Akceptuję i chcę ukryć komunikat Fly4free.pl korzysta z technologii, takich jak pliki cookies, do zbierania i przetwarzania danych osobowych w celu automatycznego personalizowania treści i reklam oraz analizowania ruchu na stronie. Technologię tę wykorzystują również nasi partnerzy. Szczegółowe informacje dotyczące plików cookies oraz zasad przetwarzania danych osobowych znajdują się w Polityce prywatności. Zapoznaj się z tymi informacjami przed korzystaniem z Fly4free.pl. Jeżeli nie wyrażasz zgody, aby pliki cookies były zapisywane na Twoim komputerze, powinieneś zmienić ustawienia swojej przeglądarki internetowej.



Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 33 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2
Autor Wiadomość
#21 PostWysłany: 24 Wrz 2015 22:40 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 27 Kwi 2014
Posty: 975
niebieski
@TikTak - ja swoja rozrzutność na wyjazdach usprawiedliwiam długością urlopu... Albo raczej krótkością :D
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
Urlop w Turcji: tydzień w 5* hotelu z all inclusive za 2190 PLN. Wylot z Warszawy Urlop w Turcji: tydzień w 5* hotelu z all inclusive za 2190 PLN. Wylot z Warszawy
United Airlines: bezpośrednie loty do Nowego Jorku z Berlina za 1576 PLN. Dużo terminów United Airlines: bezpośrednie loty do Nowego Jorku z Berlina za 1576 PLN. Dużo terminów
#22 PostWysłany: 24 Wrz 2015 22:58 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 15 Sty 2015
Posty: 1596
Loty: 314
Kilometry: 571 396
złoty
Rozrzutność podczas wakacji to dla mnie standard ale na Isla Del Sol płynąłem zwykłą łódką - o dziwo,była punktualna. Sytuacja z biletami jest typowa dla tego kraju: w Arequipie byliśmy umówieni na odbiór biletów w agencji,która okazała się zamknieta a bilety spokojnie czekały na nas w hostelu.
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#23 PostWysłany: 25 Wrz 2015 22:24 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Kiedy trzeba wydać 400 PLN, to wydaje mi się to mniej straszne niż 100 USD :)
Pewnie to uraz z czasów Pewexów.

=================================

Jeżeli się śpieszyć, to z Puno do Cuzco można przerzucić się nocą, podróż autobusem nie potrwa dłużej niż 6 godzin.
W drodze jest jednak tyle do zobaczenia, że taki pośpiech wydaje się zupełnie bez sensu.

Po ofercie firm transportowych widać jednak, że potrzeby są różne i proponowane autobusy albo jadą jak najszybciej do celu
albo po drodze robią dłuższe przystanki, żeby pasażerowie mogli sobie pooglądać to, co do pooglądania jest.
Wydaje mi się, że warto wybrać ten drugi wariant, nawet gdyby miało to poskutkować krótszym o dzień szwendraniem się po Cuzco.

Bilety autobusowe kupiliśmy z Polski, przez Internet, u przewoźnika Inka Express.
Usługa nazywa się "Tourist Bus from Puno to Cuzco", kosztowała 65 USD/os. i miała zawierać transport, obiad i przystanki na zwiedzanie.
Myśleliśmy, że tylko podwiozą nas w wybrane miejsca i powiedzą: "przystanek pół godziny" - a tu tymczasem nie.
Był przewodnik i to taki, że tak powiem - zaangażowany.
Ze skóry chłopisko wychodziło, żeby nas tym swoim Peru zainteresować.

Image

Pierwszy postój nastąpił już chyba w niecałą godzinę od Puno.
W miejscowości Pukara.
Miasteczko wita kamiennym kościołem, do środka zajrzeliśmy później, bo przewodnik zagonił nas do muzeum archeologicznego.

Image

Muzeum z zewnątrz wygląda skromnie ale nie należy dać się zwieść niepozornie wyglądającemu szyldowi.

Image

W środku artefakty cytowane w niejednej encyklopedii, albumie czy podręczniku, może nie tak często jak Mona Lisa, ale co chwilę
człowiek się zastanawia - "no tak, przecież ja to już widziałem, w czym to było?":

Image

Image

Image

Zanim jednak dotarliśmy do Pukary, po drodze zaliczyliśmy Juliakę.
Przez okno autobusu tylko.
Przejazdem.
Ale wrażenie - i tak niezapomniane.
W Juliace jest i lotniko i uniwersytet i politechnika nawet.
Są one jednak jakby z boku, z zupełnie innej bajki, chyba przez pomyłkę doklejone do miasta wyciętego
z surrealistycznego komiksu.

Pamiętacie "Mad Maxa"?
Pustynia, wiatr przewalający tumany czerwonego pyłu.
Nagle gdzieś, w chmurze zawieszonego w powietrzu piachu - ludzie.
Ni to domy ni to ruiny.
Co kawałek walające się żelastwo i zardzewiałe wraki samochodów.
Tam gdzie można oczekiwać, że pojawi się asfalt lub chodnik - czerwone klepisko.

Image

Klepisko wytwarza czerwone chmury, za każdym razem, gdy coś po nim przejedzie.
Wtedy wszystko znika, robi się szaro- czerwono a po chwili znowu można przecierać oczy i zastanawiać się, czy wyłaniający się
widok to przypadkiem nie scena z filmu, jeżeli nie "Mad Max" to przynajmniej "Mars - czerwona planeta".
Sądząc po stanie motoryzacji, to raczej będzie ta pierwsza produkcja.

Image

Ludzie tu sobie jakoś radzą. Nie wyglądają na nieszczęśliwych.
Chociaż słyszałem, że śmiertelność wśród noworodków w tym rejonie to 30%.

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
2 ludzi lubi ten post.
 
      
#24 PostWysłany: 26 Wrz 2015 09:58 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Kolejny postój, to punkt widokowy na przełęczy La Raya.
Przyjemnie jest się tu trochę porozglądać.
Jeszcze przyjemniej się robi, gdy sprawić sobie szalik z alpaki albo czapkę.
Miejsce zostało wyróżnione ze względu na największą wysokość na drodze z Puno do Cuzco.
Jesteśmy jednak 700m niżej niż na Mirador de los Volcanos, w trakcie powrotu z Colca.
Tam brakowało oddechu, wysokość było czuć przy każdym kroku, tutaj nic z tych rzeczy więc i specjalnych wrażeń brak.

Image

Chwilę później zaliczyliśmy obiad, pod każdym względem bardzo porządny - i do Raqchi.
Świątynia Wiracochy na zdjęciach nie robiła specjalnego wrażenia, natomiast w rzeczywistości okazała się całkiem interesująca.
Otoczona jest dobrze zachowanymi zabudowaniami i tutaj chyba nawet lepiej niż w Świętej Dolinie można zobaczyć jak inkaskie miasto
było zorganizowane.
Trzeba przyznać, że pomysłowość i pragmatyzm dawnych architektów imponuje.

Image

Image

Image

Image

Image

Andahualyas to ostatni przystanek, tylko kilkanaście kilometrów przed Cuzco.
Jest to jednocześnie NAJBARDZIEJ WKURZAJĄCE miejsce w Peru, przynajmniej z tych miejsc, które mieliśmy okazję odwiedzić.
Pomijam już fakt, że nazwa miasteczka jest taka, że gdyby nie życzliwość żony, to nawet nie byłbym w stanie
powiedzieć gdzie ja to nie byłem.

Pewnie macie okazję często trafiać na stwierdzenia rodzaju, że coś tam jest na przykład "Wersalem wschodu",
"Mekką Podkarpacia" itp.
Potem zwykle się okazuje, że takie Hennigsvar, nazwane szumnie przez przewodnik "Wenecją północy", to po prostu
sympatyczna i godna odwiedzenia wiocha, ale żeby tam było cokolwiek przywołującego wspomnienie Wenecji - to nie.
No chyba, że woda w morzu.

Kościółek w Andahualyas miał być Kaplicą Sykstyńską Andów.
Oczywiście, wiedzeni doświadczeniem, niczego sobie specjalnego nie obiecywaliśmy.
Już z zewnątrz wyglądał on może i ładnie ale raczej niepozornie.

Image

Image

Natomiast, w środku...
Wcale z tą Kaplicą Sykstyńską nie ma aż tak wielkiej przesady.
A wrażenie potęguje kontrast z obliczem zewnętrznym, zupełnie skromnym i prostym.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie gromkie: "NO PHOTO SIR, PLEASE!!!", "NO PHOTO".

Całkiem zabronili robienia zdjęć!
Czy kamera, czy aparat, z fleszem lub bez - nie wolno i już.
Na dodatek nie poprzestali na rozmieszczeniu tych głupich napisów "NO PHOTO", które możnaby sobie zignorować.
W całym kościele stoją strażnicy i apostołowie antyfotograficznej krucjaty.
Żeby chociaż byli trochę gapowaci albo niedowidzący, a tu nie, sama zdrowa i sprytna młodzież:
jeden Anglik miał taką minikamerkę, jak do kasku narciarskiego, przyczepioną do paska od plecaka, a i tak mu wypatrzyli.

Całkiem mi przyjemność ze zwiedzania popsuli.
Ale pewnie są tacy, co potrafili przechytrzyć to towarzystwo, bo w necie zdjęć z Andahualyas trochę jest:

Image

Niestety, okazało się, że ten obrzydliwy zwyczaj niefotografowania obowiązuje w całym rejonie Cuzco.
Później wypróbowałem, że najlepszy sposób, żeby sobie z tym radzić, to na bezczelnego -
zanim zobaczą i zdążą nakrzyczeć, można zdjęć napstrykać, potem wyrazić skruchę i aparat schować.

Trochę mi wstyd i jeżeli ktoś stwierdzi, że zachowałem się paskudnie, bo nie uszanowałem wymagań gospodarzy,
to pewnie będzie miał dużo racji.

PS.
Wg rozeznania, które poczyniliśmy później, zakaz wynika z próby lepszej ochrony zabytków przed
rabunkiem.
Złodzieje przy pomocy aparatu sporządzali "katalog ofertowy" pokazywany później zagranicznym kolekcjonerom.
Dostało się niewinnym turystom.
Chyba to wszystko bez sensu, bo przy obecnym stanie techniki, ktoś kto ma niecne zamiary i
odpowiedni sprzęt, zrobi co zechce, bez względu na ilość strażników.
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#25 PostWysłany: 27 Wrz 2015 08:29 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Jeżeli się tylko trochę postarać, znajdzie się nocleg w Cuzco w pobliżu starówki.
Miejsce jest typowo turystyczne, życie na ulicach toczy się do późna - w okolicach 22.00 o zamykaniu sklepów
chyba jeszcze nikt nie myśli, restauracji - tym bardziej.

Ceny - drożej niż w Arequipie czy Puno ale taniej niż w Limie.

Od Plaza de Armas teren wznosi się dość stromo w górę, więc jeżeli ktoś przygodę z Peru rozpoczyna właśnie tu,
to pewnie skutki wysokości odczuje wspinając się w stronę hotelu.
Hotel na górce ma jednak też i zalety, bo widoki z okna ciekawe i można łatwiej połapać się w układzie miasta.

Image
Image

Na Cuzco przeznaczyliśmy jeden pełny dzień plus przedpołudnie w dzień wylotu.
Kolega, który był w Peru parę lat temu, twierdził, że to stanowczo za mało i radził, żeby
odpuścić sobie Świętą Dolinę na rzecz jednego dnia więcej w mieście.
Jakoś trudno było uwierzyć w zasadność takiego planu, nie posłuchaliśmy i nie żałujemy.
Dzień w Cuzco - przyjemny i na pewno od rana do wieczora w pełni zagospodarowany.
Ale jak dla mnie - wystarczy.

Na pewno nie można pominąć zwiedzania katedry, nawet jeżeli komuś wydaje się z zewnątrz podobna do
innych, wcześniej oglądanych kościołów.

Image

Wnętrze jest wyjątkowe.
Finezja i przepych baroku ale rozmach i przestrzeń jak w gotyku.
Warto zwrócić uwagę na "Ostatnią Wieczerzę" w wersji indiańskiej.
Na stole, na półmisku leży wiskacz albo, jak wolą niektórzy - świnka morska.

Od Plaza de Armas zwiedzaliśmy miasto w dwóch kierunkach: w stronę Qorikanchy a potem do Monasterio St Francisco.
Na pierwszy rzut oka Qorikancha to jeszcze jeden kościół, podobny do tych, które można zobaczyć i w Europie.
Jego historia jest jednak szczególna - powstał na fundamentach najważniejszego ośrodka kultu inkaskich wierzeń.
Widać jednak, że misjonarze nie przyłożyli się jak należy przy zastępowaniu jednej religii drugą -
zostawili to i owo - CAŁA ROBOTA POSZŁA NA MARNE:

Image

Niepozornie wyglądający kamień otaczany co chwilę przez jakieś nawiedzone panie, to wg Inków pępek świata.
A wiadomo, że skoro pępek, to pełno wokół niego bardzo dobrej energii, więc trzeba korzystać z okazji i nałapać jej ile się da.

W przykościelnym ogrodzie warto trochę posiedzieć, bo to dobre miejsce na odpoczynek od miasta.

Image

Spotkaliśmy tam takiego ptaszka.
Co chwilę zawisał nad kwiatkiem, trzepocząc skrzydełkami z zawrotną szybkością, z dziobka robił słomkę do napojów
i żłopał zawartość kielicha.
Koliber?

Image

Cuzco wydało mi się najbardziej zeuropeizowanym miastem w Peru.
Gdyby nie Atahualpa, można by uznać że to jakieś miejsce w Andaluzjii.

Image

Image

Image

Image

Święta Dolina Inków jest rozległa, więc przygotowanie planu zwiedzania jej wymaga trochę fatygi.

Ogólnie rzecz biorąc wyglądało na to, że w grę wchodzą dwa warianty do wyboru:
- podróż wzdłuż doliny, zgodnie z biegiem rzeki Urubamba i asfaltem
albo:
- na ukos.

Zgodnie z radą Ernesto wybraliśmy wersję "na ukos".
Ernesto na oko miał ze 40 lat, wyemigrował do Peru z Hiszpanii.
Po kilkanaście godzin pracował w recepcji naszego hostelu.
Za nadgodziny nikt mu nie płacił - to minus.
Ale że biznes należał do niego, nie musiał płacić nikomu za nadgodziny - to plus.
Jak zwykle w życiu - bilans na zero.
Ernesto zanim został autochtonem, bywał turystą, więc wypróbował wszystkie warianty zwiedzania i jego
opinia wydawała nam się całkowicie godna zaufania.

Jak należałoby się spodziewać, wadą podróży "na ukos" jest nieco trudniejsza logistyka.
Ale jeżeli wynająć sobie taksówkę - sprawa się rozwiązuje od razu.
Przyjemność taka kosztuje mniej więcej 100 USD za cały dzień.
Determinacja kierowców w poszukiwaniu klientów jest znaczna, więc zapytani - "czy pojedziesz tu a tu?" raczej
zawsze powiedzą: TAK.
Natomiast stan techniczny pojazdów bywa różny i czasem może zdarzyć się,
że samochód powie: NIE.
Jak się później okazało, droga przypominała trochę przejazd z Kasprowego na Halę Gąsienicową, więc
trzeba zwrócić uwagę na to co się wynajmuje.

Wystartowaliśmy niezbyt ambitnie, koło ósmej rano ale i tak zostawiliśmy innych w tyle, a stragany
w Chinchero nie zdążyły się jeszcze porozkładać.
Z jakiegoś powodu Inkowie uznali, że w Chinchero narodziła się tęcza.
Postawili zatem odpowiednio do tego zdarzenia eksponowaną świątynię a wokół niej rozbudowało się miasto.

Krzewiciele nowej religii byli zawzięci i burzyli co się tylko dało a było związane ze starym kultem
ale jednocześnie pragmatyczni - fundamenty, zwłaszcza gdy były solidne, wykorzystywano w stu procentach.
Tutaj nie tylko kościół ale większość domów ma podwaliny zrobione przez Inków.

Image

Image

Image

Wnętrze kościoła - znowu przepiękny barok andyjski i na dodatek tylko jeden antyfotograficzny strażnik, którego udało się przechytrzyć.

Image

Image

Za kościołem natomiast rozciąga się baaardzo rozległy płaskowyż otoczony zewsząd tarasami.
Jedne - równiutkie i okolone murami należały do podobno do elity, drugie, nieco dalej, po drugiej stronie potoku - trochę krzywe i bez
murków.
Wiadomo, te należały do tych, którzy gorzej się w życiu ustawili.
Ale tak tamte jak i te - w całkiem dobrym stanie dotrwały do dzisiaj.

Image

Image

Chinchero trochę w Świętej Dolinie jest a trochę - nie.
Nie - bo widok na Urubambę rozciąga się dopiero parę kilometrów za miasteczkiem.
Tak - bo aby pooglądać to co do pooglądania tu mają, trzeba kupić za 50 soli "boleto turistico"
na zabytki Świętej Doliny właśnie.

Image

"Boleto" takie do końca uniwersalne nie jest, bo już trzysta metrów od okienka, w którym je sobie sprawiliśmy chcieli od nas
kolejnej opłaty za wstęp do muzeum, zaraz obok opisywanego kościoła.
Plansze i opisy w jego przedsionku nie zapowiadały jednak specjalnych atrakcji i raczej ze względu na oszczędność czasu niż pieniędzy - zwiedzanie
odpuściliśmy sobie.

Boleto nie działało również kilkanaście a może i kilkadziesiąt kilometrów dalej, przy Salineras.
Tam chcieli bodajże 20 soli za wjazd.
Ale gdyby to było nie 20 a 200 - to też warto zapłacić.

Solanki pokazują się niespodziewanie, w trakcie zjazdu niekończącymi się serpentynami po żwirowo - gruntowej drodze.
Najpierw wyglądają jako małe białe oczko, hen, w dole.
Potem stopniowo rosną, rosną, aż w końcu można dostrzec krzątających się tu i ówdzie ludzi.
Aby dotrzeć szczęśliwie do celu potrzebny jest przede wszystkim klakson:
droga jest wąska, tylko na jeden samochód, zakręty ostre, bez możliwości dojrzenia - co dalej.
Zatem - trzeba trąbić.
Kto zatrąbi pierwszy - jedzie a kto drugi - czeka.

Image

Image

Image

Najbliższe miasteczko to Maras.
Taksówkarz koniecznie chciał nam je pokazać.
Nie bardzo wiedzieliśmy po co i dlaczego, ale teraz już wiemy:

Image

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
3 ludzi lubi ten post.
 
      
#26 PostWysłany: 28 Wrz 2015 20:32 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Jak Flip i Flap albo Bolek i Lolek zawsze wymieniani są razem, tak samo jest z Maras i Moray.
Nie ma zatem co kombinować, tylko trzeba kolejne kroki skierować do Moray właśnie.

Tarasy rolnicze, bo dla nich się tu przyjeżdża, mają w Moray szczególny układ - wszystko wygląda
mniej więcej jak olbrzymi, obejmujący całą dolinę - stadion.
Spece od historii przypuszczają, że całość pełniła rolę laboratorium rolniczego Inków.
Zmieniające się wraz z wysokością warunki nasłonecznienia i temperatura miały pomóc w ocenie
co i gdzie uprawiać.
Podobno temperatura pomiędzy górnym a dolnym tarasem może różnić się nawet o 15 stopni.

Image

Image

Rzecz wymagała weryfikacji.
Droga na sam dół zajęła mi niewiele ponad kwadrans.
Z początku żadnej różnicy temperatur nie czułem, ale potem, po półgodzinnym gramoleniu się z powrotem,
zrobiło się wyraźnie gorąco.

Image

Od Moray druga biegła już tylko wyłącznie w dół - przez blisko godzinę zjeżdżaliśmy do Świetej Doliny w ścisłym znaczeniu słowa "dolina".
Chwilami myślałem, że nasz taksówkarz zabłądził, bo wg mojego pojęcia nikt przy zdrowych zmysłach Toyotą Yaris kombi na taką drogę
by się nie wybrał.
No chyba, że marzy o nowym samochodzie i chce sobie stworzyć pretekst do zakupu.
Kierowca miał jednak minę pewną i nie sprawiał wrażenia zaskoczonego wertepami, urwiskami ani zakrrrętami.
A wsteczny bieg wrzucił tylko raz, już na samym dole: na wiszący most, przez który mieliśmy przejechać wtoczył się wielki kamień
i trzeba było poszukać innej przeprawy przez Urubambę.
Atrakcja, przede wszystkim ze względu na niezapomniane widoki i szczyptę adrenaliny była zupełnie niespodziewana.

Jeżeli nie liczyć mijanych torów kolejowych i wspomnianego mostku, ślady cywilizacji pojawiły się dopiero na przedmieściu Ollantaytambo.

Ernesto, który wielkim pasjonatem historii chyba nie był, twierdził, że jeżeli już koniecznie musimy jakieś ruiny oglądać, to najlepiej
zrobić to w Ollantaytambo.

Image

I tym razem Ernesto nie zawiódł.
Twierdza jest monumentalna, zupełnie inna charakterem niż Machu Picchu.
Zupełnie nie pojmuje, dlaczego przewodniki i relacje traktują to miejsce marginalnie.
Na dobrą sprawę o Ollantaytambo do tej pory wiedziałem tylko tyle, że jest.
A tu proszę, może przesadzam, może to efekt nakręcenia całodziennymi przeżyciami - ale wydaje mi się, że to atrakcja na dużą skalę.

Image

Image

Image

Image

Przed 17.00 opuściliśmy ruiny i pożegnali taksówkarza.

Image

Pociąg do Aquas Calientes był około 19.00.
Na dworcu, wkoło dworca - ludzi było pełno.
Pomimo niewczesnej pory, gwarno, tłoczno.
Pociąg też wypełnił się do ostatniego miejsca, dobrze, że miejscówki kupiliśmy jeszcze w Polsce.

Image

Przejazd nocny żadną atrakcją nie był, ot półtora godziny drzemki.
Stacja w Aquas Calientes okazała się zaprzeczeniem naszych wyobrażeń o małym miasteczku zgubionym w górach:
tłum, wrzask, ścisk, dziesiątki czekających osób z tabliczkami reklamującymi noclegi lub nazwiskami - jak na lotnisku.
Hotele i inne kwatery w większości ułożyły się zaraz obok dworca.

================

Wszystko co z Machu Picchu związane, czy to bilet wstępu, pociąg, czy nocleg - jest bardziej kosztowne niż
inne peruwiańskie atrakcje.
Nocleg w A.C. był najdroższy i najsłabszy zarazem z dotychczas zaliczonych, jakkolwiek do przyjęcia.
Portier w hostelu musiał być obdarzony nadzwyczajnym talentem:
Co dzień, od rana do wieczora miał przecież kontakt z turystami.
Mimo to udało mu się nie przyswoić ANI JEDNEGO słówka po angielsku, nawet takich trudnych jak "one", "two" albo "three".
Można było za to sprawić sobie u niego "agua con gas" za "seis soles".
Taka sama "water with gas" w sklepie za ścianą kosztowała trzykrotnie mniej, co i tak było zdzierstwem, bo przeciętna
cena butelki wody mineralnej to jedna sola.

Na M.P. chcieliśmy się wybrać skoro świt.
Po pierwsze - bo podobno ładny wschód słońca, po drugie - poranne pociągi z Cuzco nie zdążą jeszcze dojechać
i powinno być mniej ludzi.
Niestety budzikowi, który odezwał się przed piątą, wtórował szum ulewy.
Co gorsza, po kwadransie wahań co do dalszych planów wyglądało, że deszcz wzmógł się jeszcze bardziej.
Żona wprawdzie twierdziła, że podobno w rejonie A.C. deszcz jest na porządku dziennym, bo tu taki klimat,
ale marne to było pocieszenie.

Kiedy wystrojeni w pałatki, peleryny, plandeki i parasole wyszliśmy przed hotel, okazało się, że owszem, pada -
ale kropi tylko trochę.
Potok przewalający się przez środek miasteczka do złudzenia symuluje odgłosy ulewnego deszczu.

Image

Do miejsca z którego odjeżdżają autobusy na M.P. trudno nie trafić.
Rano, z każdego zakątka miasteczka, wszyscy, jak jeden mąż idą "na autobus".
Na miejscu są trzy a czasem i więcej długie ogonki: do kas i do wsiadania.
Bilet w obie strony kosztuje aż 20 $, znów wydawało mi się, że ktoś nas naciąga.
Później jednak, zważywszy pokonywaną różnicę wysokości, niezliczoną ilość zakrętów - doszedłem do wniosku, że to
uczciwie zarobione pieniądze.
Autobusy podjeżdżają non stop, jeden za drugim i długa kolejka nie oznacza długiego czekania.

Machu Picchu niczym nas nie zaskoczyło.
Miało być cudem świata, nadzwyczajne i niepowtarzalne.
No i takie właśnie było.

Nie spodziewałem się tylko, że teren w obrębie którego można zwiedzać jest aż tak rozległy.
Czas od 7.00 rano do 14.00 zagospodarowaliśmy bez problemu a gdyby było go jeszcze trochę więcej,
to też by nie zaszkodziło.

Poranne mgły miały swój urok, choć obawa, czy nie przyniosą deszczu trochę psuła nastrój.

Image

Później jednak pogoda dopisała.
Wraz ze słońcem zjawili się też i ludzie.

Image

Momentami robiło się ciasno, ale bez problemu da się znaleźć zaciszniejsze miejsca.

Image

Image

Na Wayna Picchu nie wybieraliśmy się.
Bardzo przyjemny okazał się natomiast szlak do Mostu Inków.
Po drodze jest budka, która straszy perspektywą kupowania biletów, ale to tylko punkt rejestracji wychodzących na ścieżkę.
Pewnie ze względu na bezpieczeństwo.
Ciekawe widoki zapewni też trasa do Bramy Słońca.
Na oko wygląda, że zajmie ona około godziny.
Niestety, wybraliśmy się tam z samego rana - i z drogi przegonił nas deszcz, więc do celu nie dotarłem.

Jedna z ekologicznych kosiarek do trawnika bardzo interesowała się moim aparatem no i teraz mam fajne zdjęcie.

Image

Pociąg powrotny do Cuzco rezerwowaliśmy jeszcze z kraju.
Bilety Ollantay-Aguas Calientes-Cuzco kosztował niemało: 140 $ / os.
Warunki podróżowania są jednak bardzo dobre a po całym dniu na M.P. możliwość odpoczynku okazała się cenna.

Image
Góra
 Profil Relacje PM off
5 ludzi lubi ten post.
 
      
#27 PostWysłany: 29 Wrz 2015 11:12 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 24 Lut 2011
Posty: 591
Loty: 80
Kilometry: 171 925
niebieski
Bardzo podoba mi się Twój styl pisania. Czekam na dalszą część opowieści.
_________________
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
dj3500 lubi ten post.
 
      
#28 PostWysłany: 29 Wrz 2015 20:40 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Bardzo mi miło, że zaglądasz do mojej relacji.
Pozdrawiam :D

=========================

Jeżeli zaliczać "gringo trail" w kierunku wybranym przez nas, czyli odwrotnie niż zegar, z Cuzco do Limy trzeba
podróżować samolotem.
Przelot krótki, ok. jednej godziny, bez specjalnych wrażeń.
Podobnie jak we wcześniej zaliczanych środkach transportu - na pokładzie był prawie komplet, więc
pewnie dobrze jest zrobić rezerwację z wyprzedzeniem.

Niedzielę w Limie przeznaczyliśmy na odpoczynek, więc nie planowaliśmy dalszych eskapad.
Muzeum złota i dzielnica Barranco są w zasięgu taksówki.

Rabowaniem drogocennego kruszcu zajmowały się w Peru najrozmaitsze nacje.
Pierwsi w kolejce byli oczywiście Hiszpanie, ale Brytyjczycy i Amerykanie też nie chcieli być gorsi.
W związku z tym na wystawę do Muzeum Złota Peru już za wiele nie zostało.
Najczęściej oglądamy repliki.
Ekspozycję ratuje przylegające muzeum uzbrojenia.
Tutaj kolekcja jest bardzo bogata i prawdę powiedziawszy zrobiła na mnie większe wrażenie niż złote pamiątki po Inkach.
Ogólnie rzecz biorąc, uważam, że szału nie ma, ale zaliczyć warto.

Barranco to z kolei zabytkowa dzielnica związana z bohemą artystyczną.
Widać, że miejsowi lubią tu zaglądać, czekają na nich rozliczne knajpki, szkoły tańca, galerie i wystawy.
Życie najpewniej rozkwita tu dopiero wieczorem.
Atrakcyjność dzielnicy opiera się na resentymentach do belle epoque i okresu między wojnami.
Jednak żeby z tego czerpać coś więcej trzeba by zagłębić się w kulturę kraju -
gdybyśmy na przykład wzięli jakiegoś Peruwiańczyka do Krakowa i powiedzieli:
- ooo, w tej knajpie lubiał przesiadywać Przybyszewski
pewnie nie zrobiłoby to na nim jakiegokolwiek wrażenia.

Plaza de Armas w niedzielny wieczór rozkwitł ze zdwojoną siłą.
We wszystkich przylegających ulicach tłumy kłębiły się niesamowite.
A to jakiś orszak ślubny a to występy akrobatów, a to znowu orkiestra która próbuje zagłuszyć wszystkich pozostałych.
Gdy tak sobie siedzieliśmy na ławeczce próbując to jakoś ogarnąć przyplątali się skauci.

Mieli ładne niebieskie mundurki, długi kij z proporczykiem i ani w ząb nie rozumieli po angielsku.
My z kolei ani w ząb po hiszpańsku.
Skauci byli jednak wyjątkowo zawzięci i za wszelką cenę chcieli nam coś zakomunikować.
Wychodziało nam na to, że zdobywają jakąś sprawność i do szczęścia trzeba im, aby napotkany cudzoziemiec
na chwilę przyłączył się do ich zabawy.
Być może, że zgadywaliśmy trafnie, bo gdy w końcu podnieśliśmy się z ławki - wśród młodzieży zapanował entuzjazm
i zawiązano nam na szyjach harcerskie krawaciki.
Po wspólnym odtańczeniu "jakiegoś czegoś" i zrobieniu fotografii - skauci podziękowali, krawaciki zabrali i uśmiechnięci od ucha
do ucha poszli w swoją stronę.
A my teraz z niepokojem zaglądamy na Youtube i sprawdzamy, czy regulamin skautów przewiduje zdobywanie sprawności
w namawianiu cudzoziemca do zrobienia z siebie wariata.

Na koniec zostawiliśmy sobie Archipelag Ballestas albo jak kto woli: "Galapagos dla ubogich".
Był to jedyny wyjazd, na który nie zrobiliśmy za wczasu rezerwacji no i przyszło za to odpokutować.
Pokuta polegała na tym, że trzeba było dzień wcześniej wziąć taksówkę, pojechać na dworzec autobusowy
Cruz del Sur i tam kupić bilety osobiście.
Pośrednictwo hotelu, Internet ani niezbyt liczne w centrum starej Limy biura podróży nie zadziałały.

Autobus wyjeżdżający o trzeciej nad ranem jak zwykle bywało - wypełnił się całkowicie, więc odkładanie
zakupu biletu na ostatnią chwilę pewnie skończyłoby się niezobaczeniem Archipelagu Ballestas.

Image
Sprzedawcy wstępów na motorówkę, która zawiezie nas do celu czekają już na dworcu autobusowym w Paracas.
Przekonują oczywiście, że oferowana przez nich usługa jest niezwykle deficytowa i na pewno nigdzie indziej już
się nie uda przejażdżki kupić.
Nie chciało nam się o poranku szukać szczęścia, kupiliśmy zatem za 50 soli/os. to co samo pchało się w ręce i wraz z grupką
innych amatorów słoni morskich i pingwinów daliśmy się zaprowadzić do niewielkiej mariny.

Generalnie rzecz biorąc motorówki do których można wsiąść dzielą się na szybkie i powolne.
Podobno lepiej kupić sobie szybką, bo wtedy więcej czasu spędza się u celu wycieczki.

Image

Image

Image

Skały na wyspach są kolorowe, zwierzaków pływających i latających - bez liku.
Wszechobecny ostry zapach (zapach?!) nie pozostawia wątpliwości, że gruba warstwa guano pokrywająca wyspy to nie żaden wymysł.
Inaczej mówiąc - wycieczka jest bardzo ciekawa, trzeba się tu koniecznie wybrać i to wszystko zobaczyć.
Jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to pewnie albo jest malkontentem albo był na Galapagos.

Najwiecej rozterek duchowych przysporzyła nam decyzja - czy wybierać się na oglądanie Nazca czy też sobie to darować.
Od jakiegoś czasu loty nad płaskowyżem są wykonywane z pobliskiego Pisco, więc nie trzeba koniecznie tłuc się
kilka godzin autobusem na południe, tylko po to, żeby na pół godziny wsiąść do awionetki.
Oczywiście wygoda kosztuje, jest 270 vs. 120 USD.

Ostatecznie zamiast widoków z góry na Nazca wybraliśmy widoki zwykłe na Półwysep Paracas.
Nie wiem wprawdzie co straciłem ale na pewno to co przypadło nam w udziale w zamian - było warte 100 soli za taksówkę.
Krajobraz pustynny.
Droga przez półwysep tylko wygląda na asfalt.
W rzeczywistości jest to ubita sól.
W piasku pełno skamieniałości - można mineralne pamiątki zbierać na pęczki.

Image

Image

Image

Image

Image

Piasek - raz żółty, raz czerwony, innym razem znów czarny.
Do tego niebiesko - zielony ocean - i cała paleta gotowa.

W Limie znaleźliśmy się z powrotem ok. 18.00 i czym prędzej pogoniliśmy do sklepu z pamiątkami, żeby kupić sobie świety obraz
w stylu szkoły Cuzco, jaki upatrzyliśmy sobie zaraz na początku podróży.
Sklep był zamknięty, obrazu nie mamy, nad czym już we wcześniejszym poście ubolewałem.
Żal z tego powodu jest jednak wielki, więc ubolewam powtórnie.
Ale też z drugiej strony, to jedyne rozczarowanie, jakie nam się w Peru przytrafiło.

Szkoda mi trochę kończyć, bo wspominanie to trochę jak powtórna podróż, ale to już
koniec instrukcji obsługi Peru.
Pozdrawiam
Tomek
Góra
 Profil Relacje PM off
7 ludzi lubi ten post.
 
      
#29 PostWysłany: 10 Paź 2015 21:37 

Rejestracja: 01 Sty 2014
Posty: 130
Witam,

Piękny opis - mam pytanie - czy pamiętasz nazwę firmy, która was wiozła z Arequipy do Kanionu Colca?

naczytałem się,że niektóre firmy tak długo zbierają pasażerów, że później nie zdążają na Cruz del Condor - przyjeżdżają jak już jest "po ptokach".
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#30 PostWysłany: 11 Paź 2015 08:47 

Rejestracja: 04 Cze 2015
Posty: 245
Loty: 19
Kilometry: 100 280
Nazwy niestety nie pamiętam.
Ale w pamięć zapadło mi to, że inna firma sprzedała mi bilet a inna zabrała z hotelu.
Wygląda na to, że oni mają tam taką "spółdzielnię" - i jeżeli ktoś nie nazbiera
dostatecznej ilości chętnych - oddaje swoich klientów innemu.

Drogą do Chivay ciągnęła kawalkada niemal identycznych, niezbyt dużych busików,
czasem tylko przetykana dorosłym autobusem.
Pozbieranie ludzi do takiego kilkunastoosobowego pojazdu - nie powinno zająć za wiele czasu.
Pozdrawiam
Tomek
Góra
 Profil Relacje PM off  
      
#31 PostWysłany: 07 Lis 2015 00:46 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 13 Maj 2015
Posty: 47
Loty: 28
Kilometry: 106 262
fajna relacja... dobrze powspominać... niektóre miejsca takie znajome ;)
_________________
Migawki z bliska i z daleka
Image
Góra
 Profil Relacje PM off
TikTak lubi ten post.
 
      
#32 PostWysłany: 25 Lis 2015 18:08 
Moderator forum
Awatar użytkownika

Rejestracja: 06 Kwi 2014
Posty: 4056
Bardzo podobała mi się Twoja relacja. Masz "lekie pióro". :D Ciekawie napisana i ładne zdjęcia.
I niestety, po raz kolejny, spowodowała u mnie chęć wybrania się do Peru. A toczę podobną wojnę (jak Ty wcześniej) z moim mężem o wyjazd tam.
_________________
Ιαπόνκα76
Góra
 Profil Relacje PM off
TikTak lubi ten post.
 
      
#33 PostWysłany: 25 Lis 2015 18:44 

Rejestracja: 25 Paź 2012
Posty: 1026
niebieski
Super napisana relacja i piękne zdjęcia! Czytałabym jeszcze :-)
Góra
 Profil Relacje PM off
TikTak lubi ten post.
 
      
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 33 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 1 gość


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Przeszukaj temat:
  
phpBB® Forum Software © phpBB Group