Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 24 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2
Autor Wiadomość
#21 PostWysłany: 27 Lut 2018 18:37 

Rejestracja: 26 Sty 2018
Posty: 5
Dzień dobry w prowincji Eastern Cape! Spędzę tu jedenaście dni. Nie jest tu tak bogato i pysznie jak w okolicach Cape Town, za to bardziej spokojnie, bez zalewu shatdownujących turystów i trochę taniej. Ludzie są bardziej zrelaksowani, zazwyczaj nigdzie się nie śpieszą i nie jest trudno dojechać do miejsc, które wyglądają wciąż jak 40-50 lat temu. Nawet akcent jest bardziej rozciągliwy, z zaciągającą ostatnią sylabą ostatniego słowa.

Port Elizabeth jest przyjemnym miastem, położonym nad oceanem – i to też dobry punkt startowy na wypady po Eastern Cape. W odległości do 3 h samochodem można zobaczyć plaże Sacramento Trail, Blue Horizon Bay, Sardinia Bay i Jeffreys Beach: ta ostatnia to podobno jedno z najlepszych miejsc do surfowania w SA. Parki zwierząt: Seaview Predator Park, Kragga Kamma Game Park i Addo Elephant Park. Góry - Zuurberg Mountain Village i park narodowy z trasami zapierającymi oddech (na trial górski tutaj miejsca trzeba rezerwować rok wcześniej) czyli Tsitsikamma National Park. No i oczywiście wyprawa na pustynię (właściwie półpustynię) Karoo: Graaf Reinet, Valley of Desolation i Nieu Bethesda. W skrócie opowiem o każdym z tych miejsc.


PORT ELIZABETH

To dosyć ładne i dosyć duże miasto: stolica prowincji Eastern Cape, 780 km od Kapsztadu, często nazywana „małym Kapsztadem”. Najciekawsze obiekty to Boardwalk, Summer Strand i Donkin Reserve: plaża, molo z czynnym 24 h kasynem i centrum Mandeli na szczycie wzgórza.


Miasto jest przyjemne, ale fun fact: przyjechaliśmy 16 grudnia a ta data oraz 26 grudnia to jedyne dni w roku, kiedy czarni i kolorowi wychodzą masowo na plażę i do oceanu. Tylko wtedy spotka się ich nad wodą aż tak wielu.


Jedzeniowo PE jest dość ciekawy, tak jak zresztą całe RPA w moim przekonaniu. Ogólnie powiedziałabym, że dania w knajpach dzielą się tu na dobre, bardzo dobre i super dobre, przy czym te dobre spotyka się najrzadziej. Na śniadania w Port Elizabeth polecam dwa wypróbowane miejsca:
Boccadillos (są dwa, lepszy ten bardziej ukryty, na 1. Street) - pow pow z jogurtem, bananami, migdałami i miodem miażdży

Vovotelo – dobry chleb, pyszne ciasta


Ziggy’s to bardzo fajne miejsce na lunch, kolacje albo posiedzenie przy piwku nad ocean. Jest na drodze do Sacramento Trail, ok 5 km za PE. Poza super świeżymi kalmarami, burgerami i domowymi frytkami jest dość duży wybór piw i cydru, a przy okazji można popatrzyć jak bawią się afrykanerzy: jedzą, piją, śpiewają kolędy albo burskie pieśni, a jednym okiem patrzą na mecz w telewizji. Czapki św. Mikołaja na głowie oczywiście też podczas moich odwiedzin były. Rekomenduję.


Stanley Street czyli party district z najlepszymi restauracjami. To raptem jedna ulica, a raczej fragment jednej ulicy, a dokładnie rzecz ujmując kilka kolejnych domów po tej samej stronie jednej ulicy ;-) Ale nikt się nie rozczaruje: jest kuchnia kreolska, japońska, sea-food, chicken i pizza, można wybierać, także cenowo. Na wieczorne piwko / drinki najlepszy jest bar Salt.

Przy okazji: już wspominałam, że prowadzenie samochodu po pijaku to w RPA wielki problem. Wszystkie radia i gazety huczą o tym każdego dnia, można też zostać zatrzymanym do kontroli trzezwości. W takim wypadku, jeśli coś wypiłeś, policja (prawie zawsze czarna) często czeka na banknoty, i podobno sprawy da się w ten sposób uniknąć. To info od znajomych, nie potwierdzone, sama mogę tylko powiedzieć że egzotyczny polski akcent też pomaga. Oficjalne kary są wysokie, i można też trafić do więzienia. Nie jest to urlopowo wymarzone miejsce: polecam filmik – reklamę społeczną:



Centralny punkt miasta to położone na wzgórzu Donkin Reserve Nelson Mandela Bay. Nie należy się nastawiać natomiast na zwiedzanie ścisłego centrum w sensie miejskim. Miasto jest dość bezpieczne, ale centrum nie jest, można powiedzieć, w posiadaniu białych ludzi, więc jeśli tam ewentualnie na wycieczkę, to raczej tylko samochodem. Żeby zobaczyć Port Elizabeth można wziąć jeden nocleg, albo poświęcić sobie jeden dzień.



SACRAMENTO TRAIL
Pytam się Maychicka, mojego chłopaka: jak byś opisał Sacramento Trail, a on mi na to: to jest hiking trail. No i w sumie lepszego określenia po polsku nie znam. Ta malarsko zapadająca w pamięć trasa spacerowa wzdłuż i po skałach oceanu prowadzi kilometrami aż do pięknych plaż. Nad oceanem super wieje; jeśli ktoś szuka miejsc do snorklingowania to za takimi formacjami skalnymi warto się rozglądać. Wyglądają niepozornie, ale od metra głębokości już czają się cuda: 20-cm kraby, rozgwiazdy większe od dłoni itd. Kiedy my tam jesteśmy wokół jest pusto, tylko spacerowicze i faceci z wędkami. - Co pan zbiera? - pytam się jednego takiego z wiaderkiem. - Baby-ośmiornice, świetne na zanętę! Trasa Sacramento może być długa, na pewno półtora do 2 godzin warto liczyć na rozgrzewkę.



SEAWIEV PREDATOR PARK
Czyli Lions & Tigers, które niestety siedzą za drutami. Malutki, prywatny park zwierząt, pierwszy raz widzę tu biegające wolno kudu i springboka. Ciekawsza jednak w sumie jest tu farma zwierząt przydomowych. Można też w barze pogadać z afrykanerską menadżerką, oryginalnie z regionu pustyni Karoo, która odwiedziła w swoim życiu raz Europę (#akcentburski/możezabić). Pół dnia (bez dojazdu) będzie nadto.



UITENHAGE

Czyli Juteneg – małe miasteczko 20 min. od PE, dla nas baza wypadowa aż do drugiego dnia świąt. Przyzwoite i dość ładne, ale nie ma tu nic specjalnego poza fabryką Volskwagena – pierwszą, jaką koncern zbudował po II w. św. w Republice Południowej Afryki. Polecam do odwiedzenia, bo ekspozycja ciekawa a jeśli ktoś będzie odwiedzał ją poza czasem shutdownu (w tym czasie wszystkie zakłady pracy są zamknięte), można ją zwiedzać małymi samochodzikami VW. Więcej o fabryce jeszcze pod koniec relacji.


KRAGGA KAMMA GAME PARK
Kracha Kama to przyjemny, niezbyt duży rezerwat dzikich zwierząt, w którym można obejrzeć karmienie gepardów na dosłownie wyciągnięcie ręki. Przyjemne miejsce na piknik jeśli wezmie się ze sobą prowianty, a jeżdżąc samochodem po parku warto wybrać malowniczą trasę Forest Drive.

Przy okazji: pewnie dla większości to jest oczywiste, ale po parkach i rezerwatach zwierząt można poruszać się tylko samochodem. Zabronione jest wysiadanie oraz otwieranie okien. Nie ma straty, bo zwierzęta obserwuje się nawet na metr-półtorej od samochodu. W każdym parku oglądaliśmy naprawdę fajne sceny, niektóre prawie że spektakularne :-D Jeśli ktoś pożycza samochodów, warto rozważyć wzięcie bakkie, czyli wysokiego SUV-a – i zobaczyć jeszcze więcej. Na Kragga Kamma można zarezerwować pół dnia (bez dojazdu).


ADDO ELEPHANT PARK
To duży park zwierząt, położony na terenie rezerwatu. Wjazd i wyjazd jest mocno kontrolowany pod kątem broni i ewentualnych łupów przyrody (możliwe kolejki). Tu mam szczęście oglądać trzy duże stada południowoafrykańskich słoni, bawiących się przy wodopoju, wielkie stado zebr, hipopotamy, oczywiście antylopy, dzikie świnie, kudu, żółwie, ptaki itd. Jesteśmy też świadkami mocno zaawansowanych pieszczot pary słoni, przyłapanej w intymnym zakątku. A nam, jak w dowcipie, nagle dzwoni komórka – „czy mamy wystarczającą ilość czapeczek św. Mikołaja na Wigilię?”. Słonie wyglądały na mocno rozczarowane, że ktoś przerwał im miłą chwilę. Z drugiej strony tuż przed Bożym Narodzeniem w RPA czapeczki Mikołaja to naprawdę ważna rzecz.

Przy recepcji Addo warto wstąpić na chwilę do małego muzeum przyrodniczego, ze szkieletem i głową słynnego słonia – pogromcy ludzi. Polecam też sklep z pamiątkami: prawie wszystkie takie sklepy i sklepiki w SA mają świetny wybór unikatowych przedmiotów i przedmiocików, ale tu można trafić naprawdę na piękne obiekty.

Przy okazji: w RPA nie widuje się pamiątek „made in China”. Wszystkie przedmioty są prawdziwym rzemiosłem. W tej części wycieczki – aż do wyprawy na pustynię – poruszamy się tylko samochodem, rzadko z wychodzeniem. Ale kiedy zaczniemy w końcu chodzić, w wielu miejscach: na plażach, przy jezdniach, pod palmą na promenadzie będziemy spotykać Murzynków, zajętych dłubaniem, przypalaniem, wypalaniem i wydrążaniem kawałków drewna albo innych materiałów. Produkcja pamiątek to duże zródło zarobku dla czarnych ludzi. Obrazki (np. w całości ułożone ze skrzydeł motyla), porcelana, biżuteria, full-cupy ze skór i futer zwierząt, torby, torebki, pokrowce na laptopy – naprawdę dużo tu godnych uwagi ciekawostek.

W Addo można spędzić większośc dnia, ale 5-6 godzin też wystarczy.


W okolicach Port Elizabeth do polecenia mam też dwie plaże:

BLUE HORIZON BAY
Plaża, która łamie serce – potężna, malowniczo położona, z wysokimi falami i dziesiątkami śladów życia oceanicznego na piasku. Do naszej rodzinnej wycieczki tam dołączył student zoologii, i naprawdę fascynująco było słuchać, jak opowiada o gatunkach fauny, wyrzuconych na piasek. A co krok, to gatunek – tu meduza, tam kałamarnica, na to uważaj nie stań bo pogryzie chociaż wygląda na nieżywe. Plaża jest mało uczęszczana, i położona w bardzo bogatej dzielnicy, idealne miejsce na relaks. Na wycieczkę tutaj najlepiej przeznaczyć ok. 4-5 godzin.

SARDINIA BAY
To najlepsza plaża, jaką kiedykolwiek odwiedziłam w Wigilię :-D A ze mną całe mnóstwo ludzi, którzy to przedpołudnie spędzali bawiąc się w oceanie. Uwaga – do pokonania jest spora wydma, ale jeśli masz więcej czasu idz wzdłuż plaży na wschód: około 1,5 km za wejściem piasek i woda tworzą na plaży naturalne jakuzzi. Można brać ze sobą psy, a fala może rzucić na piasek tak mocno, że uwaga na kolana, bo można obetrzeć do krwi. Ta wycieczka zajmie ok. pół dnia.



ZUURBERG MOUNTAIN VILLAGE
Perełka, warta odszukania: 80 km od PE, 18 km od Addo. Postkolonialny, rozłożysty hotel (rok budowy 1861) z basenem daje dużo więcej, niż tylko widok na szczyty gór. Dużo opowiedzieć o tym miejscu mogą pracownicy – my słuchaliśmy afrykanerskiej ogrodniczki: wygląda na 50 lat, ma 70. Pracuje tu od dziesiątków lat i przeżyła m.in. dwa doszczętne pożary tego miejsca. Nad basenem stado małp, pojedynczy bladzi Niemcy na wakacjach nie mają wyjścia i muszą się wyciszyć. Doskonałe miejsce do spędzenia np. niedzielnego przedpołudnia – prawie całodniowy brunch kosztuje tylko 150 randów (45 zł), a wybór dań, deserów i alkoholi jest wspaniały. Start niedziela godz. 13, raczej warto rezerwować stolik, wydarzenie jest dość słynne :) Po lunchu można oglądać hotel, siedzieć na tarasie, wędrować po pięknym, ogromnym ogrodzie, zwiedzać prawie 150 hektarową wioskę z uprawami, kąpać się w basenie, podziwiać góry i widoki – gwarantowany super relaks. Niepowtarzalna jest też droga do tego obiektu – najpierw ok 10 km szutrówką, potem pod górę serpentyną; na pewnym odcinku widok i wjazd przypomina trochę Apeniny Północne. Jedzie się też przełęczą górską, i naprawdę warto się podjąć wyprawy, chociaż GPS może trochę wariować: widoki są szalone. Wycieczka raczej na ¾ dnia.


TSITSIKAMMA NATIONAL PARK
Kolejna perła prowincji Eastern Cape, tym razem łatwo dostępna i dobrze skomunikowana. Tu można śmiało spędzić nawet tydzień, i na pewno wciąż nie będziesz się nudzić. Szczególnie jeśli masz rodzinę, dzieci i chcesz nacieszyć się wakacjami. Jest pięknie i w 100% bezpiecznie (chyba że spadniesz ze skały na oceanie, też widziałam). Super są miejsca na kamping – od pól namiotowych, camperów po domki do wynajęcia; z każdej skały można łowić ryby, wszędzie są stanowiska do braaia, łazienki w bardzo dobrej kondycji. Na terenie parku są hiking trails dla ludzi o każdej poziomie aktywności fizycznej. Jest trasa po linowych mostach, po skałach w oceanie aż do Jaskini Nietoperzy, trasa do popłynięcia kajakiem itd. Trasa górska jest tak spektakularna, że chcą nią przejść prawie wszyscy w RPA, więc bilety wysprzedane są na rok do przodu. Wszystko totalnie wpisane w naturę, jeden dyskretny sklep spożywczy, dwa fajne bary/restauracje prawie w oceanie, wszędzie raczej zakaz palenia. (Inaczej – nie tyle zakaz, co w RPA pali bardzo mało osób. Papierosów szukaj na stacjach benzynowych i w sklepach z alkoholem). Jeśli tu będziesz chcieć się wybrać, nie zapomnij dobrych butów do chodzenia w terenie albo po górach. Jeśli przyjedziesz tylko na jeden dzień – policz czas, bo kolejki samochodów przy wjezdzie i wyjezdzie potrafią ciągnąć się nawet do dwóch godzin. Wycieczkę polecam na co najmniej jeden dzień, można do oporu ;)

Przy okazji, gdyby ktoś jechał tamtą drogą – ok 5. km przed Tsitsikamma jest zajazd na stacji benzynowej, Storms River Bridge. Można tu coś zjeść – w Mugg and Bean On the Go polecam szejki z masłem orzechowym i paje z wołowiną albo kurczakiem. Obok jest też Steers, słynny z hamburgerów, raczej tłusto i fast-foodowo. Cokolwiek wybierzesz, idz zjeść na taras z tyłu i popatrz na most.


Ponieważ zbliżamy się do wyprawy na pustynię Karoo, co będzie ostatnim miejscem w tym odcinku, napiszę wcześniej krótko szybkich miejscach do jedzenia – wszystko to krajowe sieciówki, ale warte polecenia (jedzenie robione na bieżąco, żadnych zapasów i mrożonek).

Śniadania tak jak pisałam: Bocadillos, Vovotelo

Szybko na mieście:
Mugg and Bean – amerykańskie porcje (i rodowód), dużo cukru ale pysznie, dobre śniadania i lunche
Ocean Basket – ryby i owoce morza, bardzo świeże, duże porcje

Inne fast foody w miarę do jedzenia: Spur (dużo mięsa), Nandoo’s (kurczaki), Steers (burgery).


Zakupy spożywcze:

Woolworth – najlepsze delikatesy, zaopatrzone na wysokim (naprawdę wybitnym) poziomie. Bardzo dużo gotowych dań, wszystkie bardzo świeże i ready-to-eat. Polecam wybrać się nawet dla samego obejrzenia, jest drogo. Każdy Woolie ma też małe bistro, gdzie można kupić pastry na ciepło: jeden paj jak dla mnie wystarcza na cały lunch.

Spar – przyzwoity poziom, dobra średnia klasa, też dużo jedzenia na wynos (przydaje się na wycieczkach ;)

Pick’n’Pay – najtańsza sieciówka z tej trójki, bardzo popularna marka. I naprawdę ok, poziom dobrze zaopatrzonej Biedronki (#taktrzebazyc). Po alkohole trzeba znaleźć Pick’N’Pay Liquor.



A tymczasem… Trzy samochody ruszają z Juteneg na pustynię Karoo. Kierunek na pierwszy dzień – Valley od Desolation, 340 km od Porth Elizabeth.


PUSTYNIA KAROO – VALLEY OD DESOLATION, GRAAFF REINET i OWL HOUSE

Wjeżdżając w tym regionie w głąb kraju, można poczuć narastającą dzikość. Dzikie żyrafy, kopce termitów, baboonsy szalejące wzdłuż autostrady – droga jest prosta i długa. Busz zamienia się w pustkę. Zaczyna się półpustynia.

Valley of Desolation to… może zacytuję oficjalną stronę:

„Same klify i niepewnie zbalansowane kolumny Dolerytu wznoszą się 120 metrów od dna doliny, na tle ponadczasowych krajobrazów rozległych równin Camdeboo. Jest to produkt sił natury wulkanicznej i erozji ponad 100 milionów lat.

Ta zapierająca dech w piersiach strona znajduje się w odległości 14 km od miasta. Każdy odwiedzający Park Narodowy Camdeboo będzie zaskoczony odkryciem różnorodności fauny i flory. Istnieje ponad 220 zarejestrowanych gatunków ptaków, 336 roślin i 43 ssaków. Zerknijcie na zagrożoną Cape Zebra, mnóstwo Kudu, Buffalo, majestatyczny Czarny Orzeł i dropi Kori, najcięższy ptak latający na świecie.

Masz do wyboru miejsca piknikowe w parku, a dla tych nieco bardziej energicznych, istnieją trzy szlaki turystyczne, które trwają od 1 godziny do nocnych wędrówek - pamiętaj o zabraniu aparatu!”

I butów w teren, dodam od siebie. A wcześniej pogadaj z kimś, kto zna i kocha tę Dolinę, i dowiedz się np. jak dotrzeć do największej plantacji kaktusów w kolorach flagi RPA, budowanej jako projekt społeczny na powierzchni równej czterem boiskom rugby. Dla zaciekawionych link do filmiku / znowu reklamy społecznej, ale można też zobaczyć trochę Valley.

Na wszystkie ścieżki w Valley od Desolation prowadzi szlak samochodowy; po zaparkowaniu można ruszać w góry. Trasy i punkty widokowe są do przejścia od 150 metrów do całego nawet dnia. Wokół bardzo zróznicowane formy terenu, niektóre ciężkie do uwierzenia, że nie powstały z ręki człowieka, a natury. Tu pada też dla mnie ostateczny argument na temat poziomu usług turystycznych w RPA: na środku pustyni, pośrodku niczego, krzewy i krzaki są wyposażone w srebrne tabliczki z nazwą, nazwą łacińską i opisem tego co to i po co to rosnie. #MalutkiSzok.


Valley może być wycieczką na pół dnia, może być na cały dzień lub dłużej – ale zatrzymać na pewno raczej warto się w Graaff-Reinet. Czyli Hrafrenet, logiczne ;) Gdyby ktoś poszukiwał, najlepszy nocleg, jaki tam znalezlismy, to Beau&I – bomba (zdjęcia poniżej), dobry był też Mountain View, obydwa z basenami i przestronne.


Hrafrenet to małe, czwarte najstarsze w kraju (1786) miasteczko. Można na jego przykładzie zaobserwować, jak budowali miasta biali Groot Kerk (Dutch Reformed). Kościół w centrum, od niego główna ulica, wszędzie ład i symetria – a sam kościół jak wysztafirowana na święta gigantyczna pisanka albo wielkie ciastko z kremem. Niby europejski, ale jakiś dziwny – style nazlepiane jeden w drugi, trochę gotyku, trochę renesansu, trochę szwabskiej Bawarii. W kościele zegar, kominek i kuchnia, na życzenie osoba z posługi pokazuje srebra, które przetrwały wszystkie wojny. A z drugiej strony czarna dzielnica opiera się o tylną ścianę kościoła i zmienia to miasto w jeden wielki miks i zamieszanie. Kto ma czas, można się trochę pokręcić, oczywiście za dnia. Imprezy wieczór odbywają się w ogrodach, nad basenami i przy braaiu.

Jedzeniowo (na tle innych wypadów) Hrafrent nie olśniło, ale i tak polecić mogę:


Na śniadanie – Cold Stream, zaraz przy kościele na „rynku”, oczywiście ogródek

Na lunch / kolację – The Drostdy Hotel: kiedyś (od 1806) była to siedziba Dutch East India Company, a dzisiaj hotel z restauracją. Eleganckie miejsce, chociaż moim zdaniem niepotrzebnie silące się na „europejskość”, także w kuchni. A przebieranie czarnoskórej obsługi w liberie to już jak dla mnie przegięcie, i to niezbyt śmieszne. Zjadłam, nie żałuję, ale i nie wrócę.


Z Hrafrenet tylko 30 km dzieli nas od New Bathesda. Chcemy zobaczyć Owl House, dom i pracownię nie żyjącej już rzezbiarki, która tworzyła z betonu i butelek po piwie. Tylko tym dysponowała, a butelek „dostarczał” jej ojciec-alkoholik. Brzmi porąbanie, ale zanim ruszymy odwiedzamy jeszcze największą (podobno) farmę kaktusów w RPA. Ciekawie robi się od wejścia.

Właściciel farmy to starszy facet, radykał i ekscentryk, którego spotkasz podobno tylko wtedy, jeśli on będzie chciał spotkać ciebie. Jeśli się nie zobaczycie, też nienajgorzej – opłata za wejście zostaje w kieszeni (wszędzie w ogrodzie są instrukcje, żeby płacić tylko bezpośrednio jemu). Co do kaktusów – kłują :-D

Do New Bathesda jedziemy ok godzinę, za oknem nie ma nic – jednostajna, budząca zdumienie, malownicza ale okrutna do życia półpustynia. Słuchamy Springbok Nude Girls, kiedy wjeżdżamy do wsi. Że jest to całkowicie inne od tego, co widziałam do tej pory, widać od pierwszej chwili.


Ta wieś jest jak skansen, w którym żyją ludzie. Pierwszy raz od wylądowania w RPA zatrzaskujemy samochód i po prostu idziemy. Normalna przechadzka! Najpierw Owl House – konkretny kawał sztuki naiwnej. Są tu rzezby z całego życia Helen Martins, widać jak dojrzewała artystycznie; tak samo ciekawie jest zobaczyć jej zachowany autentycznie dom. Przed wejściem do pracowni wyświetlany jest krótki film o jej życiu, wejście jest dość tanie: 70-90 randów. Rzezby w stylu Martins można kupić przed wejściem, od wyrabiających je czarnych mieszkańców osady.


Domów tu trochę więcej niż palców u rąk, wiatr kręci małe tornada z piasku i wydaje się że zaraz wybuchnie burza. Ale idziemy, przez suche pola w kierunku zabudowań. Na wjezdzie widzieliśmy znak „Brewery” i tam się kierujemy, to jakieś 1500-2000 metrów na nogach.

Na miejscu piwo rzemieślnicze, kelnerka jak wyjęta z baru w Amsterdamie, a kanapy z opon mogłyby zawstydzić europejskich hipsterów. Idealne miejsce na chill, dla wszystkich białych którzy tu trafią.

A po piwie potjiekos – gulasz z dzikim ryżem, chutney owocowy i kwiatek na stole na miarę możliwości.




I to by było w tym odcinku na tyle. Jesli ktoś tu dobrnął to gratuluje ilości czasu :-D Było też dużo innych przygód, na przykład obiad w pierwszy dzień Bożego Narodzenia w posiadłości małżeństwa afrykanera i Słowianki. Serwowano szynkę z dzikiej świni i ozór antylopy, drinki nad basenem zaczęły się o 13 (w domu był świetnie wyposażony bar) i nawet najmłodsi, dopiero co urodzeni członkowie rodziny byli zachwyceni i postanowili nie płakać.

Albo powrót z Tsitsikamma samochodem po zmroku, gdzie jedynym zródłem światła przez wiele kilometrów będzie tylko księżyc – żadnych miast, miasteczek, elektryczności czy latarni w zasięgu wzroku. Kompletna ciemność to pustka tylko dla naszego oka: zatrzymasz się, a ciemnoskórzy koledzy prawie na pewno wyskoczą jak spod ziemi; to potwierdzają wszyscy z którymi rozmawiałam. Brak paliwa, uszkodzona opona, coś na drodze, małe dziecko wyglądające na zagubione – prawdziwych i zainscenizowanych powodów do zatrzymania się albo zwolnienia może być wiele, ale stawaj tylko jeśli serio musisz, a już na pewno nie opuszczaj samochodu.

Nie wspomniałam o townshipach, nie wspomniałam o prądzie w ogrodzeniu ani o wielu innych sprawach, ale trzeba ruszać dalej, także z tą relacją. Dlatego, z pustynią pod powiekami i furą jedzenia zapakowaną przez mamę, drugiego dnia świąt ruszamy w kierunku Cape Town. Przed nami dwa dni jazdy: Garden Route, Wale Route, Przyglądek Igielny, Hermanez i Gordon’s Bay. Szykuje się droga! Dajcie znać w komentarzach czy nie za długa za ta relacja, pozdrowienia.
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
Odkryj południe Francji ☀️ Loty do Marsylii i Nicei od 191 PLN 😎 Odkryj południe Francji ☀️ Loty do Marsylii i Nicei od 191 PLN 😎
Wyspa jak z raju w supercenie 🌴🔥 Loty na Mauritius od 2092 PLN😎 Wyspa jak z raju w supercenie 🌴🔥 Loty na Mauritius od 2092 PLN😎
#22 PostWysłany: 27 Lut 2018 18:48 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 17 Lut 2013
Posty: 1402
Loty: 494
Kilometry: 1 102 778
Zbanowany
Mnóstwo szczegółów, konkretnych porad, bardzo wartościowa relacja. Jakbym miał się przyczepić, to bym Cię poprosił o ograniczenie chickenów i baboonsów, bo czasem jak Cię czytam to czuję się jak w samolocie na trasie Chicago - Warszawa ;)
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#23 PostWysłany: 27 Lut 2018 18:53 

Rejestracja: 26 Sty 2018
Posty: 5
:-D dobra uwaga @BusinessClass, może i racja

Sorki za brak zdjęć, myślałam że zedytuje i dodam po wysłaniu posta ale nie wiem jak to zrobić :oops:
Góra
 Profil Relacje PM off
BusinessClass lubi ten post.
 
      
#24 PostWysłany: 27 Lut 2018 19:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03 Sty 2012
Posty: 4806
srebrny
Jeśli moge coś dodać: proponuję na bieżąco wrzucać więcej info nt kosztów (np posiłków, cen biletów, bo cen noclegów nie znasz? :) ).
Może się podróżnikom przydać :)
I napisz jak z malarią. W tym rejonie nie trzeba się bać, czy profilaktyka malarone?
Gód dżob. Też czytam z wielkim zainteresowaniem i wszyscy prosimy o cdn
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 24 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 0 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group