– Byliście na Malcie? Super, ja też, w lipcu, 4 miesiące temu. Zjeździłem całą Maltę i Gozo. Mówię Wam, wypocząłem za wszystkie czasy. Hotel miałem za półdarmo, dodatkowo personel zrobił mi upgrade do wypasionej suity, nurkowałem z delfinami, pogoda świetna. Chodziłem po tym Lazurowym Oknie na Gozo, super wrażenie!
– Piotrek… ale Lazurowe Okno przecież w marcu runęło do morza. To jak mogłeś po nim chodzić w lipcu?
– Tak? Yyyy…
Znacie to? Witajcie w świecie, w którym wszystko musi być lepsze, ładniejsze, intensywniejsze niż innych. Wzbudzające zazdrość wśród znajomych i zawiść u oglądających waszą aktywność w mediach społecznościowych. Witajcie w świecie podróżników-kłamczuchów.
Podkręcanie i ubarwianie
Powyższy przykład to klasyka gatunku. Piotr faktycznie był na Malcie. Ale z tradycyjnego wyjazdu z biurem podróży (hotel 4*, 7 dni, All-inclusive) zrobił w swoich opowieściach ekscytującą wyprawę, dorzucając sporą porcję kłamstw i kłamstewek. Po co kłamał? Dlaczego to zrobił? Dobre pytanie…
Według niektórych źródeł, to bardzo ważna cecha – w zamierzchłej przeszłości umożliwiła ludziom rozwinięcie społecznych zachowań. Jak to możliwe, skoro w teorii wszyscy brzydzimy się kłamstwem? Cóż, naginanie rzeczywistości (lub po prostu oszukiwanie) było pierwszą próbą manipulowania innymi osobnikami i zaczęło być użytecznym narzędziem zdobywania wysokiej pozycji w grupie. A jak jest teraz, w przypadku podróżników-kłamczuchów?
Eliza Koźmińska-Sikora ze Świata Zdrowia rzuca faktami:
– Według Roberta Feldmana, psychologa zajmującego się badaniem zjawiska kłamstwa, nie należy zadawać pytania, czy ludzie kłamią, a raczej: jak często i dlaczego? Kłamiemy średnio co 10 minut, wypowiadając trzy kłamstwa. Ponad 60 proc. naszej konwersacji ma charakter kłamliwy – stwierdza. – 80 proc. naszych kłamstw to tak zwane „kłamstwa czyste”, czyli te, gdy zdajemy sobie sprawę, że mijamy się z prawdą. Pozostałe 20 proc. to przemilczenia, półprawdy i koloryzowanie, czyli upiększanie rzeczywistości oraz intrygi – dodaje
Urlop (w opowieściach) zmienia się w niesamowitą przygodę. Wyjazd na weekend do Rzymu, tanimi liniami z biletami ustrzelonymi na Fly4free za 78 PLN w dwie strony – w luksusową podróż. Zdjęcie na tle Burdż al-Arab przekształca się w rzucone niedbale w towarzystwie: „Spałem w Dubaju w tym hotelu-żaglu, powiem Wam, szczęka opada”. Kłamstwo obudowane szeregiem faktycznych zdarzeń – staje się bardziej wiarygodne.
Fot. TeddyGraphics, shutterstock
Mamy na naszym forum Fly4free.pl relacje naszych czytelników z wielu państw świata. Większość jest rzetelnych, użytecznych, dających inspirację do przygotowania swojego własnego wyjazdu.
Ale czasami zdarzają się „perełki” – czytając opowieści z nietypowego kraju (nie popartą konkretami, dowodami, zdjęciami), których autor jawi się jako postać będąca skrzyżowaniem Jamesa Bonda i Indiany Jones’a, zamiast zazdrościć wyjazdu, wołamy: „eee, no bez przesady!”. Tak jak w starym dowcipie o wędkarzach:
– Wczoraj złowiłem metrowej długości szczupaka!
– A ja wyłowiłem zapaloną lampę naftową!
– Kłamiesz! lampa nie może palić się w wodzie!
– Skróć szczupaka, to ja zgaszę lampę!
Oszustwo
Zostawmy „upiększaczy” swoich podróży z boku, to nie jest najgorszy sort podróżników-kłamczuchów. Naprawdę śmiesznie – i strasznie – zaczyna się robić, gdy na jaw wychodzi, że ktoś… w ogóle w danym miejscu nie był. Wczasy na Zanzibarze, które okazały się wyjazdem na Mazury, a zdjęcia z Afryki, publikowane na Facebooku, zostały skopiowane z internetu? Chwalenie się wylotem do ciekawego miasta, podczas gdy w rzeczywistości polecieliśmy do innego miasta i kraju? Cóż, to (niestety) norma.
Czy tylko o anonimowych osobach mówimy? Ależ skąd! Pamiętacie historię posła Tarczyńskiego z PiS, który pojawił się na czołówkach portali internetowych, gdy internauci przyłapali go na kłamstwie? Pochwalił się na Twitterze, że leci do Miami, podczas gdy z danych na jego bilecie internauci szybko wyłapali, że urlop spędzi jednak w… Azerbejdżanie. Pisaliśmy o tym na naszych łamach w sierpniu.
Fot. twitter.com/d_tarczynski
Sława podszyta kłamstwem
Pół biedy, jeżeli nasz „podkręcający rzeczywistość wyjazdową” znajomy robi to tylko po to, aby nam – i innym – zaimponować. Ale podróż niejedno ma imię: niekiedy jest czymś wyjątkowym, jest drogą do osiągnięcia założonego celu, którym może być nawet rekord Guinnessa. Jakiekolwiek manipulowanie faktami i mijanie się z prawdą może prowadzić do wielkiej afery i ostracyzmu w środowisku podróżników.
Niestety, nasi rodacy nie są wolni od takich pokus – wciąż świeża historia Marcina Gienieczki pokazuje, że czasami lepiej nic nie mówić, niż powiedzieć za dużo.
Marcin porwał się na nie lada wyczyn. Polski podróżnik chciał samotnie, w kanadyjce, przepłynąć Amazonkę. To wyzwanie ekstremalne – wcześniej nikomu się to nie udało, a sam Gienieczko zapowiadał, że wyprawa będzie tak samo trudna, jak postawienie nogi na Księżycu. Po powrocie (udanym) i relacji z tego wyczynu, spadł na niego deszcz zaszczytów, z wpisem do księgi rekordów Guinnessa włącznie. Ręce same składały się do oklasków. Prywatnie czułem podziw i szacunek, znając środowisko kajakowe i jego prawdziwych herosów (pozdrawiam Olka Dobę, Piotra Chmielińskiego czy Piotra Opaciana!).
Jednak wiele osób miało wątpliwości, czy Gienieczko faktycznie samotnie dokonał tego wyczynu. Pojawiało się coraz więcej znaków zapytania, kłamstwo zarzucił mu jego peruwiański przewodnik, zaczęły na jaw wychodzić niewygodne fakty. Okazało się, że nasz rodak oszukał cały świat: ominął najtrudniejszy górski odcinek rzeki, pomagał mu przewodnik, na jednym z odcinków skorzystał z pomocy… łodzi motorowej.
Dominik Szczepański z Gazety Wyborczej:
– Gienieczko wykorzystał to, że w mediach o wyprawach nie mówi się ani nie pisze szczegółowo. Niuanse umykają. Po powrocie był więc przedstawiany jako ten, który pokonał Amazonkę, chociaż wcale tego nie zrobił.
Jednocześnie Marcin Gienieczko cały czas utrzymywał, że jego wyczyn jest rekordowy, szukał sponsorów na swoje kolejne wyprawy, pławił się w sławie eksploratora i prawdziwego wyczynowego podróżnika.
Fot. Projekt Amazonka 2015
Jak się skończyła cała historia? Rekord Guinnessa został usunięty z kronik i strony internetowej. Gienieczce zostało odebrane najcenniejsze podróżnicze wyróżnienie, które można otrzymać w Polsce – w ramach Ogólnopolskich Spotkań Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów w Gdyni. Smutny komunikat:
– Kapituła KOLOSÓW jednomyślnie postanowiła odebrać Marcinowi Gienieczce honorowy tytuł wyróżnionego przyznany mu 13 marca 2016 roku podczas 18. Ogólnopolskich Spotkań Podróżników, Żeglarzy i Alpinistów za „trawers Ameryki Południowej od Pacyfiku do Atlantyku”. Decyzja ta jest trudna i podejmujemy ją bez satysfakcji, niemniej w obliczu dowodów, które zostały ujawnione już po ogłoszeniu marcowego werdyktu, jednoznacznie wskazujących na to, że Marcin Gienieczko, zgłaszając swoją wyprawę do Kolosów, świadomie wprowadził Kapitułę w błąd co do istotnych okoliczności jej przebiegu, nie może być inna.
Przy okazji: byliśmy z naszą kamerą na ostatniej edycji tego festiwalu, relacjonując dla Was ową fantastyczną imprezę, zapraszamy do czytania i oglądania materiału z Kolosów.
Wracając do polskiego podróżnika. Co zostało? Wstyd.
Kłamstwo ma krótkie nogi
Każdy wyjazd jest wyjątkowy. Podróżujcie po swojemu, przeżywajcie intensywnie przygody, chłońcie krajobraz, klimat. Przywieźcie ze sobą tysiące wspomnień, setki zdjęć, dziesiątki pamiątek.
Ale nie oszukujcie siebie (i innych). Nie silcie się na „podkręcanie” swojej podróży i tworzenie alternatywnej rzeczywistości. Bo prędzej czy później wyjdzie to na jaw… i będziecie się czuć tak, jak opisywany wyżej podróżnik.
Czego nikomu nie życzę.