Fly4free.pl

Arktyka i inne odludzia. Byłem tam i mam złe wieści: Turyści jak bankomaty, a miejscowi doją nas aż miło

Foto: Nuka-Dorthe, Paweł Kunz, Fly4free.pl
„Jesteście chodzącymi bankomatami, a my wypłacamy z was pieniądze”. Usłyszałem to kilkanaście dni temu w jednym z najbardziej odizolowanych miejsc na świecie... i do tej pory nie mogę tego zapomnieć. Czas pozbyć się złudzeń?

Grenlandia, Ilulissat. Miejsce, które wymyka się racjonalnym opisom. Raj dla miłośników przyrody nieskażonej piętnem cywilizacji. Potężny fiord, najaktywniejszy lodowiec na świecie, w 2004 roku wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako jedyne miejsce w Arktyce. Jestem porażony pięknem okolicy.

Fot. Paweł Kunz, Fly4free.pl

Przez ostatnie 10 dni odzwyczaiłem się od używania portfela i pieniędzy – na szlaku Arctic Circle Trail nie są potrzebne: nie ma sklepów, przewodników, zasięgu sieci komórkowej. W rzece możesz złowić rybę, potem ją zjeść, nocujesz w bezpłatnych chatkach rozsianych co 20-25 kilometrów. Zderzenie z „cywilizacją turystyczną” (nawet w tak egzotycznym i odległym od Polski miejscu) jest bolesne. Cywilizacja objawiła się w postaci człowieka stojącego przed niskim budynkiem.

– Jeżeli chcesz, możesz przejść przez miasto z naszym przewodnikiem, to kosztuje 325 koron duńskich (185 PLN). Albo zabierzemy cię łódką do lokalnej rodziny Inuitów. Zjesz z nimi obiad, pokażą ci jak żyją. Cena to 1150 koron duńskich (655 PLN) – informuje mnie, zaczepiając jeszcze przed wejściem.

Yyy, słucham? Mówimy o „mieście”, które można przejść od jednego do drugiego końca w 10-15 minut. I o wizycie w domu, która potrwa dwie godziny i będzie sztuczna jak miód syntetyczny. Wychodząc z biura widziałem, że para Duńczyków stojących za mną, chciała zarezerwować właśnie taką wizytę u grenlandzkiej rodziny.

Miasteczko obszedłem sam, uważając że koszt spaceru jest po prostu niewspółmierny do tego, co mogę zyskać – a zaczepiony na obrzeżach Ilulissat chłopak karmiący psy zaprzęgowe („– Po co Ci taki duży plecak?”) zaprosił mnie do swojego mieszkania, gdzie zostałem przedstawiony matce, dwójce rodzeństwa i cioci. Było trochę dziwnie, trochę śmiesznie – wychodząc od nich, w ręce wcisnęli mi suszone ryby, które sami złowili i przygotowali 2 miesiące temu. Uff, przywróciło mi to trochę wiarę w bezinteresowność. Ale pozostała wątpliwość i pytanie, na które wciąż szukam odpowiedzi.

Czy naprawdę nie ma już miejsc nieskażonych komercją? I czy pierwszą reakcją miejscowych musi być próba wyciągnięcia z przybyszy jak największej kasy?

Zasady są proste

Zasada numer jeden: skoro przyjechałeś, drogi turysto, na koniec świata – było ciebie na to stać. A skoro już tu dotarłeś, zapłaciłeś za bilet lotniczy – to należy ciebie jak najmocniej wykorzystać. Rzeczy, które jeszcze do niedawna były bezpłatne, a wręcz stanowiły element kultury i gościnności danego narodu lub miejsca… teraz są skrupulatnie przeliczone na lokalną walutę. Za darmo? A dlaczego mamy coś robić za darmo, skoro możemy na tobie zarobić?!

Zasada numer dwa: odstawiamy szopkę. Przecież tego oczekuje turysta. Ubierzmy grenlandzki (hiszpański, indiański, jakikolwiek) strój regionalny, chociaż na co dzień chodzimy w powyciąganym swetrze – i zatańczmy taniec, z którego się w głębi ducha śmiejemy. Turyści porobią zdjęcia, będą szczęśliwi. A my chwilę po ich wyjściu znów wrócimy do swojej prozy życia codziennego, tak bardzo odbiegającej od tego, co przed momentem pokazywaliśmy przybyszom jako „nasz folklor i zasady, według których żyjemy”.

Fot. Paweł Kunz, Fly4free.pl

Zasada numer trzy: oszukujemy. Tutaj metod i inwencji jest wiele. Zawyżamy ceny, obniżamy jakość, kombinujemy. Oryginalny wisiorek z zębem renifera, po dokładnym przyjrzeniu się, ujawnia malutki i gustowny napis: „Made in China”. Turysta nie zna miejscowego języka? Podsuwamy mu menu dla obcokrajowców, w którym ceny znacznie odbiegają od tych, jakie płacą miejscowi (lub nieco bardziej zorientowani).

Zasada numer cztery: uzasadnienie. Bo wszystko kosztuje, bo „tutaj tak musi być”, względnie „nie ma problemu, nie kupisz tego, to kupi ktoś inny, nie zmarnuje się”. Uprzejmość nie istnieje, jest sucha relacja sprzedawca-klient. Poznana na szlaku Arctic Circle Trail dwójka Francuzów opowiedziała mi, że za transport z Kangerlussuaq na czoło lodowca zapłaciła 1950 koron duńskich (1110 PLN). Ani słowem nikt się nie zająknął, że dosłownie 4 godziny później był organizowany i zaplanowany transport dla grupy chętnych (większym samochodem), którego cena w dwie strony to… 620 koron duńskich (350 PLN). Ponad trzy razy taniej.

Nawet na końcu świata?

Tak, tutaj nie ma już żadnych reguł. Ktoś, kto się spodziewa że przyleci na Grenlandię i zostanie przywitany jak bohater, ugoszczony po królewsku – a wszystko to za darmo, z uprzejmości – może się bardzo zdziwić. Wszyscy nauczyli się dobrze liczyć pieniądze, nawet Inuici (którzy, notabene, nie cierpią jak się ich określa mianem „Eskimosi”). Oczywiście, nie można generalizować, sam przeżyłem na Grenlandii wiele miłych chwil i kilkukrotnie otrzymałem bezinteresowną pomoc ze strony lokalnych mieszkańców. Ale tendencja jest niepokojąca i dotyczy już praktycznie każdego zakątka naszej planety.

Gruzja, kilka miesięcy temu. Przy wyjściu ze stacji metra Didube w Tbilisi zaczepiają naszą 4-osobową grupkę taksówkarze, oferujący „maszynę”, która zawiezie nas prosto do Mcchety. To nieco ponad 20 kilometrów odległości, przekrzykują się, próbując nam wmawiać, że marszrutki (rodzaj lokalnych busików) już tam dzisiaj nie jeżdżą… i tylko z nimi będziemy w stanie się tam dostać. Cena za transport w dwie strony, korzystając z ich oferty to kilkadziesiąt lari (blisko 100 PLN). Najtańszy mówi, że pojedzie za 30 lari.

Oczywiście to nieprawda, marszrutki stoją nieopodal – i za równowartość niecałych 2 PLN od osoby dostaniemy się do Mcchety. Dla pewności: mówimy o Gruzji, która słynie wśród Polaków jako kraj bardzo gościnny dla obcokrajowców, gdzie przyjmują nas z otwartymi ramionami.

Fot. Paweł Kunz, Fly4free.pl

W tym samym miejscu, równo 6 lat temu, pytając miejscowego kierowcę o transport do Mcchety, zostałem przez niego osobiście zaprowadzony do marszrutki, a uczynny Gruzin torował mi drogę wśród tłumu kłębiącego się w okolicach Didube, próbując zagajać rozmowę („Saakaszwili, Kaciiński, my bracia!”). To znak czasów, tak się zmienił stosunek mieszkańców Gruzji do turystów (do czego wydatnie przyczynił się – moim zdaniem – nie kto inny jak… Wizz Air, dzięki któremu Gruzja została dosłownie zalana turystami m.in. z Polski).

Nie da się? Oczywiście że się da!

Mój redakcyjny kolega, Mariusz, opowiada szybką historię z Iranu.

– W Iranie generalnie nie można płacić kartą, więc trzeba mieć zawsze odłożoną pewną kwotę gotówki. Ale nie dotyczy to oczywiście… niektórych turystycznych miejsc, takich jak chociażby Isfahan – opowiada Mariusz. – Miejscowi sprzedawcy dywanów doszli do perfekcji w kombinowaniu i próbach wyciągnięcia z turystów pieniędzy. Mówisz że nie masz przy sobie kasy i tylko kartę? Żaden problem, nagle magicznie okazuje się, że chłopaki mają jakieś wtyki z pośrednikami z Dubaju… i pojawiają się na stole terminale płatnicze, dzięki czemu to jedno z niewielu miejsc w Iranie, gdzie można płacić zachodnimi kartami kredytowymi – śmieje się Mariusz.

Fot. Charlie Waradee, shutterstock

Od razu przypomina mi się sytuacja z Turcji, gdzie kiedyś rzeczą świętą było bezpłatne częstowanie przyjezdnych herbatą… a niedawno jeden z naszych czytelników skarżył się, że po takim poczęstunku i zakupie pamiątek w danym sklepie, do rachunku miał doliczoną ową herbatę.

A może to tylko nasze błędne wyobrażenie? Może podświadomie szukamy miejsc, które są „autentyczne”, „tradycyjne”, gdzie nie obowiązuje kult pieniądza? Gdzie mieszkańcy nie znają dobrodziejstw cywilizacji i żyją tak, jak dawniej? Muszę was zmartwić, takich miejsc już nie ma. Papua-Nowa Gwinea, koniec pokazu w papuaskiej wiosce, niebacznie zajrzałem za kulisy… i zobaczyłem tancerzy, którzy przebierają się w t-shirty i palą papierosy, gapiąc się w ekrany komórek. Czas prysł błyskawicznie.

Inne miejsce, jeszcze bardziej egzotyczne – Pitcairn, jedna z najmniejszych zamieszkanych (i najbardziej odizolowanych) wysp świata. Nie miałem okazji tam być, ale znam relację mojego przyjaciela, który po powrocie z tamtej części świata, zwierzał mi się:

Paweł, to było mocne zaskoczenie. Myślisz że tych kilkudziesięciu mieszkańców przyjmie ciebie jak swojego? Ależ skąd, nawet tam nie poczujesz niczego autentycznego za darmo.

Sprawdzam w internecie.  Na stronie VisitPitcairn faktycznie są oferty pobytu w domach mieszkańców – najtańsza to 80 USD… za dzień. Warunki? O, takie jak na zdjęciu poniżej, z jednej z ofert:

Fot. visitpitcairn.pn

Co z tym bankomatem?

Wracam do cytatu, który usłyszałem kilkanaście dni temu, tuż przed wylotem na Grenlandię – i od niego rozpocząłem ten artykuł.

Jesteście chodzącymi bankomatami, a my wypłacamy z was pieniądze.

Gdzie usłyszałem takie miłe słowa? Na Spitsbergenie, w okolicach Longyearbyen. Byłem ich przypadkowym odbiorcą, padły z ust miejscowego przewodnika z jednego z biur turystycznych, który w ten sposób skwitował próby negocjacji przez kilku turystów z Chin ceny łączonego rejsu do Barentsburga i Pyramiden, lokalnych atrakcji. Rejs trwa od 9:00 do 19:00, w cenie jest posiłek na pokładzie i zwiedzanie obydwu miejsc. Cena: 2900 koron norweskich (1315 PLN) od osoby.

Drogi czytelniku, czy szukając po świecie miejsc autentycznych, gdzie spodziewasz się gościnności i autentyczności, bez zobowiązań finansowych – czujesz się czasami jak chodzący bankomat, który powinien być skutecznie „oskubany” przez miejscowych?

Komentarze

na konto Fly4free.pl, aby dodać komentarz.
Avatar użytkownika
i bardzo dobrze jak jesteś chińczykiem czy polaczkiem nastawionym na bezrefleksyjną konsumpcję,zaliczanie i zadeptywanie to chociaż płać do każdego z miejsc mozna się wybrać jako człowiek i jako turysta najlepiej wejść do każdego domu za darmo,najeść się,poznać w kilka godzin jak się tam żyje i dać pamiątkowy długopis :) podróże są czymś pieknym i przyjemnym,turystyka jest tak chora jak korporacje czy polityka całe lata traktowałem turystów przyjaźnie i nigdy nie miałem z nich zysków przykro czasami było podróżować samemu i na przykład skakać ze skał do wody z lokalsami tak jakby ciebie tam w ogole nie było, ale rozumiałem że jest jakiś powód aż w końcu w moim mieście ceny przekroczyły wszystkie inne miejsca w kraju,centrum zabetonowano,znajomi sprzedali mieszkania i wynieśli na bezduszne dzielnice ościenne,firmy wykupują wszystkie przestrzenie na wynajem i żyję w cukierkowo kiczowatym landzie który wyludnia się i traci autentyczność niczym smierdząca barcelona,a ceny są tak przystępne że w tokio nie odczuwałem nawet specjalnej różnicy plus turystów jest taka ilość,że nie chce się juz nikomu tłumaczyć gdzie jest molo przyjedź poznać miejsce,spróbuj się porozumieć i zrozumieć życie wokoło,dodać coś od siebie to nie będziesz traktowany jak turysta tylko na to potrzeba serca i czasu a jak wpadasz na chwilę tanią linią, to przyjmij z godnością że jesteś turystą i płać jak każdy ze stada
car, 6 sierpnia 2017, 19:56 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Wystarczy zdrowy rozsądek i znajomość (przybliżona) miejscowych cen. Naciąganie turystów nie jest domeną localsów w egzotycznych krajach, zdarza się i na Rynku Krakowskim. Dziwi mnie zdziwienie autora artykułu.
Kornel, 6 sierpnia 2017, 21:00 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Kornel Wystarczy zdrowy rozsądek i znajomość (przybliżona) miejscowych cen. Naciąganie turystów nie jest domeną localsów w egzotycznychkrajach, zdarza się i na Rynku Krakowskim. Dziwi mnie zdziwienie autora artykułu.
co to są lokalse??
chartsman, 6 sierpnia 2017, 21:12 | odpowiedz
Avatar użytkownika
znowu tutaj jakieś lokalse? o co chodzi?
chartsman, 6 sierpnia 2017, 21:13 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Gruzja raczej nigdy nie była gościnna. Za czasów Saakaszwilego wsadzano oszustów i przez tę chwilę było trochę normalności. Obecnie to nie Wizzair popsuł sytuację, tylko otwarcie na bogatych rosjan.
niedzwiecki.pl, 6 sierpnia 2017, 22:09 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Azerbejdżan. W samym Baku może być różnie, ale Azerskie góry to miejsce, które wciąż jest niesamowicie gościnne, lokalni ludzie są ciekawi przybyszów i bardzo skorzy do pomocy. Zresztą, podobne wrażenia mam z Urugwaju i w ogóle wszelkich miejsc, które są ciut mniej popularne na turystycznej mapie świata. Wiadomo, że czym więcej ludzi się pojawia w jednym miejscu, tym więcej biznesu będzie się wokół nich kręciło, to jest tak zwana infrastruktura turystyczna. A kwestia uczciwości cen? Cóż, usługa jest tyle warta ile ktoś chce za to zapłacić. Żeby robić takie rejsy na Spitsbergenie ktoś musi w tym zimnym i przez długi czas w roku ciemnym miejscu zamieszkać i za te trudne warunki oczekuje wynagrodzenia...
mkdabr, 6 sierpnia 2017, 22:52 | odpowiedz
Avatar użytkownika
A propos Gruzji: szukając miejsca na obiad w Zugdidi, trafiliśmy na w miarę przyjemnie wyglądającą knajpkę, taką "dla lokalsów". Panie kelnerki zaraz podały nam menu, znalazły nawet takie w języku angielskim, specjalnie dla nas. Naszym łamanym rosyjskim wypytaliśmy o każde danie, ceny - rachunek miał wynieść zaledwie 8 Lari. Nauczeni jednak wcześniejszym doświadczeniem na Kaukazie, poprosiliśmy o rachunek jeszcze przed podaniem potraw. Jakże byliśmy zaskoczeni, gdy zobaczyliśmy całość opiewającą na 16 lari, dwa razy tyle! Panie kelnerki, przyleciała chyba nawet kierowniczka, zaczęły się wykłócać, że menu po angielsku było stare i nieaktualne, że ceny wzrosły (mimo, że specjalnie każdą cenę potwierdzałam w rozmowie z kelnerką), a przy tym doliczyły chleb i nawet sos (!), których wcale nie zamierzaliśmy użyć i o które w ogóle nie prosiliśmy w pierwszej kolejności. Powiedziałam, że nie zapłacę, skierowaliśmy się do wyjścia, po czym wywiązała się dzika awantura. Na szczęście do dyskusji włączył się lokalny gość restauracji, który zaoferował (bardzo znośną angielszczyzną) wyrównanie rachunku, i w ogóle czuł się mocno zażenowany całą sytuacją. Jak widać, trudno generalizować, wielokrotnie spotykała nas ze strony Gruzinów bezinteresowna sympatia i pomoc, zawsze powtarzali, że jesteśmy ich gośćmi i cieszą się że dobrze się czujemy w ich kraju. Raz nawet taksówkarz podwiózł nas za darmo do miasta! Przykrą prawdą jest, niestety, fakt, że można też znaleźć na swojej drodze mnóstwo perfidnych naciągaczy, trzeba więc o wszystko dokładnie pytać, płacić z góry, a jeżeli coś nie gra - po prostu pożegnać się i odejść. Nie mam nic przeciwko płaceniu za usługę, jeżeli cena jest uczciwa i widzę, że nikt nie próbuje mnie oszukać. Ale turyści często pozwalają na takie zachowania, nie kłócą się o swoje, dają się traktować jak bankomaty, a to zachęca do kontynuowania takich praktyk.
Dorota Choińska, 6 sierpnia 2017, 23:19 | odpowiedz
Avatar użytkownika
no coz moi mili, to oczywiscie zalezy od miejsca, ale spoko, w krajach muzulmanskich zawsze mnie ktos chcial tam oszukac no bo wiadomo bialas :)
michcioj, 7 sierpnia 2017, 1:56 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Dosadnie odczułem to na Filipinach,noclegi ,jedzenie,atrakcje-większość z cenami jak w Rzymie a standardy wiadomo...Raz w Gruzji byłem świadkiem nieprzyjemnej sytuacji: dwie dziewczyny z Polski siedziały stolik obok i zamówiły sobie po piwku,kiedy doszło do płacenia dostały podwójny rachunek-doliczono parę orzeszków których nie zamawiały.Niestety takie akcje psują pozytywne emocje z wyjazdów ale trzeba się z tym liczyć ,bo podróże są cudowne
wojtmax, 7 sierpnia 2017, 8:25 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Po prostu na świecie jest za dużo ludzi i za bardzo rozwinięty transport. Nie oszukujmy się, ale nawet takie świetne portale jak F4F z wszystkimi jego dobrodziejstwami przyczyniają się do komercjalizacji całego globu.
Marek Marszolik, 7 sierpnia 2017, 9:35 | odpowiedz
Avatar użytkownika
tybul
Dorota Choińska A propos Gruzji: szukając miejsca na obiad w Zugdidi, trafiliśmy na w miarę przyjemnie wyglądającą knajpkę, taką „dla lokalsów”. Panie kelnerki zaraz podały nam menu, znalazły nawet takie w języku angielskim, specjalnie dla nas. Naszym łamanym rosyjskim wypytaliśmy o każde danie, ceny – rachunek miał wynieść zaledwie 8 Lari. Nauczeni jednak wcześniejszym doświadczeniem na Kaukazie, poprosiliśmy o rachunek jeszcze przed podaniem potraw. Jakże byliśmy zaskoczeni, gdy zobaczyliśmy całość opiewającą na 16 lari, dwa razy tyle! Panie kelnerki, przyleciała chyba nawet kierowniczka, zaczęły się wykłócać, że menu po angielsku było stare i nieaktualne, że ceny wzrosły (mimo, że specjalnie każdą cenę potwierdzałam w rozmowie z kelnerką), a przy tym doliczyły chleb i nawet sos (!), których wcale nie zamierzaliśmy użyć i o które w ogóle nie prosiliśmy w pierwszej kolejności. Powiedziałam, że nie zapłacę, skierowaliśmy się do wyjścia, po czym wywiązała się dzika awantura. Na szczęście do dyskusji włączył się lokalny gość restauracji, który zaoferował (bardzo znośną angielszczyzną) wyrównanie rachunku, i w ogóle czuł się mocno zażenowany całą sytuacją.Jak widać, trudno generalizować, wielokrotnie spotykała nas ze strony Gruzinów bezinteresowna sympatia i pomoc, zawsze powtarzali, że jesteśmy ich gośćmi i cieszą się że dobrze się czujemy w ich kraju. Raz nawet taksówkarz podwiózł nas za darmo do miasta! Przykrą prawdą jest, niestety, fakt, że można też znaleźć na swojej drodze mnóstwo perfidnych naciągaczy, trzeba więc o wszystko dokładnie pytać, płacić z góry, a jeżeli coś nie gra – po prostu pożegnać się i odejść. Nie mam nic przeciwko płaceniu za usługę, jeżeli cena jest uczciwa i widzę, że nikt nie próbuje mnie oszukać. Ale turyści często pozwalają na takie zachowania, nie kłócą się o swoje, dają się traktować jak bankomaty, a to zachęca do kontynuowania takich praktyk.
Straszne… doliczyli Wam 5zl, rzeczywiście powód zeby robic aferę i ponizac sie do tego stopnia zeby ktos obcy płacił za Was rachunek. Zbankrutujesz jak 5zl więcej zaplacisz? Nie. A moze za to ktos z obslugi dziecku kupi cos fajnego.
i biedny gruzin wyrownal rachunek bo wolal za piątaka nie być uczestnikiem żenady... super wypad, super nastawienie i super wspomnienia beda. nigdy nie wpadłbym na rachunek wcześniej niż na sam koniec... zawsze wydawalo mi się, ze cos moglo nie smakować, cos być inne niż oczekiwałem, nawet jak dolicza i przelicza to jest okazja do wyjasnien, rozmowy... czasu na targowanie czy kłotnie, ale w granicach sytuacji. nie przyjezdzasz tam oszczedzac. a jak wchodzisz do gownianego lokalu z angielskim menu gdzie obsluga ma ciebie za frajera, to otworz oczy i zobacz, ze jesteś turysta, jednym z miliona którzy się tutaj przewineli, do tego chytrym i skąpym, który zamiast zyc podroza to zyje tym, żeby nie być oszukanym! i który przywozi zamiast dialogu i checi poznania, gotowość do walki o piątaka! a po powrocie do domu mieszknie od dewelopera na kredyt i nowy samochod,ubrania,wystroj wnętrz, gdzie nic nie jest warte swojej ceny i idą setki tysięcy dla bardziej cywilizowanych naciągaczy zwanych marketingiem. wstyd mi za takich ludzi.
car, 7 sierpnia 2017, 10:31 | odpowiedz
Avatar użytkownika
tybul
Dorota Choińska A propos Gruzji: szukając miejsca na obiad w Zugdidi, trafiliśmy na w miarę przyjemnie wyglądającą knajpkę, taką „dla lokalsów”. Panie kelnerki zaraz podały nam menu, znalazły nawet takie w języku angielskim, specjalnie dla nas. Naszym łamanym rosyjskim wypytaliśmy o każde danie, ceny – rachunek miał wynieść zaledwie 8 Lari. Nauczeni jednak wcześniejszym doświadczeniem na Kaukazie, poprosiliśmy o rachunek jeszcze przed podaniem potraw. Jakże byliśmy zaskoczeni, gdy zobaczyliśmy całość opiewającą na 16 lari, dwa razy tyle! Panie kelnerki, przyleciała chyba nawet kierowniczka, zaczęły się wykłócać, że menu po angielsku było stare i nieaktualne, że ceny wzrosły (mimo, że specjalnie każdą cenę potwierdzałam w rozmowie z kelnerką), a przy tym doliczyły chleb i nawet sos (!), których wcale nie zamierzaliśmy użyć i o które w ogóle nie prosiliśmy w pierwszej kolejności. Powiedziałam, że nie zapłacę, skierowaliśmy się do wyjścia, po czym wywiązała się dzika awantura. Na szczęście do dyskusji włączył się lokalny gość restauracji, który zaoferował (bardzo znośną angielszczyzną) wyrównanie rachunku, i w ogóle czuł się mocno zażenowany całą sytuacją.Jak widać, trudno generalizować, wielokrotnie spotykała nas ze strony Gruzinów bezinteresowna sympatia i pomoc, zawsze powtarzali, że jesteśmy ich gośćmi i cieszą się że dobrze się czujemy w ich kraju. Raz nawet taksówkarz podwiózł nas za darmo do miasta! Przykrą prawdą jest, niestety, fakt, że można też znaleźć na swojej drodze mnóstwo perfidnych naciągaczy, trzeba więc o wszystko dokładnie pytać, płacić z góry, a jeżeli coś nie gra – po prostu pożegnać się i odejść. Nie mam nic przeciwko płaceniu za usługę, jeżeli cena jest uczciwa i widzę, że nikt nie próbuje mnie oszukać. Ale turyści często pozwalają na takie zachowania, nie kłócą się o swoje, dają się traktować jak bankomaty, a to zachęca do kontynuowania takich praktyk.
Straszne… doliczyli Wam 5zl, rzeczywiście powód zeby robic aferę i ponizac sie do tego stopnia zeby ktos obcy płacił za Was rachunek. Zbankrutujesz jak 5zl więcej zaplacisz? Nie. A moze za to ktos z obslugi dziecku kupi cos fajnego.
Ty jej głupio uwag nie zwracaj.Dziewczyny miały rację,mają prawo zapłacić uczciwie i tego sie trzymały. A poniżają się złodziejki i naciągaczki.Nikt za nie rachunku nie zapłacił,a jedynie zapłacił złodziejkom.Jeżeli chodzi o dziecko to śmieszna jesteś,-niech swojemu dziecku kupuje za swoje. Może ona kupi SOBIE coś fajnego,za swoje.To jej pieniądze i ma obowiązek o te pieniądze dbać.
miramir, 7 sierpnia 2017, 10:31 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Dorota Choińska A propos Gruzji: szukając miejsca na obiad w Zugdidi, trafiliśmy na w miarę przyjemnie wyglądającą knajpkę, taką „dla lokalsów”. Panie kelnerki zaraz podały nam menu, znalazły nawet takie w języku angielskim, specjalnie dla nas. Naszym łamanym rosyjskim wypytaliśmy o każde danie, ceny – rachunek miał wynieść zaledwie 8 Lari. Nauczeni jednak wcześniejszym doświadczeniem na Kaukazie, poprosiliśmy o rachunek jeszcze przed podaniem potraw. Jakże byliśmy zaskoczeni, gdy zobaczyliśmy całość opiewającą na 16 lari, dwa razy tyle! Panie kelnerki, przyleciała chyba nawet kierowniczka, zaczęły się wykłócać, że menu po angielsku było stare i nieaktualne, że ceny wzrosły (mimo, że specjalnie każdą cenę potwierdzałam w rozmowie z kelnerką), a przy tym doliczyły chleb i nawet sos (!), których wcale nie zamierzaliśmy użyć i o które w ogóle nie prosiliśmy w pierwszej kolejności. Powiedziałam, że nie zapłacę, skierowaliśmy się do wyjścia, po czym wywiązała się dzika awantura. Na szczęście do dyskusji włączył się lokalny gość restauracji, który zaoferował (bardzo znośną angielszczyzną) wyrównanie rachunku, i w ogóle czuł się mocno zażenowany całą sytuacją.Jak widać, trudno generalizować, wielokrotnie spotykała nas ze strony Gruzinów bezinteresowna sympatia i pomoc, zawsze powtarzali, że jesteśmy ich gośćmi i cieszą się że dobrze się czujemy w ich kraju. Raz nawet taksówkarz podwiózł nas za darmo do miasta! Przykrą prawdą jest, niestety, fakt, że można też znaleźć na swojej drodze mnóstwo perfidnych naciągaczy, trzeba więc o wszystko dokładnie pytać, płacić z góry, a jeżeli coś nie gra – po prostu pożegnać się i odejść. Nie mam nic przeciwko płaceniu za usługę, jeżeli cena jest uczciwa i widzę, że nikt nie próbuje mnie oszukać. Ale turyści często pozwalają na takie zachowania, nie kłócą się o swoje, dają się traktować jak bankomaty, a to zachęca do kontynuowania takich praktyk.
Bardzo dobrze zrobiłyście. A facet nie zapłacił za was,ani niczego nie musiał wyrównywać,bo to nie zostało użyte.On zapłacił naciągaczkom.Bezczelne baby
miramir, 7 sierpnia 2017, 10:39 | odpowiedz
Avatar użytkownika
Jest takie magiczne miejsce, gdzie turystów się uwielbia, zaprasza do domów i bezinteresownie im pomaga. Sao Paulo. Na szczęście nie latają tam tanie linie :)
BusinessClass, 7 sierpnia 2017, 10:49 | odpowiedz
Avatar użytkownika
tybul
Dorota Choińska A propos Gruzji: szukając miejsca na obiad w Zugdidi, trafiliśmy na w miarę przyjemnie wyglądającą knajpkę, taką „dla lokalsów”. Panie kelnerki zaraz podały nam menu, znalazły nawet takie w języku angielskim, specjalnie dla nas. Naszym łamanym rosyjskim wypytaliśmy o każde danie, ceny – rachunek miał wynieść zaledwie 8 Lari. Nauczeni jednak wcześniejszym doświadczeniem na Kaukazie, poprosiliśmy o rachunek jeszcze przed podaniem potraw. Jakże byliśmy zaskoczeni, gdy zobaczyliśmy całość opiewającą na 16 lari, dwa razy tyle! Panie kelnerki, przyleciała chyba nawet kierowniczka, zaczęły się wykłócać, że menu po angielsku było stare i nieaktualne, że ceny wzrosły (mimo, że specjalnie każdą cenę potwierdzałam w rozmowie z kelnerką), a przy tym doliczyły chleb i nawet sos (!), których wcale nie zamierzaliśmy użyć i o które w ogóle nie prosiliśmy w pierwszej kolejności. Powiedziałam, że nie zapłacę, skierowaliśmy się do wyjścia, po czym wywiązała się dzika awantura. Na szczęście do dyskusji włączył się lokalny gość restauracji, który zaoferował (bardzo znośną angielszczyzną) wyrównanie rachunku, i w ogóle czuł się mocno zażenowany całą sytuacją.Jak widać, trudno generalizować, wielokrotnie spotykała nas ze strony Gruzinów bezinteresowna sympatia i pomoc, zawsze powtarzali, że jesteśmy ich gośćmi i cieszą się że dobrze się czujemy w ich kraju. Raz nawet taksówkarz podwiózł nas za darmo do miasta! Przykrą prawdą jest, niestety, fakt, że można też znaleźć na swojej drodze mnóstwo perfidnych naciągaczy, trzeba więc o wszystko dokładnie pytać, płacić z góry, a jeżeli coś nie gra – po prostu pożegnać się i odejść. Nie mam nic przeciwko płaceniu za usługę, jeżeli cena jest uczciwa i widzę, że nikt nie próbuje mnie oszukać. Ale turyści często pozwalają na takie zachowania, nie kłócą się o swoje, dają się traktować jak bankomaty, a to zachęca do kontynuowania takich praktyk.
Straszne… doliczyli Wam 5zl, rzeczywiście powód zeby robic aferę i ponizac sie do tego stopnia zeby ktos obcy płacił za Was rachunek. Zbankrutujesz jak 5zl więcej zaplacisz? Nie. A moze za to ktos z obslugi dziecku kupi cos fajnego.
Tylko pomyśl sobie, że ktoś w ten sposób oszuka 10 osób. I moim zdaniem tu nie chodzi o same pieniądze bo czy 5 zł czy 50 każdy może dać. Chodzi tu przede wszystkim o uczciwość. A tłumaczenia, że menu jest stare -hmmm, w takim przypadku proszę o nowe :P Jestem zadowolony z cen, zostaję. Nie? wychodzę. Natomiast kombinowanie przy rozliczeniu to jakieś nieporozumienie. Szanuję ludzi, którzy umieją w tym wypadku postawić na swoim.
Wojciech98765, 7 sierpnia 2017, 11:00 | odpowiedz
Avatar użytkownika
I moim zdaniem tu nie chodzi o same pieniądze bo czy 5 zł czy 50 każdy może dać. Chodzi tu przede wszystkim o uczciwość. A tłumaczenia, że menu jest stare -hmmm, w takim przypadku proszę o nowe ? Jestem zadowolony z cen, zostaję. Nie? wychodzę. Natomiast kombinowanie przy rozliczeniu to jakieś nieporozumienie. Szanuję ludzi, którzy umieją w tym wypadku postawić na swoim.
1 GEL to według Revolut 1,51 PLN. W tekście mowa jest o 8 GEL, więc kilka miesięcy temu mogło to być 15 PLN. IMHO mieć 15 zł. i nie mieć 15 zł. to już razem 30 zł.
niedzwiecki.pl, 7 sierpnia 2017, 17:47 | odpowiedz

porównaj loty, hotele, lot+hotel
Nowa oferta: . Czytaj teraz »