Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 23 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 27 Gru 2017 02:57 

Rejestracja: 20 Cze 2015
Posty: 185
Loty: 147
Kilometry: 238 976
IRAN

Zacznę od razu od relacji video z całej wyprawy - już w pierwszym poście, aby nie zginęło. Cały opis podzieliłem na 3 części.



Wyjazd do Iranu kiełkował od dobrych 3 lat. Zawsze przeglądałem pojawiające się oferty, no ale był pewien problem, o którym za chwilę. Lubię klimat Bliskiego Wschodu. Baśniowa otoczka, architektura, meczety, orient. No i przyroda. Charakterystyczne dla tego regionu pustynie z żółto-czerwonymi, wyschniętymi górami w tle.
Długo myślałem, że nie dane mi będzie pojechać do Persji, gdyż - podobno - izraelska pieczątka w paszporcie miała skutecznie uniemożliwiać wjazd do Iranu. Kilkukrotnie szukałem wsparcia na forach, wypytywałem pod postami o tanich lotach. Jednak nigdy nikt jednoznacznie nie określił się, czy to się uda. A jak wiadomo – najpierw trzeba kupić bilet, a dopiero potem wystąpić o wizę. I dopiero jakoś w ubiegłym roku zaczęły do mnie docierać informacje, że nie powinno być problemu. Upewniłem się jeszcze w ambasadzie w Warszawie (mogłem wcześniej na to wpaść…), gdzie poinformowano mnie, że od wizyty w Izraelu powinno upłynąć 0,5 – 1 rok. Z obecnej perspektywy trochę dziwi mnie, skąd bierze się cały problem, gdyż w Iranie żyje społeczność żydowska, są synagogi, a ludzie są absolutnie wyjątkowi – szanują drugą osobę. No ale tak jak gdzieś przeczytałem – nikt nie ma nic do Żydów, ale do ich państwa już tak.
Wracając do wizy. Na wszelki wypadek wizę wyrobiłem w ambasadzie w Warszawie, wolałem nie ryzykować z on-arrival. Skorzystałem z pośrednictwo key2pesia w celu uzyskania nadania numeru do wniosku wizowego, ubezpieczenie kupiłem w AXA (mają na polisie wymagany zapis ‘Worldwide including Iran’, 88zł za 2 os.), a całą resztę załatwiłem osobiście w ambasadzie w Warszawie. Nic trudnego – przykładowo wyrobienie wizy rosyjskiej jest bardziej czasochłonne.

Tytułem wstępu

Bilety kupiłem w lutym 2017 r. Termin 29 września – 9 października, przy czym dzień wcześniej udaliśmy się do Kijowa, gdzie mieliśmy nocleg i wyżerkę połączoną z degustacją trunków. Wylot następnego dnia rano z Kijowa, stop w Baku ponad 5 godzin, potem lot do Teheranu. Linie Azerbaijan Airlines, cena 406 zł/os. bez bagażu. Mailowo dokupiłem 2x bagaż (cena dla 2 os. Kijów – Baku – Teheran – Baku – Kijów 78AZN, przy czym 1AZN = 2,10PLN; przychodzi link z płatnością kartą a potem potwierdzenie na maila). Jak widać w Iranie mieliśmy spędzić 11 dni, z czego pełne 9, a dwa skrajne dojazdowe.

Pozostawało ułożenie planu w Iranie. Mając tydzień wszyscy robią klasyczny trójkąt Teheran – Shiraz – Yazd – Isfahan – Teheran. My mieliśmy 9 dni, więc oprócz klasyki poszukiwałem czegoś mniej sztampowego. Myślałem o niewielkiej miejscowości leżącej na pustyni Toodeshk, ew. zachodnim Iranie. No i zobaczyłem na zdjęciach wyspę Qeshm. Wiedziałem już, że chcę tam być. Mając 9 pełnych dni i chcąc zobaczyć akurat te miejsca, nie sposób poruszać się tylko autobusem, pociągiem (no chyba że przejazdy nocne, ale fizycznie byśmy padli). Dlatego w grę wchodziły przeloty krajowe. I tu był chyba największy problem. Iran posiada naprawdę wiele przewoźników krajowych, ale nie jest łatwo zweryfikować rozkład lotów. Po pierwsze strony są w farsi (IranAir posiada wersję eng), po drugie używają swój kalendarz, co oznacza że teraz jest tam 1396 rok. Po trzecie – najważniejsze – nasze europejskie karty są tam bezużyteczne. Nie da się samemu sfinalizować zakupu biletów. Ale i z tym można sobie poradzić. Rozkład lotów można sprawdzić np. na skyscanner.com (sprawdzić tzn. wpisać skąd, dokąd, datę i zobaczyć co system wypluje) lub na http://www.samita.com/en (tu trochę więcej lokalnych linii). Można też pytać o bilety key2persia, z tym że jest się skazanym na odpowiedź mailową raz na dobę i bez większej elastyczności – podadzą że jest np. jedno połączenie wieczorem, ale nie wpadną na to, że następnego dnia wcześnie rano też można polecieć. O wiele lepiej mieć gotową listę już wypatrzonych lotów i przejść do zakupu.
U mnie wyglądało to tak:
1) Iran Air – bilety na dwa loty kupiłem poprzez wiedeński oddział przewoźnika (kontakt: ticket@iranair.at). Bezproblemowo – dostaje się link do płatności kartą w EUR, po 30 min. etixy na mailu. Ceny nie wyższe niż pokazuje wyszukiwarka.
2) Aseman Airlines – kolejne dwa przeloty krajowe, skorzystałem z pośrednictwa key2persia. Wskazałem konkretnie jakie mnie loty interesują. Płatność w USD przez paypal (nie zdziwcie się tytułem przelewu – wykonanie strony internetowej. Tak ma być, słowo Iran mogłoby skutkować odrzuceniem płatności), prowizja na poziomie 10%.
Tak po prawdzie, to mając minimum 3 dni do następnego lotu, wszystko można załatwić na miejscu w Iranie – poprzez hotel. Tak miałem w przypadku biletu na autobus. Dzień wcześniej powiedziałem gdzie chcę jechać i poprosiłem o zaklepanie biletu. Tak samo można na pociąg, samolot. Generalnie każdy hotel w Iranie to twoje centrum logistyczno-administracyjne – wymienisz dolary, kupisz bilet, zamówisz taksówkę, dowiesz się gdzie apteka albo fajna knajpa.

Ostatecznie plan wyprawy przybrał następujące kształty:
29/30.09 Teheran
1-2.10 Shiraz
3-4.10 Qeshm
5-6.10 Isfahan
7-8.10 Yazd
9.10 wylot Teheran

Image

Zaczynamy.

BAKU

Lecimy z Kijowa Azerbaijan Airlines, A319. Czasami na tym odcinku podstawiają B757, ale nie tym razem. Czysto, film na monitorze, podany posiłek, z tym że do topowych linii trochę jeszcze brakuje. Lot trwa 3 godziny. Byłoby krócej, gdyby nie Donieck i nadkładanie drogi przez Rosję. Przez Baku mamy tylko transfer, ale jeszcze w Polsce uznałem że 5.5h to dolna granica opłacalności zakupu wizy (23usd – online) i szybkiego skoku na miasto. Jeszcze tylko kontrola paszportowa i show 2 kompletnie pijanych Polaków w kraju muzułmańskim (obstawiam że z Bydgoszczy, bo mieli coś do Apatora Toruń). Łapię wifi w terminalu i zamawiam Ubera pod Diabelski Młyn, z którego perspektywy chcę rzucić okiem na miasto (Uber z lotniska do Baku Eye 12.50AZN). Kierowca po angielsku nic, ale już pa ruski jak najbardziej. W Baku wszyscy mówią po rosyjsku i nawet jeśli samemu niewiele się umie, to człowiek już nie zginie.

Image

Wjazd Młynem na górę (5AZN), z którego widać kawałek Morza Kaspijskiego, wieżę telewizyjną i przede wszystkim słynne Flame Towers, zajmuje ok. 10 min.

Image

Następnie szybkim krokiem idziemy wzdłuż deptaka nadmorskiego w stronę starego miasta. Baku jest bardzo ładne. Zielone, przestrzenne, nowoczesne, nad głowami latają papugi (zielone Aleksandretty), drogi są szerokie, a ulicami jeżdżą nowoczesne auta.

Image

Image

Image

Następnie wchodzimy w wąską zabudowę niewielkiego starego miasta. Ładnie, klimatycznie i niezwykle czysto. Naprawdę było tu kiedyś ZSRR? Mijamy Basztę Dziewiczą, sklepiki z rupieciami, w tym czapki i gwiazdy sowieckie oraz obowiązkowo Lenin (jednak było tu ZSRR), wreszcie karawanseraj (motel dla karawan z czasów Jedwabnego Szlaku).

Image

Image

Image

Image

Na koniec lądujemy w knajpce Manqal przylegającej do murów starego miasta, gdzie pijemy obowiązkową herbatkę, jemy mięso z grilla oraz zupę Piti (taki rosołek z baraniny z warzywami, cieciorką). Alkoholu tu nie mieli, a tak chciałem tuż przed Teheranem… Kelner twierdził, że przyjmą płatność w EUR, USD, na szczęście obok był kantor (jedyny na starym mieście). Na więcej czasu nie starczyło, trzeba było wracać na lotnisko. Niestety nie miałem już jak zamówić Ubera (offline), do tego wydałem ostatnie manaty, ale pod bramą wyjściową ze starego miasta stało coś przypominającego taksówkę, ale bez stosownego napisu. Kierowca po angielsku nic, ale na pytanie ‘diesjat dolarow do aeroporta?’ skinął potakująco głową. Powrót był szalony. Bo oni tak jeżdżą. Ale w pięknej, nocnej scenerii nowoczesnego miasta. A na lotnisku znalazł się miejscowy koniak. Sprzedawca go nie polecał, że niby słaby, niewarty naszych ust. Człowieku… Ja tu do Iranu zaraz lecę!

TEHERAN
Następny odcinek z Baku do Teheranu odbyliśmy na pokładzie E190. Lot 1.10h, dostaliśmy kanapkę. Nie wiem jak to się stało, ale pomimo odprawy online (może na telefonie źle wcelowałem palcem) siedziałem z żoną oddzielnie. Samolot był pełny, więc nawet nie było możliwości zmiany miejsca. Ale dzięki temu każde z nas za sąsiada miało Irańczyka. U mnie rozmowa była krótka, wymiana uprzejmości. Żona dostała za to zaproszenie na wspólne oprowadzenie po Shirazie, jak tylko przybędziemy do tego miasta.
Wylądowaliśmy po 22, wizę mieliśmy już wbitą w paszporcie. Do odprawy nawet kolejki nie było. Całość zajęła może z 3 minuty, a kwestia pobytu w Izraelu zgodnie z przewidywaniem nie została zauważona/podjęta. Nikt też nie pytał o pierwszy nocleg.
Mimo szybkiego początku zorganizowanie się na dalszy pobyt zajmuje trochę czasu. Po pierwsze kasa. Iran ma wewnętrzny system bankowy, nasze europejskie karty nie działają tutaj. Pierwsze co trzeba zrobić to wjechać schodami na pierwsze piętro (odloty) i udać się do kantoru. I tu uwaga – na lotnisku mieli jeden z lepszych kursów. Zdecydowanie warto wymienić tu sporo pieniędzy. Ja do Iranu wziąłem dolary. Na stronie http://www.cbi.ir/ExRates/rates_en.aspx można sprawdzić aktualny kurs wymiany podawany przez Bank Centralny, ale ma on niewiele wspólnego z rzeczywistością. Dobrą ceną za 1 USD jest ok. 39.000+ IRR (riali, 10.000 IRR = 1.10PLN). Pieniądze będzie potem można wymienić w każdym z hoteli (ale kurs słabszy lub zbliżający się do tego lotniskowego) lub w Exchange Pointach gdzieś w mieście (tu nawet lepiej niż na lotnisku). Z kasą jest jeszcze taki problem, że – jak już wszyscy zainteresowani zapewne wiedzą – płaci się rialami, ale ceny podane są w tomanach (toman jako waluta fizycznie nie istnieje – służy tylko uproszczeniu przy podawaniu cen, gdyż stanowi 1:10 riala, czyli jedno ucięte zero). Gdy ktoś mówi 1000 tomans to należy podać banknot 10.000 riali. Niby zasada jest prosta i od początku wiedziałem, jak to ma działać, a i tak przez kilka pierwszych dni myliłem się. Ale nie ma problemu – Irańczycy nie okradają ludzi, nie wykorzystują faktu niewiedzy. Jak się pomylisz, to cię poprawią. Na południu Iranu poziom komplikacji przeliczania toman – rial podskoczył jeszcze trochę do góry, ale o tym później.
Drugą rzeczą, którą w mojej ocenie należy zrobić już na lotnisku, jest zakup karty SIM. Na przylotach (parter) są obok siebie dwa stoiska: IranCell (niestety akurat była awaria, a chwalą się LTE) oraz MCI (kupiłem kartę za 400 tys., miałem internet max. H+, w miastach bezproblemowy zasięg, na pustyniach, drogach różnie z tym bywało). Numer musi być zarejestrowany, dane z paszportu spisane, a telefon skonfigurowany – warto przełączyć go na angielskie menu - bo inaczej pan z obsługi będzie patrzył jak my na farsi (całość konfiguracji zajęła ok. 25 min.).

Krótkie info dla operatora komórkowego MCI:
Za 400.000 IRR dostałem 1000GB + 1000 min. + 1000sms na okres 7 dni. Pod koniec tygodnia zaczęli zalewać mnie smsami z jakąś ofertą (w farsi), ale nic nie robiłem. Skończyło się na przedłużeniu o kolejny tydzień + 300mb dzień i +300mb noc (cokolwiek to znaczy). Generalnie telefon miałem online przez wszystkie 11 dni.
- przy pierwszym dzwonieniu jest jakiś niezrozumiały komunikat (w stylu "for English press 2"), trzeba wcisnąć na klawiaturze numerycznej 2, 1, 1 i dopiero pojawi się sygnał (jednorazowe doświadczenie)
- sprawdzanie stanu konta: *100*0# (przychodzi sms w farsi, wklejałem do google translatora)

Gdy już byłem milionerem (pełny portfel riali) oraz miałem telefon z internetem zrobiłem to, co wszyscy polecają. Taksówkarze łapią klientów na dole - za kurs chcą 750.000 IRR (tzn. tyle było dopóki metro nie wystartowało, teraz nawet nie pytałem). Tymczasem na piętrze (odloty) przyjeżdżają taksówki lub Snappy (odpowiednik Ubera), którzy po przywiezieniu klienta muszą wracać te 55km do Teheranu. Od razu dostałem propozycję za 600 tys., stanęło na 500.000. Teraz wiem, że gdybym zamówił powrót przez Snapp, zapłaciłbym 350.000 (o Snappie będzie później – z lotniska najlepiej od razu zadebiutować ze Snappem i w ten sposób pojechać do centrum; uwaga: do Snappa konieczny jest numer tel. irański, bo inaczej nie przyjdzie sms zwrotny przy pierwszym włączeniu, czyli trzeba kupić kartę SIM).
Jest jeszcze opcja dojazdu do centrum metrem (od sierpnia 2017). Od lotniska nowa odnoga metra dojeżdża do stacji Shahed (ten odcinek kursuje 24h), a następnie należy przesiąść się na linię metra nr 1 (czerwona). Wszystko na jednym bilecie za jakieś śmieszne pieniądze, tyle że długo. Należy pamiętać, że linie metra w Teheranie kursują do godz. 24. Jedynym wyjątkiem jest wspomniana czerwona linia, która po godz. 24 ma tylko dwa przystanki: ten przesiadkowy od lotniska Shahed oraz w centrum miasta Darvazeh Dowlat.

Image

Było już ok godz. 24, gdy wyruszyliśmy z lotniska, dlatego trasa była pusta i szybko ją przemierzyliśmy. Pierwsze wrażenie Teheranu nocą normalne – ani się nie ma czego obawiać, ani czym zachwycać. Na ścianach miejscami murale, gdzie indziej podobizny Chomeiniego, czy też jacyś motocykliści w skórzanych kurtkach zgromadzeni wokół dymiącego grilla. Ale jedna rzecz, która zaczęła mnie dusić, to miejscowe powietrze. Wtedy myślałem, że to wina naszego auta. Ale następnego dnia na ulicy było dokładnie tak samo. Powietrze mają tu okropne.
Hotel mieliśmy w centrum miasta (Seven Hostel, 40usd dwójka, łazienka, śniadanie). Standard przeciętny, uciążliwa łazienka, mimo wszystko poleciłbym jakiś inny wybór. No ale to była tylko jedna noc, do tego dobra lokalizacja, 700m. od stacji metra.

Image

30 września rozpoczęliśmy nasz pierwszy dzień w Iranie. Wiedziałem że akurat na nasz pobyt przypadnie 1 października najważniejsze święto muzułmanów szyickich – Ashura. Ale nie wiedziałem, że świętowanie zaczyna się długo wcześniej. W wigilię święta Ashura przypada święto Tasua – akurat kiedy byliśmy w Teheranie. Niewątpliwie interesujące było zobaczyć święto żałobne w Iranie (Szyici wspominają śmierć zabitego w zasadzce Husajna, wnuka Mahometa), ale były też tego pewne minusy. Wszystko, pomijając meczety, było zamknięte. Łącznie z restauracjami.

Image

Już po 10 minutach spaceru wiedzieliśmy, że trafiliśmy do Teheranu w szczególnym okresie. Było dziwnie pusto na ulicach, a spotykani ludzie ubrani na czarno. W pewnym momencie trafiliśmy na mały plac, gdzie grupa mężczyzn wiła się w dziwnym tańcu, machając przy tym białymi kijami i wykrzykując hasła, z których wyłapywałem imię Husajn. Całość w akompaniamencie czarnych flag z wyhaftowanymi napisami w farsi. Gdyby ktoś zobaczył w TV taki wyjęty z okoliczności obrazek, skojarzenia miałby jednoznaczne. Bo w świadomości ludzi Iran kojarzy się z ciemną stroną islamu. Tego typu scen widzieliśmy przez cały bieżący i następny dzień jeszcze wiele. Następnie udaliśmy się w stronę Wielkiego Bazaru, którego wielkość podobno poraża, a ilość korytarzy i odnóg liczona jest w kilometrach. Są tylko dwie możliwości, by to serce Teheranu zobaczyć puste. Piątek (dzień wolny) lub okres święta Ashura. Mimo że sklepiki były zamknięte, ludzie gromadzili się w alejkach. Nie dysponuję wiedzą, by wyjaśnić co konkretnie robili, ale widziałem miejsca przypominające ołtarzyki, a także punkty gdzie wydawano herbatę oraz posiłki. Bo w dniu święta Tasua oraz Ashura nikt sam nie gotuje, a tradycja nakazuje bogatym mieszkańcom miasta sponsorowanie wspólnej garkuchni dla wszystkich świętujących ludzi. Turysta też może korzystać z tego prawa, w końcu restauracje są zamknięte.

Image

Image

Image

Image

W takich okolicznościach zbyt wiele zwiedzić się nie dało. Otwarty był meczet Imama Chomeiniego, ale już Pałac Golestan zobaczyliśmy tylko zza płotu. Podjechaliśmy metrem pod byłą Ambasadę USA w Teheranie. Funkcjonowała do 1979r., czyli rewolucji islamskiej. Wówczas to zajęta została przez studentów irańskich, a wszyscy pracownicy dyplomatyczni wzięci zostali jako zakładnicy. Przetrzymywano ich ponad rok. Pracowników ostatecznie zwolniono, ale stosunków dyplomatycznych pomiędzy krajami już nie odbudowano. Ma to wyraz w muralach otaczających placówkę. USA przedstawione jest jako agresywny uzurpator do sprawowania władzy – statua wolności przyjmuje formę kostuchy, a wszystko w scenerii wyblakłych kolorów flagi USA, broni, flagi Izraela na Kapitolu. W okresie zmian rewolucyjnych obraz ten faktycznie mógł być prawdziwy, jednakże obecnie miejsce to raczej nie odzwierciedla sposobu myślenia młodych Irańczyków.

Image

Image

Image

Image

Image



Mając zapas czasu do wylotu o 18.20 podjęliśmy decyzję, że czas wspiąć się na wyżyny. Dosłownie. Północna dzielnica Tajrish znajduje się dużo wyżej (1600m. npm) niż południowa część miasta, do tego dojeżdża tam metro (25min. spod ambasady) no i jest podobno czysto, ładnie, bardziej liberalnie, no i nie ma takiego smogu. To może tam coś zjemy?
Ostatnia stacja metra to jeszcze nie cel naszej wyprawy. Taxi (70.000 IRR) zawozi ulicą Darband do najwyższego punktu, skąd kontynuuje się pieszą wycieczkę wijącą się miedzy górami drogą. A wszystko w scenerii strumyka, sklepików, knajp – zamkniętych. Przypomina to trochę scenerię górską, ale jednak w mieście. Stąd zaczynają się prawdziwe szlaki trekkingowe w okoliczne góry, które od początkowych 2000m urastają nawet do 4000m. Największy szczyt w Iranie znajduje się 70km od Teheranu – wulkaniczny Demawend 5610m. Ostatecznie znaleźliśmy 3 otwarte knajpki, gdzie można było coś zjeść. Ale skończyło się na gofrach z czekoladą, gdyż czasu do odlotu było coraz mniej.

Image

Image

Image

Image

Image

Powrót do hotelu po walizki i zmiana koncepcji dojazdu do lotniska krajowego Mehrabad (znajduje się w zachodniej części miasta, podczas gdy międzynarodowe 55km na południe). Miało być metro, które dojeżdża bezpośrednio, ale postanowiliśmy przetestować Snappa. Nie ma lepszego sposobu na przejazdy w mieście, niż ten odpowiednik Ubera. Cena za przejazd wynosi 1/5 – 1/3 tego co chcą taksówkarze. Na krótkich odcinkach płaci się po 3-8 zł za kurs. Akurat na lotnisko wyszło 140.000 IRR. I to jest bardzo dobra cena. Aby móc korzystać ze Snappa trzeba mieć irański numer, gdyż przy rejestracji przychodzi smsem kod PIN, poza tym kierowcy lubią zadzwonić do klienta i upewnić się, skąd jest odbiór. W większości przypadków jest bariera językowa i po wymianie helloł, helloł należy nadal stać i oczekiwać transportu. Przyjeżdżają, zwłaszcza że na telefonie podane są tablice rejejstracyjne (w farsi – trzeba nauczyć się ich cyfr, a potem patrzeć na dwa pierwsze i dwa ostatnie znaki na blachach – to są właśnie cyfry po których łatwo zdefiniować auto), czasami zdjęcie kierowcy i przede wszystkim lokalizacja GPS auta. Nie jest to trudne, miejsce odbioru i zrzutu wskazuje się palcem w aplikacji, a płatność za kurs jest gotówkowa.

Image

Jak jeździ się w Iranie? Tylko Indie są oczko wyżej. Szaleńcy. Mijanie na milimetry, motocykliści jeżdżący pod prąd, skręcanie z zewnętrznego prawego pasa w lewo no i absolutna norma – zasada pierwszeństwa sprowadzająca się do tego, kto pierwszy. Ciągłe wymuszenia, klaksony i uciekający spod kół piesi. Ale to działa, całkiem szybko się przemieszcza. Lubię to!

Image

Na lotnisku jesteśmy 1.5h przed odlotem. Trochę za wcześnie. Tak naprawdę nawet 45min. byłoby wystarczające. Oddzielne bramki bezpieczeństwa dla kobiet i mężczyzn. Mamy czas, więc zamawiamy frytki (głód!) i bezalkoholową Bavarię. W smaku daleki kuzyn miernego piwa. Jest czas przyjrzeć się miejscowym pięknisiom. Bo niektóre kobiety wyróżniają się ubiorem. Nie dość że ładne, to jeszcze chusta na głowie założona niezwykle symbolicznie, wręcz prowokująco. Wszystko markowe – torebki, chusty. Przynajmniej tak to wygląda, bo w Iranie nie logo producenta stanowi o faktycznym pochodzeniu produktu. Czas na lot do Shiraz.
_________________
Moje relacje: Sycylia, Kijów + Czarnobyl, Islandia, Tajlandia + Kambodża, Norwegia, Meksyk, Iran, Malta, Kenia, Szkocja, Izrael, Peru, Gruzja


Ostatnio edytowany przez b79, 29 Gru 2017 19:05, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
17 ludzi lubi ten post.
6 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
Okołoweekendowy city break w Weronie od 1176 PLN. Loty Lufthansą z 4 miast + apartament Okołoweekendowy city break w Weronie od 1176 PLN. Loty Lufthansą z 4 miast + apartament
Wczasy w Grecji: tydzień w 4* hotelu z all inclusive na Zakintos za 2299 PLN. Wyloty z 2 miast Wczasy w Grecji: tydzień w 4* hotelu z all inclusive na Zakintos za 2299 PLN. Wyloty z 2 miast
#2 PostWysłany: 27 Gru 2017 17:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03 Paź 2015
Posty: 514
Loty: 55
Kilometry: 100 853
niebieski
Świetna relacja! część filmu zostawię sobie na później :) fajne info na temat krajowych połączeń lotniczych które na pewno komuś się przydadzą, może nawet i mnie kiedyś :)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#3 PostWysłany: 29 Gru 2017 10:00 

Rejestracja: 20 Cze 2015
Posty: 185
Loty: 147
Kilometry: 238 976
-- 29 Gru 2017 09:59 --

Shiraz

Lecimy liniami Aseman Airlines. Niespotykany już na europejskim niebie samolot Fokker 100, układ foteli 2+3. Sprawdzam w google numer rejestracyjny – wiek 27 lat. Jest dobrze, tego przecież chciałem. Nie wiem czy to autosugestia, czy przeziębienie ciągnące się jeszcze z Kijowa i niedrożne zatoki, ale w tych starych samolotach strasznie zatyka uszy. Dokładnie tak samo wspominam lata 80/90 w Polsce i wrażenia z An24, Tu134, Tu154. Zawsze mnie zatykało. I zawsze rozdawali cukierki do ssania. W Iranie też. Jesteśmy głodni, bo ciężko było o posiłek, tymczasem zaskoczenie. Lot trwa ok. 1.15h, a dostajemy obiad. Dla nas wybawienie.

W Shiraz mieliśmy zaklepany odbiór z lotniska przez hotel. Stoimy, 15 minut, ale nikogo nie ma. Taksówkarz uprzedza mnie, że jest już po zmroku i rozpoczęło się święto Ashura - najważniejsze. I że do naszego hotelu nie da się dojechać, bo całe centrum zamknięte. Aha. No to łapiemy Snappa. W przypadku lotnisk na ogół postój taxi znajduje się tuż przed lotniskiem, a jeśli chce się złapać Snappa należy podejść do najbliższej ulicy (na ogół ronda), gdzie podjeżdżają zwykłe auta. Cena za Snappa do centrum 60.000IRR konta 200.000, które chciał taksówkarz. Podjeżdżamy najbliżej jak się da (pod Cytadelę), ale ostatnie 800m musimy przejść ciągnąc za sobą walizki pośród świętujących, symbolicznie samobiczujących się tłumów.

Image

Nasz wybór padł na polecany w Shiraz jako nr 1 Niayesh Boutique Hotel. Nie omieszkałem wspomnieć, że mieli nas odebrać z lotniska, a przynajmniej wypadałoby napisać odpowiedź na maila, że w tym dniu nie da rady, ale pozostało to bez komentarza. Cena 50usd za dwójkę z łazienką i śniadaniem. Hotel jest ok, trochę mały pokój, bardzo fajna łazienka z podgrzewaną podłogą, do tego restauracja na miejscu i klasyczny wygląd z centralnym dziedzińcem oraz pokojami dookoła niego. Ulokowano nas nie w centralnej części hotelowej, a 100m obok (mam wrażenie że to był kiedyś zupełnie inny hotel). Ale było nawet lepiej, bo mieliśmy taras z widokiem na miasto, no i tea-bar nad sobą, gdzie od razu zamówiliśmy sishę i herbatkę (200.000IRR – na ogół tyle taki zestaw kosztował). Było fajne, patrzyliśmy na światła miasta, a świąteczne śpiewy trwały do późnej nocy.

Image

W Shiraz spędziliśmy dwa dni. Wg pierwszych planów pierwszy dzień (1 października – Ashura) chciałem zacząć od wycieczki do Persepolis, ale z racji na święto okazało się to niemożliwe. Trudno, pojedziemy tam następnego dnia, tyle że wieczorem znowu lecimy dalej. Podczas śniadania zaczepił nas chłopak wyglądający jak 100% Europejczyk, do tego świetnie mówiący po angielsku. Przedstawił się jako przewodnik tego hotelu i zaproponował wycieczkę. Doświadczenie kazało być czujnym, pewnie natręt jakiś. Ale po dłuższej rozmowie jego argumentacja zdawał się mieć sens. Otóż ciężko będzie zwiedzać dziś miasto, dlatego właściciel hotelu pomyślał o gościach („ludzie od 10 dni słuchają tego walenia w bębny, więc trzeba coś im zaproponować”) i o godz. 15 organizuje dwa busy poza miasto. Do zobaczenia stary zamek z czasów przedislamskich oraz słone jezioro. Cena bardzo promocyjna, gdyż mająca pokryć tylko koszty dojazdu – 10usd/os. No to mamy plan – w pierwszej części dnia oglądamy miasto w wydaniu świętującym, a potem wycieczka.
Już wyjście na główną ulicę pokazało, że świętowanie będzie tu intensywniejsze niż w Teheranie. W końcu Shiraz jest mniejsze, a my poruszać będziemy się głównie po centrum. Ulice pozostały wyłączone z ruchu.

Image

Image

Image

Wszędzie ubrani na czarno ludzie. Kobiety na uboczu, opierają się o ściany, dłonią uderzają w pierś w rytm skandowanego przez mężczyzn imienia Husajn. Ci symbolicznie biczują się w plecy, inni trzymają potężne bębny i wystukują rytm. Takich skupisk odgrywających swoją rolę jest bardzo dużo – każda grupka ma zapiewajłę z mikrofonem. Dlatego jest głośno, pieśni zlewają się ze skandowaniem haseł. Obieramy kurs na znany meczet lusterkowy, a dokładnie grobowiec Shah Cheragh. Niestety nie tylko my – do środka podążają tłumy ludzi. Okazuje się, że cały bagaż, łącznie ze sprzętem foto, muszę zostawić w depozycje. Do tego mamy czekać aż zbierze się grupka obcokrajowców i dopiero wtedy – pod przewodnictwem anglojęzycznego przewodnika – możemy wejść do środka. Na szczęście można focić telefonem. W środku tak jak na zewnątrz – tłumy ludzi. Do grobowca turyści wejść już nie mogą (od lipca 2017). Szkoda, bo wnętrze wyłożone tysiącem kolorowych lusterek robi podobno ogromne wrażenie. Wydaje mi się, że gdyby nie święto, możne udałoby się wejścia do środka. Pozostaje nam oglądanie tylko głównego placu. Na szczęście w mieście jest jeszcze drugi, mniejszy meczet lusterkowy. Trafimy tam w dniu następnym.

Przeciskamy się zatłoczonymi ulicami. Bazar – zamknięty. Słynny różowy meczet – nawet nie idziemy, dostaliśmy info, że w dniu dzisiejszym zamknięty, pójdziemy tam jutro. Docieramy do meczetu Vakil, chyba w ostatniej chwili, gdyż pan z kasy mówi że zaraz zamykają. Wstęp 150.000IRR, ale dziś za darmo. Żona musi ubrać czador (biały, bardziej wyglądał jak firanka). Po chwili podchodzą do niej Iranki i mówią, że może go zdjąć – nie ma tu wymogu. Meczet raczej przeciętny, wrażenia nie zrobił. Obok pomieszczenie z basenem i rybkami, gdzie dostajemy od kobiet jabłka.

Image

Image

Image

Kawałek dalej znajduje się Cytadela Karim Khan, zresztą bardzo ładna. Cecha charakterystyczna – jej narożna baszta jest wyraźnie przechylona. Obiekt oczywiście zamknięty, ale z tego co piszą ludzie, w środku wygląda to tak samo jak z zewnątrz, więc ciśnienia na zwiedzanie nie ma. Wzdłuż muru dającego cień siedzą ludzie i piją herbatkę.

Image

Image

Niesamowite, że chodzimy po mieście i nikt od nas niczego nie chce. Jeśli nawet zaczepi taksówkarz, to słowo nie oznacza dla niego nie. Człowiek przyjechał do Iranu z różnymi doświadczeniami, w krajach arabskich każde wyjście to ciągłe szlifowanie asertywności. W Persji tego nie ma. Do tego jak już ktoś się odezwie, to żeby pozdrowić, zapytać jak się podoba w jego mieście.
Czas wracać do hotelu – trzeba coś zjeść w hotelowej restauracji (chyba jedyne miejsce, gdzie żywili), chwilę odpocząć w pokoju. W TV dominuje tylko jeden temat – święto Ashura. Obejrzałem jeszcze prognozę – pogodynka w czadorze.

Image

Wycieczka. Jedziemy głównie ze skośnookimi 100km poza miasto.

Image

Image

Image

Image

Mijamy potężne słone, wysuszone jezioro. Zatrzymujemy się na chwilę przy drodze obok sklepików. Wszyscy dostają lody. Dojeżdżamy do Zamku Sasanidów – Sarvestan Palace.

Image

Image

Image

Fajne, klimatyczne miejsce, którego w przewodniku nie znajdzie się. Ruiny są z V wieku, więc z czasów przedislamskich, gdy w Persji dominującą religią był monoteistyczny zoroastrianizm. Obiekt jest całkiem dobrze zachowany, do tego pora – tuż przed zachodem słońca – spowodowała, że mury przybrały czerwonawy kolor, a wyrastające na horyzoncie góry wyostrzyły się. Nasz przewodnik miał ze sobą drona (w moim filmie skorzystałem z jego uprzejmości i można podziwiać podniebne ujęcia kręcone Sparkiem), co chyba trochę przedłużyło nasz pobyt w tym miejscu, gdyż do słonego jeziora Maharlu dotarliśmy już po zmroku.

Image

Podobno tam, gdzie ostała się jeszcze woda, przyjmuje ona czerwonawy odcień. My byliśmy w części suchej, gdzie chodziliśmy po drobnym żwirku (słony), a podnosząc głowę widać było czarne niebo rozświetlone gwiazdami. W Iranie mają dziwną strefę czasową GMT +3.30h, co oznacza że jest tylko 1.5h później niż w Polsce. Słońce zachodzi ok. 17.40 a o 18.10 jest już ciemna noc. Zmrok zapadał o tej porze roku praktycznie tak samo szybko jak na równiku.
Niestety tego wieczoru bar z sishą był zamknięty. Święto. Pozostało odpoczywać w pokoju i oglądać w telewizji relacje ze święta Ashura. Zmiana kanałów niewiele dawała – wszędzie to samo. Płaczący mężczyźni, śpiewający imam, przemieszczające się masy ludzi. Kobiet nie pokazywali.
Idziemy spać – następnego dnia wcześnie śniadanie i o 7.45 zbiórka w hollu hotelowym. Czeka nas wycieczka do Persepolis zorganizowana przez key2persia (30usd/os – zawiera bilet wstępu, półdzienne zwiedzanie Persepolis i Nekropolis; za 50usd można dodatkowo zobaczyć Pasagrady + w cenie lunch).

2 października, poniedziałek – normalny, nieświąteczny dzień. Coś nowego dla nas. Do Persepolis można bez problemu samemu zorganizować wycieczkę. Nie jest daleko – raptem 55km. Ale uznałem, że nie tym razem. W tym miejscu warto być z przewodnikiem. Po prostu. Oglądanie kamyczków to nie to samo co ich oglądanie i zrozumienie. Z miasta wyjechaliśmy obok Bram Koranu, czyli od północnej strony. Szybko zaczęły się tak pożądane przeze mnie półpustynne widoki z górami w tle.

Image

Image

Persepolis to kawał historii Persji. Jej dawna stolica, datowana na 518 r. pne. Zdobyta i zniszczona przez Aleksandra Wielkiego Macedońskiego. Nastawiłem się na kamyczki, tymczasem było pozytywne zaskoczenie. To, co zostało, daje świetne wyobrażenie, jak to miejsce wyglądało 2500 lat temu. Do tego piękne dwa grobowce wykute w okolicznych górach.

Image

Image

Image

Image

Image

80 km dalej są Pasagrady, czyli jeszcze starsza stolica porzucona właśnie na rzecz Persepolis (z racji na walory obronne), gdzie dociera się w opcji wycieczki całodziennej. My odpuściliśmy – raz że tego dnia wieczorem mieliśmy samolot, dwa – tam do oglądania jest naprawdę niewiele. Tylko dla fascynatów.
10km za Persepolis znajduje się Naqsh-e Rustam, czyli Nekropolis. Miejsce z wykutymi w skale królewskimi grobowcami (mała Petra) oraz z przyległą świątynią zoroastriańską, gdzie na wieży milczenia wystawiano zwłoki na pożarcie. Bo dla wyznawców tej religii ziemia jest tworem czystym, natomiast zwłoki absolutnie nie. Dlatego wystawiano je na pożarcie, gdzie cała zgnilizna śmierci miała zostać pożarta przez np. sępy. Dopiero suche resztki nadawały się do pochowania.

Image

Image

Do hotelu wróciliśmy o 13. Nie robili nam problemu z późnym check outem. Poprosiłem o transport na lotnisko o 17 i przypomniałem, że mieli nas gratis odebrać. To niech teraz zawiozą.
Trzeba było coś zjeść. Restauracje (w hotelach)w Iranie są świetne. Siedzi się na ławie/kojcu wyłożonej poduchami i dywanikiem. Jedzenie w pozycji siedzącej z talerzami rozłożonymi na podłożu może nie jest wygodne, ale przyjemne i klimatyczne. W takich warunkach pali się też sishę i pije herbatkę, którą podają z kostkami cukru (te wsadza się do ust i zapija herbatą) lub lizakami, którymi można mieszać w herbacie. Do jedzenia zamówiliśmy miejscowy specjał, tradycyjne irańskie Dizi. Jest to zupa z jagnięciną, warzywami i ciecierzycą. Do oddzielnej miski należy odlać wywar mięsny, natomiast całą pozostałą gęstą zawartość ubić tłuczkiem i zjeść, zawijając np. z chlebkiem lawasz. Polecam.

Image

Na zwiedzanie Shiraz pozostało nam ponad 3h. Wszystko się udało, ale prawie wszędzie przemieszczaliśmy się Snappem (cena średnio 30.000IRR za kurs). W pierwszej kolejności udaliśmy się do Nasir Al-Mulk, czyli tzw. różowego meczetu. Wstęp 150.000IRR. Pan w kasie od razu nas uprzedził, że efekt rozświetlonych witraży widoczny jest tylko rano i czy na pewno chcemy wejść. Tak, wiedzieliśmy o tym, ale logistycznie nie dało się tego inaczej ogarnąć. Sytuacja ta miała pewien plus – w środku było początkowo zupełnie pusto! Niestety o tej porze witraże od zewnętrznej strony były zasłonięte, mimo tego spektakularny efekt rozświetlonych, kolorowych szkiełek był widoczny.

Image

Image

Image

Image

Image

Pozostaje mi tylko wyobrazić sobie, jak to wygląda rano o 9, gdy witraże rzucają kolorowe cienie na dywany. I wtem nadjechali. Całe watahy skośnookich. Nie mam o nich dobrego zdania, bo zachowują się co najmniej dziko. Wpadli do meczetu, rozbiegli się po wszystkich nawach nie odrywając skośnych oczu od wizjerów aparatów. Wydawali przy tym odgłosy o różnej częstotliwości. Skończyła się cisza i spokój. Nastał czas kijków selfie i klepania relacji online w telefonach.
Następny punkt wyprawy – jedziemy do bardzo ważnego miejsca dla Irańczyków, miejscu spoczynku Hafeza, narodowego wieszcza. Najpierw jednak miałem przyjemność obserwowania kierowcy Snappa, który żeby nas zabrać, musiał przejechać 200m tyłem po jednokierunkowej ulicy. Norma.
Wstęp na teren ogrodu z grobowcem 200.000 IRR. Wg mnie nie warto, ale żona chciała. Miejsce czyste, zadbane, z głośników leci czytana przez lektora poezja poety.

Image

Image

Dalej idziemy pieszo przez park, gdzie – jak to często w Iranie bywa – sporo ludzi spędza czas siedząc, ucztując, pijąc herbatę. Zostaliśmy zaczepieni przez jakiegoś pana, wypytał nas czy widzieliśmy już Perspepolis, po czym ruszyliśmy dalej w stronę rzeki, gdyż znajduje się meczet lusterkowy, na którym bardzo mi zależało - Ali Ibn Hamza (wstęp wolny).

Image

Z zewnątrz miejsce wygląda na niezbyt duże. Poza charakterystyczną kopułą są tylko mury i zamknięte, drewniane drzwi. Bylibyśmy już poszli, na szczęście ktoś nam pokazał, że wejście jest w innym miejscu. W środku ładny, okazały plac. Żona musiała założyć czador i udała się do części meczetu przeznaczonej dla kobiet. Ja w męskiej, ze skośnookimi. W środku efekt tysięcy małych lusterek robi wrażenie, warto tu dotrzeć. Podwieszone lampy świecą na zielono lub złoto, tak więc kolor ścian uzależniony jest od rodzaju odbitego światła.

Image

Image

Image

Image

Wróciliśmy do hotelu. Widzę, że była zmiana na recepcji, więc znowu proszę o transport na lotnisko. Pod halą odlotów, gdy zaczym już ciągnąć walizeczkę, kierowca uprzejmie zwraca uwagę, że nie zapłaciłem. 200.000IRR. Zaczynam tłumaczyć, że umowa w hotelu była trochę inna. Połączył mnie z recepcją – ponownie tłumaczę, że mieli nas odebrać z lotniska, nikogo nie było, więc teraz mieliśmy być odwiezieni. Ok – przepraszamy. Grzecznie i kulturalnie. Iran.
Samolot mamy o 18.30. Znowu błyskawiczna odprawa i pełna godzina oczekiwania na lotnisku. Chociaż jedna rzecz jest tu charakterystyczna – pakują do samolotu długo przed planowanym startem, a potem i tak jest poślizg.

Image

-- 29 Gru 2017 10:00 --

QESHM

Czas na debiut linii Iran Air. Tym razem podstawiono mający niecały rok A321 w wersji wypas – z monitorkami w fotelach. Okazało się, że nie da się nic przestawiać – działa tylko standardowa prezentacja bezpieczeństwa przed startem, a potem cisza. Lot z Shiraz do Bandar Abbas trwał raptem 50 minut, co nie przeszkodziło w podaniu obiadu.

Image

Image

Image

Naszym celem była wyspa Qeshm. Nie byłem w stanie ogarnąć logistyki przylotu bezpośrednio na wyspę. Jedyne pasujące połączenie było o 18.30 z Shiraz do Bandar Abbas, portowego miasta nad Zatoką Perską. Stąd na Qeshm jest już tylko 20km, należało przeprawić się promem. Zawsze to jakieś urozmaicenie.
W tym Iranie to chyba oszczędzają na prądzie na lotniskach. Samolot długo kręcił zanim ustawił się w osi pasa. Lądowaliśmy znad morza, wcześniej wykonując nawrotkę. Było ciemno, widziałem światła miasta, ale nie lotniska. Nawet z poziomu płyty można stwierdzić, że jest dziwnie ciemno. Tak samo było w Teheranie i innych miastach.
Wychodzimy z klimatyzowanego samolotu. Ciemno, godzina 19.30, na schodkach uderza we mnie suszarka. Tak – masa rozgrzanego, wilgotnego powietrza dmucha z jednostajną siłą. Aparat fotograficzny momentalnie zaparował i taki już pozostał. Odkręcam obiektyw, a tu również matryca zaparowana. Jest cholernie gorąco, mimo nocy. Ale nie upalnie, bo słońca dawno już nie ma. Ciało staje się lepkie, ubrania wilgotne. Po chwili odbiór bagażów i chwila wytchnienia – klimatyzacja. Zradza się w głowie teoria: ciemno na lotniskach, bo wszędzie obowiązkowa klima?

Podchodzi do mnie młody chłopak, ochroniarz.
Skąd jesteś? - Lachestan. Aha. Cisza.
Czy mówisz w farsi? - Nie, tylko po angielsku. Aha. Cisza.
Gdzie jedziesz? - Na Qeshm. Aha. Cisza.
Jakiego jesteś wyznania? - Christian.
Christian?! Or Cristiano!
???
Christian or Cristiano?
- O co mu chodzi, zastanawiam się?
Cristiano Ronaldo!!! I udusił się własnym śmiechem.

Wychodzimy z terminala (znowu suszarka), widzę budka do zamawiania taxi. Próbuję coś się dowiedzieć, ale momentalnie przejmuje mnie jakiś pan i z dużym przejęciem prowadzi mnie krzycząc foreigner! Kolejka do zamawiania taxi musiała uznać nasze pierwszeństwo – jedziemy (200.000 IRR) do przystani na prom.
Tutejsza ludność zamieszkująca wybrzeże Zatoki Perskiej jest często pochodzenia arabskiego. Zauważyłem dwie zmiany w stosunku do pozostałej części Iranu. Po pierwsze, na drogach jest jakby spokojniej. Po drugie - zaczęło się cwaniakowanie, co przypisuję arabskiej mentalności.
Taksówka staje przed portem, ostatni odcinek 500m do terminala trzeba pokonać pieszo lub skorzystać z powózki elektrycznym wagonikiem. Jako że byliśmy kompletnie sami, nikt nie dał nam wyboru – od razu wsadzono nasze torby do meleksa. Czterech chłopaków z obsługi coś chciało. Przekrzykiwali się, wreszcie zrozumiałem – „ten”. Ewidentnie chcieli kasę, tyle że początkowo miałem kłopot ze zrozumieniem ile to ma kosztować. Bo w tym regionie nie obcina się jednego zera, a od razu cztery! Jeśli coś kosztuje dychę, to trzeba wyjmować banknot 100.000 IRR. A oni tyle chcieli. Bardzo mi się to nie podobało, bo wyczułem naciągactwo. W głowie miałem mapę portu z google maps i wiedziałem, że równie dobrze możemy iść piechotą. Pojawił się po chwili Katarczyk, którego też wsadzono w meleksa. Okazał się mówić po angielsku i chyba znając miejscowe zwyczaje najpierw pokłócił się z miejscowymi, a potem kazał nam wsiadać. – odjeżdżamy. Już pod terminalem dla promów powiedział, żebym zapłacił 80.000 IRR.
Promy na Qeshm odpływają co 45 minut, a raczej oczekują na zebranie kompletu pasażerów. Jako że wyspa jest strefą bezcłową, na którą można przylecieć np. z Dubaju bez posiadania wizy, do kupna biletu (150.000IR) potrzebne są dane z paszportu. Sam rejs trwa 45 min, odbywa się w klimatyzowanej łodzi wyposażonej w duży TV.

Image

Niestety w tym regionie nie ma Snappa. Jest się skazanym na taksówkarzy. A ci, po pierwsze, nie do końca wiedzieli gdzie jest nasz hotel (po dyskusji doszli do jakichś wniosków), po drugie, chcieli 150.000 IRR, po negocjacjach 120 tys. (argument że to daleko - 15km, podczas gdy nawet 5 nie było). Zauważyłem jednak, że pod budynek terminala podjeżdżają zwykłe auta przywożące pasażerów. Już pierwszy osobnik powiedział, że zawiezie nas za 50.000 IRR (i tyle to miało kosztować), i to nic, że nie wiedział gdzie jest nasz hotel (stanął w połowie trasy, ale w dobrym kierunku jechał).
Dlaczego taksówkarze tak słabo kojarzyli nasze miejsce noclegowe? Nie wiem. A uważam, że to najlepszy wybór w Qeshm Town. W mieście jest duża baza hotelowa, ale jeśli ma się możliwość spania słysząc szum morza, to dla mnie wybór był prosty. Zlokalizowany na południowych obrzeżach miasta Shabhaye Tali oferuje dobre warunki i świetną kuchnię na miejscu – specjalizacja seafood. Znajduje się nad samym morzem w okolicy małego parku. No i małżeństwo właścicieli – ona Niemka, on Irańczyk, ale długo mieszkał w Europie. Niezwykle otwarci, pomocni (bezproblemowy angielski) i zabiegani. Do wyboru pokoje dwuosobowe (25 EUR, łazienka na zewnątrz; z zewnątrz straszy, bo wygląda jak budy dla robotników, ale w środku czysto i klimatyzacja), bądź apartament (salon z kuchnią, sypialnia, łazienka – 50 EUR, w obu przypadkach brak śniadania).

Image

Po zrzuceniu tobołów od razu zabraliśmy się za planowanie następnego dnia. W aurze 33 stopni, wilgotności 80% i temp. odczuwalnej 39 st. A to wszystko o godz. 22.40. Ale nie ma co się ekscytować, następnego dnia internety podpowiedziały, że temperatura odczuwalna osiągnęła maksymalny poziom 52 st. Otóż jedyna sensowna pora na odwiedzenie Qeshm to okres październik – kwiecień, przy czym zima jest tu nawet przyjemna (styczeń, 20-25 st.). Miesiące lipiec-sierpień to najgorsze piekło (45 st., ale przez wilgotność odczuwalna zbliża się do 60). Wszystko przez bliskość terenów pustynnych, nagrzaną Zatokę Perską i niespotykaną wilgotność. W ciągu dnia utrzymuje się na poziomie 50%, jednakże po zachodzie słońca wciąż jest gorąco, a morze zaczyna parować. O godz. 22 wskaźniki wilgotności pokazują 80% dochodząc o 7 rano nawet do … 99%. Już nie wiem co lepsze – rozgrzane, palące słońce, czy ciemna noc i brak tchu. Sauna. Fantastyczne doświadczenie. Siadamy z Alim, właścicielem obiektu i ustalamy na następny dzień całodzienną wycieczkę po wyspie – w końcu to główny powód przyjazdu w to nieprzyjazne miejsce (samochód z kierowcą, sympatycznym Faridem, 60usd). Potem siadamy w części restauracyjnej i w nocnej aurze, z widokiem na morze, pijemy herbatkę i palimy podwójną apple-flavor sishę. Mimo że można pójść do zamkniętego, klimatyzowanego pomieszczenia, wybieramy najwyższy punkt, gdzie nawet trochę wiało od strony rozgrzanego morza. Mam mały problem z aparatem – cały czas szkiełka parują, a na płaskich powierzchniach zbierają się kropelki wody.
Następnego dnia przejmuje nas Farid o godz. 9. Zna kilka słów po angielsku, więc w połączeniu z jego wiecznym uśmiechem jesteśmy w stanie komunikować się. Najpierw jedziemy na śniadanie do lokalu z kuchnią lokalną. Dostajemy świeżo wypieczony chlebek z jajkiem i ziołami (przypomina żydowską macę, ale bardziej wysuszony i cienki) oraz jajecznicę z cebulą, pieczarkami i ziołami. Świetne, jutro też tu zjemy. Następnie rozpoczynamy objazd wyspy. Potrzebny czas na taką wycieczkę to 7-8 godzin. Sama wyspa jest przepiękna. Uwielbiam takie klimaty. Jedziemy początkowo wzdłuż południowego wybrzeża. Dominują wysuszone pustkowia, żółte góry i pasące się wielbłądy. Temperatury piekielne, ale oglądanie świata zza szybki klimatyzowanego auta w żaden sposób nie może być uciążliwe. Ale do czasu.

Image

Image

Image

Pierwszy przystanek w Stars Valley (20.000 IRR, za parking) przypada raptem kilkanaście kilometrów za Qeshm Town. Obowiązkowo butelka wody pod ręką (przy wejściu można kupić od miejscowego) i ochrona głowy - czapka dla mężczyzn. Kobiety mają już chusty. Spacer po wydrążonych, niezwykłych formach skalnych jest ucztą dla oczu. Powietrze stoi, ziemia jest rozgrzana, na szczęście co kilkanaście metrów są zacienione powierzchnie, gdzie przystajemy i odpoczywamy.
Nasz kierowca wyprowadza nas jednak z bezpiecznych korytarzy i ciągnie na górę, gdzie - owszem - widok jest piękny, bo obejmuje duży wycinek geoparku, tyle że stoimy w otwartym słońcu. Robi z nami selfiki, każde podnosić ręce i ustawiać się do zdjęć tak, żeby padający cień przybierał najciekawsze formy. Chyba nie jest mu tak gorąco jak nam. Nie wiem jak ci ludzie wytrzymywali tu kiedyś bez klimatyzacji.

Image

Image

Image

Image

Następny przystanek przypada na plażę na wprost małej wyspy Naz. W porze odpływu morze odsłania korytarz, dzięki któremu można suchą stopą przejść 450m i dostać się na sąsiednią wyspę. Należy jednak spieszyć się z powrotem, gdyż powracająca woda odcina drogę na całą następną dobę.

Image

Zatrzymaliśmy się też na kolejnej, „dzikiej plaży”, gdzie podobno można wykąpać się (także kobiety) w stroju kąpielowym. Być może, ale sami tam nie byliśmy, a mi nie uśmiechało się być słonym przez resztę dnia. Farid robi dla nas z piasku i muszelek żółwia.
Przecinamy Qeshm z południa na północ i trafiamy do obszaru lasów namorzynowych. Nie jest to dla nas nowość, dlatego nie decydujemy się na rejs łodzią, jedynie przyglądamy z brzegu na widoczne już tutaj namorzyny. Miejsce turystyczne, dlatego jest tu kilka sklepików i… skośnookich. A ci przeglądają towar na ladach i robią selfiki z eksponatami. Wypchany krokodyl, wypchany ptak, skorupa żółwia. Z każdym eksponatem trzeba mieć zdjęcie. Do tego dziwaczne miny i wrzaski podekscytowania.
Wyspa Qeshm to jedno wielkie pole naftowe. Co jakiś czas widoczne są na horyzoncie słupy ognia z kominów szybów naftowych, a na morzu stalowe konstrukcje platform. Zatrzymujemy się w miejscu ręcznego wyrobu łodzi. Zamówienia płyną głównie z Emiratów, a czas na ręczne „wystruganie” takiej łodzi to nawet 3 lata. Jest środek dnia, więc nikt o tej porze nie pracuje w stoczni. Łodzie stoją podparte na palach, czekają na ukończenie i zwodowanie.

Image

Image

Image

Po przystawionej drabinie wdrapuję się na pokład jednej z nich i z góry podziwiam okolicę. Dobrze widoczne są półokrągłe budowle przypominające bunkry. Jest ich dużo. Są to zbiorniki na wodę, bez których życie w takich warunkach byłoby utrudnione.

Image

Image

Docieramy do Chahkooh Canyon (20.000 IRR), miejsca podobnego geologicznie do Stars Valley, ale jednak zupełnie innego. Tym razem jest to kanion z dwoma korytarzami przecinającymi się na planie krzyża. Aby tutaj dotrzeć, trzeba najpierw pokonać w słońcu 500m.

Image

Image

Sam kanion jest zacieniony, a jego szerokość zwęża się miejscami do jednego metra. Korytarze kanionu powstały wskutek trzęsienia ziemi, a pofałdowane, ciekawe w formach ściany w wyniku erozyjnego działania wiatru i wody (wyspa była kiedyś pod wodą). Pośrodku znajduje się większy „placyk” z centralnie usytuowaną działającą studnią. Obsługuje ją pan, który na życzenie (trudno odmówić w taki upał) oblewa zimną wodą rozgrzane głowy oraz gasi pragnienie turysty z Polski (przetestowane, żyję - pan dostał napiwek, ale w żaden sposób nie narzucał się).

Image

Image

Image

Ostatnim punktem naszej wyprawy jest wizyta w rybackiej miejscowości Laft. Znajdują się tu ruiny zamku, z murów którego dobrze widać miasteczko oraz licznie stojące badgiry (wiatrołapy – więcej o tym przy okazji opisu Yazd).

Image

Image

Po niecałych 8 godzinach wycieczki wracamy do naszej klimatyzowanej fortecy. Akurat na zachód słońca i rozpoczęcie pory ultratropikalnej.
Mieliśmy trzy pilne potrzeby: zjeść coś, zaplanować następny dzień, wymienić kasę.
Na posiłek wybraliśmy klimatyzowane pomieszczenie. Talerz seafooda dla dwóch osób plus piwo bezalkoholowe (1 mln IRR). W ramach wyżerki: grillowe krewetki (cudo, fajnie odymione), filet z rekina (cudo), barracuda, frytki, zielenina i przedziwnie przyrządzone i przyprawione ogórki lub coś bardzo podobnego w wyglądzie (dobre).

Image

Z wycieczką w dniu następnym był pewien problem. Od początku planowałem zobaczenie okolicznej wyspy Hormoz, gdyż jest zupełnie inna od Qeshm. Poza miejscowością portową zupełnie niezamieszkała, ciekawa geologicznie (feeria kolorów: od czerwieni piasku, przez żółć formacji wapiennych, po biel soli). Niestety połączenie Qeshm - Hormoz jest ubogie: poranny prom o 7 rano, powrót o 15. A my mieliśmy samolot z Bandar Abbas o 20.10. Trzeba tam będzie jeszcze dopłynąć oraz dojechać na lotnisko. Taki plan byłby pewnie możliwy do realizacji, zwłaszcza gdybyśmy odwrócili wycieczki dniami, ale postanowiliśmy nie ryzykować. Wszystko byłoby zbyt napięte czasowo, tym bardziej, że promy nie zawsze odpływają o czasie. Oczywiście z Hormoz można bezpośrednio popłynąć do Bandar Abbas, ale musiałem uznać argumentację żony, że całodzienna wyprawa z tobołami, bez klimatyzacji (po Hormoz jeździ się odkrytym tuk tukiem), zakończona przemieszczeniem się samolotem przez pół Iranu nie jest szczytem komfortu. Tym bardziej, że wynegocjowaliśmy późny check out (o 17), czyli możliwość odświeżenia się przed dalszą podróżą. No dobra, skoro nie Hormoz (trochę boli, chciałem tam być) to jedziemy w dniu następnym oglądać delfiny.
Sprawa trzecia: kasa. Ali zaproponował kurs ciut gorszy niż miałem na lotnisku, ale lepszy niż proponował hotel w Shiraz.
Dzień zakończyliśmy obowiązkową sishą, a na koniec poleżałem samotnie w morzu, zwłaszcza że aura była milusia - pełnia księżyca. Czy stałem nad brzegiem, czy leżałem w wodzie, było mi tak samo ciepło.

Image

Image

Image

Image

Wycieczkę rozpoczęliśmy od wizyty w znajomym barze ze śniadaniami (tym razem jajecznica z pomidorami + chlebek). Nasz kierowca z dnia poprzedniego był już zajęty. Właściciel -Ali załatwił nam transport u miejscowego taksówkarza (1.5mln IRR, na pewno jest w tym działka dla Aliego; samemu byłoby taniej, ale miejscowi nie mówią po angielsku, a przy samym hotelu nie ma postoju taksówek). Delfiny ogląda się na Qeshm w jednym, konkretnym miejscu – pojawiają się rano w okolicy wyspy Hengam. Oznacza to, że trzeba przyjechać na przystań i dalej ruszyć 10-osobową łodzią (150.000 IRR/os). Na miejscu byliśmy około 10.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Niestety zebranie kompletu zajęło dobrą godzinę, a to przesądziło sprawę. Początkowo widzieliśmy je w oddali, ale potem jedyne co podziwialiśmy, to wybrzeże wyspy Hengam. Delfiny powinno się oglądać do 11, a nasza łódź o tej godzinie dopiero wypłynęła. Pozostało nam odwiedzenie Hengam zamieszkałej przez rdzenną ludność pochodzenia arabskiego – Bandari. Kobiety mają tu swoje kramiki (prawo do handlu wywalczyły dopiero 20 lat temu, do tej pory były całkowicie uzależnione ekonomicznie od mężczyzn). Charakterystyczny jest ich ubiór – mają czadory w pstrokate kolory, a twarz zasłania kolorowa, drewniana maska przypominająca szpiczasty dziób.

Image

Image

Image

Na wyspie można zorganizować też inne wycieczki – snorkeling, sezonowo oglądać wylęg żółwi, wspomnianą wyspę Hormoz, czy też jaskinie. Nam szczęścia zabrakło – delfiny były nie dla nas, przynajmniej nie tym razem.

Image

Wracamy do hotelu i idziemy do morza. Dosłownie. Żona jak przystało na dress-code Iranu wchodzi bezpośrednio w pokrowcu, a ja - jak biały człowiek - w kąpielówkach.

Image

Potem błogosławieństwo wspomnianego prysznica i jedziemy na przystań, gdzie żegnamy się z Alim (miło z jego strony, podwiózł nas) i wyspą Qeshm. Na promie w TV leci oryginalny Mad Max, a za oknem zachód słońca. Dopiero teraz widzę jak dużo tankowców tędy przepływa. Są dosłownie wszędzie.

Image

W Bandar Abbas wsiadamy do znajomych już nam meleksów i podjeżdżamy 500m. I co? Płacę 20.000 IRR (wobec 80 tys. sprzed dwóch dni) – wiedziałem, że wtedy towarzystwo cwaniakowało, bo turysta przyjechał. Wagonik przystanął obok postoju taksówek, prowadzący krzyczy taxi, taxi. Tak – my na lotnisko. Widzimy Bandar Abbas jeszcze w resztce dziennego światła. Duże, nowoczesne miasto, z deptakiem ciągnącym się wzdłuż morza.

Image

Na lotnisku taksówkarz wypala 500.000 IRR. Co? Od razu stawiam się i pokazuję mu 200 tys. – więcej nie zamierzam dać. Tyle zapłaciłem za oficjalną taksówkę z lotniska 2 dni temu. Swoją drogą przyzwyczaiłem się już do porządku w Iranie, dlatego mój błąd, że nie zapytałem przed kursem o cenę. Taksówkarz szuka pomocy w przypadkowej osobie, która mówi po angielsku. Ale ten bierze naszą stronę i ewidentnie sugeruje facetowi, że przesadził. W informacji zwrotnej słyszymy, że to taksówka bezpośrednio z portu, dlatego droższa (ok, nawet jeśli to prawda, to info dla innych: pozwólcie meleksowi wyjechać poza bramę portu, tak jak wszyscy dalej jechali, i tam łapcie taxi na ulicy). Facet nagle obniżył wymagania do 250.000 IRR. No dobra, więcej nie zamierzałem płacić.
Mówiłem, że wpływy arabskie są tu widoczne.
_________________
Moje relacje: Sycylia, Kijów + Czarnobyl, Islandia, Tajlandia + Kambodża, Norwegia, Meksyk, Iran, Malta, Kenia, Szkocja, Izrael, Peru, Gruzja


Ostatnio edytowany przez b79, 29 Gru 2017 19:14, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
#4 PostWysłany: 29 Gru 2017 14:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 22 Kwi 2012
Posty: 1254
Loty: 69
Kilometry: 142 806
srebrny
b79 napisał(a):
W Iranie mają dziwną strefę czasową GMT +3.30h, co oznacza że jest tylko 1.5h później niż w Polsce. Słońce zachodzi ok. 17.40 a o 18.10 jest już ciemna noc. Zmrok zapadał o tej porze roku praktycznie tak samo szybko jak na równiku.

U nas standardowo obowiązuje strefa czasowa +1:00, natomiast ze względu na różnicę w terminie zmiany czasu w Europie(koniec października) z Iranem(22 września), przez miesiąc ta rozbieżność rzeczywiście wynosi 1,5 godziny. Akurat się wstrzeliłeś w ten okres 8-) Przez resztę roku jest to 2,5 godziny.

Fajna relacja, ciekawie opisujesz to co przeszedłeś. Część przemyśleń i doświadczeń masz podobnych do moich sprzed roku(w tym ten sam hotel w Szirazie). ;)
_________________
Przez Bliski Wschód i Kaukaz - Relacja z wyprawy do Turcji, Iranu, Armenii i Gruzji
Góra
 Profil Relacje PM off
Cubero4 lubi ten post.
marcino123 uważa post za pomocny.
 
      
#5 PostWysłany: 29 Gru 2017 14:34 

Rejestracja: 20 Cze 2015
Posty: 185
Loty: 147
Kilometry: 238 976
Nadal mało :) Powinni mieć w standardzie czas letni GMT +4. Ale faktycznie przyjechałem do Iranu tydzień po ich zmianie czasu, bo niektóre zegarki mieli wciąż nieprzestawione.
_________________
Moje relacje: Sycylia, Kijów + Czarnobyl, Islandia, Tajlandia + Kambodża, Norwegia, Meksyk, Iran, Malta, Kenia, Szkocja, Izrael, Peru, Gruzja
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#6 PostWysłany: 29 Gru 2017 18:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Lut 2015
Posty: 311
Loty: 24
Kilometry: 30 926
niebieski
Świetna relacja. Chyba najlepsza o Iranie.
Akurat super mi się wstrzeliłeś bo na październik 2018 kupiłem biletu do Iranu...

Czekam zatem na ciąg dalszy

Jak rezerwowałeś hotele?
Góra
 Profil Relacje PM off
b79 lubi ten post.
 
      
#7 PostWysłany: 29 Gru 2017 18:47 

Rejestracja: 20 Cze 2015
Posty: 185
Loty: 147
Kilometry: 238 976
Wszystkie hotele bezpośrednio przez maila - mają swoje strony, ale o cenę należy pytać. Rezerwacja jest na słowo, żadnych przedpłat. Wyjątek miałem tylko w Yazd, ale tam właścicielką była Chinka i trochę inaczej wszystko wyglądało.
Jeszcze jedno - w takim Yazd na 2 miesiące przed przyjazdem te najbardziej oklepane noclegownie, czyli Silk Road oraz Orient, nie miały już dwójek z łazienką.
_________________
Moje relacje: Sycylia, Kijów + Czarnobyl, Islandia, Tajlandia + Kambodża, Norwegia, Meksyk, Iran, Malta, Kenia, Szkocja, Izrael, Peru, Gruzja
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#8 PostWysłany: 29 Gru 2017 20:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Lut 2015
Posty: 311
Loty: 24
Kilometry: 30 926
niebieski
Dodam jeszcze że super film. Ekstra się oglądało.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#9 PostWysłany: 29 Gru 2017 21:00 

Widzę, że Aszura w Iranie jest obchodzona z bardzo dużym spokojem.
Góra
 PM off  
      
#10 PostWysłany: 29 Gru 2017 21:39 

Rejestracja: 20 Cze 2015
Posty: 185
Loty: 147
Kilometry: 238 976
rafgrzeg napisał(a):
Dodam jeszcze że super film. Ekstra się oglądało.


Dziękuję. Trochę miałem problemów z ukończeniem. W każdym razie zapraszam do obejrzenia też innych filmów, wszystko na youtube na moim kanale.
_________________
Moje relacje: Sycylia, Kijów + Czarnobyl, Islandia, Tajlandia + Kambodża, Norwegia, Meksyk, Iran, Malta, Kenia, Szkocja, Izrael, Peru, Gruzja
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#11 PostWysłany: 29 Gru 2017 22:33 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 05 Lip 2014
Posty: 1327
Loty: 132
Kilometry: 155 272
niebieski
Świetna relacje super się czytało, milo że ktoś kto wybiera się w tamte rejony podzieli się wrażeniami z forumowiczami.
_________________
Image
Pomagam w sprawach związanych z Kanadą i obwodem Kaliningradzkim.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#12 PostWysłany: 29 Gru 2017 23:05 

Rejestracja: 12 Sty 2014
Posty: 220
niebieski
Świetna relacja, będzie jak znalazł na wyjazd 2018 ;)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#13 PostWysłany: 30 Gru 2017 15:06 

Rejestracja: 07 Lip 2017
Posty: 144
Super relacja!
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#14 PostWysłany: 30 Gru 2017 16:52 

Rejestracja: 25 Paź 2012
Posty: 1022
niebieski
Relacja świetna! I te zdjęcia-emanują dla mnie jakąś wewnętrzną energią, są sugestywne.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#15 PostWysłany: 30 Gru 2017 18:17 

Rejestracja: 07 Lip 2017
Posty: 144
@b79

też się wybieram do Iranu (wrzesień 2018) i zastanawiam się na jakich stronach patrzyłeś na loty wewnętrzne i ile kosztowały?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#16 PostWysłany: 30 Gru 2017 18:33 

Rejestracja: 20 Cze 2015
Posty: 185
Loty: 147
Kilometry: 238 976
Tak jak podałem w pierwszym poście, aby zrobić przegląd lotów krajowych należy skorzystać z wyszukiwarki, np:
www.skyscanner.pl (tu można podejrzeć linie Iran Air oraz Mahan Air)
www.samita.com/en (tu jest dużo linii, niestety trzeba się posiłkować przeklejaniem tekstu w farsi do google translatora, inaczej często nawet nie wiadomo co to za linia).
Na pewno są też inne.

Z kupnem biletów w Iran Air nie ma żadnego problemu - podałem wyżej sposób jak to zrobić płacąc kartą tylko przez kontakt mailowy.
Co do pozostałych linii zostaje pośrednik do zakupu, np. key2persia. Jest to uciążliwe, bo odpisują raz na dobę i trochę mało w tym wszystkim kreatywności. Raczej trzeba im podać gotowe rozwiązanie, a nie liczyć na zalew propozycji i rozwiązań. Łatwo nie jest, w moim przypadku posklejanie lotów pod plan miejsc, które chciałem odwiedzić, trochę mnie zmusiło do wysiłku.
Ale sam Iran jest naprawdę bardzo prosty, na miejscu jest zupełnie bezstresowo. Uważam nawet, że jako wstęp do świata islamu, nie ma bardziej przystępnego miejsca (na drugim biegunie muzułmańska Afryka). Bilety lotnicze można nawet załatwiać przez hotel (ja jednak wolałem nie ryzykować, siedziałem w danym miejscu max. 2 doby). Do recepcji idzie się z każdą sprawą - bilet na autobus, wymiana dolarów, wskazanie dobrej knajpy.
_________________
Moje relacje: Sycylia, Kijów + Czarnobyl, Islandia, Tajlandia + Kambodża, Norwegia, Meksyk, Iran, Malta, Kenia, Szkocja, Izrael, Peru, Gruzja
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#17 PostWysłany: 31 Gru 2017 02:10 

Rejestracja: 07 Sty 2015
Posty: 1632
niebieski
b79 napisał(a):
Uważam nawet, że jako wstęp do świata islamu, nie ma bardziej przystępnego miejsca (na drugim biegunie muzułmańska Afryka).


Kiedyś najłatwiejsza i najbardziej dostępna była Syria teraz już tylko Iran. Zgadzam się w 100% choć w Iranie byłem dawno temu.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#18 PostWysłany: 31 Gru 2017 02:16 

Rejestracja: 25 Lut 2012
Posty: 247
Loty: 23
Kilometry: 72 725
niebieski
Super relacja z fajnymi zdjęciami. I dużo praktycznych informacji.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#19 PostWysłany: 02 Sty 2018 20:04 

Rejestracja: 20 Cze 2015
Posty: 185
Loty: 147
Kilometry: 238 976
Isfahan

Drugi pod rząd lot Iran Air. Miał być Fokker 100, podstawiono bardzo podobny wizualnie MD-82. Wiek 28 lat. Obowiązkowy obiad na pokładzie i po 1.5h locie lądujemy o 21.40 w Isfahan. Boże, jak tu zimno!

Image

Image



I faktycznie, 18 stopni o tej porze to dla nas nowość. W Isfahanie jest Snapp, ale nie obsługuje połączeń z lotniskiem. Jedziemy oficjalną lotniskową taksówką (350.000 IRR za 25km) do Iran Hotel, polecanego hotelu w centrum miasta. Hotel sympatyczny, z dobrą obsługą, standard pokoju ok (1.5 mln IRR dwójka z łazienką + śniadanie). Jest już godzina 23 więc na dzisiaj koniec atrakcji. W TV wciąż leci materiał z zakończonego już święta Ashura, a na północy kraju, w górach, śnieżyce zaskoczyły drogowców. To też ciekawe.
Isfahan to 1.7 mln miasto. Zupełnie inne od tego, co dotychczas widzieliśmy. Nowoczesne, zadbane, bardzo zielone i reprezentatywne. Główną atrakcją miasta jest wpisany na listę UNESCO plac Naqsh-e Jahan, potocznie zwany placem Imama. Zanim tu jednak dotrzemy, najpierw piechotą udajemy się przez dwa kolejne parki z kompleksami pałacowymi. Pierwszy - Hasht Behesht – ma charakter miejski. Jest otwarty dla wszystkich, przez co ludzie spędzają tu wolny czas na rozłożonych dywanach, standardowo piją herbatę, grają w karty.

Image

Image

Image


Drugi ogród, z pałacem Chehel Sotoon, jest ogrodzonym kompleksem wyraźnie skupionym wokół pałacu, który jest otwarty dla zwiedzających (wstęp do ogrodu 200.000 IRR).

Image

Image

Image

Image

Image


Niedaleko toalet znajduje się fajna herbaciarnia, gdzie warto wstąpić i rozsiąść się na wyściełanych dywanikami ławach.

Image

Image

Image

Image

Dalej udaliśmy się w stronę głównego placu Imama.

Image

W Parku Pamięci (Isfahan to zielone miasto, jest dużo parków) zaczepił nas starszy pan, pytając czy jesteśmy Rosjanami. Informacja, że Polakami wyraźnie go ożywiła. Przytoczył historię, gdy żołnierze Armii Andersa ewakuowali się z Rosji właśnie przez Iran. Część z nich na zawsze tu została (w Isfahanie jest wydzielona mała kwatera na cmentarzu ormiańskim z 18 polskimi grobami). On znał Polaków. Potem było trochę prywaty, co widzieliśmy, co powinniśmy zobaczyć, trochę historii mu bliższej (przed rewolucją było lepiej, bo taniej), zaproszenie do sklepu z dywanami, itp. Dostał pocztówkę z widokiem Warszawy, ale nie pozwolił na zrobienie sobie zdjęcia.
Plac Imama to jeden z największych placów na świecie, wg niektórych źródeł drugi co do wielkości po pekińskim Tian’anmen. Sam w sobie jest już atrakcją, pełno tu odpoczywających ludzi, jeżdżą dorożki, są baseny z fontannami, a od północnej strony brama rozpoczyna ciągnący się dalej gąszcz bazarowych alejek. Są tu też trzy obiekty, których odwiedzenie należy rozważyć: znajdujący się we wschodniej części, górujący nad całym placem pałac Aali Qapu, znajdujący się vis-a-vis po zachodniej stronie meczet Sheikh Lotfollah oraz znajdujący się w południowej części, ale niesymetrycznie ułożony meczet Naghsh-e Jahan (jego przekrzywienie względem prostokąta placu ma proste wytłumaczenie – wskazuje kierunek na Mekkę). Idziemy do Aali Qapu (200.000 IRR). Miał być piękny widok z tarasu na cały plac, tymczasem widać głównie rusztowania. Podstawowa atrakcja tego miejsca – taras, gdzie Szach Abbas doglądał życie mieszkańców - właśnie odpadła. Drugą jest pomieszczenie na poddaszu, gdzie całe sklepienie wykonane jest z drewnianej membrany z wycięciami w kształcie instrumentów. Taka konstrukcja wprowadza niesamowitą akustykę tego miejsca. Śpiew kobiet, dźwięk instrumentów – to wszystko idealnie brzmiało właśnie w tym miejscu.

Image

Image

Image

Image

Image


Na plac jeszcze wrócimy i to kilka razy, tymczasem łapiemy Snappa (35.000 IRR) i jedziemy do dzielnicy… żydowskiej. W Iranie? Tak, w Iranie. Mieszka tu ok. 1500 Żydów. Przeczytałem gdzieś mądre zdanie, że miejscowi nie mają nic do Żydów (ludzi), jedynie do instytucji państwa Izrael. Poza tym trzeba mieć na uwadze, że przed rewolucją stosunki z Izraelem, podobnie jak z USA, obierały zupełnie przeciwny biegun. Tak więc w Isfahanie jest stara dzielnica, powoli wyburzana, gdzie wciąż można znaleźć funkcjonujące synagogi. Poza tym dużo synagog można jeszcze znaleźć w Teheranie, Shiraz oraz Yazd. Czy warto tu przyjechać? Raczej nie, bo poza menorą na drzwiach zamkniętej synagogi żadnych innych śladów nie zauważyłem. Ale z racji na spacerową odległość od największego w Isfahanie Meczetu Piątkowego to właśnie tutaj chcieliśmy na chwilę zawitać.

Image

Image

Image

Image

Image


Znajdujący się 700m dalej meczet Atiq Jameh zlokalizowany jest w strefie bazarowej. Ten meczet faktycznie jest duży i warty odwiedzenia (200.000 IRR). Charakteryzuje się dużą liczbą naw, pomieszczeń z różnorodnymi kolumnami. Oczywiście wszędzie dominują misterne zdobienia, piękne mihraby, ale w pewnym to wszystko zaczyna się zlewać. Widzi się po prostu kolejny meczet z kolejnymi zdobieniami. To, że przeczyta się w przewodniku o wyjątkowych inskrypcjach zleconych przez Szacha jest zapewne bardzo wartościową informacją, tyle że ulotną…

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Jesteśmy już głodni. Przewodnik Lonely Planet podpowiada, że idąc bazarową alejką natrafimy za chwilę na knajpę Beryani. Ale o tej porze ma być już zamknięta. Na szczęście nawet LP z 2017 potrafi wprowadzać w pozytywny błąd i miejsce wciąż jest otwarte. Specyficzna to jadłodajnia. W sumie nie ma co się dziwić – bar na bazarze. Pomieszczenie wąskie, kilka stolików, resztki sałaty na podłodze, przy samym wejściu kucharz miesza na patelni mielone mięso –już w progu pyta ile będzie osób. W menu jest tylko beryani, czyli mielony kotlet jagnięcy zawinięty w chlebek naan z ryżem, cebulą, ziołami. Do picia cola lub jogurt dugh (całość 2 os. – 300.000 IRR). Dobre to i bardzo sycące.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Pierwotnie mieliśmy plan, aby na zachód słońca udać się na punkt widokowy na górę Sofeh (wyciągiem krzesełkowym). Zabrakło jednak czasu, dlatego już o zmroku spacerem z hotelu udajemy się w stronę zabytkowych mostów.
Mosty łączą północną stronę miasta wraz z południową, gdzie zaczyna się m.in. dzielnica ormiańska. Równie dobrze mogłoby ich nie być (żarcik), bo poza walorami historycznymi (XVII wiek), zbudowane są na wyschniętej rzece. Na drugi brzeg można przejść idąc obok nich. Powyżej miasta znajduje się tama i tylko w okresie noworocznym (marzec/kwiecień) woda spuszczana jest na krótki czas ok. 40 dni. Wówczas faktycznie, most pełni funkcję mostu.
W Isfahanie budowle te spełniają jednak inną, bardzo ważną rolę. Są centrum kulturalnym dla mieszkańców. Zwłaszcza wieczorem, kiedy ludzie spacerują w ich okolicach, a młodzież przesiaduje pod łukami filarów (ci młodsi palą tu ukradkiem papierosy). I faktycznie, warto tu się wybrać, zwłaszcza jeśli ma się ochotę na konwersację z miejscowymi. Byliśmy na dwóch najważniejszych w mieście mostach. Na pierwszym, Si-o-Seh Pol, zaczepił nas facet imponujący wiedzą o Polsce. Interesowały go tematy ekonomiczne, oprocentowanie kredytów, itp. Okazało się, że w miejscowej telewizji pokazywano lipcowe antyrządowe protesty w Polsce, więc musieliśmy tłumaczyć, że sytuację w kraju mamy stabilną.

Image

Image


Na drugim moście, Khaju Bridge, zaczepił nas student miejscowego wydziału architektury (był z mamą). Ponownie byliśmy zaskoczeni wiedzą, przytaczanymi faktami historycznymi, potrafił wymienić z nazwiska znanych Polaków, nie tylko piłkarzy. Ciekawa też była krótka podróż pomiędzy mostami. Standardowo skorzystaliśmy ze Snappa (25.000 IRR) i po raz drugi w tym mieście zetknęliśmy się z ta’arofem, czyli grzecznościową, kurtuazyjną formułą sprowadzającą się do domowy przyjęcia zapłaty za wykonaną pracę. Mimo że przed przyjazdem dokształciłem się w tym względzie i wiedziałem co to ta’arof, zderzenie z taką praktyką było zaskakującym doświadczeniem. Młody kierowca po kilku odmowach ostatecznie przyjął pieniądze, ale był przy tym tak szczerze zakłopotany (przynajmniej tak to wyglądało), że aż szczęśliwy byłem z możliwości zapłacenia.

Image

Image

Image


Na koniec pojechaliśmy jeszcze na nocne zwiedzanie placu Imama (Snapp 35.000 IRR). Długo tam jednak nie zabawiliśmy. W porównaniu do Qeshmu tutaj wieczorem było wręcz zimno. Krótki rzut okiem na oświetlone budynki i szybkim krokiem powrót do hotelu.

Image

Image

Image

Image


Następny dzień przypadał na piątek, dzień świąteczny. Bazar zamknięty, główny plac miał być oblegany przez wypoczywających mieszkańców Isfahanu. Późnym popołudniem czekał nas wyjazd do Yazd, więc dzień wcześniej zamówiłem przez recepcję hotelową bilety autobusowe na godz. 17 (klasa VIP 520.000 IRR za 2 os.). Wymeldowaliśmy się z hotelu, zostawiając bagaż, i ruszyliśmy na wspomniany plac.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Niestety trafiliśmy na okienko zamkniętych meczetów (przerwa na modlitwę), nie było sensu czekać 1.5 godziny, więc wsiedliśmy w Snappa (40.000 IRR) i pojechaliśmy do Nowej Dżulfy, dzielnicy ormiańskiej. Znajduje się tu Katedra Świętego Zbawiciela (wstęp 200.000 IRR za os.). Kościół z zewnątrz przypomina trochę meczet (kopuła), w środku niezwykle ciekawa jest ściana z freskami przedstawiająca makabryczne sceny z dnia sądu ostatecznego. Dla Irańczyków kościół katolicki w swoim kraju musi być atrakcją, dla nas ciekawostką.

Image

Image

Image

Image

Image


W Isfahanie jest też cmentarz ormiański, gdzie znajduje się 18 polskich grobów. Niestety zabrakło nam czasu, aby tam dotrzeć. Zamiast tego udaliśmy się do pobliskiej, polecanej przez Lonely Planet knajpy Romanos, gdzie zjedliśmy pyszne kofty tabrizi (przykład knajpy, gdzie ceny w karcie podane są bez podatków – rachunek nagle urósł o 1/3).
Wracamy na Plac Imama (35.000 IRR) i tym razem nie ma przeszkód, by zwiedzić Naghsh-e Jahan (meczet Królewski, wstęp 200.000 IRR). Tak jak wcześniej wspomniałem, po wejściu na plac ukazuje się od strony południowej przekrzywiony w prawo meczet, gdyż wskazuje kierunek ku Mekce.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Niestety trafiliśmy na remont i w centralnej części królowały głównie rusztowania. Ale i tak warto odwiedzić to niezbyt duże miejsce, chociaż jak miałbym wskazać tylko jeden meczet w Isfahanie (i nawet Iranie – z tego co zobaczyliśmy), to wybrałbym Atiq Jameh (Meczet Piątkowy, oglądaliśmy dzień wcześniej). Jest po prostu największy i przez to najokazalszy.
Pozostał nam ostatni punkt programu w Isfahanie, meczet Sheikh Lotfollah. Byliśmy już przed wejściem, ale po krótkiej naradzie (i sprawdzeniu grafik na google) stwierdziliśmy, że meczetów mamy już dość. Wyglądają bliźniaczo.

Image

Zamiast tego poszliśmy na herbatkę. O sishy nie mogło być mowy, bo podobno w mieście tym nie jest ona serwowana turystom (tak powiedział nam miejscowy). I faktycznie, nigdzie nie widzieliśmy, by była palona, przynajmniej w reprezentacyjnym centrum.

Image

Image

Image


Z hotelu udaliśmy się (50.000 IRR) na dworzec autobusowy północny, skąd o godzinie 17 startował VIP bus do Yazd. Na wejściu dostaliśmy wałówkę (soczek, ciasteczka) i w konfiguracji 2+1 rozkładanych foteli ruszyliśmy w 4.5h godzinną podróż. W busach toalety są, ale zamknięte. Był jeden 15-minutowy postój na stacji benzynowej.

Image

Image

Image

Image

Yazd

Na miejsce dojechaliśmy ok. 21.20. Dworzec autobusowy znajduje się niedaleko lotniska, na obrzeżach miasta. Snapp w Yazd niestety nie funkcjonuje. Co więcej – nie zauważyłem też żadnych taksówek w okolicy dworca. Mimo to kręcił się jakiś pan, który oferował transport (150.000 IRR).
W Yazd najbardziej dwa znane hotele znajdują się w ścisłym centrum. Są to Silk Road oraz Orient (zwany też Shargh). Tyle, że na dwa miesiące przed wyjazdem dwójki z łazienkami były już porezerwowane (również w innych hotelach w centrum; powodem są zorganizowane wycieczki emerytów, których w Yazd sporo), więc trafiliśmy do znajdującego się 10 min od centrum Seven Eleven (30usd za noc dwójka z łazienką + śniadanie) prowadzonego przez małżeństwo mieszane: ona Chinka, on Irańczyk. I był to dobry wybór. Hotel jest nowy i czysty. To, że rządzi tam Chinka ma też swoje konsekwencje: podejście do klienta nie jest już takie „irańskie” (późny checkout? Ok, ale płatne. Chcesz wymienić kasę? Ok, szukaj exchange point – za to akurat dziękuję, najlepszy kurs w Iranie), no i goście – w 100% skośnoocy. Już napisy w budynku po chińsku wskazują na jakiego klienta nastawiony jest ten obiekt. Czy ja mam coś do skośnookich? Nie mam. Poza tym, że są upierdliwi, infantylni, zachowują się dziwnie, bez poszanowania miejscowej kultury, a jak cała grupa wpadła o 6 rano do hotelu to koniec spania. Ale hotel jest jak najbardziej ok. No i miał sishę (50.000 IRR, herbata do tego gratis), której w tych lepszych hotelach nie uświadczy się.
Przyjechaliśmy wieczorem, ale na następny dzień (sobota) musieliśmy zaklepać wycieczkę po okolicach, gdyż w niedzielę wieczorem wypadał lot powrotny do Teheranu i dzień ten wypadało spędzić już na miejscu, w Yazd.

Image


Dogadaliśmy się, że za 40 usd zostaniemy zawiezieni do Kharanaq, Chak Chak i Meybod. Ostatecznie cena wyewoluowała do 60 usd, gdyż zażyczyliśmy sobie jeszcze zachód słońca na pustyni.
O 9 rano wyruszyliśmy z Hassanem. Nasz kierowca władał tylko w swoim ojczystym języku, więc komunikacja początkowo była zerowa. Okolice Yazd są bardzo miłe dla oka – spalona słońcem ziemia, wyrastające góry, pustynia. Wizualnie wygląda to jak coś pomiędzy okolicami Shiraz a wyspą Qeshm.

Image


Wycieczka do opuszczonego miasteczka Kharanaq jest jedną z głównych atrakcji przy okazji pobytu w Yazd. Miasto ulepione z gliny, błota i siana jest absolutnym must see. I tylko szkoda, że tak krótko tam byliśmy (pewnie z 2 godziny, ale chciałoby się więcej). Początki osadnictwa w tym miejscu liczą nawet 2000 p.n.e., tymczasem około 1000 lat temu wioska została opuszczona. Prawdopodobnie wynikało to z faktu braku dostępności wody. To co się zachowało robi duże wrażenie. Obok jest już nowa wioska, gdzie doprowadzona została kanalizacja, a okoliczne pola są uprawiane. Po starym Kharanaq chodzi się systemem korytarzy wijącymi się pomiędzy domostwami, ale również po dachach. Wiadomo, z góry lepiej widać, zwłaszcza że wioskę otaczają fajne górki. Zastanawiało mnie ile wypadków miało miejsce podczas takiej eksploracji. Dziura goni dziurę, oczami wyobraźni widziałem jak noga mi wpada przez sufit. Oczywiście nikt tego nie pilnuje (i dobrze), ale w perspektywie czasu wzrost turystyki może być bolesny zarówno dla odwiedzających jak i tego miejsca.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Zanim ruszyliśmy dalej, Hassan wyjął arbuza, termos z herbatą i słodziki. Od siebie dorzuciłem pistacje. Z tego co czytałem w innych relacjach, takie ucztowanie podczas postojów jest tutaj normą. W każdym razie nie zaskoczyło mnie to.
Udaliśmy się do Chak Chak, częściowo wracając przebytą już drogą. Wkrótce zbliżyliśmy się do gór, aż wreszcie wjechaliśmy pomiędzy nie, gdzie od parkingu, aż na sam szczyt, trzeba wdrapać się po 250 schodach.

Image

Image

Image

Image


Chak Chak to najważniejsza na świecie świątynia zoroastriańska. Całkiem ciekawe miejsce, bo wykute w skale (wstęp 50.000 IRR). Zdobycie tej górki – zwłaszcza jeśli jest upał – może być małym wyzwaniem, ale warte jest zachodu chociażby dla pięknego widoku na okolicę. Do świątyni wchodzi się zostawiając obuwie na zewnątrz, a warto nadmienić, że w środku jest raczej zawsze mokro, ponieważ ze skały sączy się „cudowne źródełko” – kap kap, Chak Chak.

Image

Image


Obowiązkowa przerwa na arbuza, słodką herbatę i jedziemy dalej – do miasta Meybod.
Tutaj krótki postój na obiad. Nie bardzo wiedziałem co wybrać, więc wziąłem to, co nasz kierowca :) I była to słuszna koncepcja. Zwykły szaszłyk drobiowy z ryżem i sałatkami okazał się smaczny, zresztą jak wszystko co jadłem w Iranie. Miejsce to zapamiętam również dzięki papużkom falistym, które nieskrępowane latały pod sufitem restauracji.
Miasto Meybood pochodzi jeszcze z czasów przedislamskich. Jego zabudowę doskonale widać z murów 2000-letniej fortecy Narin Galeh, która jest całkiem dobrze zachowana (wstęp 150.000 IRR). Zbudowana z gliny, błota i słomy, otoczona grubym murem, doskonale komponuje się z innymi starymi budynkami, co widać zwłaszcza stojąc na najwyższym punkcie zamku.

Image

Image

Image

Image


Dalej oglądamy zabytkowy karawanseraj (przystanek dla karawan) i… tyle. Standardowo w planach jest jeszcze zwiedzanie wieży do pozyskiwania nawozu ptasiego oraz dużej lodówki, gdzie gromadzono lód z pobliskich gór. Tyle że czas nam się kończył, bo w planach był jeszcze zachód słońca na pustyni.

Image

Image


Popędziliśmy na jakieś odludzie, raptem kilka kilometrów od głównej drogi (sprawdziłem na mapie – było to 50km od Yazd w kierunki północno wschodnim). Marzyły mi się wydmy, złoty piasek, tymczasem dostałem jakieś miejsce pod turystów, gdzie w gotowości czekały quady, wielbłąd i chatka z barem. Owszem, było pusto, innych turystów w tym czasie nie stwierdzono, ale miejsce to nie jest warte dokładania 20usd do podstawowych 40usd za Kharanaq, Chak Chak i Meybod. Niestety pogoda też nie sprzyjała (pochmurne niebo), tak więc wysypu gwiazd nie zobaczyłem, a w konsumowaniu zachodu słońca przeszkadzała mi trakcja elektryczna. Czytałem gdzieś, że drugie miejsce do oglądania zachodu jest 120km za miastem (w kierunku południowo-wschodnim) i podejrzewam, że tam faktycznie warto się udać. Ale nie sposób tego połączyć z całodniowym zwiedzaniem, bo to inny kierunek, inna odległość. Jeśli ktoś planuje tylko oglądanie zachodu, to niech się upewni gdzie jedzie. I czy będzie piasek po horyzont.

Image

Image

Image


Plusem tego eksperymentu było rozgadanie się na migi naszego kierowcy. Siedząc na tej marnej pustyni przy herbatce porozmawialiśmy sobie. Na tyle, ile potrafiliśmy.
Wieczorem był jeszcze czas na pierwsze zwiedzenie miasta. Na głównej ulicy znaleźliśmy exchange point, gdzie w zdecydowanie po najlepszym kursie wymieniliśmy dolary, potem udaliśmy się pod centralny meczet w mieście.

Image

Image

Image

Image


Przy okazji zobaczyłem osławione dwie miejscówki: Silk Hotel oraz po drugiej stronie ulicy Orient Hotel (Shargh). Już wiem czemu w obydwu nie było miejsc na długo przed naszym przyjazdem. To są hotele, gdzie przebywają zorganizowane geriatryczne wycieczki! Powiem szczerze, że nawet nie wchodziłem do środka (taras na dachu). Jak tylko usłyszałem, że shishy tu nie ma, poszedłem szukać szczęścia gdzie indziej. Trochę pobłądziliśmy ciemnymi krętymi alejkami starego miasta Yazd, aż trafiliśmy do hostelu Kalout. Tu standard był na tyle niższy, że nie było problemu z zamówieniem fajki wodnej. A sam hostel jest sympatyczny: ma bardzo ładny, porośnięty drzewkami dziedziniec i niezwykle uprzejmego właściciela (menagera?), który uciął z nami pogawędkę.

Image

Image

Image

Image


Pochodziliśmy jeszcze trochę labiryntem ulic i udaliśmy się na noc do nie mniej sympatycznego, naszego chińskiego hotelu. Poranna grupa siedziała na walizkach – czekali na nocny autobus. Właściciele chyba mieli dość ich głośnej obecności, gdyż jak tylko goście odjechali, szefostwo padło ze zmęczenia. Na dywanach.
Niedziela 9 października była naszym ostatnim dniem w Iranie. Wycieczkę poza miasto mieliśmy już za sobą, dlatego w planach było tylko zwiedzanie Yazd, ostatnie zakupy, ostatnia shisha. Wieczorem czekał nas przelot do stolicy, a dalej już do domu.
Tym razem poranek był niczym niezakłócony, obyło się bez skośnookiego najazdu. Po śniadaniu udaliśmy się spacerem pod Amir Chakhmaq. W skrócie jest to pięknie zdobiona fasada-ściana, przypominająca te w meczetach. Dużo naw, wzorów, dwa minarety. Dzień wcześniej widzieliśmy ten obiekt nocą z okien taksówki i przyznam, że wersja podświetlona bardziej przypadła mi do gustu. Siedząc na murku i przyglądając się charakterystycznej islamskiej architekturze staliśmy się, ku naszemu zadowoleniu, ofiarą dziecięcej ciekawości i przebiegłości. Otóż z partyzanta, niby że przypadkiem, zostaliśmy obfotografowani przez dwójkę rodzeństwa, która w sumie miała może z 12 lat. Prowodyrem był chłopczyk – starszy, z telefonem w ręku. Patrzył w bok, ale zdjęcia robił nam.

Image

Image

Image

Image

Image


Wsiedliśmy w taksówkę i pojechaliśmy do Atashkadeh, czyli jednego z najważniejszych miejsc dla wyznawców zoroastrianizmu. Jest to świątynia skrywająca ogień, który podobno nieprzerwanie płonie od 470 r. n.e. (wstęp 80.000 IRR).

Image

Image


Miejsce to można śmiało odpuścić. Wygląda jak mały, zadbany ogródek z basenem. Pośrodku świątynia, wyglądająca wewnątrz jak sala muzealna oraz najważniejszy element - ogień… „w kominku”. Nie polecam, czas ten można lepiej wykorzystać. Wróciliśmy do centrum Yazd. Pan taksówkarz był tak podekscytowany faktem podwózki obcokrajowców, że zadzwonił do swojego wnuka i przekazał mi słuchawkę.
W centrum Yazd zwiedzanie rozpoczęliśmy od Meczetu Piątkowego (80.000 IRR), który z zewnątrz wyróżnia się dwoma potężnymi minaretami. Nie wygląda na zbyt duży i faktycznie, w porównaniu do poprzednio przez nas odwiedzonych ten jest mały, jednonawowy, skrywa wewnętrzny dziedziniec. I chyba przez tę kompaktowość całkiem przyjemny w odbiorze. Prawdziwym hitem byłoby zejście do podziemnej rzeki, która przebiega pod placem. Niestety, atrakcja ta nie jest już dostępna dla turystów, ale uczynny Irańczyk, gdy tylko zobaczył moje zainteresowanie zamkniętą bramą, pokazał mi zdjęcia na swoim telefonie, jak to wygląda pod ziemią.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Potem przyszedł czas na łażenie wąskimi, często opuszczonymi uliczkami Yazdu. Bez problemu w jeden dzień można zobaczyć tu wszystko, co jest do zaliczenia. Placyki, liczne i klimatyczne badgiry (ochładzające wiatrołapy, czyli pionowe kominy tak skonstruowane, żeby wyłapywać najmniejsze podmuchy wiatru i wpompowywać je w mury miejskie). Tu nie ma żadnej filozofii zwiedzania, po prostu trzeba pochodzić, pooglądać mury, drzwi z kołatkami. Są tu jakieś muzea, podobno ciekawe muzeum wody, ale my w planie mieliśmy ostatnie dobre jedzenie i pożegnalną shishę.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Na obiad poszliśmy do Silk Road hotelu zweryfikować zachwyty nad tym miejscem. Powiem szczerze, że obiekt był zupełnie normalny, nie odbiegał od tego, co do tej pory widziałem. Sporo ludzi w środku, widać że inni turyści tak jak my celowo tu przychodzą na obiad. Reklama Lonely Planet działa. Ja zjadłem gulasz z wielbłąda (bardzo przypominał wołowinę, tyle że trochę tłustszy), a moja żona indyjskie curry pomidorowe, które było po prostu świetne. Aromatyczne i delikatne, niezbyt ostre!

Image

Image


Wróciliśmy do naszego hotelu. Właścicielka-Chinka za późny check out o 17 policzyła sobie jak za pół doby (dla porównania na Qeshm Ali – Irańczyk nie chciał nic). To był czas na pożegnalną shishę, spakowanie się, prysznic. Transport załatwiony przez hotel (120.000 IRR) odwiózł nas na lotnisko, gdzie już w progu przywitał nas bardzo uprzejmy chłopak z pytaniem „do Techeranu? Godzina spóźnienia”. Ale był wręcz nienaturalnie uprzejmy. Od razu posadził nas i zaproponował kawę, wręczył wodę. A gdy dowiedział się, że jesteśmy z Polski, co najmniej trzykrotnie podchodził do mnie i opowiadał, jak to bardzo lubią nas i Szwedów. Najlepsi ludzie. Najbardziej przyjaźni. NajPolacy.

Image

Image


No i przyszedł moment, na który - nie ukrywam - czekałem. Wcześniej zrobiłem podgląd samolotów, jakie latają na tej trasie. Moje oczekiwania zostały spełnione. Mieliśmy lecieć Boeingiem 727-200 (linie Aseman Airlines). Miał tyle lat co ja, 38. Ostatni raz widziałem B727 jakoś na początku lat 90 na Okęciu, jeszcze w barwach Pan Am. W środku fotele w ustawieniu 3+3, o żadnych ledach nie ma mowy – wszystko oświetlone żaróweczkami schowanymi za pożółkłym, kremowym plastikiem.

Image

Image

Image


Znowu posadzili nas przy wyjściu awaryjnym, na skrzydle. Trochę głośno było w środku, widać że technologicznie to już nie ta epoka co teraz. No ale byłem . Do pełni szczęścia zabrakło mi w Iranie przelotu starym Airbusem 300 lub 310. Jak ktoś chce mieć szansę nimi lecieć, niech wybiera linie Mahan Air.

Image

Image

Image

Image


Tak jak wspomniałem, mieliśmy godzinę obsuwy. Zamiast 19.15 wystartowaliśmy po 20, a lot trwał 1.15h. Niestety, tym razem nie mogę napisać, że podano pyszny obiad, gdyż dostaliśmy tylko po bułce z tuńczykiem, tyle że farsz był tak zmrożony, że zawierał grudki lodu. Z Teheranie lot powrotny do Baku był dopiero o 1.35, z tym że musieliśmy zmienić lotniska. Z krajowego Mehrabad na międzynarodowe Imama Chomeiniego (odległość 50km). Tak więc mieliśmy 4 godziny. Na tyle dużo, by coś jeszcze zobaczyć, ale na tyle mało, by zbytnio się nie oddalić.
Obok lotniska znajduje się Plac Wolności z Azadi Tower. To symboliczne dla mieszkańców Teheranu miejsce, które często pojawia się na zdjęciach, widokówkach (drugim symbolicznym budynkiem jest wieża telewizyjna Milad, szósta najwyższa na świecie). Na Plac Wolności można w zasadzie dojść piechotą z lotniska, bo to tylko 1.5km. Ale jest wahadłowe metro doprowadzone od najbliższej, żółtej linii metra, więc skorzystaliśmy. Tym bardziej, że byliśmy objuczeni tobołami powrotnymi.

Image


Z perspektywy mapy po wyjściu ze stacji metra Azadi jest się już na miejscu, a plac jest przed nosem. No ale tak prosto to nie wygląda. Było już ciemno, a oczom naszym ukazał się widok znany raczej z dalekiej Azji. Dużo ludzi, śmieci, handel, korki. Okazało się, że jesteśmy w sąsiedztwie dworca autobusowego. A wieżę - owszem - widać, ale była szczelnie strzeżona przez przejeżdżające potężnym rondem auta. Do tego stało tu trochę osób w oczekiwaniu na zatrzymujące się busy. Rozgardiasz.

Image


Jakiś jak zwykle uprzejmy Irańczyk postanowił przeprowadzić nas na drugą stronę. Tu wcale nie było łatwiej, bo Plac Wolności mieliśmy przed sobą, ale na 1.5 metrowym podwyższeniu. Trafiliśmy na okalający mur na bazie ronda. Zaczęliśmy to obchodzić, szukając jakiegoś przejścia. Trochę to trwało, aż wreszcie zrobiło się płasko, nawet przejście dla pieszych było. Ale co z tego, w Iranie przejście dla pieszych nic nie znaczy. Trąbią na przechodniów, nawet jeśli jest zielone. Ostatecznie cali i zdrowi dotarliśmy pod ładnie oświetloną wieżę, bo i głupio by było stracić zdrowie ostatniego dnia pobytu w Iranie.

Image

Image

Image


Azadi Tower jest duża. Można wjechać windą na górę, na taras widokowy. Ale gdyby ktoś faktycznie chciał takiej atrakcji w Teheranie, lepszym wyborem będzie wieża telewizyjna Milad (45m vs taras widokowy na 315m, z czego cały Milad ma 435m). Plac Wolności jest miejscem symbolicznym dla Iranu. Cały rok 1978 był niespokojny, obfitował w liczne protesty i zgromadzenia, ale można powiedzieć, że to właśnie tutaj dokonała się Rewolucja Islamska, a Szach zmuszony był uciekać z Iranu.
Była już godz. 23, mieliśmy 2.5h do odlotu. Snapp podpowiadał, że przejazd na lotnisko Imama Chomeiniego będzie kosztował 290.000 - 300.000 IRR. Pewnym utrudnieniem było opuszczenie tego ogromnego placu ulokowanego na rondzie. Od strony południowej były jakieś pasy dla pieszych i stała taksówka. Wiedziałem, że nie ma sensu pytać o cenę, bo będzie o wiele drożej. Nastawiłem się na Snappa. Ale z ciekawości zapytałem o Imam Chomeini Airport. Zobaczyłem 3 palce. 300 tys., na pewno? Kierowca po angielsku nie mówił, ale na wyświetlaczu telefonu potwierdziliśmy sobie, że chodzi o 300. Pyta o terminal. Szukam na rezerwacji, nie ma nic. No niby jest obok Terminal 1, ale to już w Baku. Ogląda tę kartkę, kiwa głową. No to jedziemy. Widzę, że kierujemy się w stronę centrum. Zdziwiło mnie to, bo google maps pokazywało odbicie na południe zaraz za lotniskiem krajowym. No ale co ja tam wiem. Pewnie zna szybszą trasę, może chce jakieś korki ominąć? Na kolejnym możliwym odbiciu na południe trochę zaniepokoiłem się, bo dalej jechaliśmy w stronę wschodnią, do centrum. Za jakiś czas odbiliśmy jednak w dół. No dobra, dziwnie jedzie, ale pewnie wie co robi. Po chwili jednak znowu odbicie i widzę już na mapie, że ewidentnie oddalamy się. Gdy zobaczyłem znak ze skrętem w lewo w zrozumiałym dla mnie napisem Imam Chomeini Square wiedziałem już, ze doszło do nieporozumienia. Pokazuję mu telefon z mapą i miejscem docelowym, ten mruży oczy, bo napis w farsi na google maps jest w jakiejś mikro czcionce. Powiększanie nic nie daje. Ale odczytał. I złapał się za głowę. Dla niego Terminal to dworzec autobusowy. I faktycznie jest w Teheranie dworzec autobusowy im. Imama Chomeiniego. Mamy problem. Kupę czasu straciliśmy. Do lotniska mamy teraz nawet dalej niż początkowo, do tego jesteśmy w centrum miasta. I kierowca nie mówi nic po angielsku. Podjechał na stację benzynową. Skoro tankuje, tzn. że chyba chce nas zawieźć. Znalazł kogoś, kto robił za tłumacza. Dowiadujemy się, że kierowca chce 1 milion za transport. Oczywiście nie godzimy się, ale i nie wysiadamy. Cały czas jako opcję rezerwową mam w głowie wysiadkę i łapanie na szybko Snappa. Tylko że boję się o czas. Panowie Irańczycy dyskutują, ostatecznie tłumacz mówi, że pojedziemy. Pytam jeszcze kierowcę czy ok? Ok. No to jedziemy. Tym razem dobrze – na lotnisko. Nerwowo zerkałem na zegarek, ale w połowie drogi wiedziałem już, że będzie ok, nawet nie na styk. Jeszcze przy wysiadce nasz kierowca nie chciał kasy przyjąć, ale nie dlatego że taki uprzejmy, ale za mało wręczałem. Pokazałem mu, że 300 to wszystko co mam, dodałem jeszcze 50 i pożegnałem się nie przedłużając tej sytuacji. Sorry, ale wypadałoby wiedzieć co to znaczy Imam Chomeini Airport, zwłaszcza jeśli klient jest z walizkami i pokazuje wydruk biletów lotniczych.

Image


Do odlotu mieliśmy 1.20h, tak więc spokojnie odprawiliśmy się i odlecieliśmy do Baku. A tam… Bezcłówka, ale taka jakby mentalnie sowiecka. Woda 3 EUR, wino 2 EUR, wódka 1 EUR. Pić się chciało, dosłownie i w przenośni, więc poszła opcja wyważona, ta środkowa. Zwłaszcza że środek nocy, a do następnego lotu mieliśmy ponad 4 godziny.


Image

Image

Image

Image

Image


Dalej Kijów, kolejne oczekiwanie i powrót LOTem do Warszawy. Męczący, ponad 20h maraton. 4 loty, trzy długie przesiadki. Ale pomyśleć, że gdyby harmonogram był bardziej napięty, na wylot z Teheranu moglibyśmy nie zdążyć…
_________________
Moje relacje: Sycylia, Kijów + Czarnobyl, Islandia, Tajlandia + Kambodża, Norwegia, Meksyk, Iran, Malta, Kenia, Szkocja, Izrael, Peru, Gruzja
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#20 PostWysłany: 05 Sty 2018 18:47 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 22 Kwi 2012
Posty: 1254
Loty: 69
Kilometry: 142 806
srebrny
Jest chyba jakiś problem ze zdjęciami, większość w ogóle się nie wczytuje, szczególnie z ostatniej części.
_________________
Przez Bliski Wschód i Kaukaz - Relacja z wyprawy do Turcji, Iranu, Armenii i Gruzji
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 23 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 4 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group