Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 41 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3  Następna
Autor Wiadomość
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#21 PostWysłany: 30 Paź 2015 01:35 

"Ale to już było, znikło gdzieś za nami,
Choć w papierach lat przybyło to naprawdę,
Wciąż jesteśmy tacy sami."

Góra
 PM off  
      
8 dni na Zanzibarze za 2903 PLN. Loty z dużym bagażem z Warszawy + hotel ze śniadaniami 8 dni na Zanzibarze za 2903 PLN. Loty z dużym bagażem z Warszawy + hotel ze śniadaniami
Wakacje na Krecie za 1097 PLN. Loty z Gdańska i 5 noclegów blisko plaży Wakacje na Krecie za 1097 PLN. Loty z Gdańska i 5 noclegów blisko plaży
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#22 PostWysłany: 03 Lis 2015 10:43 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 247
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Dzięki:) Bliżej końca zapał stygnie i tempo spada:(

=====================================

Otrzymane w kolejną sobotę zaproszenie na kolację do domu Karen trochę mnie onieśmielało.
Jakby nie patrzeć - pracodawca.

Zostałem poinstruowany jak trafić, miało być niedaleko.
Z głównej drogi skręciłem w żwirową, otoczoną szpalerem drzew alejkę.
Ta wkrótce rozciągnęła się w okrągły, też wysypany żwirem - plac.
Żeby nie było, że tylko same kamienie i kamienie, ktoś wymyślił na jego środku klomb.
A na środku klombu z kolei, zainstalował zegar słoneczny.

Budowla wyglądająca spoza drzew onieśmieliła mnie jeszcze bardziej i dobrą chwilę zastanawiałem
się, czy nie zrobić "w tył zwrot".
Ostatecznie - zastukałem jednak do drzwi.

Na kolację były karczochy.
Teraz wiem, że to były "karczochy", ale wówczas zmagałem się z bliżej niezidentyfikowanym obiektem warzywnym.
Mając świeżo w pamięci "crabs" u Lasse, zupełnie szczerze zacząłem wpółczuć Szwedom.
Najwidoczniej mieli problemy z dotarciem do normalnego jedzenia.

Mąż Karen, Bengt, okazał się miłym, jowialnym starszym panem.
Jak się dowiedziałem, jest on trzynastym, a może piętnastym, niestety - nie zapamiętałem,
pokoleniem w rodzinie przedsiębiorców.
Właśnie powoli zaczął przekazywać władzę czternastemu a może szesnastemu pokoleniu,
trochę jest z tym zgryzoty, bo Lars i Sven konkurują ze sobą.
Nie ma jednak tego złego - w końcu może trochę czasu poświęcić na drobne przyjemności
i kupił sobie nowego Mercedesa i sprzęt hi-fi.

Może też więcej energii zużywać na działalność w Szwedzkim Stowarzyszeniu Przedsiębiorców.
Bengt kilka lat temu stanął na jego czele, a że nie próżnował, świadczyła kolekcja fotografii na ścianach
gabinetu.
Kompozycja wszystkich zdjęć była niemal identyczna, z każdej szczerzył się Bengt i jakaś towarzysząca mu osoba.
Jedyne urozmaicenie polegało na tym, że gospodarz raz był z lewej a raz z prawej strony.
Akurat rok wcześniej zginął w zamachu Olof Palme i fotka z premierem nabrała szczególnej wartości.

Karen, zaradna i pracowita, musiała chyba żyć trochę w cienu męża, jakkolwiek nie sprawiała wrażenia
niezadowolonej ze takiego stanu rzeczy.
Kilkakrotnie zaznaczała, że mimo wieku, ciągłego zaangażowania w fabryce, jest w stanie poradzić sobie
samodzielnie z dużym domem i nie zatrudnia służby.
Wydawało się zatem, że życie "upper class", na którą moi gospadarze zaczęli mi wyglądać,
nie jest tu aż tak bardzo oderwane od ziemi.

Do domu Karen i Bengta zajrzałem jeszcze raz, tuż przed wyjazdem.
Gdy zaszedłem, aby oddać rower, drzwi otworzył Bengt.
- Aaa, to ty. Wejdź, wejdź na chwilę.
Na małym stoliku w gabinecie stała opróżniona do połowy butelka wina a rumieńce na twarzach
dwóch siedzących przy nim panów i ich nad wyraz dobry humor wskazywały, że brakująca
połowa zawartości wcale nie została gdzieś tam zmarnowana.
- Edgar, this is Tom, student from Poland.
- Tom, this is Edgar, CEO Saab Company.
A potem Bengt zaczął podpuszczać Edgara.
- Tom w przyszłym roku będzie inżynierem lotnictwa, te wasze Viggeny chyba nie latają
za dobrze i przydałby się wam wreszcie ktoś kompetentny.
- Tom, nie chcesz pracować u Edgara?
Edgar po dwóch lampkach wina wcale nie chciał okazać, że coś mogłoby okazać się dla niego
nie do przejścia.
- Viggeny latają doskonale, ale jak zdolny, to możemy go zagospodarować.
I obaj panowie, w doskonałych humorach, zgodnie zaczęli zabawiać się moim kosztem.
- No to jak, Tom, chcesz zostać?

Nie chciałem.

Z wymyśleniem prezentu z wyprawy dla żony nie miałem najmniejszego problemu.
Ela uwielbiała robić na drutach.
W czasie "ogólnych niedoborów wszystkiego" walory użytkowe tego hobby były nie do przecenienia.
Brązowy sweter w paski, drugi szary i trzeci - granatowy od święta stanowiły moją podstawową
garderobę.
- To co ci kupić, jakby było za co?
- Może jakąś ładną włóczkę? Sweterek bym sobie zrobiła...

Z wymyśleniem prezentu problemu nie było ale z realizacją zamysłu - i owszem.
- Gdzie tu można kupić włóczkę? spytałem Karen.
- Włóczkę??!! Tom, po co ci włóczka?!
- Na sweter? No to przecież możesz kupić gotowy. Tam za rogiem jest sklep i mają duży wybór.
- Ale wiesz co, przypominam sobie, że w czterdziestym czwartym, jak była wojna, trudno było trochę coś kupić
i robiłam wełniane skarpety.
- Na strychu chyba powinna gdzieś ta wełna jeszcze być. Jak chcesz, to poszukam i ci ją dam.
Podziekowałem, wyjaśniłem, że pewnie nie jest ona ani czerwona ani różowa i na damski sweterek
raczej się nie nada.
- No to idź i kup gotowy zamiast dawać nici w prezencie.
- Karen, u nas stan wojenny dopiero co się skończył i cały czas jeszcze musimy robić na drutach.
- Aaa, no to chyba że tak.
Karen w końcu dała za wygraną.
- Zapytam księgowej, ona może będzie wiedziała, gdzie jest taki sklep.

Mark Twain przedstawił kiedyś receptę na zdobycie fortuny:
Chcesz poczuć się milionerem?
Nic prostszego.
Idź do sklepu wędkarskiego i kup pudełko metalowych haczyków.
A potem przeprowadź się pomiędzy eskimosów.

W dniu wypłaty poczułem się zatem jak eskimos, który wraca do swoich.

850 USD, które pieczołowicie zaszyłem w kieszeni, aby na promie nikt mi ich nie zabrał, kiedy na
przykład się zdrzemnę, tutaj nie było kwotą godną jakiegokolwiek zainteresowania.
No chyba, że leżałoby na ulicy i szukało właściciela...
U nas, zważywszy, że moja pierwsza pensja w przeliczeniu wynosiła mniej więcej 15 USD,
pieniądze te stanowiły równowartość blisko PIĘCIOLETNICH ZAROBKÓW.

Miejsce chleba w walizkach zajęły kłębki włóczki, w kieszeni miałem fortunę a na prom
odwiózł mnie swoim najnowszym Mercedesem szef stowarzyszenia szwedzkich przemysłowców...
Uff... Udało się.

PS nr 1.
Porównania i pomysły Marka Twaina zasługują na uwagę.
Znajomy z uczelni, który najwidoczniej przeczytał jego nowelkę "Jak redagowałem gazetę rolniczą",
dzięki otrzymanym tam radom zrobił fantastyczną karierę naukową.
Nękany rok w rok przez uczelnianą komisję weryfikacyjną podejrzeniami o niedostateczne
efekty pracy naukowej, czego dowodem miała być niezbyt imponująca ilość publikacji
i cytowań jego prac w opracowaniach innych naukowców, postanowił działać.
Na nową, wydaną wkrótce pracę, zawierającą, mówiąc delikatnie - tezy kontrowersyjne a mówiąc
szczerze - stertę bzdur, rzucili się oponenci z uczelni na wszystkich kontynentach.
Kolega jest teraz najczęściej cytowanym polskim naukowcem a na fakt, że cytowanie
ma charakter raczej polemiczny, komputerowy system punktujący dorobek naukowy - nie
zważa.
Sukces stuprocentowy.

PS nr 2.
Zawsze ciągnęło mnie, żeby do Sjobo wybrać się powtórnie.
Zabrałem się za to po blisko ćwierć wieku, a że podróż ta odbyła się cokolwiek okrężną drogą,
jest materiał na oddzielną relację.
Napiszę o tym w oddzielnym wątku, o ile będzie padał deszcz.

Pozdrawiam wszystkich czytających, bardzo dziękuję za posty i do zobaczenia.:)
Góra
 Profil Relacje PM off
15 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#23 PostWysłany: 03 Lis 2015 11:15 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 11 Sty 2013
Posty: 3509
srebrny
Nie będę pewnie zbytnio oryginalny stawiając tezę, że materiał bez żadnego redagowania od razu nadaje sie do druku i do dystrybucji szerszej niż forum :)
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#24 PostWysłany: 03 Lis 2015 11:17 

Rejestracja: 02 Sty 2013
Posty: 2058
Loty: 4
Kilometry: 17 154
srebrny
TikTak fajnie ,że się odezwałeś !!! Wspomnienia wróciły....Pozwól ,że zadam Tobie dwa pytania. 1-łatwe , te 850 dolców to dostałeś za miesiąc? I drugie (dla mnie zawsze trudne , bo takich sytuacji w życia miałem pewnie z pięć) . Nie żałujesz , z perspektywy tylu lat ,że nie chciałeś zostać?
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#25 PostWysłany: 06 Lis 2015 11:14 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 07 Sie 2013
Posty: 159
Loty: 45
Kilometry: 50 890
Chcę czytać więcej! :)
_________________
Zakochana w Arktyce
Obecnie Tromsø - zorza polarna codziennością
Carollayna na facebook
Carollayna.pl
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#26 PostWysłany: 06 Lis 2015 14:37 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 08 Gru 2014
Posty: 351
Loty: 302
Kilometry: 525 302
niebieski
Świetna historia, ehh to musiały być czasy...
Z racji troszkę innego wieku nie mogę tego pamiętać, ale sądząc po twoim tekście była to prawie egzotyczna podróż :)
Ja pod koniec lat 90 byłem na wymianie przez kilka dni w Finlandii. Jako prezent dla mojej fińskiej rodziny zawiozłem jakiś album o Polsce.
Najbardziej rozbawiło ich zdjęcie "malucha" jakże jeszcze wtedy popularnego w Polsce :) Nie mogli uwierzyć że to prawdziwy samochód.
Z kolei kiedy oni przyjechali do nas mieli ze sobą tyle kieszonkowego, że spokojnie każdy z nich po 2 takie maluchy mógłby kupić :)

Zabieram się za czytanie relacji z Peru

M.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#27 PostWysłany: 06 Lis 2015 14:44 

Rejestracja: 03 Lip 2012
Posty: 1283
niebieski
Świetne, przeczytałem w całości :-) Poprawia humor ;-)
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#28 PostWysłany: 06 Lis 2015 20:50 

Rejestracja: 10 Maj 2014
Posty: 1749
Loty: 108
Kilometry: 175 682
niebieski
Wciągająca opowieść :) To były czasy ;)
TikTak czekam na powrót :)
_________________
http://ineedatrip.pl/
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#29 PostWysłany: 06 Lis 2015 21:37 

Rejestracja: 02 Kwi 2015
Posty: 1815
niebieski
Jedna z ciekawszych "relacji". Zdecydowanie się wyróżnia i trzyma czytelnika w napięciu :D
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#30 PostWysłany: 10 Lis 2015 21:41 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 247
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Bardzo się cieszę, że relacja Wam się podobała.
Obawiałem się, że w związku z jej małą przydatnością w kwestii rad podróżniczo-logistycznych,
nie znajdzie zainteresowania.

Pieniądze ze Szwecji podzieliłem na dwie części.
Pierwsza - 10 USD została przeznaczona na zbytki i przyjemności.
W Pewexie kupiłem za nią paczkę kaset magnetofonowych TDK, żeby nagrywać Wieczory Stereo
z IV programu Polskiego Radia.
Druga - 840 USD miała służyć celom pożytecznym.

Wystarczyło, żeby wybudować dom w stanie surowym.
Pewnie brzmi to raczej niewiarygodnie, ale tak było z dolarami, zanim Leszek Balcerowicz
gospodarkę błądzącą w oparach absurdu wyprowadził na prostą.

Zawsze chciałem pokazać rodzinie miejsca, po których przyszło mi się w Szwecji kręcić.
Jakby nie patrzeć, na nas wszystkich wyjazd jakieś piętno pozostawił.
W końcu wspomniana chałupa cały czas wszystkim nam służy.

Okazja trafiła się ponad dwadzieścia lat później.
Kupiłem przyczepę kempingową i postanowiłem wybrać się nią za Koło Polarne,
a Sjobo było po drodze.
Zatem, dopóty dopóki Administrator forum mnie nie przepędzi -
spróbuję parę słów o tym wyjeździe dopisać.

Na usprawiedliwienie, chcę powiedzieć, że rozumiem, że to forum lotnicze.
Nie mniej jednak przyczepy kempingowe są do samolotów BARDZO PODOBNE.
Jeden i drugi pojazd biały, z aluminium, po bokach większe kółka, z przodu jedno małe.
Obydwa wehikuły muszą być lekkie, przez to mają delikatną konstrukcję i przez cały czas sprawiają wrażenie,
jakby miały zaraz się rozlecieć.
Jedyna różnica - to skrzydła.
Czuję się zatem trochę usprawiedliwiony, jakkolwiek przepraszam.

Podróż trwała w sumie 16 dni, w tym dojazd z domu (Łańcut) do Świnoujścia - 1 dzień, no i oczywiście powrót - tyle samo. Zatem na to co było celem wyprawy pozostały równo dwa tygodnie.
Wybraliśmy się we czwórkę, to jest: 2szt. rodziców i 2szt. młodzieży.
Wprawdzie liczyłem na 3szt. młodzieży, ale drugi syn uparł się, że w Skandynawii jest zimno, prawdopodobnie są trolle, nawet wobec obietnic długiego dnia polarnego pozostał niewzruszony i mimo naszych rozlicznych nagabywań pozostał w domu.
Nad polskie morze dotarliśmy bez przeszkód, nieoczekiwanych przygód i z kilkugodzinnym zapasem czasu.
Prom Unity Line miał być o 23.00 no i był.

Wjazd z przyczepą na okręt, parkowanie na pokładzie przebiega zupełnie bezstresowo i każdy kierowca sobie z tym poradzi.
Pospacerowalismy sobie trochę po pokładzie, stwierdzili, że ze sklepu z perfumami i innymi dobrami bezpieczniej będzie skorzystać raczej w drodze powrotnej, jeżeli uda się uratować jakieś pieniądze.

Wśród pasażerów łatwo było rozpoznać dwie kategorie: jedni wyluzowani, zadowoleni z siebie i z uśmiechem na twarzy.
To ci, którzy jechali do pracy - grunt już wcześniej poznany i perspektywa zarobku.
Drudzy - też wyluzowani i zadowoleni, ale jakby trochę mniej, to turyści obciążeni bagażem rozlicznych trosk:
* o której trzeba wstać, żeby zjechać jak należy z promu?
* a jak się uda zjechać, to co dalej?
* jak cena za kawę w kawiarni jest podana w koronach to czy można zapłacić w złotych?
* no dobrze, a jak można i ma się i korony i złote, to jak lepiej?
* CZY BĘDZIE ŁADNA POGODA?
* itd, itd, itd, itd.
Ponieważ zaliczaliśmy się do tych drugich, obciążeni brzemieniem problemów udaliśmy się do naszej kabiny i zapadli w sen wzmocniony zmęczeniem po całodziennej podróży.
Rano obudził nas przezornie zbyt wcześnie nastawiony budzik. Można było jeszcze sobie pospać, ale poświęcenie zostało nagrodzone spacerem po pokładzie, pięknym wschodem słońca i kawą.
O konieczności zabrania bagażu i zapakowania się do samochodu wszyscy zostali poinformowani przez głośnik.
Na pokład ładunkowy dotarliśmy po schodach (wczoraj stwierdziliśmy na 100%, że winda została zaprogramowana przez osobę, nazwijmy to, z dużą fantazją i lepiej nie próbować).
Po chwili do bladego światła żarówek dołączył jasny strumień słońca - otwarły się wrota załadunkowe, jeden z dyrygujących ruchem pokazał na migi, że najwyższy czas aby uruchomić silnik. Jeszcze chwila, no i byliśmy w Skandynawii.
Sukces, jak na razie, był połowiczny, bowiem Szwecja to jeszcze nie Norwegia, ale zawsze to już coś, zwłaszcza, że BYŁA POGODA.
Góra
 Profil Relacje PM off
9 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#31 PostWysłany: 10 Lis 2015 22:45 

Rejestracja: 03 Lip 2012
Posty: 1283
niebieski
Czymkolwiek byś nie jechał, pisz ;-)
Góra
 Profil Relacje PM off
Carollayna lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#32 PostWysłany: 14 Lis 2015 09:26 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 247
Loty: 19
Kilometry: 100 280
No więc, po wyokrętowaniu, wpisaliśmy w nawigacji "Oslo" i ruszyliśmy przed siebie.
Przez pół dnia droga niczym specjalnym się nie wyróżniała.
Ani szeroka, ani wąska, ruch umiarkowany.
Ale żeby zaraz wiało nudą - to nie.
Zaczęło się porównywanie: u nas tak a tu tak.

Po jakimś czasie zgodnie doszliśmy do wniosku, że podróże rzeczywiście kształcą a tak konkretnie - są w stanie leczyć z narodowych kompleksów: zagraniczni kierowcy wcale nie okazali się tacy kryształowi jak słyszeliśmy.
Bliżej granicy z Norwegią Szwecja zrobiła się trochę jakby zaniedbana a stacje benzynowe rzadsze.
Postanowiliśmy zatankować ale na stacji, na którą trafiliśmy, właśnie zabrakło paliwa do diesla.
Następna nie zawiodła, ale zjechaliśmy trochę w bok.
Na kilka dystrybutorów tylko jeden był zaopatrzony w ropę.

Wkrótce przekroczyliśmy granicę.
Norwegia przywitała nas ładnym, malowniczo położonym mostem i opłatą za przejazd.
Ładnie się zaczyna, powiedzieliśmy.
W zasadzie więcej było z tym kłopotu niż to wszystko warte - kwota symboliczna lecz potrzebna była moneta, której nie mieliśmy, bo niby skąd? - przecież właśnie przekraczaliśmy granicę.
Można było jednak posłużyć się kartą, jakoś wydrukowałem paragon i przy wtórze klaksonu niecierpliwego Norwega, który stał za mną pojechałem dalej.

Nie, zdecydowanie wcale mi się ta Norwegia nie podobała.

Do Oslo wcale nie chcieliśmy zaglądać!
Wprawdzie w przewodniku, który sobie sprawiliśmy już ponad rok rok temu wyraźnie pisało: "NIE MOŻESZ POMINĄĆ", uzasadnienie tego było raczej mętne i doszliśmy do wniosku, że autorowi na pewno chodziło o to, żeby sprawić Norwegom przyjemność.
Wiadomo - stolica została pochwalona, a jak sobie ją ktoś trochę pozwiedza, to znowu też nic mu się nie stanie.
Zresztą, nigdy nic nie wiadomo, co sie komu spodoba a co nie.
Oslo minęliśmy zatem, zahaczając jedynie o obrzeża i pokierowaliśmy się dalej, na północ, cały czas drogą E6.
Zaplanowany w tym rejonie zjazd na camping odsunęliśmy.
Jechało się całkiem spokojnie i przyjemnie, nie byliśmy specjalnie zmęczeni, więc - dlaczego nie?

W końcu uznaliśmy, że Lillehammer to ostateczna granica na dzisiaj - choćby nie wiem jak chciało się siedzieć w aucie i jechać dalej - w Lillehammer koniec, wysiadamy i kempingujemy.
Zanim jednak dotarliśmy do miasta byłych igrzysk, postanowiliśmy przetestować jakąś norweską stację benzynową, póki jeszcze mamy sporo paliwa i można sobie pozwolić na ewentualną porażkę.
Dominują stacje Statoil.
Na taką też trafiliśmy.
Nad dystrybutorem pisze "Kassa" albo "Kort".
Ten drugi wariant jest dla ambitnych, którzy obsłużą się całkiem samodzielnie, płacąc kartą w automacie przyczepionym do dystrybutora.
Rozentuzjazmowany, podtrzymywany na duchu opisami (z Internetu) licznych sukcesów, jakie zostały odniesione w walce z tymi urządzeniami przez innych, zajechałem pod "Kort".
Zresztą pod innymi pompami było ciasno i ciężko byłoby się z przyczepą uwinąć.
Zaczęło się niewinnie, elegancka instrukcja po angielsku:
* włożyć kartę
* podać pin
* wprowadzić żądaną ilość paliwa
* nalać
Każdy głupi potrafi, ucieszyłem się.
Po wsunięciu karty rozległo się przyjazne "piip", zapaliła się zielona diodka (czyli, chyba dobrze?) a następnie na wyświetlaczu pokazał napis:
Vii ichen gelh meer kampgren hukivar ? "yes" press 0 "no" press 1
Co do "yes", "no" i "press" jestem całkowicie pewien, ale tą pierwszą część mogłem trochę przekręcić.
Od razu zorientowałem się, że automat został zaprogramowany przez tego samego osobnika, który opracował sterowanie windą na promie, a powyższe pytanie oznacza "Czy chcesz pozostawić swoją kartę tu na zawsze?" albo "Czy wylosować rodzaj paliwa?".
Jakoś wydobyłem kartę i grzecznie ustawiłem się w kolejce do pompy "Kassa".
Po nalaniu, przy ladzie, można było płacić jak się chciało.

W pobliżu Lillehammer z listy kempingów w nawigacji wybraliśmy ten o nazwie "Stranda" (czyli, jak nam się wydawało "plaża") i pozwoliliśmy się poprowadzić do celu.
Trafiliśmy bez problemu, zresztą, bez nawigacji, też można sobie poradzić.
Po prawej stronie drogi teren stromo opada ku fiordowi (jezioru?).
W dole widać mnóstwo domków, przyczep i kamperów.
To właśnie tam.
Trzeba tylko pokonać trochę serpentyn i już jesteśmy przed bramą.
Znaki drogowe prowadzą jak należy.
Kemping był bardzo sympatyczny.

Image

Nie było wyznaczonych działek, trzeba było sobie poszukać miejsca.
Nie sprawiło to trudności (ale w przyszłości kupię sobie dłuższy przedłużacz), usadowiliśmy się w pobliżu wody.
Pogoda dopisywała, w oddali ładnie błyskały dachy Lillehammer, woda skrzyła się w słońcu, które wcale nie zamierzało zachodzić pomimo późnej godziny.
Jednym słowem, wcale nie chciało się nigdzie jechać, a Norwegia zaczęła mi się nawet trochę podobać.
Na drugi dzień, dopiero po 11.00, ruszyliśmy dalej, do Lom.


Ostatnio edytowany przez TikTak, 25 Gru 2015 20:02, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
10 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#33 PostWysłany: 14 Lis 2015 19:49 

Rejestracja: 02 Mar 2012
Posty: 7827
złoty
@TikTak powiem jedno,jeśli relacja,którą piszesz na naszym forum to Twój debiut literacki to chyba nie będę odosobniona w opinii,że możemy to uznać za zaszczyt.Chłopie masz rewelacyjny styl i talent.Wydaje mi się,że o czymkolwiek byś pisał ,to czytelników nigdy Ci nie zabraknie.Jeśli jeszcze nie jesteś rozchwytywanym autorem to minąłeś się z powołaniem ,ale może wszystko jeszcze przed Tobą ;) Życzę Tobie i nam wszystkim jeszcze wielu Twoich relacji i serdecznie pozdrawiam.


Ostatnio edytowany przez miriam, 14 Lis 2015 22:51, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#34 PostWysłany: 14 Lis 2015 20:03 

Świetne poczucie humoru w ostatnich postach.
Góra
 PM off  
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#35 PostWysłany: 21 Lis 2015 20:05 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 247
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Bardzo, bardzo dziękuję Koleżance i Koledze za ciepłe słowa.

Czy po Norwegii da się jeździć z przyczepą?

Pytanie to zaczęło mnie dręczyć odkąd tylko przyszło nam do głowy, że można by się tam wyprawić.
Po przeglądnięciu rozmaitych forów, blogów i stron nie byłem ani o jotę mądrzejszy.
Jeden internauta pisał, że nie był w Norwegii ale skoro jest droga, to on uważa, że musi się dać,
inny, owszem, był i widział, że ktoś holował kemping.
Jeszcze inny - osobiście podróżował z przyczepą kempingową, inną jednak trasą, niż planowaliśmy,
a relacja obfitowała w sceny mrożące krew w żyłach, jak to przyszło mijać się z autobusem o centymetr
nad krawędzią przepaści.

Ponieważ za dreszczowcami nie przepadam nawet gdy są w kinie, wymyśliłem, że pojadę drogą E6,
skoro jest narysowana taką grubą, czerwoną kreską, to chyba nie powinno być źle.
Potem rozbiję biwak w jakimś dogodnym miejscu i już tylko samym samochodem będę zwiedzał fjordy, góry, doliny i lodowce.
Tym dogodnym miejscem było Lom.
Ponieważ miasteczko znajduje się zaledwie kilkadziesiąt km od E6 i jednocześnie leży u zbiegu różnych tras turystycznych,
trochę obawiałem się o dostępność miejsca na kemmpingu.
W Internecie swoją witrynę miało pole "Nordal". Tam też, jeszcze z domu, zrobiłem rezerwację.
Bez kosztów.
Dotarliśmy ok. 15.00.
Obawy były zbędne, miejsca było pod dostatkiem.

Image

Kemping leżał dokładnie w centrum miasteczka i wszędzie było blisko, otoczenie przepiękne - rzeka, wodospad.
Gdy jeszcze okazało się, że za prysznice nie trzeba płacić a w zmywalni jest cały czas ciepła woda, jednogłośnie stwierdziliśmy, że lepiej nie można było trafić.
Mieliśmy tu pozostać przez cztery dni, dwa przeznaczone na zwiedzanie i dwa na zupełną labę.
Pospacerowaliśmy po okolicy, zajrzeli do centrum. W środku miasteczka, nieomal przy campingu stoi drewniany kościółek, tzw. stavkirke.
Już wtedy, gdy Jagiełło gromił Krzyżaków ten kościółek był bardzo stary.
Pooglądaliśmy go sobie dokładnie.
Piękny.
Czasem ktoś może nie wiedzieć, że bardzo podobny jest w Polsce, w Karpaczu. W XIX wieku jakaś
ekscentryczna księżna chciała mieć taki i w częściach sprowadziła go właśnie z Norwegii.

Image

Był sobotni wieczór a że w niedzielę zwykliśmy chodzić do kościoła, na tablicy ogłoszeń sprawdziłem jakie są godziny nabożeństw.
Była wskazana tylko jedna: 12.00 i to z dopiskiem "Brimisaetra", czyli nie tu, na miejscu tylko gdzieś indziej.
"Brimisaetry" nie było ani w nawigacji, ani w drugiej nawigacji, ani w atlasie.
Poszedłem zapytać w recepcji kempingu.

Za kontuarem siedziała pogodnie usposobiona dziewczyna.
Już jakiś czas temu zauważyłem, że widząc osobę płci żeńskiej, dajmy na to, w wieku do 25 lat,
przede wszystkim zastanawiam się czy nadawałaby mi się ona na synową.
W zasadzie to nie wiem czy mam się tym cieszyć czy martwić.
Co by nie było, ta się zdecydowanie nadawała!

Zapytana o kościół i "Brimisaetrę" zasępiła się trochę ale po chwili znów odzyskała pewność siebie:
- to pewnie będzie koło Brimi, powiedziała.
A Brimi już na mapie było, wprawdzie jako mała kropeczka ale zawsze już coś.
- a to wybiera się pan na mszę?, spytała.
- no, super, to może być niezła atrakcja turystyczna, stwierdziła, nawet nie podejrzewając mnie,
że mógłbym sobie zadawać trud w innym celu.
Zupełnie, absolutnie nieopatrznie nie przejąłem się tą "atrakcją turystyczną" i nazajutrz,
przed południem, wyruszyliśmy do BRIMI.

-------------------------

Silnik pracował na wysokich obrotach już dobrą chwilę.
Minęło ponad pół godziny odkąd pod ostrym kątem zaczęliśmy się wspinać pod górę.
Droga stopniowo zwężała się już przedtem a teraz nie mogła się pochwalić nawet asfaltem.
Wszystko wskazywało na to, że najlepszą rzeczą, jaką można zrobić, to zawrócić czym prędzej,
zanim będzie jeszcze gorzej.
Ale nie było jak – wąsko i stromo. Więc ze smętnymi minami parliśmy do przodu, żałując,
że zdecydowaliśmy się wjechać w nieznany i niepewny teren.
Na słynnej Drodze Troli też zapewne jest stromo, ale tam jeżdżą nawet autobusy,
zatem w zasadzie nie powinno być niespodzianek.
A tu, na odludziu?
Wieś Brimi składała się chyba z nie więcej niż pięciu domów, za ostatnim z nich wisiała na drzewie
deska z wykaligrafowanym napisem "Brimisaetra" i strzałką wskazującą kierunek jazdy.
Wraz z wysokością drzewa i krzewy skarłowaciały aby stopniowo całkiem zniknąć.
Zostały kamienie, rzadka trawa, wrzosy i porosty.
W pewnym momencie nachylenie drogi zaczęło maleć, skręciliśmy raptownie, przejechali przez wąski,
ale nie przyprawiający o palpitację serca mostek.

Droga raptownie poszerzyła się a przed nami
otworzył się bardzo rozległy, otoczony górami płaskowyż.
Z jednego końca wypełniało go zielono lazurowe jezioro, na przeciwległym krańcu stały trzy chałupy,
jedna zdecydowanie większa od pozostałych.
Ale miejsce! W pierwszej chwili miałem wrażenie, że ktoś pozwolił mi wjechać do Doliny Pięciu Stawów.
Potem poczułem się jak odkrywca.
Tego nie było w żadnym przewodniku!

Image

Poczucie dumy wprawdzie trochę zakłócało kilkanaście samochodów i rower stojące obok tej największej
chałupy, ale zdaje się, że byli to tylko Norwegowie z okolicznych miejscowości.
No a takim, wiadomo, było łatwiej.
Przy wejściu do chałupy stała cała w uśmiechach żona pastora.

Tak, jak mogliśmy się spodziewać, trafiliśmy do kościoła protestanckiego.
Zamieniliśmy kilka słów, i pomimo tego, że jesteśmy katolikami, zaproszono nas do środka.
Jak ekumenizm, to ekumenizm.
Po trzydziestu minutach czytań ewangelii na przemian ze śpiewem psalmów, nabożeństwo dobiegło końca.
W jego trakcie zebrani zachowywali się dość swobodnie i dało się odczuć, że są ze sobą i swoim pastorem
w dobrej komitywie.

Image

Chałupa w której byliśmy, na co dzień pełni rolę schroniska, natomiast, jak dowiedzieliśmy się:
ponieważ Brimisaetra jest bardzo ładna, lokalna wspólnota luterańska od czasu do czasu wynajmuje ją na parę godzin.
Gdy nacieszyliśmy się widokami Brimisaetry, już bez poprzednich obaw, zjechaliśmy w stronę doliny.
Była wprawdzie prawie 15.00 ale słońce stało wysoko, pogoda dopisywała,
więc zrezygnowaliśmy z planowanego na popołudnie leniuchowania na campingu
i postanowiliśmy zobaczyć Geirangerfjord jeszcze dzisiaj.


Ostatnio edytowany przez TikTak, 25 Gru 2015 20:05, edytowano w sumie 1 raz
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#36 PostWysłany: 01 Gru 2015 17:58 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 247
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Geiranger był typową atrakcją turystyczną z przewodnika.
Wszystko poukładane jak należy, zaplanowane i na swoim miejscu.

"Przechodzimy proszę państwa, przechodzimy.
Z prawej sklep z pamiątkami w bardzo dobrych cenach.
Dalej, dalej, czy wszyscy mają bilety na przejażdżkę statkiem?
Wszyscy popatrzmy na prawo.
A teraz na lewo.
Pan w niebieskiej kurteczce, proszę nie oddalać się od grupy."

Na nasze szczęście, byliśmy pozostawieni sami sobie i zorganizowana turystyka przepływała raczej obok nas.

Ponieważ dochodziła już 17.00 ruch widocznie opadał.
Na parkingu dla autobusów nie przybywało nowych pojazdów, w dużym sklepie z pamiątkami o wdzięcznej nazwie "Fjordbuda" kasjerzy zaczynali ziewać i myślami byli chyba w drodze do domu.
Zadowolony sprzedawca gipsowych trolli po cichu liczył utarg i pakował powoli swój kram do walizki.
Nabywszy bilety na ostatni w tym dniu rejs statkiem spacerowym, czekaliśmy na rozstawionych przy nabrzeżu ławkach.

Droga z Lom do Geiranger była całkiem przyjemna. Z początku monotonna, później zagłębiła się w góry.
Skały, zalegający tu i ówdzie od zimy śnieg, mieniące się w słońcu potoki wydawały się pozostawać w zasięgu ręki.
Bardzo nas to ekscytowało, kilka razy zatrzymywaliśmy się na zdjęcia, raz nawet wypuściliśmy się kilkaset metrów "w teren".
Drogowskazy prowadziły nas w kierunku miejscowości Stryn, później skręciliśmy na trasę nr 63, wiodącą właśnie do Geiranger.
Droga jeszcze przez kwadrans pięła się w górę by potem licznymi serpentynami zacząć stromo opadać w kierunku doliny z fjordem.
Jej dalsza część, na przeciwległym końcu, to słynna Droga Orłów i Droga Troli.

Image

Image

Z przyczepą byłoby pewnie trudno.
Jazda samym samochodem nie stwarzała problemu.
Dwójka, lekko hamulec, zwrot 180 stopni i raz, dwa trzy, cztery i lekko hamulec, zwrot 180 stopni i raz, dwa, trzy, cztery, pięć (bo tym razem troszkę dłuższa prosta).
Czy ten kamper musi jechać tak środkiem?
Na bok, hamulec, stop, jedynka, dwójka.
I raz, dwa, trzy, cztery i lekko hamulec, zwrot 180 i - tak przez blisko pół godziny.
Znaki drogowe od czasu do czasu przypominały, aby do hamowania używać przede wszystkim skrzyni biegów.
Rodzina zapewniała, że widoki są ładne, wierzyłem raczej na słowo, bo okazji do rozglądnięcia się w koło nie miałem za wiele.
Zatem, gdy tylko pojawiła się oznaczona zatoka z punktem obserwacyjnym, skwapliwie z niej skorzystałem.

Odkąd kiedyś kupiłem sobie album pt. "Cuda natury" zawsze chciałem na własne oczy zobaczyć fjord Geiranger.
I najlepiej, żeby stał w nim zakotwiczony wielki, pełnomorski statek pasażerski - tak jak na obrazku w książce.
Przydrożna zatoka to za mało powiedziane, był to w zasadzie mały parking z toaletami i punktem informacyjnym.
Dlatego właściwy widok otworzył się dopiero po odejściu kilkunastu metrów od samochodu.
Tak jak w książce! Strome zbocza wpadające prosto do wody.
Jeden brzeg pogrążony w cieniu, niemal w mroku.
Drugi - mieniący się w słońcu.
I do tego: BYŁ STATEK!

Image

Rejs spacerowy był wart zainwestowanych pieniędzy.
Pomimo autoperswazji ulegliśmy ogólnym trendom i ustawiliśmy się za wczasu w kolejce do wsiadania, w celu zapewnienia sobie lepszych miejsc.
Okazało się to całkiem bezcelowe.
I tak mało kto siedział. Wszyscy wędrowali od burty do burty, z dziobu na rufę i z powrotem, a zdjęcia robiło się najlepiej na stojąco.

Image

Image

Ostatni kwadrans rejsu spędziliśmy w wewnętrznej kabinie, wiało i byliśmy już trochę zmęczeni wrażeniami.
Parking wokół naszego auta zdążył w międzyczasie trochę opustoszeć.
Kilka kamperów czekało na prom do Helsyt.

Image


Trochę im współczuliśmy, bo to dopiero jutro, trochę zazdrościli, bo miejsce na nocleg ładne.
Ruszyliśmy z powrotem, serpentynami pod górę.
Bardzo nas kusiło, żeby jechać do punktu widokowego na szczycie Dalsniba, który mijaliśmy po drodze.
Ale zależało nam na, w miarę mozliwości, niezbyt późnym powrocie na kemping.
Plany na jutro były rozległe i tym razem należalo wstać wcześniej.

Gdy po 21.00 wróciliśmy z wycieczki, nie poznaliśmy naszego pola kempingowego.
Jeżeli przedtem wiatr mógł hulać we wszystkie strony, z rzadka tylko zahaczając o jakiś kamper, namiot lub przyczepę -
teraz, jedyne, co mu pozostało, to wynieść się nad pobliski potok albo w góry.
Zrobiło się ciasno i gwarno.
Nawet na miejscu, gdzie był nasz samochód, ktoś postawił motocykl i namiot.
Nagle wszyscy zapragnęli odwiedzić Lom!

Jedna część tłumu warczała silnikami kamperów, starając się ustawić je w miarę poziomo, przynajmniej tak,
aby szklanka, załóżmy, że z kawą, nie spadała ze stołu.
Zaplątani w linki i płachty namiotów, z determinacją w oczach próbowali nadać im pożądany kształt.
Druga część albo uruchamiała grile, albo już je uruchomiła i z wyższością spoglądała na tych,
zbyt długo borykających się z oporem materii.
W ogólnym rozgardiaszu szczególnie zdeterminiowana młodzież próbowała odbijać piłkę, jechać na rowerze albo grać w badmintona.
Zlot jakiś czy co?

Potem przyjechał autobus, a potem jeszcze następny.
Pierwszy był z Litwy, wysiadła, co ja mówię, wystrzeliła z niego wesoła i rozkrzyczana młodzież.
Drugi pochodził z Niemiec i przywiózł emerytów, którzy sprawiali wrażenie, że nic ich nie zmusi do tego, aby wysiąść.
Po jakimś czasie wszyscy wsiąknęli w domki, które kemping miał do wynajęcia.
Ciekawe, jak im się podobało wzajemne sąsiedztwo?

Postanowiliśmy wykorzystać chwilową nieuwagę tłumu skupionego na grilach i popędziliśmy pod prysznic.
Zmęczenie zrobiło swoje i z wczesnej pobudki w poniedziałek wyszły nici.
Szczerze mówiąc, to nawet gorzej, zupełna klęska.
Kiedy dobrze po dziesiątej wygramoliliśmy się z łóżek, zbaranieliśmy.
Wkoło znowu było prawie pusto.
Nie tak całkiem, jak w chwili naszego przyjazdu, ale większość wczorajszych przybyszów już zdążyła sobie pojechać.

Lom znajduje się na przecięciu szlaków turystycznych, zatem dla wielu turystów stanowi przede wszystkim dogodne miejsce noclegów tranzytowych.
A że najczęściej wyjazdy rozpoczynane są w sobotę, akurat niedzielny wieczór to czas, gdy podróżujący docierają w to miejsce z różnych zakątków Europy.
W kolejne dni kemping nadal pulsował: wieczorem zaludniał się, rano pustoszał, ale taki najazd, jak w niedzielę już się nie powtórzył.

Już mieliśmy sobie darować zwiedzanie na dzisiaj i w końcu uruchomić także nasz grill, ale poczucie obowiązku zwyciężyło.
Zapakowaliśmy termosy, kanapki i ruszyli na Drogę Nr 55, Sognefjelveg, łączącą Lom z Sogndal, czyli rejonem Sognefjordu, najdłuższego fjordu w Norwegii a kto wie, może i na świecie?
Pierwsze kilometry od razu pokazały, że Droga 55 nie na darmo ma status "narodowej trasy turystycznej".
Jechaliśmy od jednego do drugiego punktu widokowego, które przy wąskiej drodze były dosłownie co kawałek.
Ruch był znikomy, mieliśmy wrażenie, że jesteśmy tu prawie sami.
Góry Jotunhaimen, przez które prowadzi 55 miały surowy i wygląd i klimat.
Pomimo, że przeświecało słońce, temperatura spadła poniżej 10 stopni.
Nic dziwnego zatem, że raz po raz pomiędzy szczytami skrzyły się lodowce a dość blisko drogi tu i ówdzie leżał śnieg.
Bardzo nam się tu podobało, ba, zaczęliśmy się nawet zachwycać.
W zasadzie to trudno było powiedzieć, dlaczego?
Wczoraj też były i skały i śnieg i widoki.
Tu jednak było surowo i dziko.
Przyroda wydawała się być bliżej.
Wczoraj oglądaliśmy góry "z drogi", dzisiaj w górach byliśmy a samochód i pasek asfaltu w niczym nie przeszkadzał.
Droga stopniowo zaprowadziła nas z dolin, nad którymi srożyły się ciemnosine i białe wierzchołki gór na poorany skalnymi rozpadlinami płaskowyż, na którym można było poczuć się bardziej jak "równy z równym" wobec poprzedzielanych jęzorami lodowców szczytów.

Image

Później zaczęła stromo opadać, zaginając się w coraz to bardziej fantazyjne serpentyny.
Zrobiło się cieplej, pojawiły drzewa i jakiś czas później otworzył się widok na Lustrafjord, dużą odnogę Sognefjordu.
Tereny wzdłuż brzegów Lustrafjordu były zagospodarowane, wsie, domy, większe i mniejsze przystanie.
Po 14.00 w okolicy Gaupne skręciliśmy na drogę 604.

Nigardsbreen zgodnie z obietnicą z przewodnika okazał się rzeczywiście wyjątkowo łatwo dostępnym jęzorem słynnego i ogromnego lodowca Jostedalsbreen.
Postarał się o to sam lodowiec, bo zsunął się najniżej, jak tylko mógł jak i rząd Norwegii, budując w pobliżu spory parking i ładny budynek z informacją turystyczną, sklepami i małym muzeum.
Kręciło się tu trochę osób, ale jeżeli by przyłożyć te same kryteria co i do np. Doliny Kościeliskiej, to nie było nikogo.
Absolutnie.
Lodowiec był widoczny już z parkingu.
Miał kolor niezapominajek.
Uradowani założyliśmy trepy i już, już mieliśmy ruszyć w jego kierunku, ale zaczęło nam świtać, że to tylko tak wygląda, że parę kroków i już będziemy na miejscu.
Skoro nikt nie kazał nam płacić za parking, to znaczy, że to nie ten postój.
Przejechaliśmy jeszcze jakieś 2-3 km wąską, szutrową drogą, uiścili 20 NOK opłaty, która nas wreszcie uspokoiła i w końcu ruszyli pieszo.
Szlak był łatwy, kamienisty, trochę o tatrzańskim charakterze.
Buty turystyczne miały jak najbardziej uzasadnienie.
Po trzech kwadransach byliśmy u celu.
Rozległa przestrzeń, z lewej i prawej strony zamknięta prawie pionowymi skalnymi ścianami,
po których z głosnym szumem staczały się liczne wodospady.
Na środku rwący strumień wody wypływający spod lodowca a na wprost - kilkunastometrowej wysokości, fantazyjnie wyrzeźbiona ściana lodu, którego kolor przeszedł od niezapominajek do chabrów.
Przez łomot staczającej się wody, zwielokrotniony echem odbijającym się od skał, przebijało się bardzo niskie, basowe buczenie. Czytaliśmy wcześniej, że to odgłosy z wnętrza lodowca.
No dobrze, przyznaję się. Przeleźliśmy przez linki ogradzające około 30 metrową przestrzeń przed samą ścianą lodu, pomimo, że wisiały na nich tabliczki z napisami "ABSOLUTNIE NIE PRZEŁAZIĆ".

Image
Image

Była prawie 19.00, gdy powoli zbliżaliśmy się do wylotu z Doliny Jostedal.
- Dasz mi herbatnika?, przerwałem ciszę, jaka od dobrych paru minut panowała w aucie.
- A co, głodny jesteś?, pytaniem odpowiedziała żona.
- No bo jak jesteś, to do kempingu jeszcze trochę, ciągnęła.
Wiedziałem przecież, że co najmniej dwie dalsze godziny za kierownicą mnie nie ominą ale w odniesieniu do ostatnich dni, to w końcu pestka .
- Szkoda, że tak mało w okolicy Sogne oglądnęliśmy.
No to może jeszcze kiedyś pojedziemy na Śnieżną Drogę.
Pewnie jesteś głodny, jedźmy do domu, dodała z westchnieniem małżonka.
Wcale nie byłem głodny. Planowanie logistyczne żony nigdy jeszcze nie nawaliło.
- Musielibyśmy, uwzględniając powrót, dołożyć ponad 200 km a jest już siódma.
Po nocy przecież nie będziemy chodzić po górach, odparłem.
- Wiadomo, to by było bez sensu, potwierdziła.
- Podobno piękna ta trasa, po chwili dodała.
Kwadrans później, tuż przed skrzyżowaniem z drogą 55, westchnęła głęboko i stwierdziła:
- Ale ten dzień tutaj długi, do koła polarnego jeszcze kawał a praktycznie nie robi się ciemno, no nie?
Zamiast do Lom skręciłem w stronę Aurland.

Kiedy już dobrze po 1.00 w nocy docieraliśmy na kemping byliśmy zmęczeni jak nigdy.
Ale zmęczeni to nie znaczy, że nieszczęśliwi.
Śnieżna Droga okazała się chyba najbardziej wymagająca wobec kierowcy pośród dotychczas przejechanych.
O ile Drogą 55 mógłbym od biedy z przyczepą przejechać (choć nie polecam), to tutaj zdecydowanie odradzam.
Pomimo mijanek - bardzo wąsko, brak barierek zabezpieczających i oczywiście, mnóstwo zakrętów.
Może właśnie dlatego a może ze względu na późną porę spotkaliśmy zaledwie trzy samochody.
Ostry podjazd od strony Sognefjordu prowadzi na rozległy płaskowyż pokryty skałami, wśród których raz po raz błyskają jeziorka i jeziora.

Image

Image

Teren faluje, sprawiając, że chwilami odnosi się wrażenie, że droga łączy się z taflą wody.
Krajobraz jeszcze inny niż wcześniej oglądane.
Na koniec zjazd w kierunku Aurland i widok na Aurandfjord.
Jednogłośnie uznaliśmy go za najładniejszy i najbardziej poruszający z dotychczas napotkanych.

Image

Image

Droga powrotna w kierunku Laerdal prowadziła przez 24 kilometrowy podziemny tunel.
W jego wnętrzu trzy, artystycznie oświetlone komory stanowiły też nie lada atrakcję.
W okolicy Laerdal, czekała nas, po raz drugi w tym dniu, przeprawa promowa.
Kursujący co 40 min stateczek właśnie odpłynął.
Z konieczności zatem, ale przyznaję, że i bardzo chętnie odpoczywaliśmy przez blisko trzy kwadranse.
W trakcie powrotu Drogą 55 zaskoczyła nas ilość kamperów nocujących w górskim odludziu.
No, ale świt w takim otoczeniu, tylko pozazdrościć.
Bramę kempingu powitałem z radością, nie była zamknięta.
Zmęczeni rzuciliśmy się na łóżka, ale wcześniej zrobiłem sobie kanapkę, bo jednak trochę głodny to byłem.
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#37 PostWysłany: 25 Gru 2015 20:20 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 247
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Następny dzień przywitał nas już trochę gorszą pogodą.
Od razu dało się też wyczuć, że najlepszym sposobem na zdobycie ogólnej niechęci otoczenia jest złożenie propozycji wyprawienia się gdziekolwiek.
Nikt zatem nie wyrywał się z tego typu pomysłami, tylko grzecznie poszliśmy na zakupy w celu pozyskania surowców niezbędnych do urządzenia grila.
Praca została wykonana solidnie, najpierw odwiedziliśmy sklep Coop, potem Rema a w końcu Kiwi.
A następnie to samo, tylko w odwrotnej kolejności.
Nie pamiętam już, która z sieci została przez nas wyróżniona nabyciem połowy kilograma skrzydełek i paczki zamrożonych filetów z łososia, ceny okazały się zbliżone, asortyment niemal identyczny.
Mnie najbardziej podobały się takie fajne, czerwone maszynki do wydawania reszty, inne rzeczy były takie same, jak w naszych sklepach.
Przez następne godziny jedynym przedmiotem troski i wspólnych rozważań było dokonywanie wyborów - co upiec teraz, czy z musztardą, czy może jakoś inaczej, gdzie się podział czwarty widelec, czy ta plama z sosu na koszulce zostanie, itd.
No i jak zwykle na koniec:
KTO PÓJDZIE UMYĆ NACZYNIA?

Gdy ni z tego ni z owego, późnym popołudniem, ktoś zaproponował wyjście w góry, o dziwo nikt nie zaprotestował. Najprawdopodobniej był to skutek ogólnego otępienia wywołanego nadmiarem jedzenia.
Zresztą wycieczka miała być prosta, wg prospekciku rozdawanego gdzie popadnie, w całym Lom.
"Nasze piękne miasto...bla,bla...pośród pięknych gór...bla,bla...nad piękną rzeką...bla,bla..."
Po typowym dla tego rodzaju wydawnictw wstępie były przedstawione plany trzech wycieczek krajoznawczych mających przybliżyć owo piękno turyście.
W taki podstępny sposób miał się on stać ofiarą niewinnie wyglądającego kolorowego folderka.
Niczego nie przeczuwając, wybraliśmy sobie jedną z nich. Scenariusz mniej więcej taki: na szlak wchodzimy zaraz przy kempingu, po półtorej godziny dochodzimy do punktu widokowego, ma być piękny widok na Jotunhaimen, po dwóch godzinach - schronisko, zaraz potem szczyt i szlak powrotny, kończący się na kempingu.
Całość nie miała zająć więcej niż pięć godzin.

Początki były niewinne.
Image

Po trzech godzinach ostrej wspinaczki znajdowaliśmy się na otwartej przestrzeni.
Lasu już nie było, a ściślej mówiąc to był, tylko kilkaset metrów poniżej.
Z góry wyglądał jak zielony, kosmaty dywan.
Posuwaliśmy się wzdłuż krawędzi stumetrowego, skalnego urwiska.
Ponieważ do jego brzegu było mniej więcej pół metra, od czasu do czasu jakiś kamień usuwał się w dół.
To z lewej. Z prawej strony można było oprzeć się o zbocze, ale bynajmniej nie wspinać po nim.
Właśnie dotarliśmy do strumyka, który parę kroków dalej stawał się wodospadem, trafiając na w/w przepaść.
Wg informacji w folderku, to właśnie połowa drogi do punktu widokowego, który powinniśmy minąć półtorej godziny temu.
Zza zakrętu doszadł nas jakiś nowy odgłos i po chwili zobaczyliśmy kilka zwierzaków.
- Ugryzą!, wrzasnął siedzący w głowie krasnoludek, który już od jakiegoś czasu snuł rozmaite czarne wizje.
- No co ty, owce?, zaśmiał się drwiąco drugi.
- A, tak mi się tylko powiedziało. No ale mogą pobóść!, nie dawał za wygraną ten pierwszy.
Jednak żadne z wełnianych stworzeń nie miało rogów.
Owieczki zatrzymały się, nie bardzo wiedząc jak nas ominąć, nie wchodząc jednocześnie w nadmierną zażyłość.
Stały i patrzyły się z wyraźnym politowaniem.
W końcu, dając do zrozumienia, że nie jesteśmy specjalnie godni ich uwagi ani obaw, zbliżyły się i podreptały w dół ścieżki.
Nie pozostało nam nic innego, jak podążyć za nimi.
Żal tylko, że nie było z nami autora wspomnianego folderka.

W niecałe dwie godziny znaleźliśmy się na dole, obok ładnego domu, miejscu skąd zaczęła się cała wycieczka.
Jak głosiła tablica informacyjna, pierwsza wersja budynku powstała w 1530.
Dawna farma obecnie pełniła rolę pensjonatu.
Niewiarygodne! Zwykła, drewniana chałupa przetrwała tyle lat!
U nas już dawno zajęli by się nią koledzy chana krymskiego, Szwedzi ze swoim potopem, Wehrmacht oraz Armia Czerwona. Co to znaczy szczęście zamieszkania odrobinę na uboczu zdarzeń!
Ponieważ właśnie podzieliliśmy się tymi refleksjami, z pewną nieufnością patrzyliśmy na kilku Niemców studiujących wywieszone obok ogłoszenia.
Nie byli jednak uzbrojeni i sprawiali wrażenie wręcz przyjaznych.
Też podeszliśmy do ogłoszeń. Było co poczytać - cennik pensjonatu. Nocleg 2500 NOK, ale przecież ze śniadaniem.
Dla bardziej wymagających, również i obiadokolacja, razem 3500 NOK
Pewnie to był ten sposób na odstraszanie wszelkich intruzów!

Image

Na drugi dzień lało, lało i jeszcze raz: lało. Nie było zatem mowy o żadnych wycieczkach.
W muzeum różnych, ciekawych kamieni (zaraz przy kempingu) kupiliśmy sobie rybkę odciśniętą w skale.
Rybka miała 35 mln lat, więc pozostawała bez związku zakupami na grila.

Deszcz powitał nas i rano, w dniu następnym. Gdy zrobił sobie krótką przerwę, złożyliśmy przedsionek i około 8.00 wyruszyli z przyczepą na północ, w kierunku Lofotów.
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#38 PostWysłany: 28 Gru 2015 19:52 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 247
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Podobnie jak i przed tygodniem, ten czwartek miał być pracowity.
Ponieważ w sobotę rano chcieliśmy już być na Lofotach, teraz należalo sobie na to zapracować.
Jechać, jechać, aż do Mosjoen, gdzie zaplanowaliśmy nocleg.
Strasznie nas dręczyły wyrzuty sumienia z powodu niezaglądnięcia do stolicy ani żadnego innego z norweskich miast.
Uznalismy, że zadośćuczynieniem stanie się wizyta w Trondheim, które było po drodze.
Pogoda, już od wczoraj wyjątkowo paskudna, w pewnym momencie, jak mi się zdawało, postanowiła się z nami przeprosić.
Błysnęło słońce, a niebo zaczęło się mienić kolorami, w zupelnie niespotykany sposób.
- Zorza?, przemknęło przez myśl. Oczywiście o zorzy nie mogło być mowy.
Gigantyczna tęcza, która raz się przybliżała, barwiąc niebo wprost nad głową,
raz oddalała, tworząc wyjątkowo intensywnie zabarwiony łuk przykuwała uwagę wszystkich przejeżdżających.
Aż na przydrożnym parkingu zaczęło brakować miejsca, wszyscy zatrzymywali się i wyciagali kamery i aparaty.
- No dobrze, przeprosiny przyjęte, zwróciłem się do Pogody.
Ta jednak wcale nie zamierzała się podporządkować naszym oczekiwaniom i po pół godziny znowu rozpadało się na dobre.

Image

Ze względu na zimno i deszcz zrezygnowaliśmy z odwiedzin w Trondheim, zwłaszcza, że brakowało nam wyraźnych wskazówek, jak dotrzeć do centrum i gdzie zaparkować.
Władze lokalne innych miast i miasteczek, jak było później np. w Mosjoen bardziej się starają.
Na przydrożnych parkingach i zatoczkach, jeszcze przed miastem znajdują się punkty informacyjne, gdzie z zawieszonej kasetki można sobie wziąć ulotkę.
Najczęściej zawiera ona nie tylko reklamy ale przydatne informacje - gdzie postawić auto,
również z przyczepą, gdzie warto zajrzeć, czy parkingi są płatne itd.
Zamiast tego Trondheimianie ustawili na obwodnicy swojej miejscowości napisy: "Uwaga, wjeżdżasz na drogę płatną!".
Oprócz tego, żadnej innej informacji, ani co, ani skąd, ani za ile.
Nie było też żadnych wskazówek ani zjazdów dla tych, którzy z tej płatnej atrakcji nie chcieli by skorzystać.

Mknęliśmy zatem przed siebie, mijając coraz to groźniej wyglądające, co chwilę pojawiające się napisy oznaczające nowy płatny odcinek.
Fotografowały nas rozliczne kamery i aparaty, stacjonarne i na obrotowych wieżyczkach.
Namierzały radary, błyskały flesze.
W końcu miałem już dość ciągłego uśmiechania się do zdjęć, zajechałem na stację Shell.
Miła sprzedawczyni potwierdziła, że droga jest płatna, że trzeba sobie było wykupić kartę telepass.
Ale gdzie, za jaką kwotę i jak działa jej rozliczenie nie miała pojęcia.

Gdy minęliśmy już ostatni zakład usług fotograficznych, żona nagle spostrzegła, że na metalowej budzie,
w pobliżu stacji paliw, jest narysowane białe kółeczko z literkami "Kr",
dokladnie takie samo, jak na groźnych znakach po drodze !
Wszedłem, panienka zza biurka zapytała skąd i dokąd jadę, wypełniła ręcznie blankiecik uzupełniony o mapkę,
zainkasowała opłatę drogową 30 NOK, czyli jakieś 15 PLN i było po sprawie.
Przypomniałem sobie, że na promie widziałem jakąś informację o sprzedaży telepassów, ale żaden z przewodników turystycznych nic o tym nie pisał.

Kilkaset kilometrów na północ i nastąpiła widoczna zmiana w roślinności.
Asortyment mniej więcej taki sam, tylko wszystko jakby mniejsze a pnie drzew liściastych bardziej pokręcone.
W trakcie jednego z postojów spotkaliśmy rodaków.
Wracali z Lofotów.
Pogoda ich zawiodła i niewiele zobaczyli, ani tam, ani na Drodze Wybrzeża (Trasa 17), którą przebyli w całości.
Ponieważ znów zaczęło padać, pożegnalismy się dość szybko, aby schronić się w samochodach i ruszyli, każdy w swoją stronę.

Tuż przed Mosjoen zboczyliśmy nieco z drogi, nie więcej niż kilometr, żeby zobaczyć wodospad Langfossen.
Skaczących łososi nie było, bo to nie pora na nie.
Szkoda.
Ale wodospad bardzo ładny.

Część działek na kempingu zdążyła rozmięknąć od nadmiaru wody, deszcz ciągle padał.
Ustawiliśmy się na utwardzonym terenie pośród kamperów i w ponurych nastrojach poszli spać.
Padało tak, że nie chciało się nawet iść pod prysznic.
Zresztą po co?
Był zaraz za drzwiami przyczepy i to bezpłatnie.
Góra
 Profil Relacje PM off
Trav Diver lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#39 PostWysłany: 02 Sty 2016 12:04 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 247
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Najpierw jedno oko.
No, otwarte.
Półmrok, pewnie jeszcze wcześnie.
Teraz kolej na drugie.
Powoli, nie ma co się śpieszyć.
Nagle drzwi przyczepy z rozmachem otworzyły się na oścież tak, że szerzej juz się nie da,
a strumień słońca wpadł z impetem podobnym do nagłego przeciągu.
- No wstawaj, wstawaj,dziewiąta już prawie!
Żona i córka, uszczęśliwione i uśmiechnięte od ucha do ucha, z ręcznikami pod pachą właśnie wróciły spod prysznica.

Image

Stał się cud albo nastąpiła jakaś pomyłka.
Wszystkie chmury gdzieś sobie poszły.
Ponieważ poważnie liczyliśmy się z tym drugim wariantem, staraliśmy się ukryć przygotowania do dalszej drogi,
żeby Pogoda nie połapała się.
Ogólnie rzecz biorąc, wieczorem chcieliśmy znaleźć się w Bodo.
Ale jechać a jechać to niekoniecznie musi być to samo.
Można było kontynuować podróż drogą E6 i w ostatniej chwili skręcić w najkrótszą drogę w stronę portowego miasta.
Wczoraj, patrząc na strugi deszczu, tak właśnie postanowiliśmy.
Znacznie przyjemniejszy wariant stanowiła trasa wiodąca z miejscowości Mo i Rana,
która po kilkudziesięciu kilometrach łączyła się z Trasą Wybrzeża.
Zamiast zwykłego pochłaniania kilometrów czekała nas podróż-wycieczka.

Image

Dochodziła północ. Port w Bodo był opustoszały, tylko obok nas ustawiały się kolejne auta, których kierowcy,
tak, jak i my chcieli na skróty dostać się na Lofoty.
Od godziny gapiliśmy się na sterczącą nieopodal górę.
Nie bylo by w niej nic specjalnego, gdyby nie to, że jej czubek cały czas pozostawał pogrążony w jakichś oparach.
Najpierw uznaliśmy, że to obłok zaczepił się o rozpłaszczony wierzchołek, ale potem wyraźnie
było widać, że góra te chmury produkuje osobiście.
Zatem, na zmianę, albo zajmowaliśmy się zagadką tego wulkanopodobnego szczytu,
albo wdawali w dysputę na temat zaliczonych atrakcji dnia.

Image

Image

==============

Zdecydowanie - wszystko, co było nam dane dziś oglądać dostarczyło więcej wrażeń, niż wcześniej
napotkane norweskie widoki.
Zatem uzgodnienie poglądów w zakresie - co było miałoby stanowić przebój dnia, zdawało się być
z góry skazane na porażkę.
Archpelag Kleivhalsen? Godzinna przeprawa promem, akurat w poprzek Koła Polarnego?
Lodowiec niemal pakujący się na drogę?
Zdania były podzielone.
- No tak, dla ciebie to najważniejsze jest JEDZENIE!, stwierdziła małżonka, uprzednio próbując
zabić mnie wzrokiem, gdy stwiedziłem, że najbardziej to z tego wszystkiego podobało mi się drugie śniadanie.

Na posiłek zjechaliśmy do niewielkiej, pustej zatoki, jeszcze nad fjordem Rana (Droga 12).
Opuszczona przystań, kamienne, z wielkich głazów, zejście do morza, małe czerwone domki odległej wioski.
No i my, sami ze sobą plus wiatr.
Było, aż się boję to powiedzieć, ROMANTYCZNIE?

Image

Image

Image
=============

Na bilet należało zaczekać w samochodzie. Kwadrans przed planowanym odjazdem (odpłynięciem?)
podeszła do nas dziewczyna z dość rozbudowanym terminalem elektronicznym (pewnie można płacić kartą)
i zainkasowała nieco ponad 1500 NOK.
Miła sprzedawczyni wyjaśniła nam Tajemnicę Dymiącej Góry.
Zjawisko to skutek działania instalacji przemysłowych znajdujących się po drugiej stronie.
Byliśmy bardzo, bardzo rozczarowani.

Image

Rejs przebiegał raczej spokojnie. W hallu pasażerskim ulokowaliśmy się w fotelach zgrupowanych wokół stolików, po sześć sztuk.
Na ekranie można było na bieżąco śledzić postępy w podróży.
Na początku statek przemykał się pośród niezliczonych wysepek, potem wypłynął na pełne morze.
I wtedy się zaczęło!
Metr w górę iiiiiiiiiii, metr w dóóóóóół. I metr w góóóóórę i..... A nie!
Tym razem jeeeszcze pół metra do góóóóry i teraz dopiero w dóóóół.
A następnie kołysanie na boki, w prawo raz, w lewo dwa. I znowu w góóórę ...
Jedyny sposób na przetrwanie, to niezwłoczne ułożenie się do snu, choć 100% skuteczności chyba nie da się zagwarantować.

Około czwartej nad ranem zjechaliśmy na ląd w Moskenes.
Lofoty chcieliśmy przejechać od krańca do krańca (na tyle, na ile pozwalała droga),
w związku z tym nie skorzystaliśmy z kempingu, zaraz obok portu, tylko wyruszyliśmy do "A" odległego o kilkanaście kilometrów.
"A" z takim małym kółeczkiem u góry jest ostatnią literą w norweskim alfabecie no i taką też nazwę dostała osada na samym końcu archipelagu.
Wąska droga kończyła się rozległym parkingiem.
Były tabliczki wskazujące kierunek do pola kempingowego, ale chyba, sądząc po szerokości dojazdu, nie dla nas.
Zdecydowaliśmy się zanocować na parkingu.
Wprawdzie stało tu już sporo kamperów jak i kilka przyczep, mielismy jednak trochę obaw - nie wiem, czy wcześniej wyraźnie to powiedziałem,
ale w kempingowaniu jesteśmy prawie nowicjuszami i poza polem kempingowym jeszcze nie spaliśmy.
Zmęczenie jednak nie wdawało się w dyskusje z obawami i po chwili zasnęliśmy.

Gdy rano wyrwały nas ze snu dzikie wrzaski, obawy zdawały się potwierdzać.

-- 02 Sty 2016 11:26 --

Wrzaski były przeraźliwe.
Wyjrzałem na zewnątrz.
Na parkingu grasowały mewy ale nie takie zwyczajne, tylko zorganizowane.
Podzieliły się na grupy z których każda ustawiła się przy wybranym przez siebie pojeździe.
Niedaleko nas, Finowie, już dawno wstali (każdy by tak potrafił, jakby przyjechał promem o 23.00).
Ich mewy najedzone do syta i zadowolone, kręciły się na pobliskich kamieniach ledwo powłócząc pełnymi brzuszyskami.
Nieco dalej, mewy węgierskie - im też nic nie brakowało, kilka mniej operatywnych jeszcze dziobało resztki okruszków na asfalcie
ale pozostałe, tłuste i wypasione, schowały łapy w pióra i wygrzewały się w słońcu.
Tylko im przyciemnianych okularów brakowało.
A nasze? Nie doczekały się od nas NICZEGO.
Usiadły wprost, przed drzwiami i darły się wniebogłosy.
Poczułem się strasznie.
Na szczęście Niemcy po drugiej stronie placu, których widzieliśmy na promie,
też dopiero gramolili się z łóżek a ich mewy ryczały chyba jeszcze głośniej.
Wiedziony poczuciem winy zabrałem się za otwieranie mielonki i krojenie chleba.
- Ojej, nie możesz wytrzymać?, moja krzątanina zbudziła żonę.
- Zaczekaj, zaraz zjemy razem. Już jedenasta?, popatrzyła na mnie krytycznie i podreptała do łazienki.

Image

Miejscowość "A" jest tak duża, jak długa jest jej nazwa.
Tuz przy parkingu stał wbity drążek, a na nim strzałka z napisem "Tourist Veg". Z drugiej strony - drugi słupek, z napisem "Center".
- Tym razem nie damy się nabrać, pomyśleliśmy, mając w pamięci "tourist veg" w Lom.
W przeciwieństwie do poprzedniej wyprawy, tutaj jednak bylo widać innych ludzi, wyprawiających się tą drogą na wycieczkę.
Spotkać też można było takich, którym udało się wrócić.
Poruszali się o własnych siłach, bez widocznych uszkodzeń ciała a i ducha chyba też, bo miny mieli zadowolone.
Spacer okazał się bardzo przyjemny, płaskie skały wrośnięte w rozległe nabrzeże, dopiero tuż, nad samą wodą opadały gwaltownie w dół.
Niczym niezakłócony widok na mniejsze wysepki archipelagu, na które nie można już się dostać na kołach łączył się z pionowymi, skalnymi ścianami naszej wyspy.

Image

Image

Później przyszła kolej na "Center".
Domki stoją na drewnianych platformach, jednym końcem dochodzących do wody, drugim stykających się z twardym gruntem.
Pomiędzy platformami są pomosty pełniące rolę ulic.
Inaczej się nie dało budować, bowiem w terenie opadającym ku zatoczce, stanowiącym naturalną osłonę od wiatru nie było ani jednego, płaskiego kawałka.
Nieco dalej, znalazłby się równiejszy plac, ale, najwidoczniej, nie nadawał się on rybakom do użytku.

Image

Image

- Bardzo ładne te Lofoty, stwierdziliśmy jednogłośnie i pojechaliśmy drogą E10 oglądąć ich dalszy ciąg.

[ Dodano: Sro 18 Sie, 2010 00:06 ]
Kilkunastokilometrowa trasa między "A" a Moskenes stanowiła dla mnie najtrudnieszy odcinek jazdy z przyczepą w ciągu całej wyprawy.
Droga wprawdzie bez przepaści ale i wąska i kręta.
Z parkingu w "A" trzeba wybrać się tak, żeby godzina wyjazdu nie pokryła się z godziną zawinięcia promu.
Wtedy prawdopodobieństwo spotkania z pojazdem jadącym z przeciwka jest mniejsze.
Droga ma dobrą nawierzchnię, ale jej szerokość wystarcza na jeden pojazd, nie jeden i pół, tylko dokładnie jeden.
No ale w tej kwestii nie wszyscy są całkiem zgodni.
Przyjezdni raczej tak, zachowują się wobec siebie uprzejmie i ten który ma bliżej czeka w zatoczce - mijance.
Gorzej z norweskimi kierowcami autobusów.
Ci jakby ignorowali obecność innych, więc trzeba na nich uważać.

Przewodniki dużo piszą o wioskach i miasteczkach na Lofotach.
Nie wiem, jakim cudem, ale o którym by nie czytać, okazuje się, że zostało ono uznane,
z reguły przez jakąś szacowną instytucję lub plebiscyt, za najładniejsze.
Najładniejsze bylo też i Reine.
Z drogi prezentowalo się niezwykle malowniczo, więc postanowiliśmy przyjrzeć się mu z bliska.
Zaparkować udało się bez większego kłopotu w samym centrum, przy małej stacji benzynowej.
Poszliśmy zajrzeć do małego portu. Po drodze minęliśmy mały bank a potem mały kościółek.
Na schodach małej kwiaciarni były wystawione kwiaty, które u nas chyba nie spotkałyby się z uznaniem.
Podobne do nich często staly w oknach mijanych przez nas małych domków.
Rzeczywiście bylo uroczo i wiele osób zatrzymalo się tu w rorbuerach przygotowanych do wynajęcia.

Image

Image

Na szczególną uwagę zasługują mostki i mosty łączące ze sobą wyspy albo skracające drogę,
gdy morze pozwoliło sobie na zbyt wiele wdzierając się pomiędzy góry.
Te stworzone przez ludzi budowle pięknie łączą się z naturą.

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
 Temat postu: Re: Szwecja A.D. 1987
#40 PostWysłany: 06 Sty 2016 11:27 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 247
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Przemierzaliśmy powoli wyspy, zatrzymując się przy każdej okazji.
Na poszukiwanie stałego postoju przyszła pora w okolicy Leknes.
Dojazd do kempingu, do którego skierowaliśmy się, widoczny już z drogi, nie budził zaufania,
więc pojechaliśmy dalej, wybiarając w nawigacji nowe miejsce o nazwie "Brustranda".
Oddaliliśmy się o kilkanaście kilometrów od E10, więc gdy zobaczyliśmy jak wygląda nasz dom na najbliższe dwa dni,
byliśmy rozczarowani podwójnie.
Pełno paskudnych, błotnistych bajorek, obrośniętych po brzegach rudymi glonami.
Pomiędzy nimi kamienna grobla, budynek recepcji no i oczywiście miejsca dla gości.

Zarządziłem kolejny w tył zwrot, i zacząłem przeszukiwać nawigację, ale tym razem wszyscy popatrzyli na mnie złowrogo.
- Jesteśmy GŁODNI !, zawołali. Nareszcie nie o mnie chodziło w kwestii jedzenia!
Zaszedłem do recepcji, zapłaciłem tylko za jedną noc, choć wczesniej mieliśmy zamiar w końcu posiedzieć
trochę dłużej w jednym miejscu.
Nie było drogo. - Ale skoro tak to wszystko wygląda, to nic dziwnego, muszą sobie mniej liczyć, pomyślałem.
Gdy kończyliśmy późny obiad, nasz kemping przeistoczył się.
Przypływ podniósł lustro wody o półtora metra.
Płytkie bajorka zmieniły się w kapitalny labirynt wody i alejek łączących miejsca do kempingowania.
Gdy teraz patrzyło się wokoło, bez wahania można było powiedzieć,
że chyba ładniejszego miejsca na postój być nie może.

Image

Image

- Widzisz jak tu ładnie?
A tak narzekałeś.
No i po co?, stwierdziła małżonka.

Potem dowiedzieliśmy się, że kemping ten "został uznany za najpiękniejszy na Lofotach".
Nie wiem czy w tej sprawie nie jest tak samo, jak z miasteczkami, ale w moim osobistym plebiscycie rzeczywiście jest najładniejszy i to nie tylko na wyspach.

Wypadającą w drugim dniu naszego pobytu na Lofotach niedzielę, mieliśmy ochotę spędzić w miarę możliwości świątecznie.
Podobnie jak i w Lom, czynnego kościoła w okolicy nie było.
Chcąc zagospodarować wolne w związku z tym przedpołudnie a jednocześnie odpocząć po ostatnich bardzo aktywnych dniach wymyśliliśmy plażowanie.
Odpowiednie miejsce znalazło się dwa kilometry od kempingu.
Cały pomysł traktowaliśmy trochę jak żart i zabawę, w przekonaniu, że za kołem polarnym taka rozrywka raczej nie jest praktykowana.
Tymczasem w pobliżu miejsca, gdzie zamiast skał było trochę piasku stało parę norweskich samochodów.
Panowie i panie w strojach kąpielowych, małe dzieci całkiem na golasa -
my tymczasem w kurtkach albo polarach.
Trzeba było się dostosować.
Rozebraliśmy się. Nie żeby zaraz aż tak jak ci malcy, trochę tylko.
Słońce świeci, piasek bielutki jak na Karaibach ale tak w ogóle, to: ZIMNO.
No ale udajemy, że nie. Wcale nie jesteśmy gorsi od Norwegów, a nawet, proszę - lepsi !
Zanurzyliśmy nogi w wodzie!
Dziewczyny po kostki a ja do łydki !
Tymczasem patrzymy, a tu trzech malców złapało nadmuchiwanego krokodyla i do wody!
Koniec, poddaliśmy się.

Image

Image

Popołudnie upływało błogo i spokojnie na kempingu, aż do momentu, gdy żona po raz trzeci z rzędu przypomniała, że mieliśmy pojechać na północne wybrzeże wyspy, żeby zobaczyć ruch słońca nad horyzontem i upewnić się, że ono tu faktycznie wcale nie zachodzi.
Przekonywałem, że spokojnie można przewodnikom i podręcznikom geografii, astronomi i różnym innym w tej kwestii całkowicie zaufać, ale nie pomogło.
- Przeczytać a zobaczyć to co innego, stwierdziła.
Od rana przeczuwałem, że tak całkiem nic nie robić przez cały dzień, to jednak się nie da.
Po 20.00 wyjechaliśmy w stronę Eggum, gdzie na mapie zaznaczono punkt widokowy.

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 41 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group