Wiosna cały rok, rajskie widoki i gastro dobrobyt. Polacy oszaleli na punkcie tej wyspy!
Nierówna powierzchnia pod kołami sprawia, że moja głowa gibie się jak u tych plastikowych piesków, ukochanych przez wieku kierowców w czasach słusznie minionych. Włosy – tak bardzo niedbale jak to tylko możliwe – czesze wiatr wpadający przez okna. Powiedziałabym więc, że fryzjerem Land Rover, stylistką Matka Ziemia, bo a to się człowiek otrze o coś na levadzie, a to mu trochę marakui spłynie na spodnie. Słońce świeci prosto w oczy, ale nie ma nieznośnego upału. Jest jak w te pierwsze wiosenne dni, gdy spragnieni słońca, wyposzczeni po zimowych ciemnościach lgniemy do każdego promyka słońca. Tyle, że tu jest tak przez cały rok.
Za chwilę znów zatrzymamy się przy jakimś niewielkim, nieco obskurnym (ale przez to wspaniałym) przydrożnym barze. Starszy pan rozleje z dzbanka ponczę, a ja pierwszy raz tak mocno w życiu poczuje, że chyba chciałabym zostać wyspiarką. A może byłam nią w poprzednim życiu? Nie wiem, ale czuję się tu… błogo. Zachwycam się monsterami rosnącymi przy drogach, soczystymi owocami, które dodaje się tu nawet do dań głównych, luzem i otwartością mieszkańców, ale też butnym oceanem, który widowiskowo kotłuje się przy skalistym brzegu.
Wsiadajcie, przejedziemy się razem po Maderze!

Polacy oszaleli na punkcie tej wyspy, a Wizz strzelił w dziesiątkę z lotami
Mówią o niej „kraina wiecznej wiosny”, „najbardziej zielona europejska wyspa”, a nawet „Hawaje Europy”. Ja muszę dodać od siebie, że to raczej „aktualnie ulubiona wyspa Polaków” (przykro mi, Wielka Brytanio!). Nie da się tutaj spędzać czasu w żadnym z popularnych miejsc i nie usłyszeć języka polskiego. Nasze zainteresowanie Maderą rosło od kilkunastu lat, bo początkowo rozsławił ją w Polsce tvn-owski serial „Teraz albo nigdy”, który już w 2008 roku przyniósł pierwszy turystyczny boom wśród naszych rodaków. W ostatnich latach wcale nie było gorzej – popularność Madery rosła szczególnie wśród klientów biur podróży, które oferowały tu bezpośrednie loty czarterowe.
Gdy jednak w 2022 roku Wizz Air uruchomił bezpośrednie połączenia rejsowe – najpierw z Katowic, a kilka miesięcy później również z Warszawy – na Maderę ruszyła większość podróżników z Polski. A reszta przynajmniej zaczęła to planować. Zwłaszcza, że zdarza się, że bilety na bezpośrednie loty można upolować nawet za ok. 400-500 zł w dwie strony.
Trudno się jednak dziwić tej popularności.Przez cały rok panuje tu przyjemna wiosenna atmosfera, a temperatury wahają się od 13 do 25°C, w zależności od miesiąca i części wyspy. Ba, nawet w grudniu Madera może poszczyć się 23 dniami słonecznymi. W zależności od dnia i wysokości, na którą się wybierzemy, jest na zmianę słonecznie i ciepło albo mgliście i deszczowo. Pełen przekrój pogodowy i pełna różnorodność sprawiają, że po pierwsze każdy znajdzie tu coś dla siebie, a po drugie – to naprawdę jedno z najbardziej zielonych miejsc, jakie zobaczycie w życiu. W dodatku Maderę uznaje się za jedno z najbezpieczniejszych miejsc na świecie! Ta kombinacja czynników sprawia, że sukces był niemal gwarantowany.

Wyspa dla każdego, czyli co zobaczyć na Maderze?
No dobrze, ale co w ogóle robić na tej Maderze? A co tylko chcecie!– mam ochotę odpowiedzieć. To jedno z tych miejsc, w których każdy może robić coś innego albo wielokrotnie zmieniać „klimat” (dosłownie i w przenośni) nawet w ciągu jednego dnia. Rano trekking w górach, a popołudniu odpoczynek na plaży? Proszę bardzo! Dziś offroad, a jutro zwiedzanie miasta? Załatwione!
Największy raj będą tu mieć miłośnicy natury. Na pierwszym miejscu trzeba postawić lewady, czyli system kanałów transportujących wodę deszczową. Wzdłuż nich poprowadzono ponad 200 przepięknych szlaków, które niejednokrotnie przecinają wodospady, zachwycają egzotycznymi roślinami czy gwarantują spektakularne widoki. Niektóre zajmą dosłownie kilkadziesiąt minut, inne pochłoną was na cały dzień, bo mają różne długości i stopnie trudności. Do najpiękniejszych zalicza się m.in. Levada das 25 Fontes, Faja do Rodrigues, do Risco, do Rei, da Ribeira da Janela czy do Alecrim. Nie można też zapominać o szlakach górskich – jak chociażby słynne Pico de Areiro czy najwyższy szczyt Madery – Pico Ruivo. Zdradzę wam jednak, że pod niektóre da się podjechać samochodem.
Wolicie plażowanie? Żaden problem! Możecie szukać swoich ulubionych zaułków albo odwiedzić te najpopularniejsze miejsca – plaże Seixal i Praia da Prainha. Trzeba jednak pamiętać, że na Maderze są tylko dwie plaże z żółtym piaskiem – Calheta i Machico. Reszta to plaże wulkaniczne lub kamieniste, co moim zdaniem… tylko dodaje im uroku! Fenomenalną atrakcją są też oceaniczne baseny. Sprawdźcie chociażby Doca do Cavacas (wstęp 5,5 euro + leżak 1 euro) lub podobne miejsca, a na pewno nie będziecie zawiedzeni.

A to przecież dopiero początek! Do zobaczenia są też urocze, tradycyjne domki w miasteczku Santana, magiczny las w Fanal czy Ponta do Rosto – chyba najbardziej charakterystyczny punkt widokowy Madery. Ba, same muzea w Funchal mogłyby pochłonąć kilka dni, a przecież jest tu jeszcze niesamowity ogród botaniczny (wybrany najlepszym w Europie), Rua Santa Maria, czyli ulica kolorowych drzwi, Mercado dos Lavradores, czyli najpiękniejszy targ owocowy, jaki widziałam (ale tu tylko oglądamy, bo ceny są bardzo zawyżone), kolejka linowa, która gwarantuje niezwykłe widoki i toboggany, czyli specjalne sanki z połowy XIX wieku, które wożą turystów… po asfalcie, w środku miasta!
Nie da się też przemilczeć rejsów z Funchal, dzięki którym można zobaczyć na wolności delfiny, a przy odrobinie szczęścia także wieloryby! Miłośnicy sportu nie mogą natomiast przegapić muzeum Cristiano Ronaldo, a gastroturyści… och, to to jest w ogóle osobny temat!
Gastronomiczny dobrobyt, czyli co zjeść na Maderze?
Osobiście z Madery zapamiętam jednak zupełnie inne rzeczy. Nie zrozumcie mnie źle – to obłędnie piękna wyspa, ale jej bogactwo krajobrazowe może spokojnie stawać w szranki z gastronomicznym dobrobytem. Dla turystów-łakomczuchów, to prawdziwy raj, a porządna gastrowycieczka po Funchal zmiecie z planszy niejednego zawodnika – gwarantuję.
Wiecie, że tylko tutaj można spróbować owoców Monstery? Tak, tej samej, która ozdabia wiele polskich domów! Ceriman – smakujący czymś pomiędzy ananasem, a bananem o kremowej, ale jednocześnie jędrnej konsystencji, to tak delikatny wytwór natury, że praktycznie nie da się go transportować poza wyspę.

O, albo pałasz czarny (espada) – ryba, która wygląda naprawdę jak jakiś mitologiczny czy biblijny potwór z głębin. Wyławiany jest prosto z oceanu tylko na Maderze i u wybrzeży Japonii, a spotkanie z nim oko w oko na targu rybnym, na długo może zapaść wam w pamięć. No i jeszcze skałoczepy (tak, to prawdziwa nazwa), czyli wszędobylskie lapas. To mięczaki, które mogą wam przypominać małże, choć smak mają nieporównywalnie lepszy. Potrzebują jedynie odrobiny masła i czosnku, by na zawsze zdobyć wasze gastronomiczne serca.
Nie zapomnijcie też spróbować espetady – wielkiego szaszłyka wołowego, carne vinho e alhos – marynowanych w winie occie i przyprawach kawałków wieprzowiny, które najpierw się gotuje, a potem obsmaża na chrupko i wszędobylskiego tuńczyka w przeróżnych formach (ale uwaga, robią go tu zwykle w wersji well done). Na przekąskę idealnie sprawdzi się bolo de caco, czyli lokalnego chleba podawanego z masłem czosnkowym lub oliwą albo jako podstawa gotowych kanapek. Na deser koniecznie wypróbujcie bolo de mel – ciemne korzenne ciasto po brzegi wypełnione suszonymi owocami i orzechami albo po prostu zaopatrzcie się w zestaw egzotycznych owoców – od marakui, przez smocze owoce i czerymoje aż po pitangę.
Trawienie wesprze natomiast wspomniana już poncza, czyli mieszanka rumu, miodu, cukru trzcinowego i soku serwowana w małych kieliszkach. Występuje w wielu wariantach smakowych, ale najbardziej tradycyjna bazuje na soku z cytryny – sprzedawana jest zarówno w barach, jak i w małych, lokalnych sklepikach.

A jak Wam podobało się na Maderze? Dajcie znać, jeśli odkryliście jakieś perełki, które koniecznie trzeba odwiedzić!