Chaczapuri i chinkali zamiast biurowego lunchu, wielka supra, gdy dogonisz deadline i kieliszek (albo kilka) czaczy, gdy przyjdzie wypłata – chciałbyś, żeby tak wyglądało twoje życie? Gruzja szuka osób, które przeszły na pracę zdalną i chciałyby nieco zmienić swoje otoczenie. Specjalnie dla nich zmienia też politykę wizową.
Choć wiele osób czeka na oficjalną informację o otwarciu Gruzji na turystów (także tych z Polski) to na razie wciąż nie wiadomo czy i kiedy będziemy mogli bezproblemowo przekraczać granice. Do 31 sierpnia zawieszono międzynarodowy ruch lotniczy z wyjątkiem lotów z/do Monachium (Lufthansa), Paryża (Air France) i Rygi (Air Baltic), a Polacy, którym mimo tego uda się dotrzeć do Gruzji muszą odbyć 14-dniową kwarantannę na własny koszt.
Zamiast turystów przyjechać mogą… freelancerzy
Widać więc wyraźnie, że w te wakacje Gruzja nie będzie miała szansy zarobić na turystach, ale władze mają inny pomysł na to, jak nieco podgonić budżet przy jednoczesnym zamknięciu granic. Kraj winem i miodem płynący chciałby postawić przede wszystkim na freelancerów. I jak obiecała premier – ułatwi im nie tylko wjazd, ale i legalny pobyt. Minister gospodarki Gruzji Natia Turnava ogłosiła w zeszłym tygodniu nową politykę wizową,
– Gruzja ma wizerunek kraju bezpiecznego epidemiologicznie na świecie i chcemy tę szansę wykorzystać. Mówimy o otwarciu granicy w taki sposób, aby chronić zdrowie naszych obywateli, ale z drugiej strony, aby sprowadzić do Gruzji obywateli wszystkich krajów, którzy mogą pracować zdalnie – powiedział Turnava.
Wiadomo już, że obcokrajowcy, którzy będą chcieli spędzić w Gruzji przynajmniej pół roku, prawdopodobnie będą mogli wjechać do kraju bez większych problemów. Jedynymi warunkami są: odbycie 14-dniowej kwarantanny na własny koszt i wykupienie ubezpieczenia na 6 miesięcy. Ale w kontekście półrocznego pobytu i zamkniętych granic, taka umowa wydaje się być uczciwą sprawą.
Co istotne Tbilisi już dawno jest bardzo cenione przez tzw. cyfrowych nomadów. Dobre jedzenie, niskie ceny i przyjaźni ludzie sprawiają, że wiele osób chce choć chwilę pomieszkać w Gruzji. A gdy w perspektywie w ramach świętowania zakończenia projektu, przelewu na czas czy chociażby skończenia pracy mamy suprę, czyli gruzińską biesiadę z pełnymi stołami, długimi toastami i fenomenalnymi ludźmi – trudno uwierzyć, że kogokolwiek trzeba jeszcze przekonywać.
Nie chcecie Gruzji? Pracujcie na Karaibach!
Ale Gruzja to nie jedyny, a przede wszystkim nie pierwszy kraj, który na co dzień żyje w dużej mierze z turystyki, a teraz mimo braków w budżecie obawia się w pełni otworzyć na turystów i tym samym chce celować w samozatrudnionych czy ludzi pracujących zdalnie.
Bardzo podobny pomysł ogłosił całkiem niedawno Barbados. Program, który wstępnie nazwano „Barbados Welcome Stamp” ma być szansą na zupełnie inne odkrycie tutejszej kultury i metaforyczne „zanurzenie się” w świecie rajskiej wyspy.
– Nie musisz wykonywać swojej pracy w Europie, USA czy Ameryce Łacińskiej skoro możesz przyjechać tutaj i pracować przez kilka miesięcy ciągiem – tłumaczy swój pomysł Mia Mottley, premier Barbadosu. – Otworzymy nasze granice i uczynimy to miejsce tak gościnnym, jak to zawsze było, zachęcając jednocześnie mieszkańców, by przyjęli gości i stali się częścią tego projektu – dodała.
Tutaj jednak nie znamy jeszcze szczegółów, choć rząd karaibskiej wyspy obiecuje, że pojawią się już niedługo.
Jest też duża szansa, że choć Barbados i Gruzja dopiero przecierają szlaki w takiej wersji otwierania granic, to być może już niedługo dołączą do nich kolejne kraje. Freelancerzy podobnie jak turyści, chętnie wydają pieniądze i mogą być dobrym sposobem na podratowanie budżetu, a jednocześnie – przy założeniu, że zostaną w kraju na dłużej – nie są problemem z punktu widzenia rozprzestrzeniania się pandemii. A przynajmniej nie większym niż każdy inny mieszkaniec.