Linie chcą, żeby MAX-y przeszły do historii. Ale same samoloty już niekoniecznie…
Mogłoby się wydawać, że nazwa 737 MAX i najmniej udany samolot Boeinga to jedno i to samo. I nie można zrezygnować z jednego bez pozbywania się drugiego. Okazuje się jednak, że najprawdopodobniej tak właśnie się stanie. Jak to możliwe, że MAX-y przestaną istnieć, a jednocześnie dokładnie te samoloty wrócą na niebo? Chodzi o prostą… sztuczkę marketingową.
Gdy w ubiegłym roku, Donald Trump zaproponował Boeingowi, by rozwiązał swoje problemy… zmieniając nazwę samolotu 737 MAX, żartów i docinków nie było końca. Tymczasem, choć to rozwiązanie wydaje się być absurdalne, coraz częściej jest brane pod uwagę. I to wcale nie przez Boeinga, który czym prędzej powinien ratować własną skórę, a przez… linie lotnicze, które mają dość kłopotów z własną flotą.
Póki co wciąż nie widać końca uziemienia MAX-ów, a kolejne terminy są notorycznie przesuwane. Już wiadomo, że na pewno nie stanie się to do końca marca jak planowano jeszcze kilka tygodni temu. Obecnie Federalna Administracja Lotnicza wskazuje na kwiecień. To jednak dobry czas, by przewoźnicy mogli zastanowić się, co zrobią ze wspomnianymi maszynami, gdy te będą już mogły wrócić do pracy. Wiele wskazuje na to, że duża część właścicieli tych samolotów po prostu… zmieni im nazwę. Dokładnie tak, jak proponował Donald Trump.
– Poprosiliśmy Boeinga, aby pozbył się tego słowa MAX – powiedział Steven Udvar-Hazy, założyciel Air Lease, firmy leasingującej samoloty podczas konferencji lotniczej w Dublinie, cytowany przez Reutersa. – Myślę, że słowo MAX powinno trafić do książek o historii, jako przykład złej nazwy dla samolotu. Ta marka jest zniszczona – dodał.
Air Lease to jeden z największych klientów Boeinga, jeśli chodzi o MAX-y: firma ma zamówienie na 150 samolotów tego typu. Jak dodał Udvar-Hazy, wcale nie jest bowiem pewne, że pasażerowie szybko zapomną o dwóch katastrofach, które przyczyniły się do uziemienia tych samolotów.
– W niektórych częściach świata pasażerowie mogą okazać się bardziej przesądni, przez co po wznowieniu lotów MAX-ów proces przezwyciężenia strachu u ludzi potrwa znacznie dłużej – powiedział.
Na podobny pomysł już dawno wpadł Ryanair. Pół roku temu informowaliśmy, że irlandzki przewoźnik zmienił sposób oklejania MAX-ów.
– W dolnej części dzioba, gdzie do tej pory znajdowała się nalepka z nazwą “737 MAX”, widnieje zupełnie inny napis. Wszystko wskazuje więc na to, że nowe samoloty, którymi Ryanair zacznie niedługo wozić pasażerów, nie będą Boeingami 737 MAX 200, tylko 737-8200 – pisaliśmy.
Nie tylko Ryanair wpadł na taki pomysł: kilka dni temu w sieci pojawiły się zdjęcia MAX-ów taniej linii VietJet, które czekają na odbiór – na oznaczeniu samolotów widnieje nazwa… Boeing 737-8.
I choć nie wszystkim ten zabieg się podobał, teraz wygląda na to, że wielu jednak… pójdzie tym samym tropem. Jak będą się więc nazywały MAX-y? Nie wiadomo. Wszak może się okazać, że każda linia zastosuje swoją nomenklaturę. Pewne jest jednak to, że zniknie z niej słowo MAX, które nawet mało wtajemniczonym w branżę pasażerom, kojarzy się negatywnie.
Co na to wszystko Boeing? Na razie producent feralnych samolotów nie zdecydował się na oficjalną zmianę ani zasugerowanie liniom lotniczym podobnego rozwiązania. Już w ubiegłym roku przyznał jednak, że nie odrzuca żadnej szansy na naprawianie wizerunku wspomnianej maszyny.
– Jesteśmy otwarci na każdy pomysł, który pozwoli nam na przywrócenie zaufania pasażerów. Jeśli to oznacza zmianę marki, to z pewnością to zrobimy – powiedział Greg Smith, dyrektor finansowy Boeinga.