„Przecież nigdy tu nie wrócimy, nie?”. Podejście, które rujnuje turystykę. I sami przykładamy do tego rękę
Napiwki, sprzątanie czy płacenie normalnej stawki za usługę jest dla frajerów – sądzą niektórzy. I przekonani o swoim sprycie, geniuszu czy wartości z tą samą myślą wyjeżdżają na wakacje. Pewnie im się uda, pewnie zaoszczędzą pieniądze lub siły. Ale wiecie, kto poniesie konsekwencje? My. Następni.
Podejście „więcej tu nie wrócę” jest świetne, gdy chcemy samych siebie zmotywować w momentach fizycznego, psychicznego czy finansowego zwątpienia.
Sprawdza się, gdy zastanawiam się czy lepiej zapłacić za wejście Parku Guell czy zwiedzić Sagradę Familię w środku i wybieram oba miejsca, bo przecież „więcej tu nie wrócę”. Choć akurat w przypadku Barcelony okłamuję samą siebie (bo pewnie wrócę i to szybciej niż myślę), to w wielu przypadkach może ono okazać się prawdą.
Sprawdza się, gdy w Tajlandii decyduję czy rozmienić kolejne 50 USD w kantorze czy jednak przeżyć ostatnie kilka dni za resztkę wymienionych pieniędzy, ale uświadamiam sobie, że chcę jeszcze zjeść z 10 pad thai i pięć kolejnych potraw, których wcześniej nie zdążyłam.
Sprawdza się, gdy myślę, czy wybrać bardziej widokową trasę w Gruzji, przy której zmęczę się trzy razy bardziej czy dać już sobie spokój i już za chwilę popijać czaczę w małym pensjonacie, ale dociera do mnie, że czaczę piłam już ileśtam razy, a tego widoku nie zapomnę do końca życia.
Ale równie często bywa motywacją do najgorszych ludzkich zachowań. A te niestety najczęściej w dłuższej perspektywie mają katastrofalne skutki nie tylko dla środowiska, mieszkańców, ale także dla nas – turystów. Bo za grzechy poprzedników pokutujemy wszyscy.

Zastanów się, co po sobie zostawiasz
Minął niewiele ponad miesiąc, odkąd media obiegła informacja o wielorybie, który przez długi czas gromadził w swoim żołądku 8 kg śmieci. Choć specjaliści z Tajlandii robili, co mogli, zwierzęcia nie udało się uratować. Jak do tego doszło?
Bardzo prosto. Tu papieros zgaszony w piasku, tam jedna czy dwie reklamówki, które odfrunęły, a za którymi nie chciało się nikomu biec. Foliowe opakowanie z loda zostawione pod leżakiem, plastikowy kubek po drinku nie zabrany z plaży. Środowisko obrywa za nasze drobnostki.
Nie jestem ani nigdy nie byłam wojującym ekologiem, który przykuwa się do drzew i namawia do używania wyłącznie naturalnych produktów w absolutnie każdej dziedzinie życia. Ale kiedy widzę, że ktoś zostawia po sobie syf – na plaży, w lesie, w jakimś fajnym miejscu do grillowania, bo przecież „i tak tu więcej nie wróci” to coś we mnie pęka. Ty nie wrócisz, ja już pewnie też, ale przez nas za chwilę nikt nie będzie mógł tu przyjechać.
Z powodu nadmiernej eksploatacji niedawno zamknięto jedną z najsłynniejszych i najbardziej rajskich zatok w Tajlandii. Coraz więcej miejsc kończy z sielanką i uleganiem turystom, a w zamian wprowadza restrykcje, zakazy i obostrzenia. Mogłeś nigdy nie zostawić nigdzie nawet pół papierka, ale Maya Bay na razie nie zobaczysz. Podziękuj tym, którzy przecież „już tu nie wrócą”.
Zresztą nie trzeba szukać od razu w żołądku wieloryba. Wystarczy spojrzeć, jak po dwóch przelotach wygląda przeciętny samolot Ryanaira, bo co piątego pasażera przerasta zabranie swoich śmieci ze sobą albo oddanie ich w odpowiednim czasie stewardesie. Albo, ile co roku w ramach akcji Czyste Tatry wolontariusze znoszą ze szlaków w górach, ile śmieci zalega na Mount Evereście, ile razie nadepnęliście na szkło na plaży.
I oczywiście na razie ktoś to sprząta, zbiera, wyrzuca za nas. Aż któregoś dnia ktoś mądrzejszy powie to, co każda mama w latach 80. i 90., gdy ktoś podczas zbyt ochoczej zabawy spadł z trzepaka albo zniszczył ogródek sąsiadce: „jak się nie umiesz bawić, to więcej nie pójdziesz”.

Zastanów się, jak cię zapamiętają
Zupełnie inną kwestią jest głupota. Niczym nieskrępowana, wyrażona w słowach „ja nie dam rady?”, które zwykle poprzedza prośba o przytrzymanie piwa. Pod koniec czerwca dwie turystki urządziły sobie przed meczetem w Kota Kinabalu krótki pokaz tańca w bardzo letnich strojach. Najwyraźniej Malezja pomyliła im się z Magaluf na Majorce, a na ich nieszczęście nagranie wyczynu szybko okrążył internet.
I można by było sobie nawet tłumaczyć, że może jakimś cudem, kompletnie nie wiedziały, gdzie są. Tylko, że malezyjskie meczety (jak i wiele innych na świecie) wyraźnie informują, jak należy, a jak nie można się zachowywać. I to w formie obrazkowej – więc nawet idiota załapie.
Tak. Można machnąć na to ręką, uznać, że głupich nie sieją itd. Tylko, że poza zatrzymaniem młodych ludzi i grzywną, ich hulanki sprawiły, że meczet został zamknięty dla turystów. Dziwię się nawet, że tą samą drogą nie idą słynne buddyjskie świątynie, które zawsze przypominają o odpowiednim stroju, a i tak zwiedza je mnóstwo osób w krótkich szortach i z pępkami na wierzchu. Bo ważniejsze jest seksowne zdjęcie na Instagramie niż uszanowanie czegoś, co dla innych ludzi jest świętością.
Zresztą podobnie jest ze słynną plażą na wyspie Sint Maarten, gdzie samoloty lądują i startują nad głowami plażowiczów. Było dobrze, każdy mógł sobie zrobić zdjęcie, ponapawać się widokiem. Aż jeden z drugim wymyślił, że będzie miał lepsze zdjęcie. Później kolejni chcieli mieć jeszcze lepsze i dziś plaża pełna jest zakazów i obostrzeń, a od czasu do czasu całkowicie zamykana. I każdy kolejny wypadek stawia obecność turystów w tym miejscu pod znakiem zapytania. A to tylko dwa przykłady z całego świata.
Dość powiedzieć, że władze Majorki musiały zakazać skakania z balkonów hotelowych do ulokowanych pod nimi basenów, bo bez tego ludzie uznawali to za doskonałą rozrywkę. A kolejne piękne miejsca muszą zakazywać robienia selfie, tylko dlatego, że ludzie byli gotowi dosłownie oddać życie za dobre zdjęcie. Ktoś się wykąpie w fontannie Di Trevi, ktoś inny wyryje swoje imię na murach Koloseum, jeszcze ktoś będzie chciał zabrać kamyki z Pompei, jakaś pani rzuci rękawiczką w królewskiego gwardzistę rękawiczką, a cała ekipa turystów zacznie robić zdjęcia z umierającym delfinem. Nie, żadnej z tych historii nie wymyśliłam.
Zastanów się, czy naprawdę warto
Nie zostawianie napiwków, bo „nigdy tu nie wrócę”. Oszukiwanie szeroko rozumianego systemu, gdzie tylko się da, „wyłudzanie” darmowych noclegów, posiłków, zostawianie pokoi hotelowych w tragicznym stanie – to coraz częstsze zjawisko.
A wiecie do czego prowadzi? Zawsze do tego samego – podwyżek cen. Skoro nikt nie zostawia napiwków, prędzej czy później trzeba będzie podnieść pensje pracownikom. Zapłacą za to turyści. Skoro tylko 6 na 10 osób wchodzi do jakiegoś parku narodowego oficjalną bramą, a reszta przez dziurę w płocie, to wpływy z biletów maleją, park ma problemy finansowe. I co robi? Podnosi ceny. Kto chce zobaczyć legalnie i tak zapłaci, prawda? Gigantyczne, obowiązkowe opłaty za sprzątanie w hotelach? Też nie wzięły się znikąd. I choć często są zwykłym naciąganiem, to równie często po prostu zwykłym zabezpieczeniem właściciela.
Jeszcze niedawno w Gruzji, Iranie, Wietnamie czy wielu innych krajach co drugi gospodarz dałby ci schronienie i jedzenie w razie kłopotów. Albo po prostu z dobrego serca, bo cię polubił. A potem jeden z drugim opisał to jako „sposób na darmową podróż”, inni masowo ruszyli takie metody testować i kto z gospodarzy był mądrzejszy z pomagania od czasu do czasu zrobił regularny biznes. I może się niedługo okazać, że choćby cię okradli i zostawili z samymi skarpetkami, nikt ci nie pomoże. Bo Ty – majfrend – masz przecież pieniądze.
Palenie podróżniczych mostów ma niestety jedną zasadniczą wadę. Zazwyczaj nie palisz ich za sobą tylko przed tymi, którzy chcieliby tu przyjechać trochę później.

Zastanów się, czy można inaczej
Każdy popełnia błędy – to oczywiste. Zresztą nie bez powodu redaktorzy Fly4free i podróżnicy całkiem niedawno na naszych łamach wyznawali swoje podróżnicze grzechy. Czasem nieświadomie zostawimy po sobie złe wrażenie, bo nikt nie zwróci nam uwagi. A, bo to się zdarzy jakaś wtopa obyczajowa, a to człowiek wepchnie nos nie tam, gdzie powinien wiedziony zwykłą ludzką ciekawością. Ale pomiędzy nagminnym robieniem z siebie ignoranta, a przypadkowymi, sporadycznymi błędami, bo akurat tego nie udało nam się doczytać jest naprawdę daleka droga. Grunt, żeby wchodząc na nią, nie zajść za daleko.
Zastanów się, co będzie myślał ktoś o tobie, gdy wyjedziesz. Co pomyśli o Polakach w ogóle? Albo jeszcze szerzej – o turystach. Czy zrobiłeś cokolwiek, by nie przegonił następnych? Albo by ich po prostu nie oszukał tylko dlatego, że wcześniej ktoś oszukał jego? Tak, pamiętam. Przecież „więcej tu nie wrócisz”, prawda? A co jeśli jednak tak się stanie?
Kiedyś wrył mi się w pamięć tytuł pewnego artykułu. Nie wiem, o czym był, nie pamiętam, gdzie go widziałam ani nawet, czy w ogóle go przeczytałam, ale słowa „od savoir vivre nie ma wakacji”, które widniały na samej górze tego tekstu wydały się być zaskakująco odkrywcze w swej prostocie. Dodałabym jeszcze, że od mózgu, wychowania i myślenia też nie. I szkoda, że nie wszyscy mogliby się pod nimi podpisać.