Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 19 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 23 Cze 2015 22:23 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
Cześć!

Przesyłam naszą relację z tegorocznego wyjazdu do kraju słońca i tajinów.
Podobnie jak moja poprzednia relacja z Turcji, ta też stanowi swego rodzaju dziennik z subiektywnymi opiniami, odczuciami i chwilami które najbardziej zapadły nam w pamięci - często nie do uchwycenia obiektywem aparatu.
Tekst jest dość obszerny i pewnie zawiera jakieś błędy ortograficzne za które przepraszam:)

Zapraszam do lektury.


Wstęp

Plan wyjazdu do Maroka zrodził się w zasadzie ze dwa lata temu. Przypadek jednak chciał, że podczas każdego wcześniejszego wyjazdu trafiała się nam inna, lepsza okazja zakupu biletów. W końcu, na początku 2015 roku pojawiła się ciekawa opcja i kupiliśmy bilety z Gdańska, przez Londyn do Rabatu. Brak nocnych przesiadek, dojazdu do innego lotniska itp. - istny luksus. Atutem było również miejsce wylotu z Maroka, otóż powrót odbędzie się z lotniska w Marrakeszu - dwa różne punkty - dla nas plan idealny. Mijały kolejne tygodnie. W jakimś momencie, wyjazd stanął jednak pod znakiem zapytania. Wpływ miało na to kilka wydarzeń, sprawy rodzinne, niespokojna sytuacja w regionie (a przynajmniej na taką kreowana przez media zaraz po zamachu w Tunezji) i ostatecznie potencjalne kłopoty zdrowotne Zuzi. Tak naprawdę losy wyjazdu ważyły się do końca i do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy czy lecimy. Splot wydarzeń nauczył nas, że nigdy nie mamy do końca wpływu na wiele sytuacji, które mogą nastąpić. Warto uzbroić się w taką myśl i zawsze nastawiać neutralnie, zbytnio nie planować i przede wszystkim nie ciśnieniować bo nigdy nie wiemy co będzie...


28.04 - dzień zwany podróżą

Budzik o 5:30, dojazd na lotnisko i sprawny wylot z Gdańska. Pogoda u nas średnia, jest chłodno, pada deszcz, pierwsze myśli po przyjeździe na lotnisko to nadzieja, że Londyn przywita nas słonecznością. Lot jak lot, co tu dużo pisać, no może poza faktem, iż pierwszy raz zdarzyło się nam doświadczyć konkretnych turbulencji z finałem w postaci lądowania w przechylonej pozycji - samolot zetknął sie z podłożem najpierw lewą, a dopiero potem prawą stroną podwozia, przez co miało się wrażenie, że obróci nas o 90 stopni i zaczniemy koziołkować. Na lotnisku Londyn Stansted jesteśmy punktualnie. Jako, że mamy trochę czasu, ale zero planu i niewiele funtów pada decyzja żeby pozalegać tu chwilę i zastanowić się co będziemy robić przez najbliższe sześć godzin. Zupełnym przypadkiem wybieramy miejsce przy ścianie z napisem "Welcome to London Stansted". Siadamy na swoich majdanach i bardzo szybko okazuje się, że nie jest to najzwyklejszych kilka metrów kwadratowych podłogi. Kilkukrotnie stajemy się tłem fotek samojebek, które wykonują sobie ludzie na tle powitania, nie mija wiele czasu, a Renata staje się fotografem, proszona o dobry kadr przez jedną z przemykających osób. Mijają kolejne minuty i po delikatnym rekonesansie decydujemy się wybrać na spacer do najbliższego miasteczka - Stansted Mountfitchet. Zanim jednak wsiądziemy do pociągu mamy jeszcze okazję poobserwować ekipę kręcącą teledysk jakiejś angielskej dziewczynie w kapeluszu. Całość dzieje się dwa, może trzy metry od nas, nikt nas nie przegania, nie przesuwa, a muzyka brzmi całkiem sympatycznie (mimo że leci z playbacku). Spędzamy kilka chwil na zdjęciach i ruszamy na spacerek do Mountfitchet. Typowe prowincjonalne miasteczko, małe, schludne, czyste... idealne na odpoczynek i śniadanie. Kanapki przywiezione w podręcznym, zagryzane ogórkiem - tak właśnie ralaksujemy się przed dalszą trasą. Z ciekawostek, na jednej z posesji zauważamy dziwną świnię. Upasiona do kilkuset kilogramów, włochata, nieregularnie ubarwiona, wyluzowana skupie sobie trawkę - zakładamy że to takie zwierzątko domowe. Czas płynie, przed powrotem na lotnisko zahaczamy jeszcze o chińską knajpkę z lokalnym jadłem – chyba można tak nazwać słynne fish and chips. Nas zadowalają same fryty. Celem było napchanie się czymś ciepłym i powiem szczerze, że zrealizowaliśmy go w pełni. Dwie duże porcje to zdecydowanie wystarczająca ilość dla 3 dorosłych osób i dziecka, nie wiem ile tego było w gramach, ale nie było opcji żeby zjeść je do końca. Po odprawie spotykamy się z Mariuszem, z którym zgadaliśmy się wcześniej na forum. Nasze początkowe trasy podróży są takie same więc stwierdziliśmy, że razem będzie fajniej. Lecimy do Rabatu. Mariusz zapoznaje współpasażerkę i uzyskuje, przy tym kilka przydatnych wskazówek. Około 20 czasu miejscowego jesteśmy w Sale, miejscowości oddalonej od Rabatu o kilkanaście kilometrów. Tak się składa, że obaj nastawiliśmy się na alternatywny dojazd do centrum Rabatu. Korzystamy z opisu i mapy jednego z użytkowników forum. Naginamy metry pieszo, mijamy słynny supermarket, wyskakujące na ulicę sfory psów i kilkukrotnie przecinamy ruchliwe ulice. Dodam, że było to nie do końca bezpieczne gdyż noc + marokański styl jazdy + samochody i motorki pędzące w nocy bez świateł to naprawdę spore ryzyko, zwłaszcza przy pierwszym kontakcie z takim ruchem ulicznym. Ostatecznie docieramy na przystanek autobusowy, który tak na prawdę jest także czymś w rodzaju terminala taksówek. Po ulicy biega koleś, który na bieżąco organizuje taksówkarzom komplety klientów. Mega harmider, a jednak wszystko odbywa się niezwykle płynnie i przede wszystkim skutecznie! Po kilku odmowach z naszej strony, ostatecznie decydujemy się na nie czekanie na autobus numer 2, na rzecz podróży w czasie - mercedesem beczką. Wrażenia są nieprzeciętne, zarówno te z jazdy, jak i te ze stanu samochodu, np. bagażnik w którym są nasze torby jest zamknięty jak deska na sedesie - czyli w ogóle, klapa bagażnika swobodnie leży i podskakuje na wybojach, całą drogę zastanawialiśmy się czy nasze torby w ogóle tam jeszcze są. Po dotarciu do centrum, rozpoczynamy szukanie miejsca do spania. Jesteśmy w odpowiednim punkcie, ale nie mamy za bardzo pojęcia gdzie dokładnie szukać hosteli czy riadów, efekt jest taki, że lądujemy w pierwszym znalezionym miejscu "Hotel Du Centre". Powiem tak: sypiam w przyczepach, w lesie pod plandeką i w szałasach, ale w takiej norze jeszcze nie kimałem. Co nas nie zabije to nas wzmocni! - sen to priorytet. Dla nas to koniec dnia, jest godzina 24.ps. Muszę dodać jeszcze, że nasza mała Zuzia znowu okazuje się idealnym podróżnikiem i całą dzisiejszą trasę pokonuje bez jakiegokolwiek narzekania.

Image

Image

Image

Image

Image

Image


29.04

Ranek, pobudka przy odgłosach nawoływania do modlitwy biegnących z minaretu. Szybka toaleta i ruszamy na śniadanie. Słyszeliśmy, że z dobrym jedzeniem w Maroku nie ma problemu. Naszym pierwszym posiłkiem jest jajecznica, jajecznica obficie przyprawiona kminem rzymskim, ale bez soli i pieprzu. A mogłoby się wydawać że jajecznica wszędzie musi smakować identycznie. Do picia otrzymujemy dzbanuszek świeżego naparu z mięty ze sporą ilością cukru - słynne "berber whiskey", która jak się po czasie okazuje, świetnie gasi pragnienie. Kilkadziesiąt minut później żegnamy się z naszym współtowarzyszem, który pakuje się do pociągu w kierunku Marrakeszu. Zabieramy się za ogarnianie miasta. Pierwsze co zwraca naszą uwagę to duża ilość patroli (1 policjant i 2 żołnierzy z karabinami), które napotykamy co kilkadziesiąt, czasem kilkaset metrów. W dalszej części dnia zatrzymałem się na parę minut aby ich obserwować. Fakty są takie, że kolesie cały czas radarują otoczenie, głowa chodzi im z lewej na prawą i odwrotnie, non stop, na twarzach widać skupienie, brak uśmiechów i brak rozmów między sobą. Szczerze mówiąc wygląda to naprawdę profesjonalnie i z pewnością daje turyście trochę większe poczucie bezpieczeństwa. Mijamy kolejne uliczki, stragany i jadłodajnie usytuowane w medynie, życie toczy się bardzo spokojnie. Z resztą później niewiele przyspiesza, sporo tubylców zalega w parkach, na ławkach, na kawałku trawnika itp. odpoczywając od słońca. Spędzając dzień leniwie, uczymy się Maroka, co prawda naciągaczy praktycznie tu nie ma, ale za to przy każdej możliwej okazji, podczas kupowania czegokolwiek, miejscowi próbują nam wydać mniej reszty niż powinni. Parę razy zdarzyło się nam, nie potwierdzić kwoty przed zakupem, a wtedy nawet cennik wiszący na ścianie okazywał się być mitem. Wieczór pozwala poobserwować znacznie większą aktywność Marokańczyków. Otwierana jest masa straganów z kanapkami, kebabami i ślimakami. Raczymy się świeżo wyciśniętymi sokami z pomarańczy i zmielonych łodyg bambusa. W ruch wchodzą lutownice w punktach naprawy telefonów i maszyny Singer w szwalniach. Popyt na tego typu usługi jest spory a co za tym idzie rzemieślnicy są tutaj zdecydowanie pożądaną grupą zawodową. Po nocnym spacerze nachodzi mnie refleksja, że pewnie jeszcze kilka lat i do Polski będzie trzeba ściągać tego typu fachowców, za to w krajach arabskich raczej ich nie zabraknie.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Pan policjant kontroler się zbliżał - stąd szybka zawijka nielegalnie handlujących


30.04

Pełna doba w Rabacie to wystarczająco dużo czasu, a że jesteśmy głodni nowych wrażeń, stwierdzamy, że zjemy śniadanie, a zaraz potem ruszymy na dworzec autobusowy. Z naszych wcześniejszych informacji wynikało, iż autobus do Szafszawan mamy późno po południu, koło godziny 15, jednak mimo wszystko mieliśmy nadzieję, że uda się czymś, gdzieś dojechać wcześniej, już nawet niekoniecznie do Szawan. Po małych przebojach rozliczeniowych z taksówkarzem wchodzimy na dworzec i zostajemy otoczeni przez słynnych naganiaczy. Generalnie goście nie są specjalnie natarczywi, ale za to nadrabiają ilością podejść (później Renata odkrywa magiczne zdanie "we have ticket alredy" które działa perfekcyjnie odstraszająco). Oczywiście na miejscu okazało się, że nasze życzenie się spełni - będzie autobus dużo wcześniej niż 15. Mamy koło godziny, to czas jakąś szamę przed długą podróżą i zakupy jedzeniowo - napojowe. Przezornie, punktualni na dworcu, ale z wiedzą, że autobusy w Maroku są zawsze spóźnione cierpliwie czekamy. Jedynie 30 minut po oficjalnej godzinie odjazdu ruszamy w drogę do Szawan. Wcześniej w autobusie urządzono małe targowisko z ciastkami, okularami itp - folklor.Pojazd mozolnie przemierza kolejne kilometry, nudę rekompensują obrazy za oknem. Europejczyka przyzwyczajonego do ładu panującego na starym kontynencie zadziwiają sytuacje, gdy robotnik stoi na uniesionej przez "ładowarkę teleskopową" łyżce z piachem na wysokości 2-3 piętra, czy widok chłopaka przebiegającego przez główną arterię miasta, który nagle zatrzymuje się na środku, aby ściągnąć klapek i oczyścić stopę o asfalt. Maroko to masa wsi i osad. Urzekają nas mijane, malutkie miejscowości, gdzie kozy pasą się przy domostwach, obok bawią się dzieci, a jeszcze kawałek dalej pan kucharz i sprzedawca w jednym raczy swoich klientów świeżymi "szaszłykami" przyrządzonymi z mięsa zakupionego kilka metrów dalej u pana rzeźnika. Krajobraz jest płaski, trochę pustynny, ale czasem także bywa zazieleniony. W dalszej części drogi mijamy hektary pól uprawnych, a obraz zmienia się na coraz bardziej zielony.Po siedmiu godzinach docieramy do miasta. Szukanie noclegu nastręcza pewnego kłopotu, gdyż jutro jest 1 maja, święto pracy obchodzone podobnie jak w Polsce i co za tym idzie noclegi są porezerwowane przez marokańskich turystów. Po obejrzeniu 5 czy 6 miejsc trafiamy do klasycznego, ale taniego riadu, klimat miejsca jest zupełnie inny niż w standardowych pensjonatach czy hostelach, budynek posiada wewnętrzny dziedziniec, ma otwarte korytarze, a pokoje umieszczone są na jego brzegach. Z dachu można obserwować panoramę miasta, a wieczorem zalegać, sączyć herbatę i patrzeć na gwiazdy. Wychodzimy na obchód miasta i jakąś szamę. Wyoblone, niebieskie mury tworzą trochę abstrakcyjny bajkowy klimat, nawet aparat fotograficzny nie jest w stanie oddać głębi i nasycenia błękitu, którym zabarwione są mury. O pewnych porach dnia podczas których słońce jeszcze bardziej wzmacnia ten efekt, można zrozumieć dlaczego ludzie jadą kilkaset kilometrów, a czasem kilka tysięcy tylko dla tego obrazu. W uliczkach widuje się często rdzennych mieszkańców przemykających gdzieś i próbujących unikać wszechobecnych obiektywów. Czuć, że przemysł turystyczny napiera i stara się wchłonąć to miejsce, ale obserwując twarze i zachowania tubylców widać, że nie chcą sprzedać się za wszelką cenę, przynajmniej nie wszyscy. W wąskich uliczkach biegają młodsze i starsze dzieci, niektórzy grają w piłkę inni z kolei urządzają sobie zabawy w rzucanie w turystów jakimiś paprochami - dla nich to my jesteśmy atrakcją. Mniej sielankową aurę (a wieczorami może i bardziej) tworzą rolnicy. Wielokrotnie zdarza si,ę że zaczepiają nas goście oferując różne rodzaje palenia. Nawet na głównym placu miejskim podchodzący "manager" którego zadaniem jest naganianie klientów do stolików restauracji, po usłyszeniu odmowy proponuję swój inny produkt. Nie ma z tym żadnej krępacji. Późnym wieczorem i nocą, zwłaszcza w pojedynkę lepiej nie kręcić się po mniejszych uliczkach medyny. Tego typu sytuacje dzieją się wtedy non stop. W jakimś momencie podjąłem rozmowę z jednym z miejscowych, który po kilku minutach był gotowy zabrać mnie na swoją farmę (oddaloną 15 minut od centrum!) i pokazać cały swój inwentarz. Później niestety ciężko było się od niego odczepić, bardzo ciężko.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Dzieciaki miały fun z rzucania w turystów jakimś drobnymi kamyczkami i paprochami:)

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Z lekkim strachem - wizyta u fryzjera

Image

Image

Image

Posypka po goleniu brzytwą.

Image

Image

Image

Image



1.05

Późna pobudka, chyba organizm potrzebuje nieco więcej snu. Wybywamy na śniadanie. Nauczeni doświadczeniem wybieramy miejsce niezbyt atrakcyjne wizualnie, wyposażone w zdezelowane stoliki i podobne im krzesła, ale za to pełne miejscowych klientów. Ze złożeniem zamówienia mamy przejściowy kłopot, najpierw się kręcimy, szukamy karty, w końcu siadamy i czekamy, obsługi brak. Podchodzimy do pani sprzedającej i pichcącej jedzenie. Mamy świadomość, że trudno się dogadać bo miejscowi nie znają ani słowa po angielsku. Teraz stwierdzam jednak, że może być gorzej - babka nawet pół słowa nie rozumiała (podobnie jak my arabskiego). Ostatecznie udało się porozumieć w inny sposób. Miła Pani poprosiła jednego z szamających druidów aby pomógł, gość mówił tylko po arabsku/berberyjsku ale chyba lepiej od niej gestykulował. Zadziałała komunikacja niewerbalna czyli zwykłe wskazanie paluchem na talerz jednego z Marokańczyków.Udajemy się ścieżką w górę, poza miasto, w kierunku ruin hiszpańskiego meczetu. Na ścieżce mijamy pasące się kozy i mieszkanki okolicznych gospodarstw targających zaopatrzenie z miasta do domów, odziane w regionalne kolorowe stroje. Znowu jesteśmy wielokrotnie zaczepiani przez sprzedawców palenia, którzy mają swoją wydeptaną ścieżkę biegnącą gdzieś pomiędzy skałami. Ludzie wdrapują się tam regularnie, co kilka minut, często mocno skopceni. Zakładam, że to taki spot do palenia, ale dokładnie wolę nie sprawdzać.Jutro planujemy być w Fezie więc przezornie zaczynamy ogarniać bilety. Przez święto, na czas którego miasto napęczniało turystami (głównie Marokańczykami) mamy poważny problem z ich zakupem. Brak jest miejsc w busach, przynajmniej oficjalnie. Ostatecznie dowiadujemy się, że jest szansa coś załatwić ale należy rozmawiać z obsługą CTM, której to firmy biuro jest aktualnie zamknięte, siesta? Po 16 robię sobie przebieżkę na dworzec raz jeszcze, z nadzieją że coś załatwię. Wpadam na miejsce, pytam, typ sprawdza i wszystko gra. Jest ostatnich 6 wolnych miejsc z czego 4 są już nasze. Jutro będziemy podróżować jak burżuje, autobusem z klimatyzacją. Wracając mija mnie farmer, z którym "gaworzyłem" wczorajszego wieczoru, myślę sobie - lekko nie będzie. Koleś opowiada dalej te swoje głupoty, zaprasza na farmę, oferuje nocleg, jedzenie.. i mimo mojego negatywnego nastawienia i coraz szybszego kroku, zaczyna ze mną nawet podbiegać. Nie wiedząc co z tego wyniknie, ostatecznie jakoś udało mi się od niego uwolnić, ale do samego końca nie byłem pewien czy za mną nie idzie do riadu. Wieczorową porą kręcimy się po warsztatach tkackich, Renata napaliła się na zakup koca, kapy i poszefki na poduszkę. Wybór, ocena jakości czy wstęp do rozmowy to osobna sprawa, ale same negocjacje to temat na osobny rozdział. Ja opiszę to kilkoma słowami. Uśmiech, serwowanie historyjek, cfaniactwo, fisiowanie do Zuzi, kilkukrotnie pozorne fochy, a później przybiegający dzieciak z siatką, który odnajduje nas w tłumie ze spakowanymi zakupami. Trochę wysiłku to kosztuje, ale żeby coś dobrze kupić najpierw trzeba, poznać średnią minimalną wartość przedmiotu. Nam zajęło to trochę czasu, ale ostatecznie udało się zakupić ten konkretny artykuł za 50-60% wartości początkowej i zapewne sprzedawca dalej pozostał tym wygranym. Wieczorem coraz to większe tłumy Marokańczyków wylegają na ulicę, natomiast my chowamy się do naszego pokoju i przygotowujemy na jutrzejszy wyjazd.

Image

Nasz riad

Image

Image

Image

Miejsce regularnych wycieczek tubylców.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Taboreciki z drzewa korkowego.

Image

Image

Image

A na niebiesko malują kobiety.

Image

Image

Image

Na zdjęciu do końca chyba ne widać, ale to drzwi balkonowe bezpośrednio z ulicy na panoramę dolnej części miasta - bajka.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


2.05

Słońce wschodzi zza gór, my na śniadanku w lokalnej jadłodajni - dzień zapowiada się pięknie... ale niestety tak się nie skończy. Suniemy naszym autobusem z klimatyzacją w stronę Fezu. Czas mija leniwie, za oknami obserwujemy marokańskie bezkresne połacie ziemi. Czasem mijamy małe stadka kóz w opiece pasterza, czasem widzimy całe wielopokoleniowe rodziny pracujące na polach, a klimatyzacja czasem działa a czasami jest wyłączana przez kierowcę. W tych momentach czuć jak wysoka temperatura panuje na zewnątrz. Nagle "ni stąd ni z owąd" autobus zostaje zatrzymany przez policjanta. Po kilku minutach sytuacja się wyjaśnia, w największym skwarze, mija nas peleton rowerzystów, a następnie potem wozy serwisowe - jakiś konkretniejszy wyścig kolarski, ruszamy dalej. W Fezie lądujemy około 16, szybka orientacja wokół dworca w poszukiwaniu przystanku. Odnajdujemy kilkaset metrów dalej ten odpowiedni. Poznajemy tam dwie młode Marokanki, które pomagają nam wybrać autobus. Jedziemy i wysiadamy razem z nimi, a raczej one razem z nami w okolicy medyny. Dziewczyny prowadzą nas w okolice jednej z bram starego miasta i w tym momencie "przejmują" nas miejscowi naciągacze. Prowadzają do coraz to większych nor i w coraz to bardziej zapchlone zaułki. W którymś momencie stwierdzam, że wolę sam chodzić od drzwi do drzwi i samemu rozmawiać z właścicielami, co niestety nie podoba się miejscowym. Zaczynam iść szybciej, proszę i tłumaczę, że chciałbym sam pobłądzić nieco po uliczkach medyny, ale niestety uwolnienie się od nich nie jest możliwe. W pewnym momencie sytuacja staje się napięta, a typy zaczynają nas wyzywać i pluć na ziemię.Wchodzę do jednego riadu - za drogi, wchodzę do drugiego i wracam z dobrymi wieściami do Renaty, Zuzi i Roberta. Niestety w wąskiej uliczce drogę zastawia mi niebezpiecznie wyglądający koleś, mam złe przeczucia, odwracam się i szybkim krokiem wracam do właściciela riadu. Zbiega się kilka osób, sytuacja jest bardzo nieciekawa. Ostatecznie powiedzmy, że dochodzi do porozumienia, naganiacze twierdzą że dadzą nam spokój, ja kule uszy, aby nie zaogniać sytuacji. Bierzemy ten pokój za 300 dhr. Ruszamy liznąć medynę i coś zjeść.Koło 23, gdy wracamy do pokoju, na górze czeka na nas właściciel. Okazuje się, że facet ma w d...e naszą umowę, przedstawia bzdurne tłumaczenia, argumenty i żąda od nas 400 dhr za noc. Ręce mi opadają, koleś czekał aż wrócimy, wiedząc że jesteśmy z dzieckiem, żeby postawić nas w sytuacji bez wyjścia. Finał jest taki, że zostajemy tutaj jedną noc za ustalone 300, a co będzie jutro... to się okaże. (dodam jeszcze, że nasz "gospodarz" na drugi dzień, widząc, że pakujemy manatki momentalnie zmienia swoje zdanie i proponuje abyśmy jednak zostali za ustalone 300 dh...)


3.05

Pobudka, śniadanie - standardowo zaczynamy dzień. Chwilę po nim startujemy bez bagaży, w poszukiwaniu jakiegokolwiek innego miejsca do spania. Znajdujemy spoko hostel o nazwie Kawtar. Cena zbita do 300 dh za wielki, wygodny pokój z łóżkami z baldachimem, łazienką itp. Pełni zapału ruszamy na podbój starego miasta. Zachodzimy do jednej ze szkół koranicznych. Mozaiki wypełniające każdy kawałek muru robią na nas spore wrażenie, zwłaszcza ich drobiazgowe wykonanie i ogromną dbałość o detale. Pomieszczenie jest niewielkie więc po wysłuchaniu kilku zdań z ust przewodnika jednej z grup wewnątrz, lecimy dalej. Kierujemy się w stronę słynnych garbarni. Na wejściu otrzymujemy gałązki mięty, które mają pomóc w przetrwaniu w smrodzie. Na zapach składa się odór gnijącego mięsa, krowiego moczu, odchodów gołębi i innych naturalnych barwników - opis z tego zdania powinien dość jasno pobudzić zmysł powonienia czytających. Samo miejsce wygląda identycznie jak na widokówkach, dziesiątki facetów kręcą się pomiędzy zbiornikami z barwnikami wykonując różne prace. Czyszczenie skór z resztek mięsa, uzupełnianie kadzi wodą, barwienie i ugniatanie skór, a to wszystko w pełnym słońcu. Pracę garbarzy obserwujemy z tarasu umieszczonego w jednym z przyległych budynków, gdzie oczywiście zostajemy oprowadzeni po sklepach z wyrobami ze skóry. Naszą uwagę przykuwa galanteria z niezwykle grubej skóry (podobno z wielbłąda), która musi być obrabiana ręcznie właśnie ze względu na swoją grubość. Ceny masakrują, startowa wartość jednej średniej wielkości torebki to 700 dh. Zakładając, że zbijemy ją o połowę - dalej jest kosmos. Płacimy dyszkę na wyjściu i idziemy dalej w mury medyny szukając ochłody. Wędrujemy po starej i nowej jej części. Centrum świata w tych najgorętszych godzinach znajduje się właśnie w wąskich korytarzach starego miasta. Najfajniejsze odczucia mamy w okolicy straganów z ziołami. Na stolikach leżą gigantyczne ilości świeżej mięty i innych ziół - zapach jest powalająco intensywny. Większość posiłków jest tutaj przygotowywanych ze świeżych składników. Królują małe knajpki z rusztem który jest sercem i wizytówką lokalu. Część dla klientów natomiast to barowy blat zawieszony przy ścianach wewnątrz lokalu. Kolejne mistrzostwa zapachów; smażona cebula, ryba, krążki kalmarów w panierce, szaszłyki mięsne oraz warzywa podane z bułą i grubym sosem z pomidorów - to nasz dzisiejszy główny posiłek. W przeciwieństwie do wczorajszego tajina z kota, to było bardzo dobre i tanie. Po jedzeniu odkrywamy również najlepszą wg nas wersję soku - wyjątkowe orzeźwienie daje napój z wyciśniętych świeżo pomarańczy wymieszany z sokiem cytryny. Fajnie na chwilę usiąść, przymknąć oczy i sączyć chłodny, przepyszny sok w największym skwarze. Czasem taki małe przyjemności stają się największymi. Wieczorem wędrujemy poza murami medyny, życie "pod gołym niebem" nabiera tempa gdy słońca już nie ma. Gromady dzieci biegają i bawią się na placach. Ale nie mam na myśli tradycyjnych placów zabaw, tylko płaskie brukowane kawałki wolnego terenu. Dzieciaki po prostu bawią się same ze sobą, tak jak u nas kilkanaście lat temu. Rozpoczynają się targi, między innymi używanych butów i ubrań, które są najzwyczajniej rozkładane na ziemi. Turyści znikają, na ulicach widać głównie Marokańczyków. Dzień kończy się fatalną akcją w postaci kradzieży mojego telefonu. Organizujemy małą akcję poszukiwawczą przy pomocy naszego opiekuna hostelu, jednak bez skutku. Blokuję telefon zdalnie, blokuję kartę. Koniec dnia.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Zdjęcie oddaje minimalnie - skwar nie do wytrzymania wraz z oślepiającym światłem dobijającym się od bardzo jasnego podłoża.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Próba druku kart pokładowych, niestety w tej kafejce skończyło się tylko na próbie.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image



4.05 - kierunek Marakesz, jakoś tak ten Fez nam nie podchodzi.


W ramach niskobudżetowej podróży oraz aby znów przemieszczać się tak jak większość tutejszych, wybieramy drugą klasę marokańskich kolei ONCF. Budynki dworców są ogarnięte, nowoczesne, przygotowane na przybyszów z zagranicy, coś jak u nas przed Euro 2012. Zaprawieni w boju o miejscówki w polskich pociągach, wybieramy strategicznie dobry punkt peronu do atakowania drzwi pociągu, który lada chwila powinien podjeżdżać na peron. Punkt okazał się idealny. Wbijam do składu osłaniając Zuzię, która mogłaby zostać zagnieciona przez współpasażerów i pakujemy się na obustronną dwójkę (4 miejsca na przeciwko siebie). Pociągi faktycznie przypominają te polskie, włącznie z jakością i czystością toalet... Dodatkowo w czasie gdy ktoś z nich korzysta, smród niesie się na cały przedział. Na myśl przychodzi mi szal powiewający na wietrze jedynie gdy ten jest wystarczająco silny, a gdy ustaje, również i szal opada, tak samo jest ze smrodem z toalety w marokańskich pociągach. Obserwujemy widoki za oknami. Krajobraz przez te setki kilometrów zmienia się wielokrotnie. Raz przejeżdżamy przez pustkowia porośnięte gdzieniegdzie jakimiś krzaczorami i opuncją, innym razem wjeżdżamy pomiędzy pola uprawne. W jakimś momencie trasy, pojawia się pod nami całkiem spora rzeka o brązowym kolorze wijąca się gdzieś za horyzont, fajny dziki obrazek. Jadąc możemy obserwować krawędzie osad i różnej wielkości miasteczek. Widoki przywoływały w pamięci obrazy z filmów dokumentalnych. Lepianki z gliny i zagrody wykonane z patyków oraz odpadów. Te obrazy przewijają się wielokrotnie. Wniosek jest taki, że król Muhammad VI wychuchał tu kilka najciekawszych historycznych miejsc, zorganizował komunikację na średnio europejskim poziomie i promuje kraj jako raj dla turystów. Niestety okazuje się, że wystarczy choć odrobinę wychylić się poza utarte szlaki, aby zobaczyć jak wygląda szara rzeczywistość większej części Marokańczyków. Po 18 jesteśmy w Marakeszu. Szukamy taksy, która zawiezie nas na plac Jamaa el Fna. Niestety panowie mają turbo zmowę cenową i naszym zdaniem przeginają ze swoimi stawkami - 80 dh. Ruszamy więc kawałek poza okolice dworca i za mniej niż połowę tej kwoty znajdujemy pana w białym busiku towarowym, który zawiezie nas na miejsce. Zanim wpakowaliśmy się do środka, przybiega szpieg z postoju grand taxi i nawija coś do kierowcy i do nas. Wiadomo o co chodzi. Udajemy, że nie rozumiemy ani słowa odpowiadając po polsku - po 2 minutach typ daje spokój i odchodzi, jedziemy w kierunku centrum centrum. Szybka organizacja noclegu (po wcześniejszych doświadczeniach tym razem z dużo lepszym skutkiem) i ruszamy na mały obchód. Na placu można poczuć się jak na scenie jakiegoś teatru. Tak duża jest ilość bodźców otaczających człowieka zewsząd. Dźwięki muzyki, kuglarze, pajace z małpami, tancerze, bajko opowiadacze. Z każdej strony inna grupa lub pojedynczy artyści... Pozostawiam trzy kropki. Wrócimy tu jutro aby ogarnąć ten harmider będąc w pełni sił i wypoczęci.

Image

Image

Image

Image


5 i 6.05 - odpoczynek.

Słońce w tej części kraju pali ze zdwojoną mocą. Ze względu na brak ruchu powietrza, o pewnych godzinach oddycha się na prawdę ciężko. Kręcimy się po parkach, odpoczywamy w cieniu. W godzinach popołudniowych ruszamy w kierunku tutejszej Kazby - starej dzielnicy żydowskiej. Kolejne miejsce pracy sporej liczby ludzi. Setki warsztatów dla jednośladów, w których często widzimy pracujących kilkunastoletnich dzieciaków, pewnie pomagających rodzicom. Warsztaty samochodowe, choć mniej liczne, również robią spore wrażenie. Ciężko to ogarnąć, ale idąc chodnikiem dosłownie omija się leżące na ziemi narzędzia, części a nawet całe wyjęte silniki samochodowe. Chodniki i ulice zachlapane są olejami, paliwami i to wszystko w samym centrum dużego miasta. W trakcie łażenia nadchodzi i głód, wodzeni zapachem grilla trafiamy do jednej z przydrożnych knajpek. Jedzenie powaliło wszystkich. Na kilku niewielkich talerzykach otrzymujemy: krążki smażonych w głębokim oleju kalmarów, grilowany bakłażan, czerwony sos z pomidorów, oraz 2-3 rodzaje smażonej ryby i filetów, do tego miejscowa pita i frytki, czasem ostra papryczka z zalewy, do zagryzienia. Smaku dodaje fakt, że te wszystkie pyszności oczywiście wcinamy łapami. Taki sposób jedzenia u niewprawionych turystów sprawia , że część jedzenia spada zanim trafi do ust. To co spadnie z powrotem na jeden z talerzyków wkładamy do gęby ponownie, natomiast to co spadnie na ziemie - zjadają pałętające się wszędzie, dzikie koty, jednym słowem nic się nie zmarnuje. Cały bajzel po nas sprzątany jest jedną uniwersalną żółtą gąbeczką, służącą do czyszczenia wszystkiego w lokalu, blatów dla klientów, desek do krojenia i talerzy itp., a mimo wszystko z chęcią bym wrócił na taki obiadek. W nocy urządzamy sobie przechadzkę po odległych zakątkach starego miasta i kazby. Idąc ładnych kilka kilometrów, na całej długości ulicy, którą się poruszamy praktycznie w każdym miejscu zalegają Marokańczycy w różnym wieku, jedzą, kręcą się, grają w karty, przepychają się. W wielu wnękach budynków, w zapeziałych piwnicach znajdują się salony gier, gdzie młodzi pykają w piłkarzyki, bilard i innego typu gry. Noc już późna, my dziś nie pogramy. Wracamy do pokoju.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Pan z mini tokarką napędzaną stopą.

Image

Image

Image

Image

Image

Image


7.05

Chciałem zacząć tradycyjnie: pobudka, śniadanie...ale tego dnia, którego czas odgrywa akurat ważną rolę, budzik dzwoni..., ale wg czasu polskiego. Kilka minut po planowanej godzinie wyjazdu, stawiamy się w ustalonym miejscu. Marokańczycy czas liczą inaczej niż my, śmie twierdzić że znacznie wolniej, toteż okazuje się, że dajemy radę jeszcze kupić śniadanie "do ręki". Lądujemy w naszym transporcie, który ma nas zawieźć do wodospadu w miejscowości Ouzud. Podróż do najkrótszych nie należy, ale po kilku godzinach docieramy na miejsce. Ogarniamy okolicę standardowo czyli bez przewodnika, co okazało się słusznym rozwiązaniem - trudno się na miejscu zgubić. Jadąc nad “duży wodospad”nastawiony byłem nijako, zwłaszcza bo odwiedzeniu kilka lat temu wodospadów i kaskad w Chorwacji, które za bardzo nie robiły na mnie wrażenia, ale może to kwestia ilości ludu na miejscu. W Ouzud można było na spokojnie, niespiesznie podejść na prawdę blisko wody i chyba zrozumiałem dlaczego pewien podróżnik Wojciech Dąbrowski, którego wiele razy słyszałem w radiu, tak bardzo jara się wodospadami. 40 stopni w cieniu, powietrze stoi, a człowiek nagle znajduje się w miejscu o zupełnie innym klimacie. "Bryza", zdecydowanie niższa temperatura, dźwięk wody spadającej z na prawdę dużej wysokości i sam widok sprawiają, że podczas tych chwil człowiek czuje się jak w innym świecie, warto wyłączyć się na parę sekund i czerpać z tego co słychać, widać a nawet czuć. Stwierdzam, że na prawdę warto jeździć w takie miejsca i zapomnieć na chwilę o aparatach fotograficznych, kamerach itp. a zamiast tego chłonąć jak najwięcej z tej konkretnej chwili, egoistycznie, dla siebie, a nie po to aby potem pokazać zdjęcia rodzinie czy znajomym. To uczucie przy wodospadzie w Ouzud z pewnością pozostanie na długo w pamięci.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


8.05 piątek, ostatni dzień w Maroku.

W ramach odpoczynku urządziliśmy sobie dzień ogrodowy. Zostało trochę kasy więc śmigamy taksą do ogrodu imienia Jardin Majorella. Ciekawe, choć niewielkie miejsce pozwala odsapnąć w cieniu wielkich palm, bambusów, kaktusów i innej roślinności. Urzeka nasycenie koloru niebieskiego, którym pomalowane są wszelkie murki, altany i budynki. Ogród (nie biorąc pod uwagę zagęszczenia roślinności) przypomina nieco nasze arboreta, w których podobnie jak tutaj można spotkać rośliny z różnych części świata - oczywiście adekwatne do klimatu panującego w danym ogrodzie. W podróżach często dążymy do osiągnięcia jakiegoś celu, odwiedzenia miejsca czy przeżycia wydarzenia. W naszym wypadzie do ogrodu Jardin najfajniejsza okazała jednak sama podróż powrotna, czyli coś co miało być tylko środkiem do osiągnięcia celu. Otóż taksiarze z petit taxi nie byli skorzy do zbytniego obniżania ceny, więc musieliśmy poszukać czegoś innego. Jak to bywa w Maroku, często długo szukać nie trzeba i po kilkudziesięciu metrach natrafiliśmy na babkę z torebką na ramieniu siedzącą w trzykołowym motorku - dogadujemy się co do kwoty i wsiadamy na pakę. Dla jasności - nie był to żaden luksusowy, kolorowy pojazd z balonikami i wstążeczkami tylko stary zdezelowany mały trójkołowiec z kawałkiem miejsca do siedzenia z tyłu. I był to jeden z najbardziej niesamowitych przejazdów jaki odbyliśmy w całym życiu! Smród spalin, pęd wiatru, ciągłe trąbienie zewsząd i babka z torebką która pędziła jak rakieta! Ten motorek nie miał raczej zawieszenia z tyłu bo strasznie tłukliśmy na każdym wyboju i były obawy czy nie przechylimy się i nie rypniemy fikołka całym pojazdem. Jechaliśmy jakieś 15 minut, ale kolejne 15 dochodziliśmy do siebie po tej przyjemności. Niesamowite przeżycie.Po południu spotykamy się z wcześniej poznaną Marokanką - "Seehim". Koleżanka zabiera nas do parku ze sztucznym jeziorkiem i budyneczkiem znanym z widokówek. Zalegają w nim głównie tubylcy, turystów praktycznie brak. Samo miejsce jest średnio urokliwe, deptak z jeziorem i trybunami a na około hektary drzewek oliwnych. Co prawda o zachodzie słońca to miejsce oddaje ludziom w nim przebywającym fajny widok zachodzącego słońca, ale przed zachodem też można doświadczyć ciekawej regionalnej formy spędzania czasu. Młodzi Marokańczycy spotykają się tutaj w kilku dziesięcioosobowych grupkach, wyposażeni w bębny i po prostu się bawią. Śpiew wraz z bębnami jest bardzo donośny, wygląda to tak, że wszyscy się śmieją, śpiewają i grają na raz. Seehim mówi, że tematyka tego śpiewu jest bardzo różna, śpiewa się o codzienności, kłopotach ale też o pozytywnych sprawach, generalnie o wszystkim. Pomimo bałaganu jaki panuje w całym tym kraju mamy wrażenie, mieszkańcy, zarówno ci młodzi jak i starsi czują szczęśliwi. Bawią się, jedzą, pracują, uczą, ale przede wszystkim po prostu żyją wspólnie, w odróżnieniu do tego jak wygląda styl życia choćby w naszym kraju. Dla nas pobyt w Maroku powoli się kończy, jutro powrót do domu.


I kilka zdjęć z końcówki pobytu w Maroku

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Ostatnio edytowany przez prodrewno, 02 Lip 2015 16:53, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
 
      
Początek wakacji w Maroku: tygodniowy wypoczynek za 1292 PLN. Loty z Wrocławia + hotel Początek wakacji w Maroku: tygodniowy wypoczynek za 1292 PLN. Loty z Wrocławia + hotel
Wakacje w Chorwacji za 713 PLN. Loty do Dubrownika z Krakowa + apartament na 3 dni Wakacje w Chorwacji za 713 PLN. Loty do Dubrownika z Krakowa + apartament na 3 dni
#2 PostWysłany: 25 Cze 2015 11:43 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Maj 2014
Posty: 137
Loty: 39
Kilometry: 102 845
super zdjecia!
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#3 PostWysłany: 25 Cze 2015 19:13 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
dzięki, mieliśmy ten komfort że były dwa aparaty i dwie osoby robiły foty
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#4 PostWysłany: 26 Cze 2015 07:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Mar 2015
Posty: 0
Loty: 12
Kilometry: 29 654
Uwielbiam czytać takie relacje z taką ilością zdjęć. Sama ostatnio zastanawiam się nad podróżą do Maroka, lecz we wszystkich relacjach, które czytam pojawia się ten sam problem - naciągacze! Jak sobie z nimi poradzić? Raczej nie są to ludzie, którym wystarczy powiedzieć - NIE....???
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#5 PostWysłany: 26 Cze 2015 09:01 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
Nie traktuj tego jako problem, ale jako urok i specyfikę. Fajnie poczuć na własnej skórze, jak odmienne od naszej mogą być inne kultury.
Z pewnością na wypad w takie miejsca należy się do edukować. Ja gdy będę tam jechał kolejny raz (a chciałbym), na pewno kilka razy zachowałbym się inaczej.
Kilka rzeczy, które utkwiły mi w pamięci, a może komuś się przydadzą:

- po wychodzeniu z dworców, nie pędzimy od razu na główny postój taksówek gdyż zostaniemy "naznaczeni" :); zamiast tego zostawiamy bagaże współtowarzyszowi i w pojedynkę, bez plecaka robimy rekonesans w poszukiwaniu tańszej alternatywy dojazdu

- z szukaniem noclegu jest bardzo podobnie - zostawiamy bagaże i udajemy jakbyśmy w danym miejscu już piąty dzień siedzieli

- nie brałbym już w takie miejsce fajnych technicznie ale jaskrawych ciuchów - działają jak reklama ledowa w nocy:); zamiast tego kupiłbym jakieś ubranie na miejscu!

fromviewof.com - jedź! WARTO!:)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#6 PostWysłany: 26 Cze 2015 14:27 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 23 Lip 2013
Posty: 492
Loty: 31
Kilometry: 61 615
niebieski
Świetna relacja,super zdjęcia-szkoda,że to już koniec :cry:
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#7 PostWysłany: 26 Cze 2015 15:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Lut 2014
Posty: 3075
Loty: 321
Kilometry: 481 404
platynowy
wspomnienia wróciły :) fajnie napisane, no i te fotki :)
naciągacze najgorsi chyba w Marrakeszu i Fezie, a np. w Rabacie czy Essaouirze cisza i spokój
_________________
W "relacjach": Filipiny (2018), Armenia(2017), Argentyna(2016), Kazachstan (2016) i Maroko(2015).

Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 26 Cze 2015 15:32 
Moderator forum
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Kwi 2014
Posty: 4054
Bardzo mi się podobało. Rewelacyjne zdjęcia. Kociak w koszykach mnie zauroczył.
Pokazałeś Maroko zarówno bogate jak biedne, turystyczne i takie normalne życie. Super wyczucie miejsca i chwili.
Nie wybierałam się w tę okolice, ale teraz złapałam bakcyla. Dzięki.
_________________
Ιαπόνκα76
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#9 PostWysłany: 30 Cze 2015 20:06 

Bardzo ciekawa relacja, czytało się ekspresowo, podziwiam za taki wyjazd nie dość, że momentami hardcorowy to poniekąd w ciemno z małym dzieckiem ;) .
Czy można prosić o jakieś podsumowanie kosztów?
Góra
 PM off  
      
#10 PostWysłany: 30 Cze 2015 21:43 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
singielka_1976 napisał(a):
Bardzo ciekawa relacja, czytało się ekspresowo, podziwiam za taki wyjazd nie dość, że momentami hardcorowy to poniekąd w ciemno z małym dzieckiem ;) .
Czy można prosić o jakieś podsumowanie kosztów?


A niech się młoda hartuje:), mam małą nadzieję że te nasze wyjazdy w jakiś pozytywny sposób wpłyną na jej charakter. Czas pewnie pokaże.
Całkowity koszt wyjazdu dwóch osób dorosłych i dziecka wyniósł 4500 zł, wyjazd trwał 12 dni a podczas ostatnich trzech w zasadzie nie patrzeliśmy już w portfele.
Góra
 Profil Relacje PM off
marcino123 lubi ten post.
 
      
#11 PostWysłany: 30 Cze 2015 22:27 

Rejestracja: 10 Sie 2011
Posty: 487
Loty: 12
Kilometry: 12 344
niebieski
super fotki! niektóre naprawdę pokazują magię tego miejsca.
nie doczytałam, albo może mi 'umkło' -też wam wszyscy córkę całowali? my byliśmy z 2,5-latką i cały czas ją całowali - kobiety, faceci i dzieciaki - najpierw była w szoku, ale potem już na luzie.

@fromviewof.com - nam się trafił naciągacz tylko raz w Marrakeszu, ale szybko został przepędzony przez policjantów czy wojskowych. znaczy może było ich więcej, ale nasza uwaga skupiała się na dziecku, więc może przez to odpuszczali.
nie stresuj się nimi, najlepiej ignorować.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#12 PostWysłany: 30 Cze 2015 23:20 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 20 Sty 2012
Posty: 4164
Loty: 1
Kilometry: 282
platynowy
Lubie zdjęcia jedzenia w HD, nie lubię zdjęć kóz. pozdrawiam
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#13 PostWysłany: 01 Lip 2015 09:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
dialam napisał(a):
super fotki! niektóre naprawdę pokazują magię tego miejsca.
nie doczytałam, albo może mi 'umkło' -też wam wszyscy córkę całowali? my byliśmy z 2,5-latką i cały czas ją całowali - kobiety, faceci i dzieciaki - najpierw była w szoku, ale potem już na luzie.


Zuzia nie przyciąga ich uwagi jakoś wyjątkowo, ale kilka razy zdarzyło się że ją zaczepiali tubylcy. Te różne formy nawiązania kontaktu w 90% miały charakter powiązany z kasą.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#14 PostWysłany: 01 Lip 2015 09:23 

Rejestracja: 10 Sie 2011
Posty: 487
Loty: 12
Kilometry: 12 344
niebieski
to nasza córka przyciąga uwagę strasznie. syn zresztą też, ale to bobas jest, więc to zrozumiałe. w naszym przypadku na pewno nie było to powiązane z kasą, bo po prostu do niej dzieciaki podbiegały, dawały całusa i zmykały dalej. dorośli (kobiety, mężczyźni) - całowali w policzek, czasem coś do niej zagadali i też odchodzili. generalnie, to było bardzo miłe, nie wyczułam żadnej wrogości czy chęci wyzysku.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#15 PostWysłany: 01 Lip 2015 14:55 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Mar 2015
Posty: 0
Loty: 12
Kilometry: 29 654
prodrewnoNie traktuj tego jako problem, ale jako urok i specyfikę. Fajnie poczuć na własnej skórze, jak odmienne od naszej mogą być inne kultury.Z pewnością na wypad w takie miejsca należy się do edukować. Ja gdy będę tam jechał kolejny raz (a chciałbym), na pewno kilka razy zachowałbym się inaczej.Kilka rzeczy, które utkwiły mi w pamięci, a może komuś się przydadzą:- po wychodzeniu z dworców, nie pędzimy od razu na główny postój taksówek gdyż zostaniemy "naznaczeni"
:); zamiast tego zostawiamy bagaże współtowarzyszowi i w pojedynkę, bez plecaka robimy rekonesans w poszukiwaniu tańszej alternatywy dojazdu - z szukaniem noclegu jest bardzo podobnie - zostawiamy bagaże i udajemy jakbyśmy w danym miejscu już piąty dzień siedzieli- nie brałbym już w takie miejsce fajnych technicznie ale jaskrawych ciuchów - działają jak reklama ledowa w nocy:); zamiast tego kupiłbym jakieś ubranie na miejscu!fromviewof.com - jedź! WARTO!:)
Dzięki :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#16 PostWysłany: 23 Lip 2015 17:33 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 29 Maj 2014
Posty: 16
Dzięki za cudowną podróż po Maroko. Zdjęcia - magia .. raz jeszcze mogłam tam być ;)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#17 PostWysłany: 24 Lip 2015 09:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 19 Mar 2013
Posty: 67
Ciesze się, że relacja przypadła Ci do gustu.
Załyczyłbym soku ze świeżo wyciśniętej pomarańczy:)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#18 PostWysłany: 30 Paź 2015 19:57 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 01 Lut 2014
Posty: 34
Loty: 82
Kilometry: 136 565
Takie relacje czyta się z wielką przyjemnością. Mnóstwo praktycznych rad i świetne fotki.
_________________
http://instagram.com/zycie_w_podrozy
http://zyciewpodrozy.pl


Ostatnio edytowany przez Washington, 02 Lis 2015 15:24, edytowano w sumie 1 raz
Reklama, promowanie własnych stron internetowych, podawanie linków do innych, konkurencyjnych stron.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#19 PostWysłany: 22 Lis 2016 14:39 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 14 Kwi 2013
Posty: 336
niebieski
Nie widzę w relacjach na forum żeby ludzie jeździli w Maroku na wycieczki na Saharę.
Jest jakiś problem z tymi wycieczkami ?
Niebezpiecznie ? Drogo ? Długo trwają ?
_________________
LUKASZBOGUSZ.COM
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 19 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 5 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group