Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 57 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3  Następna
Autor Wiadomość
 Temat postu: Re: Gaijins
#21 PostWysłany: 27 Lut 2016 20:25 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Do Itsukushima Shrine dotarliśmy niecałą godzinę przed zamknięciem.
Zgodnie z oczekiwaniem - ruch turystyczny już prawie zamarł.
Teraz po uliczkach szwędrały się tylko oswojone jelonki/sarenki/daniele? (zoolog ze mnie żaden -
stworzenia były płowe miały po cztery nogi i nie bodły ani nie gryzły).

Szkoda było trochę, że przypływ dopiero się zaczynał.
Świątynia na palach, w wodzie wyglądałaby w popołudniowym słońcu jeszcze fajniej - ale i tak nie było co narzekać.
Image

Image

Image

Przysłowie, że "nie ma tego złego..." działa też i w drugą stronę.
Było wprawdzie spokojnie i bez tłumów turystycznych - ale też przestały być czynne wszystkie bary i sklepy.
Później przekonaliśmy się o tym wielokrotnie - o 17 wszyscy turyści znikają.

Jedyne, co udało się znaleźć, to lody z soi i zielonej herbaty, i na głodnego pojechaliśmy zobaczyć Park Pokoju.

Park Pokoju trzeba odwiedzić.
Nie żeby był jakoś specjalnie atrakcyjny, ale chwila refleksji nikomu nie zaszkodzi.

Dojazd łatwy - z dworca kolejowego kilka przystanków tramwajem, bilet niedrogi, chyba 150Y, płatne do skarbonki przy wysiadaniu -
podobnie jak autobusy w Kioto.

Późno już było i o zwiedzaniu muzeum nie mogło być mowy - zamknięte.

Ciekawe, że jedyny budynek w epicentrum wybuchu, który trochę ocalał był zaprojektowany przez Czechów.

Image

Park nie jest bardzo rozległy: widoczne wyżej zachowane od czasu wojny ruiny, dzwon pokoju, pomnik ofiar i ...
nagle dysonans:
jakieś drewniane ni to budki ni to kramy z jarmarcznymi, tęczowo - kolorowymi ozdobami.

Żona wiedziała, o co chodzi:
Po wojnie, dziecko cierpiące na chorobę popromienną wierzyło, że papierowe żurawie sprawią, iż powróci do zdrowia.
Trzeba było tylko dostatecznie dużo ich zrobić.

Niestety, to nie pomogło.
Szkoda.

Teraz symboliczny papierowy żuraw wieńczy pomnik poświęcony dzieciom a młodzi Japończycy przynoszą tu takie
papierowe ptaszki łączone w łańcuchy.

Image

Z Hiroshimy dotarliśmy do domu przed północą, testując, czy da się jechać Shinkansenem bez miejscówki.
Da się - trzeba tylko zobaczyć w rozkładzie, które wagony są dla takich,
co nie zrobili sobie na czas rezerwacji i ustawić się na peronie, w kolejce,
ze dwadzieścia minut przed przyjazdem pociągu.

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
Riwiera Turecka luksusowo: tydzień w 5* hotelu z all inclusive od 2084 PLN. Wyloty z 3 miast Riwiera Turecka luksusowo: tydzień w 5* hotelu z all inclusive od 2084 PLN. Wyloty z 3 miast
Początek wakacji w Maroku: tygodniowy wypoczynek za 1292 PLN. Loty z Wrocławia + hotel Początek wakacji w Maroku: tygodniowy wypoczynek za 1292 PLN. Loty z Wrocławia + hotel
 Temat postu: Re: Gaijins
#22 PostWysłany: 01 Mar 2016 11:35 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 01 Lis 2015
Posty: 1626
niebieski
Wspaniała relacja i ciekawe zdjęcia. Idealnie się czyta do filiżanki zielonej herbaty.

PS Światowa kariera starojapońskiej legendy o nagrodzie za złożenie tysiąca żurawi zaczęła się od książki Karola Brucknera "Sadako chce żyć" (o losach tej dzielnej małej damy: https://en.m.wikipedia.org/wiki/Sadako_Sasaki). Na marginesie: fajna lektura dla dzieci, nie tylko dla dziewczynek.
Góra
 Profil Relacje PM off
TikTak lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#23 PostWysłany: 17 Mar 2016 12:48 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Dziekuję:)
Łza się w oku kręci, gdy słucha się takich historii.
Czy stoi za tym głębsza ludzka refleksja na temat wojny - naprawdę nie wiem.
Gdy patrzyłem na te łańcuchy z papierowych ptaszków, Dzwon Pokoju, jizo obok cienia
na progu domu - byłem przeświadczony, że TAK.
Gdy kilka dni później odwiedziłem Yushukan w Tokio, doszedłem do wniosku, że NIE.
Niestety...

O Yasukuni Shrine i Yushukan parę słów później.

Kolejny dzień rozpoczęliśmy od wyrzutów sumienia.
Przyjechalśmy do Kioto a tu z grafiku wynikało, że znowu zamiast zwiedzać jego atrakcje,
mamy gdzieś jechać.
Tym razem do Nary.

Do Nary nie jest daleko i jedzie się tam zwykłym pociągiem, bilet w ramach JR Pass.
Na tej samej trasie niektóre składy są przyśpieszone - zatrzymują się tylko na niektórych stacjach.
Dzięki temu, z godzinnej podróży - cały kwadrans możemy zaoszczędzić na jakieś przyjemniejsze rzeczy.

Najprawdopodobniej wskutek obfitego śniadania poprzedzonego, z konieczności, wieczornym postem -
popadliśmy w stan euforyczny i uznali, że skoro nie możemy zobaczyć całej Japonii, no to przynajmniej
prawie całą.
I zamiast spokojnie oglądać świątynie buddyjskie i shinto których jest pod dostatkiem w Narze, wsiedliśmy
w kolejny pociąg, żeby najpierw zobaczyć świątynie buddyjskie i shinto w Horyuji.

Tak należało, bo tamte były starsze.
Jeden z wiekowych budynków pochodzi aż z VII w.

Horyuji okazało się nie tylko NAJ-starsze ale i NAJ-droższe.
Za wstęp trzeba było zapłacić aż 2000Y za osobę - tej cenie biletu dorównała później tylko opłata za wjazd na Sky Tree w Tokio.

Image

Owszem, świątynny kompleks ładny, rozległy, pozłacany Budda - rzeczywiście wielki i złoty.
O cenie chyba jednak decydowało muzeum, w którym zebrano pełno najstarszych japońskich artefaktów - rzeźb, ceramiki, manuskryptów.
Rzeczywiście imponowały swoim wiekiem i dobrym stanem zachowania, dla Japończyków to pewnie skarby o których uczą się w szkole.
Dla mnie, cóż, pewnie to samo co dla nich Szczerbiec albo Kroniki Galla Anonima.

Ponieważ zdecydowaliśmy się na spacer z dworca kolejowego, zamiast autobusu, mogliśmy zakosztować trochę małomiasteczkowej atmosfery.
W sobotnie, wczesne popołudnie było cicho.
Spokój, ruch mały, przed marketami pojedyncze samochody a na chodniku - pusto.
Tylko słońce przypiekało i czasem zabrzęczał jakiś owad.
Słowem - sielanka.

Wystarczyły tylko trzy przystanki kolejowe, albo inaczej - kwadrans jazdy pociągiem, żeby z sennego Horyuji
trafić w sam środek zgiełku i tłumu w Narze.
Od razu widać, że Ilość odwiedzających miasto jest proporcjonalna do ilości zabytków.

Główna atrakcja Nary to świątynia Todaji , która, dla odmiany, jest NAJ-większa.
Od dworca można podjechać tam autobusem, wtedy czasu wystarczy jeszcze na inne miejsca.
Spacer wydawał się jednak ciekawszy, nawet kosztem jakiejś kolejnej świątyni.

Kilkaset metrów od stacji kolejowej trafiliśmy na coś w rodzaju Krupówek.
Sklepy, sklepy, jeszcze raz sklepy.
Do tego restauracje, bary, kramy z pamiątkami.
Do tego tłum ludzi.
Nad wszystkim zawieszona nadzwyczajna plątanina kabli, przewodów elektrycznych i telefonicznych.
Jakby drutów i transformatorów było mało, ten sen szalonego elektryka jest uzupełniony o zwieszające się girlandy lampek i
i duże lampiony.
Ciekawe, jak to wygląda po zmroku?

Potem nagle, po lewej, pojawiają się długie i strome ale szerokie schody - i trafiamy do innego świata.
Tłum nadal jest wszechobecny ale otoczenie inne.
Wylądowaliśmy obok Kofokuji Temple.
Świątynia jest na skraju, chyba tak można to określić - wielohektarowego parku.
Większość zabytków miasta znajduje się w jego obrębie.

Zielony teren jest poprzecinany tu i ówdzie szosą ale w spacerze to nie przeszkadza.
Tłum ulega rozproszeniu w alejkach i chwilami do towarzystwa ma się tylko
sarenki, których tu jeszcze więcej niż w Hiroshimie.

W przydrożnym straganie można sobie sprawić specjalne wafelki do karmienia zwierzaków.
Niewiele brakło i sami byśmy się nimi poczęstowali, po podpisane były tylko po japońsku.

Połapaliśmy się dzięki planszy z informacją o licznych zagrożeniach czyhających na sponsora w/w wafelków.
Piktogram nr 1 pokazywał człowieczka z wafelkiem, który został przez jelonka pobodzony,
nr 2 - ten sam delikwent został kopnięty, nr 3 - jak poprzednio, tylko od tyłu.
Najbardziej sarenka pastwiła się nad ludkiem z tablicy na ostatnim obrazku nr 16:
<<< ------------------------ opisy drastyczne zostały usunięte ------------------------->

Do Todaji idzie się tak chyba dobre dwa kilometry.
Rzeczywiście robi swoim ogromem wrażenie.

Najpierw WIELKA brama do świątyni:

Image
Image

Potem WIELKA świątynia:

Image

A w środku WIELKI posąg Buddy.

Słońce powoli zaczęło się chylić. Byliśmy pewnie jednymi z ostatnich, którzy wykupili bilet wstępu.
Głód znowu nas zaczął ścigać, a że pamiętaliśmy to całe mrowie sklepów i barów po drodze - tam postanowiliśmy
poszukać szczęścia.

Prostą i znaną już drogą zmierzaliśmy do celu.
W okolicy Kofokuji robiłem właśnie zdjęcie - takie tanie efekciarstwo: zachodzące słoneczko+pagoda,
gdy z milknącego już gwaru wydobyły się jakieś DZIWNE GŁOSY.

Głośne "piuuuum" i cisza, potem znowu: "piuuum" i cisza i znowu ...
Pamiętacie z kina?
Załoga łodzi podwodnej siedzi skulona, od czasu do czasu odległy wybuch a na górze
grasuje niszczyciel i sonarem próbuje namierzyć przeciwnika: co chwilę ostre, przenikliwe "piuuum" a ze skroni
kapitana kolejne krople potu...

NO, TO WŁAŚNIE BYŁ TAKI DŹWIĘK!
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
tropikey uważa post za pomocny.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#24 PostWysłany: 18 Mar 2016 11:16 

Rejestracja: 18 Sie 2010
Posty: 335
niebieski
TikTak,pisz częściej bo twoją relację czyta się świetnie!
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#25 PostWysłany: 20 Mar 2016 10:14 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Rysiek, dzięki:)
Ostatnio mam z tym trudności.
Co zajrzę na forum, to jakaś fajna i ciekawa relacja - i zamiast pisać, muszę czytać.

===================

Źródło dziwnych odgłosów kryło się gdzieś na lewo od drogi.
Krawędź terenu, stromo opadającego tam w dół, całkiem jednak zasłaniała widok.
Dostępu strzegły dodatkowo rozstawione płotki.
Była wprawdzie między nimi luka, ale bronili jej trzej panowie, którzy po angielsku potrafili
powiedzieć tylko jedno słowo "ticket".

"Piumm ..." na pustoszejącym wraz z zachodem słońca placu stało się jeszcze donośniejsze.
Przelatywało w poprzek, odbijało się od pagody, potem rykoszetem trafiało w murek wokół
świątyni, dzwoniło w uszach, aż w końcu znajdowało wolną drogę i ulatywało sobie gdzieś hen...

Na płocie rozwieszono plakaty z pięknie wykaligrafowanymi po japońsku napisami:
"Wylądował latający talerz".
Nie czytam wprawdzie kanji, ale wiele przecież można się domyślić.

Na "ticket" w horrendalnej cenie nie skusiliśmy się.
Ale, niestety, wstyd mi przyznać, ciekawość zagoniła nas do szukania dziurki od klucza.

Znalazło się miejsce całkiem blisko, z boku ukrytej za zboczem sceny.
Wraz z setką innych osób mieliśmy widok na aktorów i na publiczność.

Aktorzy jak to aktorzy, wykonywali swoją pracę:

Image

Panowie nie ruszali się wcale.
W zasadzie tylko trochę - jeden z nich, ten w czarnym uniformie.
Trzymał dwa, niepokaźnie wyglądające drewienka.
Od czasu do czasu - unosił ramię i grzmocił jednym o drugie, rozlegało się:
"piuuuum..." i przez następne pół minuty był spokój.

Chociaż nie całkiem.
Pozostali zaczynali wołać: hohoho, hohoho, hohoho albo uuuuwawa, uuuuwawa i tak aż do następnego piuuuum.
W ciągu dziesięciu minut akcja specjalnie nie rozwinęła się, zmieniały się tylko odstępy pomiędzy jednym a drugim piuuum.

Żona doszła do wniosku, że niechybnie jesteśmy świadkami kolejnej adaptacji "Czerwonego Kapturka",
bo to słyszymy jak żywo wygląda na przedłużający się monolog wilka.
Tymczasem inne panie na widowni były wyraźnie oglądanym spektaklem wzruszone.
Niektóre ukradkiem ocierały łzę, inne wręcz szlochały, zwłaszcza wtedy, gdy aktorzy robili:
uuuuuhaha a piuuum stawało się częstsze.

Co to znaczy "różnica kulturowa".
Przedstawienie niby to samo a tu jedna kobieta płacze a druga - podśmiechuje.

Po kolejnych pięciu minutach do akcji wkroczyła kolorowo ubrana postać.
Widać było, że musi przeżywać jakieś szczególne rozterki, gdyż namiętnie interesowała się ostrym
i chyba niebezpiecznym przedmiotem, raz go odkładając to znów biorąc w ręce.

Image

Zgodnie doszliśmy do wniosku, że trzeba urodzić się w Japonii, żeby pojąć sztukę Kabuki.
A skoro nie było nam to dane - poszliśmy na kolację.

Było daibutsu yaki podawane na takim gorącym, podgrzewanym od spodu stole - jest na fotce z początku relacji.

Do zrozumienia daibutsu yaki japońskie urodzenie nie było konieczne.

===============================

Niedzielny ranek zbudził się całkiem zachmurzony.
Potem zaczęło kropić a przed południem, gdy wyszliśmy z kościoła - rozlało się bezwarunkowo.

Świątyń buddyjskich i shinto chwilowo mieliśmy po dziurki w nosie i do szczęścia koniecznie był nam potrzebny w końcu jakiś świecki zabytek.

Wydawało się, że w tej kwestii najlepszy wybór, to zamek między Osaką a Hiroshimą: Himeji.
Niestety, jak sprawdziliśmy w Internecie - był w remoncie.

Japończycy, gdy biorą się za konserwację jakiejś starej budowli - najpierw budują nad nią wielki, blaszany pawilon.
Wygląda to wtedy jak rozległa i wysoka hala magazynowa albo fabryka.
Choć niejednokrotnie można wejść do środka i nadal zwiedzać, to o ile nie jesteśmy fanatykiem ascetycznych z reguły wnętrz, lepiej zagospodarować czas w innym miejscu.

Tym innym miejscem był zamek shoguna - Nijo, kilka przecznic od naszego hotelu.

Budowla z naszymi zamkami wiele wspólnego nie ma.
Parterowe, drewniane pawilony wyglądają raczej skromnie a ich zdobienia, choć ładne, pozostają daleko w tyle za dekoracjami świątyń.

Image

Jest tam jednak coś, co koniecznie chciałem zobaczyć a raczej usłyszeć: słowicze podłogi.
Rzeczywiście! - śpiewają!
Każde, nawet delikatne postawienie stopy wywołuje ćwierkanie.

Dzięki temu wynalazkowi shogun mógł spać spokojniej: gdy ktoś skradał się z niezapowiedzianą wizytą - od razu,
chcąc, nie chcąc - dawał o sobie znać.

Z kamienia są za to fortyfikacje i bardzo ładny, duży ogród skalny.
Gdyby nie deszcz - spacer w obejściu zamku byłby większą przyjemnością.

Image

Parasolki towarzyszą Japonkom chyba przez cały czas - chronią albo przed słońcem
albo przed deszczem.
W związku z tym, obowiązkowym wyposażeniem prawie każdego sklepu, restauracji albo muzeum
jest sporych rozmiarów skrzynka z przegródkami zainstalowana przy wejściu:

Image

Gorzej, gdy do takiego muzeum chce wejść gaijin, który zamiast w cywilizowany sposób
chronić się przed deszczem - wystroił się w kurtkę przeciwdeszczową i kaptur.
Na to Japończycy też są doskonale przygotowani.

Gdy w przedsionku Nijo rozbieraliśmy buty (słowicze podłogi tolerują tylko bosonogich), przybiegły dwie panie z ręcznikami.
Po wymianie należnych ukłonów, zostaliśmy powycierani do sucha, potem znów się kłanialiśmy.
Panie wyglądały, jak gdyby nic innego, niż osuszanie mokrych gaijinów nie mogło dać im większej satysfakcji zawodowej.

Obiad miał być sposobem również i na deszcz.
Wydawało się, że zasoby wody na górze przecież nie mogą być niewyczerpane i w ciągu godziny na pewno się skończą.
Nie doceniliśmy jednak możliwości "góry", gdy pożegnaliśmy się z goszczącą nas Chinką - lało jeszcze bardziej.

Na kiepską pogodę warto sobie zostawić Shijo Dori, jedną z głównych ulic w Kioto i pobliski Nishiki Market.
Chodniki wzdłuż Shijo są w dużej części zadaszone i można poprzyglądać się miastu "na sucho", choćby nie wiem jak lało.

Ruch miejski wygląda trochę inaczej niż u nas. I nie chodzi o to, że jeżdżą lewą stroną.
Hałas, warkot silników, klaksony i nagle ...

ZUPEŁNA CISZA

Prawie wszystkie czekające na światłach auta gaszą silniki.
Jeżeli do tego dodać płynące z megafonów odgłosy przyrody - a to świergot ptaszków, a to szmer strumyka czy szum lasu,
wydaje się, że jakaś siła przeniosła nas do innego świata.

Tak było jednak tylko na dwóch pierwszych skrzyżowaniach.
Na kolejnym - sterowanie przełącznikiem błogiego spokoju przejęli politycy.
Najwidoczniej zbliżały się jakieś wybory i gdy tylko milkły silniki, odzywały się megafony z agitacją wyborczą,
zagłuszając skutecznie i las i ptaszki i nawet myśli przechodniów.

Ale w końcu wszystkim politykom na świecie właśnie o tą ostatnią rzecz najbardziej chodzi.

Tutaj pracowali oni nie tylko bardzo profesjonalnie ale też i z pełnym poświęceniem.
Przy skrzyżowaniu zaparkowali mały mikrobusik.

Image

Gdy tylko zapalało się czerwone i ruch zamierał - gramolili się w pięciu na jego dach i przemawiali nie zważając na garnitury
przemoknięte do suchej nitki.
Woda spływała z mówcy strumieniami a on jakby nic, mówił, mówił, mówił...
Potem, gdy publiczność ruszała dalej, w swoją stronę, panowie z dachu wskakiwali do auta.
Ręcznik, suszarka, termos z czymś chyba gorącym i za chwilę - wszystko od nowa.

Image

Można powiedzieć, że hartowali tak ciało jak i ducha.
Może nawet i jacyś wyborcy będą kiedyś mieli z nich pociechę?
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#26 PostWysłany: 20 Mar 2016 11:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 01 Lis 2015
Posty: 1626
niebieski
@TikTak czytam tę relację i coraz częściej pragnę drugiej Japonii - tej widzianej Twoimi oczami. Nie ze względu na modną parasolkę :-) , ale tę dbałość o wspólne dobro i "test bojowy" przyszłych reprezentantów narodu (dowolnej opcji). Przyszło mi do głowy parę pomysłów na dostosowanie takiego sprawdzianu do naszego podwórka. :twisted: Inspirujesz!
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#27 PostWysłany: 20 Mar 2016 15:23 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Przed wyborami bardzo chętnie przemoczyliby marynarkę i nasi aplikanci do władzy,
tak mi się wydaje.
Byle potem przez cztery lata była sucha. :lol:

======================

Nishiki Market powstał kilkaset lat temu.
Teraz zajmuje ulicę równoległą do Shijo Dori, w całości osłonietą dachem.
Przez lata musiał cieszyć się nie lada powodzeniem, bo handel wokół rozrósł się jak bluszcz.
Jego pędy wpełzły we wszystkie sąsiadujące uliczki, wypełniając je setkami sklepów, już nie tylko z jedzeniem,
ale praktycznie - wszystkim, co może się przydać.

Miejsce chyba musi być lubiane, bo tłok był wielki. Dzięki temu jednak, atmosfera była taka, jak na porządnym targowisku być powinna.

Image

Image

Na każdym kroku, nawet tutaj, pomiędzy sklepami, widać, że Japonia to rzeczywiście bardzo piękny kraj:

Image

Image

Wszystko jest oryginalne i ciekawe, jako całość.
Każdy sklep z osobna - cóż, trudno oczekiwać, żeby tutejsi sprzedawcy wymyślili nie wiadomo co.
Szkoda zatem było czasu i pomaszerowaliśmy do starej części targowiska, tej której nazwa "Nishiki Market" faktycznie się należy.

Image

Nigdy bym nie przypuszczał, że jest aż tyle różnych rzeczy, które można zjeść.
Na dodatek sprzedawcy bardzo chętnie wystawiają albo osobiście podają do spróbowania, to co chcą przehandlować.

Przy niektórych propozycjach, niestety, poddaliśmy się:

Image

W zasadzie, to deszcz zagonił nas na Higashi Market.
Niespodziewanie dostaliśmy wyjątkowo skondensowany wyciąg z japońskiego niedzielnego popołudnia
i jeżeli zdarzy mi się do Kioto znowu przyjechać - na pewno tu wstąpię.

Ten sam deszcz, gdy pod wieczór wreszcie się zmęczył, zorganizował nam jeszcze jedną atrakcję.
Zatem - przestało lać, tylko spokojnie już popadywało.
Dla zabicia czasu wskoczyliśmy do autobusu i wysiedli z pięć przystanków dalej, w dzielnicy Higashiyama.

Nie raz, nie dwa zdarzyło nam się rozczarowanie:
Czytamy, że coś ma być wyjątkowo wyjątkowe i naj- a na miejscu przychodzi zastanawiać się,
co też przyszło do głowy autorowi przewodnika, żeby chwalić taki, dajmy na to, na przykład,
basen w Mezokovec.
Jedyny sensowny pomysł - to że pewnie musiał spotkać tam miłość swego życia i zachwyt spłynął
również i na otoczenie.

Może być też i na odwrót.
O Higashiyamie przewodnik pisał, że jest i nic specjalnie więcej.
A tu proszę:

Image

Image

Image

A może tylko mi się wydawało, że tak tu ładnie.
Żona szła obok i niewykluczone, że dopadła mnie ta sama przypadłość, co gościa z Mezokovec.
Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#28 PostWysłany: 20 Mar 2016 15:41 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 01 Lis 2015
Posty: 1626
niebieski
Nie mam żony, a Higashiyama też mi się podoba. :-)

Co do marynarek - wyobraziłam sobie raczej pomoc przy żniwach, karmieniu dzieci, szukaniu pracy czy rozliczaniu podatków. Choć kubeł zimnej wody lepszy jest niż nic. ;-)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#29 PostWysłany: 20 Mar 2016 20:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Kwi 2014
Posty: 975
niebieski
@TikTak - z pełna odpowiedzialnością za swoje słowa powiem, że dla mnie jesteś niekwestionowanym królem relacji na forum :)
Oprócz tego, że są doskonałymi poradnikami „jak to zrobić”, oprócz tego, że potrafisz ustrzec się przed efektem Pollyanny to Twoje relacje są zabawne i bardzo plastyczne. Wyobraźnia pracuje i widzę siebie skrzętnie ukrywającą tekturkę albo stojącą przed Mechagodzillą. Dzisiaj umiliłeś mi długą podróż samochodem. Do tego stopnia, że musiałam czytać ją po raz drugi bo mąż-kierowca widząc, że co jakiś czas parskam śmiechem zażądał czytania na głos. :D
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#30 PostWysłany: 20 Mar 2016 20:24 
Site Admin
Awatar użytkownika

Rejestracja: 29 Maj 2011
Posty: 8990
Fajnie się czyta, możesz z powodzeniem startować z pestycydą na tytuł relacji miesiąca (to będzie ciekawa walka) ;)
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#31 PostWysłany: 21 Mar 2016 22:25 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Kwi 2014
Posty: 975
niebieski
no tak = @pestycyda też niczego sobie w koronie wygląda :)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
TikTak lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#32 PostWysłany: 24 Mar 2016 15:20 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Dziękuję za ciepłe słowa.
Bardzo to miłe, że w ogóle chce się Wam czytać i jeszcze na dodatek - podoba się.

Pewnie wszystkich i piszących i czytających należałoby pochwalić.
Przede wszystkim za to, że chce im się chcieć.
Jak to było?
"Wcale nie o to chodzi, jak co komu wychodzi ..." :mrgreen:

================================================

Kolejny i zarazem, niestety już ostatni, dzień w Kioto poświęciliśmy na południowo-wschodnią
część miasta.
Wydaje mi się, że to był dobry pomysł, jakkolwiek może się też okazać, że opuściłem
coś ważniejszego - sprawdzę, gdy kiedyś tu przyjadę powtórnie.

Jak południowe Kioto, to koniecznie trzeba pojechać do świątyni KtoMiTuGdera,
albo, tak jak Japończycy wolą to przekręcać: Kyomizudera.
Miejsce to odgrywa w ich kulturze zdaje się bardzo dużą rolę, bo są nawet przysłowia
z Kyomizuderą w roli głównej.
Podobno powiedzenie "skoczyć z tarasu Komizudera" oznacza coś w rodzaju "odważnie wypłynąć
na szerokie wody".

Bardzo nas to później zastanawiało.
Taras okazał się wyjątkowo wysoki i efekt takiego skoku mógł być tylko opłakany.

Wcześniej jednak przyszło nam się zastanawiać nad czym innym -
a na którym przystanku by tu wysiąść, żeby było bliżej.

Troska była zbędna i na zapas.
Co może robić gaijin w autobusie nr 56 ?!
Kiedy autobus zatrzymał się we właściwym miejscu - kierowca odwrócił się w naszą stronę
i z zadowoleniem stwierdził: "yes, yes, the temple, yes, yes".
Potem wyciągnął wielki, kraciasty ręcznik i próbował walczyć z katarem.

Tak w ogóle to cała ta wizja Japonii high-tech, takiej trochę odczłowieczonej,
zupełnie do rzeczywistości nie przystaje.
No i całe szczęście!
- A dokąd to kumo z tą gęsią? Na targ? A to podwieźć was może?
Aż tak fajnie to może komunikacja autobusowa w Kioto nie działa ale coś z tego
pozostało:

W niedzielę rano wybraliśmy się do kościoła, na mszę.
Nota bene, niejeden proboszcz u nas chciałby mieć tylu wiernych na nabożeństwie, ile
zebrało się w kościele pw. Św. Ducha.
Jest on bardzo blisko Kinkakuji.
Trzeba wysiąść tylko jeden przystanek wcześniej.

- "No, no sir, the temple next stop", stwierdził kierowca i zamknął mi drzwi przed nosem,
gdy próbowałem wydostać się z autobusu.
Promieniał przy tym, cały w uśmiechach, i do następnego przystanku powtarzał: "Kinkakuji
very beautiful".
Wysiedliśmy i ruszyli w swoją stronę.
Szybko, bo czasu zostało mało, a trzeba było kawałek się wrócić.
Nic z tego!
Kierowca który już ruszył z przystanku - ponownie przystanął.
Zaczął dawać znaki klaksonem, odsunął szybę i na migi pokazywał, że kierujemy
się nie tam gdzie trzeba.
Wraz z nim wszyscy pasażerowie przywarli do szyb i też pokazywali w którą stronę do Kinkakuji.

Grzecznie zmieniliśmy kierunek.
Współpasażerowie z ulgą opadli na siedzenia a kierowca z rozanieloną miną ruszył dalej.
- Nie patrzą? Pojachali?
Ela nie bez pewnych obaw próbowała zawrócić w zamierzoną stronę.

Ale wracając do rzeczy:
Wschodnią część Kioto można zwiedzać z południa na północ albo z północy na południe - jak kto woli.
Do wyboru jest też: pieszo albo autobusem.

Polecam: na własnych nogach oraz od dołu do góry mapy.
Jeżeli zaczniemy rano, to akurat późnym popołudniem będziemy się mogli zacząć cieszyć - jak to dużo
zobaczyliśmy i jak było przyjemnie.

Wędruje się bardzo łatwo. Można nawet schować przewodnik i trochę improwizować, bo co kawałek
stoi podpowiedź - gdzie to zdążyliśmy trafić i co przed nami a co za:

Image

Wobec wielkiej sławy, każdy Japończyk chce Kyomizuderę zobaczyć.
Skoro jest ich circa 130 mln, to jeśli przyjąć, że dadzą sobie na to 20 lat, to wypada, że świątynię dziennie odwiedzi 16438.35 poddanych mikado.
No i chwilami tak to właśnie wygląda, co nie zmienia faktu, że miejsce bardzo przyjemne i warte poznania.

A to ów taras:
Image

Image

Image

W trakcie zwiedzania pojawia się pewien problem i niestety, trzeba sobie z nim poradzić całkiem samodzielnie:

Image

Chodzi właśnie o te trzy źródła wypływające ze stoku u podnóża świątyni.
Kolejka do nich długa i trzeba się sporo naczekać, żeby nabrać wody.
Ale nie ma się co ludziom dziwić.
Pierwsze - gwarantuje bogactwo, drugie - długowieczność, trzecie - miłość, więc każdy, kto przechodzi, chce się na coś załapać.
Kłopot w tym, że jeśli napić się ze wszystkich, to dostanie się figę z makiem - za karę.
Kombinowaliśmy z żoną jak to obejść.
Wyszło nam, że jeżeli jest jakikolwiek sposób na pełny zestaw, to jedyny nieopisany w instrukcji obsługi źródełek
wariant - nie pić z żadnego.

No więc - nie piliśmy i teraz czekamy na efekty.

Dla nieobytych z Azją, takich jak my, zwiedzanie japońskich świątyń to podwójnie podwójna atrakcja.
Podwójnie - bo buddyjskie lub shinto.
Podwójna - bo jedna sprawa to oglądać świątynie a zupełnie inna - wiernych. I nie wiadomo co bardziej intryguje.

O buddyzmie wiem, że jest tam nirwana, reinkarnacja i w zasadzie na tym moje wykształcenie się kończy.
Aha, jeszcze, że pochodzi z Indii.
No właśnie - z Indii.
Wygląda na to, że tak jak współcześnie Japończycy zawłaszczyli sobie boulangerie, muminki, Statuę Wolności
i przerobili je na swój sposób, tak przed setkami lat postąpili z transcendentnym spojrzeniem na świat.
W efekcie: tutaj buddyzm stopił się z religią, chyba można to tak określić - naturalną, czyli Shinto.

Dwa rodzaje świątyń są obok siebie, ci sami wierni zaglądają i tu i tu. W jednych śluby, w drugich pochówki.
Tutaj modlą się przed wizerunkiem Buddy lub Canon, tam - biją pokłony przed spróchniałym pniakiem lub kamieniem.

Jeżeli popatrzeć z boku, okiem niedoświadczonego turysty - to bardzo religijny naród.
Bez względu na wiek, tuszę, płeć, ubiór - większość odwiedzających świątynie przystaje przy ołtarzach, kłania się,
klaszcze dwa razy w dłonie.
O zewnętrznym kształcie praktyk religijnych pewnie jeszcze będzie okazja porozmawiać.
Na razie najbardziej intrygowały nas Jizo.

Wizualnie - Jizo to takie kamienne ludki.
Mogą mieszkać w kilku, po sąsiedzku, w jakimś sympatycznie wyglądającym miejscu:

Image

Mogą mieć swoją kapliczkę:

Image

A przy cmentarzach spędzają czas gromadnie:

Image

W Hiroshimie można spotkać Jizo w miejscu, gdzie w kamieniu utrwalił się ślad człowieka spalonego przez bombę atomową.
Wyglądało nam na to, że tam gdzie u nas trafimy na figurę Matki Bożej, Chrystusa Frasobliwego, Jana Nepomucena -
tam, u Japończyków, mieszka Jizo.

Próbowaliśmy się dowiedzieć, kto to taki.
Większość źródeł w Internecie podaje, że to patron nienarodzonych dzieci, podróżników i kogoś tam jeszcze.
Myśl towarzysząca temu kamiennemu ludkowi jest jednak głębsza - jest to pomnik.
Pomnik czci istotę, która, gdyby tylko chciała, mogłaby osiągnąć Nirwanę, czyli w wolnym przekładzie, nasze Niebo ale nie chce.
A nie chce dlatego, bo postanowiła najpierw pomóc wszystkim tym, którym to nie wychodzi.
Dopiero, gdy już wszyscy zostaną doprowadzeni, znowu wolny przekład - do raju, Jizo zadba o siebie.

Zatem poświęcenie maksymalne i godne szacunku. Gdybym był Japończykiem, też postawiłbym Jizo kapliczkę.

Na to nałożyła się chyba religijność ludowa, skądinąd zjawisko i u nas znane.
Otóż:
Jak powszechnie wiadomo, przedwcześnie zmarłe lub nienarodzone dzieci idą do piekła.
Zasłużyły sobie przecież, bo sprawiły w ten sposób zmartwienie rodzicom.
Na dodatek są tam gołe, jak je Pan Bóg stworzył i marzną (japońskie piekło jest zimne).
Jest wprawdzie sposób, żeby się stamtąd wydostać - trzeba wybudować z kamieni piramidę i wdrapać się po niej.
Ale co z tego..., jak złe czarownice cały czas przeszkadzają w budowie i co dzieci postawią, to one burzą.
Jedyny ratunek w Jizo, które pomagają w przepędzaniu czarownic, dostarczają odzież i materiał budowlany.

Stąd też figurki Jizo dostają czerwone kubraczki, obok stoją przygotowane piramidki z kamieni.
Wystarczy tylko dostarczyć wszystko, gdzie trzeba...
Hmm...

Wzruszają zabawki ułożone obok figurek. :(
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#33 PostWysłany: 25 Mar 2016 14:42 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Pewnie widać było to trochę i na zdjęciach, że Kyomizudera leży na zboczu, które nachyliło się ku miastu.
Cały spacer po wschodnim Kioto polegał albo na trawersowaniu tego stoku albo poruszaniu się
wzdłuż jego stóp.
Korzyści z tego są olbrzymie, bo raz - to fajne widoki a dwa - nie da się zabłądzić:
jak za długo idziemy pod górkę, to znaczy, że za bardzo odbiliśmy na wschód, jak z górki - to przesadziliśmy
z zachodem.

Wczorajszego wieczora uliczki Higashiyamy były jak wehikuł czasu.
Za dnia ich urok trochę schował się za straganami z pamiątkami, reklamami zapraszającymi na lody (smak do wyboru: soja albo zielona herbata)
albo coś konkretniejszego.
Ponieważ do Kyomizudery niedaleko, ceny w gastronomii też są tu konkretne i obliczone raczej na takich co stwierdzą: "aaa co tam, jestem na wakacjach,
zaszaleję sobie, w końcu czasem mi się należy".

Żeby pooglądać sobie wszystko po drodze - dnia nie wystarczy.
Trzeba zatem, od czasu do czasu, udawać, że się nie zauważyło jakiegoś muzeum albo np. świątyni.
Zaraz za starymi uliczkami Higashiyamy jest park Maruyama.
Żona potrafi nazwać każdy kwiatek, krzak albo drzewo a że w parku jest największa wiśnia (nie pamiętam tylko gdzie największa:
w Kioto? w Japonii? na świecie?!) więc nie było dyskusji i park został zwiedzony.
Najciekawsza w nim wydawała mi się japońska młodzież, ciekawe czy to akcja jakaś czy po prostu lubią przebierać się
w tradycyjne stroje?.

Image

Kawałek dalej, już od drogi widać Sanmon Gate, kolejne "naj". Tym razem jest to największa brama.
Zawsze chciałem być na jakimś zdjęciu z Japonii - no i jestem:

Image

A zaraz za bramą widok na piękną, zabytkową światynię Chionin:

Image

Tak właśnie wyglądają tutaj zabytki w remoncie.

Image

Image

Image

O ile do tej pory trasa wycieczki przypominała bardziej drogę przez park niż spacer miejski,
to dalej, za Chionin, jest już zwykły ruch uliczny.
Kilkaset metrów dalej trafiamy na dużą tori wiodącą do Heian Jingu Shrine:

Image

Image

Chram został wybudowany nie tak dawno, jak na standardy japońskie, stanowi pomniejszoną wersję (2/3) pałacu cesarskiego.

Image

Kawałek dalej ulice znów stały się wąskie i spokojne.
Ciekawość była silniejsza niż dobre obyczaje i gdy trafiła się okazja, żeby trochę pozaglądać ludziom w podwórka i okna - skorzystaliśmy.

Image

Image

Image

O ile w centrum Kioto co kawałek można coś zjeść, tutaj mieliśmy z tym problem.
Zaczęliśmy żałować, że nie skorzystaliśmy z okazji obok Kyomizudery, gdzie wprawdzie było drogo ale barów i restauracji do wyboru do koloru.
Życie uratowała nam babcia, która ustawiła przed swoim domkiem stolik, na stoliku kuchenkę i patelnię - i robiła naleśniki.
Taki serwis gastronomiczny widywaliśmy jeszcze kilka razy.
Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś postanowił odsprzedać część swojego obiadu - wynosił garnki przed dom i karmił przechodniów.
Bardzo mi się to podobało i smakowało.
Serwujący posiłek, z reguły starsi ludzie, wyraźnie zdradzali chęć do rozmowy.
Niestety, niczego poza grzecznościowymi zwrotami nie byliśmy w stanie zaoferować, bo angielski nie wchodził tu w rachubę.

Dalsza część zwiedzania to kolejne świątynie, ze słynną Kinkakuji na czele.
Ale tak na prawdę to nie dla nich się tu przychodzi, tylko dla otaczających je ogrodów.

Są niezwykłe.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Tylko okolica Kinkakuji była pełna turystów.
W pozostałych miejscach można było cieszyć się spokojem, ciszą - i bez obawy, że ktoś nadepnie nam na piętę - zatrzymać, porozglądać i nacieszyć ładnym widokiem.

W drodze powrotnej trafiliśmy na uliczną wyprzedaż książek.

Image

Pomimo powszechności smartfonów, tabletów, book-readerów, tradycyjne słowo pisane jest w Japonii nadal doceniane.
Jeżeli w czasie jazdy metrem ktoś nie wpatruje się w komórkę, to czyta książkę.
W związku z tym jest też mnóstwo miejsc gdzie książki nowe albo używane można kupić.
Sprawiłem sobie jedną taką za dosłownie parę groszy.
Później przez cały wieczór miałem pole do fantazjowania o tym, co tam jest napisane.
Żałowałem jednak bardzo, że tylko jedną.
Przy następnej okazji kupię jeszcze japoński komiks.
Komiksy są drukowane najczęściej na byle jakim, gazetowym papierze.
Nie grzeszą kolorem, zwykle czarno - białe, za to mają grubość encyklopedii.
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#34 PostWysłany: 27 Mar 2016 17:26 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Siódmy dzień w Japonii to też siódmy a zarazem ostatni dzień działania naszych rail-passów.
Plan taki:
Skoro świt opuszczamy hotel, shinkansenem jedziemy do Nikko.
Tam bagaż zostawiamy w przechowalni na dworcu i zwiedzamy.
A wieczorem - do Tokio.

Na dworcu kolejowym znaleźliśmy się trochę za wcześnie, ale za to była w końcu okazja poprzyglądać się trochę temu
również i socjologicznemu zjawisku.

Image

Kolej pełni tu rolę nie do przecenienia.
U nas życie dzieli się mniej więcej na dom i pracę.
Tutaj, odnosiłem wrażenie - na dom, pracę i znajdującą się pomiędzy nimi kolej.
Stosownie zatem do znaczenia - dworce kolejowe zamieniają się w olbrzymie, futurystyczne pałace mogące pomieścić w swoim brzuchu
niemal wszystko, co człowiekowi do życia może się przydać.

Ten w Kioto nie jest tak odjechany jak w Osace ale też warto chwilę stanąć z boku i popatrzeć na poranny ruch.

Widoczny z góry wielki hall wejściowy przypomina złożony z głów - łan zboża, który wiatr kładzie to raz w jedną to w drugą stronę.
Od czasu do czasu ludzie zaczynają pędzić jednocześnie w obydwu kierunkach i wtedy pojawia się chaos.
Nigdy jednak nie zauważyłem w takiej chwili śladów nieuprzejmości, irytacji czy zdenerwowania.
Ustępują sobie wzajemnie miejsca i po chwili łan znów faluje w rytmie przyjeżdżających i odjeżdżających pociągów.

Przez okna mogliśmy się przekonać, jak szybko rośnie ryż.
Jeszcze tydzień temu można było tylko domyślać się, że mijane bajorka to pola uprawne.
A dzisiaj widać już było wybijające się w górę, w równych rzędach sadzonki.

Image

Mniej więcej 50 minut przed Tokio miałem zamiar polować na widok na Fuji (z lewej strony pociągu).
Ale wcześniej chciałem upolować konduktora.
Nie żebym zaraz chciał mu zrobić jakąś krzywdę.
Sfilmować tylko.
Sprawdzanie biletów to cała ceremonia.
A więc: otwierają się drzwi z tyłu wagonu, UKŁON, przejście na przód, w tył zwrot, UKŁON.
Pierwszy pasażer, proszę o bilet, UKŁON, dziękuję za bilet UKŁON.
Kolejni pasażerowie: UKŁON-UKŁON, UKŁON-UKŁON, UKŁON-UKŁON .....
Koniec sprawdzania, w tył zwrot, UKŁON. Na początek wagonu, w tył zwrot, UKŁON.
Znowu w tył zwrot, odsunięcie drzwi, w tył zwrot, UKŁON, zasunięcie drzwi.
Uff, koniec.

Przez nieprzemyślane wymagania polowanie zakończyło się niemal całkowitą klapą.
Pierwszy konduktor wydawał mi się taki jakiś nieelegancki a drugi za gruby i miał krzywą czapkę.
Ale za to trzeci - no wręcz idealny. Perfekcyjnie wyprasowany, błyszczące buty i na dodatek był ładną dziewczyną.
Gdy tylko zaczęła się ceremonia UKŁON-UKŁON wycelowałem w obiekt polowania aparat.
Konduktorka od razu to zauważyła i natychmiast przerwała pracę.
Wyprostowała się, lewą rękę uniosła do góry, ustawiając palce w znak "V", prawą wsparła o wysunięte biodro.
Uśmiechnięta od ucha do ucha, tylko trzepocząc rzęsami zamarła w bezruchu czekając na zdjęcie.
Pstryknąłem, podziękowałem.
Próbowałem jeszcze dwukrotnie. Za każdym razem, gdy tylko uniosłem obiektyw - było: "V", biodro, rzęsy i uśmiech.
No i mam teraz konduktora Japan Raill jak gwiazdę filmową.
A ukłonów nie sfilmowałem, bo więcej sprawdzania biletów nie było.

Dworzec kolejowy w Nikko jest malutki więc i skrytek bagażowych nie było za wiele, na dodatek, takie na duże walizki - wszystkie zajęte.
Na szczęście można zostawić bagaż też i u zawiadowcy, koszt ten sam (200Y za 2 szt).

Gdy chociaż tylko trochę poczytać o Japonii, od razu można zauważyć, że jej mieszkańcy lubują się w symbolach.
Figurka kotka z lewą łapką do góry znaczy co innego niż gdy prawa wisi w powietrzu.
Piramidka usypana z kamieni - no, to przecież odwzorowanie światła księżyca.
Widzimy jakiegoś człowieczka z zajączkiem - a to tymczasem symbol szczęśliwego małżeństwa.

Image

I tak dalej, i tak dalej...
Wszystko to zawsze ma swoje wyjaśnienie w legendach, historii lub religii.

Już w Tokio, na peronie, skąd odjeżdżają pociągi w kierunku Nikko był duży napis "Nikko is Japan".
A potem można było go sobie utrwalać dzięki plakatom w pociągu jak i w samym miasteczku.
Jak się domyślaliśmy, nie należało tego chyba tłumaczyć, jak tekst w stylu "Catalonita es Espanita".
Nikt chyba tu żadnych separatystycznych planów nie ogłaszał, żeby trzeba się im przeciwstawiać.

Rozumieliśmy zatem to tak: Nikko stanowi esencję, symbol Japonii.

Nie jestem do końca pewien, czy słusznie, bo ktoś w necie tą kwestię dyskutował.
Ale, jeżeli tak - to symbol udał się wyjątkowo, po prostu strzał w dziesiątkę.
Pisałem wcześniej o indeferntyzmie kulturowym i skłonnościach do zapożyczeń.
Tutaj jedne budowle postawili Koreańczycy, drugie Chińczycy a na koniec, po latach wstawiono
wielką ozdobną latarnię ofiarowaną, jeśli mnie pamięć nie zawodzi - przez Holendrów.

Gospodarze trochę nieśmiało, ale jednak - piszą, że ofiarodawcy złośliwie zrobili napisy na tej latarni do góry nogami.
Wydaje mi się, że z takim alfabetem szansa na prawidłową w tym względzie kaligrafię, w wykonaniu Europejczyka, była 50/50.

Co by nie było - Nikko okazało się piękne.
Choć znowu świątynie i chramy, to dzięki importowi z Chin i Korei - zupełnie odmienne od Kioto.

Image

Image

Image

Kilka dni później, w Hakone, wymienialiśmy wrażenia z przygodnie spotkanym małżeństwem Australijczyków.
W Nikko nie byli.
Chciałem zachęcić do wycieczki, coś tam, pewnie niezdarnie, próbowałem mówić o zabytkach wartych zobaczenia.
- Aaa, wiem, wiem - stwierdziła Dorothy. Takie podwinięte dachy? I z drewna? Widzieliśmy już.
No i z zachęt wyszły nici.

Później pomyślałem, że trzeba było zacząć inaczej - od lasu cedrowego, w którym zabytki Nikko są schowane.
Drzewa są przepotężne.
Gdyby chcieć sobie je wyobrazić, to trzeba wziąć gruby, bardzo gruby pień naszego dębu i dołożyć do niego strzelistość
tatrzańskiego świerka.

Image

W kilku miejscach widzieliśmy specjalnie pozostawione pnie drzew, które już dawno obumarły.
Wygląda na to, że stanowią one przedmiot kultu związanego ze Shinto.
Ludzie zatrzymują się przy nich, wrzucają monetę do nieodłącznej skarbonki.
Potem ze złożonymi dłońmi stoją w skupieniu lub się kłaniają.

Image

Innym, zewnętrznym przejawem religijności odwiedzających Nikko są sklepy z amuletami - liczne i powszechnie oblegane.
Trudno mi powiedzieć, jaka część kupujących traktuje amulet jako tradycyjną pamiątkę a jaka wierzy w jego sprawczą moc.
Po kilku minutach obserwacji kupujących, skłaniałbym się raczej do stwierdzenia, że zakup jest traktowany z powagą.

Image

Jak widać niżej, można wesprzeć większość kluczowych, życiowych spraw.
Jest też i "safety traffic", odpowiednik naszego medalika ze Św. Krzysztofem.
Cena amuletu jest raczej związana z jego materialną postacią a nie zakresem świadczonych "usług":
np. "happiness + traffic" jest tańszy niż sam "traffic".
Wygląda więc na to, że wygląd ma tu priorytet - w przeciwnym razie ten drugi amulet teoretycznie nie znalazłby nabywców.

Image

Chętnie dowiedziałbym się, czy jest w tym jakaś głębsza myśl, czy tylko tradycja albo zabawa.
Ale do tego, pewnie trzeba by tu zamieszkać...

Gwoli ścisłości - Nikko to nie tylko zabytki historyczne ale też przyroda.
Powietrze - jak w górach: ostre i chłodne.
Cała miejscowość położona na stoku i autobus jadący od dworca musi się sporo namęczyć, żeby nas dostarczyć w okolice
głównej atrakcji, czyli Toshogu Shrine.
Widoki na okolicę bardzo malownicze i trochę szkoda, że nie ma czasu na wycieczkę którymś ze szlaków.
Ale taki los większości jednodniowych turystów w Nikko.

Image

Wracając do symboli, z Nikko związane są dwie figury, do których jest pełno odwołań w japońskiej sztuce.
Jest to śpiący kot i trzy mądre małpy.
O odniesieniach do tych rzeźb w literaturze czy malarstwie i ich wielkiej popularności mogłem sobie co najwyżej poczytać i
uwierzyć znawcom kultury japońskiej na słowo.
Na własne oczy jednak, sądząc po ilości najrozmaitszych pamiątek obrazujących te zwierzaki, utwierdziłem się w przekonaniu, że tak rzeczywiście jest.
Kotka czy małpy można sobie kupić w postaci dowolnej - rysunku, drzeworytu, figurki małej, średniej dużej albo wielkiej, plastikowej, metalowej czy też, jak w oryginale - drewnianej.
Wyglądało nam na to, że być w Nikko i nie zobaczyć tych zwierzątek, to jak Rzym bez Placu Św. Piotra.

Z małpami poszło łatwo - trafiliśmy na nie zaraz, na początku zwiedzania.
Płaskorzeźba wyglądała trochę rozczarowująco, jak na swoją sławę.
Na dodatek stanowiła dekorację stajni.
Wprawdzie, wg opisu była to święta stajnia, w świętym lesie i mieszkały w niej święte konie, ale, co by nie było - stajnia.

Image

Na dodatek denerwuje mnie to, że te małpy są mądre - bo nie patrzą, nie słuchają ani nie mówią.
To ma być życiowa mądrość ?!
Jak dla mnie - bez sensu, ale żona mi mówi, że zawsze szukam dziury w całym i na pewno jest w tym jakaś głębsza prawda.
No więc w końcu nie wiem.

Toshogu Shrine ma pełno wartych zobaczenia miejsc, więc z biletem wstępu jest i mapka.
Kot jest pod numerem 18.

Image

Popędziliśmy zatem oglądać kota.
Przeszliśmy w jedną stronę, potem w drugą, potem jeszcze raz.
Kota nie ma.
Chodzimy, szukamy, niby wszystko zgadza się z planem ale kota brak.
Żona zaczęła już desperować, że my to mamy znowu pecha, że pewnie podobnie jak wcześniej parę budowli po drodze - kota zabrali do remontu.
Gdy już godziliśmy się ze swoim losem - kot się znalazł.

Image

Malutki, skromniutki, w rozmiarze takim mniej więcej 1:1 spał sobie spokojnie nad sklepieniem drzwi w stronę mauzoleum pierwszego shoguna - Tokugawy.
Jakim cudem dochrapał się takiej sławy?
Nie mam pojęcia.

Droga do mauzoleum wiedzie przez las, stromo w górę, po kilkuset kamiennych stopniach.
Ludzi tu znacznie mniej, robi się cicho i spokojnie.

Image

Image

Warto tu zajrzeć.
To ten sam shogun który stał się tytułem powieści Jamesa Clavella.

Żal było wracać, więc kręciliśmy się po zakątkach chramu jeszcze przez dobre półtorej godziny.
W sumie są trzy miejsca w których są sprawdzane bilety.
Gdyby się uprzeć, pewnie można wybrać wariant ekonomiczny i zakupić w kasie przy wejściu okrojony wariant zwiedzania.
Wg mnie byłby to przykład bezsensownych oszczędności.

Image

Image

Image

Na dworzec kolejowy wróciliśmy pieszo, ciesząc się, że mamy z górki i że rano zdecydowaliśmy się na autobus.
Od dworca do Toshogu Shrine jest niemały kawałek drogi i to dość mocno wspinający się wzwyż.

Miasteczko sprawiało wrażenie uśpionego.
Pomimo wczesnego popołudnia sklepy zdążyły już się pozamykać.
Drogą tylko od czasu do czasu przejechał jakiś samochód a przechodniów prawie nie było widać.
Jedynym czynnym przybytkiem, w którym można było coś zjeść, jaki udało nam się znaleźć, była sieciówka
ucharakteryzowana na "american style".
Z założenia tak wystrojem jak i menu miała chyba schlebiać gustom rodaków Obamy.
Na szczęście oprócz hamburgera, pizzy i frytek w karcie znalazły się też dopisane mniejszymi literami dania tubylcze, więc nie wyszliśmy rozczarowani.

Dwie godziny później senne Nikko pozostało wspomnieniem a pierwszy kontakt z tokijskim młynem zdawał się przyprawiać o zawrót głowy.
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#35 PostWysłany: 27 Mar 2016 20:03 

Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy! :)
Góra
 PM off  
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#36 PostWysłany: 28 Mar 2016 23:31 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
No to już piszę ;)

Tokio, jak przystało na wyjątkowe miasto, na dzień dobry (a raczej dobry wieczór,
bo dotarliśmy dobrze po 21) przywitało nas wyjątkowym zadaniem.
Kupić bilet? Znaleźć autobus czy metro? Nie zgubić walizki?!
Nie.
Musieliśmy znaleźć narzeczoną dla Takashi.
I to przed północą!

Zanim jednak zdam sprawę co i jak w związku z narzeczoną, muszę dokończyć dygresję dotyczącą Nikko.
"Nikko is Japan!" - napis miał raczej dumny charakter.
Tymczasem ani styl budowli ani ich udokumentowana historia nie pozostawiają cienia
wątpliwości - wszystko wykombinowali albo Koreańczycy albo Chińczycy.
Na dodatek wygląda na to, że import cudzych pomysłów w czasach, gdy rodziło się
Nikko, chyba dopiero się zaczynał!

Całe szczęście, żona wytłumaczyła mi, że Japończycy wcale niczego nie "małpują".
Że "małpowanie" to bardzo brzydkie i nieodpowiednie słowo.
To co widać wkoło to SYNKRETYZM KULTUROWY.

Niech więc będzie synkretyzm.
Może to i racja.
Japońska wyobraźnia jak odkurzacz wsysa do środka wszystko, co przychodzi z każdego
możliwego zakątka świata.
Potem to w środku miesza, ugniata, plącze aż w końcu z drugiej strony wyskakuje coś,
czego żaden Europejczyk czy Amerykanin nigdy by nie wymyślił, choćby nie wiem co.

Mnie najbardziej podobały się muminki.
Proszę sobie wyobrazić wagon metra.
Poważny starszy, szpakowaty pan wraca po znojnym dniu pracy do domu.
Ciemny i elegancki, drogi garnitur, drogie buty i droga teczka.
A na nas spogląda uśmiechnięty, dziesięciocentymetrowy muminek przyczepiony
do jego telefonu.
Zdarza się też miś albo kaczuszka ale muminki muszą odgrywać tu znaczącą rolę.
O ile miejsce nadające się do zamówienia i wypicia kawy znaleźć nie jest trudno, to
gdy chcemy zrobić to w towarzystwie bohatera z opowiadania Tove Janson, musimy
liczyć się z przynajmniej godzinnym oczekiwaniem w kolejce chętnych.

Image


W związku z "przetworami kulturowymi" - pierwszy raz przecierałem oczy, nie mając pewności,
czy aby mi się to nie śni, w sklepie modelarskim.
Tutaj repliki czołgów z okresu II Wojny Światowej postanowiono zestawić z dziewczynkami
w krótkich spódniczkach.

Image

Udało mi się nawet zdobyć wyjaśnienie tego zjawiska.

Okazuje się, że jest tutaj popularny girlsband o nazwie GIRLS UND PANZER.
Na fali popularności ktoś wymyślił kreskówkę, która nazwę zespołu potraktowała całkowicie dosłownie i przełożyła na
przygody polegające na szarżowaniu hitlerowskim albo radzieckim tankiem.
A ponieważ arcydzieło to trafiło w zapotrzebowanie społeczne - przyszła kolej i na modelarstwo redukcyjne.
GIRLS UND PANZER można sobie posłuchać


:o

Skoro już o krótkich spódniczkach mowa...
W przewodniku wyczytaliśmy, że trzeba zwrócić uwagę na "lolity", taką subkulturę, trend w sposobie ubierania się,
w jakiś sposób nawiązujący do tytułowej postaci powieści Nabokowa.
Ten sam przewodnik pisał, że lolit na ulicach jest co niemiara i na dodatek wyjątkowo chętnie dają się fotografować.
Tymczasem poza plakatami reklamującymi "lolita bar" jakoś nie mogliśmy ich wypatrzyć.
Kiedy w końcu kiedyś z tłumu na chodniku wyjawiła się jedna - nie posiadaliśmy się z radości.

Niestety...

Gdy tylko podniosłem obiektyw - lolita zamiast ucieszyć się, jak obiecywał przewodnik, zrobiła wściekłą minę,
wyszczerzyła zęby, pokazała wulgarny gest i wykonała natychmiastowy w tył zwrot.
No dobrze, pomyślałem.
Turystów pewnie trochę, lolit mało, to i nic dziwnego, że pozowanie mogło się znudzić.

Po chwili jednak trafiło się całe stado lolit.
Tym razem było jeszcze gorzej.
Namierzona obiektywem dziewczyna przybierała znurzoną i ponurą minę jednocześnie unosząc do góry zawczasu
przygotowany kartonik z napisem "PLEASE NO PHOTO".
Wszystkie, co do jednej miały takie kartoniki, więc nie pozostało nic innego jak pogodzić się z losem niespełnionego
fotoamatora.

W głowie zaczęło świtać podejrzenie, które po chwili zmieniło się w pewność: TO NIE SĄ ORYGINALNE LOLITY.

I rzeczywiście - mieliśmy do czynienia z osobami wykonującymi swoje obowiązki służbowe w pracy.
A jaki inny uniform byłby bardziej odpowiedni dla pracownika zapraszającego przechodniów do odwiedzin w "lolita bar"?

Image

Image

Produkty japońskiego "odkurzacza" mogą "śmieszyć, tumanić, przestraszać" ale równie dobrze
zachwycać albo wzruszać.
Nie zapomnę gigantycznego domu domu towarowego z elektroniką w Akihabarze.
Na jednym piętrze - ze dwadzieścia arów odtwarzaczy, na innym pod pól hektara telewizorów.
A na piętrze z keybordami i pianinami elektronicznymi ...
Każdy może sobie popróbować brzmienia instrumentów.
Adepci muzyki z różnych zakątków świata, z Azji przede wszystkim,
i wszyscy, WSZYSCY - grają Chopina!

Tyle dygresji, wracamy do narzeczonej Takashi.
Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#37 PostWysłany: 29 Mar 2016 21:58 

Rejestracja: 20 Gru 2015
Posty: 28
Loty: 2
Kilometry: 3 276
Super się czyta.
Góra
 Profil Relacje PM off
TikTak lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#38 PostWysłany: 29 Mar 2016 22:16 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Kwi 2014
Posty: 975
niebieski
Z tymi małpkami to (jak zwykle :mrgreen: ) żona miała rację. Mądre są te małpki tylko zachodnia kultura wypaczyła prawdziwe znaczenie symbolu.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#39 PostWysłany: 30 Mar 2016 19:15 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
"Żona miała rację, jak zwykle" - ach, ta damska solidarność. :roll:

=========================================

Zagłębieni w kilkupiętrowy labirynt podziemnych peronów, przejść, korytarzy Tokio Station ciągnęliśmy swoje walizki
i próbowali nie zgubić się.

Wbrew wrażeniom z pierwszej chwili, wcale nie było to takie trudne.
Wypracowany algorytm postępowania był taki:
* Nie próbować dociekać, na jakim piętrze jesteśmy ani w jaką stronę świata się poruszamy - bo i tak nic z tego
* Szukać strzałek wskazujących potrzebną linię, przy czym te do Japan Rail są oznaczone na zielono z literkami "JR" a te do metra -
różnymi kolorami, takimi jak na jego planie.
* Dowiedzieć się, jak się nazywa końcowa stacja w kierunku, w którym zamierzamy podróżować, bo tak będzie oznaczone rozgałęzienie na korytarzu, którym przyjdzie nam iść

Do celu mieliśmy dotrzeć linią JR, więc odpadła konieczność zastanawiania się gdzie i jaki bilet na metro trzeba kupić.
Żeby jednak nie było tak całkiem prosto - na peronie, gdzie wylądowaliśmy, lista kolejnych przystanków była podana wyłącznie po japońsku,
więc, wsiadając - tak do końca to nie byliśmy pewni, czy przypadkiem nie pojedziemy w drugą stronę.

W wagonie informacja o kolejnych stacjach była już także i po angielsku, więc odetchnęliśmy z ulgą.
Po kilku minutach przywitał nas dworzec "Bakurocho".
Na mapce zaznaczony był małą kropką, jak jedna z wielu stacji miejskich.
Faktycznie okazał się jednak nowym skomplikowanym labiryntem.

Instrukcja do labiryntu była znacznych rozmiarów i wisiała na ścianie.
Została starannie opisana w języku Go-Saga-in chūnagon no tenji.

Zapału do jej studiowania chyba nikt nie mógłby nam odmówić, jakkolwiek po kwadransie wytężonej
pracy zamiar wydobycia się na powierzchnię ziemi ani trochę nie zaczął się materializować.
Wybór pomiędzy wyjściami "nord17", "nord23", "nord-east67" itp. raczej ewoluował w kierunku loterii.

Razem z nami pracował w pocie czoła młody rodak Go-Saga-in chūnagon no tenji.
Był wyraźnie zafrasowany ale dobre wychowanie kazało odłożyć mu własne problemy na bok
i zająć się gaijinami, którzy ewidentnie wyglądali na niepiśmiennych.
Tak oto poznaliśmy Takashi.

Takashi bez trudu rozróżniał wyjście "nord17" od "nord23" i w labiryncie czuł się jak ryba w wodzie.
Ale miał poważniejszy niż my kłopot: zginęła mu narzeczona.
Gorzej nawet.
Żeby coś zgubić, to trzeba to najpierw mieć a on narzeczonej nie znalazł!
Otóż po tsunami i awarii w Fukushimie Takashi wyjechał do Australii.
Mówił, że przez okno wcale to wszystko tak strasznie nie wyglądało jak w telewizji.

Długo wymieniał maile z Keiko.
W wyniku tego zakochali się w sobie a nawet zaręczyli.
Nie wiem jak się zaręcza przez Internet, żałuję, że nie zapytałem.

No i właśnie dzisiaj ich miłość miała przenieść się ze świata wirtualnego do materialnego.
To znaczy - on z tej Australii przyleciał, zamierzali się w Tokio spotkać a o północy razem
na antypody odlecieć.

Umawiać randkę na zatłoczonym dworcu kolejowym?!
Amator!
Jak należało przypuszczać - nie spotkali się a komórka jak na złość nie chciała działać.

Kiedy Takashi zaczął nam tłumaczyć co, jak i którędy, stwierdził, że on też zatrzymał się
w hotelu Nichonbashi Villa, czyli w NASZYM HOTELU i zaraz nas tam zaprowadzi.
No nie, w takie przypadki nie wierzę.
A jednak.
Chłopak czuł się w obowiązku pokazać nam drogę a jednocześnie nie mógł opuścić posterunku.
Spodziewał się, że w tym właśnie ruchliwym miejscu, na skrzyżowaniu kilku korytarzy, narzeczoną w końcu zobaczy.
Zaproponowaliśmy wspólną obserwację tłumu.
Kilka przechodzących osób, w mojej opinii, na narzeczoną całkiem by się nadawało, ale Takashi za każdym razem
twierdził, że nie.
Po kwadransie razem ruszyliśmy do hotelu.

Gdy w końcu wystawiliśmy głowy spod ziemi okazało się, że drzwi Nichonbashi Villa są niemal obok.
W hallu czekała zgubiona narzeczona.
Rezolutna dziewczyna wzięła taksówkę i rozwiązała problem.
Na oko nie sprawiała wrażenia wkurzonej, rozpromieniła się na widok naszego przewodnika.
Takashi też się rozpromienił, szybko pożegnał i pogonił do swojego szczęścia.

Z ulgą przekonaliśmy się, że rezerwacja z booking.com znowu zadziałała jak należy i po chwili - wylądowaliśmy w swoim pokoiku.
Od tego w Kioto różnił go kolor zasłon w oknach i nieco inny układ guziczków przy kibelku.
Reszta była IDENTYCZNA.
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Gaijins
#40 PostWysłany: 30 Mar 2016 22:11 

Rejestracja: 20 Gru 2015
Posty: 28
Loty: 2
Kilometry: 3 276
Czekam na ciąg dalszy. Gratuluję super relacji z pobytu.
Góra
 Profil Relacje PM off
TikTak lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 57 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 3 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group