Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



 [ 3 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
#1 PostWysłany: 02 Lip 2023 01:07 

Rejestracja: 19 Lut 2013
Posty: 523
Loty: 330
Kilometry: 616 803
niebieski
Pół roku po powrocie, zebrałem się w końcu by opisać tutaj moje drugie RTW. Tym razem miało być w drugą stronę, czyli na zachód i nad południowym Pacyfikiem. Pomysł i mile dojrzewały od dawna i pewnie jakby nie pandemia to plan byłby bardziej pełny, czyli w uwzględnieniem Wyspy Wielkanocnej (ale niestety Air Tahiti Nui nie powróciło z trasą z IPC na PPT) czy przelotu w SQ w C na trasie SIN- Australia.
Ostatnie lata namieszały sporo w trasach jak i dostępności jak i w tym, że mile M&M w PL przestały być nieśmiertelne. Brak statusu w M&M jak i brak nadziei na nowego partnera bankowego, sprawiły, że w listopadzie 2022 rozpocząłem planowanie i kupno biletów. Jak na krótki okres wyprzedzenia to wydaje mi się, że plan został ułożony ciekawie i optymalnie. Start wyznaczyliśmy z żoną na 21 stycznia 2023 na sobotę rano z Warszawy a powrót za 3 tygodnie 12 lutego w niedziele koło południa też do Warszawy.

WAW-CPH-LAX
30tyś mil M&M i 224PLN dopłaty

Ponarzekałem już w innym wątku na serwis w SASie ale to połączenie wygrywa bezapelacyjnie w kwestii ceny i godzin. Wylot z Warszawy o 8 rano, relatywnie krótka przesiadka w CPH, lądowanie w LAX o 15 czasu lokalnego. Nie pamiętam, czy jakieś loty grupy LH miały lepsze godziny (a na pewno dopłaty miały ponad 1000pln) a bezpośredniego lotu LO już nie było (wycięty na zimę), po za tym LO i tak lądował później.
SAS w ostatniej chwili podmienił nam A350 ma A330 więc mieliśmy z żoną dwa miejsca obok siebie ale z wyborem miejsc był problem. Zarówno przed jak i w czasie checkinu nie było takiej możliwości i system przydzielił nam dwa rozdzielne. Dopiero telefon do M&M już po checkinie pomógł (telefon do LO ani do SAS nie pomógł).
Podróż jak zawsze zaczynamy w Polonezie w strefie Gold. Pamiętam, że nie mieli Solarisa ale toast szampanem na dobrą podróż wznieśliśmy. Lot do CPH krótki i przyjemny dzięki wygodnym siedzeniom w Embraerze LO. W Kopenhadze musimy iść do transfer desku po BP do LAX, bo w Warszawie nam nie dali. Pani musiała sprawdzić dokumenty i dała nam jakieś naklejki; ci co nie mieli to musieli coś załatwiać przed samym boardingiem. Wizyta w lounge w CPH, śniadanie i lecimy do Aniołowa. Bardzo liczyłem na lot wysoko nad Grenlandią (bo poprzednie loty do Stanów miałem dolnymi trasami bez ładnych widoków). Piękne widoki lodu, śniegu i potem jezior i bezdrożów Kanady i gdzieś w okolicy granicy z USA oczy mi odmówiły i poszedłem w kimę.
Załącznik:
01.jpg

W LAX wylądowaliśmy przed 15, szybko się uwinęliśmy z administracją i przed 16 byliśmy już w baraku wypożyczalni Dollar, w której masa ludzi okupuje ściany, stoi w koleje i dzieje się jakiś sajgon. Ustawiamy się w kolejce, która jednak się nie posuwa. Szybko się okazuje czemu. Dollar cierpi za brak pracowników i jest znacznie wydłużona obsługa klientów, przygotowania aut i ich wydawania. Dodatkowo informują wszystkich, że wszelkie rezerwacje robione w przeciągu ostatnich 24h nie będą honorowane My naszą robiliśmy tydzień temu więc stoimy dalej ale dla takich ja my jest info, że okres oczekiwania na auto to do 4h. Finalnie czekaliśmy koło 2,5h od przyjścia do odebrania kluczyków ale z rozmów z ludźmi to niektórzy czekali ponad 6h (na jakieś specjalne auta). Myśmy dostali Altimę (znów zapomniałem, że w USA nie ma małych samochodów) i popędziliśmy szybko do Obserwatorium Griffitha. Zajechaliśmy już tam po zmroku, cudem znaleźliśmy parking i udaliśmy się podziwiać widoki na miasto. W LAX byliśmy już z żona w 2018 roku i obecna wizyta w mieście skupiła się na rzeczach, na które wtedy zabrakło czasu.
Załącznik:
IMG_20230121_201317.jpg

Widoki przednie ale, że dochodziła 21 to musieliśmy się zawijać by coś zjeść jeszcze i się zameldować w noclegowni. Spanie udało się wyrwać w dobrej cenie w Venice w hostelu przy samej plaży. Zbiorowa sala ale lokalizacja znana a i można za darmo parkować na ulicy. Dodatkowo niedaleko w Marina Del Rey jest pyszna meksykańska knajpa (Taqueria Chihuahua).
Niedzielę zaczęliśmy od spaceru po Venice Beach a potem wzdłuż kanałów. Miło, cicho, pięknie i spokojnie.
Załącznik:
02.JPG

Załącznik:
03a.JPG

Załącznik:
04.jpg

W planie mieliśmy pojechać na Long Beach ale zwiedzanie Queen Mary było nie dostępne plus czasowo by nam się bardzo długo zeszło. Los Angeles jest zakorkowane, może nie doświadczyliśmy tego aż tak bardzo ale jednak same odległości robią swoje. Plan zmodyfikowany zakładał wpierw lunch w Farmers Market obok The Grove.
Załącznik:
IMG_20230122_113754.jpg

Miejsce bez rewelacji ale trafiliśmy na świetną Laksę. Potem pojechaliśmy do downtown, gdzie poprzednim razem przegapiliśmy Angels Flight Railway. Stamtąd podreptaliśmy na Union Station przez El Pueblo, gdzie akurat odbywał się jakiś festyn/jakieś tańce Indian.
Załącznik:
IMG_20230122_144741_1.jpg

Natomiast dworzec Union Station robi wrażenie od środka. Człowiek trochę przenosi się w czasie.
Załącznik:
05.jpg

Stamtąd do samochodu wróciliśmy już metrem jedna stację (na które czekaliśmy chyba 20 minut). Metro zaliczone i jest to atrakcja typu trzeba ale raz wystarczy.
Zaczęło się robić późno a mieliśmy jeszcze jedno miejsce, które zlokalizowane jest w okolicy mało turystycznej i chcieliśmy je zobaczyć przed zmrokiem ze względu na bezpieczeństwo. Chodzi mi o Watts Towers, które jako centrum sztuki było już zamknięte ale z zewnątrz można było popodziwiać wieże i parę zdjęć zrobić.
Załącznik:
06.jpg

Poszło sprawnie i bez żadnych sytuacji i zdążyliśmy jeszcze przed zmrokiem podjechać na punkt obserwacyjny na LAX obok Imprerial Highway. Miejsce takie o ale lepsze niż plaża obok skąd nie widać lotniska a same samoloty i to słabo. (Chyba najlepiej jest stać po drugiej stronie lotniska przy San Diego Freeway).
Załącznik:
DSC_3710.JPG

Do Venice wróciliśmy przez Culver Blvd, przy której jest wielkie obozowisko bezdomnych w (opuszczonych?) kamperach/namiotach.
Na poniedziałek mieliśmy główne danie czyli pojechaliśmy do Simi Valley do Biblioteki Regana. Jest to miejsce o którym przeczytałem zaraz po tym jak wróciliśmy ze Stanów w 2018 roku i wiedziałem, że muszę tam następnym razem pojechać. Jest to miejsce pamięci po prezydencie, jest tam jego historia, repliki gabinetu owalnego, masa zdjęć itd. Jest dużo o polityce, o upadku komunizmu w Europie, jest pokazany zamach na niego (łącznie z nagraniami audio na żywo z miejsca zamachu). Nie pasjonuję się polityką USA ale wiem co nieco i moim zdaniem pokazane tam jest wszystko w dobrym stylu i bez nadmiernej megalomanii czy ewidentnego wychwalania w stronę republikanów. Nie dla Regana jednak tam pojechaliśmy a dla Air Force One. Jest tam Boeing 707 którym latali prezydenci od Kennediego po Regana (Bush już dostał 747). Można wejść do środka, pooglądać kokpit, pokoje i porozmawiać z wolontariuszami. To jest ciekawe bo wolontariusze to są głównie starsze panie, które pracowały pewnie w administracji Regana i opowiadają dużo historii. Po całym kompleksie informacje szybko się rozchodzą i jak weszliśmy do środka samolotu to już panie wiedziały, że jesteśmy małżeństwem z Polski co to lecą dookoła świata i odwiedzili to miejsce. Bardzo to miłe było i przyjemnie się z nimi rozmawiało.
Załącznik:
08.JPG

Załącznik:
07.jpg

Załącznik:
09.jpg

Wracając chcieliśmy jeszcze zobaczyć Malibu i przejechać się widowiskową trasą 1. Zanim jednak przebiliśmy się przez góry na wybrzeże, to zjedliśmy burgera w The Counter (żona nalegała, że musimy tam koniecznie). Na molo w Malibu oglądaliśmy zachód Słóńca a wracając do Venice wstąpiliśmy jeszcze na molo w Santa Monica (była to ostatnia noc w Stanach bo rano samolot dalej na zachód więc nie śpieszyliśmy się z powrotem do noclegu). Tym bardziej, że było blisko a problemu z parkingiem nie było żadnego obok Venice. Dwa i pół dnia w LAX minęło szybko i dobrze się zapowiadało przed kolejnymi krajami i miejscami. Na koniec jeszcze jeden z punktów na mojej liście w USA czyli klasyk z Russian River, którego niestety nie było jak byliśmy w 2018 w Santa Rosa w knajpie browarnianej.
Załącznik:
10.jpg


Nie posiadasz wymaganych uprawnień, by zobaczyć pliki załączone do tej wiadomości.
Góra
 Relacje PM off
27 ludzi lubi ten post.
2 ludzi uważa post za pomocny.
 
 
#2 PostWysłany: 04 Lip 2023 01:34 

Rejestracja: 19 Lut 2013
Posty: 523
Loty: 330
Kilometry: 616 803
niebieski
LAX-PPT by Delta
30 tyś mil FB i 9,79 EUR dopłaty
Delta uruchomiła połączenie do Polinezji jakoś pod koniec 2022 roku i super nam się w plan to wpasowało. 30 tysięcy mil i bardzo niskie dopłaty (co ciekawe przez stronę KLM na ten sam lot dopłata była jakieś 2-3 razy wyższa). Niskiej stawki milowej nie było na połączenie AF, Air Tahiti Nui było drogie więc ta Delta była super, nawet pomimo lotu dziennego. W naszym terminalu w LAX nie było dla nas żadnego saloniku ale Delta na 8 godzinnym locie nad dobrze nakarmiła. Był to nasz pierwszy długi lot amerykańską linią i muszę przyznać, że jestem po wrażeniem. Samolot wiekowy B763 ale wygodny a i dostaliśmy miejsca z większą ilością miejsca na nogi. Dostaliśmy małe amenikty kity, dwa pełne posiłki i nieograniczony alko. Mojej żonie szczególnie przypadł do gustu jakiś likier Bourbon Cream. Bardzo wyluzowane i miłe stewardesy znajdowały dla nas kolejne buteleczki, kiedy już się wydawało, że się pokończyły. Lot mimo, że dzienny i 8h przebiegł szybko w miłej atmosferze. Dodatkowo z rozmów z załogą dowiedzieliśmy się, że ponad połowa pasażerów to pracownicy i znajomi pracowników Delty. Amerykanów sporo lata chyba do Polinezji bo Air Tahiti Nui otworzyło niedawno trasę do Seattle i można było dorwać bilety za 700USD/RT.
Załącznik:
DSC_3754.JPG

Załącznik:
IMG_20230124_191125.jpg

Załącznik:
DSC_3759.JPG

Lądowanie z pięknymi widokami na pobliską Mooreę oraz samą wyspę Tahiti tuż przed zachodem Słońca. Jako chyba jedyni pasażerowie korzystamy z kolejki paszportowej dla EU i chwilę czekamy na bagaże. Odbieramy nasz samochód i jedziemy do chyba najtańszego noclegu w Papeete – Mahana Lodge (80 USD za obskurną dwójkę). Jesteśmy jednak w centrum, blisko wszędzie i blisko do portu skąd rano płyniemy na Mooreę. Dzięki temu, że wszystko sprawnie poszło to udaje się jeszcze załapać na foodtracki w parku nad wodą. Próbujemy pysznej surowej marynowanej ryby z ryżem za skromne 15 usd. Inne dania to jakieś mieszkanki chińszczyzny z lokalną kuchnią. Na piwo musimy iśc do okolicznego baru bo nigdzie indziej nie można już kupić.
Następnego dnia wcześnie rano się zawijamy na prom na Moreę. Mamy zawczasu kupione bilety dla nas i na samochód w dwie strony. Bilety sa drogie: 25usd/os/RT plus 95usd za auto/rt, ale i tak się opłaca auto wypożyczyć na Tahiti i je przewieźć niż wypożyczać na miejscu. Nie wiem czy wszystkie wypożyczanie na to pozwalają ale nasza EcoCar tak i nie bierze za to dodatkowych opłat. Nasz prom mieści mniej niż 10 aut więc trzeba te bilety z wyprzedzeniem kupować. Na promie spotykamy stweradesy z Delty.
Załącznik:
DSC_3785.JPG

Załącznik:
IMG_20230125_084243.jpg

Moorea wita nas pięknymi widokami i piękną pogodą. Mamy tam zaplanowane 1,5 dnia, gdyż następnego dnia w nocy lecimy dalej na zachód. Śmiesznie bo przed wylotem z PL okazało się, że w mojej firmie pracuje koleś co mieszkał na Mooreii kilka lat i podesłał nam wskazówki i rekomendacje. Wskazał na 3 publiczne plaże (wszystkie ładne i czyste), nie udało nam się wypożyczyć kajaków z przezroczystym dnem ale za to jacyś miejscowi pożyczyli nam swoje małe kanu. Przygoda szybko się skończyła jak przy dwóch osobach kanu zaczęło nabierać wody i trzeba było jakoś wrócić do brzegu. Nigdy tam szybko wcześniej nie wiosłowałem :D
Byliśmy na punkcie widokowym Belvedere (mimo, że jest asfalt na całej długości tylko jest miejscami wąsko to w wypożyczalni odradzali tam jechać), z którego są bardzo ładne widoki. Można stamtąd zrobić jakieś treki na kilka godzin. Na Belvedere prowadzi tez droga z Zatoki Cooka ale pod koniec nie ma asfaltu i jest masa kamieni i myśmy odpuścili. Polecanym miejscem była też knajpa Tropical Garden ale jak tam dojechaliśmy to było bardzo dużo ludzi i trzeba było czekać nie wiadomo ile na posiłek. Dodatkowo droga tam jest stroma i wąska i dwa auta się nie miną (to co jedzie w górę musi ustąpić i zjechać gdzieś) więc trochę stresu było. Dokładnie na przeciwko drogi do knajpy jest zejście do wody, gdzie jest mała laguna i można posnorkelować (nam zabrakło już czasu na to). Można quadami pojeździć po polach ananasowych; nie byliśmy w niedzielę tam ale w kościele Saint Joseph o 10-11 warto wybrać się na mszę (podobno są piękne śpiewy i kwiatowe dekoracje).
Załącznik:
DSC_3786.JPG

Załącznik:
DSC_3790.JPG

Załącznik:
DSC_3796.JPG

Załącznik:
IMG_20230125_091949_1.jpg

Załącznik:
IMG_20230126_130839_1.jpg

Załącznik:
IMG_20230126_132337.jpg

Z innych polecanych miejsc – Mate Tatoo Moorea, salon tatuażu, który prowadzi koleś o Polskich korzeniach (Michalak). W tym samym miasteczku jest też Oceanarium i Delfinarium, ale były akurat zamknięte. Polecamy bo byliśmy za to w fabryce i destylarni Rotui; są na miejscu degustacje pysznych likierów (warto od razu tam kupić bo później nigdzie ich nie widzieliśmy ani na lotnisku ani w dużym Carrefurze w drodze na lotnisko) oraz tam zobaczyliśmy Tahiti Drink, który nam towarzyszył przez kolejne dni (występuje w trzech odmianach: standard, turkusowa i różowa -> w takiej kolejności smakują od najlepszej). Wydaje mi się też, że ceny biżuterii z pereł były niższe niż na Tahiti.
Na Moorei jest problem z noclegami (podobno nie tylko tanimi), myśmy spali w Motu Iti, w bungalowie na plaży (136 usd/noc). Lokalizacja ładna ale warunki słabe (nie za czysto; coś nie w nocy pogryzło mimo moskitiery i rany miałem przez kolejne dwa tygodnie).
Następnego dnia, po 16 wróciliśmy promem na Tahiti, zrobiliśmy zakupy w Carrefurze i oddaliśmy auto na lotnisku o 19. Mieliśmy koło 7 godzin do odlotu ale i tak po 19 na Tahiti jest ciemno i nie ma co robić, po za tym zbliżała się burza a też musieliśmy oddać auto i nie chcieliśmy płacić pełnej stawi za kilka godzin.
Wieczorem na lotnisku zaczynają się loty międzynarodowe (głównie do USA) więc i ruch się zaczął i można było poobserwować pożegnania całych rodzin. Kartonu Tahiti Drink starczyło nam do 21 a po 22 złapała nas kima już. Koło 23, kiedy to już na zewnątrz zostali ludzie tylko z naszego lotu do Auckland obudził mnie jakiś harmider i usłyszałem jak ktoś coś krzyczy cancelled. Patrzę i też mam już SMSa, że lot odwołany. Jak kładłem się koło 22 to była tylko informacja, że będzie opóźniony o 2-3h bo nie wyleciał jeszcze z AKL. Po 23 były już w necie filmiki i informacje o zalaniu lotniska w Auckland i ogólnie katastrofie tam. Dla nas odwołany lot i to z Tahiti to też brzmiało jak katastrofa (mało połączeń i alternatyw). Oczywiście na lotnisku żadnych zmian nie robili, rozdawali tylko pisma o odwołaniu i dawali kontakty do biura Air New Zealand w Papeete (czynne od 8 rano) oraz mieli listę hoteli, które mają mieć miejsce dla takich pasażerów jak my. Mimo, że na część pasażerów nie dotarła w ogóle na lotnisko to przez to, że spaliśmy to byliśmy prawie ostatnimi przy checkinie po owe dokumenty i informacje. Wzięliśmy najtańszy hotel z listy (choć i tak ceny na lotnisku nie znali), który był 10km od lotniska w stronę przeciwną niż Papeete. Taxi do hotelu 50usd (tylko gotówka) a hotel Te Moana Tahiti Resort kosztował koło 430 usd/noc (najtańszy pokój). Było przed 1 rano a trzeba było myśleć nad planem B (dobrze, że pokój ładny i wifi działało). Informacje z Auckland nie brzmiały pozytywnie i nie zapowiadało się, że otworzą lotnisko już jutro.
Bilety PPT-AKL by NZ mieliśmy kupione za gotówkę (za mile na tą trase to ze świecą szukać) i były drogie (koło 2600pln/os). Przez apkę ANZ widziałem rezerwację i miałem dodane nasze statuty. Nie wiem czy to coś pomogło ale znalazłem dostępne miejsca na za tydzień do AKL (początkowo za dopłatą były ale jakieś 15 minut później dopłata zniknęła i nie zastanawiając się długo przebookowałem). Z tą dopłatą to było tak, że ANZ w jakiś komunikacie, które pojawiały się regularnie co pare minut ją zniósł. Rozważaliśmy z żona różne warianty (głównie powrót do USA dnia następnego i stamtąd jakoś do Nowe Zelandii lub Sydney lub Fidżi) ale to wszystko zależało od elastyczności ANZ w przebookowaniach a do nich nie dało się dodzwonić. Próbowałem w nocy dzwonić do Europy i USA do biur ANZ ale linie zajęte były. Sen był krótki i płytki, ciągle myślałem o tym co robić bo mimo, że zabezpieczyliśmy lot na za tydzień bo zostały inne loty do poprawy plus kolejne dni na Poliezji, która nasz budżet mocno szarpie.
Załącznik:
IMG_20230126_194709.jpg

Rano wiadomości z Aukland wskazywały, że jest źle ale starają się otworzyć terminal krajowy chociaż. Na loty międzynarodowe do AKL trzeba poczekać jeszcze dzień czy dwa. Poranny telefon do biura w Papeete nic nie pomógł bo pani co odebrała nie miała dostępu do komputera ale powiedziała, że ludzie koczują od nocy pod drzwiami i jest ich dużo. Nasz plan zakładał, śniadanie plus basen w hotelu by nabrać sił a potem udaliśmy się stopem do biura (co bez auta było wyzwaniem bo kolejnych 70 usd na taxi nie chcieliśmy wydawać a autobusów nie było). Biuro ANZ było bardzo ładne, pracowały w nim 4 panie i dodatkowo mieściła się tam szkoła języka angielskiego). Dostaliśmy numerek coś koło 70 co nie dawało większych nadziei na dostanie się do lady przed 17, kiedy to zamykali ale czasem człowiek ma szczęście i wie do kogo zagadać. Żona usiadła obok starszego małżeństwa z Kanady co mieli lecieć wczoraj do Sydney ale im się tutaj na miejscu podobało i od słowa do słowa doszło do tego, że oni zrezygnowali z kolejki dziś i dali nam swój numerek (35). Ja w tym czasie latałem po mieście i szukałem darmowego wifi (bo w biurze nie mieli) bo brak bardzo utrudniał działanie oraz noclegu na dziś. Udało się wziąć dwa ostatnie miejsca w osobnych dormach w Mahana Lodge (za cenę jeszcze wyższą niż poprzednia dwójka) ale bez nich mielibyśmy problem gdzie spać w Papeete. Przed 16 dostaliśmy się do Pani w biurze i załatwiliśmy wszystkie zmiany tak, że mieliśmy nowy/stary plan. Wielkie wyrazy uznania i podziękowania dla pracowników tam bo nam bardzo pomogli ale wiele osób nie było zadowolonych z oferowanych możliwości i niektórym puszczały nerwy). Nam Pani też potwierdziła, że miejsc do Auckland nie ma na najbliższe 10 dni i dobrze, że w nocy swoje zaklepaliśmy bo rano tylko kilka pierwszych osób dostało ostanie miejsca jeszcze. Udało się za darmo zmienić lot kupiony za mile M&B z A3 z Aukland na Samoa na tydzień później na lot z Auckland do Fidżi. Dodatkowo, udało się połączyć loty tak, że bagaż z PPT poleci od razu do NAN. Tak więc „powróciliśmy” do starego planu, który zakładał lądowanie w Nadi 4 lutego. Rozważaliśmy jeszcze waiting listę na lot do Auckland 30 stycznia a potem 1 lutego na lot na Samoa (nawet zwolniły się miejsca do AKL ale do Samoa jeszcze nie). W pierwotnym planie mieliśmy mieć dwa dni w Auckland (w tym wizytę w sztabie i finał WOŚP tamże) a potem 5 pełnych dni na Samoa w ramach których 1,5 dnia również na Samoa Amerykańskim. W planie z listą oczekujących było kilka niewiadomych (miejsca na Samoa plus miejsca w przełożonym locie Apia-Pago Pago) plus z pobytu na Samoa zostało by nam 1,5 dnia. Noclegi na Samoa mieliśmy ale auta już nie (przez net brak dostępności i liczyliśmy na coś na miejscu) a w Pago Pago nie mieliśmy ani noclegu ani auta. Mieliśmy za to oficjalną zgodę od gubernatora na transit permit (Ok BOARD). Było z tym trochę załatwiania ale się udało (szkoda, że finalnie nie wykorzystaliśmy go).
Bardzo mi szkoda Samoa i Amerykańskiego Samoa oraz lotów Talofa Airways przez linie zmiany daty (start obu lotów tam i z powrotem oprawie tej samej godzinie tego samego dnia) ale finalnie nasz nowy plan B zakładał, że w oczekiwaniu na lot do Auckand spędzimy na Bora Bora. Ale to już w następnej części.


Nie posiadasz wymaganych uprawnień, by zobaczyć pliki załączone do tej wiadomości.
Góra
 Relacje PM off
24 ludzi lubi ten post.
SPLDER uważa post za pomocny.
 
 
#3 PostWysłany: 25 Sie 2023 23:08 

Rejestracja: 19 Lut 2013
Posty: 523
Loty: 330
Kilometry: 616 803
niebieski
Z biura ANZ po załatwieniu wszystkich zmian i biletów wyszliśmy koło 16. Dużo ludzi wciąż czekało w kolejce a koło 17 zamykali. Nocleg mieliśmy tylko na najbliższą noc więc następnego dnia trzeba było się ewakuować. Czemu na Bora Bora? Bo dało się kupić bilety na ten sam dzień, bo nasi znajomi tam byli kilka miesięcy wcześniej i nam poopowiadali trochę plus szybkie sprawdzenie noclegów tam dał pozytywny wynik w postaci niedrogiego Airbnb. Dodatkowo sama nazwa przyciąga plus nie wyszło nam z Pago Pago więc może chociaż bara bara na Bora Bora się uda.
Bilety na lot Air Tahiti kupiliśmy w lokalnym biurze linii po cenie najniższej jaką widziałem w necie (wyszło niecałe 900pln/os/RT) na około 14. Do tego czasu postanowiliśmy pochodzić trochę po Papeete bo w końcu mieliśmy trochę czasu wolnego w mieście. Jest kilka ciekawych murali, przyjemna promenada nad wodą plus park, w którym widać jak wielu obcokrajowców tam mieszka. Można też kupić w lokalnych sklepach coś na obiad za około 2000XPF, w stylu poke bowl (czyli różne kombinacje poisson cru, surowej marynowanej ryby z ryżem).
Załącznik:
01.JPG

Załącznik:
02.JPG

Załącznik:
03.jpg

Załącznik:
23.jpg


Byliśmy też w muzeum pereł Roberta Wana (darmowe). Jakby był dla nas nocleg (w akceptowalnej cenie i lokalizacji) na kolejna noc to byśmy jeszcze zostali i kolejnego dnia pojechali na wycieczkę jeepami do doliny Papenno. Młoda Amerykana co spała z nami w hostelu nas namawiała (ja też o tym czytałem wcześniej w necie). Swoją drogą, dziewczyna ta mówiła nam, że dla Amerykanów z zachodniego wybrzeża podróż na Tahiti może być tańsza i ciekawsza niż na Hawaje. Bilety na trasie z Seattle do Tahiti ona kupiła za niecałe 650 USD/RT a są jeszcze loty z SFO i LAX.

PPT-BOB-PPT by Air Tahiti
21960 XPF/os
28 stycznia na lotnisko udaliśmy się miejskim autobusem za jakieś grosze (180 XPF chyba), zdaliśmy bagaże i bez opóźnienia wsiedliśmy do 6 letniego ATR 72-600.

Załącznik:
05.JPG

Załącznik:
06.JPG

Załącznik:
24.jpg

Załącznik:
07.JPG


Lot przepiękny widokowo, w czasie lotu napój Rotui (ananasowy najlepszy) gratis plus nie mogłem sobie odmówić kupienia kosmetyczki w logo Air Tahiti (w czasie pierwszego RTW kupiłem kocyk Air Seoul, który służy mi do dziś). Lotnisko obsługujące Bora Bora, położone jest na atolu. Większość z pasażerów kieruje się do stanowisk swoich hoteli w terminalu, gdzie dostają kwiatowe łańcuchy na szyję i czekają na łódkę do hotelu. Prócz nas, chyba tylko kilka osób udało się na łódkę, która płynie do Vaitape, na głównej wyspie Bora Bora (transport jest w cenie biletu lotniczego).
Trochę zostało napisane na forum o Polinezji i Bora Bora (kilka relacji z ostatnich lat) i mam wrażenie, że przeważa narracja, że nie warto. Ja z żoną nie planowaliśmy Bora Bora a spędziliśmy tak prawie tydzień i nam się bardzo podobało. Odczucia z różnych miejsc, szczególnie dla kogoś, kto trochę na świecie zobaczył, są bardzo indywidualną sprawą i ciężko to porównywać. Faktem jest, że na Polinezji jest drogo a w wielu hotelach na Bora Bora nieprzyzwoicie drogo. Uważam, że mieliśmy duże szczęście ze znalezieniem Airbnb (Bora Bora Stopover) w cenie ~2500PLN/5 nocy/2os, dodatkowo w dobrej lokalizacji (południowo wschodnia część).

Załącznik:
21.jpg

Załącznik:
22.jpg


Gospodarzem jest Fabrice, Francuz urodzony w Marsylii. Jako mały chłopak przeniósł Marsylii się z rodziną na Polinezję. Jego ojciec założył tam pierwsze centrum nurkowe. Fabrice obecnie jest na emeryturze, ale posiada własną łódkę i posiada ogromną wiedzę o regionie, morzu i nurkowaniu. Dla gości organizuje odpłatne wycieczki po wyspie, nurkowania (pewnie też kursy) oraz mniej zaawansowane aktywności wodne jak snorkelowanie itd. Jednego dnia wybraliśmy się z nim na tzw. combo czyli snorkelowanie w tzw. ogrodzie wodnym (rafa, głęboko i dużo dookoła do oglądania) potem pływanie wśród rekinów i płaszczek (płytka woda, dużo zwierzaków i kameralnie) a na końcu odwiedziny jego znajomego, który mieszka na atolu. Jest to Kanadyjczyk, który przeprowadził się tam kilka lat temu i obecnie mieszka z żona i dwójką małych dzieci w domku pośród palm i innej lokalnej roślinności. Co jest takiego specjalnego w tej wizycie u niego? Otóż Kanadyjczyk ten ma swoją manufakturę olejków z różnych okolicznych roślin. Produkuje oleje z tamanu, palmy kokosowej, z trawy cytrynowej (dobre na komary podobno) i masę innych. Dodatkowo z chyba każdej okolicznej rośliny potrafi zrobić użytek, czy to coś wyprodukować czy wyżywić rodzinę itd. Olejki są oczywiście w całości naturalne i jego głównym klientem jest hotel Intercontinental na tym samym atolu, kawałek dalej. Na koniec wizyty można kupić olejki (4 różne koło 100ml za 30 usd). Ciekawa to była wizyta: zobaczyć jak to jest w własnej woli mieszkać w takich warunkach; co można zrobić z kokosa a i zobaczyć i spróbować kokosa w różnych stadiach. Aczkolwiek Kanadyjczyk mówił, że jeszcze może kilka lat i z tym skończy bo fizycznie to jest ciężka praca a i dzieci podrosną na tyle, że szkoła itd. Wycieczka bardzo na plus a olejki swoją drogą przejechały do Warszawy (mimo moich obaw czy na późniejszych granicach nikt nie doczepi, że produkty roślinne bez etykiety itd).
Warunki noclegowe u Fabrica są w porządku, ale trzeba mieć na uwadze, że sypialnia jest jedynym szczelnym, zamykanym pomieszczeniem. Łazienka, kuchnia i salon są zadaszone, ale na otwartym powietrzu. Dużym plusem są dostępne rowery, za dodatkową opłatą (nie pamiętam już ile ale policzył nam jakoś stosunkowo niewiele za wszystkie 5 dni). Ogólnie wszystkie usługi dodatkowe są płatne (transport na prom, kapsułki na kawę, rowery itd). Nie są to duże kwoty i wszystko jest opisane ale jakoś tak dziwnie się czuliśmy z tym. Aczkolwiek bardzo doceniamy transport do i z promu bo to jest koło 8km i za taksę byśmy dużo więcej dali a na stopa nie ma tam łatwo.
Rowery uczyniły nam całą wyspę dostępną. Codziennie rano rundka 6km po świeżą bagietkę i inne produkty na obiad czy prowiant na dzień. Rowery pozwoliły objechać wyspę dookoła i zobaczyć np. działa postawione przez Amerykanów w czasie II wojny światowej by chronić południowy szlak na Pacyfiku (szczęśliwie działa nigdy nie musiały być użyte, bo wojna tam nie dotarła). Obok jednego z takich dział można zejść na dziką plaże i mieć piękną wodę i wspaniałe widoki tylko dla siebie. Na północy wyspy jest mniej ludzi, sklepów i są gorsze warunki do kąpania się (aczkolwiek są tam też tańsze noclegi).

Załącznik:
08.jpg

Załącznik:
09.JPG

Załącznik:
10.JPG

Załącznik:
11.JPG

Załącznik:
12.JPG

Załącznik:
13.JPG


Najwięcej dzieje się w Vaitape, czyli tam gdzie przypływają promy. Są tam największe sklepy, bankomaty, sklepy z perłami, rzemiosłem i sztuka itd. Jeśli chodzi o sztukę to bardzo polecam odwiedzić studio artysty imieniem Jean-Pierre Frey. Są tam wystawione bardzo ładne prace z lokalnymi motywami. Dodatkowo spotkaliśmy tam bardzo przyjemną panią, która okazała się Włoszką, która dzieli mieszkanie pomiędzy Polinezję, Los Angeles i Włochy.

Załącznik:
20.jpg

Załącznik:
19.jpg


Mieliśmy bardzo ciekawą dyskusję o lokalnej ludności i ich zwyczajach. Podzieliliśmy się wspólną obserwacją, że lokalsi tam są raczej bardziej zachowawczy, mniej skłonni do pomocy turystom oraz tacy chłodniejsi w odbiorze. Dodatkowo są leniwi i nie chce im się pracować. To akurat jest głębszy problem społeczny tam bo lokalne prawo promuje przy zatrudnieniu lokalsów. Zawsze pierwszeństwo będzie miał lokals, potem Francuz a potem długo długo nic i dopiero reszta świata. Jak z hotelu jakiś lokals się zwolni bo mu się już nie chce to zawsze znajdzie się kolejny na jego miejsce. I oni podobno tak rotują, popracują, zarobią na rodzinę na parę miesięcy i potem jak kasy brak to wracają do pracy. A praca zawsze jest a i zarobki są wysokie bo oni dyktują warunki jako jedyni co mogą tam pracować. To jest jedna z przyczyn wysokich cen w tamtejszych resortach. Inna są bardzo surowe regulacje jeśli chodzi o gospodarkę odpadami i zużywanie energii. Hotele muszą inwestować w drogie technologie by maksymalnie ograniczać zanieczyszczenia i wpływ na środowisko. A ceny w resortach na atolach są wysokie plus dochodzi dużo opłat dodatkowych jak podatki itd albo transport na atol (nawet z lotniska jest płatny) czy jedzenie a’la carte w restauracjach w ramach resortu. Po rozmowach z Fabricem czy Włoszką wniosek był taki, że sytuacja społeczna się nie zmieni szybko bo miejscowym to bardzo odpowiada. Polinezja nie planuje odłączenie od Paryża a też Paryż śle rocznie bardzo dużo EUR do Papeete w ramach zadośćuczynienia za próby nuklearne tamże.
Wracając do Bora Bora i naszego pobytu tam to warto wspomnieć o plaży Matira na południu. Plaża jest oddalona koło 4km od naszego noclegu i jest darmowa, ładna, duża i pusta. Jest długo płytko a nie jak na niektórych wyspach, że wchodzisz i od razu nagły spadek. Dodatkowo są głębsze miejsca z rafą, gdzie można posnorkelować. Fabrice doradził nam, że obok plaży jest Intercontinental i jedyny powód dla którego nam o tym powiedział, jest to, że między 17-19 jest happy hours na drinki więc kilka razy po kąpieli się tam udaliśmy. Longi za koło 10 usd to dobra cena. Zaraz przy drodze jest dobra i niedroga pizzeria.

Załącznik:
14.JPG

Załącznik:
15.jpg

Załącznik:
17.jpg

Załącznik:
18.jpg


Jazda rowerem miała jeszcze jedną zaletę a mianowicie, że można było poczuć się trochę bezpieczniej w stosunku bo psów. Problem z psami, które biegają po ulicach ciągle istnieje. Większość nie zachowuje się agresywnie ale zdarzyły nam się sytuacje nieprzyjemne. Raz jedna banda psów warczała na nas jak szliśmy akurat piechotą i szczęśliwie zabrał nam ktoś na stopa. Drugi raz chcieliśmy iść na połazić trochę po okolicznych wzgórzach i początek ścieżki wiódł wzdłuż kilku domów. Poprosiliśmy miejscowego chłopaka by z nami przeszedł bo biegało sporo psów ale w połowie się poddaliśmy. Psy na chłopaka nie szczekały i się go bały a widać było, że nam nie przepuszczą dalej. Fabrice powiedział nam, że teraz to i tak jest dobrze bo kilkanaście lat temu to miejscowi się bali bo tyle psów bezpańskich latało po wyspie i stwarzały zagrożenie. Obecnie prawie nie ma bezpańskich psów ale są za to nieszczelne ogrodzenia a psy bronią swojego terytorium. I dla lokalsów to nie jest problem a dla obcych już tak.
Pytaliśmy się Fabrica czy planuje może powrót do Francji lub czy odwiedza rodzinę (siostrę) we Francji. Powiedział, że siostra odwiedza jego a on się stąd nie ruszy bo: tutaj pracuje się na spokojnie bez stresu (nie to co we Francji) a pogoda jest dobra i stabilna (nie ma tutaj żadnych tajfunów, cyklonów czy innych wiatrów tropikalnych czy innych katastrof). On już co prawda nie pracuje ale i tak woli spokojne życie tutaj. A z tą pogodą to coś jest na rzeczy bo nam na przełomie stycznia i lutego nie padało nic prawie (w nocy trochę) a też widzieliśmy, że kilka burz czy ciemnych chmur jakoś Bora Bora omijało zawsze.
5 dni szybko nam minęło ale powtórzę bardzo nam się podobało. Czuliśmy, że jesteśmy na pięknej wyspie gdzie prawie nie ma turystów (niewielu przypływało z atoli na wyspę) i jesteśmy niezależni dzięki rowerom i własnej kuchni. Dodatkowo sporo się dowiedzieliśmy o wyspie.

Załącznik:
16.jpg


Lot powrotny mieliśmy na 16 ale opuścić lokal musieliśmy i tak do 11 więc uznaliśmy, że może uda się wrócić wcześniejszym lotem około 12. Na lotnisku był z tym duży problem bo niby miejsca były ale jakiś szef nie chciał się zgodzić (bo taka taryfa, bo różnica w cenie itd). Koniec końców dopłaciliśmy koło 100pln/os za jakieś różnice i polecieliśmy do Papeete. Po wylądowaniu musieliśmy jakoś rozegrać kwestię plecaków. Nie chcieliśmy z nimi jechać do miasta a przechowalni tam nie ma jeszcze (niby ma być niedługo bo już są napisy, że powstaje). Za drobną opłata udało się zostawić bagaże w hotelu na wzgórzu na przeciw terminalu. Musiałem panią w recepcji trochę zagadać by się zgodziła bo chyba takich usług normalnie nie świadczą. Do miasta udaliśmy się autobusem a z powrotem na piechotę wróciliśmy. Po drodze zahaczyliśmy o Carrefoura, gdzie zrobiliśmy zapasy na godziny oczekiwania na lotnisku na samolot o 2 rano do Auckland.

Załącznik:
04.JPG


Parę godzin w Papeete spędziliśmy między innymi próbując dodzwonić się do Fiji Airways w sprawie biletu, który podejrzewaliśmy, że w związku z wymuszoną zmianą planów możemy stracić. Oryginalny bilet mieliśmy z Apii do Nandi i potem kilka dni później z Nandi do Sydney i kupiłem go przez OTA (cała podróż na jednym numerze biletu). Jako że nie mogliśmy wykorzystać pierwszej części z Samoa na Fidżi to chciałem dać znać linii by nam odcinku do Sydney nie skasowali z powodu no show. Już na Bora Bora dzwoniłem do FJ ale bez powodzenia. Napisałem maila to mi po dwóch dniach odpisali, że może to OTA zrobić a oni dopiero 24h przed wylotem. OTA chciała jakąś duża opłatę za zmianę biletu więc wysłałem kolejnego maila tak by dotarł do FJ na mniej niż 24h do odlotu by oni mogli już to sami zadziałać. Jako że nic nie odpisywali to z Papeete do nich znów dzwoniłem ale znów żaden agent nie odebrał (ani na infolinii na Fidżi ani w US ani w Kanadzie). Nic nie załatwiłem i jedyną szansą była wizyta w biurze FJ po wylądowaniu w Nandi (ale to już było kilka godzin po lądowaniu samolotu z Api, którym mieliśmy przylecieć).

Fidżi i lot przez Auckland w kolejnej części


Nie posiadasz wymaganych uprawnień, by zobaczyć pliki załączone do tej wiadomości.
Góra
 Relacje PM off
9 ludzi lubi ten post.
 
 
 [ 3 posty(ów) ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: CommonCrawl [Bot] oraz 0 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

  
phpBB® Forum Software © phpBB Group