Spryt czy wstyd? Gdzie jest granica pomiędzy oszczędzaniem, a byciem Cebulakiem w podróży?
Wejście przez dziurę w płocie, kody rabatowe, obejście bokiem systemu czy zasad, promocje – sposobów na zmniejszenie kosztów w podróży jest mnóstwo. Ale czy każda z nich się naprawdę opłaca? W sensie finansowym na pewno, tylko co z całą resztą? I czy ograniczony budżet zawsze upoważnia nas do kombinowania?
Budżet w podróży jest ważny. Myślę, że przyzna to 99 proc. podróżników, a pozostały 1 proc. to ci, którzy nie tylko w trakcie wojaży nie muszą się martwić o koszty. Dlatego, jeśli możemy oszczędzić, prawdopodobnie chętnie z takiej opcji skorzystamy. Po coś w końcu szukamy tych tanich biletów, okazyjnych noclegów, a zamiast sztampowych pakietów z biura, próbujemy kombinować sami.
I na koniec z satysfakcją siadamy w fotelu i z dumą mówimy, że udało nam się zredukować wydatki o ileśtam. Nie wiem, czy też tak robicie, ale kocham po powrocie porównać sobie swój wyjazd z podobnym w ofercie biura podróży. Pakiet lot, pobyt i wycieczki fakultatywne. I choć udowadnialiśmy, że czasem z biurem może być taniej niż na własną rękę, to jednak dużo częściej jestem finansowym zwycięzcą takiego pojedynku.
Na miejscu szukamy alternatywnych form zwiedzania, sprawdzonych miejsc, w których jest równie pięknie, smacznie czy ciekawie – ale taniej. Staramy się nie przepłacać, jeśli nie trzeba. Ale… może właśnie czasem trzeba mimo wszystko?
Każdy lubi oszukać system, ale granica poza sprytem a zwykłym cwaniactwem – a może nawet powinnam użyć mocniejszego określenia jak buractwo czy tak modne nowe słowo „cebulactwo”.

Czasem warto być "frajerem"
Pamiętam swój moment zażenowania, gdy skuszona setkami internetowych wskazówek, trafiłam na przepiękną, ale mało znaną tajską plażę przez dziurę w płocie – dokładnie opisaną i zlokalizowaną przez wielu moich poprzedników. Plaża faktycznie była ładna i pusta. Spotkałam na niej może 2 czy 3 osoby, co na tajskie standardy jest niemal nie do pomyślenia. Dopiero wychodząc tradycyjną drogą, odkryłam, że bilet wstępu kosztował… 5 PLN. Zaszalałam. Oszczędziłam na jednego pad thaia. A wstyd jest mi do dziś, bo ta moja i każda inna piątka utrzymuje plażę w czystości.
To jest pewnie drobnostka, ale w skali milionów turystów, może okazać się bardzo znacząca. A takich „patentów” jest więcej. Ktoś napisze, że wszedł na prom za darmo, bo jechał w bagażniku, ktoś inny że całą trasę pociągu spędził w toalecie. Niektóre metaforyczne „dziury w płotach” są już legendarne.
– Hitem jest spanie w domku na placu zabaw. I pewnie długo jeszcze hitem pozostanie. Ale przykładów jest mnóstwo. Chociażby koleś, który jechał do Norwegii pod namiot i szukał osoby, która by mu nożyk przewiozła w rejestrowanym i schowała w umówionym miejscu, bo go nie stać na kupno takich rzeczy. Jak się okazało nożyk w norweskim markecie kosztował 7 złotych – napisała na forum Fly4free Elwirka.
Czasem jednak nie jest to kwestia drobnych, a konkretnych wydatków, które udaje się ominąć.
– U mnie to był słynny basen „infinity” w Singapurze na ostatnim piętrze słynnego hotelu Marina Bay. Można wejść tam tylko, jeśli wykupiło się nocleg. W innym przypadku zostaje nam bar tuż obok. Za radami wyczytanymi w internecie, namówiłam spotkanego gościa hotelowego, żeby mnie tam wpuścił swoją kartą – wspomina Kinga Bielejec, podróżniczka i blogerka. – Byłam dumna, że obeszłam system. A później znajoma napisała, że zrobili tak samo i ochroniarz wyrzucił ich z basenu, bo zorientował się, że to oszustwo. Dotarło do mnie, że chyba przesadziłam. A mogłam albo wyczaić promocję albo po prostu poczekać, aż będzie mnie na ten nocleg stać – dodaje.
Ominąć bramki, wejść bocznym wejściem, nie kupić biletu tylko dlatego, że „podobno nikt nie sprawdza”. Czy to naprawdę dobry sposób na oszczędzanie?
Pamiętam sytuację na Cmentarzu Łyczakowskim wraz z jego najbardziej znaną częścią, nazywaną Cmentarzem Orląt Lwowskich. To miejsce, w którym spoczywa wielu wybitnych i zasłużonych Polaków. Wiele tu też grobów osób, które zginęły w Powstaniu Styczniowym i Listopadowym. Dwoje turystów z Rzeszowa – o czym głośno oznajmiali wszystkim dookoła, wiedzeni nowiutkim przewodnikiem po Lwowie, weszli za bramę dosłownie kilka minut wcześniej. Po krótkim rozeznaniu pan i władca turystycznej sytuacji stwierdził, że: (to cytat) „hahaha, co za frajerzy kupują bilety, patrz Zośka, nie ma tu żadnej kontroli”.
Tak, bez trudu wejdziecie tu za darmo, bo nikt nie będzie sprawdzał waszych biletów ani nikt też za wami nie pobiegnie, jeśli go nie kupicie. Do tego istnieje kilka bocznych bram, przy których nawet nie ma kas – w zamian stoją skarbonki. Tylko czy bilet za 30 UAH (trochę ponad 4 PLN), które utrzymuje miejsce tak ważne dla polskiej historii, to naprawdę takie finansowe obciążenie, że musi wygrywać cwaniactwo?

Mistrzowie kombinacji
Nasz ulubiony sport narodowy. Kombinowanie. Jeśli da się taniej, to zróbmy to właśnie tak. I w większości przypadków to jest naprawdę ogromna zaleta. Kto jak kto, ale Polacy zawsze potrafili tu oszczędzić, tam wydać, coś zamienić, coś z czymś pomieszać i na koniec wyjść z zyskiem, a przy okazji zobaczyć/zrobić/zdobyć masę fajnych rzeczy. Jesteśmy mistrzami kodów rabatowych, systemów poleceń, promocji, dzielenia kosztów, programów lojalnościowych, voucherów itd.
I chwała nam za to. Jeśli Booking może zwrócić ci nawet 600 PLN za to, że polecisz go swoim znajomym, to za kilka rozdanych zniżek możesz sobie zafundować kolejny wyjazd. Gdy MyTaxi rozdaje vouchery na 50 PLN, byłoby głupotą z nich nie skorzystać. Jeśli Uber wychodzi na danej trasie połowę taniej niż taksówka, wybór jest prosty.
Gdy wyczytam o jakimś rewelacyjnym punkcie widokowym na miasto, który jest darmowy, to pójdę tam, a nie na turystyczną wieżę widokową za konkretne pieniądze. Gdy mogę kupić bilet łączony na kilka atrakcji przez internet i zaoszczędzić chociażby kilka EUR, nie zastanawiam się ani chwili.
Jeśli mogę zaparkować na prywatnym, tańszym parkingu przy lotnisku, to nie zostawię auta na tym oficjalnym. W Barcelonie zamiast lotniskowym Aerobusem za 5 EUR, dojeżdżam do centrum na bilecie T10 (10-przejazdowym) zwykłym miejskim autobusem za 1 EUR. W Neapolu wychodzę dosłownie 300 metrów za teren portu i ze zwykłego przystanku odjeżdżam za 1,90 EUR. Za Alibusa parkującego pod samym terminalem musiałabym zapłacić 5 EUR. To samo zresztą robię w Wenecji.
Jeśli pojawi się błąd taryfowy i w systemach pojawią się bilety za 500 PLN do Ameryki Południowej, to tak. Też je kupię i będę liczyć, że mimo ewidentnego błędu człowieka, ktoś zdecyduje się je uznać. Tylko czasem kombinowanie skręca w jakąś zaskakującą stronę.
– Błąd to błąd, uda się albo nie. Ale rozpisywanie się potem na forum, jak taką firmę puścić w skarpetkach, bo nie uznała błędu to dla mnie mega wieśniactwo – stwierdził becek. – Skoro linie lotnicze nie widzą problemu, żeby sprzedać mi bilet (np. FR WMI-STN) za absurdalną kwotę 1000 PLN, to ja nie widzę żadnego problemu w kupowaniu biletów za absurdalną kwotę 0,12 EUR – dodał kadet.

Kiedy zaczyna się przesada?
Granica bywa bardzo cienka i czasem trudno ją przeoczyć – zwłaszcza w podróżniczej ekscytacji. Często zakręcimy się w myśleniu, by było jak najtaniej, czasem po prostu robimy coś „dla zasady”.
– Co do negocjacji o 2 lari, miałam podobną sytuację w Indiach – póki mój mąż mnie nie uświadomił, że chcę z ceny urwać… 35 groszy. Szybko mnie sprowadził do parteru. Po prostu lubię negocjować, mam takie „zboczenie zawodowe”, nie sądzę, że to domena akurat Polaków – przekonuje barka.
Innym razem sytuacja jest prosta.
– Jeśli ktoś wchodzi na prom, ukrywając się w bagażniku samochodu to jest po prostu złodziejem. Jeśli ktoś jedzie na gapę, to również jest złodziejem. Jeśli ktoś zapłaci za jedno śniadanie w hotelu, a wprowadzi drugą osobę, to kradnie – podsumował szymonpoznan1.
Wystarczy odrobina refleksji, by nie zamienić się w cwaniaka, który choć zaoszczędził, często narobił też wstydu. Zwłaszcza, jeśli zostanie przyłapany.
Co z kupowaniem sprzętu turystycznego w Decathlonie, by po powrocie tylko wyczyścić go i oddać, jak gdyby nigdy nic, tylko dlatego, że sklep ma bardzo elastyczną politykę zwrotów? Przesada czy oszczędność? Co z parkowaniem na zwykłych osiedlach nieopodal lotniska? Kłopot dla mieszkańców czy „trudno, wiedzieli, gdzie mieszkania kupują?”.
– Przykłady można mnożyć, wydaje mi się, że każdy granicę zna, niektórzy po prostu udają że jej nie widzą, albo nie chcą widzieć. Czasem też tłumaczą to sytuacją (np. finansową), choć tego akurat nie popieram – dodał szymonpoznan1.
Nie oszukujmy się – podróżowanie za darmo nie istnieje. To, że nie wydaliśmy pieniędzy oznacza tylko tyle, że nasze koszty wziął na siebie ktoś inny. Rodzina, która podzieliła się posiłkiem, bo tak dobrze się rozmawiało. Kierowca, który podrzucił nas kilkanaście kilometrów, bo lubi autostopowiczów. I czasem warto mieć to z tyłu głowy.