkę w plecaku, bo gdy trafiam na chwilę w chmury, temperatura spada do kilku stopni.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Dojazd końcowy jest niemal bajkowy. Cisza na stacjach (poniżej słuchałem m.in. Dietera Bohlena i Thomasa Andersa :D ), słońce przygrzewa, widoki dookoła są wspaniałe, mimo warstwy chmur (a może właśnie dzięki nim?). Do tego oblepiony śniegiem i lodem czubek wulkanu, który błyszczy się w słońcu, niczym cenny skarb. Idylliczną atmosferę psują tylko dwa krzyże, które wspominają o ludziach, którzy tu zginęli zanim jeszcze powstała stacja narciarska (m.in. https://www.upi.com/Archives/1987/02/03 ... 539326800/).

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Pora pożegnać się z wulkanem. Zjeżdżam dwoma wyciągami, podziwiając ciągle to wszystko, co można stąd dostrzec.

Image

Image

Image

Image

Image

Przy stacji początkowej wsiadam w auto i w niemal już bezchmurnej aurze ruszam ku Puerto Montt. Jako że głód wzywa, zatrzymuję się jeszcze w jednej z kilkunastu restauracji położonych w Ensanada:

https://maps.app.goo.gl/kfs4TFeT7xSFE9sJ7

w której zamawiam kolejnego łososia w mojej chilijskiej kolekcji. Zjadam go ze smakiem w towarzystwie pożegnalnego (przynajmniej na dziś) widoku na wulkan Osorno. Potem jeszcze spacer nad jezioro i zachód słońca żywcem wzięty z nadmorskiej plaży.

Image

Image

Image

Image

Image

Mimo początkowej figi z makiem, którą pokazała mi dziś tutejsza aura, do hotelu wracam pełen wrażeń i przeżyć. Wiem, że pogoda ma być jeszcze lepsza, niż dziś po południu, więc w głowie kiełkuje mi myśl, że moją jutrzejszą trasę na południe od Puerto Montt pokonam właśnie tędy. Czuję bowiem, że coś mnie tu jeszcze ominęło. Niech mojej tradycji powracania stanie się zadość także w tym zakątku Chile :)
Góra
 Profil Relacje PM off
11 ludzi lubi ten post.
hiszpan uważa post za pomocny.
 
      
#17 PostWysłany: 26 Mar 2025 21:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
Zatem stało się.... Jestem już w Polsce, a relacja w czarnej.... Ekhm.... dalece opóźniona. Pędźmy zatem dalej.

Dziś czeka mnie przejazd do znajdującego się najdalej na południe miejsca zakwaterowania w trakcie tej podróży. Jadę do Puelo. Są dwie prowadzące tam trasy: słynna Carratera Austral (Ruta 7), której budowę rozpoczęto jeszcze za czasów Pinocheta oraz droga 225 (ta sama, którą jechałem wczoraj do Petrohue) i odchodząca od niej V-69. Moi przyszli gospodarze sugerują, bym wybrał tą drugą opcję, która jest co prawda dłuższa, ale ładniejsza i nie obejmuje odcinka realizowanego przez prom. Tak też robię, a że będę znowu w Ensenada, to postanawiam zrobić krótki skok w bok i zajrzeć ponownie nad rzekę Puelo. Jak wspominałem w poprzednim wpisie, czuję podskórnie, że jest tam jeszcze coś do zobaczenia. 

Image

Courtyarda w Puerto Montt opuszczam dość wcześnie, żeby nie musieć się po drodze nigdzie śpieszyć. Korzystam z tego i zatrzymuję się w kilku miejscach, które wcześniej już mijałem. Są to np. małe kościółki między Puerto Varas i Ensenada. Przy jednym z nich zaglądam też na niewielki cmentarzyk parafialny. Widniejące na nagrobkach nazwiska Kuschel, Schwabe, Emhardt, itd. wiele mówią o historii tych terenów. 

Image

Image

Image

Image

Widząc, że dziś niebo (w przyrodniczym tego słowa znaczeniu) jest mi przychylne, bo chmur nie ma już prawie wcale, zatrzymuję się na chwilę bliżej brzegu jeziora, by wreszcie popatrzeć na wulkan Osorno w całej krasie (choć tym razem z kolei słońce trochę przeszkadza, bo świeci prosto w oczy). 

Image

Image

Image

Teraz jeszcze 15 minut i jestem ponownie w Petrohue. Tak, dziś przy bezchmurnym niebie jest tu jeszcze bardziej urokliwe. Przejrzysta woda zaprasza do kąpieli, choć temperatura zniechęca. Są jednak i tacy, dla których to nie problem, mimo tablic informujących, że jezioro nie nadaje się do pływania. Przy tej okazji (kolejnych już pewnie nie będzie) rozglądam się jeszcze po samym Petrohue. Jest tu gustowny hotel z XIX w., kościół z wulkanem w tle, małe muzeum i przystań Łodzi wycieczkowych. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Czas ruszać dalej. Jadę wzdłuż Rio Petrohue. Kombinuję, gdzie by się tu zatrzymać, żeby był ciekawy i inny niż wczoraj widok na rzekę. Są 2, czy 3 wyznaczone do tego miejsca, ale szukam dalej. 

Image

Image

Image

Image

Image

Na mapie widzę, że dość długi odcinek biegnie niemal przy samej rzece. Staję w tym miejscu na poboczu, znajduję wydeptaną ścieżkę przez gęste krzaki i znajduję to, czego wypatrywałem - długi, prosty i wartki fragment rzeki z kamienistym brzegiem, po którym można w miarę swobodnie chodzić. Patrząc w stronę jeziora Todos los Santos widzę nawet ostry, wyjątkowy szpic pięknego wulkanu Puntiagudo (https://maps.app.goo.gl/DF5hn77L2ybmUJT76).

Image

Image

Image

Aż chciałoby się zrobić tu jakiś piknik, ale raz, że nie za bardzo miałbym z czego, a dwa, że Puelo wzywa, a kilometrów prawie nic jeszcze nie ubyło. 

Co ciekawe, moja trasa prowadzi ciągle wzdłuż rzeki Petrohue, płynącej tędy do systemu zatok, za którymi czeka już na nią (i na inne rzeki) zimny Pacyfik. 

Image

Image

W miarę zbliżania się do Cochamó, krajobraz staje się coraz bardziej "norweski". Gdy już wjeżdżam do tej miejscowości witają mnie takie oto widoki, niczym z fiordów gdzieś na północ od Bergen. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jestem zauroczony Cochamó, ale mam do przejechania jeszcze ponad 50 km, a jak się okazuje, przyjemna, wyasfaltowana i gładka droga kończy się właśnie w Cochamó. Teraz mam odcinek nieco hardcorowy, bo nie tylko gruntowy, ale w trakcie modernizacji (tak, jeśli wybierzecie się tam za rok, dwa, pierwsze 10 km powinny być już gotowe). Do drogowej cywilizacji wracam niedługo przed dotarciem do mojego dzisiejszego celu podróży. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Oczywiście, i tu nie może się obejść bez wulkanu. Dominujący nad tutejszą okolicą zwie się Yates (czytany zarówno "jejts", jak i "jates"). 

Jeszcze kilka minut i jestem na miejscu. Przede mną Vuelta al Sur. 

https://maps.app.goo.gl/aoBqdAxn588duiYEA

Wchodzę do środka, a tu pod nieobecność gospodarzy przyjmuje mnie... Rosjanin, Jegor. Przyznam, że mnie trochę zamurowało. Różnych zaskakujących okoliczności mógłbym się spodziewać, ale że spędzę w Chile 3 dni pod jednym dachem z Rosjaninem? 

Ostrożnie przeprowadzam wstępną rozmowę sondującą, z kim mam do czynienia i okazuje się, że Jegor dotarł do Vuelta al Sur zaledwie kilka godzin przede mną. Razem z holenderską przyjaciółką Dany zgłosili się do właścicieli, jako wolontariusze gotowi do pracy w tym miejscu przez kilka tygodni w zamian za noclegi. Sam Jegor zaś wyjechał z Rosji 6 lat temu i krąży po świecie ucząc online hiszpańskiego i portugalskiego. Słynny u nas "Pablo González" też miał hiszpańskie koneksje, ale opowieść Jegora o jego stylu życia, negatywnym stosunku wobec wojny i Putina, zabrzmiała naprawdę uczciwie. Jegor i Dany okazali się być bardzo sympatyczną parą, z którą spędziłem w Puelo sporo czasu na miłych pogawędkach o podróżach, o ich życiu na walizkach (a raczej, na plecakach), itp. No i miałem od czasu do czasu gratisową naukę hiszpańskiego :D

Vuelta al Sur to szczególne miejsce i mogę je gorąco polecić. Jest to w istocie dom, w którym goście mieszkają razem z jego właścicielami: Marią Isabel i Pedro. Sypialnie z łazienkami są do indywidualnego użytku, ale salon i przylegająca do niej kuchnia i jadalnia, to przestrzeń, w której gospodarze i goście spotykają się w trakcie wspólnych posiłków i prowadzą intensywne rozmowy o wszystkim. 

Bogate śniadania (pieczywo, jogurt, płatki, ser, dżem, miód, jajecznica z lokalnych jak, kawa, sok z ogrodowych jabłek, itp.) są wliczone w cenę noclegu, natomiast kolacje są opcjonalne. Kucharzem jest głównie Pedro i wychodzi mu to świetnie, więc szukanie alternatywy w Puelo nie ma moim zdaniem sensu, nawet gdyby miało być ciut taniej.

Na zdjęciach dom prezentuje się mniej więcej tak... 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

A oto moja pierwsza kolacja. Akurat trafiłem na łososia :D

Image

Jeszcze tylko kilka ujęć tutejszego zachodu słońca i mogę iść spać. A zasypia się w tutejszej ciszy i śpi doskonale. Dopóki koguty nie zaczynają piać :D

Image

Image


Ostatnio edytowany przez tropikey, 29 Mar 2025 11:27, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
11 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#18 PostWysłany: 27 Mar 2025 00:57 

Rejestracja: 08 Sie 2013
Posty: 1896
niebieski
@tropikey - bardzo, bardzo lubie czytac Twoje relacje. I bardzo mi po drodze z Twoim stylem podrozowania, wiec mnostwo dla mnie pozytecznych informacji, ale za cholere nie kumam jak mozna przyjac tyle lososia w tak krotkim czasie :DDD
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
tropikey uważa post za pomocny.
 
      
#19 PostWysłany: 27 Mar 2025 01:22 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
Dziś zjadłem łososia w saloniku w WAW i chyba najbardziej w tym momencie doceniłem, jak dobre były te w Chile. Rzeczne, pacyficzne, mniejsze, większe, ale zawsze świeżutkie i pyszniutkie. Nie, żeby ten w saloniku był jakiś śmierdzący i stary, ale jednak inny.
Napiszę tylko, że repertuar się jednak nieco zmieni.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#20 PostWysłany: 28 Mar 2025 12:56 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7757
platynowy
Kolejny dzień zaczynam od tradycyjnego tutaj sprawdzenia prognozy pogody. Muszę stwierdzić z podziwem, że norweski serwis yr funkcjonuje tutaj znakomicie i przebija pod względem stopnia sprawdzalności wszelkie prognozy lokalne. Dziś przejdzie on najbardziej chyba miarodajny test. Zgodnie z zapowiedziami wszystkich "pogodynek", nad cały region, w którym leży Puelo dotarł od oceanu pochmurny front. Jest nadal dość ciepło, ale co jakiś czas siąpi deszcz. Yr - jako jedyny - pokazuje, że w ciągu dnia, przez kilka godzin ma być w mojej okolicy jedno, jedyne miejsce, w którym nie dość, że nie będzie padać, to nawet z pomiędzy chmur wyglądać będzie słońce. Tak się składa, że miejsce to miałem w swoich planach. Jest to Llanada Grande i położona nieco dalej Pasarela Primer Corral. W linii prostej, to raptem jakieś 40 km stąd. Czy to rzeczywiście możliwe, ze pogoda tam będzie aż tak odmienna od tej, której właśnie doświadczam w Puelo? Jeśli tak, to yr jest jakimś ewenementem, bo żadna inna strona takiego zjawiska na dziś nie zapowiada.

Pierwszy etap, to krótka jazda gładką szosą do Punta Canelo, gdzie wjeżdżam na jeden z dwóch małych promów przewożących pasażerów i pojazdy przez jezioro Tagua Tagua.

Image

Image

Image

Na razie nic a nic nie zapowiada, by chmury miały się gdziekolwiek w okolicy rozejść. Z jednej strony żal, bo strome góry otaczające jezioro muszą wyglądać zjawiskowo w słońcu, ale z drugiej, chmurna czapa dodaje im surowości i tajemniczości.

Image

Image

Image

Image

Image

Prom opuszczam po drugiej stronie długiego jeziora, w Puerto Maldonado i ruszam stąd w mało komfortową trasę do Pasarela Primer Corral.

Image

Image

Droga pokryta jest żwirem różnej wielkości. Czasem jedzie się po nim, jak korytem wypełnionym metalowymi kulkami. Zbyt mocne naciśnięcie na pedał hamulca przy jeździe w dół, a samochód zaczyna "pływać". Przy mijaniu się z kimś jadącym w drugą stronę, trzeba uważać.

A jednak! Magia yr działa! Gdy docieram do wioski Llanada Grande, chmury zaczynają się rozstępować, a w oddali pojawiają się pierwsze łaty niebieskiego nieba. Rezygnuję na razie z zatrzymania się w kilku miejscach na trasie i staram się dojechać jak najszybciej do Pasareli, póki są promienie słońca. Na miejsce docieram po ok. półtorej godziny. Jest tutaj widoczny fragment wąskiego kanionu, którym przepływa rzeka Puelo, mająca swój początek w polozonym w Argentynie jeziorze o tej samej nazwie. Zaraz po minięciu dwóch mostów łaczących oba brzegi kanionu, wody Rio Puelo wypływają na otwartą przestrzeń i kontynuują swą podróż aż do jeziora Tagua Tagua.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Niestety, nie mam już czasu, by jechać jeszcze dalej, w stronę granicy z Argentyną. Z resztą, droga kończy się gdzieś w okolicy Segundo Corral, z którego dalsze zwiedzanie tych pięknych okolic odbywa się pieszo.
Zawracam w kierunku przystani promowej. Po drodze zatrzymuję się jeszcze w dwóch punktach.

Pierwszym jest Hostal Puelo Libre (https://maps.app.goo.gl/1y5BfRgx2A9T3b5q7), w którym miałem nawet rezerwację, z której ostatecznie zrezygnowałem, ale chcę zobaczyć, co mnie ominęło. Na miejscu nikogo nie spotykam, ale wchodzę na ich tarasy, zaraz przy których przeplywa Rio Puelo. W pełnym słońcu jej wody są lazurowe.

Image

Image

Image

Image

Image

Z przystani zaraz obok chciałem wybrać się w rejs łódką po meandrującej rzece, ale jest już za późno. Ostatnia łódka wypłynęła godzinę temu :(

Drugim miejscem jest kamping o swojsko brzmiącej nazwie... "El Polaco" (https://maps.app.goo.gl/ToPK3Ld94JuMLCLq5).

Image

Kieruje mną wielka ciekawość źródła tej nazwy. Niestety, na miejscu nie spotykam nikogo, więc na razie tajemnica czeka na wyjaśnienie (zapytałem ich o to przez FB i czekam na odpowiedź).

W Llanada Grande jest jeszcze wodospad (https://maps.app.goo.gl/Yx3xCcXe61svUtFB8), ale przyznam, że myśl o kolejnej godzinie na męczącej drodze powrotnej zniechęca mnie do wchodzenia na prowadzący do niego szlak.

Im bliżej jeziora Tagua Tagua i przystani promu, tym bardziej pogoda wraca do porannej, pochmurnej postaci.

Image

Image

Image

Image

Gdy wracam do Vuelta al Sur okazuje się, że przez cały czas mojej nieobecności pogoda była tutaj równie kiepska, jak wtedy, gdy wyjeżdżałem stąd po śniadaniu. To zaś oznacza, że yr.no przeszedł wspomniany na początku test z oceną celującą!

Dziś na kolację Pedro szykuje zupę i morszczuka. Tutaj zwą go "merluza". Żartujemy z Jegorem, że brzmi to nieco, jak polska i rosyjska "meduza", ale smak ma zdecydowanie inny, niż (jak przypuszczam, bo nie jadlem) jakaś galaretowata chełpia.

Image

Image

Na zakończenie dnia, raz jeszcze zaglądam do prognozy rodem z Norwegii i z radością odnajduję tam infornację, że kolejny dzień zapowiada się wprost cudownie. Po dzisiejszych doświadczeniach wiem, że mogę tej informacji w pełni zaufać.
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 43 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2, 3  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group