Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 131 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następna
Autor Wiadomość
#41 PostWysłany: 17 Wrz 2019 18:50 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
Święte słowa. Też mam pewien niedosyt i wrażenie, jakbym leciał z 10 lat temu. Ale na trasach europejskich jest już high tech, bo latają nowiutkie Dreamlinery z nową C (https://samchui.com/2019/01/24/eva-air- ... ass-review).
Żeby jednak nie było, że jestem jakiś wybredny... I tak było bardzo przyjemnie :)


Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off
oskiboski lubi ten post.
 
      
Bezpośrednie loty first minute do Nowego Jorku i Miami z Berlina od 1541 PLN. Dużo terminów Bezpośrednie loty first minute do Nowego Jorku i Miami z Berlina od 1541 PLN. Dużo terminów
Okołoweekendowy city break w Weronie od 1176 PLN. Loty Lufthansą z 4 miast + apartament Okołoweekendowy city break w Weronie od 1176 PLN. Loty Lufthansą z 4 miast + apartament
#42 PostWysłany: 17 Wrz 2019 18:54 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Mar 2013
Posty: 2921
Loty: 476
Kilometry: 1 136 630
niebieski
Amniety Kit Rimowa mozna opchnac na Ebay, osiagaja dosc wysokie ceny jak na taki gadzet.
_________________
Carpe Diem.
Góra
 Profil Relacje PM off
tropikey lubi ten post.
 
      
#43 PostWysłany: 17 Wrz 2019 19:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
Kurde, część zawartości bezpowrotnie zużyłem. E, i tak bym tego nie opchnął... Gdybym miał małe dziecko, byłoby w sam raz na piórnik, a tak, to za jakiś czas może przyda się do sztucznych zębów :D

Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#44 PostWysłany: 17 Wrz 2019 19:10 

Rejestracja: 20 Lis 2014
Posty: 3354
złoty
To mozna zabrać ?;)

Tapniete z telefonu
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#45 PostWysłany: 17 Wrz 2019 19:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
Można :)

Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off
brzemia uważa post za pomocny.
 
      
#46 PostWysłany: 17 Wrz 2019 19:53 

Rejestracja: 31 Sty 2014
Posty: 3225
srebrny
brzemia napisał(a):
To mozna zabrać ?;)



Powiedziałbym nawet , że grzech zostawiać ;-p
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
 
      
#47 PostWysłany: 19 Wrz 2019 04:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
Kanada od razu po przylocie pokazuje, na jak otwarty kraj się kreuje. Kontrola paszportowa odbywa się nie przy budkach, w których siedzi mniej lub bardziej odizolowana służba graniczna, ale przy stolikach "barowych", przy których pogranicznicy rozmawiają z przybyszami siedząc sobie na hokerach, bez żadnego przepierzenia. Ale dociekliwość pozostaje ta sama.
Dlaczego podróżujesz sam, dlaczego żona nie chciała, dlaczego w Kanadzie zostajesz tak krótko, czym zajmujesz się w Polsce?
Po maglowaniu idę odebrać bagaż, który - jak już pisałem - muszę następnie oddać ponownie w terminalu krajowym, pomimo tego, że w TPE został oprawiony aż do samego Sao Paulo.

Lotnisko YVR jest oryginalnie urządzone. Nawiązuje wieloma elementami do oceanu, z którym jest tak silnie związane Vancouver i do drażliwych kwestii etnicznych. Kanada chce chyba w jakiś sposób zadośćuczynić Indianom za dekady dyskryminacji. Oby nie była to jedyna forma rekompensaty.

Image

Image

Image

Image

Image

Po oddaniu bagażu na lot do Toronto, idę do saloniku Maple Leaf Lounge w terminalu krajowym. Przed przylotem tu kombinowałem, czy nie dałoby rady pozostać w terminalu międzynarodowym (bo tutaj ponoć MLL znacznie lepszy), ale przez konieczność odbioru bagażu i ponownego jego nadania, odpuściłem ten temat. Poza tym, nie mam wcale aż tak dużo czasu na przesiadkę. Raptem 3 godziny. Wybieram więc "krajowy" MLL.

Image

Image

Jak na moje dzisiejsze (skromne) potrzeby, jest bardzo przyjemnie. Trzeba tylko uważać na czas - jeśli ktoś jest głodny, to powinien się tu zgłosić przed 21:00, bo potem zabierają ciepłe dania i zostają tylko jakieś drobiazgi. Ja specjalnie głodny nie jestem, ale z przyjemnością zjadłem dwie porcje "Italian wedding soup". Jeśli we Włoszech pełni to funkcję taką, jak u nas bogracz, czy inne tego typu wynalazki serwowane o północy gościom zmęczonym zabawą, to dziś pasuje mi to jak ulał :D

Image

Image

Tablica odlotów podpowiada, że mógłbym już łaskawie wziąć d.... w troki i udać się w kierunku bramki. Nie śmiem kwestionować jej zdania i tak czynię. Faktycznie, po chwili zaczyna się boarding.

Image

Wnętrze B777 jest nowoczesne i minimalistyczne. W sumie lubię taki design. Z resztą, o czym tu w ogóle gadać. Przecież to tylko krajówka :D

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Popuśćmy wodze fantazji... Jest rok 2050. Po kilku dekadach rządzenia naszym krajem przez co raz bardziej światłych ludzi kierujących nas ku szczęśliwej przyszłości, Polska sięga od Bałtyku po Morze Czarne. Co tam Czarne, po Kaspijskie (bo Azerowie pozazdrościli Gruzinom i tak jak oni oddali się w naszą opiekę). Moje wnuki wsiadają na lotnisku Gdynia-Kosakowo do nowoczesnego A350 NextNextNextGen w wersji regionalnej i bez przesiadki (CPK obsługuje już tylko połączenia międzykontynentalne, bo taki jest ruch) lecą wprost do Baku, gdzie mają działkę, tam zwaną daczą. No i lecą tam w takich właśnie z grubsza warunkach (bo w tej materii niewiele da się już wykombinować).
Szybkim ruchem ręki rozganiam chmurę z powyższą wizją (wiecie, tak jak w Reksiu, czy Bolku i Lolku) i wracam na ziemię, a w zasadzie na pokład B777 (wciąż na ziemi).

W przeciwieństwie do innych linii, w Air Canada słuchawki są rozdawane dopiero jakiś czas po boardingu i odbierane jeszcze przed przed lądowaniem (można jednak w zamian dostać mniejsze, nie wygluszajace). Ciekawe, czy jest tak od zawsze, czy też wprowadzili takie restrykcje, gdy zaczęło im coś w magazynie słuchawek nie stykać?

Image

Wideo bezpieczeństwa, jak to w Kanadzie, uwzględniające wielokulturowość tego kraju i poszanowanie dla różnych ras. Jest zatem np. Hinduska z wnuczką. Ale gdzie je w tym filmie usadzili? Cóż, w biznesie same białasy w garniturach lub garsonkach.

<iframe width="560" height="315" src="


Pulpit do sterowania fotelem składa się z dwóch przycisków i ekranu. Na początku myślałem, że są tylko dwa ustawienia fotela, jak na przyciskach, tymczasem, po kliknięciu na ekran otwiera się istna jaskinia Alladyna (czy czyja ona tam była). Wyżej, niżej, dłużej, krócej, miękko, twardo, z masażem, bez masażu, itd.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

A propos "miękko, twardo", na flyertalk naczytałem się w dziale o AC złych opinii dotyczących tzw. "Deflategate", czyli afery związanej z powszechnym (ponoć) w AC problemem samoczynnego rozpompowywania się foteli w C. Po wylądowaniu odetchnąłem z ulgą, bo u mnie się ta afera nie objawiła. Co więcej, w każdej pozycji siedzisko okazało się bardzo wygodne. W porównaniu z BR było w pełni komfortowo.

Zanim jednak wylądowałem, a w zasadzie zaraz po starcie, bardzo sympatyczna załoga rozdała posiłek. Nic wielkiego, bo to noc i ludzie wolą spać, ale muszę przyznać, że i tak byłem mile zaskoczony.

Image

Image

No i mój konik zakładowy: kibelek :)
Ponownie, nic wielkiego, a te klinowe liście cieszą oko.

Image

Udało mi się nawet z 3 godziny przespać :)

Image

Image

Image

O pobycie w Toronto, bez zajrzenia do Toronto opowiem w kolejnym odcinku.

Au revoir!
Bez sensu, bo to przecież nie Quebec, ale przynajmniej oryginalnie :D

Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off
25 ludzi lubi ten post.
blak uważa post za pomocny.
 
      
#48 PostWysłany: 22 Wrz 2019 01:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
Zatem jestem w tym Toronto... Wróć, jestem na lotnisku Toronto Lester B. Pearson, które dla niepoznaki jest w mieście Mississauga.

Image

I od razu uprzedzam - w samym Toronto moja stopa nie stanie.
Czy będzie, jak u Łony, że padnie
garść odpowiedzi na moje konto
że to błąd, że to błąd, że to błąd, że to błąd, błąd?

Jest ok. 6:00 rano. Z lotniska odbiera mnie Jarek, przyjaciel mojego dobrego (starszego ode mnie) znajomego. Razem przybyli tu w latach 80-tych, jeden wrócił, a drugi, czyli Jarek, został. Bardzo dobrze mu się tu powodzi, więc wcale się nie dziwię.
Powiedziałem Jarkowi, że jestem bardzo elastyczny, co do miejsc które mógłbym w ciągu tych kilkunastu godzin zobaczyć i zdałem się na niego.

Najpierw wpadamy na pół godzinki do położonego niedaleko lotniska klubu sportowego, do którego uczęszcza, gdzie biorę odświeżający prysznic (bez niego za kilka godzin mógłbym pewnie powoli przyciągać muchy :D).
Potem ruszamy zobaczyć Niagarę. Droga szybko mija na rozmowie o życiu w Kanadzie. Gdy docieramy na miejsce, jest jeszcze bardzo pusto. Życie dopiero się budzi. Samochód zostawiamy na parkingu pod kasynem i powoli schodzimy w dół.

Image

Oświetlenie o tej porze jest trochę kiepskie do zdjęć, bo słońce wali prosto w obiektyw od strony amerykańskiej, a do tego mgła unoszącej się wody rozmydla obraz. Z biegiem minut jednak się poprawia. Wodospad robi wrażenie, zwłaszcza z tego odcinka promenady, który przylega wprost do krawędzi załamania wody. Irytuje mnie jednak otoczenie oszpecone wysokimi budynkami. W zestawieniu z tymi dawnymi wygląda to nieco karykaturalnie.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Wodospad sam w sobie jest piękny, jednak jakiś taki - jak rzekłby Pawlak - amerykanski. Kasyno, hotele, restauracje, parkingi, nocne podświetlenie (tu zgaduję, bo nie widziałem), czyli taki mały Disneyland. Niektórzy goście Marriotta, czy Hiltona to nawet z pokoju nie muszą wychodzić, bo z okien wszystko widzą, a i żadna mewa przekąski im z rąk nie zabierze (co na deptaku się zdarza, na własne oczy widziałem).

W sąsiedztwie promenady dostrzegam tablicę pamiątkową ku czci niejakiego Kazimierza Gzowskiego, który przysłużył się temu rejonowi w XIX w. Przyznam, że nigdy o nim nie słyszałem.

Image

Image

Wracamy do auta i udajemy się w okolice Niagara-on-the-Lake. Są one znane z produkcji lodowego wina ("ice wine"). Ewenement tego rodzaju wina polega na tym, że produkowane jest z winogron, które zbiera się na tyle późno, by wcześniej zdążył je pokryć szron, a nawet lód. Wnętrze zmrożonych owoców podlega procesom, na skutek których wino jest intensywne i slodkie. Hektolitrami pić się tego nie da, ale kilka schnappsowych kieliszków na deserek, czemu nie?
Swoją winnicę ma tu m.in. Wayne Gretzky, ale my zatrzymujemy się w Riverside Winery, gdzie stojąca za kontynuarem sympatyczna dziewczyna (jak się okazuje z polskimi korzeniami) daje nam do spróbowania kilka gatunków ich wina. Czerwone są przeciętne (ale, nie że jakaś tam siara), natomiast ice wine i Gewürztraminer są pyszne. Niestety, w bagażu nie mam miejsca na takie zakupy. Może innym razem...

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Kawałek dalej zaglądamy do wspomnianej wcześniej miejscowości Niagara-on-the-Lake. Na pierwszy rzut oka to piękne miasteczko. Cudownie położone nad jez. Ontario, pełne zadbanych, stylowych domów z różnych epok, a na przeciwko, po drugiej stronie rzeki Niagara, stojący już na amerykańskiej ziemi, okazały Fort Niagara.

Image

Image

Image

Image

Im dłużej się jednak przyglądam, tym bardziej widzę irytującą nieskazitelność. Nawet w Szwarzwaldzie, czy w Szwajcarii nie jest aż tak klinicznie modelowo i sztucznie, jak tu. Tutejsze trawniki mają chyba narzuconą przez gminę wysokość - wszędzie, przy każdym domu, wokół każdego słupa I przy każdym ogrodzeniu jest identyczna. Może chodzi o stworzenie odpowiedniego anturażu dla festiwalu teatralnego, z którego ta miejscowość słynie (https://www.shawfest.com/)? Mimo wczesnej pory, widzę już sporo elegancko ubranych pań i panów podążajacych - jak się domyślam - na widownię.
Wpadamy na lunch do niewielkiego lokalu na obrzeżach miasteczka. Zamawiam burgera z "kotletem" wyrabianym na miejscu, do którego jest nawet zupa-krem z grzybów gratis. Nie jadam burgerów zbyt często, więc nie mam porównania, ale mięso jest faktycznie wyśmienite.

Image

Obsługuje nas ponownie bardzo sympatyczna kelnerka. Jak się okazuje, również o polskich korzeniach. W zasadzie, to Polka, a jej historia jest o tyle szczególna, że będąc dzieckiem w komunistycznej Polsce, została - tak jak jej rodzeństwo - adoptowana i trafiła do Kanady.

No dobra, myślę sobie, teraz pewnie ruszymy do Toronto... Owszem, jedziemy do miasta, ale jedynie na jego obrzeża. Musimy wyprowadzić psy córki Jarka. Niech i tak będzie. Poznam życie tutejszej polonii od podszewki :)
Maja mieszka na osiedlu wysokościowców w sąsiedztwie Humber Bay Park East. Świetna okolica. Atrakcyjna, nowoczesna przestrzeń miejska, a zaraz obok duża zielona połać nad samym jeziorem, z której rozciąga się widok na centrum Toronto. Cóż, tym razem tam nie dotarłem, ale będzie pewnie jeszcze okazja.

Image

Image

Image

Wpadamy jeszcze na kolację do domu Jarka. Gawędzimy o różnych rzeczach, jak to między Polakami rezydującymi w różnych punktach na globie. Zbieram powoli manatki (czyli plecak, bo bagaż czeka gdzieś tam w magazynie na lot do GRU) i udajemy się na lotnisko. Nie znajduję fast tracka, ale "zwykła" kontrola bezpieczeństwa idzie bardzo sprawnie. Po chwili jestem już w MLL (dla przypomnienia: "Maple Leaf Lounge", czyli salonik Air Canady). Przypomina mi się nieco salonik Asiany w Seulu. Rozmiar, i owszem, słuszny, ale oferta dość przeciętna.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Na szczęście, po kolacji u Jarka nie jestem głodny, więc w pierwszej kolejności korzystam z tutejszego prysznica. W końcu mam przed sobą 10 godzin lotu.

Image

Image

Teraz mogę sobie strzelić lampkę wina z jakimiś przekąskami i napisać chociaż część relacji :)

Po wyjściu z MLL w oczy rzuca mi się ogromny podwójny fotel do obsługi klientów pucybuta. Taki sam był też w YVR. Tu już o tej porze (niedługo północ) nikt już jednak nie pracuje.

Image

Kanadyjski Dreamliner czeka na przyjęcie pasażerów.

Image

Kabina i fotele C w B787-9 są niemal identyczne z tymi w B777, więc wnikliwa dokumentacja fotograficzna jest zbędna, choć plecaczek (gdy o nim pamiętam) musi być :D

Image

Są jednak drobne różnice:

1) wyświetlacz kontrolny fotela jest odrobinę inny, bo steruje się z niego również zaciemnianiem okien,

2) nieco inaczej wygląda sterowanie oświetleniem,

3) nad głową są nawietrzniki, którymi można sterować manualnie,

4) trasa jest znacznie dłuższa, więc dostajemy inny, nieco bogatszy zestaw pokladowy.

Image

Image

Image

Image

Tym razem "Deflategate" mnie jednak dopada, choć zwracam na to uwagę dopiero po kilku godzinach. Najpierw czuję falowanie fotela, tak jakbym włączył funkcję masowania, a potem w niektórych miejscach legowisko robi się bardziej płaskie, niż w innych. Przyznam jednak, że nie sprawiło mi to aż takiego dyskomfortu, jak opisują to na flyertalku. Być może, nie jest to jeszcze skrajny przypadek.

Skoro mowa o skrajnościach, to muszę przyznać, że tak dziwacznej załogi pokładowej na longhaulu jeszcze nie widziałem. Ja wiem - nie powinno się krytykować wyglądu (o czym przekonała się niedawno pewna Pani z LOT-u, której nie przypadła do gustu załoga w BA), ale ten zestaw stewardes jest wyjątkowy. No bo popatrzcie tylko (oczyma wyobraźni)...
Wszystkie trzy Panie są w wieku - jak na tą grupę zawodową - podeszłym, bo każda dobiega 55-60 lat. Jedna z nich gabaryty ma takie, że ledwo mieści się w przejściu. Druga wygląda jak siostra bliźniaczka Donalda Trumpa. Trzecia - trzymając się świata polityki - kreuje się na imitację prezydentowej Macron, ale z dość miernym efektem (bądź co bądź, ma zapewne mniejsze zasoby finansowe). Wszystkie są do tego tak oschłe, że mógłbym je podpalić drobną iskierką z krzemieni. Jeszcze ta Trumpowa wzbudza odrobinę sympatii, gdy lekko się uśmiecha i coś tam odburkuje na moje zagadnięcie, ale reszta, to chodzące mumie w parku osobliwości.

Najważniejsze jednak, że jedzenie było smaczne i spało mi się dobrze. Szkoda tylko, że nie dają żadnych piżamek. Ostatnia szansa w czasie tego RTW będzie w Iberii, ale na takie cuda, to ja tam nie liczę :D

Image

Image

Image

Image

Lot zbliża się ku końcowi. Za oknami przedmieścia Guarulhos i Sao Paulo. Jestem bardzo ciekaw tego miasta. Za czym się opowiem: za zachwytem @BusinessClass, czy za sceptycyzmem pozostałych?


Image

Image

Image

Image

Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off
28 ludzi lubi ten post.
blak uważa post za pomocny.
 
      
#49 PostWysłany: 23 Wrz 2019 01:57 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
Jeśli odczucia po przylocie mogą być prognostykiem, co do całego pobytu w danym miejscu, to mój dzień w Sao Paulo zapowiada się fantastycznie. Nigdy bowiem nie miałem jeszcze tak sprawnego i płynnego procesu "arrivalowego" po locie międzykontynentalnym. A może był to nawet najsprawniejszy przylot kiedykolwiek (nie licząc tych z samym podręcznym)?

Samolot wylądował ok. 10:30, a po 20 minutach jestem już na zewnątrz lotniska. W tym czasie samolot dobił do rękawa, przeszedłem kontrolę paszportową, sprawdziłem stan sanitarny lokalnego ustronnego miejsca i odebrałem bagaż. Mało tego! Zaraz po wyjściu z budynku terminala dostrzegam hamptonowego busa, którego kierowca właśnie zamyka drzwi. Szybko do niego doskakuję i po kolejnych 10 minutach jestem już w recepcji hotelu. W sumie, 30 minut od lądowania do wejścia do pokoju. Ach, gdyby zawsze to tak wyglądało. Marzenie... 

Image

Image

W całym pośpiechu nie przychodzi mi do głowy, by sfotografować budynek od zewnątrz, a jest co "podziwiać". Ktoś tam koniecznie chciał nawiązać w jakikolwiek artystyczny sposób do spuścizny Oscara Niemeyer, więc zrobił te kubistyczne ozdoby wokół okien :D W celach dokumentacyjnych ściągnąłem dla Was to oto zdjęcie poglądowe:

Image

W środku jest jednak dużo lepiej, przestronnie, czysto i nowocześnie. Przynajmniej w lobby i restauracji, co nie dziwi, bo krąży tam jakaś ekipa fotografów przygotowujących zapewne nowe ilustracje na stronę hotelu. Wcześniej działał tu hotel Moniz, którego pozostałości można znaleźć tu i ówdzie, np. w postaci ewidentnie niehamptonowego biurka w pokoju. Z resztą, ogólnie wystrój i wyposażenie pokoju mocno odbiegają od szablonowego w tej sieci.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Na marginesie, jeśli będziecie szukać opinii o tym hotelu, czytajcie tylko te napisane po lipcu 2019, bo dopiero wtedy zaczął on działać jako Hampton by Hilton Guarulhos. Wcześniejsze (np. na tripadvisorze) dotyczą hotelu Moniz. 

Swoją drogą, to bardzo mylące, gdy opinie na temat różnych hoteli działających w tym samym miejscu w różnych okresach nie są od siebie odseparowane, a średnia ocen jest dla nich wspólna. 

Biorę prysznic, przebieram się i bez specjalnego planu ruszam na podbój Sao Paulo. 

Pierwotnie planowałem pojechać Uberem, ale koszt jest zdecydowanie większy, niż się spodziewałem. Sprawdzałem kilka razy i cena przejazdu w okolice Avenida Paulista wahała się od 55 do 70 BRL. To ponad 10 razy więcej, niż ta sama trasa pociągiem (4,30 BRL). Wybór jest oczywisty. 

Do stacji Aeropuerto jest z Hamptona ok. 10 minut na piechotę. Okolica jest brzydka, jak noc, ale idzie się prosto i nie trzeba nigdzie kluczyć, więc trasa mija bardzo szybko. Przed wejściem na nowoczesną stację, z bankomatu na sąsiednim dworcu autobusowym pobieram trochę gotówki i ruszam do kasy biletowej. Trafiam tam na przemiłą, uczynną i pomocną ekipę młodych pracowników metra, którzy krok po kroku objaśniają mi bardzo dobrą angielszczyzną, którymi liniami mam jechać, gdzie się przesiąść, ile to kosztuje, itp. A jest, co tłumaczyć, bo dojazd z tej stacji do mojego celu - stacji Paulista - to nie jakaś tam igraszka. Najpierw linią "jadeitową" do stacji Eng. Goulart, potem linią "szafirową" do Bras, następnie linią koralową do Luz i wtedy już tylko 3 stacje linią żółtą do Paulista. 

Są też krótsze wersję ekspresowe, które nie wymagają aż tylu przesiadek, ale działają one tylko w określonych godzinach, innych, niż aktualna. Z jednej z nich uda mi się skorzystać w drodze powrotnej, dzięki czemu że stacji Luz pojadę bezpośrednio do Aeropuerto, bez przesiadki w Bras i Eng. Goulart. 

Przed wejściem do pociągu zauważam, że peron stacji Aeropuerto jest świetnym punktem do obserwacji lotniska. Nic co prawda w tym czasie nie ląduje, ani nie startuje, ale na pewno przebywający tu dłużej spotterzy byliby zadowoleni. 

Wsiadam do mojego pierwszego pociągu. Jest nowiutki, jak cała ta trasa.

Image

Image

Przy pierwszej przesiadce omal nie wchodzę do pociągu jadącego w nie moją stronę, ale w ostatniej chwili dostrzegam mój potencjalny błąd. Wynikał że słabego oznakowania na stacji Eng. Goulart. 

Potem idzie już bez żadnych komplikacji, bo system informacji wizualnej na pozostałych stacjach, ale i w samych pociągach działa bez zarzutu. Jest teraz dobry czas na wdrażanie się w tutejszy system transportu podziemnego, bo ruch jest umiarkowany. Za kilka godzin - jak się przekonam - będzie tu tłoczno, jak na otwarciu jakiegoś dyskontu oferującego luksusowe dobra za pięć zeta.

Docieram do stacji Paulista i wychodzę na powierzchnię. Podpowiedź ekipy że stacji Aeropuerto, by wysiąść właśnie tu była bardzo dobra. Zaraz obok jest Park Trianon, a vis a vis słynne, choć chylące się (bez radykalnego remontu) ku nieuchronnemu upadkowi muzeum sztuki. Niektóre z budynków przy Av. Paulista prezentuje podobny, a czasem gorszy stan techniczny, ale coś w sobie ta dzielnica ma. Jakiś taki posmak przeminionej świetności. Choć idąc w w dół ulicy widać też nową falę brazylijskich biurowców. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Zieloną ostoją jest wśród nich Park Trianon, obchodzący w tym roku swoje 127. urodziny. Wśród ogromnych palm i innych egzotycznych roślin można odetchnąć od zgiełku miasta, ale i od dzisiejszego upału. Co ciekawe, pracownik informacji turystycznej (ponownie, bardzo serdeczny gość) mówi, że jeszcze tydzień temu było mniej, niż 15 stopni, a było nawet tak, że temperatura spadła do 8 stopni. Przy dzisiejszych ponad trzydziestu, brzmi to jak fantazja. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Idę dalej słynną Av. Paulista. Na marginesie wspomnę, że czuję się zakłopotany, gdy Brazylijczycy poprawiają mnie, co do wymowy nazwy tej ulicy. Nauczony serialem, który leciał w Polsce w latach 80-tych, równolegle z "Niewolnicą Isaurą", którego tytuł brzmiał właśnie "Avenida Paulista", byłem święcie przekonany, że drugie słowo wypowiada się "pauliszta". Tu tymczasem wszyscy mówią po prostu "paulista". I twierdzą, że to jest właśnie poprawna wymowa, a ta przez "sz", to taka prowincjonalna. Znaczy, bankierów w tym serialu grali jacyś naturszczykowie z Amazonii :) 

Docieram do biurowca Mirante Sesc Paulista pod numerem 119.

Image

Można tu wjechać bezpłatnie na jedno z najwyższych pięter, gdzie znajduje się taras widokowy oferujący panoramę tej części miasta. Na windę czekam ok. 10 minut, bo jest dużo chętnych. Na tarasie jest jednak stosunkowo luźno. 

Image

Po prawej uwagę przykuwa wielkie graffiti ku czci O. Niemeyera, po lewej ciągnąca się kilometrami wstęga avenidy, a na wprost betonowe morze budynków. 

Image

Image

Image

Poniżej stoi samotny stary budynek, w którym mieści się niewielkie, otwarte dla wszystkich centrum poświęcone literaturze. Można obejść je i przyjrzeć się niektórym urządzonym w starym stylu pomieszczeniom. 

Image

Image

Image

Image

Mam jeszcze dużo czasu, więc na piechotę ruszam do Parku Ibirapuera. Dojście tam zajmuje mi ok. 30 minut. Metrem byłoby pewnie szybciej, ale przynajmniej mam okazję, by rozejrzeć się po mijanej okolicy, zdominowanej przez osiedla wysokich apartamentowców oraz dość luźno rozrzucone obiekty mieszkalne i rekreacyjne brazylijskiej armii. 

Nawet przez moment nie czuję się w jakikolwiek sposób nieswojo, nie mówiąc już o odczuciu zagrożenia. Nie ulega wątpliwości, że problem przestępczości istnieje, bo są liczne patrole policji, czy ochroniarze przy każdym condominium, strzeżonym dodatkowo murem i drutem kolczastym. Absolutnie nie jest jednak tak, że za każdym rogiem czyha jakiś oprych z nożem, wypatrujący frajera takiego, jak ja, by zabrać mu telefon, czy plecak. Nie widziałem takiego oprycha za żadnym rogiem. Owszem, jest sporo bezdomnych, ale są nieszkodliwi. Przy Parku Trianon jest nawet całe osiedle takowych, ale zajmują się sprzedażą produkowanych przez siebie ozdób wszelakiej maści. A policjantów jest chyba więcej, niż tych hippisów. 

Image

Park Ibirapuera jest bardzo rozległy. Docieram do niego w miejscu, gdzie stoi pomnik Pedro Alvaresa Cabrala - pierwszego Europejczyka, który ujrzał ląd stanowiący dziś Brazylię. 

Image

Image

Image

Image

Stanowiące znak rozpoznawczy parku budynki projektu O. Niemeyera są o jakieś 10-15 minut spaceru stąd. Nie jest to architektura, która zwala z nóg. Być może czyniła to kilkadziesiąt lat temu, gdy była świeża i nowoczesna. Teraz to już tylko betonowe kształty, z których odchodzi farba i odpryskują mniejsze lub większe fragmenty. Nie jest to jeszcze ruina, ale przyciąga coraz bardziej skateboardderów, niż miłośników architektury. Wciąż jednak miejsce to tętni życiem i widać, że jest lubiane przez mieszkańców Sao Paulo. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Słońce jest coraz niżej, więc pora przemieszczać się już w kierunku hotelu. Najpierw dość długim spacerem docieram do metra Hospital Sao Paulo.

Image

Okazuje się, że mam nieaktualną mapę, która nie pokazuje nowej stacji metra znajdującej się bliżej parku Ibirapuera. Gdybym poszedł tam, spacer byłby o połowę krótszy. Nic to, ważne że jestem znów pod ziemią. 

Stacja Hospital Sao Paulo to raj dla samobójców. Większość stacji metra posiada ściany z drzwiami, które rozsuwają się po przyjeździe pociągu. Tu są otwarte na oścież przez cały czas. Taki urok nowootwartych peronów. Strach pomyśleć, co by było, gdyby grasowali tu tacy szaleńcy, jak ci w Niemczech, którzy latem wpychali ludzi z peronów pod nadjeżdżające pociągi. To jedyny moment, gdy czuję się tu nieswojo. Nie powtarza się to jednak nawet po zmroku, gdy wysiadam jeszcze na stacji Liberdade, by zajrzeć do dzielnicy japońskiej. Dziś element z wiśniowego kraju jest coraz mniej widoczny, bo wypiera go czynnik z kraju smoka, ale wciąż łatwo go dostrzec w postaci wielkiej bramy, latarni, witryn, itp. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

W międzyczasie mocno zgłodniałem. Wiem, popełniam grzech, ale zamiast żarcia brazylijskiego, decyduję się (skoro już jestem w dzielnicy japońskiej) na Mr. Woka, u którego zjadam bardzo dobry makaron yakisoba w wersji wegetariańskiej i zapijam go piwkiem Kirin Ichiban. Tak pożywiony i w poczuciu dobrze wykorzystanego czasu, wracam do Hamptona, by dać odetchnąć swemu ciału przed jutrzejszym lotem do Foz do Iguacu. Tym razem będzie to nareszcie tylko krótki skok po szachownicy.

Jakie mam zatem wrażenia z Sao Paulo? Zakochać się w tym mieście nie udało mi się, ale mam wobec niego bardzo pozytywne odczucia. Bardzo przypadli mi do gustu ludzie, przynajmniej ci, którzy zajmują się obsługą szeroko rozumianego klienta. Pomocni, uprzejmi, uśmiechnięci. No, może w Hamptonie powinni nad tym jeszcze popracować, ale dajmy im jeszcze chociaż pół roku na poprawę standardów.

Jest to niewątpliwie miasto kontrastów, ale czy da się inaczej w tak ogromnym organiźmie? Jego skalę ujrzę tak naprawdę dopiero jutro, gdy lot do IGU prowadzić będzie zdecydowanie bardziej centralnie nad miastem, niż ten z Toronto. To jest sięgający po horyzont moloch. Utrzymać go w ryzach, to cholernie trudne zadanie. Jakoś jednak się to Brazylijczykom udaje. 

Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off
32 ludzi lubi ten post.
blak uważa post za pomocny.
 
      
#50 PostWysłany: 23 Wrz 2019 23:59 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
Lot do Iguacu mam o 9:35, więc muszę być na śniadaniu dość wcześnie. Przychodzę na nie jako jeden z pierwszych, choć gości szybko przybywa. Widać, że zbliża się fala odlotów z GRU. 

Oferta śniadaniowa Hamptona jest bardzo dobra. Mają przede wszystkim dużo owoców i różnych soków, choć z drugiej strony, brakuje warzyw. Można jednak naprawdę smacznie zjeść. Zwłaszcza, jeśli lubi się ciasta. Brazylijską specyfiką okazują się bowiem różne poranne słodkości.

Image

Image

Po śniadaniu zabieram bagaż i pakuję się do busa. Kierowca jest ten sam, co wczoraj - przysadzisty młody chłopak, który gdyby przywalił, mógłby krzywdę zrobić. Auto jednak nieco inne. Transfer trwa trochę dłużej, niż wczoraj, bo przez pewien czas musimy jechać w kierunku do miasta, czyli przedzierać się przez poranny korek. Gdy tylko skręcamy na drogę prowadzącą na lotnisko, wszystko idzie już płynnie. 

Image

Image

Terminal 2. lotniska Guarulhos piękny nie jest. On nawet nie jest ładny. No dobra, przyznajmy obiektywnie, że jest po prostu brzydki. Szary, brudny beton, zapaćkane szare okna, okropne, blaszano-betonowe otoczenie. Działa jednak jak w zegarku, bynajmniej nie radzieckim. Wszystko idzie równie sprawnie, jak po przylocie z Toronto. Od wyjścia z busa hotelowego do stawienia się pod bramką D239 mija jakieś 30 minut i to mimo długiej kolejki do nadania bagażu i kontroli bezpieczeństwa. Spora grupa pracowników odpowiednio steruje przepływem ludzi, więc nie ma chaosu. 

Image

Image

Sam boarding też w pełni kontrolowany. Jest kilka grup, na które podzieleni są pasażerowie, więc wszystko odbywa się się w pełnym porządku. I to ma być Ameryka Południowa? Czuję się trochę, jak za dawnych czasów, gdy dość często lataliśmy niemieckim (prawdopodobnie wkrótce ś.p.) Condorem. Jest masa rodzin z dziećmi. Widać, że dla wielu IGU to kierunek wakacyjny. Rodziny te wstępują na pokład w pierwszej kolejności. Swoją drogą, brazylijskie fryzury, zwłaszcza afro, wprawiają mnie czasem w osłupienie. Ta poniżej u bobasa, to tylko faza wstępna.

Image

Ja sam podążam za tym gościem, który potem siedzi obok w exit row, a gdy wsiądę do samolotu LATAM ponownie w drodze powrotnej będzie znowu siedział obok. Takich spotkań w tym świecie, co taki jest mały, będę miał jeszcze kilka. 

Image

Bilet na to połączenie jest zamiennikiem dla oryginalnego połączenia w ramach biletu za mile, które miało być zrealizowane przez brazylijską kuzynkę kolumbijskiej Avianci. Niestety, biedaczka nie podołała na tutejszym rynku i padła, o czym dyskutowaliśmy tu: https://www.fly4free.pl/forum/avianca-brasil-informacje-opinie,226,136336. 

Niemiły ten przypadek zmusił mnie do zmian w planowaniu trasy RTW. Najpierw zarezerwowałem lot LATAM'em z GRU do IGU za śmieszne 4,5 k aviosów British Airways + niecałe 7 funtów. Lot ten nie do końca mi jednak odpowiadał, bo był już ok. 7 rano, więc nie zdążyłbym nawet zjeść śniadania w Hamptonie. Gdy zatem dzięki tropowi znalezionemu na forum dotarłem do pośrednika oferującego lot tą samą linią i na tej samej trasie, ale o 9:35 za 107 zł. (mniej więcej 50% ceny u przewoźnika), odpuściłem sobie przyświecający tej podróży dogmat lotów wyłącznie za mile i wydałem tą niebagatelną kwotę. A nawet ciut więcej, bo musiałem dokupić jeszcze bagaż (14 €) i fundnąłem sobie exit row (10 €). Z resztą, ów milowy dogmat i tak padł już znacznie wcześniej, bo przecież do WAW dostałem się z GDN też lotem opłaconym twardą walutą (konkretnie, 90 zeta).

To mój pierwszy lot linią LATAM. Będzie ich jeszcze kilka, w tym na pokładzie Dreamlinerów. Zaczynam jednak od Airbusa A321. Jak wcześniej wspomniałem, mam miejsce przy wyjściu awaryjnym (12A), gdzie miejsca na nogi nie zabrakłoby nawet koszykarzowi z NBA. 

Image

Jeszcze przed startem nawiązuję nić porozumienia z półtoraroczną Geleną (nie, nie omsknął mi się palec na klawiaturze), która obudziła wspomnienia, jak to moja córka w podobny sposób podróżowała, gdy była w tym samym wieku. 

Image

Image

Pierwszy raz widzę gazetkę pokładową w której artykuły nie mają wersji angielskiej. Jest tylko brazylijska i hiszpańska. Jedynie na końcu magazynu jest bardzo skrótowy "reader's digest" po angielsku. A do zasad bezpieczeństwa w tym języku odsyłają do ulotki :D. W sumie ma to sens, bo załoga ma o kilka minut krótszą gimnastykę korytarzową. 

Po starcie podziwiam Sao Paulo w pełnej krasie. Rozmiar tego miasta poraża. Ciągnie się niemal bez końca w każdym kierunku.

Image

Image

Image

Image

Po osiągnięciu wysokości przelotowej zaczyna się serwis pokładowy. Szału nie ma, ale to przecież dość krótki lot. Szkoda tylko, że nie mają wody gazowanej. Za to kawa, mimo że rozpuszczalna, jest naprawdę dobra. 

Image

Wkładam na uszy słuchawki wygłuszające i włączam sobie moją niczego sobie kolekcję muzyki brazylijskiej wszelakiej maści. Jak zwykle, szczególną radość sprawiają mi Os Cariocas i ich "Moshi, Moshi". Mogę słuchać tego bez przerwy. 

<iframe width="560" height="315" src="


Zbliżamy się do lądowania. Otoczenie nie wygląda zachęcająco. Wkoło gęste chmury, chyba pada. Gdy w dole cokolwiek się przebija, widać głównie zielone pola i czerwoną ziemię. Po wylądowaniu przechodzimy pieszo do terminala. Zaraz potem zaczyna lać, jak z cebra. 

Image

Image

Image

Terminal jest mały i ma swego rodzaju prowincjonalny urok. Przez okno widać, jak podjeżdżają kolejne traktory z bagażami, które są potem układane na taśmę. Widzę i moją walizkę, więc spokojnie obserwuję jej przeładowywanie. 

Image

Image

Działa tu bezpłatne godzinne wifi, więc sprawdzam na moovit, kiedy przyjedzie autobus 120 do centrum miasta. Mam szczęście, bo przybywa po kilku minutach. Autobus odjeżdża punktualnie o 11:41. Za 3,75 BRL jadę 30 minut prawie pod drzwi hotelu.

Image

Uber miał kosztować 20 BRL. Po drodze mydło, szydło i powidlo. Artesano, ceramika, dinozaury, transformersy, krowy mięsne i mleczne, zrujnowane domy, nowe budynki, wielkie reklamy centrów handlowych w Paragwaju, night club Crystal, wielkie centrum handlowe Palladium, a wszystko to na wielkiej zielonej połaci. Zabudowa robi się zwarta. Znak, że jesteśmy już w mieście. Wysiadam przy Mc Donaldzie i po chwili jestem w Ibisie. 

Pani w recepcji średnio mówi po angielsku, ale check in nie rodzi problemów. Dostaję upgrade na wysokie piętro i lecę tam pędem. 

Image

Image

Image

Image

Cóż, Ibis jak Ibis. Wiadomo, szczyt przytulności to to nie jest. Pogoda na zewnątrz jednak taka, że bez żadnego znieczulenia przystaję na spędzenie tu jakiegoś czasu. Atrakcje mam zaplanowane dopiero na jutro. Dziś wyskakuję jeszcze tylko przejść się nieco po sąsiednich uliczkach i do supermarketu po coś do jedzenia. Na dziś to byłoby na tyle. Przynajmniej nadgonię może trochę z relacją :)








Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka


Ostatnio edytowany przez tropikey, 26 Wrz 2019 04:24, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
32 ludzi lubi ten post.
 
      
#51 PostWysłany: 24 Wrz 2019 18:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 29 Mar 2017
Posty: 172
Loty: 195
Kilometry: 417 254
Super relacja, super podróż - gratulacje :)
Niestety zacząłem czytać z opóźnieniem więc dopiero teraz, jako ten Filip z konopii, wyrywam się z topinamburem: rośnie tego u nas od cholery, na łąkach, poboczach dróg, nawet pod moim blokiem. Bulwy rośliny jeszcze jesienią są trujące, a już wczesną wiosną, gdy mróz rozkłada toksyny, są jadalne, z czego skwapliwie korzystali chłopi na przednówku. Można go jeść nawet na surowo, w sałatce, ma lekko orzechowy smak.
A ten "ice wine" to może trochę w stylu reńskiego Spätlese ?
Czekam też na wskazanie zwycięzcy w starciu Iguazu vs Niagara.
Góra
 Profil Relacje PM off
tropikey lubi ten post.
 
      
#52 PostWysłany: 24 Wrz 2019 18:24 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
Dzięki za miłe słowo i za wyjaśnienia natury biologicznej :)
Z werdyktem nie ma co zwlekać - to jest po prostu nokaut na korzyść Iguacu (choć nokaut, to i tak mało powiedziane).
Odcinek na temat jeszcze dziś (czasu Galapagos).

Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
#53 PostWysłany: 25 Wrz 2019 03:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
Zgodnie z zapowiedzią z poprzedniego wpisu...

Dziś muszę wstać o świcie, bo harmonogram mam napięty. W ciągu jednej, 10-godzinnej wycieczki mam zaliczyć obie strony wodospadów.

Pierwotny plan był inny: po przylocie od razu jechać obejrzeć część brazylijską, potem przenieść się do hotelu Gran Crucero w Argentynie (zlokalizowanego dogodnie na trasie między granicą i parkiem) po to, by następnego dnia z samego rana rozpocząć zwiedzanie części argentyńskiej i na sam koniec, na noc przed dalszym lotem z IGU pojechać do airbnb w pobliżu lotniska.

Plan ten uległ radykalnej zmianie, gdy airbnb rzucił na rynek zniżkę na aktywności oferowane na tym portalu. Znalazłem wśród nich "produkt" pod nazwą "Discovering Iguassu in one day" (przepraszam, ale z niewiadomych powodów, będąc w Ekwadorze nie mogę otworzyć airbnb, więc link dorzucę później https://abnb.me/tJHbLNnEm0 ), który po zastosowaniu kuponu kosztował 148 zł.
Biorąc pod uwagę, ile musiałbym wydać na różne przejazdy i jak mocno ta wycieczka mogłaby mi ułatwić wszystko organizacyjnie, specjalnie się nie zastanawiałem. I był to świetny ruch! Już teraz, zanim opiszę spotkanie z wodospadami, mogę z ręką na sercu polecić ofertę Eduardo. Gdybyście chcieli nawiązać z nim kontakt bez pośrednictwa airbnb, służę pomocą :) 

1) whatsapp/telefon: +55 45 9913 14169

2) email: edu.fleury79@gmail.com. 

Ale ad rem... 

Śniadanie w Ibisie jest zaskakująco (jak na ten standard) obfite i na szczęście serwowane od bardzo wczesnych godzin. 

Image

Image

Image

Image

Image

Zostawiam w recepcji swój bagaż, by przechowali mi go na czas wycieczki. Oczekuję na Lurdes, która - zgodnie z informacją od Eduardo - ma być moją przewodniczką, gdyż on sam musi dziś poprowadzić nad wodospady dużą grupę turystów. Nie mam obaw, bo w opiniach na airbnb recenzenci również i o Lurdes wypowiadali się bardzo pozytywnie. 

Punktualnie o 7:15 pod hotel podjeżdża zadbana Honda HRV i wysiada z niej sympatyczna blondynka. No właśnie, blondynka... Może nie słomiana, ale jakaś taka ona z wyglądu nasza, swojska, nadwiślańska. Wrażenie nie bez powodu. Po dłuższej rozmowie, już w drodze do Argentyny, Lurdes pokazuje mi swój identyfikator, a tam jej nazwisko: Vonsowski :D
Ma świadomość swych polskich korzeni, ale nie ma o nich jakiejś głębszej wiedzy. Gdy tłumaczę znaczenie jej nazwiska, jest mocno rozbawiona. 
Podejrzewam, że niski poziom polskości Lurdes i jej rodziny może być skutkiem polityki wobec imigrantów, jaką od 30-tych lat XX w. prowadziła Brazylia. Gdy po dekadach życia w tym kraju masowi przybysze z Europy, m. in. Polacy, nie zamierzali się utożsamić z nową ojczyzną, podjęto wobec nich radykalne działania "brazylizacyjne" i drastycznie ograniczono naukę własnych języków, działalność stowarzyszeń kulturalnych i oświatowych itd. Można o tym poczytać w bardzo ciekawej książce pt. "Za horyzont. Polaków latynoamerykańskie przygody", Tomasza Pindela (http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4849863/ ... e-przygody). 

Najlepsze w tej wycieczce jest to, że jestem jej jedynym uczestnikiem :) 
Wyrażam Lurdes swoje uznanie dla Eduardo i dla niej samej (jest jego szwagierką), że nie odwołali wyjazdu z powodu małego obłożenia, ale odpowiada, że starają się podchodzić do tego interesu bardzo poważnie i nie wycinają takich numerów. Chapeau bas! 

Sprawnie przekraczamy granicę. Brazylijska Pani pogranicznik widząc, że jesteśmy tylko we dwójkę puszcza nas przed lokalnym Japończykiem odprawiającym cały autokar z wielkim napisem "Ryokou Turismo". Ruch o tej porze jest jednak minimalny, więc nawet bez tej przyslugi poszłoby dość szybko.

Na marginesie, japońska imigracja do Brazylii jest równie ciekawą kwestią, jak ta wschodnioeuropejska, ale to już temat na osobny wątek :) 

Lurdes jedzie bardzo przepisowo, co zaczyna mnie (jako rasowego polskiego kierowcę) delikatnie drażnić, ale okazuje się, że pośpiech byłby kompletnie bez sensu, bo i tak do parku argentyńskiego docieramy na czas jego otwarcia (co oznacza, że podróż z Ibisa pod bramę parku, łącznie z przekroczeniem granicy zajęła nam ok. 40 minut). 

Image

Z radością konstatuję, że po wczorajszej szaro-burej pogodzie nie ma już śladu. Jest błękitne niebo i przyjemna temperatura. Błyskawicznie kupuję bilet wstępu (bo oczywiście nie jest on wliczony w cenę wycieczki) i po chwili siedzimy już w zielonej wąskotorówce, która dowozi turystów do początku ścieżki prowadzącej do Garganta del diablo. 

Towarzyszą nam w "przedziale" dziarskie starsze panie z Argentyny, trajkoczące (ale nie irytująco, tylko raczej serdecznie) przez cały przejazd. 

Image

Dla ułatwienia, poniżej mapa parku argentyńskiego (chyba niezbyt świeża, bo Isla San Martin, tam gdzie szlak jest żółty, jest obecnie niedostepna). 

Image

Po opuszczeniu pociągu kierujemy się na drewnianą ścieżkę zamocowaną na metalowej konstrukcji prowadzącej przez rzekę. Spostrzegawcze oko dostrzeże w niej (a i poza nią również) sumy, żółwie i inne zwierzęta. 

Image

Image

Image

Image

Image

Nie dla nich tu jednak jesteśmy. W miarę posuwania się ścieżką słyszę narastający huk wody i widzę unoszącą się w oddali mgłę. Jeszcze tylko chwila i oto jesteśmy przy pierwszym monstrum. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jest pięknie, a to przecież ledwie przedsionek (choć bardzo znany) tutejszej wodospadowej krainy. Już sam ten fragment poraża swą mocą i wielkością, a przede mną tyle jeszcze do zobaczenia. 
Spotykamy tu również Eduardo, który tak jak zapowiadał, z liczną grupą podąża mniej więcej tą samą trasą, co my. Korzystamy z jego obecności i strzelamy sobie z Lurdes pamiątkową fotkę. 

Image

Wracamy do pociągu i jedziemy nim do Estación Cataratas. Stąd, mijając najpierw latarnię "morską" (nie wiem niestety, jaki był rzeczywisty charakter tego budynku), docieramy do lokalnego food courtu, gdzie robimy krótką przerwę. Mam swoje banany i szybko okazuje się, że muszę ich, a w zasadzie również wszystkiego innego, co moje mocno pilnować. Wkoło grasują bowiem dwie bandy słodziaków. Jedna składa się z kapucynek, a druga z ostronosów (coati). Chciałoby się je wszystkie poprzytulać i wygłaskać, ale te urocze oblicza to tylko maski, za którymi kryje się nieposkromiona żądza dobrania się do czegokolwiek, co nadaje się do zjedzenia. Nieważne, czy podstępem, siłą, czy na litość. Cel jest jeden wydymać homo sapiens na szaro. W moim wypadku musiałem interweniować, gdy cwany ostronos ustalił, gdzie może swym nosem otworzyć zamek błyskawiczny w mym plecaku i niezwłocznie zaczął to robić. U innych kończy się często walką wręcz o kanapkę, czy zwędzeniem zawartości otwartej torby. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Nie będę jednak krył, że spędzony tu kwadrans i tak przyniósł mi sporo frajdy. 

Pora na Circuito Inferior (niebieski szlak na mapce), a następnie Passeo Superior (nitka czerwona). Nie będę po kolei opisywał, który wodospad jest na danym zdjęciu, bo to nie ma sensu. Raz, że nie notowałem sobie tego. Dwa, że nie ma to znaczenia przy ogromie tego cudu natury. A trzy, że po prostu sami musicie pojechać i to zobaczyć. MU-SI-CIE... 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

ImageImage

Obejście parku argentyńskiego kończymy przy budynku, który był kiedyś hotelem.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Później, bliżej rzeki wybudowano Sheratona, który obecnie działa pod hiszpańską marką Melia (na mapce jest nadal Sheraton, co potwierdza, że jest ciut nieaktualna). 

Potem Lurdes zostawia mnie samego na jakieś 10 minut, podjeżdża po mnie samochodem (co może robić będąc przewodnikiem) i wracamy na stronę brazylijską. Ponownie szybko załatwiamy formalności graniczne ("Bartlomiej, polaco de Polonia" zagaduje z uśmiechem argentyńska pograniczniczka) i niedługo potem stajemy u bram parku brazylijskiego. 

Image

Jest on urządzony bardziej nowocześnie, ale też trochę w stylu parku rozrywki, co nie każdemu musi odpowiadać. Fajne są jednak pieczątki z jaguarem, które można sobie wbić w paszport. 

Image

Po zakupie biletu przechodzę na stronę, z której odjeżdżają autobusy dowożące turystów do początku ścieżki widokowej, ale nie wsiadam do autobusu, tylko czekam moment na mój prywatny transport (ponownie, zaleta wycieczki z przewodnikiem) ;) 

Image

Przejazd jest powolny, bo na całej trasie jest ściśle kontrolowane - przy użyciu nadajnika GPS - ograniczenie prędkości (przede wszystkim dla bezpieczeństwa jaguarów, którym zdarza się tędy przechodzić). Za przekroczenie dopuszczalnego limitu grozi zakaz ponownego wjazdu na teren parku, co dla przewodnika byłoby oczywiście drastyczną sankcją. 

Zatrzymujemy się przy uroczym hotelu Belmond Cataratas (polowałem na niego w wiadomym momencie na Expedii, ale nie wyszło), w którego pobliżu swój początek ma trasa brazylijska. Ruszamy...

Image

Image

Strona ta jest czasem deprecjonowana. Niektórzy mówią nawet, że wystarczy zobaczyć tą argentyńską. Nie sposób zgodzić się z takimi głosami, choć z początku faktycznie brakuje tej bliskości, jaką odczuwa się w Argentynie. 

Image

Image

Image

Image

Image

To jednak, co czeka na końcu ścieżki brazylijskiej to bliskość w czystej postaci. Doznania są tu niesamowite. Gdybym miał wskazać jedno, jedyne miejsce w całym tym rejonie, bez którego zobaczenia nie może się obejść, to jest to właśnie ostatnia część trasy brazylijskiej. Wszystko tu dookoła zapiera dech w piersi, ale ten jeden fragment iguacowego tortu smakuje mi najbardziej. Można by pomyśleć, że pokrywająca mnie w całości wilgoć, to efekt ślinotoku :D

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Żegnam się z wodospadami. Spod ich stóp jadę windą na górę, gdzie ponownie, tym razem już ostatni raz wsiadam do Hondy Lurdes i wracam do Ibisa. 

Uśmiech nie schodzi mi z twarzy jeszcze przez długi czas. O dziwo, udaje mi się go połączyć z jednoczesnym opadnięciem szczęki, której nie mogę podnieść do wieczora. Nie spodziewałem się, że te wodospady sprawią na mnie aż takie wrażenie. Być może to kwestia wyjątkowo korzystnego dla mnie splotu okoliczności: cudownej pogody, prywatności (i taniości :D) mojej wycieczki oraz miłego towarzystwa Lurdes, ale podejrzewam, że i bez tego byłbym zachwycony. Tak, czy inaczej, jest to jedno z tych przeżyć, po których człowiek myśli sobie, jaki piękny potrafi być ten świat. 

W Ibisie pytam, czy moje rzeczy mogą poleżeć u nich jeszcze z godzinkę i po (oczywiście) pozytywnej odpowiedzi, ruszam na posiłek. Podążam szlakiem wytyczonym przez @YeahBunny tu: foz-do-iguacu,705,86603 i odwiedzam Churrascaria do Gaucho. Mimo weekendowej, wyższej ceny, jestem bardzo zadowolony. Jestem tak głodny, że zapominam o zdjęciach różnorakich mięs przynoszonych co chwilę przez kelnerów. Na pamiątkę mam tylko to :D

Image

Wracam do Ibisa i widząc w aplikacji całkiem rozsądną cenę za przejazd do mojego airbnb w pobliżu lotniska, odpuszczam sobie autobus 120. 

Po przybyciu na miejsce wita mnie mama gospodarza - Marcusa. 
Cały dom jest całkiem fajnie urządzony, a mój apartament bardzo przestronny, ale myślę sobie, że gdyby nie konieczność wykorzystania wygasającego kuponu z airbnb (po którym moje lokum wyszło za siedem dych, w tym śniadanie), to spokojnie mogłem zostać w Ibisie, który jest naprawdę w porządku i ma świetne połączenie z lotniskiem. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Okazuje się, że mam współlokatorkę, tę oto ćmę wielkości skowronka. Mama Marcusa zawija ją w ręcznik i eksmituje.

Image

Teraz mogę iść spać. Rano lot do Sao Paulo i po przesiadce do Santiago de Chile... 

Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka


Ostatnio edytowany przez tropikey, 29 Wrz 2019 02:48, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
35 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
#54 PostWysłany: 25 Wrz 2019 07:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 20 Lis 2011
Posty: 435
Loty: 196
Kilometry: 323 953
niebieski
Spałam kilka lat temu w Belmond Cataratas i raczej wiele nie straciłeś. Hotel jest faktycznie pięknie położony, ale standard już nie za wysoki, raczej chodzi o renomę i położenie :) Główny duży plus to właśnie możliwość podejście pieszo z hotelu to trasy po stronie brazylijskiej. Zgadzam się w 100%, najlepsza miejscówka to ta na końcu ścieżki brazylijskiej, kiedy stoisz tuż obok tego niesamowitego wodospadu i po chwili jesteś cały mokry :) Płynęliśmy też łódką pod niektóre wodospady po stronie brazylijskiej, można zobaczyć ten cud natury z innej strony.

Świetna relacja, czytam z przyjemnością :)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
tropikey lubi ten post.
tropikey uważa post za pomocny.
 
      
#55 PostWysłany: 25 Wrz 2019 08:06 

Rejestracja: 20 Lis 2014
Posty: 3354
złoty
Faktycznie piękne widoki!
Jaguara nie widziales?

Tapniete z telefonu
Góra
 Profil Relacje PM off
tropikey lubi ten post.
 
      
#56 PostWysłany: 25 Wrz 2019 08:13 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
@barka: mimo tego zazdroszczę nocowania w tym hotelu :)

@brzemia: jedynie w moim paszporcie :D
Ponoć na YouTube, gdy wpisze się hasło "jaguar Iguacu", można zobaczyć te zwierzęta chodzące po tej właśnie drodze. Sam nie zdążylem jeszcze sprawdzić.

Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off
brzemia uważa post za pomocny.
 
      
#57 PostWysłany: 25 Wrz 2019 17:42 

Rejestracja: 11 Sty 2016
Posty: 146
Loty: 181
Kilometry: 453 901
@tropikey jestem pełen podziwu że udalo się zrobić obie strony wodospadów w 1 dzień. Uważam że jak byś zrobił w odwrotnej kolejności bylo by wieksze wow na stronie Brazylijskiej:)
Dobrze że nie robiłeś zdjęc w restauracji bo chyba bym zjadł monitor :D
Góra
 Profil Relacje PM off
tropikey lubi ten post.
 
      
#58 PostWysłany: 25 Wrz 2019 18:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
Szczerze mówiąc, w tej formule, czyli prywatnej (nieumyślnie) wycieczki, to ja mógłbym zrobić i trzecią stronę tego dnia, np. paragwajską, gdyby oczywiście taka była.
Co ciekawe, kiedyś to co jest stroną brazylijską, należało do Paragwaju, ale na skutek wielkiej wojny w drugiej połowie XIX w., przeszło w ręce Brazylii. Niewiele o tym wiemy, a wojna była straszna. Wystarczy wspomnieć, że Paragwaj stracił wtedy 90% populacji męskiej (tak w każdym razie twierdzi Wikipedia: https://en.m.wikipedia.org/wiki/Paraguayan_War).

Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#59 PostWysłany: 25 Wrz 2019 19:42 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
Zgodnie z zapowiedzią, rano mama Marcusa czeka już z przygotowanym śniadaniem. Wiadomo, żadnych fajerwerków nie ma, ale pieczywo, wędlina, ser, owoce i dobra kawa robią swoje. A wszystko to na zielonym od roślinności tarasie. 

Image

Potem krótki przejazd Uberem na lotnisko i mogę się już odprawić. Nawet tu, na prowincję dotarły już automaty do "self check in". 

Image

Korzystam z tej opcji, naklejam taśmę na walizkę i zadowolony idę sobie dalej. Pokazuję papiery, a panienka coś mi tam po portugalsku o bagażu nawija. Ja jej na to, że się już odprawiłem, a ona dalej machać ręką na nie. Ja głupi dopiero w tym momencie orientuję się, że robię z siebie kretyna, bo chcę iść do bramki z bagażem rejestrowym! Przepraszam panienkę za zamieszanie i wracam do stoiska "baggage drop off", by oddać walizkę. Taki to ze mnie frequent flyer :D

W IGU poczekalnia przy bramkach jest niewielka. Wszyscy siedzą tam sobie na kupię czekając na swój lot. Czekam i ja przyglądając się ludziom dookoła i pisząc jakieś fragmenty kolejnego odcinka. 

Image

Mam ponownie fotel przy wyjściu awaryjnym. Tym razem nic za niego nie płaciłem. Mogłem go sobie wybrać na stronie LATAM zaraz po zrobieniu rezerwacji za aviosy. 

Image

Obok siedzi ten sam gościu z tatuażami, z którym leciałem do IGU z GRU. Ma nawet tą samą koszulę na sobie :) Raczej ponurak, więc wybieram moją brazylijską kolekcję muzyczną. Dziś polecam rapera Rashida. Taki np. "Interior". 

<iframe width="560" height="315" src="


Tym razem żadne dzieci nie wykazują już zainteresowania moją osobą. To dobrze, bo czeka mnie bonus - przelot niemal nad wodospadami :) 

Image

Jest jeszcze jedna niespodzianka: pasażerów w mojej części obsługuje Patricio Yaqui, który zrobił sobie krótką przerwę w realizacji obowiązków w Brukseli ;) 

Image

Gdy zniżamy się do lądowania w GRU, w osłupienie wprowadza mnie ponownie widok ogromnego Sao Paulo z lotu ptaka. 

Image

Image

Image

Transfer z terminala krajowego do T3, skąd mam lot do Santiago trochę trwa, ale to tylko z powodu dużej odległości, którą trzeba pokonać na piechotę (z rzadką pomocą ruchomych chodników). Organizacyjnie, jak zdążyłem się już przyzwyczaić, wszystko gra, jak w dobrej orkiestrze symfonicznej. 

Image

Po dotarciu do T3, od razu kieruję się tu...

Image

...do saloniku LATAM. 

Muszę przyznać, że to jedno z większych miłych zaskoczeń w trakcie tego wyjazdu. Parafrazując Vabank drugi, powiedzieć można: "LATAM GRU lounge! Ach! Tu się oddycha!". Oczywiście, nie chodzi o to, że mają tu salonik na świeżym powietrzu (na lotnisku byłby to kiepski pomysł :D), ale przestrzeń i rozmach tego miejsca robią wrażenie. Do wyboru różne sale z odmiennymi fotelami, duża sala gastronomiczna, wielkie łazienki (ewenement: w męskiej brak pisuarów), prysznice, sala zabaw dla dzieci, sala wypoczynkowa z leżankami itd. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Bufet jest bardzo zróżnicowany. Są owoce, sery, wędliny, sałatki, gotowe doskonałe kanapki, a do tego świetne chilijskie wina. A to pora śniadaniowa. Podejrzewam, że po południu jest jeszcze lepiej. 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Po obfitym posiłku zalegam z kolejną porcją czerwonego chilijskiego wina na szezlągu w sali do leżakowania i wyczekuję tam na mój lot (na wszelki wypadek nastawiam budzik w telefonie, gdyby mnie wino zbytnio ululało). 

Image

Image

Image

Boarding odbywa się jak zwykle grupami. Tym razem jednak czuję się nieco dyskryminowany. Niby lecę w C, a mam Groupo 3. Przede mną wsiadają nie tylko rodziny z dziećmi, inwalidzi i statusowcy LATAM Pass, ale - sądząc po ilości - również pasażerowie z Y. W efekcie, gdy jestem już na pokładzie, cała kabina C, łącznie z fotelem obok mnie, jest zajęta. Rozumiecie sami, że w tych warunkach wykonywanie szerokiej dokumentacji fotograficznej, łącznie ze zdjęciem plecaka na moim fotelu, byłoby w oczach współpasazerów dość specyficznym zachowaniem w moim wykonaniu (bądź co bądź pana z siwizną tu i ówdzie :D). Nic jednak straconego. Będzie jeszcze ku temu - mam nadzieję - okazja w trakcie kolejnych dwóch lotów. Na razie ogólny rzut FPP (nie mylić z FFP :D) na przestrzeń na nogi. Jest tego tyle, że ho, ho! 

Image

Image

Pasażer obok, z grubsza mój równolatek, na rozmownego nie wygląda (pierwsze, co zrobił, gdy mnie zobaczył, to włożył słuchawki do uszu), więc może znajdę sobie jakiś film. 

O, proszę... Tu doceniają naszą kinematografię. 

Image

Tyle, że nie w głowie mi teraz takie opowieści. Niestety, z weselszych są głównie historie marvelowskie (jak w każdej linii), a to nie mój gust, o czym już chyba wspominałem. 

Stewardesy są uśmiechnięte do granic możliwości i równie sympatyczne, a przy tym wyluzowane. Uwijając się w trakcie boardingu znajdują co rusz moment, by sobie zażartować, czy rzucić jakiś luźny komentarz. 

Przed startem roznoszą drinki i orzeszki. Te drugie są dość standardowe (trochę za dużo zwykłych ziemnych), ale wśród tych pierwszych jest rzadko spotykana (ja widzę ją w samolocie pierwszy raz) woda kokosowa z miętą, którą chętnie wypijam. 

Rozpoczynamy kołowanie. Okazuje się, że to jakiś głęboki trend w przemyśle lotniczym, by wideo bezpieczeństwa było jak najbardziej odmienne. Kiedyś mówiło się w tym zakresie w zasadzie tylko o NZ. Widzę jednak, że i LA poszedł w tym kierunku.

<iframe width="560" height="315" src="


Po starcie widzę, że brzydota terminala krajowego lotniska w GRU nie przekłada się na szczęście na T3. Ten w dzisiejszym pełnym słońcu prezentuje się jak żołnierz z warty honorowej. Wszystko tam lśni i błyszczy. Widać, że to zdecydowanie nowsza część lotniska.

Aż do Chile, lot jest standardowy: dobry posiłek, krótka drzemka.

Image

Image

Gdy rozjaśniam dreamlinerowe okno, przecieram oczy ze zdumienia. Przelatujemy właśnie nad Andami. Co za widok! Szkoda, że już zmrok, bo zdjęcia nic a nic nie mogą oddać majestatu tych gór. Część pokryta śniegiem, reszta tonie powoli w mroku. Piękne...

Image

Image

Image

Image

Image

Po lądowaniu pytam pilota, który wraz z pasażerami czeka na opuszczenie pokładu, czy jest szansa na lot nad Andami w drodze do lub z Limy, ale okazuje się, że niestety nie. Tamta trasa jest głównie nad oceanem. Pozostaje mi liczyć na lot Iberią do Madrytu. Może wtedy będzie jeszcze okazja na lepsze ujęcia Andów? 

Na razie jestem jednak w Santiago de Chile, o którym opowiem już w kolejnym odcinku :) 



Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off
23 ludzi lubi ten post.
brzemia uważa post za pomocny.
 
      
#60 PostWysłany: 26 Wrz 2019 18:52 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7342
HON fly4free
Od czego tu zacząć relację z Santiago? Czas spędzam tu intensywnie, a do tego jest trochę zamieszania. Najlepiej chyba będzie po kolei... 

Po lądowaniu szybko przechodzę kontrolę paszportową, ale na bagaż przychodzi mi poczekać dobre 20 minut. W międzyczasie szukam WiFi. W hali odbioru bagażu jest, ale po wyjściu z niej siła sygnału mocno spada. Staram się zamówić Ubera, ale ciągle zrywa połączenie. Duże rozczarowanie na początek spotkania z Chile.
Próbuję na drugim telefonie, na którym mam Surfroam, ale ten w ogóle nie działa.
W końcu udaje się zamówić auto. Po chwili kierowca pisze do mnie, że jest na Express Parking, a ja mu na to, że ok, ale ja jestem na przylotach. Kierowca nic nie odpowiada, więc idę na ten Express Parking mniej więcej w miejsce, które pokazane jest na mapce Ubera. Nie widzę żadnego auta o danych wskazanych przez Ubera, więc wracam do hali. Tam znowu jest wifi, a aplikacja pokazuje, że kierowca anulował kurs. Myślę sobie, że tak to ja będę bawić się w nieskończoność. Wpadam więc na pomysł...
Jutro mam nocować w znajdującym się vis a vis lotniska Holiday Inn. Idę tam i proszę o dostęp do ich WiFi oraz pomoc w zamówieniu przejazdu. Widząc, że faktycznie mam u nich rezerwację, chętnie pomagają. Gdy kierowca pyta gdzie jestem, proszę recepcjonistę, by odpisał mu, że stoję pod wielkim plakatem banku Santander i od razu lecę tam, by uberzysta przypadkiem znowu nie odjechał. Tym razem udaje się :) 

Cały problem w tym, że w Chile kierowcy Ubera są bardzo zwalczani przez taksówkarzy. Gdy tylko zobaczą uberowca przy terminalu, dochodzi do nieprzyjemnych sytuacji. Są tolerowani tylko na owym Express Parking. Stąd porada dla innych - jak już uda się Wam zamówić Ubera, poczekajcie w hali na sygnał od niego, że jest na parkingu i odpowiedźcie mu przygotowaną wcześniej formułką po hiszpańsku, że stoicie pod wielkim plakatem reklamowym (widziałem tam tylko jeden, aktualnie z Santanderem, więc trudno się pomylić) i idźcie tam. Jest to na lewo od wyjścia i na lewo od budynku Holiday Inn.

Po ok. 30 minutach docieram do Doubletree Santiago Vitacura. Koszt przejazdu niemały, bo 14.000 CLP, ale o tej, dość późnej już porze korzystanie z tańszej opcji alternatywnej (autobus + metro) zajęłoby zbyt dużo czasu. 

Za progiem hotelu wita mnie dwóch recepcjonistów nakręconych niczym zabawki sprężynowe na kółeczkach. Mają w sobie tyle energii, jakby mieli za chwilę eksplodować. A ilością skierowanych do mnie zwrotów "sir" mogliby wypełnić całą tą podróż. Jest w tym trochę cwaniakowania, ale są bardzo mili. Nic tu dla nich nie jest problemem. 

Późny check out? Proszę bardzo Sir, może być 18:00?

Korzystanie z saloniku po wymeldowaniu? Ależ Sir, jest Pan diamondem :D

Oczywiście, Pana pokój został zmieniony z najtańszego na King Junior Suite, Sir,

A tu jeszcze voucher na powitalnego drinka dla Pana, Sir, itd.

Ale piętro dali mi skubańcy tylko czwarte. Jadę zatem na ten żałosny czwarty poziom i wkraczam do mojego pokoju. Jest dobrze :) 

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Apartament ma przepierzenie dzielące pomieszczenie na dwie "izby". Wygląda to bardzo przyjemnie. Do tego duża łazienka, spory korytarz, dobrze wyciszone okna (co na moim piętrze jest istotne). 

Niestety, happy hour w saloniku już skończone, więc pozostaje skorzystać z vouchera. Wpadam zatem na chwilę do baru na dole i zamawiam pisco sour (https://es.m.wikipedia.org/wiki/Pisco_sour). Mniam... 

Image

Image

Co do saloniku, to odbiję sobie jutro. Tu ważna informacja dla "salonówów". Tutejszy Executive Lounge jest wyjątkowo szczodry. Standardowo mają śniadanie (sam pójdę jednak do restauracji), potem od 12:00 do 17:00 są kanapki, a happy hour trwa aż cztery godziny od 17:00 do 21:00. Do tego, bar alkoholowy jest tam czynny od 12:00 do 22:00 :D 

Na to przyjdzie jednak pora jutro (i przy okazji kolejnej wizyty, którą mam zaplanowaną na sam koniec RTW). 

No to lotniczy dzień mam za sobą. Czas złożyć kości, bo jutro intensywny harmonogram. Najpierw wizyta w Concha y Toro, a potem wzgórze San Cristobal. 



Wysłane z mojego CLT-L29 przy użyciu Tapatalka
Góra
 Profil Relacje PM off
13 ludzi lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 131 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
cron
phpBB® Forum Software © phpBB Group