Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 42 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3  Następna
Autor Wiadomość
Offline
#21 PostWysłany: 07 Lis 2025 12:43 

Rejestracja: 13 Lis 2018
Posty: 3431
złoty
Do Zakazanego miasta daje się wejść bez rezerwacji, boczną ścieżką, od Meridian Gate. Wtedy można dojść bez problemu do kas.
Góra
 Profil Relacje PM off
4 ludzi uważa post za pomocny.
 
      
Tanio 😮❗️ Wycieczka do Gruzji za 356 PLN 🔥 Loty do Kutaisi i hotel w cenie 😎 Tanio 😮❗️ Wycieczka do Gruzji za 356 PLN 🔥 Loty do Kutaisi i hotel w cenie 😎
Mekka globtroterów 😎 Loty do Namibii (z bagażem) od 2922 PLN 🔥😍 Mekka globtroterów 😎 Loty do Namibii (z bagażem) od 2922 PLN 🔥😍
Offline
#22 PostWysłany: 08 Lis 2025 11:56 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
Deszcz

Wieczór w Pekinie upłynął szybko. Poszlajałem się kilka godzin w deszczu po pobliskich uliczkach. Jak zwykle zjadłem pyszne jedzenie za ok 10 pln. Kupiłem worek owoców i od razu w pokoju przystąpiłem do konsumpcji. Taki owocowy deser po obiadku.

Image

Image


Image

Image


Oczywiście deszcze nie przestał padać wczoraj ani na minutę. Wiać też nie przestało. Wczoraj wieczorem jakby mi ktoś dał opcję wylotu, a raczej ucieczki z tego okropnego miasta i tej pogody to bym się nie zastanawiał. Jedyne co mnie powstrzymało to jedzenie, które jest wyśmienite no i to, że nikt mi takiej opcji nie zaproponował ;-)

Image

Image


W hotelu, żeby już drugi raz nie popełnić tego samego błędu zacząłem szukać informacji jak dojechać pod Chiński Mur. To już nie jest wycieczka pieszo bo miejsce gdzie chciałem dotrzeć jest ok 75km za Pekinem. Gdybym więc dotarł i znowu by się okazało, że nie mam rezerwacji albo coś innego im nie pasuje, to bym się obraził na ich misia Pandę na amen!
Opcji znalazłem kilka: można z wycieczką z grupą, można z prywatnym kierowcą, można po prostu taksówką. Albo dojechać samemu, pociągiem, autobusem czy czym tam kto lubi. Jest jeszcze opcja najprostsza czyli zobaczyć Mur z kosmosu (tak kiedyś o nim mówiono, że to jedna albo jedyna budowla na ziemi widziana z kosmosu) ale akurat żadnej wycieczki w kosmos na dzisiaj nie znalazłem. Może po prostu za późno zacząłem szukać. Zrobiłem więc rezerwację na wycieczkę z grupą (za całe 129 pln), której miejsce zbiórki jest na najbliższej stacji metra od mojego hotelu. No to lepiej być nie mogło tym bardziej, że ruszamy o 8 rano, czyli po śniadaniu.

Czy było ślisko, czy padał śnieg, czy udało nam się wygrzebać z zaspy i dotrzeć na Wielki Mur? O tym będzie w kolejnym rozdziale… :-)
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
Offline
#23 PostWysłany: 08 Lis 2025 14:09 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
Made in China

Tak się zastanawiam. Wybierając loty w dalekie miejsca staram się zawsze dopasować loty tak, żeby lecieć w nocy i spać z samolocie, by na miejscu nie tracić dnia, aby zacząć od razu zwiedzać. Można też inaczej: tak dobrać loty żeby dolecieć na noc niezależnie od strefy czasowej i od razu po locie starać się zasnąć. Zacząłem się nad tym zastanawiać po tym jak obudziłem się o 1 w nocy i do 5-tej nie mogłem zasnąć. W sumie to już nie pierwsza noc od wylotu, a jak widać jetlag daje mi się we znaki. Po 5-tej zasnąłem, o 6:30 zadzwonił budzik. Więc: siku, śniadanie, zęby… i płaszcz. Znaczy akurat płaszcz już miałem na sobie bo skoro tu cały czas pada więc nie opłacało się zdejmować wieczorem, żeby czasu nie marnować rano :-)

Moja wycieczka obejmowała: dojazd pod wielki mur, bilety wstępu, obiad w stylu wiejskim (po polsku to nic innego jak szwedzki stół), angielskiego przewodnika w autobusie.

Wbiłem na miejsce zbiórki punktualnie jak zawsze. I tak jak się spodziewałem małej grupy osób tak ku mojemu zdziwieniu osób było tyle, że trzeba było wszystkich podzielić na grupy do pełnowymiarowych autobusów. Ja miałem numer 80 tego dnia ale na pewno nie byłem ostatnim zapisującym się.

Każda grupa to zbieranina różnych narodowości. Rodziny, pary, bez pary… no taki standard. Przewodniczka opowiedziała o miejscu do którego jedziemy, wyjaśniła wszystko szczegółowo czego mamy się spodziewać, co jest w cenie, a co nie etc… zapowiadało się dobrze.

Na miejscu dostaliśmy vouchery na obiad, zniżki na piwo, wodę… no i breloczek z misiem Pandą. Panda jest symbolem chin i kochają tego miśka absolutnie wszyscy :-)

Na Mur dojeżdża się te 75 km autobusem Ja wybrałem fragment muru w Mutianyu. Następnie podjeżdża kilka minut autobusem wahadłowym, który kursuje między parkingiem dla tych pierwszych autobusów, a kolejką linową z wagonikami z miejscem na narty. Coś w stylu jak na Kasprowy Wierch. Przewodnik dalej niż dolna stacja kolejki już nie idzie. To jest czas dla każdego. I bardzo dobrze, że tak jest.

Trasy są dwie: lżejsza zielona, cięższa czerwona. Można wejść na obie, można na jedną. Wszystko kwestia czasu ile go chcemy tutaj spędzić. Ja wybrałem tą czerwoną, ze względu na to, że jest cięższa więc będzie mniej ludzi no i też dlatego właśnie, że jest cięższa. Przecież słabiaki dookoła świata nie latają, wiadomo ;-P

Image

Image


Nie było łatwo! Po nieprzespanej nocy, bez batonów w plecaku, troszkę wyżej nad poziomem morza niż mazowieckie… musiałem łapać oddech i kontrolować tętno. Im było wyżej tym ludzi było mniej. Nie to że zero, nadal dużo ale mniej. Trochę osób wymiękało po drodze, szczególnie na ostatnim bardzo stromym odcinku schodów. Jednak widoki jakie dostarcza mur sam w sobie, jego historia oraz widok gór i niebieskiego nieba (to taka niespodzianka dzisiaj) rekompensują wszystkie niedogodności. Wejście na Wielki Mur jest jednocześnie spełnieniem kolejnego marzenia jakie miałem na swojej liście. Było warto! Bardzo warto!

Image

Image

Image

Image
Image

Image

Od razu po zejściu na dół czekał już na mnie “wiejski stół”. Pamiętacie jeszcze, że ciągle jestem w chinach? Więc jedzenie było jakie? Dokładnie! Jak zawsze bardzo smaczne. Sam ten obiad kosztował ok 5 USD (porównując cenę biletu bez i z obiadem) ale, że był chińsko pyszny to zjadłem pewnie za 25 USD.
Najedzony poszedłem zwiedzać stragany. W każdym jest to samo: miśki, kubki, pałeczki etc… i w każdym trzeba się tagrować. Min 50% na wszystkim do utargowania to jest absolutne minimum. Najgorsze w podróżowaniu jest jednak to, że niezależnie od długości i szerokości geograficznej jak człowiek chce kupić jakąś pamiątkę to odwraca ją do góry nogami a tam “made in china”. Magnesy w Kolumbi, Rzymie czy Sydney - made in china. I wiecie co? I tutaj niestety jest tak samo. Każdą rzecz którą chciałem kupić też było napisane “made in china”… tak więc ja już sam nie wiem. Jak żyć? ;-P

Na koniec firma odwiozła nas do Pekinu w to samo miejsce z którego zabrała. Tutaj muszę przyznać, że tak dobrze zorganizowanej wycieczki ja ta dzisiejsza, bez żadnego naciągania, kombinowania, wprowadzania do sklepów partnerskich to chyba w życiu nie widziałem. A do tego tania. Absolutnie szkolna 6-tka. Cieszę się, że nie szukałem dojazdu na własną rękę. Czasami jednak warto skorzystać z oferty profesjonalistów :-)

Narty się dzisiaj nie przydały. Myślałem, że w górach, tak wysoko będzie gdzie pojeździć. Gondola była gotowa ale zjeżdżając po kamieniach zdarłbym cały przygotowany wosk…

Do usłyszenia w Singapurze!
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
 
      
Offline
#24 PostWysłany: 09 Lis 2025 19:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
Jingle bells

Pekin pożegnał mnie tak samo czule jak ja czule o nim myślałem. Nie miałem czasu aby zjeść śniadania w hotelu więc pomyślałem sobie, że w saloniku na lotnisku spokojnie się najem.
Sam dojazd na lotnisko w pekinie pociągiem Capital Express bardzo dobry i tani. Dla porównania koszt pociągu to 13 pln, taxi ok 100 pln.
Lotnisko pod względem architektury, czystości jest jak najbardziej ok… i jest ogromne co absolutnie robi wrażenie (dopóki się nie wyląduje w Singapurze oczywiście)
Kontrola paszportu, bagażu, temperatury i nie wiem czego tam jeszcze i w końcu śniadanie. Tyle, że salonik okazał się jakimś takim kozim bobkiem na kilkanaście osób, a ciepły posiłek to były puszki z makaronem zalane glutaminianem sodu z wodą… rozejrzałem się dookoła, wszyscy to jedzą, pomyślałem, że jak oni żyją to i ja zjem. Taaa… makaron wygrzebałem z tej brei a resztę śniadania postanowiłem zjeść już w samolocie. Pierwszy raz kiedy jedzenie w Pekinie mnie rozczarowało.

Image


Kiedy tylko zobaczyłem podstawiony samolot Singapore airlines jakoś mi się lepiej zrobiło. Pekin to po prostu nie moja bajka. Wiem, może byłem za krótko, może należało lecieć do innego miasta. Fajnie, że zobaczyłem ale nie będę tęsknił. Tylko Wielki Mur i jedzenie przypadło mi do gustu.

Image


Samolot do Singapuru to nowy A350. Wygodne siedzenia, czysto, że można jeść z podłogi, szczoteczki do zębów w łazienkach, stewardessy jakby prosto z jakiś wyborów Miss World się urwały, śniadanie pycha… Wszystko absolutnie na najwyższym poziomie. Ostatni raz kilka lat temu leciałem tymi liniami za “mile” na 13-o godzinnym locie w biznes klasie w A380. Dzisiaj było ekonomicznie ale równie luksusowo.

Image


Tak samo elegancko jak w samolocie jest też na lotnisku, gdzie momentami wydaje się, że człowiek jest w wypasionym hotelu, a nie miejscu gdzie przetaczają się miliony osób rocznie. Do momentu aż zostałem zatrzymany…

Image

Image

Przylot do Singapuru teraz wygląda tak, że trzeba wypełnić elektroniczną deklarację, a w niej jedno z pytań dotyczy pobytów w krajach afrykańskich. Musiałem zaznaczyć, że byłem w Etiopii. Bo byłem i to w zasadzie kilka dni temu. No więc wyszedłem z samolotu, wiadomo siku (ale na luksusowo o czym właśnie wyżej wspomniałem), parę fotek pływających złotych rybek i do bramek na skanowanie paszportu. Pierwszą przeszedłem bez problemu, otworzyła się… druga już nie. Szach mat. Zostałem zablokowany, ani do przodu ani do tyłu. Od razu obsługa mnie wyczaiła, otworzyła mi bramką, akurat tą którą przeszedłem i zaprowadzili mnie do tzw biura.
Trochę się zdziwiłem widząc, że obsługa zaczyna zakładać wielkie rękawice takie do łokci. Kazali mi się rozebrać i położyć ubrania na rentgenie, a potem odwrócić, kucnąć i kaszlnąć… obłęd jakiś… dobra żartowałem :-) Chodziło dokładnie o tą Etiopię. Zostałem poproszony o książeczkę szczepień. Bez niej poszedłbym na kwarantannę i byłyby nici z Singapuru. Ponieważ ją miałem to dostałem elegancką pieczątkę i mogłem spokojnie odebrać bagaż i lecieć do metra.

W Singapurze jest fajna opcja zakupu biletu na metro + autobus od razu na 1,2,3 … dni. Ja wziąłem bilecik na 2 dni. Tyle będę potrzebować. Koszt 65 pln. To tanio biorąc pod uwagę, że przyjechałem z lotniska, pojadę na lotnisko i już kilka raz zaliczyłem metro w ciągu pierwszego dnia.

Hotel dzisiaj też mam porządny bo za punkty - Intercontinental. No ale gdzie jak nie w Singapurze takie rarytasy. Tak szczerze mówiąc to planując moją podróż wcale nie chciałem tutaj przyjeżdzać. Wolałem np do Kuala Lumpur. Ale nie chciałem dokładać sobie kolejnych kilku lotów. Teraz po pierwszym dniu nie żałuję. Tutaj czuję się naturalnie, swobodnie, na totalnym luzie… wszystko tutaj działa jak należy. Ludzie są uśmiechnięci. Jest pełno zieleni. Wieczorem kiedy było już ciemno pojechałem pozwiedzać ogród Marina Bay. To kolejna rzecz z mojej listy marzeń. Odhaczam! :-) ale z nadzieją, że przyjadę tu kiedyś z rodziną bo to miejsce po prostu zachwyca.

Image

Image

Image

Image

Image

Image


Singapur jest drogi to fakt. Nie wiem czy na co dzień dobrze się tutaj ludziom mieszka czy to walka o przetrwanie czy raczej złota klatka. Ale wiem, że będąc tutaj dopiero jeden dzień jestem szczęśliwy, że tutaj moja podróż mnie przyniosła.

Image


W Singapurze już prawie święta. Przygotowania w pełni. Światełka, choinki… jingle bells, jingle bells… ponad 30’C… jest super przyjemnie :-)
Góra
 Profil Relacje PM off
13 ludzi lubi ten post.
 
      
Offline
#25 PostWysłany: 10 Lis 2025 17:57 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
Otwieracz do butów

Obudziłem się dzisiaj rano, całkiem wyspany, otwieram jedno oko, drugie… nie wierzę. To nie może być prawda. Za oknem pada deszcz. Jest szaro i buro. Przez chwilę myślałem, że ta cała moja podróż dookoła świata to był tylko sen i właśnie się obudziłem. Ale nie… pada deszcz! Zaspanymi, ledwo widzącymi oczami dojrzałem szare niebo i te krople… chwyciłem za telefon żeby zobaczyć jaka jest temperatura. Odetchnąłem z ulgą bo wciąż blisko 30’C było. No to już wiedziałem, że będzie dobrze.
Śniadanie zjadłem w hotelu. Najadłem się po uszy, tak na maksa i napchałem jeszcze nosem byle nie biegać za godzinę w poszukiwaniu jedzenia.

Image


Jak wyszedłem z hotelu faktycznie było jeszcze szaro i ponuro.. do tego duszno i wilgotno. Ale nie trwało to długo. Spędziłem więc dzień na chodzeniu po mieście (przepraszam po państwie) zaczynając od Chinatown (ale to wcale nie z tęsknoty za Pekinem), a później między drapaczami chmur, mariną, sklepami i wróciłem do hotelu żeby zjeść codzienny zestaw obowiązkowy owoców zakupiony po drodze.

Image

Image

Image

Image

Przesunięto mi checkout aż do 16:00 (to o 4h więcej niż standard). Podstawiono też pod drzwi samochód dla kluczowych gości. Byłem pewien, że to dla mnie, że to za te punkty. Ale ledwo się odwróciłem to już go nie było. Widocznie był ktoś z większą ilością punktów na koncie i w kieszeni ;-)

Image


W hotelu się wykąpałem, odświeżyłem, zostawiłem bagaż i pojechałem do Marina Bay Sands hotelu z biletem na taras widokowy na 56 piętrze. To jest to samo piętro gdzie znajduje się basen. Sam hotel z bliska i od środka robi niesamowite wrażenie. Nawet bez wjazdu na górę warto przyjść i poczuć się jak luksusowy gość. Nikt tam nikogo nie wygania, nie popędza… można chodzić, zwiedzać, dotykać. No tylko do pokoju nie da się wejść, kurcze.

Bilet na taras widokowy kupuje się bezpośrednio na stronie hotelu za 110 pln. Ew po rejestracji w ich aplikacji można dostać zniżkę. No i kupuje się go na wybraną godzinę. Ja sprawdziłem, że słońce w Singapurze zachodzi o 18:50 więc wziąłem bilet na 18:00 żeby mieć szansę załapać się kiedy jest widno oraz kiedy już zapadnie zmrok. I tak właśnie było. Widoki zapierające dech w piersiach. Z jednej strony drapacze chmur, z drugiej statki, setki statków… a po środku cały Singapur… na górze można zjeść, napić się, posiedzieć, pochodzić, co kto lubi. Miejsca jest sporo i nikt nikogo nie pogania. Można siedzieć do bólu. Tuż za nazwijmy to Ogrodzieniec, czyli za płotem na tym samym piętrze jest basen. Tak, ten basen… cel niejednego turysty do Singapuru. Niestety nie ma jak przejść. Niepotrzebnie brałem rurkę do snoorkowania i płetwy…

Image

Image

Image

Image

Image

Image
Image

Image

Image

Wyjeżdżając z Polski troszkę się śpieszyłem i zabrałem nie te buty, w których chciałem jechać. Tak wiem, trochę to głupie. No ale jedne i drugie do długich wędrówek więc ostatecznie nie powinno to mieć takiego znaczenia. Ale jednak nie do końca. Już w Etiopii, mojego pierwszego dnia, mój prawy but zaczął wydawać dziwne dźwięki od strony podeszwy. Coś jakby siedziała w nim mysz, a ja przy każdym kroku bym jej naciskał na brzuch. Albo kaczka… na początku pomyślałem, że zaraz przejdzie… nie przeszło. Dźwięk stawał się coraz bardziej wkurzający. Wyjmowałem wkładki, suszyłem, wyginałem… jeju co ja z nimi robiłem, aż stwierdziłem, że koniec zabawy, że buty odbierają mi całą radość z chodzenia. Przykład z hotelu: otwieram drzwi, mam do przejścia do recepcji ok 15 metrów czyli ok 15 kroków. Co drugi krok wydaje głos kaczki… głośnej kaczki, takiej dorosłej, której ktoś wyrywa pióro z kupra! No nie wiem gdzie tam kaczki najbardziej boli ale tak piszczał mój but. Recepcjonistka, spojrzała w kierunku drzwi i na mnie i wykazując się mega opanowaniem ładanie mnie przywitała… a ja czerwony jak burak, z kaczką pod butem załatwiłem formalności i w kaczym kroku odszedłem do windy. Wtedy już byłem przekonany, że tak być nie może. W pokoju rozpakowałem się i pojechałem do sklepu po buty. Jakiekolwiek byle bez kaczki. Sklepów odwiedziłem kilka. Sęk w tym, że ja jestem wysoki i mam dużą stopę. A Azjaci są mali więc… no wiadomo co. Nigdzie, w żadnym sklepie nie mieli rozmiaru tego buta, który akurat mógłbym kupić. Kaczka wygrała bitwę ale to nie było nasze ostatnie starcie. Po powrocie do hotelu wziąłem do ręki otwieracz do wina, wyciągnąłem nożyk, wyjąłem wkładkę i zadźgałem tego jednego buta ze 30 razy od środka! Tym nożem. Na żywca. Tą kaczkę… nie wiem czy ona jeszcze żyje, czy udaje czy może dochodzi do siebie po tym co się stało ale dzisiaj zrobiłem prawie 30k kroków i nie wydała z siebie ani jednego kłapnięcia dziobem. Co za ulga…

Image

Do usłyszenia z Sydney!


P.S.
Mam prośbę / pytanie. Znacie może jakiś hotel w Hollywood (z dobrym dojazdem lub dojściem do obserwatorium), za rozsądne pieniądze i gdzie na ulicy nie rozcierają się bezdomni i narkomani? Bo im więcej czytam o LA tym większe mam oczy. Coś pewnie jak ta kaczka jak mnie z nożem zobaczyła. Będę wdzięczny za wszelkie rady :-)
Góra
 Profil Relacje PM off
15 ludzi lubi ten post.
 
      
Offline
#26 PostWysłany: 12 Lis 2025 20:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
Twoja twarz brzmi znajomo

Lotnisko w Sydney właśnie budzi się ze snu. Jest kilka minut po 4 rano. Pasażerowie ziewają, obsługa ziewa, piloci, stewardessy ziewają… saloniki i sklepy w większości pozamykane. Ledwo kilka miejsc z kawą otwartych. Cisza spokój i ta myśl, że za kilka godzin będę na Fidżi. Fajnie :-)

Z Singapuru do Sydney przyleciałem samolotem Scoot Airlines. Ich samoloty na zew to porządne dreamlinery, a w środku takie Ryanairy ;-) Tu nie ma monitorów, gniazdek USB, jedzenia, picia, kołderek ani poduszek… po prostu tuba z siedzeniami. Mi się jednak przyfarciło. Obok mnie niebyło nikogo, a obok nikogo z lewej też nie było nikogo, a z prawej byłem ja. Czyli 3 miejsca do wykorzystania, najlepiej jak można wykorzystać na nocnym locie. Miałem łóżko! Plecak pod głowę, kaptur na oczy i w kimę. Tak przespałem większość lotu do Sydney. Byłem wyspany i gotowy by zwiedzać. Tylko jeszcze jedna rzecz… kontrola graniczna.

Image

Image

Image


Jeszcze w Singapurze przed samym wejściem do samolotu, u dziewczyny, która stała przede mną rozpoznałem polski paszport. Następnie się okazało, że siedzimy w tej samej strefie w samolocie. I wyobraźcie sobie, że razem wysiadamy w tym samym mieście. Szok! ;-) Jednak największa ciekawostka jaka się tutaj kryje jest taka, że po wyjściu z samolotu, po pierwszym zeskanowaniu twarzy, będąc w grupie ludzi oczekujących przy taśmie na bagaże podszedł do nas celnik, poprosił wspomnianą Kamilę o dokumenty i zabrał ją ze sobą. Ja w tym czasie już przechodziłem moją przepytkę celnę w dość standardowy dla mnie sposób. Pan Australijczyk otworzył paszport, wziął deklarację i wskazał palcem na drzwi wyjściowe. Procedura wielce nieskomplikowana ;-) Tymczasem Kamila była pytana o wszystko, o co może spytać celnik, włączenie z przeglądaniem zdjęć w telefonie i porządnym przeszukiwaniu całego bagażu podręcznego. Na koniec okazało się, że ta cała przepustka wydarzyła się dlatego, że Kamila kupiła bilet zaledwie 2 dni przed wylotem do Australii, a wg tutejszych celników było to na tyle niestandardowe, że postanowili się temu przyjrzeć bliżej. Przy okazji dowiedzieliśmy się po co to całe skanowanie twarzy na lotniskach. O ileż to ułatwia pracę, a ile później informacji zostawiamy swoją twarzą, wszędzie gdzie się poruszamy, to już można sobie tylko wyobrazić.

Welcome to Sydney! Wreszcie! Czekałem na ten dzień. Uwielbiam to miasto! Nie inaczej było tym razem. Ale też tym razem moja przygoda tutaj była inna niż wszystkie jakie miałem w przeszłości ponieważ tutaj czekał na mnie mój australijski, daleki kuzyn, który przyleciał na kilka dni z Adelaide żeby razem, rodzinnie spędzić te 2 dni.
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
Offline
#27 PostWysłany: 13 Lis 2025 10:17 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 31 Sie 2012
Posty: 5566
Loty: 724
Kilometry: 1 019 860
HON fly4free
Sorri za ot, ale połączenie przez Addis jest dość atrakcyjne pod niektórymi względami atrakcyjnym sposobem dotarcia do Pekinu czy Guangzhou.

Zdaje się jednak, że przy wyjściu z lotniska w Addis jest wymagana żółta książeczka. Czy musiałeś ją okazać?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Offline
#28 PostWysłany: 13 Lis 2025 10:20 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
pabien napisał(a):
Sorri za ot, ale połączenie przez Addis jest dość atrakcyjne pod niektórymi względami atrakcyjnym sposobem dotarcia do Pekinu czy Guangzhou.

Zdaje się jednak, że przy wyjściu z lotniska w Addis jest wymagana żółta książeczka. Czy musiałeś ją okazać?
Pierwszy raz o żółtą książeczkę pytali mnie w Singapurze. Zakładam, że drugi raz spytają o nią dopiero na Galapagos :-)
Góra
 Profil Relacje PM off
pabien uważa post za pomocny.
 
      
Offline
#29 PostWysłany: 13 Lis 2025 10:58 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
Do góry nogami

Na ulicy obowiązuje ruch lewostronny, woda w sedesie kręci się w drugą stronę, woda z prysznica wylewa się z podłogi i leci do sufitu… a kiedy człowiek idzie w góry to najpierw kiedy wchodzi to schodzi, a kiedy już schodzi to wchodzi… mimo wszystko jest w we mnie jakias kangurza krew, bo uwielbiam Australię, Sydney, ludzi… jedynie ceny jakoś nie robią dobrej roboty bo drogo tu, że hej.

Pierwszy dzień upłynął nam na spacerach po mieście. Wiadomo, punty obowiązkowe ale jednocześnie takie, po które tu przyleciałem. Nie jest to mój pierwszy raz w Sydney. W zasadzie to trzeci. Ale Opera House i Sydney Bridge za każdym razem robią na mnie takie samo fantastyczne wrażenie.

Image

Image

Image

Image


Poruszanie się po mieście i w ogóle wyjazd z lotniska to jak bułka z masłem. Wszystko jest tutaj proste i poukładane. Na lotnisku teraz już można albo kupić kartę Opal, doładować parę Australijskich dolarów i korzystać z całej komunikacji albo po prostu przyłożyć kartę płatniczą (lub telefon) i w ten sposób zapłacić za przejazd. Ja nie kupowałem nowej karty bo miałem starą z poprzedniej mojej wizy z 2018r. Jak się okazało to nawet zachowało się na niej prawie 15AUD :-) To takie uczucie jakby znaleźć stówkę w kieszeni starych spodni. Wyjazd z lotniska kosztuje ok 12 AUD pociągiem. Ale wszystkie kolejne przejazdy po mieście to koszt pomiędzy 3 - 4,5 AUD

Image

Image


Dzień kolejny zaczęliśmy od porządnego angielskiego śniadania, które sobie zrobiliśmy sami korzystając ze sprzętów kuchennych w wynajętym apartamencie. I pojechaliśmy pociągiem 2h od Sydney do Blue Mountain. Moim celem co prawda było znaleźć kangura więc rozglądałem się na wszystkie strony gdzie tylko mogłem. Nie spotkałem żadnego. Ale za to były: raki, ptaki, ogromne jaszczurki, papugi, a na koniec dnia ponownie przy operze nawet nietoperze!
W górach cisza, spokój, odgłosy natury. Ludzi garstka. W sumie to był środek tygodnia, ale też samo dojście nad wodospady, które były naszym celem nie było łatwe. A dokładnie powrót czyli wspinaczka od wodospadu w kierunku wyjścia z parku. Gdyby nie trening wcześniej i kroki które namiętnie robię każdego dnia nie wiem czy nie musiałbym tam zostać na amen, na pożarcie przez pająki i inne robactwo. Stwierdziłem, że Wielki Mur chyba nie był aż tak hardcorowy jak ta wspinaczka. W upale.

Image


Było warto! Góry są przepiękne, woda czyściutka, krajobrazy fantastyczne… całość jak z filmu.
Po powrocie do Sydney udało nam się dotrzeć pod operę już przy zachodzącym słońcu dokładnie wtedy kiedy nietoperze zaczęły żerowiska. Może i miałbym fajne ich zdjęcia ale chyba pierwszy raz w życiu doprowadziłem baterie w telefonie do totalnego zera. Wiec mogłem tylko pooglądać jak wiszą mi nad głowa i wcinają kwiatki na drzewie.

Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image
Image


Później już był tylko jeden z najlepszych burgerów jaki jadłem w życiu prosto z food trucka, powrót do hotelu, pakowanie, szybkie spanie… i o to jestem ponownie na lotnisku. Kierunek Fiji!
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
Offline
#30 PostWysłany: 14 Lis 2025 12:09 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
Bula, bula

Image

Wszyscy chyba znają wodę Fiji jako jednego ze sponsorów US Open czy Wimbledonu.
Prestiżowy turniej, a woda jak woda. No chyba, że…

Lot na Fiji przyjemny. Były kocyki i jedzenie na pokładzie. Obsługa miała kwiaty we włosach. Po wyjściu z samolotu wszyscy, absolutnie wszyscy witają się z turystami słowami “Bula” czyli fidzijskim cześć. Od tego momentu bula będzie mi towarzyszyć przez kolejne 2 dni w zasadzie wszędzie.

Image

Image

Image

Kontrola paszportowa wyglądała mniej więcej tak:
Skąd przyleciałeś?
Z Sydney, a wcześniej Singapuru, Chin…
I wracasz później do Sydney?
Nie wracam, jutro lecę do LA
Czyli będziesz na Fiji jedną noc. A ile byłeś w Sydney?
2 noce… i tyle samo będę w LA….
Wtedy miły pan nie wytrzymał i wybuchł ze śmiechu. Wybuchając zdążył mi jeszcze wstawić pieczątkę na pamiątkę :-)

Image

Pamiętacie co się robi po lądowaniu? Wiadomo, że siku. Wchodzę do łazienki, myję już ręce kiedy wbiega do niej chłopak i od progu krzyczy po polsku:
Cześć! Słyszałem jak rozmawiałeś w samolocie i wspominałeś o polsce. Widziałem też, że masz polski paszport. No to pomyślałem, że zagadam.
Od słowa do słowa i okazało się, że Krzysiek też leci do LA ale wieczorem, a nie jak ja następnego dnia. Do tego ma wynajęty samochód. Taki sam wariat, który leci dookoła świata tyle, ze w 11 dni. No to skoro tak się wszystko ułożyło, że się spotkaliśmy padła propozycja nie do odrzucenia.
Krzysiek zaproponował, że chce chwilę pozwiedzać wyspę, a ja, że jak już pozwiedzamy to może wbić ze mną do hotelu popływać w basenie i skorzystać z plaży.

Odebraliśmy samochód i od razu pojechaliśmy na błotne, gorące źródła. Nie wiedziałem, że tutaj coś takiego istnieje. A istnieje. Taką szybka sympatyczna przygoda wśród zieleni. Trzeba się wysmarować błotem, odczekać aż utworzy się skorupa i później tą skorupę się zmywa w ciepłych basenach (pierwszy do zmycia skorupy, drugi dla relaksu, trzeci termalny dla jeszcze większego relaksu)

Image


Image

Image

Po basenach pojechaliśmy na publiczną plażę. Z tych publicznych podobno jedna z najlepszych. Do kitu była. Nie dało się tam spędzić czasu. Była po prostu brzydka, szara, bez ludzi.

Image

Miasto Nadi też nie robi wrażenia. Mając więc alternatywę wypasionego kurortu vs zwiedzanie miasta, w którym nic nie ma dl nas, pojechaliśmy do hotelu. Miałem rezerwację “punktową” w Sofitelu. Znaczy na bogato.

Mój plan na Fiji zakładał: odpoczynek! Ktoś spyta po czym odpoczywać przecież jestem na wakacjach. Wbrew pozorom łapanie samolotu za samolotem, zmiany miejsca, stref czasowych wymagają by czasem znaleźć odrobinkę czasu tak po prostu na poobijanie się i leżenie nad basenem. I to by się prawie udało gdyby nie zaczął lać deszcz.. włącznie z piorunami. Fakt, nie było zimno bo nadal ok 30’C ale dziwnie. Przylecieć na Fiji i nawet nie mieć zdjecia z palemką i niebieskim niebem. Trochę kicha. Mimo deszczu i piorunów zwiedzaliśmy cały kompleks hotelowy i piliśmy kavę przygotowaną w rytualny sposób. Kava przygotowywana jest z korzenia rośliny kavy, odmiany tutejszego pieprzu. Resztę deszczu postanowiliśmy przeczekać już przy barze.

Image

Image


Przy barze ściągnęliśmy uwagę innej grupy wczasowiczów ze względu na dziwny dla nich język w jakim mówiliśmy. Bo generalnie Fiji to taka baza wypadowa dla Australijczyków i Nowo Zelandczyków, coś jak dla Europejczyków Wyspy Kanaryjskie. Przez następne kilka godzin w powiększonym teamie Polsko - Nowo Zelandzkim opowiadaliśmy sobie “o kulturze i polityce.. ;-)” popijając niezwykłą zawartość butelki po wodzie Fiji, optymalizując znacznie koszty takiej posiadówki. Butelka Fiji mogła stać na stole bez pytania co to jest. Jestem pewien, że do tej pory nasza Nowo Zelandzka ekipa nie wierzy, że poznaliśmy się z Krzyśkiem raptem kilka godzin wcześniej ;-) Najważniejsze jednak, że deszcze przestał padać…

Image

…i następnego dnia wyszło pełne słońce! Które świeciło, paliło, palmy pozowały do zdjęć. A ja po prostu przez cały dzień się obijałem przy basenie i plaży. Aż do teraz kiedy czekam w saloniku na opóźniony samolot do LA. Zjarałem się jak rak. Martwi mnie trochę, że przez tak nagrzaną skórę jest mi strasznie zimno teraz. No ale może jak się wyśpię w samolocie będzie już wszystko ok.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Podsumowując Fiji jest ono jak ta woda zamknięta w butelce. Takie 2 oblicza. Kurorty hotelowe są piękne. Wszystko poza nimi jest inne. Czy warto tu przylecieć? Samemu na chwilę, w drodze jak najbardziej. Z rodziną z Polski wg mnie nie. Za daleko po prostu i za drogo. Wydaje mi się, że tak jak dla nas Polaków jeśli ma być egzotycznie to hotele na Karaibach są w stanie dostarczyć taką samą jakość, a do tego zaoferować przepiękne plaże, które tutaj też oczywiście są, tylko może nie w pobliżu Nadi. Ja oczywiście nie żałuję. Mega super było wpaść na Fiji na te moje 2 dni :-)

Wylatuję w piątek po 22.30.
Lot będzie trwał ok 10h.
Wyląduję w Los Angeles w piątek (ten sam piątek) ok 12:00 w południe.
Taki numer! Maszyna przeniesie mnie w czasie do godziny, która już była :-)
Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
 
      
Offline
#31 PostWysłany: 16 Lis 2025 03:21 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
First class

Business lounge na Fiji znacznie lepszy niż kilka ostatnich, w których byłem. Można zjeść na ciepło, na zimno i jak ktoś lubi to i napić się przed lotem. To nie dla mnie. Ja chciałem jak najszybciej wsiąść do samolotu, zamknąć oczy i lecieć. Moja skóra wyglądała jak rozżarzony węgiel. Tak że lepiej nie dotykać i nie ruszać się, żeby ubranie nie obcierało za bardzo.

Fiji airways chyba przewidziało taką możliwość w momencie przydzielania mi miejsca w samolocie. Bardzo nie lubię miejsc przy oknie na takich długich lotach. Wolę te środkowe przy korytarzu. Fiji jak na złość dało mi przy oknie. Ale posadziło obok nikogo i obok nikogo znowu nikogo. To juz 2 raz podczas moich lotów kiedy trafiła mi się taka miejscówka rodem z pierwszej klasy. Wiedziałem, że jak tylko pojawi się sygnał “spocznij” czyli, że można rozpiąć pasy będę pierwszy, który odleci. Odleciałem…

Image

Image

Image

Wstałem, rozciągnąłem się, przełożyłem na drugą stronę. Odleciałem…

Obudziłem się na śniadanie, a wielkie oczy zrobiłem jak kapitan powiedział, że w LA 17’C i pada deszcz.

Image


Kolejka do kontroli paszportowej w LA to koszmar. Ok 1,5h czekania z milionem ludzi na hali. Po prostu idzie się jak ślimak w mega wielkiej kolejce. Za to pytań było mało: zostałem jedynie zapytany po co tu przyjechałem, czy byłem kiedyś w stanach, gdzie i kiedy lecę dalej… tyle.

Lotnisko w Los Angeles jest jednym z najbardziej (jeśli nie najbardziej) zatłoczonych na świecie. Pierwsza myśl po wyjściu to jak teraz dojechać do miasta. Generalnie opcji jest kilka, z których ja wybrałam autobus LAX FlyAway. Najprostszy dojazd nowoczesnym autobusem: wsiada się na lotnisku, wysiada w mieście. Proste… byłoby gdyby ten autobus kursował jak należy. Czekałem ok 20 min, przyjechał, pomachał tabliczką, że nie ma miejsc, pojechał. Drugi tak samo. Trzeciego się nie doczekałem… Zmarnowałem pewnie ponad 40 minut stojąc i czekając na coś co miało nie nastąpić.

Dlatego znalazłem inny, alternatywny, jakże dobry transport… Bo tak: najpierw złapałem shuttle bus do metra. Później metro, takie naziemne, które zawiozło mnie pod most na skrzyżowaniu 2 autostrad. Trochę strasznie tam było. Tam wsiadłem do drugiej linii metra, czyli autobusu (tak autobusu), który zawiózł mnie następnie do centrum Los Angeles. Tam przesiadłem się do kolejnej linii metra jadącego w kierunku Hollywood. To ostatnie metro wyglądało jak metro. Normalne, pod ziemią.

Image


Jak wysiadłem było już blisko do hotelu, do którego wszedłem mokry, zmęczony, spalony, generalnie utytłany (o ile jest w ogóle takie słowo ale tak wyglądałem)… ta podróż od momentu wejścia do shuttle busa zajęła mi ok 1.5h. I wtedy pan w hotelu spytał :
-czy zostawiłeś samochód na parkingu?
-nie, nie mam samochodu
-to jak Ty tu dotarłeś bez samochodu?
-normalnie, metrem!
Spojrzał na mnie wtedy wzrokiem politowania, dał kartę i wskazał pokój.

Image

Image


Amerykanie jeżdżą samochodami. Nie metrem.
Metrem jeżdżą pracownicy lotnisk, barów, sklepów, Meksykanie, Kolumbijczycy, bezdomni… do tego stopnia, że metrze wszystkie ogłoszenia są w 2 językach: angielskim i hiszpańskim. Nie wiem czy słyszałem, żeby podczas mojej trasy ktoś po angielsku rozmawiał. Tylko hiszpański.

Image


Deszcz cały czas padał… tylko jak wyszedłem coś zjeść to jakby mocniej…

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
 
      
Offline
#32 PostWysłany: 16 Lis 2025 10:06 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
Czy leci z nami pilot?

Tej nocy spałem jak zabity. Chyba dobre 11 godzin. Należało mi się. Pierwszą myśl jaką miałem po przebudzeniu to czy jeszcze pada deszcz. Może meteorolodzy jednak się pomylili i dzisiaj w Hollywood świeci piękne słońce? no i faktycznie deszcz przestał padać… zaczął lać.

Cytując klasyka: “…doświadczyliśmy każdego możliwego rodzaju deszczu. Były małe kapuśniaczki i wielkie ulewy. Deszcz zacinający z boku i taki, co padał jakby z dołu w górę. Kurczę, lało nawet w nocy…”

Ubrałem się w co mogłem, dokumenty zapakowałem w worek śniadaniowy z IKEA. Oczywiście ani parasolki, ani płaszcza przeciwdeszczowego nie mam ze sobą. W tak krótkiej podróży nie ma przewidzianego czasu na czekanie bo kiedyś przestanie przecież padać. Nie. Nie przestanie.

Image

Kafejka gdzie mogłem zjeść śniadanie była niedaleko. Wszedłem do niej już nieźle mokry. Za to wypiłem pyszną kawę, zjadłem przepyszne śniadanie i rozgrzałem się wewnętrznie na tyle, żeby dotrzeć do kolejnego celu mojej podróży czyli zobaczenia znaku Hollywood z obserwatorium Griffith.

Image

Najpierw kawałek metrem, potem autobusem i znalazłem się pod obserwatorium. Pływaliście kiedyś w zamglonych okularach pływackich? Jeśli tak to będziecie wiedzieli jaki widok miałem na znak Hollywood. Właśnie taki. Okulary można przetrzeć. Deszczu przetrzeć się nie dało. Lalo, wiał. Raz mocniej, a innym razem jeszcze mocniej niż mocniej…

Image

Image

Image

Schroniłem się na jakiś czas w obserwatorium. I chyba nawet nie tyle po to żeby wyschnąć, bo to było niemożliwe. Ale żeby mniej trzeba było mnie wykręcać, żeby wysuszyć. Samo obserwatorium okazało się jednak bardzo ciekawym miejscem. Poczytałem o planetach, wszechświecie, o tym jak powstała ziemia… a nawet znalazłem kulę ziemską, a nie płytę na 4-ech lwach :-)

Image

Ja skończyłem deszcz dalej lał.
W ulewie po kałużach, albo już raczej rzekach rwących biegłem do autobusu, który miał mnie zawieźć na dół do metra. A potem metro do hotelu żeby się trochę osuszyć.

Włożyłem suszarkę do buta i równolegle zacząłem ogarniać taxi do Beverly Hills. Nie jest to jakoś daleko bo zaledwie kilka kilometrów ale w tym deszczu nie da rady pójść pieszo. Zamówiłem więc jaguara od “Waymo”. To takie białe taksówki z wielką czapką na dachu.

Image

Są bardzo popularne tutaj z 2-ch powodów. Po pierwsze są mniej więcej o 40-50% tańsze od Ubera, a po drugie nie mają kierowcy. Za kierownicą siedzi nikt (może to ten sam nikt, który siedział kilka razu obok mnie w samolocie) Fotel kierowcy przesunięty jest do przodu żeby obcym nie przyszło do głowy tam wskoczyć. A pozostałe 4 miejsca dostępne dla pasażerów jak w zwykłem taxi. Zamówienie taksówki jest identyczne jak w Uberze. Jedynie klamki wysunęły się jak samochód rozpoznał, że mój telefon jest w pobliżu. Wskoczyłem więc do środka, nacisnąłem start i samochód ruszył…
Co ciekawe w aplikacji można dodatkowo spersonalizować sobie temperaturę, muzykę i coś tam jeszcze na tyle, że korzystając kolejny raz z takiego auta ono już wiedziało jakie są nasze preferencje i przygotowało pod nie pojazd.
Kosmos! Po prostu kosmos!
Sama jazda niezależnie od ilości pasów, zakorkowania, skrętów, świateł… jest bardzo płynna. Auto fantastycznie zmienia pasy, hamuje, kręci kierownicą, wrzuca kierunkowskazy… nie sprawdziłem tylko czy trąbi i przeklina na innych kierowców. Pewnie tak, tylko cichaczem.
Dwa razy jechałem dzisiaj takim autem i dwa razy było to doświadczenie bardzo niezwykłe.

Image

Image

O ile Hollywood (Western) gdzie mam mój hotel nie jest najpiękniejszą dzielnicą to im bliżej Beverly Hills to dało się zauważyć coraz ładniejsze domy, zadbane trawniki, czyste ulice. Jestem przekonany, że gdyby była słoneczna pogoda wszystko wyglądałoby tutaj bardzo filmowo. Niebo, palmy, domy… Rodeo Drive Walk of Style - czyli ulica z najdroższymi markami świata, miejsce gdzie gwiazdy robią zakupy.

W ogóle ciekawe jest to, że to pierwsze miejsce na świecie gdzie każdy bacznie przygląda się każdej mijanej osobie. Każdy marzy żeby spotkać tutaj gwiazdę z TV. Każdy też słyszał, widział, że milionerzy nie zawsze wyglądają jak milionerzy. Dlatego tym bardziej nawet mi, takiej przemokniętej kurze w brudnych, nasiąkniętych deszczem ubraniach wszyscy bacznie się przyglądali. Ciekawe czy spotkała mnie dzisiaj jakaś sławna gwiazda filmowa? Bo ja tam żadnej nie widziałem. Zresztą było zachmurzone :-)

Image

Image

Image

Image

Image

Drugi raz musiałem wrócić do hotelu, znowu odpalić suszarkę do butów i ubrań i przygotować się chociaż troszkę lepiej na kolejne wyjście z hotelu. Tym razem na burgera, bo w końcu jestem w USA oraz na Aleję Gwiazd i Dolby Theatre gdzie rozdawane są Oscary. Czyli takie już nocne poszwędanie się.

Image

Image

Image

Image

Fajnie jest to wszystko zobaczyć co wiele razy widziałem tylko w telewizji. Niefajne jest jednak to, że z jednej strony to miejsce gwiazd i gdzie rozdawane są oskary, a wszędzie dookoła bezdomni (bo czy narkomani to nie wiem). W zasadzie w mojej podróży nigdzie nie było tylu bezdomnych co tutaj w LA. Przykre. Jestem pewien, że gdyby nie deszcz, byłoby ich tu jeszcze znacznie więcej.

Image

Image

Image

Image

W LA jest dużo, bardzo dużo do zobaczenia. Przez tą ulewę nie udało mi się dotrzeć wszędzie gdzie chciałem. Zatem LA zostaje na mojej liście na przyszłość. Ale tym razem już mam nadzieję z całą rodziną. 2-3 dni w LA a potem w głąb Stanów.

Pozostało mi się spakować, rano wszamać gdzieś śniadanie i wrócić na lotnisko. Jutro przede mną 2 loty. Pierwszy do San Salvadoru (bez wyjścia na miasto), drugi do Quito w Ekwadorze. Zaczynam hiszpańską część mojej przygody.

Hasta la vista!
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
Offline
#33 PostWysłany: 16 Lis 2025 10:58 

Rejestracja: 05 Paź 2022
Posty: 1357
Loty: 6
Kilometry: 12 016
srebrny
Nie wiem czy masz pecha, bo ciągle leje, czy farta, bo dostajesz puste rzędy w samolotach ;)
_________________
Czy The Office US jest najlepszym serialem komediowym?
Zdania są podzielone. Niektórzy mówią, że tak, inni że owszem.
Góra
 Profil Relacje PM off
adamkru lubi ten post.
 
      
Offline
#34 PostWysłany: 16 Lis 2025 11:45 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
piotrkr napisał(a):
Nie wiem czy masz pecha, bo ciągle leje, czy farta, bo dostajesz puste rzędy w samolotach ;)
Farta - bo jestem w tych wszystkich miejscach mimo, że pada. Pecha - bo nikt nie chce obok mnie siedzieć
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Offline
#35 PostWysłany: 17 Lis 2025 06:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
Kura, która uratowała mecz piłkarski

W Salvadorze odbył się kiedyś mecz ligowy, podczas którego na boisko wbiegła kura. Nie byłoby w tym nic dziwnego, kura jak kura. Tyle, że ta miała na sobie mały czerwony szalik klubowy jednego z zespołów.

Sędzia próbował ją złapać, zawodnicy ją gonili, kibice ją dopingowali, a ona przebiegła pół boiska szybciej niż ktokolwiek na murawie.
Po kilku minutach zamieszania bramkarz jednego zespołu złapał kurę. I w momencie, kiedy wszyscy myśleli, że ją wyniesie, on ją podniósł jak zdobyty puchar i zrobił honorową rundę wokół bramki.

Drużyna kury wygrała, publiczność oszalała…

Jestem właśnie w Salvadorze na lotnisku. Właśnie zjadłem zupę z kury. Była bardzo smaczna. Wzniosłem talerz wysoko, jak zdobyty puchar bo wreszcie coś dzisiaj zjadłem ciepłego.

Za 1,5h lecę do Ekwadoru, gdzie powinna na mnie czekać podwózka do hotelu niedaleko lotniska.

O LA mogę jeszcze jedynie dodać, że komunikacja miejska jest bardzo tania. Dojazd z Hollywood do Lotniska LAX z 3 przesiadkami to koszt ok 1,5 USD.

Od momentu wejścia do metra człowiek już się czuje jakby był w Ameryce łacińskiej. No i jednocześnie niestety w sypialni dla bezdomnych. Tym bardziej, że jechałem na lotnisko ok 9 rano. Bezdomni nie zaczepiają ludzi, a ludzie są do nich przyzwyczajeni. Po prostu tak jest.

Na lotnisku LAX język lotniskowy to hiszpański. W samolocie to już wiadomo, szczególnie jak się jest jedynym białym (mimo twarzy czerwonej) na pokładzie :-)

O deszczu nie będę pisał bo dobrze wiecie jak było. A o Aviance mogę napisać tylko tyle, że to taka podobna linia (przynajmniej na krótkich odcinkach) jak nasz europejski “Ryanair” tyle, że można zbierać na niej mile M&M.

Najfajniejsze jest teraz uczucie, że jestem dokładnie pośrodku połączonych kontynentów amerykańskich. Oraz, że kura była bardzo smaczna. Widać nie biegała jednak tak szybko jak mówi o niej legenda… ;-)

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
6 ludzi lubi ten post.
 
      
Offline
#36 PostWysłany: 18 Lis 2025 14:36 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
Biczowanie

Piekąca, zjarana skóra trzyma się mnie jeszcze od wyjazdu z Fiji. Nauczyłem się jakoś z tym żyć i mało myśleć. Jeszcze trochę poboli, za jaki czas przestanie. No chyba, że…

W Ekwadorze wylądowałem przed 3 w nocy. Samolot był wypełniony w może 50%. Obsługa na starcie zgasiła wszystkie światła i włączyła dopiero po lądowaniu. Znowu Avianca więc i tak nie było co liczyć na żaden jedzeniowy serwis na pokładzie. Jednak z tego lotu zapamiętam widok rozgwieżdżonego nieba oraz burzę z piorunami, która co kilka sekund rozświetlała chmury pod nami.

Zaraz po wyjściu z terminala czekali na mnie właściciele hotelu (małżeństwo) gdzie miałem rezerwację. Od słowa do słowa umówiliśmy się, że jak tylko dojedziemy, to ja wbijam do wyrka, że rano zrobimy formalności podczas śniadania i że zaraz po śniadaniu pojedziemy na miasto zwiedzać. Lepiej zwiedzać niż spać tym bardziej, że jestem tutaj tylko jeden dzień. I coś czułem, że chyba trafiłem w dobre ręce.

Rano zanim jeszcze budzik zadzwonił obudziły mnie psy. Biegały tuż za moim oknem i krzyczały, żebym wstawał. Albo coś innego, nie rozumiem psiego-hiszpańskiego. Otwieram okno, a tam piękny zielony ogród, czyste niebo no i oczywiście machające z radości, że wstałem ogony.

Image

Image


Właścicielka podczas śniadania opowiedziała mi już wiele na temat Ekwadoru i oczywiście tutejszego jedzenia. I chwilę potem przyjechał właściciel Oskar, z którym wskoczyłem do auta i ruszyliśmy zwiedzać Quito.

Miasto nie jest najprostsze do samodzielnego zwiedzania w tak krótkim czasie. Jest położone w Andach na wysokości 2800 m n.p.m., na bardzo rozciągniętym terenie. Mieszka tutaj ponad 3 miliony osób. Jest drugą najwyżej położoną stolicą na świecie (tą pierwszą jest La Paz w Boliwii). Więc samo dojazd z hotelu do centrum zajął nam dobrą godzinę. Oczywiście poprosiłem, żebyśmy poza miejscami typowo turystycznymi odwiedzili również te mniej turystyczne. Te gdzie lokalni ludzie chodzą, jedzą lub po prostu spędzają czas.
Pojechaliśmy więc od razu na lokalny rynek z owocami, warzywami i różnymi ziołami. Jednostką w polsce na rynku jest kilogram. Tutaj jednostką jest 1 USD. Masz 2 dolary to masz 2 worki owoców, warzyw lub 2-ie kiście bananów. USD ponieważ oficjalną walutą w Ekwadorze od ok 20 lat jest dolar amerykański.

Image

Image

Image

Image


Na tym samym markecie zaprowadził mnie Oskar do Babki, która leczy ziołami w sposób niekonwencjonalny. Podobno dużo ludzi w Ekwadorze leczy się w ten sposób. Odwiedzają też Babkę kiedy chcą zobaczyć czy coś im nie dolega, a czego nie widać na zew. Coś nowego, nie zaszkodzi spróbować. Sam prosiłem o lokalne, a nie turystyczne zwyczaje.
Babka zaprowadziła mnie na schowany gdzieś za schodami plac. Na tym placu były drzwi. Każde z nim z imieniem innej Babki. Mówię dobra, luz. Widocznie nie robi się oczyszania ziołami przy ludziach. A Babka mówi, zdejmij bluzę i koszulkę. Wtedy wzięła do ręki jajko (chyba na twardo) i tym jajkiem zaczęła mnie dotykać i coś tam mamrotać w niewiadomym języku. Jednak po jajku złapała porządną garść ziół wszelakich i tymi ziołami zaczęła mnie okładać po brzuchu, rękach, ramionach, plecach… a ja zwijałem się z bólu. Gdyby nie moja i tak już podrażniona skóra pewnie był padł ze śmiechu. A ja czułem, że to chyba kara za wszystko grzechy i modliłem się żeby to tylko nie trwało długo. Na szczęście nie miałem ich aż tyle i Babka szybko skończyła biczowanie. Po czym zwróciła się do Oskara z tekstem, że jakiś taki jestem zestresowany… a mi pozostali się tylko uśmiechać przez zaciśnięte zęby.

Image

Image

Na kamienowanie już się nie wybraliśmy, odpuściłem ;-)

Później już na spokojnie zwiedzaliśmy dalej miasto, place, kościoły, których jest tutaj mnóstwo i są naprawdę bardzo ładne. Tarasy widokowe… i inne ładne miejsca. Oraz oczywiście zjedliśmy lokalny obiad. Dla Ekwadorczyków zupa to podstawa. Zupa była przepyszna! Danie główne też dobre ale zupy nie przebiło.

Image

Image

Image

Image

Na tyle nam się dobrze zwiedzało i rozmawiało, że na równik przyjechaliśmy spóźnieni o 4 minuty. 4 minuty miały spowodować, że nie miałbym zdjęcia na równiku. Kasy zamknięte, wejście zamknięte i pilnowane przez strażników (takich z karabinami) Ja mówię, dobra. Nie da się wejściem, wejdźmy wyjściem. Patrzę nie ma strażników będzie ok. Tylko przeszedłem przez bramkę wyjściową w moją stronę od razu ruszył uzbrojony strażnik. Ja jestem wysoki. On był znacznie wyższy. Do tego miał broń wielkości mojej nogi. Ja co najwyżej telefon i czapkę. Nie wiem jak ale udało się przekonać z pozoru nie do przekonania strażnika żeby pozwolił mi wejść na ogrodzony teren i zrobić kilka fotek. W razie czego nie oglądałem się za siebie. Mógł strzelać w plecy. Wolałem nie patrzeć ;-)

Przeżyłem! A co więcej jedną nogą byłem na półkuli północnej, a drugą na południowej. Świetne uczucie. Greenwich w UK nie robi takiego wrażenia jak równik w Ekwadorze.

Image

Image

Image

Oskar jak się też okazało w zasadzie już na początku naszych rozmów to mój rówieśnik. Był starszy ode mnie tylko o kilka miesięcy. Mamy dzieci dokładnie w tym samym wieku. Mimo różnicy kontynentów bardzo podobne doświadczenia i generalnie filozofię życiową i to jak widzimy świat. Dlatego ten dzień był inny niż wszystkie pozostałe podczas mojej podróży. Miałem autentyczne wrażenie, że spędzam czas z kuzynem, z którym znamy się od zawsze.

Po powrocie do hotelu Daniela, żona Oskara nie mogła powstrzymać śmiechu jak jej opowiadaliśmy o Babce, która wybiczowała moją spaloną skórę. Spędziliśmy jeszcze trochę czasu na rozmowach, piciu koktajlu z owocu który rośnie jedynie w lasie deszczowym w Amazonii i piliśmy “magiczną wodę” specjalnie przygotowywaną na procesję pokutną Cucurucho, które jest obchodzone w Wielki Piątek w Quito.

Image

Image

Nie czuję żebym spał w hotelu w Ekwadorze. Bardziej, że odwiedziłem rodzinę, o istnieniu której do wczoraj nie miałem pojęcia.

Siedzę już na lotnisku. Za 2h lecę na Galapagos. Skóra mam wrażenie boli jakby troszkę mniej. To na pewno przez te chwasty… ;-)
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
SPLDER uważa post za pomocny.
 
      
Offline
#37 PostWysłany: 20 Lis 2025 04:03 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
Mistrz kierownicy

Lot był tym razem opóźniony. Jeśli się nie mylę to chyba po raz pierwszy podczas całej mojej podróży. Niby niewiele bo 2h. Jednak tyle wystarczyło by linie lotnicze rozdały ludziom soczki i ciasteczka. A dla mnie żeby jeszcze skorzystać z business lounge i wsunąć ciepłą jajecznicę i owoce.

Image

Image

Image

Image

Po wylądowaniu na Galapagos wszystko wydaje się być elegancko zorganizowane. Tutaj paszport, tam opłata, potem bus do przystani portowej (5 USD), potem przejazd łódką (1 USD), a na końcu do wyboru: albo autobus do miasta za 5 USD albo taxi za 30 USD. Ja wziąłem autobus. To był bardzo dobry wybór po padło na mistrza kierowcy. Kierowca pędził tak, że po drodze wyprzedzał inne autobusy, a nawet taksówki. A wiatr wpadający przez otwarte okna w autobusie wyrywał ludziom włosy z głowy. Autobus dojeżdża do terminala w mieście i stąd trzeba jeszcze podjechać taxi za 1 USD do hotelu. Może się to wydawać trochę wszystko skomplikowane ale w sumie czas szybko leci i cały system całkiem nieźle działa. Nawet to, że taxi spod terminala najlepsze lata miało już dawno za sobą. Być może tutejszy, coroczny przegląd aut (którego pewnie i tak nie ma) wygląda tak: czy samochód jakkolwiek ale jedzie? Jedzie! Pieczątka przybita. W Polsce to by nie przeszło ;-)

Image

Image

Image

Cała trasa od lotniska do miasta jest już w sumie całkiem ładna, a zwierzaki można zobaczyć już kilka metrów od wyjścia z samolotu.

Image

Okazało się tego dnia, że nie tylko mistrz kierownicy wiózł mnie do miasta ale też pilot chyba nie był żółtodziobem. Mój samolot był opóźniony o 2h. Przez wiatr. Jak wylądowaliśmy to za ok 30 minut było widać kolejny, identyczny samolot, też z Quito, który po pierwszym nieudanym podejściu do lądowania odleciał na drugi krąg. Takich podejść zaliczył 4! Po czym odleciał na najbliższe lotnisko na kontynencie. Po paru godzinach, kiedy wiatr już ustał, wrócił i wylądował przy pierwszym podejściu.

Dużo więcej już nie zrobiłem po dotarciu o hotelu. Nie było sensu jechać poza miasto bo i tak zaraz byłoby ciemno. Ale samo spacerowanie po mieście też było sympatyczne. Trzeba tutaj często patrzeć pod nogi żeby nie rozdeptać jakiejś wylegującej się jaszczurki czy innego zwierzaka. Udało mi się też w końcu znaleźć sklep i kupić krem do opalania, zjeść pyszną ośmiorniczkę i zarezerwować snoorkeling z rekinami, żółwiami i innymi stworami, które zamieszkują tutejsze okolice :-)

Image

Image

Image

Image

Może będzie kolejny rozdział dziennika, a może nie. Zależy czy rekiny będą głodne. Czyli czy będziemy pierwszą grupą jutro, czy może najedzone, bo jakaś inna grupa będzie przed moją.
Góra
 Profil Relacje PM off
8 ludzi lubi ten post.
 
      
Offline
#38 PostWysłany: 20 Lis 2025 05:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
Jajecznica zwrotna

Zmiana stref czasowych daj się we znaki z takim podróżach. Jednej nocy śpię jak zabity, innej spać nie mogę. Tak było tej nocy. Znowu spałem po prostu “chwilkę”. Rano wstałem na śniadanie (jajecznica, tościk i owoce) i zameldowałem się w biurze skąd miałem wyruszyć w rejs po sprzęt do snoorkelingu (pianka, okulary, rurka, płetwy)

Na łodzi było 11 gości. Nieparzyście bo tylko ja bez pary. Pozostali to ludzie młodzi, sympatyczni anglo i hiszpański języczni. Standard. Ulokowaliśmy się na pokładzie i ruszyliśmy na rekiny.

Image

Image


Przed wejściem na łódkę wziąłem lokomotiv (tak w razie czego) a nawet 2 od razu. Zgodnie z zaleceniami. Ale ani producent tych tabletek nie przewidział, ani ja nie zakładałem jak duże będą fale i jaka będzie prędkość łódki. Odbijaliśmy się od jednej fali żeby wylądować na następnej. A jak następna była za daleko to łajba roztrzaskiwała ją od dołu. Gdybym był kierowcą tej łodzi to zakładam, że miałbym mega frajdę. Ale ja byłem tylko zwykłym, nawet nie majtkiem. Popatrzyłem po ludziach, jedno czerwoni, inni już biali… ale póki co każdy się jakoś trzymał.

Image

Podróż w jedną stronę do pierwszego miejsca nurkowania trwała 1.5h. Ten czas mógłbym podzielić na 3 etapy.

Etap pierwszy (bardzo krótki): frajda, że ruszamy, nie widać fal.

Etap drugi najdłuższy: walka z głową, brzuchem, myślami i najdłuższa w moim życiu negocjacja z jajecznicą. Oczywiście z mojej strony przegrana. Jajecznica niestety chciała żyć na wolności. Chociaż nie wiem co to za wolność w nieczynnym jak się potem okazało zlewie.

Etap trzeci: modlitwa żeby jakoś przeżyć. Wtedy już nie wiem co było lepsze, czy być obiadem dla rekina czy tkwić dalej na rzucającej w każdą stronę łajbie.

Nie byłem pierwszy, który przegrał walkę ze śniadaniem. Chociaż marne to pocieszenie.

Po dotarciu na pierwsze pływanie cudem założyłem sprzęt i wyskoczyłem do wody. Zakładałem, że zrobi mi się trochę lepiej po pływaniu w chłodnej wodzie i widoku rybek.
No nie do końca. Różnicy nie zauważyłem chyba, że na gorsze.

Podobnie było po dotarciu na drugie pływanie.
Piękna zielono - błękitna woda. Przezroczysta.
Ryby, przeogromne jeżowce na skałach, ławice, żółwie morskie, które praktycznie można było dotknąć… no i oczywiście rekiny. Nie głodne, czyli faktycznie ktoś był przed nami.
Tyle, że ja zamiast się tym wszystkim cieszyć, wyciszyć wew i oddać naturze walczyłem ze sobą żeby z jednej strony zobaczyć jak najwięcej, a z drugiej w ogóle dać radę.

Image

Image

Image

Image

Kolejne zejście do wody musiałem odpuścić. Obiad na pokładzie zresztą też. Teraz już cel był tylko jeden: zejść na ląd i jak najszybciej udać się do hotelu.

No niestety mimo całej dzisiejszej przyrody, pięknych ryb, żółwi… muszę chyba zaliczyć tą atrakcję za nieudaną. I jedyne co pozytywne w tej całej historii to chyba to, że mimo wszystko żółwia i rekiny widziałem, dzień przeżyłem i wiem, że z taką wodą nie ma żartów. Co nie znaczy, że więcej nigdy nie spróbuję podobnej atrakcji. Ale może znaczy, że trzeba będzie się do niej jeszcze lepiej przygotować (czyli np znaleźć lepsze tabletki) ;-)

Jutro zwiedzam dalej. Będę stąpał po twardym lądzie. Tak chyba w moim przypadku będzie po prostu lepiej :-)
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
 
      
Offline
#39 PostWysłany: 21 Lis 2025 06:31 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Mar 2014
Posty: 141
Loty: 227
Kilometry: 509 545
niebieski
Żółwim tempem

W hotelu w którym jestem (La K-leta Guesthouse) jest tablica na ścianie z imionami gości. Codziennie wieczorem trzeba wpisać na niej godzinę, o której chce się zjeść śniadanie. Nie ma tutaj szwedzkiego czy jak to było w Chinach wiejskiego stołu, tylko jest zestaw przygotowany na świeżo przez właścicieli. Wpisałem się więc na 8:30. Wstałem rano, siku, spodenki, buty, woda, telefon… przygotowałem się od razu na to, że zjem śniadanie, łapię auto i jadę do żółwi.

Schodzę… cisza. Właścicielka patrzy na mnie zdziwiona. Ja zdziwiony, że ona zdziwiona. Ja pewny siebie “Hola! Jestem głodny” A ona palcem na zegar na ścianie i pokazuje, że dopiero 7:30. Jestem o godzinę za wcześnie. Oczywiście śniadanie dostałem bez problemu. Ale faktycznie telefon spłatał mi figla. Nie wiadomo dlaczego godzina na wyspie wariuje w telefonie. Raz pokazuję godzinę na Galapagos, a innym razem godzinę z kontynentu. No i stąd zamieszanie. Sniadanko jak zwykle skromne ale dokładnie takie jakie jakie było mi potrzeba. W hotelu bardzo zwracana jest uwaga na ochronę środowiska, oszczędność wody, prądu… więc śniadanie też jest tak podane, żeby nic się nie marnowało.

Przyjechała też po mnie taxi, żeby mnie zawieźć do żółwi. Przed wejściem do auta spytałem jaka cena. Na co Pan odpowiedział, że jeśli w jedną stronę to 10 usd, a jeśli ma zaczekać na mnie i potem mnie odstawić skąd zabrał to 20 usd. Ok jedźmy powiedziałem, a ja po drodze się zastanowię czy w jedną czy w 2 strony. Pan mówił po hiszpańsku więc chatGPT miał co robić. W drodze bardzo starał się mnie przekonać, że jest lepsze miejsce na żółwie, niż to gdzie ja chcę jechać i on mnie w promocji zamiast za 60 usd zawiezie tam za 50. I przy okazji dodało mu się, że jeśli spędzę na ranczu, na które jedziemy więcej niż 20 minut to jeszcze za czekanie doliczy 10 usd, czyli w sumie już 30. Strasznie to się zrobiło skomplikowane. Jednak moja decyzja była taka: jedziemy za 10 na ranczo gdzie chciałem na początku, nie musi czekać. Zresztą po co mam się spieszyć żeby się wyrobić w jakimś narzuconym czasie. Więc sobie pochodzę we własnym tempie, tak jak żółw. Będę żółwiem :-)

Ranczo wyglądało jak opuszczona hiszpańska hacjenda. Budynek, stoliki, drzewa, dużo krzaków, ścieżka… i żółwie na ścieżce. Zresztą nie tylko tam. Wielkie żółwie były w zasadzie wszędzie. Na farmie, przed farmą, na ulicy, na poboczu. Zmotoryzowani muszą bardzo uważać żeby na takiego żółwia nie najechać. A one same też się boją, jak ktoś za blisko do nich podchodzi. Usuwają wtedy powietrze spod skorupy i chowają się do niej. Wydają przy tym dźwięk jak szybko spuszczane powietrze z materaca.

Image

Image

Image

Image

Pobyt na farmie faktycznie nie był długi. Ale to nie miało już znaczenia, bo postanowiłem wrócić do hotelu na pieszo. To dobra godzinka drogi. Ale drogi, na której co chwila przyglądałem się żółwiom, a one mi. Przeszedłem przez małą wioską gdzie nie było ładnej promenady turystycznej tylko zwykłe chatki i małe wiejskie biznesy. Dotarłem też na rynek miejski gdzie mogłem popatrzeć jak i co tam ludzie ciekawego sprzedają. Po prostu nigdzie się nie spieszyłem. Byłem ciągle żółwiem. I miałem wrażenie, że ludzie też nie zwracają na mnie żadnej uwagi. Oni po prostu mają żółwie na co dzień. Więc jeden kolejny co za różnica.

Image

Fajnie się na to patrzy jak Ci ludzie tutaj żyją w przyjaźni ze zwierzakami. Dzielą tą wyspę razem ale zwierzęta zawsze mają u nich pierwszeństwo i szczególną uwagę.

Podładowałem w hotelu telefon i wyszedłem w kierunku plaży Tortuga Bay. To kolejna godzinka na pieszo w jedną stronę. Zresztą inaczej się nie da. Nawet rowerem jest zakaz wjazdu na szlak prowadzący do plaży. Idzie się ładną wybrukowaną ścieżką w lesie kaktusów, aż w końcu dochodzi do pięknej złotej plaży z turkusową wodą. Oraz całkiem niedaleko, tuż po minięciu wylęgających się na plaży legwanów morskich znajduje się druga plaża, ze spokojną wodą dla odmiany zieloną. Taka przepiękna, totalnie niezatłoczona zatoczka. Usiadłem sobie i patrzyłem na wodę i pelikany, które polowały na ryby. Wznosiły się do góry i szybkim lotem w dół łapały w dziób rybkę.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Postanowiłem, że jak wrócę do miasta to też będę pelikanem i zjem polecaną mi jeszcze w Quito czerwoną rybę El Brujo de Galapagos. Są różne odmiany czerwonych ryb ale ta konkretna jest tylko tutaj. Jak postanowiłem, tak zrobiłem. Ryba była pyszna. Nie jest ona smażona na patelni czy w piekarniku jak każda inna. Jest rozebrana z ości, obtoczona panierką i smażona na głębokim oleju. Robi się z niej taka zaskorupiała ryba. Ale mięsko w środku ma wyśmienite.

Image

W zasadzie to cały dzień dzisiaj spędziłem na takim wolnym, przyjemnym chodzeniu. Najpierw były żółwie, potem legwany, pelikany, uchatki… a tych ostatnich jest na wyspie pełno! Śpią na ławkach, na chodnikach, na łódkach, przy wejściach na molo… wkurzają się jak się je dotyka. Tego nie wolno. Ale najśmieszniej jak one mówią… to jest odgłos, który każdy na pewno dobrze zna, bo każdy kiedyś wymiotował. To jest właśnie ten dźwięk, tylko głośniejszy :-)

Image

Jutro czeka mnie maraton. Wracam do Ekwadoru na kontynent. Tam przesiadam się na samolot do Bogoty. Następnie w samolot do Madrytu. I obym zdążył. Bo czasu na przesiadkę w Bogocie mam bardzo mało.

Wracam do Europy!
Góra
 Profil Relacje PM off
9 ludzi lubi ten post.
 
      
Offline
#40 PostWysłany: 21 Lis 2025 07:19 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 18 Sie 2011
Posty: 7954
platynowy
adamkru napisał(a):
Najpierw były żółwie, potem legwany, pelikany, uchatki… a tych ostatnich jest na wyspie pełno! Śpią na ławkach, na chodnikach, na łódkach, przy wejściach na molo… wkurzają się jak się je dotyka. Tego nie wolno.


Z góry przepraszam za tryb "wujka Janusza", który przychodzi w gości i się wymądrza, ale trzeba tu dodać (z myślą o tych wszystkich, którzy po przeczytaniu relacji wybiorą się na Galapagos) jedną ważną rzecz.
W przypadku szczeniąt - bo chyba tak się je zwie - tych sympatycznych zwierząt, naprawdę nie wolno ich dotykać. I nie chodzi o to, czy im się to podoba, czy nie, lecz o to, by maluch nie "złapał" ludzkiego zapachu, bo wtedy może zostać odtrącony przez matkę i czeka go okrutny los. Choćby zatem nie wiadomo jak "przytulaśny" wydał się komukolwiek taki szkrab, trzymajcie ręce przy sobie.
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
elzunia uważa post za pomocny.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 42 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group