Gnębienie pasażerów jednak nie popłaca? Linie zaczynają to rozumieć i przywracają niektóre usługi
Czy moda na taryfę basic economy przetrwa? Przewoźnicy, którzy zaczęli zmiany, za którymi podążyła branża, wycofują się z części z nich i zaczynają inwestować w swój produkt, by pasażerowie nie zaczęli uciekać do konkurencji.
Basic economy to trend, który przybył do nas z USA, gdzie z powodu dużej konkurencji na rynku linie lotnicze mocno ze sobą rywalizują i szukają pomysłów na skuszenie klientów, ale oczywiście w taki sposób, by jak najwięcej na nich zarobić. Tak narodziła się ta nowa kategoria, którą linie lotnicze przejęły od przewoźników niskokosztowych.
W skrócie można ją zdefiniować następująco: płacimy właściwie tylko za przelot i prawo zabrania ze sobą małego plecaka, a za wszelkie inne udogodnienia, np. bagaż podręczny, trzeba słono dopłacać.
Brzmi znajomo? Usługa przyjęła się w Europie i to nie tylko na krótkich trasach – obecnie taryfę typu “basic” na lotach międzykontynentalnych oferują m.in. Lufthansa, Finnair, Alitalia, Air France czy KLM.
Tyle tylko, że amerykańscy przewoźnicy poszli o krok dalej i wprowadzając takie taryfy postawili sobie za punkt honoru, aby jak najbardziej… utrudnić i zohydzić podróż pasażerom wykupującym najtańsze bilety. Powód? Dość kuriozalny, ale prawdziwy – skłonić pasażerów do tego, aby podnieśli trochę swój komfort podróży poprzez wykupienie np. “normalnego” biletu w taryfie ekonomicznej.
Pomysły mieli różne: w takich liniach jak United, Delta czy American w “gołej taryfie” nie można skorzystać z luku bagażowego nad głową, a do samolotu wchodzimy na samym końcu, gdy wszyscy już siedzą. To powoduje dodatkowy stres, dyskomfort i myśli, że… może jednak nie warto tak się męczyć dla tych kilku dolarów oszczędności.
Przy tym okazało się, że basic to sprytny sposób na ukryte podwyżki cen, bo od razu po ich wprowadzeniu wzrosły stawki w klasycznej taryfie ekonomicznej. A ceny w taryfie basic na wielu trasach szybko zrównały się z tymi z dawnej klasy ekonomicznej, gdzie bez dodatkowych opłat mogliśmy liczyć na przekąskę czy zabranie dużego bagażu podręcznego.
Przyznali to zresztą sami przedstawiciele linii lotniczych.
– Taryfy typu basic to nie jest żadna obniżka cen. Gdy nasi pasażerowie widzą ofertę typu basic economy i porównują ją sobie z produktem klasy ekonomicznej, ponad 50 proc. z nich dokupuje dodatkowe usługi albo zmienia taryfę podróży na ekonomiczną – powiedział kilka miesięcy temu podczas spotkania z inwestorami Robert Isom, prezydent i dyrektor operacyjny American Airlines, czyli największej linii lotniczej na świecie.
Coś jednak “nie pykło”...
Szybko okazało się jednak, że najtańsze bilety nie do końca spełniają swoje funkcje. Zaczęło się wiosną, gdy okazało się, że pasażerowie z tymi biletami za nic mają ograniczenia. O co właściwie chodzi? O to, że mimo zakazu pasażerowie masowo korzystają ze schowków na bagaż i składują tam swoje walizki i plecaki, podczas gdy wkurzeni pasażerowie zwykłej klasy ekonomicznej nie mają gdzie składować swojego bagażu podręcznego. Tu problem tkwi też w boardingu – wielu pasażerów basic economy, którzy powinni wchodzić na pokład w ostatniej kolejności, nic sobie z tego nie robi. A pracownicy linii lotniczej nie sprawdzają dokładnie tego, kto kiedy powinien wejść na pokład.
To zaś przekłada się na wyniki finansowe: jak czytamy dzisiaj w branżowym serwisie “View From The Wing” American Airlines poinformował w komunikacie, że taryfa basic economy nie jest tak skuteczna, jak spodziewał się przewoźnik, a zyski są znacznie niższe od zakładanych.
Powód? Pasażer jest coraz mądrzejszy i jest w stanie samodzielnie obliczyć sobie całkowity koszt swojej podróży. Z tego powodu American przegrywał np. z liniami Delta Airlines, które w porównywalnych cenach pozwalały zabierać pasażerom na pokład bagaż podręczny.
Nadchodzą zmiany
Właśnie dlatego American też skapitulował i ogłosił, że w najtańszych taryfach także będzie można zabierać na pokład duży bagaż podręczny bez dodatkowych opłat.
– Chcieliśmy robić to samo, co tanie linie lotnicze, ale okazało się, że pozbawienie pasażerów z taryfy basic dużego bagażu podręcznego sprawiło, że wielu ludzi kompletnie nie było zainteresowanych tą usługą. Teraz to zainteresowanie znacząco wzrosło – tłumaczył kilka dni temu Isom w rozmowie z serwisem Skift.
Nie jest to zresztą jedyny przykład płynący z USA, który pokazuje, że przewoźnicy zaczynają inwestować w produkt. Na początku tygodnia prezes Delty Ed Bastian ogłosił, że wkrótce przewoźnik zacznie oferować darmowe Wi-Fi dla wszystkich swoich pasażerów, niezależnie od klasy podróży.
To bardzo duża zmiana, bo obecnie Delta kasuje po 16 USD od pasażera za dostęp do internetu. Konkurenci też solidnie sobie liczą za tę usługę – w American Airlines za 2 godziny dostępu do sieci zapłacimy 12 USD, 17 – za 4 godziny, a 19 USD – za cały lot.
– Nie znam innych miejsc poza samolotem, w którym nie można mieć darmowego dostępu do internetu. Wkrótce to zmienimy – powiedział Bastian.
Linie lotnicze idą więc w stronę poprawy komfortu dla pasażerów – tydzień temu pisaliśmy o tym, że na trasach z Europy do USA irlandzki Aer Lingus zaproponuje pasażerom darmowy internet (w ograniczonej formie) oraz bezpłatny alkohol do posiłków.
Czy nastąpi zwrot w polityce linii lotniczych? Biorąc pod uwagę to, jak często zmiany w USA wpływają na strategię europejskich przewoźników, możemy być dobrej myśli.
Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?