Latamy więcej? Tak, ale nie na krótkich trasach, bo zniknęły bilety „za złotówkę”
“Efekt Ryanaira” w pełni. Lotnisko we Wrocławiu – spadek liczby pasażerów o 41,6 procenta w skali roku, Gdańsk – o ponad 1/3, Warszawa – o 16,3 procent. To zestawienie dotyczy lotów krajowych i wynika z niego niezbicie, że samolotami po Polsce latamy znacznie mniej.
Z opublikowanych niedawno danych Urzędu Lotnictw Cywilnego za 2018 rok, opisywaliśmy już najpopularniejsze kierunki podróży z polskich lotnisk i najpopularniejsze kurorty, do których wyjeżdżamy na wczasy. Teraz przyszedł czas na loty krajowe i w przeciwieństwie do innych kategorii, tu nasze porty lotnicze zanotowały spore spadki. Mówiąc wprost: w zeszłym roku lataliśmy samolotami po Polsce znacznie mniej niż w rekordowym 2017 roku. Spójrzmy na liczby.
Według danych Urzędu Lotnictwa Cywilnego, w ubiegłym roku na trasach krajowych leciało 3,790 mln pasażerów. To sporo, ale musimy pamiętać, że faktycznie jest to liczba o połowę mniejsza: ULC zlicza bowiem liczbę pasażerów w ruchu krajowym z każdego lotniska w Polsce, co oznacza, że de facto taki pasażer liczony jest 2 razy: jako wylatujący z jednego portu i przylatujący do drugiego. Jeśli spojrzymy na to pod tym kątem, wyjdzie nam, że liczba pasażerów na “krajówkach” w Polsce wyniosła 1,85 mln osób – mniej o ponad 350 tys. pasażerów niż w rekordowym 2017 roku.

Rzućcie okiem na statystyki dla poszczególnych lotnisk – wynika z nich, że w ubiegłym roku w ruchu krajowym najmocniej spadły statystyki portów, które miały regularne trasy krajowe Ryanaira, a więc: Warszawa-Gdańsk i Warszawa-Wrocław. Połączenia realizowane były przez Ryanaira 3 razy dziennie, ale zostały zawieszone jesienią 2017 roku. Jak to wpłynęło na statystyki?
Stołeczne Lotnisko Chopina odprawiło w 2018 roku o ponad 340 tys. pasażerów mniej w ruchu krajowym niż w rekordowym 2017 roku, we Wrocławiu było o 234 tysiące pasażerów mniej, a w Gdańsku – spadek w skali roku wyniósł 224 tysiące ludzi. Jednocześnie widzimy, że inne lotniska zanotowały w ruchu krajowym wzrosty – to efekt ekspansji LOT, który rozwijał swoją siatkę połączeń dowozowych o Warszawy, dodając w portach kolejne rotacje. Mimo to, wynik zanotowany w lotach krajowych jest słabszy niż rok wcześniej i nie zanosi się na to, by w najbliższych latach rezultat z 2017 roku został pobity.

“Efekt Ryanaira” kontra zbyt duże samoloty
Spadek liczby pasażerów na lotach krajowych to przede wszystkim efekt zakończenia wspomnianych wcześniej tras krajowych przez Ryanaira, które odznaczały się bardzo niskimi cenami biletów: często zdarzało się, że z kilkudniowym wyprzedzeniem można było kupić bilety np. z Warszawy do Gdańska za 38 PLN w obie strony lub niewiele więcej. To zaleta, ale jednocześnie wada tych połączeń, która pokazuje pewną przewagę LOT: narodowy przewoźnik lata na trasach krajowych mniejszymi samolotami (zdaniem wielu szefów lotnisk regionalnych, i tak zbyt małymi w stosunku do potrzeb), więc jest mu znacznie łatwiej wypełnić maszyny. I to sprzedając droższe bilety, bo sporo z pasażerów LOT to pasażerowie transferowi, przesiadający się na Lotnisku Chopina.
Z drugiej strony, w przypadku tras krajowych duże samoloty były dla Ryanaira wadą, bo nie było łatwo o rentowność tych tras – zabierającą na pokład 189 pasażerów maszynę trudno wypełnić i w efekcie częste promocje i wyprzedawanie miejsc w bardzo niskich cenach. W związku z tym sami przedstawiciele Ryanaira twierdzą, że jeśli już irlandzka linia będzie otwierała nowe trasy krajowe, raczej nie będą to połączenia realizowane kilka razy dziennie, ale raczej tak jak w przypadku połączeń Gdańsk-Wrocław czy Szczecin-Kraków, trasy realizowane 3 lub 4 razy w tygodniu.
Nie ma jeszcze komentarzy, może coś napiszesz?