Centra Krakowa i Gdańska zmieniają się na gorsze przez Airbnb. Czy śródmieścia zaczną wymierać?
Obumierające centra miast to problem znany w Polsce od dawna, choć jeszcze kilka lat temu dotyczył on innych kwestii. Choćby budowy coraz to nowych centrów handlowych, w wyniku czego umierały tradycyjne punkty usługowe i lokale w śródmieściu, bo odwiedzało je coraz mniej ludzi. Nie dotyczyło to jednak najbardziej popularnych turystycznych miast w Polsce jak Kraków czy Gdańsk. Jednak teraz wydaje się, że także te miasta mają problem, a kluczem do szukania winnego jest słynny serwis Airbnb.
Dlaczego tak się dzieje?
Zaskoczeni? Ostatecznie pewnie większość z was korzystała z usług Airbnb przynajmniej raz w życiu i chwalicie sobie tę usługę. Bo z punktu widzenia turysty ten serwis ma mnóstwo zalet: nocleg w prywatnym mieszkaniu jest znacznie tańszy (średnio 25-30 proc.) niż w hotelu. Do tego mieszkamy w ścisłym centrum, mamy dostęp do kuchni, czyli możemy sami sobie przygotowywać posiłki, co jeszcze mocniej obniża koszty naszego wyjazdu.
Z dobrodziejstw Airbnb coraz mocniej korzystają też prywatni właściciele mieszkań, dla których jest to bardzo dobre źródło dodatkowego przychodu. Źródło znacznie lepsze niż długoterminowy wynajem mieszkań, bo wiadomo, że wynajmując w sezonie mieszkania kilkunastu grupom na 2 czy 3 noce zarobią więcej niż wynajmując to samo lokum rodzinie na dłuższy czas. I tu dochodzimy do meritum, w którym wiele miast, zwłaszcza tych najbardziej popularnych wśród turystów, zdecydowało się na wprowadzenie ograniczeń w działalności serwisów typu Airbnb.
Berlin zakazuje, centrum Florencji opustoszało
O ograniczeniach pisaliśmy już wiele razy na łamach Fly4free.pl. Przypomnijmy więc tylko najgłośniejsze przypadki: takie jak Barcelona, która nakazała obowiązek rejestracji osobom prywatnym wynajmującym mieszkania i rozesłała armię urzędników, którzy wlepiają słone mandaty tym, którzy wynajmują mieszkania na czarno. Albo Berlin, który w zeszłym roku zakazał krótkoterminowego wynajmu całych mieszkań. Tu sytuacja była zresztą wyjątkowo trudna, ponieważ z powodu rozprzestrzenia turystycznych wynajmów w centrum miasta i okolicznych dzielnicach zaczęło brakować mieszkań na długookresowy najem. A z tego powodu cierpiała lokalna gospodarka, bo młodzi ludzie sprowadzający się do miasta, zwyczajnie nie mieli gdzie mieszkać.
Fot. Sergey Novikov / Shutterstock
Kto nie wprowadził regulacji na czas, ten ma problem, bo centra niektórych historycznych miast zaczynają pustoszeć. Tak jak w Wenecji (która ostatnio wprowadziła restrykcyjne procedury związane z budową nowych hoteli) czy Florencji. Z niedawnego raportu naukowców z uniwersytetu w Sienie wynika, że w przepięknej Florencji ponad 20 proc. mieszkań w ścisłym, historycznym centrum miasta jest wystawiona na wynajem na Airbnb. A trzeba pamiętać, że w zestawieniu nie ujęto innych serwisów pośredniczących w wynajmie mieszkań ani wynajmu na czarno. W efekcie centrum Florencji zaczyna wymierać i przypominać Disneyland, czyli park rozrywki dla turystów. W mniejszych miastach jak urokliwa Matera w południowych Włoszech, ten odsetek jest jeszcze większy i wynosi nawet do 1/3 wszystkich mieszkań w ścisłym centrum miasta. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że na krótkich wynajmach wcale nie zyskują mieszkańcy, tylko tzw. „super gospodarze”. To grupa ludzi, która wykupuje mieszkania w centrum miasta i potem żyje z ich wynajmu. Uwzględniony w raporcie jeden z rekordzistów z Mediolanu, czerpał z wynajmu na Airbnb zyski rzędu 500 tys. EUR rocznie. Podobną sytuację zaczynamy obserwować w Polsce.
Czy w Krakowie to już problem?
Stolica Małopolski jest zdecydowanie najpopularniejszym punktem na turystycznej mapie Polski – w zeszłym roku pod Wawel zjechało rekordowo wielu, bo aż 12 mln turystów. Z tej liczby aż 2,9 mln osób to zagraniczni turyści, a aż 8,5 mln osób zdecydowało się na nocleg w Krakowie. W tej sytuacji trudno się dziwić, że wynajem prywatnych mieszkań przeżywa prawdziwy boom. Według „Gazety Wyborczej” na Airbnb znajduje się ponad 5 tys. ofert wynajmu mieszkań dla turystów w Krakowie. A konkurencyjny portal Wimdu podaje, że to zdecydowanie najczęściej wybierane przez użytkowników miasto w Polsce. A to oznacza, że niepokojące tendencje dotarły też tutaj.
„Niektórzy wynajmują mieszkania na czas swojej nieobecności, inni kupują kilka apartamentów wyłącznie z myślą o turystach. Deweloperzy remontują całe kamienice w centrum (np. w rejonie Dworca Głównego), dzielą lokale na mniejsze i sprzedają pod inwestycje. Pojawiły się firmy, które zarządzają takimi lokalami – w imieniu właścicieli wystawiają oferty na portalach, sprzątają je i pomagają turystom” – czytamy w krakowskiej „Wyborczej”.
– Nie widzę w tym zjawisku nic pozytywnego dla miasta. Mamy mało przyjazne przestrzenie dla mieszkańców, zamiast nich są czynne przez 24 godziny na dobę rozrywkowe centra dla turystów. Wystarczy zobaczyć, że w Krakowie w obrębie Plant w zasadzie nikt nie mieszka. Niewiele lepiej jest między pierwszą a drugą obwodnicą. Całe kamienice zamieniane są w quasi-hotele czy mieszkania na wynajem. A nawet jeśli mieszkamy w takiej kamienicy, w której co drugi lokal jest przeznaczony na wynajem dla imprezowiczów z całej Europy, to szybko z niego rezygnujemy. Sprzedajemy takie mieszkanie lub sami wynajmujemy. Bo tam się nie da mieszkać – komentuje dla „Wyborczej” dr Paweł Kubicki, socjolog miasta z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Fot. DeVisu / Shutterstock
Czy faktycznie jest tak źle? Paweł Kunz z Fly4free.pl zapytał o to mieszkańców grodu Kraka.
„To jedna wielka imprezownia”
Paweł porozmawiał z Martą, która mieszka na jednym z krakowskich osiedli położonych blisko Wawelu i Rynku. Marta… jest załamana sytuacją.
– Spodziewałam się, że mogę mieć innych sąsiadów niż w moim poprzednim mieszkaniu na obrzeżach Krakowa, ale aż takich zmian nie brałam pod uwagę. To nie jest miejsce do wypoczynku, to jedna wielka imprezownia. Nie ma nocy, aby nie słychać było krzyków, odgłosów głośnej zabawy czy zniszczeń na klatce schodowej. Ludzie zachowują się jak bydło! – mówi Marta.
Jej relacja budzi grozę tym bardziej, że nie mieszka w podejrzanej dzielnicy, z sąsiadami rodem z nizin społecznych.
Jest wręcz przeciwnie: to prestiżowy adres, cena zakupu metra kwadratowego niebezpiecznie zbliża się do pięciocyfrowej, osiedle jest ogrodzone, widać dbałość o materiały użyte do budowy i wykończenia. Cała tajemnica tkwi w… lokatorach tymczasowych. Nie mówimy tu o właścicielach mieszkań, ale o ludziach, którzy za pośrednictwem takich serwisów jak Airbnb, wynajmują pokoje i mieszkania. I to właśnie oni są problemem.
– Jestem w stanie przełknąć domową imprezę studencką, która odbywa się co pewien czas w mieszkaniu obok. Ale z drugiej strony korytarza na naszym piętrze są dwa mieszkania, których właściciele wynajmują je poprzez Airbnb. Wiem, bo sama sprawdziłam – opowiada Marta. – 3 dni temu pijany Anglik krzyczał na cały głos o 2 w nocy na klatce schodowej, bo nie mógł znaleźć klucza do mieszkania. Przedwczoraj para Norwegów paliła marihuanę na balkonie, a później prawie całą noc na przemian było słychać śmiech, muzykę, płacz i odgłosy, które jednoznacznie wskazywały na to, iż wynajmujący zajęli się uprawianiem miłości. Dzisiaj rano z kolei pół korytarza było zabrudzone wymiocinami. Przecież tak się nie da żyć – denerwuje się Marta.
Jeden z zaprzyjaźnionych pracowników, zajmujących się obsługą klientów w sieciowym hotelu, podsuwa inny trop. Według niego ludzie w wynajętych apartamentach zachowują się gorzej niż w hotelach.
– W hotelach goście starają się jednak trzymać pewien poziom. W przypadku mieszkania z Airbnb, często puszczają im wszelkie hamulce, bo wychodzą z założenia, że nikt im nie zwróci uwagi – stwierdza, prosząc jednocześnie o anonimowość.
Ryzykowna teoria. Czy prawdziwa? Przecież przy zdawaniu kluczy często widzimy się z właścicielem mieszkania… i ewentualne problemy, zabrudzenia, zniszczenia – muszą być od razu załatwione i rozliczone.
Pewne jest natomiast, że wbrew zapewnieniom, Kraków zdaje się mieć ciągle problem z hordami głośnych turystów, którzy przez lata upijając się i awanturując, byli prawdziwą plagą tego miasta. Wbrew staraniom władz miasta, które chciałyby więcej „jakościowych” turystów, zainteresowanych muzeami i miejscowa kulturą, a nie tylko dostępem do taniego piwa i rozrywki.
„Stukot małych kółek”
Wielu krakusów krytykuje nowy trend w turystyce, ale są też tacy, którzy starają się zrównoważyć wady i zalety. Znany bloger podróżniczy Marcin Wesołowski, poświęcił temu zagadnieniu jeden ze swoich tekstów.
„Niedzielny poranek w centrum Krakowa rozbrzmiewa jedną melodią, i nie jest to dźwięk hejnału z Wieży Mariackiej. Po brukowanym Rynku i wychodzących od niego uliczkach ciągną grupy, a za nimi małe walizki na niewielkich kółkach, które podskakują na nierównościach naszych miejskich powierzchni płaskich. W innych dzielnicach miasta, w miejscach do niedawna uważanych za miejskie sypialnie bardziej aniżeli turystyczne mekki, podobny dźwięk wybudza tych, którzy pozwolili sobie na dekadencki, leniwy poranek, jedyny w zabieganym, pełnym obowiązków tygodniu” – pisze Marcin.
W swoim tekście potwierdza trendy, o których tu piszemy – są krakowianie, którzy kupują na kredyt już trzecie mieszkanie, bo dzięki Airbnb w wysokim sezonie zarabiają na jednym trzy razy więcej, niż gdyby mieli wynajmować lokum studentom. Ale taka sytuacja nie jest też pozbawiona wad.
„W naszej kamienicy zostaliśmy tylko my. Codziennie mijamy kogoś innego. Wiesz jak to jest, wracasz do domu i spotykasz kogoś, kto ledwo stoi na nogach. I nie wiesz, co ci zrobi. Następnego dnia czujesz na całej klatce zapach zioła, a innego dnia wkurza cię za głośno muzyka. I komu się pożalisz? Dziś są, jutro ich nie ma! Raz zapukała do nas zdesperowana dziewczyna, bo miała zarezerwowaną wycieczkę do Auschwitz a nie miała gdzie przechować swojej wielkiej walizki. Właściciel prosił o zostawienie klucza przy wymeldowaniu, a rano, gdy jechała na wycieczkę, nie mogła się do niego dodzwonić. Odmówiłem, bo jechałem do rodziny” – to relacja innego mieszkańca.
Fot. Syda Productions / Shutterstock
Coraz głośniej słychać też głosy ludzi, którzy chcą, aby Kraków wzorem Berlina i innych miast z zachodniej Europy unormował jakoś dziką działalność serwisów typu Airbnb.
Czujniki hałasu pomogą?
Nieśmiało widać już pierwsze inicjatywy tego typu. Kilka tygodni temu jeden z miejskich radnych, do którego zgłaszali się mieszkańcy skarżący się na zbyt głośnych turystów napisał interpelację do prezydenta Jacka Majchrowskiego. Proponuje w niej, aby miasto nakazało właścicielom apartamentów turystycznych montaż czujników głośności, które będą automatycznie wysyłać zgłoszenia do właściciela lokalu lub policji, kiedy poziom hałasu w mieszkaniu przekroczy dopuszczalny limit. To rozwiązanie z pewnością mogłoby ulżyć trochę mieszkańcom, ale nie rozwiązałoby problemu wyludniającego się centrum.
A jak jest w Gdańsku?
Tu oczywiście problem nie jest aż tak duży, choć negatywne efekty masowych krótkotrwałych wynajmów widać już teraz. Dotyczą one przede wszystkim nowych apartamentów budowanych w bezpośrednim sąsiedztwie Starego Miasta. Takich jak luksusowy apartamentowiec Waterlane nad Mołtawą, o którym kilka miesięcy temu rozpisywały się media. Stało się tak, ponieważ duża część apartamentów w gdańskiej marinie zamieniła się w mieszkania na wynajem na godziny. W środku zaś często słychać odgłosy libacji alkoholowych i głośnych imprez. Waterlane nie jest zresztą odosobnionym przypadkiem, bo takich miejsc jest więcej, choćby w pasie nadmorskim.
Co robić? Amsterdam daje dobry przykład
Jedno z ciekawszych podejść do rozwiązania problemów oferuje Frans van der Avert, dyrektor zarządzający Amsterdam Marketing, miejską organizacją zajmującą się promocją holenderskiego miasta. Zrobiło się o nim głośno w maju, gdy mocno skrytykował Ryanaira i Airbnb, twierdząc, że obie firmy niszczą centra europejskich miast.
– Miasta powoli umierają z powodu nadmiaru turystów. Jeszcze trochę i nikt nie będzie chciał mieszkać w centrach miast – powiedział, czym wzbudził wielką złość ze strony Ryanaira i wywołał dyskusję.
W rozmowie z trójmiejską „Wyborczą” holenderski ekspert wskazuje na konieczność wprowadzenia regulacji w polskich miastach, zanim problem osiągnie większą skalę.
– Sprawa dotyczy przede wszystkim starych, kupieckich miast, które mają historyczne centra o niezbyt dużej powierzchni. Nie są to na ogół stolice (…). To mniejsze miasta, z węższymi ulicami, projektowane z tym kupieckim podejściem, że więcej domów to więcej pieniędzy. To historia takich miast jak Barcelona, Brugia, Dubrownik, Wenecja, wasz Gdańsk. Miasta te są zwarte wewnątrz, a tłok generowany przez wzrost liczby odwiedzających jest w nich większym kłopotem, problemy pojawiają się szybciej – mówi „Wyborczej”.
Fot. Patryk Kośmider / Shutterstock
Ten problem to brak równowagi, który doprowadza właśnie do obumierania centrów miast.
– By miasto żyło, potrzebuje mieszkańców, a oni potrzebują dobrych warunków życia i pracy. (…) W idealnej sytuacji mamy w mieście równoboczny trójkąt, a jego trzy elementy – mieszkańcy, odwiedzający, biznes – są w równowadze i tworzą duszę miasta. Problemy zaczynają się, gdy jeden z elementów zaczyna dominować nad innymi. Jeśli są to rzeczywiście turyści, to wówczas mieszkańcy i przedsiębiorcy są coraz bardziej ściśnięci. Problemem nie jest samo zagęszczenie, ruch w mieście, ale kłopoty wynikające z tego zagęszczenia, zachowania poszczególnych grup wywołujących określone problemy, np. zbyt głośni czy pijani turyści czy gdy w popularnych miejscach tłok jest tak duży, że zaczyna blokować ruch uliczny.
Jakie mogą być konsekwencje braku regulacji?
– Jeżeli nie przygotujecie miasta na konsekwencje wzrostu popularności, strzelicie sobie w kolano. Musicie działać wyprzedzająco, bo w przeciwnym razie mieszkańcy zaczną protestować. (…) Do mieszkańców nie trafiają już argumenty, że duża liczba turystów jest dobra dla miasta, bo oznacza więcej miejsc pracy i większe wpływy do jego kasy. Mają to gdzieś, bo na ch drzwi sześć razy w nocy jacyś „turyści” robią siku. Dialog z mieszkańcami jest trudny, bo tak naprawdę się z nimi zgadzasz – mówi van der Avent.
W Amsterdamie wiedzą co mówią, bo rocznie odwiedza go aż 17 mln turystów. W związku z tym miasto podjęło szereg inicjatyw mających na celu ograniczenie liczby przyjezdnych. W zeszłym roku podjęto m.in. decyzję o zamknięciu terminala dla dużych statków pasażerskich i przeniesieniu go z dala od centrum. Wprowadzono też ograniczenia dla wynajmujących mieszkania na Airbnb. Każda taka osoba musi się zarejestrować i spełnić szereg wymogów: lokum można wynajmować maksymalnie dla 4 osób. Oprócz tego, mieszkanie można wynajmować tylko przez 60 dni w roku, a kto się nie zastosuje, będzie musiał zapłacić mandat w wysokości 20 tys. EUR.
Widać, że Amsterdam jest dość mocno zdesperowany. Rok temu burmistrz miasta, Eberhard van der Laan publicznie zaapelował do turystów, by raczej nie nocowali w Amsterdamie, tylko szukali noclegów w innych „pięknych, ale niedocenianych” holenderskich miastach jak: Haga, Rotterdam czy Utrecht, które mają dobre i szybkie połączenia kolejowe z jego miastem.
Fot. Konstantin Tronin / Shutterstock
Amsterdam planuje też budować duże parkingi dla turystycznych autokarów na przedmieściach, z których zorganizowane grupy będą dojeżdżać do centrum komunikacją miejską. Chce też promować okoliczne miejscowości, by trochę rozładować ruch w samym Amsterdamie.
A jakie jest Wasze zdanie na ten temat?
Współpraca: Paweł Kunz