Piszę “rząd”, bo nie mam wątpliwości, że decyzja w sprawie potencjalnej inwestycji Francuzów w lotnisko w Modlinie nie zostanie podjęta przez PPL. A to, w jaki sposób ten temat zostanie potraktowany, będzie dobitnie świadczyło o prawdziwych intencjach polskiego rządu w sprawie przyszłości Modlina, ale też całej branży lotniskowej w Polsce.
– Jesteśmy gotowi udzielać polskim lotniskom innego wsparcia niż dotacje, ale kolejnej bezpośredniej pomocy finansowej dla portów nie planujemy – rzucił w listopadzie ubiegłego roku wiceminister infrastruktury Marcin Horała.
Jak tłumaczył, wiele lotnisk jest i było trwale deficytowych nawet bez koronawirusa, więc pomaganie im mogłoby zostać uznane przez Komisję Europejską za niedozwoloną pomoc publiczną. Podsumujmy rachunek zysków i strat: od połowy marca ubiegłego roku na polskich lotniskach obowiązywał całkowity zakaz lotów przez 3 miesiące, potem mieliśmy delikatne odbicie w okresie letnim, a jesienią i zimą druga i trzecia fala pandemii połączona z restrykcjami w podróżach międzynarodowych sprawiły, że popyt na latanie spadł właściwie do zera. Pomoc od rządu to 142,2 mln PLN, które proporcjonalnie do wielkości otrzymało 11 z 14 polskich lotnisk.
Komunikat rządu jest więc jasny: lotniska, radźcie sobie same. I te faktycznie próbują, różnymi sposobami. Powszechne są restrukturyzacje i cięcia kosztów, w tym także poprzez zwolnienia. Niektórzy idą jeszcze szerzej jak Łódź, która ogłosiła wszem i wobec, że chce sprzedać część udziałów w lotnisku zewnętrznemu inwestorowi. Jednak największą rewolucją ostatnich tygodni jest informacja o tym, że francuska firma Egis Airports Network jest zainteresowana przejęciem 24 procent udziałów w spółce zarządzającej portem i zainwestowaniem w rozbudowę lotniska. Ta deklaracja, choć wstępna, to paradoksalnie ogromny kłopot dla PPL, a pośrednio także dla polskiego rządu.
Dlaczego? Aby to wyjaśnić, wróćmy na chwilę do tematu lotniska w Łodzi.
Gdy władze miasta ogłosiły swoją decyzję, oburzeniem zareagowali politycy Solidarnej Polski. Znany z mocnych słów ówczesny wiceminister aktywów państwowych poseł Janusz Kowalski (ten od “weto albo śmierć”) publicznie groził doprowadzeniem do odwołania prezydent Hanny Zdanowskiej, jeśli ta z pomysłu się nie wycofa. Jak czytamy w “Wyborczej”, Kowalski stwierdził przy tym, że wszystkie porty regionalne powinny być w rękach Skarbu Państwa albo PPL, zarządzającego m.in. Lotniskiem Chopina.
Czy to oznacza, że państwo miałoby kupić lotnisko? Nic bardziej mylnego.
Po kilku dniach w odpowiedzi na interpelację poselską wiceminister infrastruktury Marcin Horała stwierdził, że “z punktu widzenia dostępności usług lotniczych sytuacją optymalną jest taka, w której port lotniczy należy do podmiotu publicznego”, jednak “obecna sytuacja rynkowa jest bezprecedensowa i niekiedy wymaga od podmiotów funkcjonujących na rynku lotniczym podejmowania trudnych decyzji. Mam nadzieję, że będą one podejmowane w oparciu specjalistyczną wiedzę branżową oraz analizę możliwych obszarów poprawy jakości zarządzania lotniskiem (…). Jeżeli Miasto Łódź postanowi zbyć swoje udziały w spółce, Ministerstwo Infrastruktury nie ma prawa negować takiej decyzji, jeżeli wszelkie działania odbywają się w granicach i na podstawie przepisów prawa”.
W telegraficznym skrócie: jeśli Łódź chce sprzedawać lotnisko, to droga wolna. Horale było o tyle łatwiej napisać te słowa, bo zapewne doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że według wielu ekspertów szanse na znalezienie zewnętrznego inwestora nie są duże, a nawet jeśli, to władze Łodzi same mówiły, że interesowałyby ich na przykład takie podmioty, które postawiłyby mocniej np. na rozbudowę oferty cargo.
W tym przypadku rządowa narracja trzyma się jeszcze kupy, jednak dlaczego w takim razie w sprawie odpowiedzi dla potencjalnego inwestora dla lotniska w Modlinie trwa cisza? Odpowiedź wydaje się prosta: wejście do spółki takiego podmiotu jak Egis jest wszystkim bardzo nie na rękę.

Burzy bowiem pieczołowicie budowaną od lat przez PPL i polityków ze strony rządowej narrację, którą można w skrócie skwitować tak, że Modlin to fatalne, źle zarządzane i skazane na zagładę lotnisko, którym nie zainteresuje się nawet pies z kulawą nogą. Inwestor? Ależ proszę.
Były prezes PPL Mariusz Szpikowski w rozmowie z Fly4free.pl już pod koniec 2017 roku deklarował, że nie jest w stanie osiągnąć kompromisu z innymi udziałowcami (w domyśle: samorządem Mazowsza) w sprawie przyszłości Modlina, a na pytanie o to, czy w takim razie PPL nie powinien sprzedać udziałów, odpowiedział.
– Bardzo chętnie. Takie decyzje wymagałyby podjęcia decyzji na szczeblu ministerialnym, ale nie widzę przeciwwskazań. W obecnym modelu nie widzę możliwości istnienia trzech lotnisk w okolicach Warszawy – mówił.
Co się zmieniło od tego czasu? W sytuacji lotniska – właściwie nic, bo spór udziałowców w dalszym ciągu blokuje jakiekolwiek plany rozbudowy Modlina. Jednak pojawienie się inwestora zewnętrznego to szansa na przerwanie tego impasu. Tym bardziej, że Egis to nie jest firma krzak, tylko branżowi specjaliści – Francuzi zarządzają 17 średniej wielkości lotniskami na 4 kontynentach i najwyraźniej widzą w Modlinie potencjał, którego nie widzi PPL. W układzie idealnym taka oferta to spełnienie marzeń, przecinające węzeł gordyjski: PPL pozbywa się “balastu”, a sam Modlin ma szansę na rozbudowę, uzyskanie rentowności i stanięcie na nogi.
Tyle tylko, że po ogłoszeniu zainteresowania inwestycją przez Francuzów zapadła niezręczna cisza. Przerwał ją tylko komunikat PPL, który napisał jedynie o potrzebie pilnej restrukturyzacji Modlina po latach zaniedbań. O co w tym wszystkim chodzi? Już wyjaśniam.
Silny Modlin nikomu nie jest na rękę
O głównym problemie lotniska w Modlinie napisałem 3 lata temu tekst, który nadal wydaje się zaskakująco aktualny, więc chciałbym przybliżyć jego główną tezę. Otóż moim zdaniem PPL nie może sobie pozwolić na oddanie kontroli nad Modlinem, bo to oznaczałoby, że port ten mógłby zacząć się rozwijać. A silny Modlin nie jest na rękę nikomu: ani LOT (bo zapewne pozycja Ryanair znacząco rozwinie swoją ofertę i będzie mocniej konkurować z narodowym przewoźnikiem) ani PPL (bo rozbudowa lotniska w Modlinie oznacza, że biura podróży i czartery mogłyby się w sporej mierze tam przenieść z Lotniska Chopina (tak przynajmniej wynika z ich wstępnych deklaracji), co oznaczałoby poważny problemem dla budowanego za setki milionów złotych lotniska w Radomiu).
Ale problem może mieć też mozolnie budowany Centralny Port Komunikacyjny, bo w świetle jednoczesnego zamknięcia Lotniska Chopina, Modlin mógłby być konkurencją dla portu w Baranowie.
Jednocześnie wydaje się, że obecnie w interesie PPL nie jest wcale zamykanie portu w Modlinie, tylko… jego wegetacja, na obecnym poziomie ok. 3 mln pasażerów rocznie (oczywiście, mowa tu o czasach przed pandemią koronawirusa). Oznacza to, że wypchane do granic możliwości lotnisko i tak nie ma możliwości konkurować na masową skalę o względy biur podróży, a Ryanair (jedyna linia w Modlinie), choć od lat żąda rozbudowy portu, ma jednak w Modlinie dość cieplarniane warunki do latania. Gdyby jednak Modlin miał się zamknąć, Ryanair mógłby z miejsca próbować wskoczyć na Lotnisko Chopina, a byłoby to o tyle łatwiejsze, że w czasie pandemii koronawirusa może być tam dużo łatwiej o uzyskanie slotów. A stąd już tylko krok do wojny cenowej z LOT, która z pewnością napsułaby wiele krwi narodowemu przewoźnikowi, na którego chucha się i dmucha.
W całym zamieszaniu z Modlinem kluczowa jest oczywiście kwestia Ryanaira i jego 10-letniej umowy z lotniskiem w Modlinie, na mocy której irlandzka linia otrzymuje gigantyczne rabaty za wszelkiego rodzaju opłaty lotniskowe. I oczywiście, jest to umowa, która mocno wiąże ręce Modlinowi. Ale być może w takim razie warto dać się sprawdzić zewnętrznym specjalistom, którzy postawią podwarszawskie lotnisko na nogi? Tym bardziej, że umowa z Ryanairem kończy się już za 2 lata, to zaś oznacza zupełnie nowe rozdanie.
Bo nie jest też tak, że Modlin to lotnisko dla nikogo. Rację ma Marek Serafin, który w swoim komentarzu na portalu pasazer.com wskazuje, że lotnisko to obsługuje nie tylko Mazowsze, ale też dużą część Podlasia i północno-wschodniej części kraju.
W interesie rozwoju branży lotniczej jako takiej istnienie Modlina jest więc w pełni uzasadnione. Ale czy jest ono też uzasadnione w interesie rządowej “racji stanu”? Raczej trudno tu o odpowiedź twierdzącą, tym bardziej, że mocny Modlin to zbyt duże ryzyko dla zbyt wielu projektów.
Nie wiem czy Modlin stanie na nogi pod zarządem nowego inwestora, ale skoro rząd daje zielone światło Łodzi na sprzedaż lotnisko, a w przypadku Modlina milczy, to trudno nazwać taką taktykę inaczej jak hipokryzją. A milczenie w sytuacji, gdy taki inwestor dla Modlina się znalazł, może dużo powiedzieć o intencjach, jakie rząd ma w stosunku do podwarszawskiego portu. A na razie nieoficjalnie słyszymy, że PPL nie chciał się nawet spotkać z przedstawicielami Egis…