„Ktoś tu chyba zwariował!”. Limit na podróże lotnicze w Polsce (15 tys. km rocznie!) oraz 10 lotów na osobę w Skandynawii? Czy takie pomysły mają sens?
Witajcie w świecie, w którym to inni będą decydować, czy możecie lecieć samolotem. Przekroczysz roczny limit i chcesz dalej podróżować drogą lotniczą? Musisz „zdobyć” nadprogramowe loty. To nie fikcja: to pomysły w… Polsce i w Norwegii.
W sumie artykuł o takim tytule mógłby pojawić się na naszych łamach 1 kwietnia, w Prima Aprilis. Problem w tym, że kalendarz pokazuje początek grudnia… a głosy wskazujące na potrzebę wprowadzenia limitów, dotyczących podróżowania samolotem – słychać coraz głośniej i częściej. O co tutaj w tym wszystkim chodzi? I czy powinniśmy powoli szykować się na ograniczenie naszych wojaży lotniczych?
Zakaz latania ponad limit?!
Cześć, jestem Paweł i lubię sobie polatać po świecie, używając samolotu jako środka lokomocji podczas moich podróży. 2018 rok jeszcze się nie skończył, będę go podsumowywał za niecały miesiąc. Ale dane za pełen 2017 rok (na forum Fly4free.pl wątek poświęcony takim podsumowaniom naszych czytelników i redaktorów cieszy się szaloną popularnością) pokazały, że odbyłem w nim 98 lotów prywatnych. Z kontynentów nie zahaczyłem o Australię/Oceanię i Antarktydę.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ w myśl planów, które coraz poważniej są rozważane – mój „nalot” za 2017 rok powinien mi starczyć na… kolejne 10 lat. I najbliższym rokiem, kiedy mógłbym wsiąść do samolotu, byłby, cóż, 2030 r. A prezentowane poniżej mapki przelotów, byłyby rozciągnięte nie na tygodnie i miesiące, lecz na lata.
Jak to możliwe? Jeżeli w życie wejdą pomysły, które są rzucane w publiczną przestrzeń m.in. w Polsce i w Norwegii, wszyscy będziemy się modlić, aby wyznaczony limit zużyć jak najlepiej. Albo będziemy odkupować takie limity od innych osób. Science fiction? Niestety nie.
Eksperci i ich pomysły
Koniec września 2018 r. Dr hab. Maciej Gdula z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, będąc czołowym ekspertem wspierającym budowany przez Roberta Biedronia polityczny obóz, udziela wywiadu „Gazecie Wyborczej”. Co możemy tam przeczytać?
– Albo będziemy wprowadzać wspólne ograniczenia, albo dokonywać redystrybucji. Można na przykład przemyśleć limit na podróże lotnicze. Żeby nie było tak, że każdy lata tyle, ile ma pieniędzy, tylko każdy ma ileś tam kilometrów do wylatania w roku […] 15 tys. km na przykład.
Jak jest bogaty i wylatał, to koniec, niech jedzie samochodem. To buduje pewne poczucie, że jedziemy na tym samym wózku. Oczywiście też likwidacja private jetów i takiego badziewia. Wszyscy mamy to samo, wszyscy mamy ograniczenia. To jest bardzo łatwe do przeprowadzenia.
Ostro, nieprawdaż? Redaktorze Kunz, zapomnij o swoich podróżach lotniczych. Przekroczyłeś 15 tys. km w roku, bo wybrałeś się do Nowej Zelandii – to siedź na tyłku w Polsce, albo poruszaj się samochodem.
Okazja na tanie bilety lotnicze do Kanady i Stanów Zjednoczonych? Ha, mamy Cię! Twój limit się skończył, Atlantyku nie pokonasz w samochodzie – więc zamiast podziwiać Las Vegas, jedź podziwiać Las Kabacki.
* * *
Koniec października i listopad 2018 r., przewodniczący Komisji Energii i Środowiska w norweskim parlamencie:
– Każdy mieszkaniec Norwegii mógłby w ciągu roku maksymalnie 10 razy podróżować samolotem.
Co z tymi, którzy muszą – lub po prostu chcą – podróżować częściej? Ketil Kjenseth ma i na to sposób. Jak podaje Adresseavisen, cytowany min. przez portal MojaNorwegia, osoby z „wyczerpanym limitem” mogłyby poszukać rodaków, którzy po prostu swoich limitów nie wykorzystają.
Co dalej? Cóż, zadziałaby niewidzialna ręka rynku: w najlepsze rozkwitłby proceder odkupowania lotów/limitów od mało podróżujących osób.
Mrzonki i bzdury?
Dobre żarty, powiecie. To tylko bzdurne gaworzenie polityków, którzy niekiedy plotą co im ślina na język przyniesie. Ale sekunda, moment, wróćcie się do czasów, gdy tanie linie lotnicze dopiero raczkowały. Czy w dobie lotów, gdy wszystko było w cenie biletu: jedzenie, bagaż, odprawa – uwierzylibyście, że już za kilkanaście lat będziecie potulnie stać w kolejce „priority” bądź „non-priority”, ściskając w ręce bezpłatny dozwolony bagaż podręczny o wymiarach dużej kosmetyczki?
Czy uwierzylibyście, puszczając błogiego dymka w samolocie podczas swojej podróży, że za kilkanaście lat palenie będzie surowo zakazane na pokładzie, a kara za te przewinienie będzie słona?
Czy dalibyście wiarę osobom, które wmawiałyby Wam, że podróż samolotem z Wiednia do cypryjskiej Larnaki dla grupy 11 osób (w tym piątki dzieci) w dwie strony będzie kosztować łącznie… 0,22 EUR, czyli niecałą złotówkę?
…a każdy z tych przykładów stał się faktem.
Limity metodą na pozytywne zmiany?
Czy to w ogóle ma sens? Reglamentowanie latania? Ustalanie konkretnych granic? Jestem aktualnie na Krakowskim Festiwalu Górskim, zadaję więc to pytanie jednemu z moich znajomych, który regularnie lata po świecie w poszukiwaniu nowych dróg do wspinaczki.
– Mój Boże, ktoś tu chyba zwariował. Czyli jak polecę na wspinaczkę do Peru, to pozostanie mi w danym roku łojenie w naszych Tatrach? Nie wiem jak w Norwegii, ale u nas to się skończyłoby zapewne marszami gwiaździstymi na Sejm, jeżeli takie coś miałoby zostać uchwalone – śmieje się Łukasz.
* * *
Idźmy dalej: skoro limitem miałoby być (według dr hab. Macieja Gduli) 15 tys. km – to co zrobi rzeczony ekspert, jeżeli był w danym roku już na konferencji w Bostonie… i właśnie dostaje zaproszenie na sympozjum do RPA? Odpisze: „najmocniej przepraszam, wykorzystałem swój limit latania, będę oglądać sympozjum poprzez stream w internecie”?
Paranoja rozwiązania, o którym mówimy, jest wielostopniowa. Co z ludźmi, którzy często podróżują na trasie dom-praca (gdzie „dom” to Warszawa, a „praca” to Londyn czy Bruksela)? Czy to będzie budować poczucie, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku?
Bzdura! Całość zapewne doprowadziłaby do powszechnego poczucia, że idiotyczny przepis powoduje istotne ograniczenia. A skoro są ograniczenia, to – jak to Polacy – rozpoczną się poszukiwania sposobu, aby je ominąć, obejść, „złamać system”. I narodowym sportem stanie się licytacja, kto był bardziej kreatywny.
Czy na pewno tak ma wyglądać przyszłość w kwestii podróży lotniczych?
Handel?
Wrócę do norweskiego polityka, który wprost przyznaje, że w przypadku jego pomysłu (przypomnę: 10 lotów rocznie na osobę) inspiracją jest… sektor przemysłu, ropy i gazu.
Jak podaje portal MojaNorwegia, polityk liberalnej partii Venstre zaobserwował wymianę handlową między podmiotami posiadającymi zasoby, których nie potrzebują, a tymi, które danych zasobów nie mają, a są im potrzebne.
Czy to uczciwe rozwiązanie? I mogłoby w czymkolwiek pomóc? Padają szumne zapowiedzi o ograniczeniu ruchu lotniczego, który ma wpływ na stan środowiska.
Ale ponownie, przykładam taką miarę do naszego kraju. I próbuję sobie wyobrazić, jak wyglądałoby forum Fly4free.pl po takich zmianach.
– Kupię 10 lotów, mam wyczerpany limit!
– Z racji braku planów podróży lotniczych do końca roku, oddam (za drobną opłatą) możliwość 5 lotów. Kontakt pod xxxx@xxxx.pl
– Hej! Czy ktoś ma „możliwość odbycia trzech lotów” do oddania? Mam w planie durnolot: Kraków-Malmo-Londyn-Warszawa, widzę tanie bilety Ryanair i Wizz Air, ale cholera, mam już wylatane ponad limit :-/
* * *
W takim świecie, połowa moich forumowych znajomych, którzy latają praktycznie co weekend, dostałaby zawału serca (pozdrawiam m.in. Kamila, Grzegorza i Bartka!), druga połowa zaś w ekspresowym czasie nauczyłaby się tej cennej cechy kombinowania, która rozwijała się w czasach słusznie minionych – gdy „zdobywało” się na przykład kartki na mięso.
A ja, planując na przykład wyjazd na Grenlandię albo „latanie” po Ukrainie, musiałbym rewidować swoje plany.
Utopia, która nie wszystkim przeszkadza
Chciałoby się krzyknąć:
Łapy precz od naszych lotów!
Problem w tym, że tak jak z innymi zmianami, niekiedy łatwo przyzwyczajamy się do różnych spraw, które są bardzo uciążliwe i niewygodne. Jeżeli w ślad za tym idzie korzyść – definiowana nie tylko dla wąskiej grupy odbiorców, ale dla większej części społeczeństwa – to dzieją się ciekawe rzeczy.
10 lotów rocznie to za mało? Okej, więc wyobraźmy sobie taki scenariusz: Ryanair informuje, że przy takich limitach (10 lotów rocznie), pasażer, który zdecyduje się na loty samolotami tej właśnie linii, nie płaci za bilety. Linia lotnicza odbije sobie to w inny sposób – dodatkowymi dopłatami za wszystko: od bagażu poprzez jedzenie, na sprzedaży zdrapek skończywszy.
Osoby lubiące podróżować, krzykną:
– To za mało, nie będziemy wykorzystywać naszego limitu na takie „krótkie” loty!
…a co zrobi cała reszta? Ta, która nie należy do maniaków podróżowania (przypomnę: według Eurostatu statystyczny Polak odbył w 2016 roku 0,81 podróży lotniczej)? Przyjmie takie zmiany i limity z radością, bo dla nich będzie to oznaczać bezpłatne loty.
A to, że takie loty odbywać się będą po – generalnie – europejskich trasach i w warunkach, które niekiedy określane są mianem „bydłolotów”? A kogo to będzie obchodzić? Będą loty za darmo!
Dalibyście radę?
Mam szczerą nadzieję, że takie pomysły na limity – i nieważne, czy mówimy o 15 tys. km rocznie, czy o 10 lotach w każdym roku – pozostaną tylko w głowach ich autorów. W Polsce, w Norwegii, gdziekolwiek. Nie wyobrażam sobie funkcjonowania w takiej rzeczywistości.
A wy, drodzy czytelnicy? Jakie jest wasze zdanie na temat tego typu ograniczeń? 10 lotów rocznie wystarczyłoby na wypełnienie waszych potrzeb?





