Podróże w biznes klasie tracą swój urok i…sens. Wszystko przez koronawirusa

Bez szampana na przywitanie, bez pomocy z bagażami, z pakowanym jedzeniem lub zupełnie bez niego i z całkiem pozamykanymi lub mocno ograniczonymi salonikami lotniskowymi – tak dziś wyglądają podróże w klasie biznes, które przez wiele lat kojarzyły się z pierwszym krokiem do luksusowego życia. Stali bywalcy mówią wręcz, że „czują się jakby wrócili do klasy ekonomicznej”. Z tą różnicą, że za swój bilet płacą zdecydowanie więcej.
Lot w biznes klasie (nie mówiąc już o pierwszej!) jest spełnieniem marzeń wielu niskobudżetowych podróżników. Tymczasem okazuje się, że w czasach pandemii koronawirusa wiele z atrybutów takiego lotu i najfajniejszych elementów po prostu… zniknęło. Oczywiście linie tłumaczą to procedurami, dbaniem o bezpieczeństwo klienta i odgórnymi obostrzeniami, ale faktem jest, że z perspektywy pasażera jest to cały szereg usług, za które zapłacił, ale nie może z nich skorzystać.
O ile w ogóle wyższa klasa jest dostępna, bo jak pisaliśmy już na łamach Fly4free.pl, wielu przewoźników zawiesiło lub zrezygnowało z jej oferowania.
Usługi zniknęły i nie wiadomo kiedy wrócą
Cała idea klasy biznes (i pierwszej również) zawsze opierała się na tych wszystkich drobiazgach, które mają rozpieścić pasażera i sprawić, by poczuł się wyjątkowo. A to kieliszek szampana, a to miejsce odgrodzone od innych osób, większy ekran, wygodniejszy fotel, posiłki serwowane na prawdziwych talerzach z prawdziwymi sztućcami, specjalne pakiety z kosmetykami i dostęp do większej lub lepszej gamy alkoholi.
Tymczasem większość z tych elementów w dobie koronawirusa musiała albo zniknąć albo zupełnie się zmieniła. Załoga maksymalnie unika kontaktu, wszystkie zbędne elementy, które mogłyby nie być wystarczająco sterylne, zniknęły.
A posiłki, jeśli w ogóle są serwowane, znów trafiły z ładnych talerzy do jednorazowych pudełek. I faktycznie przypominają bardziej te, które znamy z klasy ekonomicznej. Najczęściej nie ma bowiem karty menu, z której moglibyśmy wybierać – jak to miało miejsce wcześniej – a niektóre linie zrezygnowały nawet z darmowego alkohol.
Nic więc dziwnego, że niektórzy pasażerowie twierdzą, że czuli się po prostu jak w klasie ekonomicznej, tyle że mieli więcej miejsca na nogi. I choć wszyscy rozumieją, że pandemia wymusiła na liniach lotniczych pewne rozwiązania, to nie kryją rozczarowania. I trudno im się dziwić, gdy przypomnimy sobie, że solidnie dopłacili do swojego miejsca.
Co ciekawe, wielu specjalistów w branży podkreśla, że liczy się… pokazówka. Co to znaczy? Że pasażerowie chcą widzieć, że są bezpieczni i całe procedury na pokładzie mają potęgować to wrażenie.
– Środki ostrożności muszą być bardzo widoczne. Pasażer chce, aby załoga utrzymywała dystans, witała go w ochronnym ubraniu, dawała odpowiednio zabezpieczony posiłek i… wychodziła – mówi Vineet Bhatia, szef kuchni pracujący m.in. z British Airways i Qatar Airways w rozmowie z Bloombergiem. – Ale tak naprawdę podróżni nie muszą się martwić ryzykiem infekcji związanym z jedzeniem. Szklanka szkockiej jest bezpieczniejsza niż szklanka wody z kranu – dodał.
„Ostał ci się ino… fotel”
Co więc zostaje na pewno? No cóż, jedyne, co obecnie linie lotnicze mogą zagwarantować w klasie biznes bez żadnych obaw to… lepszy fotel. Czy jednak to wystarczy, by klienci premium wrócili do linii lotniczych i znów zasilili ich budżety? Niektórzy eksperci są przekonani, że tak.
A jest o co walczyć, bo IATA wylicza ich rynek klas premium w podróżach lotniczych generował do tej pory aż 30 proc. przychodów linii lotniczych.
– Atrakcyjność większego, wygodniejszego i w pełni rozkładanego fotela może być wystarczająca, żeby klienci biznes klasy do niej wrócili – twierdzi Władymir Bilotkach, wykładowca zarządzania transportem lotniczym w Singapore Institute of Technology. – Co innego w kwestii premium economy, gdzie jest to zdecydowanie doświadczenie bardziej ekonomiczne niż premium. Tutaj nie sądzę, by pasażerowie byli skłonni płacić różnicę w cenie – dodał.
Inni nie mają wątpliwości, że wiele linii – zwłaszcza tych w nie najlepszej sytuacji finansowej, zdecyduje się zawiesić sprzedaż miejsc w wyższych klasach, bo po prostu trudniej je obecnie utrzymać i zapełnić. Ale to nie znaczy, że nie będziemy mieli gdzie zakosztować tego świata.
– Na pewno niektórzy zdecydują się ograniczyć powrót posiłków i dodatkowych usług do czasu poprawy sytuacji branży lotniczej. Nadal jednak będą lotnicze, które doceniają, że dobre jedzenie i usługi wysokiej jakości wnoszą wartość dodaną do ich marki w zamian za stosunkowo niewielki koszt ich dostarczenia. Jesteśmy tylko ludźmi i lubimy się rozpieszczać – tłumaczy Jeremy Clark z JC Consulting w Malezji, który doradza liniom lotniczym w takim właśnie zakresie.