Obcokrajowcy narzekają na polskie atrakcje. „Fatalna organizacja, okropna obsługa”
Czy Wawel naprawdę wygląda pięknie? Auschwitz daje do myślenia? Czy zapłaciliby za lepienie pierogów? Sprawdziliśmy, co obcokrajowcy myślą o naszych zabytkach, atrakcjach turystycznych czy kultowych miejscach. I przede wszystkim, na co narzekają.
Większość Polaków nie ma żadnych wątpliwości, że nasz kraj razem z pięknymi Mazurami, ciekawym Krakowem, mocno rozwiniętą stolicą, dostępem do morza i zróżnicowanymi szlakami w Tatrach jest po prostu fenomenalnym kierunkiem na podróż.
Tym bardziej, że dla obcokrajowców jest stosunkowo tani, a w ofercie ma wiele bardzo dobrych hoteli, jest dobrze skomunikowany. Infrastrukturę mamy niczego sobie, atrakcji nie brakuje, ceny są w porządku. Ale czy z perspektywy obcokrajowca ten obrazek jest równie perfekcyjny?
Rekord za rekordem
W 2016 roku Polskę odwiedziło 18,3 mln osób. Wybierali przede wszystkim Kraków, Warszawę, Wrocław czy Trójmiasto. Ich pobyt trwał średnio od 4 do 7 dni i co ważne, po wyjeździe zdecydowana większość uznała pobyt w naszym kraju za udany (96 proc.) albo przyznali, że chętnie przyjechaliby tu ponownie (85 proc.)
Zwiedzali, odpoczywali i wydali przy tym sporo pieniędzy – statystyczny turysta zostawia u nas 1800 PLN w trakcie całego wyjazdu. I choć większość kultowych zabytków czy atrakcji święci triumfy i zdecydowanie może odtrąbić jeden sukces za drugim, to wciąż przewija się sporo problemów, które sprawiają, że opinia na temat pobytu w Polsce może się zachwiać.
Zabytki tak, organizacja kompletnie nie
Sprawdzam Tripadvisora i jedną z najpopularniejszych atrakcji w Polsce – Zamek Królewski na Wawelu. Trzeba przyznać, że sądząc po większości komentarzy, turyści z zagranicy raczej nas chwalą niż narzekają. Jeśli psioczą to raczej na sposób, tempo czy organizację zwiedzania. Ale to też powinien być ważny sygnał.
– Była długa kolejka jeszcze przed otwarciem kasy. Później nie dość, że sama kasa otworzyła się 15 minut po czasie, to tylko jedna osoba sprzedawała bilety – komentuje Jack z Wielkiej Brytanii – Podsumowując, z pewnością udaj się do kompleksu zamkowego i zwiedzaj z zewnątrz, ale wejście na wystawy z mojego punktu widzenia nie jest warte farsy związanej z próbą zakupu biletów na nie.
Inna turystka ma podobne zdanie. Zresztą temat biletów, rozczarowania i personelu przewija się także w innych komentarzach. Co ciekawe, niektórzy narzekają też na ceny.
– Piękna powierzchnia, ale nieprzyjazny personel i wystawy prezentowane bez kontekstu, bez informacji, bez historii, bez opowiadania itp. Niezwykle rozczarowujące, szczególnie biorąc pod uwagę 90 minutową kolejkę na bilety – napisała Christine. – Trudno mi uwierzyć, że takie symboliczne miejsce może być tak straszliwie zarządzane – dodaje Tom z Waszyngtonu.
I nie dotyczy to jedynie Zamku Królewskiego na Wawelu. Podobne opinie krążą w internecie na temat Zamku w Malborku, stołecznego Muzeum Powstania Warszawskiego czy Fabryki Schindlera w Krakowie. Niemal w każdej negatywnej recenzji pojawia się kluczowe słowo – rozczarowanie.
Zastanów się, dokąd jedziesz
Czasem niepochlebne opinie łączą się z brakiem świadomości, dokąd turyści jadą. Zupełnie inne oczekiwania zderzyły się z rzeczywistością, a upust rozczarowaniu wypisano na Tripadvisorze.
Przypominam sobie na przykład aferę, gdy nagłośniono kwestię niestosownych zdjęć w Auschwitz. Podkreślano wtedy, że wielu zagranicznych turystów przyjeżdża tutaj niczym do Disneylandu – wyginając się z dziwnymi grymasami na twarzy przed selfie stickiem, dokumentują swoją wizytę w byłym nazistowskim obozie koncentracyjnym. Zaledwie kilkanaście dni temu dwóch turystów z Czech próbowało zabrać „na pamiątkę” dwie cegły z terenu krematorium. Coś, co dla nas jest bardzo ważnym świadectwem bolesnej historii, dla turystów nie zawsze ma tę samą wagę.
Ale nawet ci, którzy świadomie decydują się na zwiedzanie takiego, a nie innego miejsca, nie zawsze są zadowoleni. I niestety, to co najbardziej ich rozczarowuje to znów przede wszystkim organizacja. Negatywnych komentarzy nie brakuje.
– Spodziewałam się emocjonalnego przeżycia i przygotowałam się na całkowite „zanurzenie” w temacie. Jest to jednak przedsięwzięcie komercyjne, w którym tysiące odwiedzających prowadzi się od budynku do budynku z monotonnymi przewodnikami, mającymi na celu jak najszybsze dotarcie do końca. Nie ma czasu nawet na czytanie tekstu na temat różnych eksponatów w tym bardzo źle wyposażonym muzeum – pisze Hankie. – Cały czas byłam pospieszana i po prostu nie udało mi się złożyć hołdu tym, którzy ucierpieli z rąk nazistów. Jestem bardzo rozczarowana, ale jeszcze bardziej smutna, że „nieludzkość” stała się maszyną do robienia pieniędzy – dodaje.
Temat komercji, złego przygotowania przewodników oraz problemów dla turystów niepełnosprawnych przewija się w opiniach regularnie. Wielu komentujących przyznaje, że Auschwitz dało im do myślenia bardziej niż się spodziewali.
– Sugerowałabym, żeby takie wycieczki odbywały się osobno. Tylko Auschwitz i do domu. Wizyta zepsuła mi pobyt w Krakowie, bo wszystko, o czym mogłam potem myśleć, to obóz – wyznaje Jennie z Londynu. – Żenujący jest jednak poziom komercji podczas tej wizyty. Przerażające tanie kafejki z jaskrawą farbą przy parkingu w miejscu, które codziennie odwiedza tysiące osób.
Na szczęście tam, gdzie trochę wrażenie psuje organizacja, zwykle broni się samo miejsce. I ludzie to widzą. W ogólnym rozrachunku chwalą więc Polskę, doceniają jej walory. Filmy z naszego kraju robią w internecie furorę – jak chociażby opublikowany na początku tego roku materiał wideo zatytułowany „Nigdy nie zgadniesz, gdzie jest ten raj”, który wyświetlono prawie 5 milionów razy. W komentarzach nie brakuje słów zachwytu, gratulacji, a nawet podziękowań.
Macie jeszcze sporo do zrobienia
W przeszłości nie raz zdarzało mi się odprowadzać zagraniczne wycieczki po Krakowie. To były trochę inne czasy, bez oceniania wszystkiego i wszędzie w kilkugwiazdkowej skali, choć szał na Kraków trwał już w najlepsze. Na jednej z „moich” wycieczek był Alessandro, Włoch który postanowił zamieszkać w mieście królów polskich na dłużej. Pytam więc, co mu się wtedy podobało najbardziej.
– Zabytki jak zabytki, we Włoszech też ich nie brakuje. Ale to co urzekło mnie w Krakowie to ten nieśpieszny kawiarniano-biesiadny klimat. Głupio to zabrzmi, jak powiem, że iście włoski? Ludzie siedzieli przy kawie albo piwie, toczyli dyskusje o wszystkim i o niczym – opowiada mi. – A uliczki starego miasta są przepiękne. Więc, gdy mogłem się po nich włóczyć to było dużo ciekawsze niż odhaczanie kolejnych miejsc z listy „musisz zobaczyć” – zapewnia.
I jeśli się nad tym zastanowię, to ma sporo racji. Włosi i Hiszpanie chcieli przede wszystkim ponapawać się atmosferą miasta. Pytali głównie o knajpy. Na Amerykanach duże wrażenie robił Wawel i Zamek Królewski. Chętnie opowiadali, że ponieważ oni nie mają zamków, chętnie oglądają je w Europie. Brytyjczycy brylowali w kwestiach „innej wersji historii”. Do dziś pamiętam nawet dziewczynę, która była w autentycznym szoku, gdy doszło do dyskusji o obecności Adolfa Hitlera w Krakowie i przemianowaniu Rynku Głównego na plac jego imienia. Była przekonana, że Wielka Brytania jako polski sojusznik szalenie pomogła nam w trakcie II wojny światowej. I to od samego początku.
Młodsi kochali legendy, tajemnicze historyjki i opowieści o katach. Najstarsi wypytywali o papieża, zachwycali się kościołami. Ale najczęściej – niezależnie od tego na co narzekali, jak bardzo bolały ich nogi czy jak głodni kończyli zwiedzanie – niemal zawsze byli oczarowani. I to liczyło się dla mnie najbardziej.
Ale Alessandro, patrząc na Polskę oczami obcokrajowca zauważa też sprawy, o których być może my nie myślimy.
– W tym kraju jest tak gigantyczny, niewykorzystany potencjał turystyczny, że aż trudno w to uwierzyć. Jasne, macie świetnie, klasyczne atrakcje turystyczne, które sprzedajecie i to się sprawdza. Ale daleko jeszcze do poziomu, który można zobaczyć w innych krajach. Nie chcę nikogo obrazić, po prostu jeszcze nie wiecie, że wiele rzeczy naprawdę można sprzedać i dajecie je za darmo albo wcale nie reklamujecie.
Dopytuję więc, a Alessandro podaje krakowskie przykłady, bo właściwie tylko to polskie miasto zna naprawdę dobrze.
– Macie np. taki Zakrzówek, przepiękny, obłędny zalew w środku miasta. Tu powinny przyjeżdżać całe autokary turystów, bajkowy krajobraz niósłby się po internecie, Instagram płonął, a pieniądze wpadały do miejskiego budżetu – twierdzi. – Mało też wykorzystujecie własną kulturę – nauczcie mnie lepić pierogi albo tańczyć jakiś ludowy taniec. Nigdy tego więcej nie wykorzystam, ale zapamiętam samo „doświadczenie”, dziś o wiele cenniejsze niż tradycyjne zwiedzanie. Za granicą agencje turystyczne sprzedają wszystko, co się da. Wy jeszcze macie opory albo sami nie wierzycie w swoje skarby – podsumowuje.
Trudno mi się z nim nie zgodzić. Zafiksowaliśmy się na punkcie kilku ikonicznych atrakcji w Polsce, a dziś turyści nie chcą już odhaczać. Chcą przeżywać. Wawel tak, ale najlepiej jakby jeszcze dało się zrobić zdjęcie z kimś przebranym za króla i królową. Muzea? Jak najbardziej. Ale tylko te interaktywne, w których dużo się dzieje. Wyjście w Tatry niech się skończy ogniskiem albo pieczonym baranem i tańcem z ciupagą przy jakiejś „góralskiej chacie”, a wizyta na Mazurach śpiewaniem szant.
Kicz w umiarkowanym stężeniu
Za granicą wystarczy – że pozwolę sobie na taką trochę przesadzoną wizję – dwa kamyki, patyk i wąska rzeczka, by przy opowiedzeniu odpowiedniej historii ściągnąć turystów do danego miejsca. Zwiedzanie resztek ruin na zasadzie „tu było, ale nie ma”, wieczór egipski, grecki, indiański, warsztaty kulinarne, „city tour” z zatrzymywaniem się w naturalnej aptece/perfumerii/sklepie z dywanami. To wszystko na świecie jest już turystyczną codziennością.
A z drugiej strony tak bardzo cieszę się, że wiele polskich perełek jest poza świadomością przeciętnego turysty. Że są niezadeptane. Nieznane. Tylko dla nas. Że w skali świata sprzedajemy kicz w akceptowalnym stężeniu. Że jeśli już ta nieszczęsna warszawska syrenka musi być odblaskowa i zamknięta w szklanej kuli ze śniegiem, to przynajmniej nikt nie wskaże tylko jednego sklepu z pamiątkami, w którym potem odbierze prowizję, a do którego wcześniej przywiezie turystów na przymusową przerwę.
I nawet jeśli czasem organizacyjne nam nie wychodzi – co potwierdzają opinie z Tripadvisora – to i tak jestem przekonana, że Polska to jeden z najpiękniejszych krajów świata. A jeśli wszystko, co mają nam do zarzucenia to zbyt długa kolejka do kasy, to jestem spokojna. W następnych badaniach jeszcze większy odsetek przyzna, że chętnie tu wróci. I pewnie nawet dotrzymają słowa.





