Tradycyjne linie tracą grunt? Na dalekich trasach gonią je low-costy. Ale LOT też ma się czym chwalić
Przyzwyczailiśmy się do taniego podróżowania. Coś, co kilkanaście lat temu wydawało się niemożliwe – teraz jest codziennością. Tanie linie lotnicze zmieniły sposób planowania wyjazdów: coraz częściej zamiast jechać na wakacje własnym samochodem, wybieramy transport drogą lotniczą. I nie mówimy tutaj tylko o połączeniach z Polski do Norwegii (tani przelot, duże koszty pobytu na miejscu) czy do Wielkiej Brytanii.
Niewielkie kwoty pozwalają na naprawdę dalekie loty. Przelot z Polski na drugi koniec Europy, do portugalskiej Lizbony albo islandzkiego Reykjaviku za kwotę poniżej 100 PLN? Były już takie oferty. Kazachstan, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Maroko? Niskokosztowi przewoźnicy umożliwiają dotarcie do tych miejsc w cenie, która niedawno wzbudzałaby niedowierzanie.
Czy czeka nas kolejna rewolucja? I za „parę stówek” będziemy mogli polecieć na drugą stronę oceanu? Ta rewolucja już się zaczęła! Ale na razie to rozwojowy temat, tradycyjni przewoźnicy wciąż trzymają się mocno. Jak to zatem z tymi lotami do Ameryki jest?
Bastion tradycji w nowoczesnej formie
Do niedawna sytuacja była prosta. Chciałeś lecieć do Stanów Zjednoczonych lub Kanady? Nawet nie myślałeś o tanich liniach: w poszukiwaniu biletu wchodziłeś, drogi czytelniku, na strony internetowe takich linii jak British Airways, Lufthansa, KLM, LOT czy amerykańskich przewoźników. Z grubsza wiedziałeś, czego możesz się spodziewać – bagażu rejestrowanego w cenie, posiłków na pokładzie, dobrego standardu obsługi.
Według danych branżowego serwisu OAG, największym graczem na runku przelotów transatlantyckich (z Europy do Ameryki Północnej) jest British Airways. W sezonie zimowym 2017 zaoferował na takich połączeniach 1,87 mln foteli w swoich samolotach. Po piętach depcze mu amerykański duet Delta (1,63 mln foteli) i United Airlines (1,60 mln foteli). Tuż za nimi jest niemiecka Lufthansa, oferująca 1,41 mln foteli.
Imponujące liczby? Nie do końca, ponieważ nie pokazują istotnego czynnika: wzrostu. A ten – na transatlantyckich liniach – jest niewielki. Lider, czyli British Airways, w porównaniu do sezonu zimowego 2016 „urósł” na połączeniach z Europy do Ameryki Północnej tylko o 1,1 proc… jednocześnie mając swoje samoloty na tych trasach wypełnione zaledwie w 82,5 proc. Delta? 3,2 proc. wzrostu. United Airlines zanotowało wzrost o 2,6 proc. a Lufthansa o 2,9 proc.
Fot. Markus Mainka, shutterstock
Czyżby brakowało chętnych do odbycia podróży międzykontynentalnych? Ależ skąd, po prostu coraz wyraźniej widać, że znaczącą rolę na tym rynku zaczyna odgrywać niespodziewany konkurent.
Atak tanich przewoźników
Norwegian, bo o nim mowa, z animuszem rozwija swój pomysł na biznes. Posiadając w swojej siatce połączeń m.in. trasy z Europy do USA, proponuje podróżnym ceny, których nie uświadczą u tradycyjnych przewoźników. Przeglądając kalendarz norweskiej linii lotniczej, widzimy mnóstwo biletów na przelot do Nowego Jorku poniżej 600 PLN w jedną stronę. Czy to cena z Norwegii lub Wielkiej Brytanii? Nie, to cena końcowa, z Warszawy, z wygodnym międzylądowaniem i krótką przesiadką w Oslo.
Czym będziemy lecieć? Boeingiem 787 Dreamliner, czyli jednym z najnowocześniejszych samolotów świata.
A to nie koniec niskich cen – na naszych łamach regularnie publikujemy oferty, które pozwalają na przelot z Europy do Ameryki Północnej w dwie strony za kilkaset PLN.
Wycieczka z Oslo (do którego dolecimy z Polski za kilkadziesiąt PLN) do Las Vegas za 680 PLN? Proszę bardzo!
Imponujące statystyki wzrostu
Takimi promocjami i cenami Norwegian rozpalił rynek. Dość powiedzieć, że w wspominanym raporcie OAG, porównującym liczbę oferowanych foteli na trasach transatlantyckich w sezonie zimowym 2016 i 2017, Norwegian zwiększył swoje możliwości z 406 tys. do 858 tys. To o 111,4 proc. więcej!
Przypomnijmy: British Airways odnotował wzrost o symboliczne 1,1 proc.
Nie tylko norweska linia lotnicza ma chrapkę na uszczknięcie tego smakowitego tortu. W kolejce do portfeli pasażerów chcących polecieć tanio za Ocean Atlantycki zaczynają ustawiać się także inni gracze. Iberia (poprzez swoją tanią odnogę, LEVEL) czy islandzki WOW air zrozumieli, że niekiedy cena czyli cuda – i oferując w sprzedaży na przykład bilety z Barcelony do słonecznej Kalifornii za 870 PLN, szybko zapełnią swoje samoloty.
Czy zatem środek ciężkości w lotach z Europy do Ameryki Północnej przesunął się na szalę niskokosztowych przewoźników?
Coś za coś
Nie do końca. Pamiętajmy, że definicja „dobrej podróży” jest pojemna. Dla kogoś, kto wyznaczył sobie za cel aby dolecieć do Stanów Zjednoczonych jak najtaniej – to może być świetna oferta. Ale są tacy podróżni, którym zależy na innych parametrach. Wygodzie lotu bez przesiadek, gwarancji posiłku na pokładzie czy chociażby możliwości wylotu z lotniska, które jest położone blisko miejsca zamieszkania.
Jesteśmy na przykład dziwnie spokojni o to, że połączenie z Rzeszowa do Stanów Zjednoczonych, które niedawno ogłosił PLL LOT (od 29 kwietnia raz w tygodniu polecimy ze stolicy Podkarpacia do Newark) okaże się sukcesem, a Dreamliner w barwach naszego narodowego przewoźnika nie będzie świecić pustkami. Prezes LOT, Rafał Milczarski, powiedział:
– Potencjał tego połączenia bardzo się rozwinął, dlatego nasze rejsy nie są już tylko doskonałą propozycją na wyjazdy rodzinne, ale też biznesowe. Dzięki przemysłowi rozwijającemu się w Dolinie Lotniczej, liczba osób i towarów pomiędzy USA a Podkarpaciem znacząco wzrosła. Łącznie pomiędzy Rzeszowem a Nowym Jorkiem podróżuje rocznie ponad 32 tys. osób. To stwarza ogromną biznesową szansę.
I tutaj dochodzimy do sedna: nie ma „darmowych obiadów”, niska cena przelotów za Atlantyk nie bierze się z niczego. Owszem, polecicie… ale za posiłek na pokładzie lub bagaż rejestrowany będziecie musieli dopłacić.
W niektórych przypadkach, sumując koszty, może się okazać, że cena niebezpiecznie zbliża się do kwoty, którą za bilet oczekiwał tradycyjny przewoźnik. Co za tym idzie: warto dokładnie przekalkulować wszystkie składniki, które finalnie wejdą w cenę naszej podróży, aby uniknąć niemiłej niespodzianki.
Fot. Przemysław Szablowski, shutterstock
Jak sobie radzi LOT?
Czy nasz narodowy przewodnik może się pochwalić znaczącą pozycją na rynku połączeń transatlantyckich? Wygląda na to, że strategia przyjęta przez LOT zaczyna znajdować potwierdzenie w liczbach.
W sezonie zimowym 2016 r. LOT oferował blisko 100 tys. miejsc (będąc precyzyjnym: 99 927) na trasach realizowanych do Nowego Jorku, Chicago i Toronto. Jak sytuacja wygląda w aktualnym sezonie zimowym? Oferowanie wzrosło o 43 proc. – przewoźnik obecnie dysponuje 143 tys. fotelami i do końca tego sezonu wykona w sumie 568 rejsów.
Na tle liderów to niewiele, ale patrząc na wzrost i plany rozwoju (w stosunku do 2016 na rejsach transatlantyckich w sezonie letnim 2018 LOT zwiększy liczbę oferowanych foteli o 66 proc.), nasz narodowy przewoźnik może patrzeć na ów rynek z podniesionym czołem.
– Z początkiem sezonu letniego 2018 roku LOT pozyska 3 nowe Dreamlinery w wersji 787-9, które zostaną wykorzystane do obsługi połączeń transatlantyckich. Z końcem kwietnia LOT uruchomi rejsy na trasie Rzeszów-Newark, a w maju LOT uruchomi także rejsy z Budapesztu do JFK i Chicago – informuje nas biuro prasowe przewoźnika.