Mieliśmy najszybciej rosnące lotnisko w Europie, ale w pół roku straciło aż 9 tras! A może być gorzej: dużym problemem rozbudowa Radomia
Tanie linie uciekają z małych lotnisk, bo zamiast promocji za 79 PLN, wolą sprzedawać bilety za 79 EUR – czytamy w “Gazecie Wyborczej Lublin”, która pochyla się nad trudnym losem lubelskiego portu lotniczego. A może być jeszcze gorzej. – Kupno lotniska w Radomiu przez PPL odczuwamy już teraz, choćby podczas rozmów z przewoźnikami – mówi Krzysztof Wójtowicz, prezes lotniska w Lublinie.
Lotnisko w Lublinie jest modelowym przykładem tego, jak szybko zmieniają się trendy wśród tanich linii lotniczych. Jeszcze w 2016 roku miejscowy port lotniczy był jednym z najszybciej rosnących lotnisk w Europie – lotnisko obsłużyło wówczas 377,6 tys. pasażerów, a liczba pasażerów wzrosła w tym okresie aż o 42 procent w skali roku!
Oznacza to, że Lublin był najszybciej rosnącym lotniskiem w Polsce i 5. najszybciej rosnącym portem w Unii Europejskiej, a były miesiące, gdy liczba pasażerów rosła nawet o 100 proc. w skali roku i lotnisko było zdecydowanym liderem w Europie,. Jeszcze w ubiegłym roku liczba pasażerów wzrosła o 14 procent, ale potem lotnisko zaczęło mieć już problemy. Wszystko zaczęło się od Wizz Aira, który w czerwcu zamknął swoją bazę operacyjną i w efekcie część tras: pod nóż poszły m.in. polaczenia do Sztokholmu, Liverpoolu, Doncaster-Sheffield, Tel Awiwu i Kijowa. Na tej ostatniej trasie oprócz Wizz Aira szybko przestały też latać linie Bravo Airways, które przez pewien czas miały łączyć Lublin z Ukrainą. Ale to nie koniec strat, bo pod koniec października z lotniska zwinęła się też linia easyJet, likwidując swoje jedyne połączenie z Lublina, czyli trasę do Mediolanu.
W efekcie lotnisko musiało ostro zweryfikować swoje prognozy – zamiast 700 tys. pasażerów w tym roku obsłuży niewiele ponad 450 tys. osób.
– Lotnisko rozwijało się bardzo szybko przez pięć pierwszych lat. Wówczas prognozowaliśmy, że w 2018 roku port obsłuży właśnie 700 tys. pasażerów, bo takie były wtedy realia rynkowe. Jednak w międzyczasie linie lotnicze dynamicznie rozbudowywały w Europie siatkę połączeń. W efekcie branża złapała zadyszkę i mierzy się dziś z trzema problemami. Linie lotnicze mają kłopoty z jednej strony z załogami, a z drugiej z maszynami. Po prostu jednych i drugich jest w tej chwili za mało. Do tego dochodzi drożejące paliwo – mówi w rozmowie z “Wyborczą” Krzysztof Wójtowicz, prezes lotniska w Lublinie.
W planach odzyskanie utraconych tras, ale problemem Radom
Wójtowicz jest przy tym przekonany, że już w sezonie letnim na lotnisku pojawią się nowi przewoźnicy, którzy zaoferują nowe połączenia. Wśród tras, o których powrót lotnisko będzie walczyło szczególnie, są Sztokholm oraz Kijów. W przyszłym roku lotnisko planuje obsłużyć podobną liczbę pasażerów, co w 2018 roku.
Port lotniczy próbuje jednocześnie wyjść z impasu, szukając zupełnie nowych linii lotniczych, nieobecnych dotąd na polskim rynku. Tak jest np. z linią TUIfly, która od 1 kwietnia uruchomi loty z Lublina do Antwerpii.
Jednocześnie prezes portu wskazuje na to, że dużym zagrożeniem dla Lublina jest położone 100 km dalej lotnisko w Radomiu, które przejęły Państwowe Porty Lotnicze i planują zainwestować tam 500 mln PLN, by przenieść do niego tanie linie i czartery z Lotniska Chopina.
– Już widzimy, że ta decyzja ma wpływ na funkcjonowanie naszego lotniska. Odczuwalne jest to chociażby podczas rozmów z przewoźnikami. Radom ma stać się lotniskiem centralnym, które przejmie ruch niskokosztowy, ale nie w sposób rynkowy, tylko administracyjny. Jeśli to rzeczywiście zostanie zrealizowane, to wówczas będziemy mieli naprawdę duży problem – mówi Wójtowicz.