Płać więcej, bo jesteś turystą! Etyka i odpowiedzialne podróżowanie… czy pozwolenie na robienia nas w konia?
Jak znaleźć złoty środek podczas naszych wojaży? Czy musimy rozwijać miejscową ekonomię, płacąc znacznie więcej niż inni?
Słyszeliście o nowym trendzie w turystyce? To tak zwane odpowiedzialne podróżowanie. I o ile większość założeń związanych z „fair trade tourism” jest jak najbardziej OK – o tyle niektóre z postulowanych zasad są… cóż, nieco kontrowersyjne.
Z czym to się je?
Rozmawiając z podróżnikami, którzy z przysłowiowego niejednego turystycznego pieca jedli chleb, coraz częściej przewija się wątek nieco innego sposobu na zwiedzanie i poznawanie świata. Zapominamy o pośpiechu, o podróżach „na wariata” – mając z tyłu głowy nieco inne priorytety.
Odpowiedzialna turystyka (Fair Trade Tourism) wdziera się w świadomość osób, które wyjeżdżają w odległe zakątki naszej planety… ale i na krótkie okołoweekendowe wypady typu city-break. W dobie powrotu do pierwotnych wartości, którymi warto się kierować podczas swoich podróży, coraz większa rzesza turystów zaczyna zadawać sobie pytanie: jak nasz pobyt wpłynie na miejsce, które właśnie odwiedziliśmy?
Nie bez znaczenia są takie elementy jak ewentualna pomoc lokalnej społeczności, zaangażowanie się w projekty, które mogą w przyszłości przynieść realne korzyści w danym miejscu… czy chociażby kwestia negatywnego oddziaływania na środowisko.
Temat jest na czasie – w Warszawie odbyła się dziś konferencja „Fair Trade Travel – odpowiedzialna turystyka w skali światowej”.
„Z czym się je” odpowiedzialną turystykę? Założyciel skandynawskiego biura podróży Albatros Travel, Soren Rasmussen, przygotował 10 zasad, które mogą pomóc w takim właśnie zwiedzaniu i poznawaniu świata.

Jak warto postępować?
Wśród owych zasad jest m.in. zalecenie, aby szanować lokalne zwyczaje (z czym się zgadzam w zupełności), nie robić zdjęć bez pozwolenia obcym osobom, dawać coś od siebie – na przykład opowiadając o swojej rodzinie, kulturze i powodach, dla których odwiedzamy dane miejsce.
Do tego powinniśmy zwracać uwagę na to, aby podróżować rozumnie – trzymając się z dala od miejscowych naciągaczy i mając w głowie wiadomości o mieście / zabytkach / okolicy, które przygotowaliśmy sobie przed wyjazdem.
Do tego momentu wszystko jest jasne i proste. Podpisuję się pod tak sformułowaną odpowiedzialną turystyką wszystkimi swoimi kończynami. Ale dalej (niestety) trafiam na coś, z czym fundamentalnie się nie zgadzam. Jedną z zasad jest:
Nie wykorzystuj ubóstwa do obniżania cen. Nie domagaj się jak najniższej ceny za produkty i usługi kupowane podczas podróży. Nie ma nic złego w sytuacji, gdy turysta płaci wyższe ceny od miejscowych. W ten sposób pomagasz w rozwoju miejscowej ekonomii.
Czy tylko mi coś w takiej zasadzie odpowiedzialnej turystyki zgrzyta? I jeżeli będę targować się na bazarze na Bliskim Wschodzie, to wyjdę na skąpca z bogatego kraju, czyhającego na oskubanie miejscowych rzemieślników lub sprzedawców?

Bądźmy frajerami?!
Problem jest głębszy. Wróciłem niedawno z Iranu. Kraju pięknego, oszałamiającego feerią barw i smaków, różnorodnością krajobrazu. Kraju, który jest dość mocno podzielony: o ile w przypadku dużych miast widać bogactwo przemieszane z ubóstwem – o tyle na prowincji widać prozę życia: obraz różni się mocno od stolicy.
W niektórych miejscach – już dość jawnie – można napotkać dwa cenniki. Jeden dla miejscowych, drugi dla turystów. Co oczywiste, ceny usług i bilety wstępu dla obcokrajowców ( w porównaniu do kosztów, które ponoszą miejscowi) znacząco się różnią. Nie jest to aż tak duża dysproporcja, jak chociażby w Maroku… ale jednak jest widoczna. I tego typu zjawisko, czyli odmienne cenniki dla turystów, staje się powoli normą w wielu azjatyckich i afrykańskich krajach.
* * *
W myśl zasady, którą zacytowałem powyżej, powinienem przyjąć to do wiadomości i potraktować jako coś normalnego. Ot, przyjechał turysta z Europy, więc niech zapłaci więcej. Ale zaraz, chwila, moment: a właściwie dlaczego?
Czy swoisty „podatek od podróży” ma być wyciągany z mojej kieszeni tylko dlatego, że ośmieliłem się pojechać do kraju, który na skali zamożności społeczeństwa jest ulokowany w nieco innym miejscu niż Polska?
Raz jeszcze: nie mam nic przeciwko innym zasadom odpowiedzialnej turystyki. Staram się kupować rzemiosło, a nie kulturę. Nabywam jedzenie, noclegi i pamiątki na miejscu, skracając do minimum łańcuch pośredników. Nie chcę wykorzystywać ubóstwa (lub gorszej sytuacji) do obniżania cen.
…ale nie chcę być traktowany jak jeleń, który ma zapłacić znacznie więcej – a jedynym powodem takiego stanu rzeczy ma być to, że jestem turystą.

Brutalna podróżnicza prawda
Nigdy nie zapomnę słów, które usłyszałem w jednym z najbardziej odizolowanych miejsc na świecie, podczas pobytu na Grenlandii w ubiegłym roku.
Jesteście chodzącymi bankomatami, a my wypłacamy z was pieniądze.
To było porażające. W miejscu, które wydawało się nieskażone komercją i nastawieniem na oskubanie turysty, dostałem takim zdaniem, niczym mokrą szmatą w twarz.
Zasada była prosta: skoro przyjechałeś, drogi turysto, na koniec świata – było ciebie na to stać. A skoro już tu dotarłeś, zapłaciłeś za bilet lotniczy – to należy ciebie jak najmocniej wykorzystać. Rzeczy, które jeszcze do niedawna były bezpłatne, a wręcz stanowiły element kultury i gościnności danego narodu lub miejsca… teraz są skrupulatnie przeliczone na lokalną walutę.
Za darmo? A dlaczego mamy coś robić za darmo, skoro możemy na tobie zarobić?! Nie dość tego, dlaczego masz zapłacić tyle samo, co inni? Przyleciałeś z dalekiego kraju, więc sięgaj do portfel, płać więcej i nie marudź!
Miałem okazję już opisywać na naszych łamach to zjawisko, zachęcam do zapoznania się z tekstem.
Polak-cebulak?
Ktoś może powiedzieć:
– No dobrze, ale to jest typowo polskie cebulactwo! Czy robi różnicę zapłacenie za bilet wstępu 15 PLN zamiast 3 PLN? Przecież to i tak jest mała kwota.
I tutaj właśnie jest punkt sporu. Pomijając już fakt, iż nie tylko przedstawiciele naszego kraju lubują się w oszczędzaniu (niekiedy ponad miarę) i wyszukiwaniu wszelkich możliwych okazji do urwania paru groszy z żądanej ceny – powyższe zdanie jest po prostu nieprawdziwe.
Dlaczego? Ponieważ – uwaga, może to będzie niepopularne – dla mnie takie podejście jest nieakceptowalne. I jest to niezależne od poziomu zawyżenia ceny dla turysty oraz od kraju, w którym przebywam.

Wspominałem o Maroku? Jeszcze do niedawna bilet wstępu do wielu z atrakcji, które są dostępne do zwiedzania przez turystów, kosztował z reguły 15-20 dirhamów (6-8 PLN). Będąc w tym afrykańskim kraju kilka tygodni temu, nie mogłem wyjść z podziwu, jak szybko miejscowi biznesmeni i rząd nauczyli się swoistej „ekonomii turystycznej”.
Aktualnie bilet wstępu do praktycznie każdego ważnego zabytku lub ciekawego miejsca w takim Marrakeszu, to koszt oscylujący w granicach 70 dirhamów (28 PLN). Od osoby. Marokańczycy płacą ułamek tej kwoty. Przemnóżmy sobie te koszty x4 – w przypadku wyjazdu rodziny 4-osobowej – i nagle okazuje się, że musimy zapłacić kilkaset PLN więcej za coś, co jeszcze chwilę temu było na akceptowalnym poziomie.
Raz jeszcze: nie chcę wykorzystywać ubóstwa do obniżania cen. Ale nie zgadzam się z tym, abym (jako turysta) płacił xxx razy większe ceny niż miejscowi. Co mogę zrobić? Zagłosować nogami i po prostu nie kupić danego biletu. Albo… kupić, złorzecząc że przykładam swoją cegiełkę do takich działań. I tak to właśnie z reguły się kończy 🙁

Pozwolenie na oszukiwanie?
Co z tym odpowiedzialnym podróżowaniem? Wydaje mi się, że oprócz zasad odpowiedzialnej turystyki (dla podróżnych), powinien być również opracowany kodeks odpowiedzialnego sprzedawania usług turystycznych i biletów wstępu. I wtedy wszystko byłoby jasne. Oczywiście, pod warunkiem, że każdy chciałby się do niego stosować, co jest utopią.
Jak bardzo jest to system naczyń połączonych, pokazuje chociażby przykład Gruzji. Kraj, w którym kiedyś wszystko było tanie lub bardzo tanie (dla turysty z polskim budżetem), w ostatnich latach przeżywa istne oblężenie turystyczne. I nagle okazuje się, że Gruzini doskonale odnaleźli się w meandrach turystyki: widząc obcokrajowców na placu nieopodal stacji metra Didube w Tbilisi, bez cienia skrępowania żądają horrendalnych cen za przejazd samochodem do Mcchety… pomijając fakt, iż można to zrobić 5-10 razy taniej.
Jeszcze kilka lat temu byłoby to nie do pomyślenia.
* * *
Odpowiedzialna turystyka? Tak. Ale i odpowiedzialne podejście do turystów. Bo jeżeli jedna ze stron zacznie „przeginać”, to ów ekosystem zostanie radykalnie zaburzony.
A przecież nie o to w tym wszystkim ma chodzić…