Za mniej niż 100 PLN przejechałem pociągiem całą Kambodżę. Przygoda życia czy kolejowy koszmar?
Jakiś czas temu opisałem swoją podróż pociągiem w Laosie. Jeżeli nie mieliście jeszcze okazji przeczytać tego artykułu – gorąco zachęcam do lektury na łamach Fly4free.pl, jednak tytułem przypomnienia i podsumowania: niewielki kraj w Azji może poszczycić się szybką, nowoczesną koleją, zbudowaną z rozmachem, którego nie powstydziliby się szejkowie z Zatoki Perskiej.
Współczesne pociągi kojarzą nam się przede wszystkim z czymś podobnym: ultranowoczesne, mknące niczym pocisk, punktualne jak szwajcarski zegarek. Do tego oczywiście z WiFi na pokładzie, wygodnym miejscem do pracy oraz sporą przestrzenią na nogi.
W Kambodży rzeczy wyglądają zgoła inaczej. Tym razem pora na opowieść, która przypomina podróż w czasie lub wyprawę w nieznane, do której warto starannie się przygotować. Natomiast samo doświadczenie przywodzi na myśl raczej pionierów przemierzających pustkowia Dzikiego Zachodu, aniżeli transport w XXI wieku. Nie oznacza to jednak, że nie jest to ciekawa przygoda!
Od czego się zaczęło
Historia kolei na terenie dzisiejszej Kambodży sięga końcówki XIX wieku oraz czasów protektoratu francuskiego. To właśnie dawni kolonizatorzy jako pierwsi rozpoczęli budowę kolei, która miała połączyć ich imperium w Indochinach z Tajlandią. Położyli oni podwaliny pod siatkę, która (mniej lub bardziej) odzwierciedla dzisiejszą sieć kolejową Kambodży.
Burzliwa, naznaczona konfliktami i przemocą XX-wieczna historia Kambodży zostawiła kraj w ruinie. W latach 80. i 90. próbowano przywrócić ruch kolejowy, jednak ze względu na fatalny stan infrastruktury i taboru było to karkołomne przedsięwzięcie. Wykolejenia pociągów nie były rzadkością, do tego dochodziły kwestie bezpieczeństwa na prowincji (wojna domowa formalnie dobiegła końca dopiero w 1991 roku). To wszystko sprawiło, że pasażerski ruch kolejowy wznowiony został dopiero w 2016 roku – najpierw do Sihanoukville, a następnie na północ, do Battambang.
Siatka połączeń
Ktokolwiek spojrzy na kolejową mapę Kambodży szybko zrozumie, że zdecydowanie nie ma do czynienia z planszą do gry w Ticket to Ride („Wsiąść do pociągu”). Owszem, pociągiem można przedostać się zarówno na północ, jak i na południe kraju, jednak nie obędzie się bez dłuższej przesiadki w Phnom Penh. Oznacza to również, że przeważająca większość obszaru kraju pozostaje poza zasięgiem sieci kolejowej.
Dokąd zatem dojedziemy pociągiem? Istnieją dwie główne trasy: południowa do Sihanoukville (niegdysiejszej mekki turystów z plecakami mieszkających w bungalowach przy plaży, dziś „khmerskiego Makau”, pełnego chińskich hoteli, kasyn i niedokończonych wieżowców), Kampotu, Kep, czy Takeo. Korzystając z północnej nitki dostaniecie się m.in. do Battambang oraz Pursatu, dawnej stolicy kraju.
Dokąd zatem nie uda się dojechać? Cóż, najprościej byłoby odpowiedzieć: we wszystkie pozostałe miejsca. Najważniejsze miejsca, które mogłyby interesować turystów to: Siem Reap (okolice Angkor Wat), Poipet (granica z Tajlandią), Bavet (granice z Wietnamiem), Ratanakiri oraz Mondulkriri.
Zakup biletów
Proces zakupu przebiega w zasadzie bezproblemowo. „W zasadzie”, bowiem w tym celu należy osobiście udać się na stację (lub wysłać tam kogoś, kto zrobi to za was) oraz uiścić opłatę w kasie. Bilety nie są drogie (odpowiednio 10 USD/43 PLN z Phnom Penh do Sihanoukville oraz 8 USD/35 PLN z Phnom Penh do Battambang), ani imienne. Nie ma kolejek ani koników, a dostępność jest niemal nieograniczona.
Gdzie są wady? Nie da się ich kupić przez internet poprzez oficjalne kanały sprzedaży, niemożliwa jest również zapłata kartą. Możecie spróbować dokonać rezerwacji przez jednego z internetowych pośredników, trzeba liczyć się wtedy jednak z dodatkową opłatą (w wysokości 1 USD).
Stacja kolejowa w Phnom Penh to atrakcja sama w sobie – przynajmniej dla lokalnej młodzieży. Ze względu na znikomy ruch kolejowy można poruszać się po niej w zasadzie bez ograniczeń, ponieważ niemal zawsze stoi pusta. Służy ona zatem za plan zdjęciowy, miejsce spotkań oraz romantycznych przechadzek. Na bocznych torach wciąż zaparkowane są lokomotywy dawnych parowozów, do których możecie zajrzeć.
Podróż pociągiem
Wsiadając do pociągu mam wrażenie, że zaszła jakaś pomyłka, a ja znalazłem się wewnątrz zabytkowego składu, który wyjechał ze skansenu. Po chwili jednak dociera do mnie, że to właśnie standard, który pasażerom oferuje Royal Railway (bo tak oficjalnie brzmi nazwa kolejowego monopolisty w Kambodży). Pociąg niestety jest mało „ekologiczny”. Nie spodziewałem się co prawda futurystycznych składów napędzanych na baterie słoneczne, przeżyłem jednak lekkie zdziwienie, widząc za każdym razem wysłużone wagony oraz spalinową lokomotywę. Głośną, z charakterystycznym zapachem diesla. Część z nich posiada klimatyzację, część oferuje jedynie naturalny przewiew oraz wiatr we włosach (w razie otwartych okien). Warto pamiętać o tym, gdy przed lustrem będziecie zastanawiali się, co na siebie ubrać w dniu podróży. Do Battambang jechałem w maju, czyli najgorętszym miesiącu w roku. W trakcie postojów temperatura robiła się trudna do zniesienia – ta na zewnątrz przekraczała wtedy 40 stopni Celsjusza.
Odwrotnie ma się sytuacja w przypadku klimatyzowanych wagonów. Odnoszę wrażenie, że miejscowi mają w zasadzie jedynie dwa tryby funkcjonowania: przy ponad 30 stopniach Celsjusza oraz przy klimatyzacji włączonej na maksymalne obroty, czyli na około 17 stopni Celsjusza. Pamiętajcie zatem, by do takiego pociągu zabrać coś ciepłego do ubrania, bo po kilku godzinach możecie wysiąść mocno zziębnięci.
Podróż koleją w Kambodży to z pewnością rzecz dla pasjonatów, którym nie spieszy się do celu. Dość powiedzieć, że pociągi poruszają się tam ze średnią prędkością 60 km/h (lub wolniej – w zależności od stanu torów). W starym wagonie co chwilę coś skrzypi, nie zwracam jednak na to uwagi, bowiem ta rozproszona jest przez intensywne doznania dźwiękowe innego rodzaju. Lokomotywa przy każdym przejeździe daje ostrzegawczy sygnał dźwiękowy. Niestety wypadki nie należą do rzadkości, a samochody i motory rzadko zatrzymują się przed niestrzeżonymi przejazdami kolejowymi.
Emocje gwarantowane
Wagony połączone są wąskim metalowym przejściem, które trzeba pokonać (oczywiście w trakcie jazdy), jeśli chcecie dostać się np. do wagonu z toaletą lub tego, gdzie sprzedawana jest woda. Choć zrobienie tego kroku wymaga nieco odwagi (wagon wygląda, jakby trzymał się na przysłowiowe słowo honoru), to przecież jednak tłumaczę sobie, że skoro nie odczepił się on przez długie godziny jazdy, to istnieje minimalna szansa, że stanie się to akurat, gdy ja będę chciał pokonać tę przeszkodę. Ostatecznie dochodzę do wniosku, że można się do tego przyzwyczaić, a ostatni raz przechodzę przez łączenie zapatrzony w telefon.
Toaleta na pokładzie? Owszem jest – i to zdecydowanie dobra wiadomość. Na tym jednak koniec dobrych wiadomości. Rozumiem, że w pociągu korzystają z niej podróżni będący wyłącznie w potrzebie. Jeśli jednak kojarzycie scenę z toaletą w PKP w słynnym „Dniu Świra” – doskonale zrozumiecie, o co mi chodzi, jeśli powiem, że warto trzymać się od tego miejsca z daleka.
Obłędne krajobrazy za oknem
Podróż trwa długo – planowo przejechanie jednej trasy zajmuje rozkładowo od 6 do niemal 7 godzin, choć dystans do pokonania to odpowiednio 185 km (do Sihanoukville) oraz 253 km (do Battambang). Internet nie zawsze dobrze odbiera, dlatego polecam albo zaopatrzyć się na drogę w dobrą książkę, albo… podziwiać widoki za oknem. A te robią się coraz ciekawsze w miarę, jak skład oddala się od miasta. Krajobrazy sprawiają spore wrażenie zwłaszcza w porze deszczowej – robi się soczyście zielono, a mijane pola ryżowe, gaje palmowe oraz góry sprawiają, że nie mogę oderwać wzroku od tego, co za oknem.
Poczekaj, kiedyś przyjedzie…
Podróż trwa długo, bowiem pociąg regularnie łapie opóźnienia. Czasami trzeba ustąpić miejsca przejeżdżającemu składowi cargo, czasem czekamy na ważną przesyłkę lub załadowanie motoru (za dodatkową opłatą możecie przewieźć swój jednoślad), czasem jednak łapię się na myśli, że czekamy zupełnie bez celu. Na stacji, na bocznicy lub w szczerym polu. Opóźnienia zdają się być nieodłączną częścią przygody, dlatego zamiast frustrować się tym faktem, polecam zaakceptować stan rzeczy takim, jaki jest. Zwłaszcza, że stojący pociąg zazwyczaj będzie niemałą sensacją – tym większą, im mniejsza jest wioska, w której się zatrzymał. Otwarte szeroko ze zdziwienia buzie obserwujących nas dzieci przywodzą mi do głowy myśl, że widzą one pociąg po raz pierwszy w życiu. Zadziwiająco kontrastuje to z kolejną dokonaną obserwacją – niemal każde z nich starannie rejestruje każdy detal za pomocą smartfona trzymanego w małej rączce. Paradoks? Niekoniecznie.
W czasie postoju na stacjach czasami (głównie za dnia) można też coś kupić: ciepłe przekąski przygotowywane przez miejscowe kobiety, wodę, lody. Równolegle zdarza się, że na tej samej stacji nie będzie żywego ducha, a jedynymi oczekującymi będą psy lub krowy. Nie ma reguły, dlatego o prowiant warto zadbać we własnym zakresie.
Ukryta trasa – Bamboo Train
Nie każdy wie, że w pobliżu Battambang funkcjonuje jeszcze jedna trasa, popularnie znana jako Bamboo Train. Jej historia sięga czasów, gdy były tory, ale nie było pociągów. Miejscowi na własną rękę aranżowali cokolwiek, co byłoby w stanie pomóc im w transporcie dóbr miedzy pobliskimi wioskami.
Dziś jest to wyłącznie atrakcja turystyczna, gdzie za 5 USD (22 PLN) zabiorą was na przejażdżkę po prawdziwych torach na pokładzie czegoś, co przypomina improwizowaną drezynę. Natomiast porusza się ona po tych samych szynach, co większe składy, zatem czasem…trzeba zsiąść z pojazdu, przenieść go obok torowiska, ustąpić drogi przejeżdżającemu pociągowi, a następnie ponownie załadować się na tory. Surrealistyczny widok i przeżycie.
Jaka przyszłość czeka kolej w Kambodży?
Dzisiejsza kolej w Kambodży dumnie prezentuje się w postaci 612 km torów dostępnych dla tras pasażerskich oraz 27 stacji. Mało? Mam świadomość, że „nie od razu Rzym zbudowano”. Wydaje się, że kolej robi, co w jej mocy, by przynajmniej spróbować zapewnić nieprzerwane funkcjonowanie istniejącej sieci. Niestety rokrocznie przynosi ona wielomilionowe straty i wyłącznie ze względu na fakt, iż Royal Railway znajduje się w prywatnych rękach, dalej jest w stanie zapewnić bieżące operacje.
W ambitnych planach rządu jest dobudowanie sieci kolejowej do wspomnianych wcześniej miejsc: Siem Reap, Bavetu, a nawet połączenie z Tajlandią, a dalej przez Laos z Chinami. Czy to w ogóle możliwe? Przykład sąsiadów pokazał że z chińską „pomocą” wszystko jest możliwe, a w Azji inwestycje realizuje się z ułańską wręcz fantazją. Warto jednak pamiętać, że miejscowe zapowiedzi to jedno, a weryfikacja ich przez życie to drugie – na chwilę obecną warto traktować je ze sporą rezerwą.
Kilka rad na sam koniec
Z własnych doświadczeń mogę powiedzieć, że mimo przeciwności, pociąg w Kambodży jest godną rozważenia alternatywą. Pod kilkoma warunkami: macie sporo czasu, komfort nie jest najważniejszą sprawą w podróży i chcielibyście zobaczyć nieco „autentycznego” oblicza kraju. Bilety bez problemu kupicie na stacji nawet tego samego dnia. Jeśli chodzi o południową linię (do Sihanoukville), będzie to świetna opcja, by niedrogo dostać się na wyspy Kambodży – do przystani prowadzącej na Koh Rong i Koh Rong Samloem. W kwestii trasy północnej, gorąco polecam wybrać się do Battambang: poranna godzina wyjazdu oznacza mnóstwo ciekawych widoków po drodze oraz wiatr we włosach (to ten pociąg bez klimy). W drodze powrotnej warto jednak rozważyć inny środek transportu: pociąg odjeżdża popołudniem, zatem szybko zrobi się ciemno. Za oknem nie zobaczycie nic ciekawego, natomiast brak klimatyzacji spowoduje konieczność zdecydowania się na trudny kompromis w postaci w jazdy z otwartym oknem, ale mnóstwem moskitów wewnątrz. Poza tymi kilkoma niedogodnościami? To przygoda, o której być może opowiecie kiedyś wnukom!