Kto nadąży za British Airways? Chcieli być jak low-cost, teraz znów idą w luksusy i bycie „premium”
– Dni chwały British Airways wracają. Głęboko wierzę, że najlepsze jest dopiero przed nami i wkrótce staniemy się linią pierwszego wyboru dla pasażerów – powiedział Alex Cruz, prezes British Airways, ogłaszając wielki plan inwestycyjny brytyjskiego przewoźnika.
Prezentuje się on imponująco. Firma planuje pozyskać 72 nowe samoloty (w tym Airbusy A350 i Boeingi 787-10 Dreamliner), a także przeprowadzić lifting 128 maszyn, które już teraz ma we flocie. Zmiany będą dogłębne: pasażerowie wszystkich samolotów latających na krótkich i długich trasach będą mieli do dyspozycji gniazdka elektryczne, a także „najszybsze Wi-Fi na rynku”, jak obiecuje prezes. Oczywiście, płatne.
Spore kwoty pójdą też na szkolenie załóg oraz lepsze jedzenie. Najbardziej widoczne mają być tu zmiany na długich trasach: BA obiecało m.in. drugi ciepły posiłek w klasie ekonomicznej, który zastąpi serwowane dotąd zimne przekąski.
Na wszystkie te zmiany British Airways planuje wydać w ciągu najbliższych 5 lat ok. 4,5 mld GBP.
Low-cost czy premium?
Pasażerowie z pewnością mogą się cieszyć, ale z drugiej strony – widać gigantyczną niespójność w strategii brytyjskiej linii. Odpowiada za nią sam Cruz, który przyszedł do British Airways z hiszpańskiego Vuelinga i zaczął radykalnie ciąć koszty. Po to, by – jak tłumaczył – brytyjska linia mogła lepiej konkurować z low-costami.
Zmiany były drastyczne: w styczniu słynące z komfortu British Airways zlikwidowało bezpłatne posiłki na wszystkich krótkich i średnich trasach. Ta operacja była PR-ową katastrofą. Bo choć w zamian pasażerom zaoferowano płatne przekąski z sieci Marks&Spencer (co już i tak zirytowało przyzwyczajonych do darmowego jedzenia pasażerów), to szybko okazało się, że… przewoźnik zamówił zbyt mało jedzenia i często okazywało się, że w połowie płatnego serwisu brakowało kanapek, batoników i innych przysmaków. Takich „wpadek” low-costowe British Airways zaliczyło jeszcze więcej.
Choćby w marcu, gdy okazało się, że BA planuje zmniejszyć ilość miejsca na nogi w swoich Airbusach A320 i A321 z 30 do 29 cali.
Przewoźnik tłumaczył ściśniętym pasażerom, że w ten sposób uda się umieścić w samolocie dodatkowe dwa rzędy siedzeń. A co za tym idzie, sprzedać 12 dodatkowych biletów. Problem tylko w tym, że… zmniejszenie przestrzeni spowodowało, że więcej miejsca na nogi od Britisha będzie miał choćby Ryanair, uchodzący za niewygodnego i nieliczącego się z pasażerami przewoźnika. Do tego doszły jeszcze strajki i poważna awaria systemu IT, która w maju na jeden weekend uziemiła większość lotów BA z lotniska Heathrow.
Efekt? W prestiżowym rankingu Skytrax British Airways stracił gwiazdkę i zajął dopiero 40. miejsce na świecie w głosowaniu pasażerów, a sami Brytyjczycy wymyślili nowe przezwisko dla przewoźnika – linie „ABBA”, czyli „Anything but BA” („Cokolwiek, byle nie British Airways).
A może… jedno i drugie?
Sam Alex Cruz też chyba nie do końca wie, w którą stronę ma iść jego linia, bo w lipcu ogłosił np. plan podzielenia British Airways na… dwóch przewoźników. Jeden miałby być klasycznym low-costem, drugi – super luksusowym. I żeby było ciekawiej – obie linie miałyby działać w ramach… jednego samolotu. Żądni luksusu pasażerowie byliby wówczas obsługiwani w przedniej części samolotu, a typowo low-costowy klient – siadałby w tylnej części maszyny, gdzie oczywiście poziom dodatkowych usług byłby minimalny.
Luksus czy niskie koszty? Która opcja zwycięży w przypadku zasłużonej brytyjskiej linii?